BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

21 listopada 2024

Od Pierwomrówki CD. Firletki

 Kotka skrzywiła nos. Co ciekawego było w patrzeniu na jakieś nudne szaro-bure koty chodzące bezsensu w prawo i w lewo. Zmrużyła oczka. Cieszyła się, że siostra zrozumiała swoją pozycję, jak i to, że zawsze będzie w jej cieniu, lecz to. Uh, mogłaby chociaż ją adorować. A nie patrzeć się na jakiś plebs jedynie marnujący powietrze w obozowisku. 
— To patrz na mnie. — zażądała. 
Liliowa niepewnie przeniosła na nią wzrok. Zlustrowała ją i wróciła do poprzedniego zajęcia. 
— Ej. — pisnęła niezadowolona. — Więcej. 
Oczka siostry zdawały się nie do końca rozumieć sensu tego. Ale wróciły na wskazaną pozycję. 
— Ale po co?
Pierwomrówka wstała i napuszyła sierść. Zrobiła lekki krok do przodu, zwiewny i elegancki, niczym ona sama. 
— Bo jestem twoją siostrą. — miauknęła dumnie. — To twój obowiązek. 
Firletka nie zdawała się być całkowicie przekonana do tej argumentacji. Czekoladowa westchnęła niezadowolona. Wiedziała, że była młodsza i związku z tym głupsza, ale aż tak. Zdawało się być to wręcz przesadą. 
— Nie każdy ma taką cudowną siostrę jak ja. Powinnaś cieszyć się z tego i delektować każdą nasza wspólną chwilą na tym świecie. — próbowała wyjaśnić temu mysiemu bobkowi, unosząc ogon. 
Oczka liliowej zamrugały, a łebek przekręcił się w lewą stronę. 
Pierwomrówka zmarszczyła nos. Nie wiedziała czy ta kupa futra to procesuje czy utknęła myślami, gdzieś przy drugim świecie. 
— Więc no... Widziałam, że bazgrasz w piachu pazurem. — oświadczyła, usadawiając się przez kotką. — Więc może mnie narysujesz? 

Od Pierwomrówki

Świat był ponurym miejscem przed jej nadejściem. Szarobury krajobraz roztaczał się w sercach wojowników pozbawionych iskierki życia. Wschody słońca mijały monochromie siejąc ziarno apatii w załączonych umysłach.
Lecz Klan Gwiazd uraczył ich wybawieniem z tej zatrważającej niedoli. Rozwiązaniem jedynym słusznym w tak beznadziejnej sprawie...
Uśmiechnęła się i zrobiła krok do przodu. Tak. Czekali na nią. Czuła zniecierpliwienie bijące od ich wątłych ciałek. Pragnęli jej nadejścia. Jej blasku. Pokręciła łebkiem, wzdychając. Nie mogła kazać dłużej im czekać.
— Oh, wstałaś?
Matka potrafiła dobrze ukrywać swoje emocje. Nie mogła sobie pozwolić na jawne faworyzowanie ukochanej córki. Firletka miała słabą psychikę. Nie pogodziłaby się z tą brutalną prawdą. Koteczka uśmiechnęła się rodzicielki.
— Tak. I miałam super fajne sny. — oznajmiła dumnie, podchodząc do mamci.
Zaciekawione spojrzenie kotki przeniosło się na córkę. I słusznie. Nigdy nie powinno zbaczać na to drugie coś co wypluło się z jej łona.
— Chcesz mi opowiedzieć? — pytała jakże głupio.
Pierwomrówka już dawno przejrzała matkę.
Na wskroś!
— Byłam liderką. I cały dzień bawiłam się z tobą i tatą i było mega fajnie i super. — odparła elokwentnie kotce, wprawiając ją w niesłychany zachwyt.
— A ja? — zapytała cicho ta pokraka.
Wtulona w matkę zdawała się znikać w jej futrze. I słusznie. Nie mogła skazić jej blasku.
— Ta, ta, też gdzieś tam byłaś. — dodała.
Zadowolona tą odpowiedzią ucichła posłusznie. Pierwomrówka miała z nią jeszcze wiele przepracowania. Młoda wciąż opierała się jej niezwykłości. Nie mogła jej winić, nie każdy rodzi się tak cudowny i mądry jak ona. Pewnie powinna jej współczuć, ale zbyt wiele było pospólstwa na świecie by nad każdym się rozczulać i jego bezdennym umysłowym otępieniem.
— To co dziś robimy? Może...
Pierwomrówka uniosła drobne brewki na swym pysiu. Matula pewnie będzie chciała bawić się w kolejną kocięcą zabawę. Była taka dziecinna i beztroska. Czekoladowa uparcie to znosiła nie chcąc sprawić smutku swej największej fance, lecz nudziły ją zabawy, gdzie ona nie była w centrum uwagi. 
— A może bajkę...? — głos pokraki zaskrzeczał gdzieś w tle. 
Niczym nieistotny element, którym była. Czekoladowa usiadła obok tego czegoś, by mogło choć trochę ujrzeć piękna tego świata. Niech ma też coś od życia. 
— Tak. Bajka. Ale fajna. — zarządziła Pierwomrówka. 
Kto by chciał w końcu słuchać jakiś pierdół o kotach, które totalnie jej nie interesują. Nikt. 
— Niech będzie o mnie! — rozkazała wesoło mamie. — No i o niej. — wskazała mniej entuzjastycznie na siostrę. 
Matulka westchnęła, uśmiechając się do swoich pociech. Czuła, że nie lada wyzwaniem będzie opowiedzenie czegoś tak wspaniałego jak jej córeczka. 
— No dobrze, więc... 

Od Bagietki (Mewiej Łapy) CD. Perełki

Bagietka przestało i pysio zawiesił się otwarty. Oczka próbowały nadążyć nad licznymi pytaniami. Złapało się za łebek, czując jak robi się za ciepło im.
— Eee.. — wydało w końcu z siebie zdezorientowane. — Co?
Kotka przekręciła główkę, jakby nie rozumiała. Zrobiła niepewny krok do przodu, przyglądając się uważnie towarzyszowi rozmowy. 
— Jak to co? Na co co?
Bagietka zamrugało powoli. Próbowało sobie przypomnieć cokolwiek ze słowotoku młodszej. Była to próba nieudana. Coś tam tata, coś tam gada. Rodzeństwo...? Wszystko plątało się w małym łebku. 
— Co na wszystko...? — odparło niepewnie.
Szylkretka westchnęła. Ze zrezygnowaniem pokręciła łebkiem. Bagietkowe dziecko zamarło niepewnie ze zmartwieniem iż sprawia młodszej przykrość. Ale chyba nie sprawiało. W końcu kotka nie płakała. Więc chyba było dobrze. 
— Czemu dziwnie mówisz? Gdzie twój tata? — powtórzyła z mniejszą pewnością.
Bagietka podrapało się za uchem, zastanawiając się solidnie nad odpowiedziami na ów niełatwe tematy. Drapanie przybrało na intensywnością wraz z procesami myśleniowymi w łebku.  Ich łapka dotknęło coś lepkiego. Zdezorientowane spojrzało na nią i powąchało niepewnie. Skrzywiło się. Pachniało dziwniej.
— Bagietko...? Bagietko? — spojrzało zaskoczone na kotkę.
Wpatrywała się w niego z dziwnym wyrazem pyska. Uniosło brwi pytająco.
— Co robisz?
Spojrzało na kotkę a to na swoją łapkę.
— Nie wiem co to... Jak myślisz? — przysunęło kończyne bliżej kotki.
Szylkretka początkowo odsunęła się. Na jej pysiu widniało zaskoczenie z obcecnego obrotu spraw.
— Błoto? — miauknęła niepewnie.
Bagietka odważyło się na ostateczny test. Polizało substancję, czemu towarzyszył zaskoczony pisk towarzyszki. Zmarszczyło mordke. Faktycznie smakowało jak błoto. I to wczorajsze.
— Bleh, masz rację. Skąd wiedziałaś?
Kotka wyprostowała nieco dumnie łebek zadowolona, że zainponowała starszemu kociakowi.
— Wyglądało jak błoto. — odparła błyskotliwie. — Ej, czekaj nie odpowiedziałeś na moje pytania. Dlaczego tak dziwnie gadasz?
Bagietka próbowało strzepnąć z łapki mokrą ziemię.
— Dziwnie, czyli jak?

<Percia?>

20 listopada 2024

Od Skowroniego Odłamku

Wpatrywał się w ciemny nieboskłon nad jego pyskiem. Atramentowa czerń poprzecinana była srebrnymi gwiazdami, a okrągły, niczym lico kociaka, księżyc rzucał na jego czekoladowe futro srebrny blask. Czekał. Mandarynkowe Pióro coraz rzadziej przychodziła na wyznaczone przez nich spotkania, jednak medyk czuł, że nie jest to zwyczajna chęć urwania kontaktu.
Po okolicy poniósł się cichy, duszony w sobie płacz. Rozpoznał ten głos. Kocur bez namysłu wstał z ziemi i podszedł bliżej granicy, rozglądając się za księżniczką, jednak nigdzie jej nie dostrzegł. Wziął głęboki wdech i postawił łapę na terenie Klanu Nocy. Skrzywił się, gdy lewe oko zaczęło go piec. Dlaczego akurat teraz?
Nie minęło wiele czasu, a srebrny znalazł się na barwnej, usianej jasnymi kwiatami łące. Zatrzymał się. W ciemności dostrzegł piękne futro Mandarynkowego Pióra. Kotka siedziała plecami do niego, łkając. Spojrzenie medyka zmiękło, gdy zbliżył się do kotki i położył ogon na jej barkach. Wojowniczka powoli odwróciła się, unosząc mokry od łez pysk ku górze i wpatrując się w niego z rozpaczą.
— Skowronku… — zaczęła, zaciskając na moment powieki.
Pręgowany cętkowanie posłał swojej wybrance spojrzenie pełne bólu i czułości. Kto mógł ją tak skrzywdzić? Dotąd powściągliwa i dumna kotka, teraz siedziała przed nim, starając się powstrzymać łzy. Zielonooki usiadł obok niej.
— Spokojnie, jestem tu… Co się stało?... — Z jego ust wydobyło się ciche pytanie.
— Ja… Ja nie powinnam… Nie chciałam…
Kocur odwrócił na moment wzrok. Nie potrafił patrzeć na księżniczkę w takim stanie. Serce krajało mu się za każdym razem, gdy widział kolejną łzę, powoli spływającą po jej idealnym policzku. Ponownie spojrzał kotce w oczy, spinając lekko mięśnie.
— Czego? Czy… Czy ktoś cię skrzywdził?
— Nie… Chyba nie… Skowronku… Ja cię kocham.
Zamarł na moment, wstrzymując oddech. Poczuł, jak oblewa go lodowaty pot, a oko znów dało się we znaki. Powinien się bać. Powinien od razu uciec, wrócić do legowiska i zapomnieć o wszystkim co miało miejsce, ale nie potrafił. Oh, Klanie Gwiazdy… No właśnie. Nie mógł. Wbrew woli poczuł ciepło. Serce mu zatrzepotało. W jego zielonych ślepiach zabłysnęły iskierki. Łzy.
— Ja… Ja też cię kocham. — wyszeptał, spoglądając prosto w oczy Mandarynkowego Pióra.
W tej samej chwili poczuł, jak kotka przytula się do niego. Do nozdrzy kocura dopłynął zapach ryb oraz kwiatów. Odwzajemnił ten gest.
── ✧《✩》✧ ──
Obudził się w swoim legowisku. Rozwarł szczęki w szerokim ziewnięciu, powoli ruszając do wyjścia ze Skruszonej Wieży. Już—już miał przekroczyć próg, gdy za sobą usłyszał zmartwiony głos Pajęczej Lilii.
— Skowroni Odłamku, odwróć się, proszę. — miauknęła, marszcząc brwi.
Asystent medyka wykonał polecenie medyczki.
— Coś się stało?
— Twoje oko… — kotka posłała mu zdenerwowane spojrzenie. — Wszystko dobrze?
Czekoladowy rozejrzał się nerwowo, uderzając ogonem o tylne łapy.
— Co jest nie tak z moim okiem?
— Ono… Oślepło.
Wszystkie zdarzenia z poprzedniego dnia wróciły. Przypomniał sobie rozmowę z Mandarynkowym Piórem, przekroczenie granicy, wyznanie miłości, powrót do obozu… Przypomniał sobie również dzień, w którym został mianowany. Klan Gwiazdy. Przypomnienie. Czy to… Czy to była kara od jego przodków?

Od Mandarynkowego Pióra

“Kiedy wreszcie się za to zabierzesz? Jesteś aż tak nieodpowiedzialna? Jeden księżyc. Jeden księżyc”. Ciągle słyszała Pierzasty Wdzięk. Bez przerwy. Tak było od ostatnich ośmiu dni. Dzisiaj było tego tak dużo, że praktycznie nie słyszała innych. Niewyraźne dźwięki dochodzące pomiędzy wypowiedziami jej prześladowczyni. Miarka się przebrała, kiedy Syreni Lament zapytała ją:
- [...] Piórolotkowy Trzepot?
Wskazała wtedy na wojownika jedzącego niespokojnie zwierzynę, a Syrenka tylko na nią dziwnie spojrzała i poszła w stronę Mżącego Przelotu, która właśnie wyszła z legowiska. Starała się tego dnia unikać Tuptającej Gęsi, by nie zostać wybrana na patrol. To mogłoby się źle skończyć. Więc po prostu chodziła sobie po terenach klanu. Wróciła do obozu dopiero na wieczór i skierowała się od razu do legowiska. Mijały chwile, minuty, godziny. Nie mogła zasnąć. Cały klan już zdążył się schować do środka i położyć na swoich posłaniach. Kręciła się starając się znaleźć optymalną pozycję do spania. Nic.
“Czemu nie pozwolisz mi zasnąć?”
“Oh, Mandarynko. Nie udawaj głupiej. Dobrze wiesz o co mi chodzi~”
Westchnęła. Nawet nie musiała pytać. Syriusz. Musiała to zrobić. Brzydziła się, ale musiała. Nie miała wyjścia. Wymknęła się z legowiska. Już miała drogę. Robiła to kilka razy. Po chwili już była na obrzeżach Brzozowego Zagajnika. Ledwo co do niego weszła i już stała twarzą w twarz z Syriuszem.
- Mandarynko, której uroda jest spotykana rzadziej niż sto zaćmień jednego sezonu, co tu robisz?
Nie musiała długo mówić. Kilka słodkich słówek wystarczyło.
***
Syriusz wyprowadził ją z lasu mrucząc głośno. Tak szybko jak zniknął za pniami drzew, jej umysł zalało zdecydowanie za dużo bodźców. Było jej zimno. Żałowała tego co zrobiła. Nawet nie chciała. Kiedy zaczęła to wszystko kwestionować, nagle usłyszała tysiące komentarzy Piórka na raz. Wszystko co jej kiedykolwiek mówiła, przypominała sobie wszystkie sny w jakich z nią była, a przed sobą widziała jakby leżących jej zmarłych bliskich. Kolory futra zmieniały się tak szybko, że nie mogła ich rozróżnić. Wiedziała że to tylko przewidzenie. To było zbyt nierealistyczne, żeby było prawdą. Jednak było wystarczająco męczące, żeby chciała uciec. Biegła przed siebie. Łzy spływały po jej polikach. Nie wiedziała ile przebiegła. Łapy już ją bolały. Chyba przebiegła niedaleko obozu, ale najwyraźniej nikt jej nie zauważył. Kiedy uznała, że nie da rady dalej, zatrzymała się i usiadła. Była na Kolorowej Łące. Głos Piórka nie przestawał. “Mandarynko, córeczko. Popatrz na mnie, pomyśl. Co ty robisz? Co się z tobą stało?” przebił się głos jej matki. Wspomnienie snu. Przełknęła głośno łzy.
- Nie wiem mamo…ja…ja…nie wiem...
Rozpaczała dalej, aż nagle głosy ucichły. Popatrzyła na trawę pod sobą. Nie widać już było dziwnych omamów. Chwilę później poczuła ogon na swoim grzbiecie oraz znajomy zapach. Zapach, który wyjątkowo chciała akurat poczuć. Uniosła powoli pysk nadal mokry od łez.
- Skowronku…
Kocur posłał jej pełne bólu spojrzenie i powoli usiadł obok niej.
- Spokojnie, jestem tu... Co się stało?... - zapytał cicho, wpatrując się w jej oczy.
- Ja…ja nie powinnam…nie chciałam… - mówiła panicznie. Wszystkie wydarzenia nadal wirowały jej w głowie, ani myśląc zwolnić.
- Czego? - na pysku medyka pojawił się wyraz niepokoju, a ciało spięło się lekko. - Czy... Czy ktoś cię skrzywdził?
- Nie…chyba nie... Skowronku... Ja cię kocham...
W zielonych ślepiach burzaka pojawiły się małe, błyszczące łzy, wyglądające jak rosa na zielonej trawie.
- Ja... Ja też cię kocham... - wyszeptał. Szybko wtuliła się mocno w jego futro. Będzie dobrze.
***
Tamta noc była szalona. Dużo się wydarzyło. Na szczęście zdążyła wrócić do obozu na czas. Teraz, już kilka dni później, czuła się o wiele lepiej. Piórko zupełnie przestała się odzywać. Mogła mieć spokój. Jednak po tym, jak rano poczuła się niedobrze i zwymiotowała, uznała, że musi pójść do medyków. Różana Woń od razu zaczęła ją badać. Po chwili popatrzyła na nią.
- Mandarynkowe Pióro. Będziesz miała dzieci!
Uśmiechnęła się. Wreszcie. Będzie musiała powiedzieć Bursztynkowi. Tylko kto jest ojcem?

Od Rysiej Łapy

Rysia Łapa wrócił z treningu i od razu ruszył do legowiska medyka. Trochę rozumiał Zimorodkową Łapę, lecz trochę nie, bo swoim zdaniem lepiej było zostać szybciej wojownikiem, niż dłużej się uczyć. Bo wtedy dłużej masz uczniowskie zadania. Ale może miała rację?
Gdy wyszedł, zastał Zimorodkową Łapę sortującą jakieś rozgałęzione, intensywnie pachnące zioła.
- Co to za zioło? - spytał się ciekawsko i wskazał łapką te zioło
- To? - zamruczała - To jest Korzeń Łopianu.
Kocurek Podszedł bliżej, I zmarszczył nosek
- Jak było na treningu? - spytała się kotka, odwracając wzrok od ziół.
Uczeń podniósł wysoko swój puchaty ogonek, I popatrzył się na uczennicę medyczki, po czym podniósł jedną z łapek, jakby go bolała
- Było super! Ćwiczyłem dzisiaj trochę polowania. Upolowałem Mysz! - zamruczał radośnie, lecz nagle iskierki radości w oczach mu znikły - Wbiłem sobie w łapę to - pokazał Zimorodkowej Łapie swoją kończynę. W poduszce, niezbyt głęboko, był wbity mały cierń. Mimo, że był mały, nawet można powiedzieć, że bardzo mały, to mina kocurka była tak skrzywiona, jakby miał się zaraz rozpaść na małe kawałki.
- Znowu? - kotka zaśmiała się, jednak wzięła się do roboty.
Delikatnie chwyciła łapę kocurka i zębami złapała kolec, wbity w łapkę młodego ucznia. Ostrożnie przekręciła go, żeby nie zabolało Rysiej Łapy i zaraz wyciągnęła. Przez chwilkę mu się przyglądała. Był bardzo mały, czarny, lecz lekko ostry.
- Teraz nałożę Ci jakieś zioło, I od razu poczujesz się lepiej - miauknęła i sięgnęła do magazynu ziół.
Kocurek patrzył, jak Zimorodkowa Łapa wzięła roślinę, przeżuła je i zaraz wróciła.
- Co to za zioło? - spytał wpatrując się w medyczkę, wracającą w jego stronę z ziołem w pysku.
- To trybula - miauknęła Zimorodkowa Łapa.
Kotka nałożyła maść z trybuli ostrożnie na ranę Rysiej Łapy. Gdy skończyła, kocurek przyłożył sobie kończynę do noska i powąchał trybulę.
- Już nie boli? - spytała łagodnie uczennica medyka.
- Tak! - zamruczał - dziękuję - jego iskierki szczęścia w oczach wróciły i kocurek znowu podniósł ogon.
- A czemu nie chciałaś być wojowniczką? - pisnął i przekręcił głowę z ciekawości
Zimorodkowa Łapa popatrzyła się na niego.
- Od kociaka ciekawiły mnie zioła i leczenie kotów. - zamruczała - Więc zostałam uczennicą medyczki.
Kocur skinął prędko łebkiem i popatrzył się w oczy swojej dawnej wybawicielki, która go wyleczyła, jak dołączył do Klanu Nocy.
- Muszę już iść do legowiska uczniów, spać, żeby jutro wstać na trening! - zamruczał - bo się jeszcze nie przyzwyczaiłem!
Machnął do Zimorodkowej Łapy raźnie ogonem i rzucił jej na ostatnie spojrzenie, po czym zniknął w wyjściu z legowiska.

<Zimorodkowa Łapo?>

[404 słowa]

19 listopada 2024

Od Pietruszkowej Łapy

Pietruszkowa Łapa wstała po krótkiej drzemce w ciągu dnia. Zaspanymi ślepiami rozejrzała się po całej szczelinie, zauważając, że jest w niej całkiem sama. Kotka podniosła się i mocno przeciągnęła, ugniatając mech przednimi łapami. Ziewnęła przeciągle, ukazując światu swoje kły i różowe podniebienie. Podrapała się za uchem i wyskoczyła z posłania. Potruchtała do wyjścia, a następnie do stosu zwierzyny. Spoglądała na jedzenie, nie wiedząc, czy jest na pewno głodna. W brzuchu jej burczało, ale czy to na pewno był sygnał głodu? No cóż, wszyscy twierdzili, że tak. Kotka stała tak długo nad stosem, że aż starsza wojowniczka ją szturchnęła.
— Hej, Pietruszkowa Łapo, wszystko dobrze? — zapytała przyjaźnie, choć nie do końca znajoma Pietruszce, osobistość.
Czekoladowa kotka uniosła wzrok i zamrugała, napotykając żółte oczy starszej kocicy. Była to Liściasty Wir, którą Pietruszkowa Łapa kojarzyła z widzenia i o której słyszała to i owo. Jednak nigdy nie miała okazji z nią porozmawiać. Kotka, która już za jakiś czas miała odejść do starszyzny, miała ciemne szylkretowe futro i białe przednie łapki. Jej pyszczek również posiadał białe włoski, ale to był wynik starości. Oczy kotki, pomimo wieku, nadal świeciły odcieniem pięknej żółci.
— Witaj, Liściasty Wirze — skłoniła delikatnie głowę na znak szacunku. — Tak, jest dobrze, po prostu nie jestem pewna, co chcę zjeść i czy w ogóle chcę coś zjeść — wyjaśniła, a chwilę potem zaburczało jej w brzuchu.
Starsza zrobiła zaskoczoną minę, po czym wyciągnęła łapą ze stosu wiewiórkę.
— Możemy zjeść razem. Twój brzuch chyba jednak domaga się jedzenia! — zaśmiała się pod nosem.
— Jasne! Z wielką chęcią z kimś zjem. Posiłek lepiej smakuje, gdy można się nim dzielić. — wymruczała z radością młodsza kotka.
Nowy kot chętny do rozmowy? Pulchna wiewiórka? O czym więcej można marzyć!
Starsza podniosła gryzonia i skierowała się w stronę półek wojowników. Machnięciem ogona zachęciła uczennicę do wskoczenia. Pietruszkowa Łapa już raz była w legowisku wojowników, więc z łatwością się do niego dostała. Przysiadła przy posłaniu szylkretowej, która skuliła się na nim w pozycji chlebka.
— Zapraszam, możesz usiąść na moim legowisku — odparła, robiąc miejsce dla Pietruszkowej Łapy, która od razu skorzystała z zaproszenia i przysiadła przy kotce. Dotyk czyjegoś futra bardzo uspokajał czekoladową kotkę.
— Jak ci idą treningi? — zapytała. — Wojowniczką powinnaś zostać już dawno temu — miauknęła i wzięła kawałek wiewiórki, następnie przesuwając go w stronę uczennicy.
Pręguska westchnęła niezauważalnie. Nie lubiła tych pytań. Dobrze wiedziała, że powinna już być wojowniczką, ale nie chciała tego i długo zdania nie zmieni. Pomimo bardzo wysokich umiejętności i ponadprzeciętnego talentu do nauki, kotka nadal chciała opanować wszystko do perfekcji. Takie pytania czy stwierdzenia tylko ją irytowały.
— Bardzo dobrze. Melodyjny Trel chce mojego mianowania, jednak ja wolałabym jeszcze poczekać. Pozostało mi nawigowanie w tunelach i doszlifowanie wchodzenia na drzewa — odparła, zbliżając do siebie rudego gryzonia łapą. Wzięła kęs wiewiórki, spoglądając na starszą kotkę.
— Ach, rozumiem. Faktycznie słyszałam, jak Melodyjny Trel wspominała o twoim talencie. Będziesz dobrą wojowniczką, nie ma się czym martwić — zamruczała przyjaźnie, chcąc zachęcić czekoladową uczennicę do mianowania.
Fakt, Klan Klifu potrzebował młodych wojowników, dlatego zachęcanie uczniów do szybkiego ukończenia treningów było trochę zrozumiałe.
— Dziękuję za wsparcie, Liściasty Wirze — miauknęła w podziękowaniu. — A jeśli mogę spytać o ciebie… o twoją rodzinę i historię. Ciekawią mnie koty z mojego klanu i chciałabym poznać każdego z nich — wyjaśniła Pręguska, mając nadzieję, że starsza opowie co nieco.
— O, mało kto pyta mnie o takie rzeczy! Oczywiście, że ci opowiem — wymruczała kocica. — Nie pochodzę z Klanu Klifu. Urodziłam się gdzieś indziej, jednak przez pewne powody przeprowadziłam się tutaj. I powiem ci, że była to najlepsza decyzja. Poznałam tutaj wiele kotów, są tutaj moje dzieci i przyjaciele. Judaszowcowy Pocałunek i Bożodrzewny Kaprys to moje dzieci. Miałam też... Córeczkę, Czyścową Łapę, jednak ta zaginęła wiele księżyców temu. Tęsknię za nią, ale liczę, że spotkam się z nią w Klanie Gwiazdy. — zakończyła i strzepnęła ogonem.
Pietruszkowa Łapa rozejrzała się dookoła, jakby w poszukiwaniu ukochanego Liściastego Wiru. Kto mógł być ojcem tak dobrze znanych wojowników? Czekoladowa kotka przeczuwała, że nie dowie się tego od starszej kocicy. Nie chciała też naciskać.
— Rozumiem! Twoje dzieci są dobrymi wojownikami, a Bożodrzewny Kaprys jest mamą mojej najlepszej przyjaciółki, Zaćmionej Łapy. To twoja wnuczka — wymruczała uczennica, dzieląc się informacją, którą starsza najpewniej już znała.
— Tak, kocham moje wnuki. Nadal czekam, aż mój syn również założy rodzinę, ale na razie jest zajęty głoszeniem słowa Klanu Gwiazdy. Jestem z nich taka dumna — odparła wojowniczka, spoglądając na dwa posłania, które najwidoczniej musiały należeć do jej dzieci.
Czekoladowa zerknęła na posłania dwóch wojowników i znów schyliła się do wiewiórki, orientując się, że zostało jej już tylko kilka kęsów.
— Muszę kiedyś z nimi porozmawiać, ale teraz będę już iść. Wybiorę się na polowanie albo złapię jeszcze kogoś do rozmowy — zaśmiała się czekoladowa.
— Jasne, jasne, idź! Miło się z tobą rozmawiało — zamruczała szylkretowa, po czym oparła głowę na mchu.
Pietruszkowa Łapa machnęła ogonem na pożegnanie i zeskoczyła z półki wojowników.

Wykorzystane NPC: Liściasty Wir
[784 słów]

Od Pietruszkowej Łapy

Pietruszkowa Łapa właśnie wróciła z treningu w tunelach. Pożegnała się z Melodyjnym Trelem, Gasnącym Promykiem i Mroźną Łapą – no, z nim to tylko dlatego, że jej mentorka kazała. Chociaż brat zaskoczył ją swoją determinacją w kwestii znalezienia matki. Czekoladowa uczennica, gdy została sama, od razu się przeciągnęła i mocno otrzepała. Potruchtała do stosu zwierzyny, kątem oka zauważając, jak jej mentorka rozmawia z wojownikami i starszymi. Czyżby się chwaliła swoją uczennicą? Pietruszkowa Łapa schyliła się do stosu, ale zamiast podnieść zwierzynę, uderzyła w czyjąś głowę.
— Uh, przepraszam — miauknęła szybko uczennica i podniosła wzrok na cynamonową, szylkretową kotkę.
— A nic się nie stało — odparła wojowniczka. — Oh, nazywasz się Pietruszkowa Łapa, prawda? Jak już na siebie wpadłyśmy, to może porozmawiamy? — zaproponowała starsza kocica.
Zaskoczona tym Pietruszka chwilę przetwarzała informację. Zawsze to ona pytała o takie rzeczy, a teraz to była miła odmiana, że ktoś chciał rozmawiać z nią!
— Jasne! — miauknęła od razu i zabrała ze stosu wróbla oraz mysz, zerkając pytająco na cynamonkę, która bez słów przytaknęła na taki wybór jedzenia.
Obie kotki, spoglądając na siebie, przysiadły przy szczelinie medyków. Bez żadnego powodu, po prostu tutaj było najwięcej miejsca. Szylkretowa wzięła dla siebie mysz, a Pietruszka zgarnęła wróbla. Czekoladowa od razu dojrzała długie futro na łapach wojowniczki, co ją zaciekawiło. Zazwyczaj inne koty miały długą sierść na ogonie, policzkach czy piersi. Ta natomiast miała na łapach! To była Miedziany Kieł. Pietruszkowa Łapa znała ją ze słyszenia i widywała ją w obozie, ale raczej nie gadały.
— Jak ci idą treningi? — zapytała, akurat o to! Pietruszkowa Łapa aż prychnęła rozbawiona pod nosem, na co starsza zamrugała.
— Coś nie tak? — przechyliła głowę.
— Nie, nie! Po prostu ostatnio każdy zadaje mi to pytanie — miauknęła rozbawiona, wgryzając się w ptaka.
— No wiesz, każdy chyba czeka na jakieś ceremonie, a ty i twój brat jesteście najbliżej. Szczególnie ty. Do uszu wpadło mi, jak Melodyjny Trel mówiła o twoich umiejętnościach — przyznała szylkretowa kotka. — I chciałam się dowiedzieć, jak to wygląda z twojej perspektywy — oznajmiła.
— O, rozumiem! — miauknęła podekscytowana. — No to idzie bardzo dobrze, już nauczyłam się wszystkiego. Teraz pora na ostateczny test i będę mianowana. Chociaż jeszcze chcę trochę poćwiczyć, Melodyjny Trel jednak już naciska — oznajmiła rozbawiona, a jednocześnie trochę przytłoczona tym wszystkim.
— To dobrze. Zapowiada się, że bardzo zdolna wojowniczka dołączy do naszego legowiska — skomplementowała Miedziany Kieł, kończąc mysz i spoglądając na kotkę.
— Hah, dziękuję, mam nadzieję, że nikogo nie zawiodę! — odezwała się i odwróciła wzrok. Obawa o zawiedzenie kotów ze swojego klanu była czymś, czego młoda kotka się mocno bała. Komplementy były fajne, jednak z każdym takim czuła presję, że jeśli okaże się niewystarczająca, wszyscy się od niej odwrócą!
— Na pewno nie! Jestem pewna — zapewniła ją cynamonka, po czym przeciągnęła się. — No, to dowiedziałam się tego, czego chciałam. Wyśpij się po treningu. Do zobaczenia — pożegnała się kotka i odeszła na półkę wojowników.
Pietruszkowa Łapa podążyła za nią wzrokiem, żegnając się bezgłośnie. Zerknęła na wróbla i szybko go dokończyła, po czym potruchtała do szczeliny uczniów. Padła na posłanie i przymknęła oczy.

Wykorzystane NPC: Miedziany Kieł
[493 słowa]

Od Pietruszkowej Łapy

Czekoladowa kotka właśnie wróciła z polowania. Była na patrolu z Melodyjnym Trelem, Gasnącym Promykiem i Mroźną Łapą. Pora Opadających Liści paradoksalnie, zamiast odebrać zwierzynę klanom, dawała ich coraz więcej. No tak, upał Pory Zielonych Liści był uciążliwy dla każdego. A teraz? Teraz było chłodno! Ciemne chmury wisiały nad czterema klanami (i Owocowym Lasem) zapowiadając w przyszłości deszcz, w bardzo bliskiej przyszłości. Ptaki zaczęły niżej latać, a nawet lądować, co jasno sugerowało zbliżającą się burzę. No i oczywisty znak, zapach. Woń unosząca się w powietrzu była dobrze znana nawet dla dwunożnych, których węch był raczej ograniczony. A mimo to i oni wiedzieli o zbliżającym się deszczu. Pietruszkowa Łapa odłożyła dwa norniki i wróbla na stos. Polowanie szło jej bezbłędnie i łapała każdą ofiarę, jaką napotkała. Melodyjny Trel zaznaczała nie raz, że zapewne gdyby kotka chciała, to mogłaby wyłapać cały las! Młoda uczennica nie czuła głodu, więc pożegnała się z towarzyszami polowania i skierowała się do szczeliny uczniów. Zanim nawet usłyszała czy zobaczyła, jej nos wyczuł znajomy zapach. Pietruszka podniosła wzrok i z uśmiechem na pyszczku pokłusowała do Mysiej Łapy. Rozmawiała, a raczej bawiła się z nim tylko raz, gdy ten była jeszcze malutki i nieśmiały, chociaż już wtedy kotka zauważyła u niego rosnącą pewność siebie i nieustępliwość. A teraz ta mała, niezdarna kulka była… No cóż, duża niezdarną kulką! Czarny kocurek ćwiczył przed legowiskiem uczniów pozycję łowiecką, jednak co chwilę upadał na lewy bok. Bystry wzrok Pietruszkowej Łapy szybko wyłapał jego błąd — kotek opierał się na tej łapie całym ciężarem. ‘’Naprawdę tego nie zauważa?’’ Pomyślała zaskoczona, jednak szybko potrząsnęła głową. Przecież było to logiczne! Uczniem był dopiero księżyc i nadal mógł popełniać błędy. Pręguska przystanęła przy kociaku i zerknęła na niego.
— Cześć Mysia Łapo! Co porabiasz? — zaczęła wesoło rozmowę, siadając na chłodnej ziemi.
Młodziak zerknął na nią i z dumą wypiął pierś.
— Cześć Pietruszkowa Łapo — przywitał się — Ćwiczę pozycję łowiecka — miauknął pewnie i znów przykucnął, po chwili jednak wywrócił się na bok. Mimo porażek nie poddawał się i co chwilę dalej próbował.
— Dobrze ci idzie! Jednak za bardzo opierasz się na lewej stronie — odparła uczennica, mając nadzieję, że kociak nie potraktuje tego jako obelgę.
Mysz spojrzał na nią i od razu wyrównał ciężar ciała. Dzięki temu z łatwością mógł się poruszać na kucaku.
— No dobrze! — pogratulowała mu.
— No wiedziałem! Sprawdzałem cię, bo zaraz będziesz wojowniczką — miauknął, nie chcąc przyznać się do niewiedzy.
Pietruszka lekko zachichotała pod nosem i owinęła ogon dookoła łap. Liznęła się parę razy, po piersi dalej obserwując czarnego kocura.
— A jakie byś chciała imię wojowniczki? — zapytał nagle, przerywając ciszę.
Czekoladowa poruszyła wąsami zaskoczona. Nigdy o tym nie myślała. Bo czy to w ogóle od niej zależało? To przywódca wybierał drugi człon, a mógł nawet całkowicie zmienić imię danego kota! Pietruszka aż zadrżała na myśl o nieposiadaniu już swojego pierwszego członu imię. Pietruszka to nie było tylko zioło, roślina, to była cześć tej oto czekoladowej kotki. To imię ją określało od dnia narodzin. Zostało jej nadane przez rodziców. Mamę, której nigdy nie poznała. I tatę, z którym miała słaby kontakt.
— Szczerze to nigdy o tym nie myślałam. Nieważne, jaki drugi człon dostanę, ważne by Srokoszowa Gwiazda nie zmieniał mi pierwszego członu. Bo Pietruszka jest częścią mnie! — wyjaśniła, spoglądając w stronę legowiska przywódcy, a po chwili wróciła wzrokiem do ucznia.
— Rozumiem, ja bym chciał mieć jakieś fajne imię! O na przykład Mysia Odwaga! Mysia Nieustępliwość! Mysia… Walka! Mysi Pazur! Mysi Kieł! — wymieniał z entuzjazmem kocurek, mocno gestykulując całym ciałem — Takie wiesz, żeby każdy to je słyszy, drżał! By inne koty bały się je wypowiadać! — miauknął jakby już gotowy do zwalczania wrogów.
Pietruszkowa Łapa patrzyła na niego z radością i dziwnym uczuciem. Mysia Łapa był taki dziecinny, ale też słodki. Oczywiście czekoladowa kotka nie myślała o nim w żaden romantyczny sposób! Broń Klanie Gwiazdy! Ale więź taką, jaką ma zazwyczaj rodzeństwo, może kiedyś się nawiąże? Cóż, teraz kotka tego nie wiedziała, ale wiedziała, że z Mysią Łapą zawsze chętnie porozmawia.
— To ciekawe imiona, ale możesz dostać też imię jak hm… Mysi Kołtunek? Mysia Kuleczka, Mysia Łodyżka, Mysia Norka. I czy z nich byłbyś zadowolony? — zapytała lizać łapę.
— Mysia Kuleczka?! Nie ma opcji! Walczyłbym o inne imię! Jednak Mysia Norka czy Łodyżka nie brzmią aż tak źle, ale nadal nie są aż tak groźne jak Mysi Pazur! — oznajmił, nadal nie wstając z pozycji łowieckiej.
— Dobrze, ja będę już iść. Chce odpocząć po polowaniu, więc mała drzemka nie zaszkodzi — wyjaśniła kocurkowi, który od razu usiadł widocznie zawiedziony tak krótką rozmową.
— Jasne, ale na pewno będę cię jeszcze zaczepiać! Chcę z tobą polować, a kiedyś i zawalczyć! Pokonam cię, zobaczysz! — miauknął pewnie, wysuwając pazurki.
— Na pewno tak będzie... — zamruczała jak do młodszego brata, po czym machnęła ogonem na pożegnanie i wślizgnęła się do szczeliny uczniów. Kotka zwinęła się na miękkim posłaniu i już po chwili spała.

Wykorzystane NPC: Mysia Łapa
[795 słów]

Od Mrocznej Wizji CD. Makowego Nowiu

– I co? Przeszkadza ci to? – warknęła Makowy Nów – Zostaw mnie wreszcie w spokoju. Tylko mącisz mi w głowie! – powiedziała ostro – Naprawdę musisz? Tym swoim durnym wyznaniem nie pozwalasz mi myśleć. Nie mogę się w ogóle skupić, bo myślę tylko... Tylko o tobie! Próbuję cię unikać, a ty dalej tu jesteś. Nie chcę, by było jak z Bursztyn. A stajesz się dla mnie jak ona! Już jesteś, więc zostaw mnie. Zostaw mnie! – zamilkła i spojrzała na Mroczną Wizję. Po chwili w końcu się podniosła, stając naprzeciw niej – Nie to miałam na myśli – mruknęła tylko, wysuwając pazury i wbijając je w ziemię. Mroczna Wizja nie odpowiedziała.
– W porządku. A więc cię zostawię – odpowiedziała, starając się, aby jej głos nie zadrżał. 
Odeszła. Myśli kłębiły się w jej głowie, a rozpacz szczypała jej gardło. Jadowita Żmija została zastępczynią. Sosnowa Gwiazda nie wybrała jej, na swoje ciało, a Wilczą Tajgę. Makowy Nów jej nie kochała. Kim była Bursztyn? Mroczna Wizja miała niejasne pojęcie, że taka kotka była w Klanie Wilka. Coś więcej? Już nie żyła. I tyle. To były wszystkie informacje na jej temat. A nie mogła się nikogo zapytać. Te błogie czasy już minęły. Teraz już nie może się pytać, musi wiedzieć wszystko sama. Czyli musi odkryć, kim była Bursztyn, bez niczyjej pomocy. Zatrzymała się i wbiła pazury w ziemię. Zaczęła się niekontrolowanie trząść. Czy jest sens o to walczyć? O to uczucie miłości i szczęścia, jakie dawała jej Makowy Nów? Kotka jej nie potrzebowała, wręcz nie chciała. A więc dlaczego Mroczna Wizja nie mogła tego uszanować? Dlaczego jej matka została zastępczynią, a nie ona?
– POWIEDZ MI CO MAM ROBIĆ!!! – wrzasnęła do nieba, a kilka łez spłynęło po jej policzku. – Poprosiłam cię o radę odnośnie do Wieczornej Gwiazdy... – zaczęła i nie dokończyła. Zaczęła oddychać z trudem. A co, jeśli Mroczna Gwiazda wcale nie chce, aby została liderką? Sosnowa Gwiazda mogła ją wybrać, ale tego nie zrobiła. 
– Czy chcesz, żebym przewodziła klanowi? – zapytała żałośnie. Jednak otaczała ją tylko cisza. Mroczna Puszcza jej nie odpowie. Nigdy nie odpowiadała. Mroczna Wizja myśląc, że jest wybrana, była po prostu głupia.
<Makowy Nowiu?>

Od Plusku CD. Sztorm

Plusk nie mógł opanować ekscytacji. Obóz klanu spowity mgłą był jak Klan Gwiazdy! … chyba. Nie wiedział dużo o Klanie Gwiazdy, ale wiedział, że są na niebie, a obóz wyglądał jak w chmurach! Ku jego zdziwieniu, chmury nie były miękkie ani jadalne. To był szok, który będzie mu siedział w głowie księżycami. Z pewnością!
- Cicho bądź - cicho mruknęła na niego Sztorm. 
A no, świat realny. Po ucieczce przed wcale-nie-duchem-a-raczej-Dryfującą-Bulwą, kociaki schowały się przy wejściu do legowiska starszyzny. Trafili tam wręcz przypadkowo, ale mały ruch i gęsta mgła pozwoliły im się schować. Jednak byłaby to lepsza kryjówka, gdyby Plusk nie informował o swojej obecności podekscytowanym pomrukiwaniem.
- Nie mogę! Jesteśmy na tajnej misji. Musimy coś podwędzić do żłobka! - powiedział podekscytowany, wbijając małe pazury w ziemię. Myśl o setkach rzeczy przyćmiewała jego rozum. Mech, patyki, patyki z pajęczyną, PAJĄKI Z PAJĘCZYNĄ I PAJĄKIEM. Pająki były urocze. Niektóre były nawet trochę puchate jak koty. Czy puchate pająki to kuzyni kotów?
- Jak mech? - zapytała młoda kotka, łapiąc częściowo jego tok myślenia i ignorując fakt, że jej brat znowu zaczął pomrukiwać.
- Albo mrówki! Garść mrówek. Taką dużą - pokazał łapami - I damy ją naszej mamie! i będzie z nas dumna!! - popatrzył na siostrę jakby właśnie wpadł na najlepszy plan w życiu. 
Przecież kto nie chciałby mieć garści mrówek? Są małe, bardzo pracowite i mimo młodego wieku, Plusk był ekspertem w tropieniu mrówek. Wystarczy zostawić jagody na ziemi i czekać aż przyjdą!
- Po co naszej mamie mrówki? Ja jestem za mchem. Możemy znowu pobawić się w to, że ty będziesz mchowym potworem, a ja będę z tobą walczyć!! - wręcz pisnęła. To był świetny plan i gwarantował im zabawę nawet, jak mgła zniknie! Plusk pomyślał chwilę, widocznie skuszony zabawą w mchowego potwora.
- Co ty na to, że weźmiemy i mech, i mrówki, i ja będę mchowym potworem, który broni klanu mrówek! Ale ty nie będziesz wiedzieć, że bronię klanu mrówek i potem się dowiesz i nie będziesz już chciała mnie zab- siostra zasłoniła mu pysk łapą z poważną miną. Strasznie niegrzeczne. Nawet nie doszedł do momentu kiedy jego siostra zostanie partnerstwem z Mrówczą Gwiazdą z klanu mrówek, która będzie mrówką w ramach pokoju i on będzie płakał patrząc na ceremonię partnerstwa!
<Sztorm?>

Od Figi

Pora opadających liści jak zwykle nie zawodziła. Temperatura zaczynała spadać, a liście brązowieć. Figa odkąd została uczennicą i mogła wychodzić dalej, niż poza żłobek miała sporo czasu na podziwianie krajobrazów. Chociaż… nie do końca. Czereśnia, jej jakże wspaniały mentor ciągle ją gdzieś ciągał. Nie dość, że wcale nie trenował z nią walki tylko jakieś węszenie to w kółko była poprawiana. Chodź prosto, łapy ugięte, nos przy ziemi i takie głupoty… Mentor nie gnoił jej za byle co, ale jak już to robił to tak celnie, że czuła jakby jej jakaś żyłka miała pęknąć. Figa jednocześnie go nie lubiła i podziwiała. Emanował pewnością siebie, doskonale dobierał słowa by osiągnąć cel, a przy tym był tajemniczy. Figa też tak chciała. No i Czereśnia posiadał też umiejętności prawdziwego zwiadowcy, które młoda kotka miała ochotę mu wyrwać by zabrać dla siebie.
Słońce już wstało, a to oznaczało jedno; kolejny trening z czekoladowym kocurem. Figa rzuciła się w górę kolorowych liści, które spadły z drzew otaczających obóz. Chciała wykorzystać swoje futro, żeby się w nich schować i zakamuflować, to może Czereśnia jej nie znajdzie. Przycupnęła cichutko, nasłuchując kroków. Słyszała kocie rozmowy, czuła wiele wymieszanych zapachów, ale nigdzie nie rozróżniła woni swojego mentora.
— Musisz się o wiele bardziej postarać, żeby się przede mną ukryć, Figo. — Usłyszała cicho tuż przy uchu.
Podskoczyła jak poparzona, jeżąc sierść wzdłuż grzbietu.
— Jak mnie znalazłeś?! — wrzasnęła.
— Bardzo prosto. Słabo się kamuflujesz, cały ogon ci wystawał, cwaniaro — powiedział złośliwie.
— Ty draniu, niemożliwe! — odparła.
— Jak Ty się do mnie zwracasz? — zwrócił jej uwagę. — Szacunku trochę, jestem twoim mentorem!
— Naucz mnie walczyć, a nie! W kółko węszenie i tropienie… — mruknęła z przekąsem.
— Przyda ci się to, na przykład dzisiaj. Mamy patrol! — oznajmił zadowolony, jakby odkrył wielką, pyszną piszczkę w liściach.
Figa przewróciła oczami. Znowu to samo, nałazi się i wróci. Oby tylko skład był w porządku, bo inaczej strzeli sobie żołędziem w łeb.
Czekali przy wyjściu z obozu na pozostałe koty. Czereśnia czyścił sobie swoje futro, a Figa siedziała i patrzyła, kogo tu przywieje. Pierwsza pojawiła się Sówka, zastępczyni, przed którą Figa czuła respekt. W końcu była najbliżej liderki, dzieliła z tą rudą wiewiórką języki.
Następna przyszła Przepiórka, a po niej przywlokła się Jeżyna, witając każdego grzecznym uśmiechem. Kiedy bura spojrzała na Figę, ta wystawiła jej język. Niech Jeżyna nie myśli, że się lubią! W końcu Figa przegrała z nią tamtą pseudo walkę… Nie mogła pokazać, iż zabolało to jej dumę.
Nagle Sówka zabrała głos.
— Chodźcie, idziemy — oznajmiła, po czym wszystkie koty wyszły z obozu.
Figa szła obok swojego mentora, kątem oka zauważając ukradkowe spojrzenia Jeżyny na czekoladowego. Czego ona chciała?
— Zatrzymajmy się tutaj. — Usłyszeli po dłuższej chwili marszu.
Srebrna rozejrzała się dookoła, byli nieopodal rzeki, można było wyraźnie usłyszeć szum wody.
— O co chodzi? — zapytała Jeżyna.
— Myślę którędy powinniśmy pójść — odpowiedziała zastępczyni.
— Może Figa wybierze? W końcu jest uczniem, powinna się szkolić — zaproponował Czereśnia, a wspomniana miała ochotę skoczyć mu za to do gardła.
— Świetny pomysł — przytaknęła bura. — To jak, Figo? Co podpowiada ci intuicja?
— Żebyśmy przeszli przez rzekę — odpowiedziała srebrna, czując przyciągającą ją energię zza szumiącej wody. Chciała sprawdzić, co tam było.
Koty, mniej lub chętniej skierowały swoje kroki ku powalonej kłodzie. Właściwie to było to wielgachne drzewo, które leżało idealnie bo obu brzegach rzeki.
Gdy dotarli, Figa mogła poczuć zapach bagien. Woda, która moczyła tereny po drugiej stronie nadała im taki zapach. Srebrna jako pierwsza przeszła przez kładkę, a reszta szła za nią.
Zeskoczyła na wilgotną, zimną trawę, za nią Czereśnia, Sówka, Jeżyna oraz Przepiórka. Koty rozejrzały się dookoła, a Figa zaczęła się zastanawiać co można upolować w tym miejscu i czy cokolwiek tutaj żyło…
— Znalazłam tu coś! — Powąchała dokładniej w tym miejscu, a zapach zmroził jej krew w żyłach. — Pachnie...Przebiśniegiem?! — Nie chciała się nawet przechwalać, jaka to ona wspaniała. Z jakiegoś powodu czuła, że nie powinna tego teraz robić.
Stanęła w szoku, przecież Przebiśnieg nie żył…to jak jego sierść mogła tu zostać? I to tyle czasu?
Zerknęła nerwowo na mentora. Podszedł do młodszej z jak zwykle niewzruszonym wyrazem pyska.
— Pokaż. — Ruchem łapy poprosił ją o odsunięcie się. Powąchał znalezisko i wtedy jego źrenice lekko się rozszerzyły. — Rzeczywiście. Masz dobrą pamięć do zapachów, Figo — pochwalił uczennicę, a na jego pysk wkradł się prawie niezauważalny uśmieszek. — Pytanie tylko czy ten skrawek futra nie znajdował się tutaj jeszcze przed jego śmiercią. Jak uważasz, Jeżyno?
Kocur wlepił w kotkę swoje przeszywające spojrzenie.
Bura podeszła kawałek bliżej, uważając, aby jej łapy nie zapadły się w błoto. 
— Z tego co wiem, to Przebiśnieg nie ruszał się za bardzo z legowiska... Jeżeli byłby tu wcześniej, to pewnie dawno straciłby już zapach. Odwróciła się, wzrokiem szukając Sówki. — Mamo? Co teraz?
Czekoladowa podeszła powoli do skrawka futra, uważnie się mu przyglądając. Po chwili rozejrzała się dookoła. 
— Jeżyna ma rację. Ale skoro był tu jakiś ślad, może będzie więcej? Może rozejrzyjmy się dookoła. No chyba, że macie lepsze pomysły — powiedziała Sówka, czekając na reakcję reszty.
Fidze nie trzeba było dwa razy powtarzać. 
— Z wielką chęcią się tym zajmę — oznajmiła z pewnością siebie. Rzuciła kątem oka na Czereśnię, po czym zrobiła nieuwazny krok, a jej łapą zapadła się w błocie. Burknęła coś pod nosem niezadowolona. — Poszukajmy najpierw miejsca, w którym się nie potopimy — mruknęła.
— Słuszna uwaga, Figo — przytaknął, spoglądając na nią z charakterystycznym błyskiem w oku. —Przypuszczam, że patrzenie pod własne łapy będzie bardzo pomocne w tym zakresie. Odwrócił się, nim zdążył zaobserwować reakcję młodszej i skierował swe kroki na dalsze obrzeża Rozlewiska. Nos trzymał blisko ziemi, ale nie udało mu się wyczyć niczego nowego. — Niedługo skończy się nam teren do poszukiwań — stwierdził z niezadowoleniem, zaraz wracając do dumnej postawy ciała. — Sądzę, iż powinniśmy przy okazji omówić nasze ostatnie znalezisko i określić czy ma ono związek z tym, co dzisiaj wytropiła Figa.
Jeżyna skrzywiła się na sugestię o porównywaniu kłębka sierści do wypatroszonego zająca. 
— Może i są powiązane, ale jakoś tego nie widzę — westchnęła. — Co ma jego sierść do zwisającego z drzewa zająca? Oba są pewnie istotne, ale naprawdę nie chciałabym wracać myślami do tego okropieństwa.
Na wspomnienie ostatniego znaleziska Sówka lekko zadrżała. Nie chciała tego pamiętać, najchętniej wymazałaby ten obraz z głowy.
— Może to jakieś głębsze przesłanie? — zasugerowała jednak, starając się bardziej skupić na sierści niż zającu. — Sierść, a wcześniej... To. Może ma to coś nam przekazać? — powiedziała, zastanawiając się nad tym wszystkim.
Figa przypomniała sobie wiszącego zająca. Przeszedł ją dreszcz, ale ekscytacji. Nie była obrzydzona tamtym widokiem, w końcu na co dzień zjadają zające i też widzą krew oraz mięso.
— Zagadka? Myślicie, że jest wśród nas jakiś zdrajca, który coś knuje? I teraz on nas na coś naprowadza? — zapytała srebrna, zasiewając nasionka niepewności wśród swojej grupy.
— Nie podejrzewałbym nikogo z nas o takie okrucieństwo — odparł jej zniesmaczony mentor. — Takie sugestie bez żadnych podstaw mogą prowadzić tylko do wewnętrznych konfliktów. A ich mamy już wystarczająco dużo — stwierdził, spojrzeniem napominając swoją uczennicę. — Natomiast jeżeli chodzi o motywy sprawcy, to mam wątpliwości czy te ślady są czymś intencjonalnym z jego strony. Dlaczego miałby pomagać nam w czymkolwiek? W jakim celu ryzykować angażowanie się? — Potrząsnął głową.
— Traktowałbym owe znaki bardziej jako objaw jego nieudolności.
— Wątpię, aby ten ktoś chciał nas na siebie naprowadzić — mruknęła Jeżyna, kątem oka spoglądając na Czereśnię i jego uczennicę — Jaki to miałoby wtedy sens? Te ślady nawet nie leżą w jednym obszarze. Sprawca chyba nie byłby tak roztrzepany, aby kręcić się z ciałem po całym naszym terytorium, prawda?
— Może nie na siebie naprowadzić, tylko zrobić coś innego? Lub to wszystko wyszło czystym przypadkiem? Jest naprawdę wiele opcji — powiedziała Sówka — W każdym razie to... — wskazała ogonem najnowsze znalezisko — ... jest bardzo dobrym znaleziskiem. Przypadkiem czy nie, może coś pomoże.
Kotka słuchała ich jednym uchem, chodząc dookoła po okolicy. Tym razem dużo ostrożniej, żeby się gdzieś nie utopić.
— Proponuję zabrać tą sierść z nami do obozu i to przeanalizujemy. Niedługo powinniśmy wracać, a do tej pory i tak nic więcej nie znaleźliśmy — miauknęła. — Co myślisz, mentorze?
Zapytała, akcentując ostatnie słowo, jakby chciała wjechać Czereśni na ego. Czuła się lepsza, przez to, że to ona znalazła tą poszlakę i chciała mu to pokazać.
— Uważam, że to brzmi rozsądnie — mruknął Czereśnia aprobująco, zaraz wbijając intensywny wzrok w Jeżynę. — Futro jest bardzo lekkim materiałem i dzięki sile wiatru może przemierzać spore odległości. A szkoda byłoby stracić tak cenną poszlakę.
— Ciekawe, ile tu już leży — westchnęła Jeżyna, rozglądając się na boki. — Myślicie, że było tu od początku, czy wiatr je przywiał w tą stronę? Nie możemy do końca polegać tylko na tym, szczerze mówiąc. Równie dobrze ten strzępek mógł przywędrować tu aż że Śliwowego Gaju, na przykład.
— Masz rację, ale to też jest jakaś wskazówka. — Sówka zwróciła się do swojej córki, by po chwili wzrok wbić w futro. — Warto zabrać to ze sobą, nawet jak przywiał to wiatr — oznajmiła czekoladowa.
— To chodźmy do obozu — miauknęła Figa. 
Wzięła kłębek sierści w pyszczek i machnęła ogonem. Wszystkie koty ruszyły grupą z powrotem do obozu, a każdy z osobna myślał o zaistniałej sytuacji.

[Liczba słów: 1465] 

Od Pietruszkowej Łapy

Szkolenie Pietruszkowej Łapy powoli dobiegało końca – młoda uczennica miała już tylko dopracować nawigację w tunelach i doszlifować parę technik. Mimo nalegań mentorki, czekoladowa pręguska wciąż zapewniała, że nie jest gotowa na ceremonię. Wędrując po obozie, Pietruszkowa Łapa rozglądała się za kimś znajomym do rozmowy. Pierwsza myśl skierowała się ku Zaćmionej Łapie, lecz po chwili refleksji uznała, że koleżanka może być zajęta nauką lub pomocą komuś innemu – a nie chciała jej przeszkadzać. Melodyjny Trel była na patrolu, Promienna Łapa rozmawiał już z kimś, a Bławatkowego Wschodu nigdzie nie było widać. Lekko rozczarowana, ale z radością w sercu, postanowiła skierować się w stronę szczeliny medyków. Prześlizgnęła się do środka i rozejrzała za przyjaciółką.
— Czy coś się stało? — dobiegł ją ochrypły, lecz melodyjny głos.
Pietruszkowa Łapa odwróciła głowę w stronę dźwięku i spojrzała w oczy medyczki Klanu Klifu – Czereśniowej Gałązki. Nie była to na co dzień mentorka Zaćmionej Łapy, ale szkoliła ją odkąd, Liściaste Futro zaginęła. Starsza kotka miała białe futro z przebarwieniami w odcieniach burego i rudego. Jej pysk miał trójkątny kształt, tak samo jak sterczące wysoko uszy. Niebieskie oczy Czereśniowej Gałązki wpatrywały się w uczennicę, a jej ogon ułożył się w kształt pytajnika, wyrażając oczekiwanie na odpowiedź.
— Nie, nie, wszystko w porządku! Przyszłam do Zaćmionej Łapy — odparła Pietruszkowa Łapa, kłaniając się lekko na znak szacunku.
Wiedziała, że Czereśniowa Gałązka była świetną medyczką i mentorką, jednak sama nie wyobrażała sobie u niej trenować. Kochała Melodyjny Trel i nie zamieniłaby jej na nikogo innego, nawet na szylkretową medyczkę.
— Ach, rozumiem. Cóż, Zaćmiona Łapa wyszła szukać ziół — odrzekła Czereśniowa Gałązka, nadal nie odrywając wzroku od uczennicy. — Jesteś jedną z nielicznych, którzy są tak blisko Zaćmionej Łapy, a nie należą do jej rodziny. To dobrze, że znalazła kogoś w swoim wieku — dodała, po czym usiadła na chłodnej ziemi, zapraszając Pietruszkową Łapę do rozmowy.
Na wieść o nieobecności Zaćmionej Łapy, Pietruszkowa Łapa lekko posmutniała, jednak widząc zainteresowanie starszej kotki, przysiadła z gotowością na długą rozmowę.
— Tak! Zaćmiona Łapa jest mi bardzo bliska. Wymieniam się z nią informacjami. Ja pokażę jej, jak polować i walczyć, a ona pomoże mi z ziołami — zamruczała, myśląc z radością o naukach, które przyjaciółka miała jej przekazać.
— Zioła? Interesujesz się nimi? Chciałabyś zostać medyczką? — spytała Czereśniowa Gałązka, wyraźnie zaciekawiona entuzjazmem uczennicy do nauki ziół, mimo jej ścieżki wojownika.
— Tak, lubię zioła. Jest ich tak wiele, a pomagają kotom. Chciałabym wiedzieć o nich jak najwięcej, żeby móc pomóc w razie potrzeby. Poza tym to rozrywka dla mnie! — odparła z mruczeniem. Po chwili jednak pokręciła przecząco głową. — Medyczką? Nie, to nie dla mnie. Wasza praca jest taka trudna, nie wiem, czy dałabym radę. Poza tym mamy już wspaniałych medyków, a Klan Klifu potrzebuje wojowników — wyjaśniła, owijając ogon wokół łap.
— Ach, rozumiem. Faktycznie, znajomość ziół byłaby przydatna nawet dla wojowników. Nawet podstawowa wiedza może wiele zdziałać. A gdyby... zaszły różne okoliczności, świadomość, że ktoś mógłby wesprzeć w tej roli, byłaby kojąca — mruknęła Czereśniowa Gałązka, przywołując zniknięcie Liściastego Futra.
Pietruszkowa Łapa smutno spojrzała na starszą kotkę, a potem zerknęła na swoje łapy. Chociaż nigdy nie znała Liściastego Futra, wiedziała, że jej zaginięcie było dla wszystkich trudne, zwłaszcza dla Czereśniowej Gałązki, która była z nią najbliżej.
— Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała nikogo zastępować. Choć teraz i tak niczego nie umiem, więc nie jestem w stanie pomóc — mruknęła zakłopotana, nie lubiąc poczucia bycia bezużyteczną. Wiedziała, że nikt nie wymagał od niej znajomości ziół, ale Pietruszka czuła to na własny sposób.
— Jeszcze nie, ale mogę cię nauczyć. Skoro Zaćmiona Łapa miała ci w czymś pomóc, to dlaczego ja bym nie mogła? — odparła Czereśniowa Gałązka, po czym podniosła się i machnęła ogonem, zachęcając młodszą kotkę do podejścia.
Pietruszkowa Łapa, uradowana, wstała na cztery łapy i podreptała za szylkretową medyczką. W myślach przemknęło jej wspomnienie o pierwszym, nieudanym treningu z opatrunkami, ale szybko odgoniła te myśli, skupiając się na chwili obecnej.
— Pokażę ci kilka podstawowych ziół — wyjaśniła Czereśniowa Gałązka, wyjmując z magazynu pajęczynę, skrzyp polny, jagody jałowca i krwawnik. Starannie ułożyła je przed uczennicą, by ich nie uszkodzić.
Pietruszkowa Łapa z ciekawością pochyliła się nad roślinami i zaczęła je wąchać. Pajęczynę już znała, bo Zaćmiona Łapa kiedyś zażartowała, że „Nawet ślepy kot wie, czym jest pajęczyna!”
— To jest pajęczyna — zaczęła Czereśniowa Gałązka, wskazując patyczek z przezroczystą nicią. — Łatwo ją rozpoznasz. Używamy jej, by zatrzymać lub spowolnić krwawienie, zależnie od ilości pajęczyny i wielkości rany. Przydaje się też przy złamaniach, pomaga usztywnić kość. Przykłada się ją do futra lub bandażuje wokół rany.
Pietruszkowa Łapa ostrożnie wzięła pajęczynę, wąchając ją. Na początku wydawała się bezwonna, ale po chwili wyczuła delikatną woń pająków. Była na tyle słaba, że szukanie pajęczyny po zapachu nie miałoby sensu.
— Tak, zapamiętam to na pewno — miauknęła pewnie, odkładając pajęczynę.
— Ta zielona roślinka, która wygląda jakby, była puszysta, to skrzyp polny — wyjaśniła Czereśniowa Gałązka, popychając nosem jego strzępki w stronę Pietruszkowej Łapy. — Leczy infekcje, tamuje krwawienie i pomaga na wrzody. Aby zadziałał, trzeba go przeżuć i nałożyć papkę na ranę — miauknęła wesoło, poruszając wąsami, widocznie czerpiąc radość z nauki młodej kotki.
Pietruszkowa Łapa słuchała uważnie, ale spoważniała, gdy Czereśniowa Gałązka dodała:
— Musisz jednak uważać, bo za duża dawka może osłabić mięśnie tylnych łap, a nawet doprowadzić do paraliżu. Działa mocno na układ nerwowy, więc zawsze używaj go ostrożnie — ostrzegła szylkretka z powagą.
Czekoladowa uczennica lekko zadrżała na myśl o skutkach ubocznych i dodała w duchu: „Jak coś, co leczy, może być też tak niebezpieczne?”
— Co mamy dalej... Ach, tak! Jagody jałowca. Dla ciebie najważniejsze jest to, że wzmacniają organizm, ale pomagają też na ból brzucha, trawienie i oddychanie. Tylko pamiętaj, dwie, trzy jagody dla wojownika wystarczą — miauknęła Czereśniowa Gałązka, przetaczając pod łapy Pietruszkowej ciemnoniebieskie jagody. — Jeśli dasz za dużo, mogą pogorszyć stan, zamiast pomóc — dodała, nie tracąc czujności.
Pietruszkowa Łapa powąchała jagody, jej nos niemalże widział całą ich esencję.
— Ładnie pachną! — stwierdziła z uznaniem.
— I ostatnie: krostawiec — podjęła Czereśniowa Gałązka, pokazując roślinę o żółtych kwiatach. — Smakuje dość okropnie, ale jest prosty w użyciu. Wzmacnia siły i nie ma skutków ubocznych, po prostu go zjadasz. — I to tyle na dziś. Mogę ci opowiadać dalej, ale może to być za dużo — odparła, zabierając zioła z powrotem do magazynku.
— Dziękuję, Czereśniowa Gałązko! Na pewno zapamiętam te zioła, ale masz rację, na dziś to wystarczy. Nie chcę dłużej zajmować ci czasu! — pożegnała się uczennica, po czym z machnięciem ogona wyszła.
Na zewnątrz przeciągnęła się i, nucąc cicho, w myślach powtarzała każde z poznanych dzisiaj ziół, krok po kroku, jakby od razu miały jej się przydać.

[Liczba słów, trening medyka: 1063]

Wykorzystane NPC: Czereśniowa Gałązka

Nowy członek Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd!


OLIWKOWY SZKWAŁ

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Otrucie
Zasłużenie: Czczenie Mrocznego Lasu

Od Zaćmionej Łapy

Zaćmiona Łapa obudziła się wcześnie. Bardzo wcześnie, a nawet za wcześnie zdaniem Zaćmionej Łapy. Nie przepadała, gdy ta budziła się, a słońce jeszcze było schowane. Uczennica nawet nie wiedziała, czy jest to noc, czy poranek. Kotka przeciągnęła się, rozglądając się delikatnie zdezorientowana po legowisku, dalej walcząc z własną chęcią wrócenia do snu. Zaćmiona dostrzegła, jak Ćmi Księżyc leży na swoim legowisku, a w miejscu, gdzie powinna znajdować się Czereśniowa Gałązka była pustka. Zaalarmowana szylkretka przeskanowała wzrokiem legowisko, tylko aby odetchnąć z ulgą, gdy dojrzała starszą kotkę przy magazynku. Medyczka również zauważyła, jak młoda uczennica się jej przygląda. Kocica mruknęła kilka słów pod nosem, których młodsza niestety nie była w stanie zrozumieć, a następnie odezwała się odrobinę głośniej w stronę uczennicy.
— Nie śpisz już, Zaćmiona Łapo? Słońce jeszcze nie wstało — powiedziała wysoka, jej
niebieskie oczy dokładnie skanując żółtooką. — Dlaczego? — zapytała. Było to tak niewinne pytanie, a jednocześnie wywołało tak duże zakłopotanie na pyszczku uczennicy. Nawet ona o tym nie pomyślała, gdy wzbudziła się z własnego snu. Nigdy wcześniej nie budziła się o tak wczesnej porze. Zawsze przyczyną było słońce świecące jej w pysk, hałas z centrum ich kamiennego obozu, śpiew ptaków, lub ktoś wychodzący bądź wchodzący do ich legowiska. Wiedziała, że to nie Czereśniowa Gałązka wybudziła ją ze snu. Gdy ta się obudziła, ona już siedziała przy ich magazynku, doglądając zebrane przez nich zioła, dodatkowo, uczennica wiedziała, że ta potrafi zachować ciszę niczym myszka.
— Tak właściwie, to nie wiem. Nawet o tym nie pomyślałam, szczerze mówiąc… Zazwyczaj budzę się o wiele później, gdy słońce wstaje — miauknęła rudo czarna kotka, obserwując każdy ruch Czereśniowej Gałązki swoimi żółtymi oczami niczym gwiazdy zawieszone wysoko na niebie. Zaćmiona Łapa starała się rozgryźć medyczkę oraz odkryć to, co siedzi jej w głowie, jednak jej wszystkie próby zakończyły się niepowodzeniem. Medyczka była niczym książka zapisana językiem, którego ta nie rozumiała. Ciekawiło ją, czy medyczka postrzegała ją samą w taki sam sposób.
— Może coś ciebie dręczy, Zaćmiona Łapo? Ja też nie mogę spać, gdy złe myśli mnie przytłaczają — odezwała się starsza, robiąc krótką przerwę w sprzątaniu ich magazynku, tylko aby wrócić do tej czynności po krótkiej chwili. — Potrzebujesz może, o czymś porozmawiać? Jeśli coś ciebie trapi, jestem otwarta na rozmowę. Wiem, jak przytłaczające może to być, gdy własne myśli nie dają ci spać. Jednak najlepszym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest wygadanie się — wytłumaczyła Czereśniowa Gałązka, wzdychając cicho. — Jesteś jakaś nieobecna od ostatniego spotkania medyków. Co ci przodkowie pokazali, Zaćmiona Łapo? Wiem, że nie zachowywałabyś się w taki sposób bez większej przyczyny — dodała medyczka.
Zaćmiona Łapa nie mogła poradzić, tylko wypuścić wydech zrezygnowana tą całą sytuacją. Tak właściwie, to dopiero do niej doszło, że ta cały czas wstrzymywała oddech… Dlaczego ona nie potrafiła się rozluźnić w pobliżu innych? Powinna umieć zaufać Czereśniowej Gałązce, jednak nieważne jak się starała, ta dalej nie mogła się powstrzymać od wstrzymywania oddechu za każdym razem, gdy znajdowała się w tym samym pomieszczeniu co ona. Uczennica delikatnie potrząsnęła głową, wracając myślami do obecnej sytuacji. Czego by się spodziewać po kotce jak ona? Było to oczywiste, że ta by ją rozgryzła równie szybko co wiewiórka orzech.
— Ja sama nie wiem. Nie wiem, co mam myśleć o tym wszystkim, Czereśniowa Gałązko. Tego wszystkiego jest zwyczajnie za dużo. Najpierw te dziwne sny, teraz zaginięcie Liściastego Futra — powiedziała kotka, odrobinę za głośno, przez co Ćmi Księżyc przekręciła się w legowisku, a uczennica skrzywiła. Czereśniowa Gałązka pokręciła głową, a następnie wstała z miejsca, zabierając głos.
— Czy chciałabyś się może ze mną przejść? Nie chcemy przypadkiem obudzić twojej siostry — zapytała kotka, podczas gdy drugie zdanie, które wypowiedziała medyczka, bardziej brzmiało jak stwierdzenie, na co młodsza skinęła głową. Fakt, nie chciała przypadkiem obudzić Ćmiego Księżyca swoją rozmową ze starszą kotką, a szczególnie nie chciała, aby ta usłyszała ich rozmowę. Już widziała tę panikę w oczach kotki, gdyby ta usłyszała choć jedno słowo ich rozmowy.
— Dobrze, możemy się przejść… Co powiemy, jak ktoś nas zapyta o kierunek naszej wycieczki? — rzuciła pytaniem Zaćmiona Łapa, spoglądając z niepokojem przez wejście do legowiska medyka. Uczennica dostrzegła kilka kotów, które przesiadywały w centrum zajęte rozmową.
Dostrzegła tam Mroźną Łapę. Był to kocur o średnich rozmiarów o liliowym futrze z odrobiną bieli zdobiącą go oraz o wyrazistych błękitnych oczach, których z nieznanych przyczyn Zaćmiona Łapa zawsze strasznie się bała. Uczeń właśnie ciągnął dużą ilość mchu przez obóz, najwidoczniej Gasnący Promyk jako dzisiejsze zadanie wyznaczyła mu wymianę mchu w legowiskach kotów. Na sam widok uczennica skrzywiła się, gdyż było to chyba najbardziej znienawidzona czynność, którą niestety często musiała wykonywać.
Kawałek dalej Zaćmiona Łapa natrafiła wzrokiem na Gąsiorkową Łatę, która stała tuż obok kocura, który właśnie targał mech. Uczennica była w stanie domyślić się, że to ona posłała ucznia po mech, a Gasnący Promyk jedynie zatwierdziła to i uznała jako idealne zadanie na dzisiejszy dzień. Gąsiorkowa Łata była jedną z młodszych starszych kotek w starszyźnie. Wyjątkowo, Zaćmiona Łapa lubiła jej towarzystwo. Zawsze ciepło jej się robiło na sercu, gdy ta z uśmiechem ją witała lub pytała, jak dzień uczennicy mija, gdy ta przychodziła sprawdzić, jak się sprawy trzymają w ich legowisku.
Zaćmiona Łapa kontynuowała skanowanie wzrokiem centrum ich obozu, gdy ujrzała czwórkę kotów. Był to poranny patrol, który właśnie wrócił z patrolu granicznego. Na prowadzeniu stała Jastrzębi Zew. Była to bura szylkretka o zielonych oczach oraz fikuśnych wywiniętych uszkach, które zdobiły pędzelki. Jastrzębi Zew była kotką przepełnioną energią oraz bardzo dużej obsesji na punkcie ptasich piór, szczególnie jastrzębich. Uczennica nie raz słyszała, jak ta nadaje niczym katarynka o tym, jak bardzo marzy jej się jastrzębie pióro do własnej kolekcji, kto wie, może kiedyś Zaćmiona Łapa znajdzie jedno oraz podaruje je wojowniczce?
Kawałek w tyle łapami przebierał również znany jej wojownik, który miał nie raz przyjemność udania się z nią na patrol po kilka ziół, chociaż czy była to przyjemność dla wojownika? Kto wie… Był to oczywiście nikt inny, jak Bławatkowy Wschód. Futro jego jest liliowe oraz pokryte licznymi pręgami, a łapy całkiem… Cóż, krótkie! Na futrze kocura również znajdowało się wiele bieli, która zdobiła jego pysk, klatkę piersiową, oraz jedną z czterech łap kocura. Zaćmiona Łapa widziała również, jak kocur niesie średnich rozmiarów zdobycz, którą wojownik najpewniej upolował podczas patrolu. Oczywiście, gdy nadarzy się okazja, grzech, by ją przegapić i nie upolować czegoś dla klanu! Jedzenia nigdy za wiele.
Niewiele za nim maszerowała parka kotów, która była bardzo zaangażowana w rozmowie. Najpierw uczennica nie potrafiła dojrzeć, kim oni byli, jednak gdy znaleźli się na tyle blisko, uczennica rozpoznała w nich Jeżówkowe Serce oraz Jerzykową Werwę. Jeżówkowe Serce to młoda wojowniczka o szylkretowym umaszczeniu, zielono niebieskich oczach, oraz wywiniętych uszkach zakończonymi pędzelkami. Mimo iż uczennica nigdy nie pozwoliła sobie szczególnie zagłębiać się w relacje z wcześniej wspomnianą wojowniczką, młodsza ją szanowała. Zawsze starała rzucić się jej krótkie powitanie bądź uśmiech z drugiego końca obozu, co starsza wielokrotnie odwzajemniała. Relacja ich była neutralna, chociaż zdaniem Zaćmionej Łapy ta pochylała się bardziej w kierunku pozytywnej znajomości, niż wrogiej relacji z wojowniczką, dzięki czemu Zaćmiona Łapa mogła odetchnąć z ulgą. Nie chciała sobie zrobić wrogów!
Drugi z wojowników to doskonale znany uczennicy kocur, którego imię brzmi Jerzykowa Werwa. Jest to duży oraz silny wojownik o burym pręgowanym futrze o odrobiny bieli, która towarzyszy wojownikowi na jego pysku, klatce piersiowej oraz obu przednich łapach. Oczywiście w wyglądzie wojownika nie brakuje jego wyrazistych zielonych oczu oraz pędzelków na uszach, które były wywinięte na drugą stronę, co dodawało wojownikowi uroku. Mimo iż z wyglądu może przypominać kogoś strasznego, to w rzeczywistości Jerzykowa Werwa jest niczym, a burą kulką futra. Zaćmiona Łapa była tak zainteresowana tym, co się dzieje w obozie, że całkowicie zapomniała o obecności starszej medyczki.
— Komu się tak przyglądasz, Zaćmiona Łapo? — zapytała Czereśniowa Gałązka, nie czekając nawet na odpowiedź kotki. Oczywiście uczennica i tak by nie wymyśliła odpowiedzi. Jedyne co by zdołała zrobić to wydukać kilka krzywych słów, którymi tłumaczyłaby się, że jedyne co obserwowała to patrol. Chociaż czy warto było się tłumaczyć Czereśniowej Gałązce? Ona jest niczym Klan Gwiazdy! Wie dosłownie wszystko, co momentami może być przeraźliwe.
— Ja… Ah! Nikomu, Czereśniowa Gałązko! Tylko oglądałam powrót patrolu, nic więcej! — wypiszczała niczym piszczałka młodsza szylkretka, na co medyczka się zaśmiała, kręcąc głową rozbawiona.
— Oczywiście, wierzę ci na słowo, nie musisz się tłumaczyć — powiedziała kocica, jednak ten ukryty uśmieszek nie umknął uwadze żółtookiej. Oczywiście, że ta jej nie wierzyła! Czy każdy w tym klanie myśli, że Zaćmiona Łapa posiada tajemnicze plany, przez które trzeba wątpić w każde jej słowo? Cóż, może odrobinę prawdy w tym jest, ale nie każde!
Zaćmiona Łapa cicho westchnęła, a następnie sama ruszyła z miejsca, próbując dogonić Czereśniową Gałązkę oraz dotrzymać jej kroku, co wymagało trochę wysiłku, gdyż ta była o głowę niższa od starszej.

ʚ ⚝ ɞ

Pogoda, jaka panowała poza obozem, nie należała do ulubionych Zaćmionej Łapy. Może by się znalazły takie cudaki, którym wyjątkowo ona przypadła do gustu, jednak zdaniem Zaćmienia? Oczywiście, że nie. Chłód i mrok nie należał do rzeczy przyjemnych zdaniem szylkretki, szczególnie gdy opuszczała obóz. Mimo iż koteczka bezgranicznie ufała niebieskookiej, ta zawsze odczuwała lęk przed tym, co może powiedzieć.
— Patrz pod łapy — powiedziała medyczka, robiąc większy krok, aby nie połamać sobie łap przez wpadnięcie do wgłębienia w ziemi. Młodsza mało co by łapami do niego nie wpadła, gdyby nie ostrzeżenie mentorki — nad czym tak myślisz? — zapytała.
Zaćmiona Łapa chwilę się zawahała, nie wiedząc, co odpowiedzieć medyczce.
— Nad czym myślę? — powtórzyła szylkretka pytanie starszej, przystając w miejscu na chwilę, co Czereśniowa Gałązka oczywiście zauważyła — Czereśniowa Gałązko, ja sama już nie wiem, co robić… Cały czas myślami jestem gdzieś daleko, a sprawę sobie zdaje z tego, dopiero gdy ktoś mnie upomni! Zaraz oszaleję! — zapiszczała uczennica, na co medyczka rozszerzyła oczy. Nie pamięta, czy kiedykolwiek widziała młodszą w takim stanie, który spowodowały jej własne emocje. Medyczka zawsze postrzegała ją jako kogoś opanowanego, chociaż teraz potrafiła dostrzec, jak sztuczne potrafiły być jej emocje.
— Wiesz, że możesz mi powiedzieć o tym, co ciebie dręczy? — zapytała Czereśniowa Gałązka, spoglądając smutno na kotkę.
— Widziałam ciemność — odezwała się nagle Zaćmiona Łapa, na co Czereśniowa Gałązka podniosła brew zakłopotana słowami młodszej. Uczennica długo nie czekała, a następnie kontynuowała swoją wypowiedź — w śnie zesłanym przez gwiezdnych przodków byłam na jakiejś uschniętej polanie… Było tam ciemno, a wszystko wydawało się na martwe — wytłumaczyła szylkretka. Uczennica smutno wbiła swoje spojrzenie w zimną ziemię pod łapami, a następnie się odezwała kolejny raz — bałam się — rzuciła.
Wydawało się to tak sztuczne, tak fałszywe, a jednak ta rozmowa należała do najprawdziwszych na świecie. Czereśniowa Gałązka nie potrafiła tego zrozumieć. Zaćmiona Łapa przyznała się do własnego lęku? Kocica nie chciała najpierw w to uwierzyć, jednak gdy ujrzała roztrzęsiony stan młodszej, spojrzenie jej złagodniało. To oczywiste, że ta odczuwała lęk. Starsza nie mogła się powstrzymać przed podejściem o młodszej i przejechaniem jej ogonem po grzbiecie, smutno się do niej uśmiechając.
— Strach należy do rzeczy normalnych, Zaćmiona Łapo. Nie musisz się tego wstydzić — powiedziała, a żółtooka podniosła głowę, spoglądając na nią swoimi zaszklonymi oczami — oh, nie patrz tak na mnie… Choć tutaj, serce mi pęka jak na ciebie patrze — miauknęła medyczka, przytulając kotkę. Nie było trzeba wiele, aby ta wybuchnęła w płacz.
— Przodkowie są na nas źli! Bardzo źli! To dlatego nam znaków nie wysyłają! — zapłakała Zaćmiona Łapa, walcząc z własnymi łzami. Widać było, jak przerażona tym wszystkim była młodsza, gdy zawsze opanowana kotka wybuchnęła nagle płaczem.
— Oh, Zaćmiona Łapo ja wiem, że są na nas źli… Przodkowie nie odpychają klanu bez powodu, a nasz klan wyjątkowo ich rozzłościł. Jednak postaram się to naprawić, dobrze? Gdy Liściaste Futro się odnajdzie, to zaraz znajdziemy rozwiązanie na ten problem… A teraz już nie płacz, Zaćmiona Łapo. Wszystko będzie dobrze, nie zamartwiaj się tym — powiedziała Czereśniowa Gałązka. Młodsza szylkretka skinęła głową oraz wzięła krok do tyłu od medyczki, szybko pozbywając się własnych łez.
— Ja… Ja przepraszam! Ja nie wiem, co we mnie wstąpiło, Czereśniowa Gałązko! Nigdy nie byłam aż tak roztrzęsiona — przeprosiła uczennica, spoglądając w dół zawstydzona swoim nagłym wybuchem płaczu. Nigdy by nie przypuszczała, że zapłacze w towarzystwie Czereśniowej Gałązki.
— Nie przepraszaj. Każdy może pozwolić sobie na chwilę słabości. Ale dziękuję ci za otworzenie się. Doceniam to, Zaćmiona Łapo. Pamiętaj, gdy coś ciebie dręczy, zawsze możesz do mnie przyjść, zawsze postaram ci się udzielić pomocy — odpowiedziała medyczka, uśmiechając się smutno do kotki — a teraz wracajmy już, bo zaraz słońce wstanie i cały obóz się obudzi, a nas tam nie będzie — powiedziała medyczka, ruszając z miejsca. Starsza zebrała odrobinę pajęczyny z pobliskiego krzewu, aby ta nie wróciła z pustymi łapami.
— Dobrze… Dziękuję, Czereśniowa Gałązko — miauknęła, również podążając śladem medyczki, zbierając trochę pajęczyny. Uczennica chciała już ruszać w drogę, jednak starsza się nagle odezwała.
— Pamiętaj, że jako medycy naszym obowiązkiem jest dbanie o dobro klanu. Nie możemy pozwolić, aby zło się w nim rozwijało. Musimy dbać o nasz dom, zapamiętaj to sobie — powiedziała starsza, a następnie ruszyła w drogę, nie czekając na Zaćmioną Łapę. Uczennica zadecydowała już się nie odzywać i również ruszyła w kierunku ich obozu.

ʚ ⚝ ɞ

Cały dzień uczennicy minął… Spokojnie. Tego dnia nie pojawił się ani jeden chory kot w ich lecznicy, a jedyne co kotka robiła to pomagała Ćmiemu Księżycowi oraz Czereśniowej Gałązce w legowisku przy magazynku. Obie kotki uznały to za spokojny oraz udany dzień, szkoda tylko, że żadna z nich nie była świadoma o tragedii, do jakiej miało dojść tego dnia. Od momentu, gdy Zaćmiona Łapa powróciła z porannego spaceru, słowa medyczki nie dawały jej spokoju. Miała ona racje. Jako medyk nie może pozwolić na to, aby zło się rozwijało, czyż nie? Klan ich był przepełniony złymi kotami. Każdy z kotów, które podążają śladem Srokoszowej Gwiazdy i odrzucają ich gwiezdnych przodków, narażają Klan Klifu na zagładę. Klan Gwiazdy pewnej nocy się zdenerwuje i wybije każdego z nich jak pchły! Życie Pluskającej Krewetki zostało odebrane przez Zaćmioną Łapę, za odsuwanie się od Klanu Gwiazdy. Był to powód słuszny, a przynajmniej tak to wyglądało z perspektywy szylkretki. Uczennica długo nad tym myślała, starając się dojść do wniosku, który to z członków Klanu Klifu odtrąca ich przodków, gdy nagle przypomniała sobie o istnieniu jednego kota. Oliwkowy Szkwał. Był to brat Pluskającej Krewetki, a przynajmniej Zaćmiona Łapa tak słyszała. Szansa była duża, że martwa przekazała swoje poglądy kocurowi, a ten również odrzucił Klan Gwiazdy. Myśli w głowie Zaćmionej Łapy szalały niczym wichura, a świadomość, że ten… Cóż, momentami „szkodzi” innym, była jak oliwa dolewana do ognia. Najwidoczniej Zaćmiona Łapa znalazła kota również odpowiedzialnego za brak znaków, a przynajmniej jednego z nich.

ʚ ⚝ ɞ

Była to późna pora, słońce prawie zaszło, a większość starszyzny zebrała się w centrum, aby zjeść wspólnie posiłek z wojownikami. Gdy Zaćmiona Łapa przeleciała wzrokiem zebrane tam koty i ujrzała, że Oliwkowy Szkwał się tam nie znajduję, w głowie kotki zapaliła się lampka. Kotka przydreptała do stosu, a następnie zabrała z niego średnich rozmiarów mysz, aby po chwili wrócić z nią do legowiska medyków. Gdy upewniła się, że nikogo w nim nie było, uczennica chwyciła kilka czerwonych jagód oraz upchnęła je w przyniesioną wcześniej zwierzynę. Można było to nazwać zwierzyną niespodzianką… Uczennica słyszała od Liściastego Futra przed jej zaginięciem, jak starszy narzeka na pogarszający się stan zdrowia. Nagła śmierć kocura nie byłaby niczym podejrzana, szczególnie ze względu na jego wiek. Uczennica zabrała zwierzynę z ziemi, a następnie ruszyła do legowiska starszych. Długo droga jej nie trwała, a uczennica szczęśliwie ominęła wszystkie koty, nie wdając się w żadne rozmowy z nimi. Nie potrzebowała teraz pytań o tym, jak minął jej dzień, bądź o ulubioną pogodę. Gdy Zaćmiona Łapa znalazła się w legowisku starszych, ta rozejrzała się niepewnie dookoła siebie. Gdy kotka nie zauważyła żadnego kota w pobliżu, uczennica odetchnęła z ulgą.
Zaćmiona Łapa wyprostowała się oraz dumnie wypięła pierś do przodu, maszerując do legowiska kocura, na którym obecnie przesiadywał starszy bez jednej łapy.
— Ah! Oliwkowy Szkwale! Jak ci mija wieczór? — zapytała młodsza, uśmiechając się ciepło do kocura. Żółte oczy medyczki skanowały starszego od łap po same koniuszki uszu, starając się jak najlepiej zapamiętać jego wygląd. Medyczka dostrzegła jego zielone oczy, liliowe futro pokryte pręgami oraz dużą ilość bieli pokrywającą większość kocura. Oczywiście jej uwadze nie umknął brak jednej z czterech łap, który odrobinę mógł przyczynić się do odejścia kocura do starszyzny.
— Witaj, Zaćmiona Łapo! Jak na chwilę obecną wszystko idzie doskonale! Niestety nie miałem okazji zagadać do jakiejś ślicznej kotki lub kocura, a szkoda! Miałem dzisiaj ochotę porozmawiać z Jastrzębim Zewem bądź Melodyjnym Trelem, przyjazne z nich kotki — powiedział kocur, uśmiechając się na myśl o rozmowie z wojowniczkami. Oczywiście Zaćmiona Łapa musiała walczyć, aby nie pokazać grymasu, jaki usilnie starał się wkraść na jej pysk. Od momentu, gdy usłyszała, jak nachalny potrafi być starszy, ta nabrała do niego wstrętu. Teraz już nie tak chętnie przychodzi do ich legowiska, aby sprawdzić stan zdrowia. Przynajmniej teraz mogła odetchnąć z ulgą, na myśl, że ten problem zostanie zaraz rozwiązany. Medyczka odchrząknęła, a następnie ponownie zabrał głos.
— Dobrze wiedzieć! Mam nadzieję, że uda ci się z kimś jeszcze porozmawiać — powiedziała, a następnie kontynuowała — swoją drogą, dlaczego nie ma cię na dole przy stosie z resztą klanu? Wszyscy tam siedzą i rozmawiają, więc dlaczego dalej tu jesteś? — zapytała, podnosząc brew. To fakt, byłą bardzo ciekawa tego, co spowodowało nieobecność kocura na dzieleniu się językami z resztą członków Klanu Klifu.
— Od dłuższego czasu mam zwyczajnie gorsze samopoczucie… Stawy też mi nie dają spokoju, ale wiesz, starość nie radość! — zażartował kocur, na co szylkretka blado się uśmiechnęła.
— Rozumiem, mogłam się domyślić, że to coś z twoim zdrowiem, dlatego przyniosłam ci mysz, abyś sam nie musiał schodzić na dół — powiedziała Zaćmiona Łapa, uśmiechając się do kocura. Oczy kotki dokładnie go skanowały, gdy ta podeszła do niego i położyła mysz przed łapami starszego.
— Hm...? Oh, dziękuję. Doceniam to, Zaćmiona Łapo — miauknął Oliwkowy Szkwał, biorąc zwierzynę od młodszej. Uczennica długo nie musiała czekać, aby ten się w nią wgryzł idealnie w miejsce, w którym ukryła śmiertelne jagody.

[TW; opis śmierci]

Uczennica wzięła kilka kroków do tyłu, gdy starszy zjadł całą przyniesioną mysz do ostatniego kęsa mięsa. Teraz tylko czekać z nadzieją, że to zadziała… Żółte oczy medyczki skanowały otoczenie oraz zachowanie Oliwkowego Szkwału. Widziała, jak wyraz jego pyska delikatnie się zmienia, a zamiast tego irytującego uśmieszku, widoczny był wyraz bólu.
— Zaćmiona Łapo… Chyba ta zwierzyna była zepsuta... Słabo się czuję — powiedział starszy słabym głosem, nagle kuląc się na legowisku. Uczennica mogła się domyślić, że śmierć spowodowana jagodami śmierci nie należała do przyjemnych.
— Huh, stara zwierzyna? Dzisiaj upolowana, z tego, co mi wiadomo — miauknęła szylkretka, wbijając w niego swoje ślepia. Oh, ten widok. Dawał on Zaćmionej Łapie tyle radości, gdy mogła obserwować cierpienie kocura, który szkodzi Klanu Klifu. Zaćmiona Łapa nie mogła powstrzymać uśmieszku, który wkradł się na pysk medyczki, widząc scenę przed sobą. Starszemu oczywiście ten uśmiech nie umknął.
— Coś ty zrobiła...? — wyszeptał Oliwkowy Szkwał, patrząc na nią błagającym wzrokiem. Kocur cały czas musiał walczyć z samym sobą, aby nie zamknąć oczu. Wiedział już, że gdy to się stanie, to już nigdy ich nie otworzy.
— Koty jak ty nie zasługują, aby nazywać się członkiem Klanu Klifu — powiedziała. Zaćmiona Łapa widziała już, jak oczy kocura prawie się zamykają. Uczennica cicho prychnęła, gdy się one całkowicie zamknęły, a życie opuściło ciało starszego. Kotka strzepnęła łapą kości, które pozostały po zjedzonej myszy, a następnie w ciszy opuściła legowisko starszych. Uczennica równie szybko i cicho z niego zniknęła, jak i się w nim pojawiła. Przynajmniej w tym była dobra… Miała teraz pewność, że nikt się nie przekona o jej zbrodni, którą właśnie popełniła. Niech Klan Gwiazdy przebaczy jej oraz Oliwkowemu Szkwału, oraz przyjmą go i wybaczą za odrzucenie ich. Każdy z kotów zasługuje na drugą szansę po śmierci.

[3215 słow; trening medyka]
NPC: Czereśniowa Gałązka, Mroźna Łapa, Gąsiorkowa Łata, Jastrzębi Zew, Bławatkowy Wschód, Jeżówkowe Serce, Jerzykowa Werwa, Oliwkowy Szkwał

18 listopada 2024

Od Lamentującej Łapy

tw: opis obrażeń, przemoc

Wsłuchiwała się w słowa Sosnowej Gwiazdy, rozbrzmiewające po obozie. Po jej policzkach powoli spływały łzy, leniwie skapując na ziemię. Powietrze stało w miejscu, a obóz spowity był złowrogą ciszą, zwiastującą coś strasznego.
W pewnej chwili uczennica dostrzegła rozczochrane futro swojej siostry. Liliowa była prowadzona na środek kręgu, utworzonego przez wpatrujące się w tą scenę kotów.
Lament zacisnęła mocno powieki. Bała się. Tak bardzo się bała. Czemu spotykało to akurat Skarabeuszową Łapę, a nie ją? Poczuła, jak uginają się pod nią łapy, a jej ciało przeszedł dreszcz.
Nie, nie, nie, nie...
Pierwsze uderzenie. Odór krwi dopłynął do jej nozdrzy, spowijając cały obóz, niczym rządny śmierci potwór. Po lesie poniósł się syk jej starszej siostry. Kotka gwałtownie otwarła ślepia, widząc, jak po raz kolejny, Sosnowa Gwiazda wbija w jej skórę pazury, barwiąc liliowe futro na szkarłatny odcień. Dymna czuła, jak cała drży. Nie potrafiła poskładać myśli. Jej umysł spowity był gęstą pajęczyną, uniemożliwiając jakąkolwiek racjonalną myśl. W jej głowie po raz kolejny zapętliły się te same słowa.
Nie, nie, nie...
Kolejne uderzenie. I kolejne. I tak w kółko, aż przywódczyni nie poczuła, że zwykłe ciosy jej nie wystarczają. Zgłodniała bólu, liderka doskoczyła do ogona Skarabeuszowej Łapy i, z towarzyszącym temu dźwiękiem łamanych kości oraz rozdzieranego mięsa, wyrwała część ciała liliowej kotki.
Oczy dymnej gwałtownie się rozszerzyły, a źrenice zwęziły. Z jej gardła wydobył się wrzask. Potworny, rozdzierający serce, żałośnie bezradny dźwięk. Kotka poderwała się. Łzy utrudniały jej widoczność, jednak przepchała się przez tłum kotów, aby zatopić swoje pazury w ciepłym ciele Sosnowej Gwiazdy... Nie zdążyła jednak nic zrobić, gdyż poczuła, jak ktoś chwyta ją za skórę na karku. Dziko rozejrzała się, gdy jej wzrok natrafił na ojca. W jego ślepiach lśniły małe iskierki. Łzy. Mistrz pokiwał przecząco głową, odciągając Lamentującą Łapę na bok. Kotka próbowała się wyrwać, jednak na próżno. Ostatnim obrazem, który dostrzegła, była wycieńczona Skarabeusz, leżąca na ziemi. Obok niej spływała stróżka krwi.

── ✧《✩》✧ ──

Leżała na zroszonej deszczem trawie, wpatrując się w swoje odbicie w tafli wody. Szary pyszczek był mokry od łez, a oczy opuchnięte, od wszystkich przepłakanych nocy.
Nie powinna pozwalać sobie na taką słabość. Nie powinna płakać. Więc dlaczego to robiła?
Obok uczennicy bezwładnie spoczywały strzępki futra, które chwilę temu zawzięcie wyrywała ze swoich boków. Głupia, bezużyteczna sierść. Mimowolnie zaczęła odtwarzać wszystkie zdarzenia z tamtego dnia.
Dymna skrzywiła się, na myśl o przywódczyni i siostrze, a w jej ślepiach znów pojawiły się łzy. Sosnowa Gwiazda budziła w niej odrazę. Kiedyś się zemści. Zabije okrutną liderkę, rozkoszując się jej krwią, napawając się jej bólem. A później ucieknie. Nie będzie rządzić tymi głupimi kotami, pozwalającymi na takie okrucieństwo, nie będzie więcej przebywać w tym durnym, splamionym krwią miejscu.

[439 słów]

Od Mandarynkowego Pióra

Musiała się znowu spotkać z Syriuszem. Dzień w dzień słyszała, jak Pierzasty Wdzięk nawija jej o tym, żeby wreszcie zrobiła sobie kociaki. A według niej Syriusz był najlepszym wyborem. Dawno się z nim nie widziała. Do tego incydent z lisami zdarzył się dość dawno. Wymknie się z obozu, a jak ktoś ją przyłapie, to będzie się modlić, żeby nie zobaczyli Syriusza. Bo jej co zrobią? Zamkną w obozie jak kocię? Jest księżniczką! Niestety, dla jej czarno białego kolegi mogło nie skończyć się tak dobrze. Mogli pomyśleć, że ją zaatakował i go zabić, a wtedy nie miała już szans na czarno-białe kociaki przed trzydziestką. Szczególnie, że został jej księżyc. Tuptająca Gąska nie była z tego zadowolona. Tak więc spod osłoną mroku i lekkiej mgły, wysunęła się z legowiska i wymknęła się, przeskakując strumień przy brzegu obozu za legowiskiem wojowników.
***
W końcu dotarła do brzozowego zagajnika. Praktycznie nic nie było widać. Nie dość, że ciemno, to jeszcze mgła. Nie mogła odróżnić pnia drzewa od zwykłej mgły. Jak ona ma go znaleźć jak on i tak kamufluje się na brzozach? O ile w ogóle tu był. Nagle nad sobą zobaczyła kilka błysków i jakiś ruch. Z mgły przed nią wyłonił się Syriusz. W futro miał powtykane rybie łuski, przez co w świetle księżyca wyglądał, jakby jego futro migotało niczym gwiazdy. W pysku miał mały bukiecik kwiatów. Najwyraźniej jedyne co się ostało. Już prawie Pora Nagich Drzew. Samotnik ukłonił się, patrząc na nią swoimi błyszczącymi, szafirowymi oczami. Była pewna,, że uśmiechnął się szarmancko, chociaż nie widziała tego przez bukiet, który trzymał w pysku. Po chwili odłożył delikatnie kwiaty na ziemię i powiedział:
- Moja Pani wreszcie się pojawiła. Już myślałem, że nie przyjdziesz
Zakryła pysk ogonem, żeby zdusić chichot, ale najwyraźniej wyglądała przy tym jakby odgrywała razem z nim sztukę. Niedługo później siedzieli na gałęzi. On z łuskami w futrze, ona z kwiatami.
- Mandarynko z Rodu Nocy. Twe oczy błyszczą bardziej niż tysiące gwiazd. Chciałbym ci wyznać swoją miłość. Choćbyś była w innej konstelacji niż ja, przemierzę tysiące planet i księżyców by do ciebie dotrzeć.
Połowy z tego nie zrozumiała. Kojarzyła co to jest konstelacja, bo już jej wcześniej to mówił, ale planeta? Co to miało być?
- Też cię lubię, Syriuszu... - uśmiechnęła się. Co z tego, że nie kochała go aż tak jak on ją. Podobał się jej, ale nic więcej. Niestety, widmo cioci i Piórka wiszącej nad nią zmusiły ją do tego.

Od Cisowego Tchnienia

Stała tam. Widziała Wieczorną Gwiazdę uciekającą na wszystkie strony. Nic to nie dawało. Była sama. Ich było wiele. Jej krew musiała się polać. Tego wszyscy pragnęli.

***
Wcześniej nie była do końca pewna czy powinni ją zabijać, ale Sosnowa Igła (teraz Sosnowa Gwiazda) ewidentnie opętała ciało Wilczej Tajgi. A duchom z Mrocznej Ziemi nie można się sprzeciwiać. Nadal dziwnie się z tym wszystkim czuła. Pamiętała jak rozmawiała normalnie z Wilczą Tajgą. Jak ją leczyła. Jak rozmawiała z nią o wysłaniu patroli po zioła. Teraz jej nie było. Był za to krwiożerczy duch, gotowy rozerwać każdego kto się mu sprzeciwi. Niestety, ich obecna przywódczyni chyba nie grzeszyła inteligencją. Nie mogli wysłać kogoś kto już był przywódcą i wie jak się to robi? Ale pomysł z opętaniem był bardzo dobry. Gdyby zabili i Wieczór i Wilczą Tajgę zaczęłyby się podejrzenia. Jeden kot jest zrozumiały. Poza tym, bałaby się, że musiałaby wybrać następnego przywódcę. Taka młoda medyczka jak ona? Poza tym teraz dużo kotów może ucierpieć. Taka na przykład Muszlowa Łapa. Nie ma już przywódczyni matki, żeby ją chronić. Jeżeli Sosnowa Gwiazda coś jej zrobi, może wywołać wojnę z Klanem Nocy. Nikt tu teraz nie był bezpieczny. Musieli się słuchać przywódczyni. Dla niej nie był to problem. Tak miała od zawsze zakodowane. Ale taka Lamentująca Łapa... Bała się o swoje dzieci. To nie był dobry czas na ich młode życie. Dla ich bezpieczeństwa nic im nie powiedziała. Byli za młodzi by zderzyć się z bolesną prawdą.

Od Gąsiorkowej Łapy

Och, jak Gąsiorek kochała Porę Opadających Liści! Z pewnością mogła stwierdzić, że była to jej ulubiona pora roku. Wydawało jej się, że wówczas panuje przytulna atmosfera. No… Może nie dla tych kilku, pewnie obecnie marznących od wiatru, łysolców, których można było czasem zobaczyć na zebraniu z innymi klanami, ale oni Gąsiorek zbytnio nie obchodzili. To nie jej sprawa, że wyglądali, jakby ktoś im futro powyrywał. Chyba była taka kotka w Owocowym Lesie? Nieważne, Gąsiorek miała lepsze rzeczy do roboty niż siedzenie i myślenie o niczym. Powinna trenować. Dziwiło ją, że Wieczorna Gwiazda jeszcze jej nie mianowała na wojowniczkę, ale liliowa kotka postanowiła, że w czasie oczekiwania wykaże się jeszcze większym zaangażowaniem w treningi. Kot niby uczy się całe życie, ale powinna korzystać z mentora, który został jej przydzielony. Może właśnie taką intencję miała liderka, nie mianując jeszcze Gąsiorek. Uczennica nie mogła być tego pewna, ale wierzyć nie zaszkodzi. Z zamyślenia wyrwał ją powolny ruch dostrzegany kątem oka, przy wejściu do obozu. Kotka zmrużyła oczy, starając się wyostrzyć wzrok. Poddała się jednak i wróciła do gapienia w trawę. Wkrótce jednak zszokowane westchnięcia powiedziały jej, że ruch, który zauważyła, musiał być czymś poważnym. Gąsiorek poczuła, jakby ktoś położył jej na sercu kamień niepokoju. Co to mogło być, co poruszyło tyle klanowiczów? Uczennica podeszła nieco bliżej do wejścia. Jej oczom ukazało się kilka kotów wlekących… Zwłoki? Tak. Zwłoki Wieczornej Gwiazdy. Ich liderki. Córka Kukułki wyczuła w powietrzu grozę. Tak naprawdę nigdy nie miała większych interakcji z przywódczynią, ale poczuła, jakby coś przewróciło jej się w żołądku. Na sam widok zwłok, na fakt, że ktoś zginął, oraz przypuszczenie, że skoro liderka umarła, to klan był w niebezpieczeństwie, zakręciło jej się w głowie. Rozejrzała się zdezorientowana po kotach zgromadzonych w obozie. Przez tłum przeciskała się Cisowe Tchnienie, zagryzając w pysku uschłe łodyżki lawendy. Gąsiorek przyglądała się ze zmieszaniem medyczce, wcierającej zioła w futro martwej liderki. Czy jej klan był bezpieczny? Kto zabił Wieczorną Gwiazdę? Czy mogła to być pogróżka pokierowana w stronę Klanu Wilka? Rany przywódczyni nie wskazywały na to, że śmierć liderki była przypadkiem. Pytania kotłowały się w jej głowie, ale zabrakło jej odwagi, aby je zadać, obawiając się odpowiedzi.
[356 słów]

Od Cierń CD. Gęgawy

- Ćśśś - uciszyła delikatnie malca, po czym zaczęła jeść mysz przyniesioną przez ojca.
- To... Ja już pójdę - pożegnał się Gęgawa i wyszedł. Odprowadziła go wdzięcznym wzrokiem.
***
Pewnego dnia jej ojciec wrócił do obozu opuchnięty, ze żmiją w pysku. Od tego dnia ciągle leżał w legowisku medyka. Regularnie go odwiedzała, oczywiście z Wiciokrzewem, bo nie miała z kim go zostawić. Jej jedyny zaufany kot przecież leżał u Świergot.
- Cierń, nie myślę, żeby przyprowadzanie tu twojego syna było dobrym pomysłem...
Warknęła.
- To ja go wychowuję. Wiciokrzew jest silny. Ja wiem co dla niego najlepsze.
***
tw opis martwego ciała
Nie polepszało się. Na początku codziennie była spokojna, bo była pewna, że czarny z tego wyjdzie. Teraz się pogorszyło. Wiedziała o tym, ale nie dopuszczała do siebie tej myśli. Kiedy tak leżała otulając ogonem syna Bukszpana, zobaczyła w wejściu do żłobka Świergot. Uniosła się.
- Wyleczył się? - zapytała z uśmiechem nadziei. Jej ciocia opuściła głowę. Serce zabiło jej szybciej, a adrenalina wzięła ster.
- Co to ma znaczyć?!
Wzięła w pysk Wiciokrzewa i popędziła do legowiska medyka. Tam leżał on. A raczej jego ciało. Zimne, bez duszy. Śmierć go zabrała. Niby to samo futro, w które wczepiała się, gdy jako kocię jeździła na jego grzbiecie. Niby ten sam pysk. Ale to nie był on. Prawdziwy Gęgawa był już daleko. Jeżeli w ogóle dalej istniał. Wyczuła za sobą obecność szamanki. Odstawiła syna na ziemię i gwałtownie odwróciła się w stronę ciotki. Łzy spływały po jej polikach.
- Miał się wyleczyć! Miał żyć!
- Przykro mi...
Już miała się rzucić na liliową, gdy usłyszała pisk Wiciokrzewa niezadowolonego hałasem. Schowała pazury i wróciła razem z nim do żłobka.
***
Siedziała tam. Widziała jak wsuwają jego ciało do grobu. To było smutne jak mało osób o nim pamiętało. Na pogrzebie pojawili się tylko Świergot - zdrajczyni, która była winna jego śmierci, Bryza, ona sama oraz malutki Wiciokrzew, który przez cały czas wtulał się w jej bok, nie wiedząc co się dzieje i pragnąc mleka. Jej wujostwo patrzyło na nią jak na wariatkę. Może zabieranie mniej niż księżycowego kociaka na pogrzeb nie było najnormalniejszą rzeczą, lecz dla niej jedynym rozwiązaniem.
***
Przez kolejne dni leżała w żłobku, bez przerwy płacząc. Dość mało jadła. Nie wiedziała właściwie po co ma dalej żyć. Nie miała już nikogo na kim mogłaby się oprzeć. Rodzice leżeli pod ziemią, siostra była zdrajczynią, mnóstwo długości drzewa stąd, a jej przyjaciele... Nie byli chyba przyjaciółmi. Coraz częściej widziała Rokitnika patrzącego się na nią z góry oraz Żagnicę kłócącego się z nim. Mogła tylko na to patrzeć ze strachem. Nie wiedziała co się dzieje. Świat się zawalił. Była sama z synem, którym musiała się zajmować. Gdyby tylko mogła jeszcze raz podzielić języki z ojcem...
[*] Żegnaj ojcze

Od Cisowego Tchnienia CD. Gąsiorkowej Łapy

Westchnęła z ulgą gdy uczennica opuściła jej legowisko. Miała jej szczerze dość.
***
Przed zabiciem Wieczór i opętaniem ciała Wilczej Tajgi
Teraz, podczas Pory Opadających Liści, owady już nie latały. Ani nie było za dużo kwiatów do zebrania pyłku, ani nie było warunków do latania. Wilgoć, jaka tworzyła mgłę, osiadała na skrzydełkach insektów uniemożliwiając im lot. Podczas Pory Zielonych Liści zdążyła już trochę poeksperymentować z ich jadem. Marzyła o eksperymentach z jadem węża, ale było to zbyt niebezpieczne. Za to teraz mogła eksperymentować mieszając zioła. Każdy medyk znał trucizny. Każdy truciciel je mieszał. Lecz Cis postanowiła obrać inną taktykę. Nie zamierzała oczywiście odrzucić trucizn, ale te były już zbadane. Myślała bardziej o ziołach z efektami ubocznymi. Jeżeli zje się czegoś za dużo, może wywołać efekty inne niż zamierzone. Każdy już wiedział, jak wyglądają nie najniebezpieczniejsze trucizny, więc nikogo by tym nie otruła. Ale mało kotów poza medykami wie jaka dawka czegoś jest za duża. 
Oglądała właśnie dokładniej bluszcz, gdy ktoś wszedł do lecznicy. Była to Gwiazdnicowe Niebo. Podała Skarabeuszowej Łapie trochę mniszka lekarskiego z instrukcją, że ma wysączyć biały płyn na użądlenie pacjentki. Na szczęście jej córka szybko się uczyła, więc Gwiazdnica mogła bardzo szybko opuścić lecznicę. Niestety, nie mogła mieć spokoju i po prostu poprowadzić treningu córki, bo do lecznicy przyszła Gąsiorkowa Łapa.
- Dzień dobry, Gąsiorkowa Łapo, wszystko dobrze?
<Gąsiorek?>
Wyleczeni: Gwiazdnicowe Niebo

Od Mandarynkowego Pióra CD. Mżącego Przelotu

Spojrzała z lekkim zakłopotaniem na Bursztynka, po czym zaśmiała się.
- Nie, nie przynosi mi już robaków... A co do naszej relacji... - zawinęła sobie pasemko na ogonie na pazur i zakręciła w loczek - Nic nie jest jeszcze pewne~
***
Od jakiegoś czasu więcej spotykała się z Bursztynowym Brzaskiem. Oczywiście, plotkarze nadal opowiadali różne farmazony. Chociażby o wojowniku zabierającym ją na randki w świetle księżyca, nad jezioro, wtykającym jej kwiaty w futro i opowiadającym jej wiersze o jej wspaniałości. No temu było akurat bardzo daleko do prawdy. W rzeczywistości byli tylko niezręczną parą znajomych. Mandarynka użyła go, żeby zapomnieć o Skowronku. I zadziałało. Nie myślała już o nim. Była zbyt zajęta gadaniem z przyjaciółkami, obowiązkami wojowniczki i spacerami z kremowym. Bo brat Zmierzchającej Zatoki najwyraźniej naprawdę się w niej zakochał. A ona nie zamierzała go rzucić. Teraz byli bardzo rozpoznawalni w obozie. Ta cała relacja była na pokaz. Po to żeby nikt za bardzo nie kwestionował niczego, gdy wreszcie będzie miała kociaki (o czym z resztą Tuptająca Gąska nie przestała jej przypominać). Ciągle była pospieszana. Już prawie trzydziestka, a Klan Nocy nadal potrzebował dziedziców. I to była jej rola by mu dziedziców zapewnić. Żyć nie umierać, nie? Tak jakby. Popularność, aprobata, adorator Bursztynek... Lecz wizja posiadania kociąt ją obrzydzała. Do tego męczyły ją koszmary z udziałem Pierzastego Wdzięku i zastępczyni. "Widzę, że jesteś trudną sztuką Mandarynko~ Najwyraźniej ród królewski upadnie przez ciebie" krztusiła się tymi komentarzami. Za każdym razem, gdy takie coś słyszała, serce zaczynało ją boleć i nie mogła złapać oddechu. Panicznie starała się zaczerpnąć powietrza. Czuła się jakby kaszlała krwią. Zupełnie jakby to były jej ostatnie oddechy. Lecz przy życiu trzymali ją jej przyjaciele. I babcia. Osoby, przy których robiło jej się przyjemnie ciepło. Jej lepszą rodzinę. Bez porażek, bez obwiniania, bez wad. 
Wracała właśnie do obozu. Za uchem miała pomarańczowe pióro jakiegoś ptaka pasujące do jej oczu. W futrze zostało jej trochę suchych płatków kwiatów. Wracała z "randki" z Bursztynem. Specyficzny to był kot. Podarował jej piórko i obsypał płatkami kwiatów, które jeszcze zostały w Porze Opadających Liści, po czym tak sobie spacerowali i gadali. Ale teraz wchodziła do obozu. Kilka młodych kotek, z którymi się trzymała lub co jakiś czas plotkowała, popatrzyły na nią. Niektóre zaczęły coś do siebie szeptać, inne na odległość próbowały jej powiedzieć, że pięknie wygląda. Nagle podeszła do niej Mżący Przelot.
- Witaj Mandarynko! Byliście na randce? Jak słodko! Pięknie wyglądasz! Romantyk z tego twojego kocura!
-Mhm...tak...jest świetnie
<Mżawka?>

17 listopada 2024

Od Mżącego Przelotu CD. Baśniowej Stokrotki

Subtelny zapach borsuka owinął kotki. Może i nie zwiastował nagłego niebezpieczeństwa, ale Mżawka wolała nie ryzykować - w końcu jej przyjaciółka miała kociaki czekające w żłobku. Nie wybaczyła by sobie, gdyby ta wróciła poobijana. 
— Lepiej wracajmy — mruknęła, muskając bok kremowej delikatnym ruchem ogona — Twoje dzieciaki na pewno się już pytają, gdzie poszłaś.
Stokrotka skinęła głową, z westchnieniem odwracając się w kierunku powrotnym. Ruszyły powolnym spacerem, co jakiś czas wymieniając parę słów. Od momentu pojawienia się na świecie potomstwa wojowniczki spędzały ze sobą nieco mniej czasu. Ta była skupiona na dzieciach i nowym partnerze, a Mżawka na świeżo zaczętym treningu Mewiej Łapy czy innych obowiązkach. Jej koszmary także zdążyły przybrać na sile, zostawiając kotkę wykończoną za dnia. Nieporozumienie w dniach towarzyszących jej mianowaniu postawiły także murek niezręczności między przyjaciółkami, mimo wyjaśnienia wszystkiego jeszcze przed nastaniem nocy. Karmicielka znalazła dymną załamaną pod drzewem, wcale nie oddalonym tak bardzo od obozu. Wytłumaczyły sobie wszystko powierzchownie, nie wchodząc jednak w szczegóły, które wywoływały w oczach Mżawki kolejne łzy. Nawet zapewniona parę razy, że nie było to żadne przezwisko czy obelga, nie umiała się pozbyć gorzkiej paranoi. Była wrażliwa na tego typu rzeczy, często będąc ofiarą wyzwisk i krzyków Kazimiery.
— Dymko, naprawdę; starczy już! — donośny głos matki nie opuścił jeszcze jej pamięci — Ty głupi futrzaku, przez ciebie ojciec nic nie złapał!
Położyła po sobie uszy. Baśniowa Stokrotka zwróciła na nią pytające spojrzenie, ale niebieska wzruszyła tylko barkami. Chcąc zacząć jakąś rozmowę, zaczęła szukać pytania do zadania wojowniczce.
— Jak tam Perełka i ta cała reszta? — postawiła na klasyczny temat — Rosną? Jak tam ich apetyt, co?
Oczy kremowej momentalnie zalśniły, a na pyszczku pojawił się szeroki uśmiech.
— Wspaniale! — wąsy karmicielki zadrżały, a wzrok zamgliło rozmarzenie — Naprawdę, są najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Te ich słodkie pysie, i wybryki... Dryfująca Bulwa najchętniej nie odstępował ich na krok, ja tak samo. A każde je jak za trzech! 
— Brzmi jak mnóstwo roboty — parsknęła, siląc się na uśmiech.
— Tak, ale są tego warte, mówię ci. Te urocze mordki wynagradzają całe bóle tego świata.
Skrzywiła się, zdecydowanie nie zgadzając się z paplaniną Stokrotki. Jej dzieci były co najwyżej udręką, a nie żadnym gwiezdnym cudem.
— Jestem pewna, że ty też tak myślałaś, nie próbuj się wymigać — zamruczała starsza, ocierając się o nią bokiem — Siedziałaś pochylona nad nimi jak lisica chroniąca młode. Wtedy wyglądali jeszcze jak mokre kulki, a teraz patrz, są przykładnymi nocniakami! Dobrze ich wychowałaś, to muszę ci przyznać.
— To zasługa Kotewki i medyczek, a nie moja — prychnęła, spuszczając głowę — Gdyby nie one, to zachowywali by się jak para dzikusów. I też by tak wyglądali.
— Nie mów tak, wiem że ich kochasz i przykładasz się do ich wychowania. Widać to po twoich oczach, naprawdę... Latasz za nimi jakby nadal byli nieporadni, nie że to coś złego... Mam nadzieję, że moje dzieci też wyrosną na takich dobrych uczniów.
Skinęła głową, czując puchaty policzek karmicielki na swoim karku. 
— Nie myślałam, że zajdziemy tak daleko — westchnęła, szybko ponownie otwierając pyszczek na zakłopotane spojrzenie Stokrotki — W sensie, że tak dobrze im się w życiu ułoży. Gdy przyszli na świat, nie byłam pewna, co mam robić dalej. Nie wiedziałam, jak się nimi zająć... Jestem wdzięczna klanowi, że tak ciepło mnie przyjęli — zachichotała — Sama bym sobie nie poradziła. Masz szczęście, że Bulwa stoi nad tobą jak pomocnik, gotowy przejąć to wszystko na swoje barki i dać ci odpocząć. Ile ja bym dała za coś takiego...

<Stokrotko?>