Wszystko
przysłaniał mrok. Chłód bił w ciałko kocura. Ale właściwie mu to nie
przeszkadzało — lubił taką pogodę. Jedyne, na co mógłby się poskarżyć, to
nuda. Okropna i męcząca.
— Mamo? — spytał kremowy.
— S-słucham?
— Nie możemy wreszcie stąd wyjść? Ciągle tu siedzimy, to bez sensu — poskarżył się kociak.
— N-nie, n-niestety nie... Poza żłobkiem nie jest b-bezpiecznie — ciągnęła Plusk.
— Mamo, a ty z niego wychodzisz — mruknął. — Co niby nam się stanie? Teraz robaków nie ma.
— Jest niebezpiecznie, tam są inne, dorosłe koty...
— No i co?
Ruda nic nie odpowiedziała. Westchnęła, po czym podeszła do syna. Otuliła kremowego skołtunionym ogonem.
Nic nie rozumiał.
Co
miałoby mu się stać? Przecież te koty nie są obce, nawet w żłobku
siedzi jeszcze jedna kotka. To jakiś głupi wymysł Plusk. Nie będzie
tolerować czegoś takiego, to ograniczanie!
— Chcę wyjść — oznajmił, stając przy wyjściu.
— L-Lukrecjo, p-proszę... Nie rób tego...
— Czy nie możesz chociaż raz pokazać nam całego terenu? — warknął kociak.
— Lukrecjo, to nie-
— Idę! — zawołał, wyskakując ze żłobka.
Do jego nozdrzy wpłynął cudowny zapach. Świeże powietrze! Kremowo-białe futerko podniosło się pod wpływem wiatru.
Kroczył pewnym krokiem przez obozowisko. Ile tu zapachów!
Przed
jednym z legowisk siedziało kilka kotów I rozmawiało ze sobą. Może
warto było przyłączyć się do rozmowy? Chociaż... Nie, nie teraz. W tym
momencie musi obwąchać cały teren!
Zaczął
biec w kierunku miejsca prowadzącego na otwartą przestrzeń. Ni stąd, ni zowąd, na drogę wyskoczył mu wysoki, rudy kot. Kremowy zatrzymał się pod
jego łapami.
< Perkozie? >
wyleczeni: Jabłko, Maczek, Skowronek, Żurawina