***
W końcu dotarła do brzozowego zagajnika. Praktycznie nic nie było widać. Nie dość, że ciemno, to jeszcze mgła. Nie mogła odróżnić pnia drzewa od zwykłej mgły. Jak ona ma go znaleźć jak on i tak kamufluje się na brzozach? O ile w ogóle tu był. Nagle nad sobą zobaczyła kilka błysków i jakiś ruch. Z mgły przed nią wyłonił się Syriusz. W futro miał powtykane rybie łuski, przez co w świetle księżyca wyglądał, jakby jego futro migotało niczym gwiazdy. W pysku miał mały bukiecik kwiatów. Najwyraźniej jedyne co się ostało. Już prawie Pora Nagich Drzew. Samotnik ukłonił się, patrząc na nią swoimi błyszczącymi, szafirowymi oczami. Była pewna,, że uśmiechnął się szarmancko, chociaż nie widziała tego przez bukiet, który trzymał w pysku. Po chwili odłożył delikatnie kwiaty na ziemię i powiedział:- Moja Pani wreszcie się pojawiła. Już myślałem, że nie przyjdziesz
Zakryła pysk ogonem, żeby zdusić chichot, ale najwyraźniej wyglądała przy tym jakby odgrywała razem z nim sztukę. Niedługo później siedzieli na gałęzi. On z łuskami w futrze, ona z kwiatami.
- Mandarynko z Rodu Nocy. Twe oczy błyszczą bardziej niż tysiące gwiazd. Chciałbym ci wyznać swoją miłość. Choćbyś była w innej konstelacji niż ja, przemierzę tysiące planet i księżyców by do ciebie dotrzeć.
Połowy z tego nie zrozumiała. Kojarzyła co to jest konstelacja, bo już jej wcześniej to mówił, ale planeta? Co to miało być?
- Też cię lubię, Syriuszu... - uśmiechnęła się. Co z tego, że nie kochała go aż tak jak on ją. Podobał się jej, ale nic więcej. Niestety, widmo cioci i Piórka wiszącej nad nią zmusiły ją do tego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz