BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szałwiowe Serce x Gąbczasta Łapa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szałwiowe Serce x Gąbczasta Łapa. Pokaż wszystkie posty

22 czerwca 2025

Od Gąbczastej Łapy CD. Szałwiowego Serca

Gąbka, tak jak zwykle, siedziała w lecznicy. Różanej Woni nie było, wybyła z legowiska skoro świt, mrucząc pod nosem coś o tym, że uczennica ma przez ten czas nie roznieść całej lecznicy. Kotka miała ochotę wyjść, pochodzić po obozie, rozprostować kości, ale starsza medyczka nakazała jej, aby nigdzie się nie ruszała – tak więc zrobiła, a przynajmniej… się starała. Choć nie było to łatwe. Siedzenie bez celu powoli ją dobijało, a łapy aż świerzbiły do tego, aby trochę pobiegać, poskakać. Zamiast tego przerzucała zioła z jednej sterty na drugą albo poprawiała puste legowiska, które tylko czekały na nieistniejących pacjentów. Oczywiście zerkała co chwilę w stronę wyjścia, mając nadzieję, że może już za chwilę, Różana Woń wróci, ale cały czas napotykała jedynie na puste wejście do legowiska. Co za koszmar!
W pewnym momencie, zamiast czarnej kotki, w wejściu pojawiła się niebieska sylwetka jednej z wojowniczek, która targała za sobą kogoś znajomego. Nawet bardzo. Kotem, który niechętnie człapał za Mżącym Przelotem, był ten sam, niesforny uczeń – Samowolna Łapa. Już kiedyś go leczyła! Tak, pamiętała to! Tym razem wyglądał jakoś blado, słabo. Ledwo trzymał się na łapach, futro miał zmierzwione, a oczy delikatnie zaszklone. Wojowniczka poruszała się zdecydowanie bardziej spokojnie, ale po jej minie było widać, że czuła dyskomfort. Gąbka w pierwszej chwili podbiegła do czarno-białego ucznia.
— O rany! To znowu ty? Co z ciebie taka sierota! — zawołała nagle, nie mogąc się powstrzymać. To były pierwsze słowa, które ślina nasunęła jej na język, jednak niebieska kotka nie wyglądała na zadowoloną, Samowolna Łapa zresztą też. Oboje wyglądali na zmęczonych.
— Gąbczasta Łapo, on… wymiotuje — wyjaśniła spokojnie Mżący Przelot, w jej głosie było słychać błaganie o litość. — Od samego rana. Nic nie je, tylko kręci się w kółko i stęka, że boli go brzuch — westchnęła ciężko, ale dymna uczennica gdzieś w połowie przestała się skupiać na jej słowach. Bardziej zainteresował ją fakt, że wojowniczka mówiła niewyraźnie, przy czym starała się jak najmniej poruszać pyskiem. Gąbka spojrzała w jej stronę, a potem zrobiła kilka kroków naprzód, aż jej oczy zalśniły.
— Boli cię ząb, mam rację? Ach, widać to z daleka! Ale o nic się nawet nie martw, ja już znajdę na to zioła! Różana Woń uczyła mnie, co podaje się na bolące zębiska — pochwaliła się, unosząc dumnie brodę. Mżący Przelot nie odpowiedziała, a jedynie skinęła głową. Uczennica, widocznie ucieszona, zanurkowała pyskiem w składziku z ziołami, szukając czegoś, co było twarde i miało chropowatą teksturę. W końcu udało jej się natrafić na poszukiwane zioło, a wtedy sprawnie i szybko pochwyciła je w swoją paszczę i wyciągnęła spośród reszty medykamentów. Trzymała oczywiście nic innego jak olszową korę. Szybko podbiegła do wojowniczki, kładąc przed nią szaro-brązowy kawałek kory. — Proszę bardzo! Musisz to przeżuć, ale nie połykaj. Musisz to potem wypluć, jak poczujesz, że ból mija — wyjaśniła. — A teraz… muszę się zająć tym nieco cięższym przypadkiem, nie, Samowolna Łapo? — rzuciła, zwracając się do ucznia.
Samowolna Łapa już zdążyło dramatycznie położyć się na jednym z posłań, wzdychając do nieba. Gąbka pokiwała na to głową, jednocześnie przewracając oczami, dokładnie tak, jakby starszy uczeń nie robił tego po raz pierwszy.
— Zanim ci podam zioła, to musisz się podnieść! Nie chcę, aby mi się w lecznicy kot zadławił ziołami, wiesz? — burknęła, zmierzając prosto do składziku z ziołami. Liście były tam poukładane niechlujnie, bo taki po prostu był styl życia Gąbczastej Łapy. Niedawno w nich sprzątała, a już zrobił się bałagan… — Muszę to poprawić, zanim Różana Woń zauważy i się wkurzy… — szepnęła pod nosem.
— Jak ci idzie? Masz już te zioła? — odezwał się zniecierpliwiony Samowolna Łapa. Kotka ugryzła się w język, delikatnie pochylając się nad wielorakimi roślinami. “Co mogłabym mu podać? Może… wilcze jagody?” pomyślała, rozsuwając liście łapami. Na myśl o swoim żarcie, Gąbka delikatnie się uśmiechnęła. “Ale jestem śmieszna! A tak na serio… może naprawdę podam mu jakieś zioła przeciwwymiotne…” tak więc zaczęła szukać. Po chwili pochwyciła kilka liści i wróciła z nimi do Samowolnej Łapy, który wciąż wyglądał niemalże jak trup.
— Trzymaj. Musisz po prostu je zjeść, tylko jeśli byłbyś na tyle miły… to prosiłabym cię o to, abyś nie zwrócił mi tych ziół zaraz po ich przełknięciu — skrzywiła się, wypowiadając te słowa – ale by miała robotę! Musiałaby to wszystko sama… sprzątać. Ble! Uczeń z zaciekawieniem spojrzał się na zioła, a potem wzruszył ramionami i wszystkie łapczywie zeżarł. Najwidoczniej był bardzo zdesperowany, że tak chętnie je zjadł. To nie zdarza się często. — To teraz możecie już zmykać, jakby objawy wróciły, to mówcie śmiało! — delikatnie wyprosiła ich z lecznicy, a potem wypuściła powietrze z płuc i usiadła na ziemi, rozglądając się za nowym zajęciem.
Pomyślała o posprzątaniu w składziku, choć nie miała na to ogromnej ochoty. Leniwie, szurając łapami po podłożu, dotarła do miejsca, w którym skrywali wszystkie zioła. Wyciągnęła niektóre z nich, a potem… straciła jakiekolwiek resztki chęci i zaczęła od niechcenia przesuwać je z jednej strony na drugą, udając, że cokolwiek robi. Na szczęście jej wybitne zajęcie nie trwało za długo, bo w końcu usłyszała kroki. Miała nadzieję, że to Różana Woń już wróciła, ale ku jej rozczarowaniu… był to jej kuzyn – Szałwiowe Serce. Mimo to, gdy zobaczyła gościa, nieco się rozpromieniła.
— Cześć! Co tam? — spytała, przekręcając głowę. Lepsza była rozmowa z wojownikiem niż siedzenie w takiej nudzie!
— Cześć — odpowiedział, po czym tajemniczo zamilkł, robiąc dziwną minę. Widział, jak kotka patrzy się na niego dziwnie, aż w końcu nie kichnął, tłumacząc tym swoje zachowanie. Miał się wytłumaczyć, ale najwyraźniej już nie miał do tego potrzeby.
— A. Rozumiem — wymruczała Gąbka, od razu zmierzając w stronę identycznie wyglądających kupek ziół. — Katar?
— Katar, przeziębienie. Nie wiem. Złapało mnie... — zdołał powiedzieć, zanim nie kichnął po raz drugi. Gąbczasta Łapa zachichotała, wyciągając ze sterty kilka liści, które miałyby dodać Szałwiowemu Sercu sił, a także zapobiec katarowi i dalszemu rozwijaniu się choroby, a następnie kazała mu je pogryźć i zjeść.
— Co tam u ciebie? — spytała, siadając na ziemi. — Bo… u mnie bardzo nudno! Różana Woń gdzieś poszła, a ja muszę tu siedzieć bezczynnie i czekać, dopóki nie wróci. Trochę słabo, nie?
— No… — odparł niebieski w przerwach pomiędzy przeżuwaniem.
— Muszę jeszcze poprawić zioła w składziku! Ostatnio co prawda sprzątałam, ale… niedawno musiałam wyciągnąć z niego kilka roślin i znowu zrobił się bałagan! Tylko nawet nie waż się pochodzić, bo jakby Różana Woń się dowiedziała to…
Nie było jej jednak dane dokończyć, bo ciemna sylwetka pojawiła się w wejściu do legowiska medyka, zasłaniając tym samym przepływ promieni słonecznych. Gąbka została skąpana w cieniu starszej kotki.
— Różana Woni! — zawołała uczennica, niemal podskakując pod sam sufit lecznicy. Medyczka jednak nie wyglądała na zadowoloną. Zrobiła kilka ciężkich kroków w głąb legowiska i stanęła obok Szałwiowego Serca. Jej ciemne futro zlewało się w jedność, a na tle jej ciemnego pyszczka widniała para błyszczących oczu.
— Co on tu znowu robi? Nie mów mi tylko, że znowu ci pomaga! — mruknęła gniewnie.
— Nie, nie! On nic takiego… nie robi! Przyszedł tylko, bo miał katar. Dałam mu zioła i już miałam wygonić! W niczym mi nie pomaga, naprawdę… — zapewniła medyczkę, tym samym przeganiając pointa, aby opuścił lecznicę.

***

Różana Woń siedziała w lecznicy, Gąbka natomiast wygrzewała się w słoneczku gdzieś poza lecznicą. Miała zmrużone oczy, a jej skóra pod futrem delikatnie piekła od ciepła. Już coraz bliżej było do Pory Zielonych Liści (nie pamiętam tych pór roku, dlatego zgaduję). Prawie wszystkie kwiaty zdążyły już zakwitnąć! To bardzo dobrze, bo zapasy w składziku były takie obfite, że mogłoby się wydawać, iż wystarczą na długie lata!
Po jakimś czasie Gąbka otworzyła sennie swoje brązowe ślepia, dostrzegając niedaleko Perlistą Łzę. Wydawała się… trochę zagubiona. Niech się nie martwi! Gąbczasta Łapa już śpieszy z pomocą!
— Hej, Perlista Łzo! Co tam u ciebie? — zawołała wesoło, podbiegając do niej w niewielkich podskokach. Perlista Łza odwróciła się powoli, marszcząc brwi. Jej futro na karku było delikatnie najeżone, a uszy położone na głowie. Wyglądała, jakby bardzo nie podobała jej się sytuacja, w której się znalazła.
— Och… mogłabyś powtórzyć? — spytała cicho, z grymasem na pyszczku. Dymna uczennica zawahała się na moment, widząc stan wojowniczki, ale potem uśmiechnęła się i machnęła na to łapą.
— Jak tam u ciebie! — powtórzyła głośniej, a potem przełknęła ślinę i od razu dodała: — Chyba niezbyt dobrze, co? Czemu tak się krzywisz?
Szylkretowa kotka westchnęła.
— Od kilku dni boli mnie ucho… — wyjaśniła, zerkając w bok. — Nie sądziłam, że to coś poważnego, ale najwyraźniej przydałoby się to zbadać — westchnęła. Gąbka przewróciła oczami. “Czemu oni zawsze zostawiają wszystko na ostatnią chwilę!” pomyślała. Zamiast udać się do medyka w pierwszy dzień, w którym pojawią się objawy – to wolą czekać na jakieś zbawienie od Klanu Gwiazdy! Co za bezsens!
— Dobrze! To chodź ze mną do lecznicy, Różana Woń na pewno coś ci na to da! — odparła po jakimś czasie, podchodząc do Perełki i popychając ją w stronę legowiska. Kotka delikatnie się przeraziła, robiąc kilka szybszych kroków do przodu.
— …Różana Woń? — przełknęła ślinę.
— Tak, booo mi się z lekka zapomniało, co podaje się na infekcję ucha! Ale Róża na pewno pamięta, więc wiesz — zaśmiała się nerwowo, a potem machnęła łapą. — To idziesz?
Perlista Łza dała się poprowadzić przez młodszą kotkę do lecznicy, w której panował półmrok. Różana Woń segregowała różne, a gdy usłyszała kroki, uniosła tylko uszy. Nawet na nich nie spojrzała. Gąbczasta Łapa odchrząknęła.
— Perlistą Łzę boli ucho, chyba ma jakąś infekcję. Podasz jej coś na to? — zapytała, podchodząc do mentorki, która wciąż ślęczała nad jakimiś roślinami. Różana Woń nie odezwała się, tylko wyciągnęła z jednego stosu kilka ziół i wcisnęła je Gąbce.
— Idź i nie przeszkadzaj mi więcej — miauknęła przez zaciśnięte zęby. Dymna pokiwała prędko główką i podbiegła do Perlistej Łzy, rzucając przed nią zioła.
— Co my tu mamy… to chyba aksamitka, wiesz? — wymamrotała, po chwili biorąc ją do pyszczka. — Nachyl się! — zażądała od szylkretowej wojowniczki, co ta wykonała. Potem Gąbka wysączyła trochę soku do ucha wojowniczki i łapą zaczęła go rozsmarowywać. Nawet nie wiedziała, czy tak to miało działać, ale wydawało się całkiem sensowne. Może nie będzie tak źle. — Gotowe!
Perlista Łza podziękowała nieśmiało, wychodząc już z lecznicy.
— Widzisz, jak sprawnie mi idzie? — pochwaliła się swojej mentorce, która trzymała w pysku kilka ziół, gotowa do wyjścia z legowiska. — Gdzie idziesz? — spytała, robiąc kilka kroków za nią.
— Spieniona Gwiazda wydaje się ostatnio wyczerpana. Jak ma przewodzić klanem w takim stanie? — wyjaśniła. Gąbczasta Łapa skinęła głową, wciąż idąc za czarną kotką.
— Mogę ci w czymś pomóc! — zaproponowała, ale zanim Róża cokolwiek odpowiedziała, uczennica już została w tyle, zatrzymana przez Szałwiowe Serce, który stanął jej na drodze. — Szałwiku! Uważaj, jak chodzisz! — burknęła, jednak prędko ochłonęła. — Coś za często się ostatnio widujemy! Znowu katar, czy po prostu zapomniałeś, że powinno się patrzeć pod łapy

<Szałwiowe Serce?>

[1731 słów]

[przyznano 35%]

Wyleczeni: Mżący Przelot, Samowolna Łapa, Perlista Łza, Spieniona Gwiazda

15 czerwca 2025

Od Szałwiowego Serca CD. Gąbczastej Łapy

Widocznie się speszył.
— Tja... Pomogły. Dalszych oznak szaleństwa nie widzę — odpowiedział, machając ogonem i szukając czegoś, na co można by było zmienić temat tej rozmowy. — A co ty tutaj robisz z tymi liśćmi?
Gąbczasta Łapa przewróciła oczami, zupełnie tak, jakby ta krótka gadka sprawiła, że zupełnie zapomniała o swoim wcześniejszym zadaniu. Westchnęła.
— Muszę posprzątać w ziołach, więc wywalam stare. Niektóre to jeszcze chyba czasy Mglistej Gwiazdy pamiętają — parsknęła. — Nuda. Wątpię, że cię interesuje to, ile pomarszczonych jagód jałowca i zeschniętych żywokostów jest jeszcze do wyrzucenia — dodała po chwili, jakby jej samej nie chciało się o tym myśleć.
— Mogę ci w tym pomóc, jeśli masz dużo pracy — zaproponował od razu bez dłuższego namysłu, jak z automatu. Na pyszczku czarnej kotki natychmiast pojawił się uśmiech.
— Byłoby super! — miauknęła i zaprowadziła wojownika w stronę lecznicy. Wyglądała jak niezłe pobojowisko – na ziemi wszędzie leżały ukruszone zioła i niedbale ustawione kupki. Odłamki suchych listków niekomfortowo wbijały mu się między poduszki łap. Nic dziwnego, że tak entuzjastycznie zareagowała na jego chęć pomocy...
— Hej! — Usłyszał wrzask znajomej mu kocicy, gdy złapał w pysk wiązkę żółtych kwiatów. Czym prędzej ją wypuścił, gdy tylko ujrzał w ciemności wrogo lśniące, zielone oczy.
— Och... Witaj, Różana Woni? — miauknął niepewnie.
— Gąbka! Jak ci mówiłam, że masz to posprzątać, to oznaczało, że TY masz to posprzątać! A nie jakiś pomagier! — burknęła, wychodząc z ciemności. — A ty, Szałwiowe Serce, nie masz nic lepszego do roboty? Borówkowej Łapie znowu treningi odpuszczasz?
Nieznacznie położył po sobie uszy.
— Em. Nie? Wyszedłem z nią rano, ćwiczyliśmy bitewne ruchy. Siedziałem bezczynnie w obozie, Gąbczasta Łapa mnie zaczepiła i pomyślałem, że potrzebuje...
— Potrzebuje to to legowisko porządnego sprzątania! A ty się nie znasz. Poustawiasz wszystko tam, gdzie nie trzeba i tyle będzie z tej twojej "pomocy"... — fuknęła mu w pysk. — No, Gąbczasta Łapo. Ty lepiej kuzynów nie zagaduj, tylko do roboty! Nie mamy całego dnia! 
— No weź! Tylko wyniesie te suche śmieci, nic ci nie popsuje! — Uczennica wciąż próbowała protestować, ale Róża zniknęła w głębi lecznicy, ostatecznie kończąc dyskusję. Spojrzeli po sobie. Po kilku dłuższych uderzeniach serca Szałwiowe Serce wzruszył ramionami. 
— Cóż... Próbowałem — miauknął przepraszająco.
— Nie ma sprawy... Ech! Akurat dzisiaj musiało ją coś ugryźć...
— Obawiam się, że Różaną Woń całe życie coś gryzie — wyszeptał, śmiejąc się pod nosem. — No nic. To ja się zmywam... Powodzenia! — rzucił Gąbce na odchodne, po czym odwrócił się i zaczął kroczyć w stronę wyjścia z ogromną ostrożnością. Próbował nie nadepnąć na żadne zioło, ale jego niezdarność w końcu sprawiła, że tylną łapą rozwalił jedną kupkę... Gdy próbował ją naprawić, znów dojrzał w mroku oczy Róży. Och. — Przepraszam! — miauknął, czym prędzej zmywając się z legowiska. Miał nadzieję, że nie dosięgnie go gniew medyczki...

***

Jak na złość akurat zaraz przed zgromadzeniem zaczęło go coś brać. Może to przez ten trening z Borówką. Co go podkusiło, by na pływanie wybrać się w chłodny dzień... Kaszlał, kichał, a z nosa ciekł mu przeźroczysty śluz. Może to dlatego Spieniona Gwiazda nie wymieniła go w liście kotów na zgromadzenie. Tego żałował najbardziej. Dawno już nie widział Źródlanej Łapy – chciał z nią porozmawiać, dowiedzieć się, co tam u niej... Cóż. Cokolwiek to było, musiał się z tym uporać, zanim rozniesie to świństwo na wszystkie nocniaki. Z tego też powodu skierował się do lecznicy. Tym razem, w odróżnieniu od tych kilkunastu wschodów słońca temu, panował tu względny porządek. Już nie musiał patrzeć pod łapy, by się o coś nie potknąć, a i zapach unoszący się z legowiska był bardziej świeży. Na środku siedziała Gąbczasta Łapa, która jakby od niechcenia przesuwała ziółka z jednej strony na drugą. Gdy zobaczyła gościa, nieco się rozpromieniła.
— Cześć! Co tam?
— Cześć — odpowiedział, po czym tajemniczo zamilkł, robiąc dziwną minę. Widział, jak kotka patrzy się na niego dziwnie, aż w końcu nie kichnął, tłumacząc tym swoje zachowanie. Miał się wytłumaczyć, ale najwyraźniej już nie miał do tego potrzeby. 
— A. Rozumiem — wymruczała Gąbka, od razu zmierzając w stronę identycznie wyglądających kupek ziół. — Katar?
— Katar, przeziębienie. Nie wiem. Złapało mnie... — zdołał powiedzieć, zanim nie kichnął po raz drugi. 

<Gąbko?>

07 czerwca 2025

Od Gąbczastej Łapy CD. Szałwiowego Serca

Gąbka miała wrażenie, że właśnie doświadczała początkowych objawów jakiejś choroby, ale zanim zdążyła się nad tym porządnie zastanowić, do legowiska wkroczył Szałwiowe Serce. Różana Woń porozmawiała z nim chwilę, a potem skierowała do Gąbki. Dymna podała mu kilka nasion maku, a gdy miała już odchodzić, usłyszała:
— Czy mak pomaga także na przesłyszenia? — miauknął cicho, przegryzając ostatnie z ziaren. — Ostatnio też mam ich sporo…
Uczennica postawiła uszy na sztorc, a potem uniosła jedną z brwi, ponownie zwracając się do kocura.
— Co? Przesłyszenia? — powtórzyła, próbując zrozumieć, czy Szałwiowe Serce mówił na poważnie. Aż tak źle z nim było przez ten brak snu? — W sensie słyszysz coś, czego nie ma? — zachichotała pod nosem, a potem podeszła bliżej do wojownika. — Dziwisz się jeszcze? Trzeba było sypiać wystarczająco albo prędko zwrócić się po pomoc medyczną! — przewróciła oczami, a potem na jej pyszczek wkradł się typowy dla niej uśmiech. — Idź już i zaznaj no trochę odpoczynku, bo inaczej marnie to widzę. Jeszcze kiedyś kamień pomyli ci się z wiewiórką i co wtedy będzie? Albo kto wie, może zaczniesz odbierać jakieś sygnały od Klanu Gwiazdy? — poklepała go po barku kilka razy, tym samym wyganiając go z lecznicy. Gdy koniuszek jego ogona zniknął w wyjściu, Gąbka westchnęła i spuściła wzrok. Ból głowy nie minął.

***

Gąbczasta Łapa od kilku dni nie czuła się najlepiej, właściwie wręcz przeciwnie – czuła się okropnie. Jakby każdy najmniejszy ruch kosztował ją więcej, niż miała sił. Jakby coś w środku powoli ją wyniszczało, pożerało, ale wcale nie szybko i gwałtownie, tylko powoli i boleśnie. Codzienne bóle głowy i gardła towarzyszyły jej już od dłuższego czasu. Całymi dniami leżała zwinięta w swoim legowisku. Czasem niespokojnie spała, a czasem patrzyła w ściany legowiska mętnym wzrokiem, a czasem tylko udawała, że śpi, aby nikt jej nie zaczepiał. Różana Woń – jej mentorka, starsza, doświadczona medyczka, zaglądała do niej co jakiś czas. Mimo obowiązków znajdowała chwilę, by podejść, spojrzeć, zapytać, ale Gąbka nigdy nie umiała jednoznacznie stwierdzić, co jej dolega. Jak miała to wszystko wyjaśnić, skoro nie miała pojęcia, co tak naprawdę się z nią dzieje? Nic nie bolało jej tak, jak bolała rana po rozcięciu. Nie kulała ani nie zwijała się z bólu przez kaszel. To wszystko sprawiało, że ostatnio czuła się przygnębiona. Miała wrażenie, że zawiodła, bo przecież to ona miała pomagać Różanej Woni – a zamiast tego leżała bezsilna, podczas gdy inne chore koty czekały na opiekę. To dziwne, bo zawsze była tą radosną i zadowoloną, która wciskała nos w sprawy, które jej nie dotyczyły.
Tego ranka Różana Woń znów do niej podeszła. Wyglądała na trochę zmęczoną, trochę poddenerwowaną, ale wciąz opanowaną.
— I jak? Chyba wiesz już, co ci dolega? — zapytała cicho, siadając obok. Ton jej głosu brzmiał nieco ostro z początku, ale potem ostygł. — Boli cię głowa? Jest ci niedobrze?
Gąbczasta Łapa uniosła łebek, ale zaraz tego pożałowała. Fala bólu przeszła po jej czaszce, jakby chciała ją rozsadzić od środka. Dymna zamrugała szybko, a potem ścisnęła zmęczone powieki.
— Boli mnie głowa… czuję się strasznie słaba… i chyba… odwodniona? — wymamrotała w końcu pod nosem, ledwo słyszalnie. Różana Woń skinęła głową, jakby właśnie potwierdziły się jej obawy. Zaraz potem odwróciła się i zniknęła na moment wśród ziół, aby za chwilę wrócić z kilkoma liśćmi w pysku.
— To ogórecznik. Doszłam do wniosku, że masz gorączkę, a on pomoże ci ją zbić. Musisz dużo odpoczywać, a także przyjmować sporo płynów. Bardzo dużo płynów, Gąbczasta Łapo. Bez tego nie będzie lepiej. Tylko zapamiętaj moje słowa! Koty potrzebują sprawnej medyczki — mruknęła twardo. Mimo wszystko w głosie medyczki dało się wyczuć troskę. Nie była zła, tylko trochę zmartwiona. Uczennica spojrzała na liście. Nachyliła się i zaczęła przeżuwać, czując, jak ich gorzki smak rozchodzi się po jej podniebieniu. Nie zdążyła jeszcze przełknąć ostatniego kęsa, gdy do legowiska wszedł Krzycząca Makrela. Starszy wyglądał mizernie – jego krok był ciężki, grzbiet wygięty, a futro sterczące na wszystkie możliwe strony. Dymna uniosła pysk do góry, czując ukłucie winy w piersi. Przecież to ona sama powinna pójść do legowiska starszyzny, zapytać i zobaczyć, czy wszystko w porządku, ale tego nie zrobiła. Nie zrobiła, bo leżała, jak kamień.
Z trudem uniosła się na łapy. Ziemia zawirowała jej przed oczami, ale wytrwała. Nie mogła tak po prostu leżeć, nawet jeśli była chora. To była jej wina, że Makrela musiał tutaj przyjść w takim stanie.
— Gąbczasta Łapo, siadajże! Ja się nim zajmę — Różana Woń powiedziała cicho, ale stanowczo. Dymna kotka znów osunęła się na mech, obserwując, jak starszy kocur siada powoli. Kaszlał. Ciężko. Mówił też przez nos, o katarze i o towarzyszących mu dreszczach. Medyczka zaczęła go badać. Dotknęła jego łba nosem, sprawdziła jego oddech. Porozmawiali spokojnie, a potem przyszedł czas na diagnozę. — Zielony kaszel — powiedziała w końcu. — Dzięki Klanowi Gwiazd, że to jeszcze nie czarny kaszel… — westchnęła. — Dostaniesz zioła, które złagodzą objawy, ale musisz odpoczywać i najlepiej ograniczyć wychodzenie z legowiska, dla własnego bezpieczeństwa, jak i bezpieczeństwa innych. Obiecaj mi to.
Makrela pokiwał łbem. Gąbczasta Łapa odetchnęła z ulgą, widząc, jak Róża podaje mu odpowiednie zioła – coś na kaszel, coś na wzmocnienie. Wszystko było pod kontrolą, nie musieli się już martwić o to, że za niedługo mogliby usłyszeć wieści o nadchodzącym pochówku. Dzień jednak wciąż się nie skończył. Zaledwie kilkanaście minut później do lecznicy weszła kolejna kotka. Krabowe Paluszki. Szła krzywo, pod nosem sycząc coś z bólu.
— Różana Woni! Ja już nie mogę, ząb mi się chyba zaraz rozpadnie! — jęknęła, siadając ciężko na środku legowiska. Medyczka westchnęła, po czym ostrożnie zajrzała kotce do pyska.
— Nie wygląda to najlepiej. Zepsuł ci się ząb — mruknęła spokojnie, a potem wyciągnęła ze składzika korę olchy.

***

Promienie słoneczne przeciskały się przez niewielkie przestrzenie w konstrukcji zrobionej z tataraków i gałęzi sumaka. Gąbczasta Łapa porządkowała zioła w składziku, kręcąc nosem. Teraz czuła się już o wiele lepiej niż wcześniej. Chyba już wyzdrowiała.
— Te liście wyglądają, jakby leżały tu od kilku sezonów… nie dam tego czegoś któremuś z kotów z pełnym sumieniem — mruknęła pod nosem, po czym złapała pęk zwiędłych ziół i z teatralnym westchnieniem, wyrzuciła go gdzieś na bok. Gdy tylko te z cichym chrupnięciem uderzyły o podłoże, w legowisku rozległ się znajomy głos.
— Gąbko! Na Klan Gwiazdy, co ty wyprawiasz! Masz sprzątać w tym składziku, a nie jeszcze bardziej tu brudzić! — fuknęła Różana Woń, na co dymna się wzdrygnęła, a potem mruknęła coś pod nosem.
— No dobrze! Już to biorę… — stwierdziła, chwytając w zęby pokruszone liście, które następnie niechętnie wyniosła poza obóz. Gdy miała już wracać, przed oczami mignęła jej znajoma sylwetka. — Szałwiowe Serce! — zawołała, uśmiechając się szeroko. Zrobiła kilka sporych susów, doganiając kocura. — No i jak z tymi przesłyszeniami? Już wszystko jest dobrze, czy może kompletnie oszalałeś? — zachichotała, wciąż dotrzymując mu kroku.

<Szałwiowe Serce?>

[1086 słów]

[przyznano 22%]

Wyleczeni: Gąbczasta Łapa, Krabowe Paluszki, Krzycząca Makrela

02 czerwca 2025

Od Szałwiowego Serca Do Gąbczastej Łapy

Narastające omamy słuchowe w końcu skutecznie przekonały go do zwrócenia się po medyczną pomoc. Szczególnie zmartwiło go to, że prawie wziął rozpaczliwe kwilenie Śnieżynki za zwykłą halucynację i gdyby nie odrobina ciekawości, mógłby pozostawić tonącego kociaka na pastwę losu. Na samą myśl o tym przechodziły go dreszcze. Może parę ziółek rozwiązałoby całą tę sprawę...
Przekroczył próg słabo znanej mu lecznicy. Rzadko kiedy tu bywał. Pierwsze, co w niego uderzyło to mocny zapach wysuszonej mięty, przez który przewijały się wonie innych ziół, tworząc nieco drapiący po nozdrzach zaduch. Idąc przed siebie prawie zrzucił parę zwisających z sufitu ziół, zanim w końcu przywitało go mało gościnne spojrzenie Różanej Woni.
— Uważaj! Nie po to rozwieszałam ten ślaz, byś ty tu teraz wszystko zrzucił — strofowała go medyczka, mrużąc ślepia w nieprzyjaznym półmroku. — Potrzeba ci czegoś czy przyszedłeś robić bałagan?
— Potrzeba, potrzeba — zapewnił ją, zniżając dla bezpieczeństwa łeb. Nie chciał się narazić na kolejne uwagi ciotki. — Em... Więc tak...
— Słuchaj — mruknęła cicho do swojej drobnej uczennicy Róża, zanim ten zdążył powiedzieć wszystko, co musiał. 
— Od jakiegoś czasu kiepsko sypiam. Mam wrażenie, że to już robi mi sieczkę z mózgu — zaśmiał się delikatnie. Głupio mu było wspominać o omamach, szczególnie przy Róży, która słynęła z przytyków i nieco niemiłych komentarzy. Miał nadzieję, że to im wystarczy. — Dałybyście mi na to jakiś mak, czy coś? — Przekrzywił głowę.
Zobaczył, jak starsza kotka lekko szturcha młodszą. Gąbczasta Łapą skinęła głową i zaczęła krzątać się po składziku w poszukiwaniu odpowiedniego lekarstwa na jego przypadłość. Szałwiowe Serce usiadł, czekając cierpliwie – wciąż jednak nie uniósł głowy.
— Tutaj, mak. Dzięki nim wyśpisz się raz-dwa. Tylko nie roztwoń, bo do zielonych liści musimy polegać na naszych zapasach!
Zaśmiał się i zlizał z ziemi podany mu medykament. Wyglądało na to, że Gąbka od małego wykazywała się bardziej gorącym aniżeli ostudzonym temperamentem. Trudno mu było sobie wyobrazić, jak będzie wyglądać później w połączeniu z wystarczająco już charakterną Różaną Wonią. Czyżby na legowisko medyka czyhała niszczycielska, wybuchowa mieszanka?
— Czy mak pomaga także na przesłyszenia? — miauknął cicho, przegryzając ostatnie z ziaren. — Ostatnio też mam ich sporo...

<Gąbczasta Łapo?>

Wyleczeni: Szałwiowe Serce