– Jak się masz?
– To chyba ja powinieniem zadać ci to pytanie – parsknął Obsydian, spoglądając z góry na Nemezję, zajmującą jedną z leżanek w lecznicy. – Jesteś pierwszym przypadkiem przyszłej Niosącej Ogień, która zachorowała na kocięcy kaszel... To chyba znaczy, że nadal jesteś tylko kocięciem. Tylko takim wyrośniętym.
– Naprawdę, zabawne... – Poprawiła futro na jednej z przednich łap, by następnie w związku z atakiem kaszlu zasłonić nią pysk. – Pieniek mówił, że to zwykłe przeziębienie i jeśli przez siedem wschodów słońca nie będę wychodzić na zewnątrz, to wyzdrowieję. – Wytarła pyszczek. – Przyznaj się, przyszedłeś się upewnić czy jestem bliżej niż dalej odwalenia kity...
– Masz mnie. A tak serio, ojciec mi kazał sprawdzić jak się miewasz ty i pozostali chorzy. – Wzrok przeniósł na pozostałych pacjentów w lecznicy. Od ostatniego razu większość kotów wyzdrowiała. Chociażby Żarnowiec wrócił do pełnienia swojej funkcji, mimo że wciąż nieco kuśtykał na tylną łapę. Mama i Iskra kazały mu się oszczędzać, ale rozmowa z nim nie różniła się za bardzo od mówienia do drzewa. Chociaż w przeciwieństwie do rudego, one potrafiły słuchać. – Zbyt szybko zgasł. On i pozostali – rzucił, mając utkwione spojrzenie na pustym legowisku.
Nawet jeśli Nemezja ustaliła sobie za cel pokonanie we wszystkich sprawnościach syna Starszego i udowodnienie pozostałym, że kotki nie muszą wcale szkolić się w głównej mierze na Kapłanki, medyczki oraz między innymi mamki, nie miała serca, aby kpić ze śmierci jego młodszego brata, którego wraz z innymi kociętami zabrała pandemia kaszlu. Wiedziała jaki to ból stracić członka rodziny mimo, że chwilową satysfakcję na pewno dałoby jej zakpienie z czarnego. W przeciwieństwie do kocura, ona straciła tylko ojca, a Obsydian matkę i młodszego brata. Nemezja zastanawiała się przez długi czas czy starszy obwinia Węgielka za śmierć ich matki, jednak widząc, jak ten przeżył śmierć kociaka, otrzymała odpowiedź na nurtujące ją pytanie. Pod tą skorupą, którą wytworzył kocur krył się o dziwo bardzo wrażliwy kot, z którym szło czasami normalnie porozmawiać, pozwalając sobie na przekomarzania. Jak na ironię musiała dostrzec jego wrażliwe wnętrze właśnie teraz.
– Jeśli wierzyć słowom mojej siostry, to ich...
Głosy na zewnątrz lecznicy z każdą chwilą przybierały na sile, odbijając się od kamiennego sklepienia. Wśród nich dało się usłyszeć głos Starszego oraz łkającej kocicy. Obsydian strzepnął uchem, a na jego pysku wkradł się grymas, który ukrył za przybraniem kamiennego wyrazu, godnego przyszłego Starszego. Nemezja, zaciekawiona wydarzeniami rozgrywającymi się poza lecznicą, wyciągnęła łebek w kierunku wyjścia, mając nadzieję, że uda jej się chociaż coś zobaczyć, a nie tylko wyrywkowo wyłapywać pojedyncze słowa.
– Co się dzieję? Czy to Łuna? – spytała. Znowu zakasłała, tym razem łagodniej niż przedtem.
– Obawiam się, że tak... – mówiąc to odwrócił się w kierunku wyjścia.
Szylkretowa kocica, po utracie swoich wszystkich kociąt, była w rozsypce. Jej opuchnięte i czerwone od łez oczy, wskazywały na to, że przepłakiwała każda wolną chwilę, nawet tę przeznaczoną na sen. Puste spojrzenie miała utkwione w łapach Starszego, który publicznie łajał kocice za herezję, jakiej się dopuściła. Koty w tłumie szeptały sobie nawzajem na ucho, komentując zachowanie kocicy, ale również uniesiony ton starszego. Nakazał jej przeprosić za bezbożność i powrócić do pozostałych mamek, jednak kocica nie drgnęła ani kroku.
– Odchodzę...
– Słucham?
– Odchodzę. – Podniosła głowę, spoglądając wyzywająco na pozostałych Starszych. – Nic mnie już nie trzyma w waszej grupie. Obiecaliście nam schronienie, a zamiast niego... – wysyczała, by chwilę później pozwolić sobie na rzucanie obleg w stronę Starszych i wyzywaniu reszty członków kultu od ślepców.
– Dość!
Mimo, że Pieniek ciągnął rudą kitę kocicy, nakazując jej powrót na posłanie i schowanie się pod futrami, niebieskooka jak zaklęta przyglądała się w wejściu Obsydianowi, który wkroczył pomiędzy Łunę, a starszych. Łuna właśnie zaskarbiła sobie sympatię Nemezji, jednak również w oczach kocicy malowała się jako skończona idiotka. Rozpacz po utracie potomstwa była zrozumiała, ale żeby obarczać winą o to starszych, a w szczególności Wieczny Ogień? Musiała chyba spaść z drzewa. Tak się kończy słuchanie Pieńka. W końcu to on mówił, że rozgniewaliśmy czymś Wieczny Ogień. Kocica musiała to wziąć bardzo do siebie.
– No proszę. Wykapany ojciec. – Zagwizdał Dymek, gdy udało mu się podkuśtykać do wejścia. Za namową Nemezji oparł się o jej bok. Kocica na chwilę przeniosła spojrzenie na starego, wyliniałego kocura. – Rubin kilkadziesiąt księżyców temu zrobił podobnie, gdy Migot najadł się szaleju i zaczął głosić niestworzone rzeczy, namawiając koty do odwrócenia się od wiary przodków... – Mlasnął językiem. – Przed twoim kawalerem maluje się świetlana przyszłość Starszego, który poprowadzi nas i sprawi, że będziemy jeszcze bliżej Wiecznego Ognia niż teraz. Ma to we krwi.
– M-moim kim? – Potrząsnęła łbem, wbijając zaskoczone spojrzenie w starszego, który zachichotał w odpowiedzi.
Kocica nie zarejestrowała momentu wyprowadzenia szylkretki poza obóz, w towarzystwie starszych staży Niosących Ogień, po tym jak oficjalnie mamka wyrzekła się wiary i wyraziła chęć odejścia. Jej zapach unosił się jeszcze przez kilka wschodów słońca, aż całkowicie zanikł. Jedynie kępka charakterystycznie wyglądającej szylkretowej sierści, znajdująca się w gnieździe zięby, wskazywała na to, że ktoś taki jak Łuna kiedykolwiek istniał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz