Lotek nie przepadał za zimą. Znaczy, to nie tak, że jej nie lubił. Była ładna, nie było mu gorąco, śnieg pięknie sypał a spadające śnieżynki, niczym siostry liści, tańczyły swoje balety. Rankiem różowo-złote światło nadawało śniegu bajkowy odcień i miał wrażenie, jakby na śnieg wylała się tęcza. Więc tak, śnieg miał swoje zalety, jeśli miało się wenę i chęci na egzystencję w jego towarzystwie, oraz beznadziejną przypadłość do szybkiego przegrzewania. Z drugiej jednak strony czasem były zawieje, śnieg wpadał mu w oczy, zapadał się w zaspy, marzły mu nos, opuszki, smarkał i w ogóle wszystko. Jak on miał niby z tym futrem przedostać się do jakiejś piszczki, nie wyglądając przy tym jak bałwan i nie zasapując się przy okazji? Woda też nie nadawała się do pływania. Kiedykolwiek by nie chciał do niej wejść, ledwie wtykał końcówkę palca do miejsca, gdzie lód nie dosięgał i już zaraz musiał ją wyciągnąć i wetknąć w ciepłe futro, by się ogrzać. Ten jego długowłosy kompres też zdawał się zawadzać. Kiedy zmókł, tworzył jakąś śmieszną, płaską od zewnątrz powłokę, jakby hełm czy coś. Teraz niemniej tak nie było. Rankiem co prawda Sumowa Płetwa zdołał się wygimnastykować na tyle, by ściągnąć zaspanego ucznia z posłania i postawić go w miarę do pionu, chociaż z samym wyjściem na śnieg już tak łatwo nie było. Piórolotek, z zaspanymi oczyma, umysłem jeszcze w połowie śniąc o tych magicznych latających rybach które dały mu misję jakąś, człapał kiwał się w stronę, w którą pociągnął go większy powiew wiatru. Niemniej przeszli kilka kroków, no, może trochę więcej i uznali wzajemnie, że nie mają zamiaru iść dalej w te zaspy i zawieje, więc po krótkiej wymianie spojrzeń, wrócili do obozu. Lotek więc teraz mógł wyczyścić sobie futro, osuszyć się i patrzeć z legowiska uczniów na przechodzące koty, które wracały do obozu, gonione przez śnieżną burzę, która się nagle pojawiła. Obejrzał się za siebie. Na swoim legowisku siedziała Biedronkowa Łapa, gderając z jakąś swoją koleżanką, co spowodowało u Lotka poruszenie z niezadowoleniem uszami, a zaraz potem odwrócenie wzroku. Nie specjalnie uśmiechało mu się bycie w tym samym pomieszczeniu co dwukolorowa kotka. Szczególnie, kiedy wszystkie możliwe koty które by za nim stanęły albo spały, albo były zajęte sobą, albo może utknęły w jakimś śnieżnym bałwanie podczas drogi powrotnej. Tak więc, zerknął bojowo na zewnątrz legowiska, poruszył nosem, po czym wybiegł z niego, kierując się prosto do żłobka. Lubił tam przebywać. Oprócz Kawczego Serca, która zawsze była dla niego miła, były jeszcze jej kociaki i jakieś młode kolejne od Ryjówkowego Uroku. Wstydził się przyznać, ale przestraszył się trochę, widząc je po raz pierwszy. Szczególnie, że dwójka z trójki kociąt była płci żeńskiej. Jakby, nie miał nic do kotek, ale bał się, że dopadnie do nich Biedronkowa Łapa. Szczególnie do tej czarnej srebrnej… jej się bał najbardziej, nawet, jeśli była tylko dwumiesięcznym kociakiem. Może powinien im przynosić jakieś skarby już teraz, żeby potem nie stał się znienawidzonym tylko za samo istnienie? Wbiegając z rozpędu do środka, rzucił na nie, jak i na ich matkę przelotne spojrzenie, uśmiechając się do Ryjówki, tylko po to, by o mało nie wywrócić się o córkę Kawczego Serca. Wyminął ją jednak, już mniej zgrabnie, o mało przy tym się nie przewracając. Zerknął na opierzone stworzenie, po czym uśmiechnął się promiennie.
- Cześć Cyranko, masz nowe piórka w sierści! - zauważył, podchodząc w jej stronę - Ja też mam, widzisz? - pochwalił się, pokazując swój puchaty ogon - Ten jest od sójki, a ten… ten nie wiem, ale jest biały i strasznie go nie widać o tej porze, bo się ze śniegiem zlewa. Trochę szkoda, co?
- Cześć Cyranko, masz nowe piórka w sierści! - zauważył, podchodząc w jej stronę - Ja też mam, widzisz? - pochwalił się, pokazując swój puchaty ogon - Ten jest od sójki, a ten… ten nie wiem, ale jest biały i strasznie go nie widać o tej porze, bo się ze śniegiem zlewa. Trochę szkoda, co?
<Cyranka?>
[590 słów]
[Przyznano 12%]