BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Płomienny Ryk x Obserwująca Gwiazda. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Płomienny Ryk x Obserwująca Gwiazda. Pokaż wszystkie posty

23 lipca 2024

Od Płomiennego Ryku CD. Obserwującej Gwiazdy

Jego plany zamachu nie wychodziły. Próbował jeszcze wielokrotnie zastać liderkę samą, ale zawsze ktoś jej towarzyszył. Jak nie jej partner to Piaskowa Zamieć. Było to irytujące... Jednakże po tylu księżycach kary, którą musiał znosić jeszcze z księżyc temu, zyskał cierpliwość. W końcu kocica się odsłoni i znajdzie odpowiedni moment, aby przeprowadzić atak. Najlepiej, aby warunki były idealne do odebrania jej od razu dziewięć żywotów, by przypadkiem jego czyn nie zwrócił się przeciwko niemu. 
Nagle przemyślenia przerwało mu poruszenie. Uniósł się do pozycji siedzącej i wbił wzrok w brata, który właśnie wszedł do obozu, w towarzystwie... pewnej kotki. Nie poznał jej za pierwszym razem. W końcu, gdy ostatni raz się widzieli była mała i smarkata. A teraz? Teraz wbijał swój wzrok w prawdziwą piękność. Jej ruda sierść lśniła zdrowym blaskiem, jej chód był pełen gracji, a na pysku jaśniał uśmiech. Można rzec, że szczęka opadła mu aż do ziemi. Nie... Niemożliwe. To nie mogła być Ognista Łapa. Nie... Zapewne brat sprowadził mu lepszą partię. Tak, to mogło być bardziej prawdopodobne. 
— Cześć! Jestem Ognista Piękność, miło was poznać. Gdzie jest wasz lider? — zwróciła się do pierwszego lepszego wojownika, który poinformował ją, że Obserwująca Gwiazda wyszła gdzieś z Piaskową Zamiecią i jeszcze nie wróciła. 
Co to w ogóle za imię?! Cała fasada od razu runęła, a on przejrzał na oczy. To była ta sama Ogień! Może i wypiękniała, ale zapewne wciąż była irytująca. No i... jaki mysi móżdżek nazwał ją w taki sposób?! Czyżby to był Błękitna Gwiazda?! Czy go do reszty porąbało?! Nie było szans, aby tak się do niej zwrócił. Nie było... szans. 
Jego wzrok spotkał się z Nagietkowym Wschodem. Brat naprawdę go zaskakiwał. Niezbyt pozytywnie... Naprawdę ją tu sprowadził?! Przecież było już z nim lepiej! Nie musiał go straszyć... Chyba, że chodziło o tą część, w której miał wyprodukować nowe, rude pokolenie bachorów. Ugh... Czasami żałował, że kocur aż tak bardzo uparł się, aby dokończyć jego swatanie. 
Cofnął się nieco w cień, by nie zostać przez nią zauważonym. Modlił się w duchu, aby Obserwująca Gwiazda nie zechciała poświęcić jej ani chwili. Wiedział co zwiastowało jej pojawienie się i nie był z tego zadowolony. Już skręcało go na samą myśl, że... że kocica spędzi z nim resztę życia. 
Zaciekawieni wojownicy podchodzili do rudej, pytając co ją tu przywiodło. Nie słyszał odpowiedzi, ale po szoku, który uwidaczniał się na ich pyskach, mógł stwierdzić, że pewnie ta przekazywała im już złe nowiny. 
Niedługo później do obozu wkroczyła liderka wraz ze swoim zastępcą. Wbili spojrzenie w gościa, który uśmiechał się do nich promiennie, dumnie siedząc. 
— Cześć! Jestem Ognista Piękność! To pani jest liderką? — przedstawiła się władzy.
Piaszczysta Zamieć szybko wystąpił naprzód, nie kryjąc swojego zaskoczenia, jak i widocznego zmieszania. Ewidentnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. 
— Witaj... Obserwująca Gwiazda jest tu ze mną... a eee... kim jesteś? Nagietkowy Wschodzie? — Spojrzał na swojego siostrzeńca tak, jakby licząc na to, że ten wyjaśni im wszystkim, co ona tu robiła. 
— Jestem partnerką Płomiennego Ryku. Postanowiłam do was przybyć, bo... okazało się... że jestem brzemienna. 
Wszystkie oczy od razu wbiły się w Płomienny Ryk, który nie potrafił ukryć swojego szoku. Gapił się na kocicę z niedowierzaniem i czymś co mógł nazwać złością. No bo jak to?! On był odpowiedzialny za jej stan?! Po jego trupie! Nie widział jej przecież od wielu księżyców! Nie był ojcem tych bachorów! Nie zamierzał dać się wplątać w wychowywanie nie swojego potomstwa! Zapewne puściła się z jakimś wilczakiem... Nagietkowy Wschód o tym wiedział?! Zmierzył brata wzrokiem. Nie wydawał mu się zaskoczony, czy też przejęty. Czyli był tego świadomy! Gorycz wezbrała mu w gardle. Jak on mógł...! Powinien ją zabić! To była zdrada! 
Obserwująca Gwiazda okazała zdziwienie. Przez chwilę stała lustrując Ogień spojrzeniem żółtych, skośnych oczu, a następnie przeniosła je na Płomienny Ryk. Zapewne wyglądał teraz śmiesznie, bo aż jego futro drżało od emocji, które się w nim kotłowały. Czy... czy liderka jakoś go ukarze?! Miał nadzieję, że nie uwierzy jakiejś pierwszej, lepszej nieznajomej! Może była szansa to jeszcze odkręcić! Kocica go znała. Na pewno zrozumie, że ruda próbowała go wkopać w ojcostwo! 
— W takim razie proszę, abyśmy przenieśli się z tą rozmową do mojego legowiska — spojrzała na pozostałą trójkę kotów z powagą, dając im znać wzrokiem, aby poszli wraz z nią. 
Płomienny Ryk ruszył odrętwiały w kierunku Skruszonego Drzewa. Czuł na sobie spojrzenia kilkudziesięciu oczu. Czy się denerwował? Owszem... Dlatego cieszył się, że Obserwująca Gwiazda postanowiła porozmawiać z nimi o tym na osobności. Nie będzie aż takiego przypału... Chociaż... Zapewne plotki już się rozeszły. 
Ogień poczekała aż się zbliży, a następnie otarła się o niego zadowolona. W tamtej chwili kusiło go, aby ją zagryźć. Tak samo jak Widmo... Poczuć krew na języku, usłyszeć jej krzyk boleści... Przebrzydła żmija... Gdy to się skończy i ją przegonią na granicę, zamorduje ją na miejscu. Nie żal mu było nawet jej kociąt! Zdechną wraz ze swoją matką! 
Kiedy tylko przekroczyli próg legowiska lidera, od razu wystąpił naprzód, z przejęciem wpatrując się w dawną mentorkę. Musiała mu uwierzyć... musiała! 
— Nie tknąłem jej! To nie moje kocięta! — zaczął się bronić. 
Usłyszał śmiech i zerknął maniakalnym spojrzeniem w kierunku rudej. Co ją tak bawiło?! Uważała to za zabawę?! Zagryzł zęby. Zaraz zedrze jej ten uśmieszek z pyska. Jeszcze tylko chwila... i... 
— Głuptasie... nie jestem w ciąży — Te słowa podziałały na niego niczym chluśnięcie zimnej wody. —  To tylko taki nasz niecny plan, abyśmy mogli być razem... Dzięki temu obejdziemy to całe wasze śmieszne głosowanie. 
— Co. — Był w jeszcze większym szoku niż przedtem. Czyli... To było kłamstwo? Zmarszczył czoło i przeniósł spojrzenie na Nagietkowy Wschód, który potwierdził jej słowa, skinięciem łba. Plan... aby mogli... być razem? Ha... haha... Oszaleje z nimi! Czemu mu o tym nie powiedzieli?! Prawie zszedł tam na zawał! 
Wziął głębszy oddech. Jego życie było jednym, wielkim żartem. Ale przynajmniej uspokoił swoje mordercze zapędy. Kocica nie próbowała mu wcisnąć żadnych młodych pod opiekę. Nie drwiła sobie z niego... No dobrze... Istniała jeszcze dla niej nadzieja, by przeżyć ten dzień. 
— Już wcześniej rozmawiałam o Ogień z Piaszczystą Zamiecią, bo poruszył ten temat, potem on dowiedział się od Nagietkowego Wschodu że jest w Klanie Wilka, a Nagietkowy Wschód — Obserwująca Gwiazda spojrzała na jego brata. — Postanowił ją przyprowadzić — wyjaśniła. — Więc ostatecznie udało nam się szybko wymyślić co zrobić, żeby ominąć głosowanie takie jak robiła dawniej Różana Przełęcz bez większych problemów. 
— Mówiąc, że jest w ciąży?! — Palnął nie ukrywając swojej złości. Czyli... liderka o tym też wiedziała?! No niezłe przedstawienie tam zrobili przed klanem. Wyszedł przez nich na durnia! — Przecież to nieprawda! Przecież się połapią się i... — ponownie wziął głębszy oddech, po czym spojrzał kwaśno na Ogień. — I co to za imię? — Liczył, że ono okaże się też się jednym, wielkim żartem. Teraz po tym czego się dowiedział, zaczął wątpić nawet w to. W końcu... żaden kot o zdrowych zmysłach nie nadałby jej takiego członu! To było... żałosne. 
— Ładne, prawda? — Partnerka uśmiechnęła się promiennie, przyklejając się do jego boku. — Aż miło się je wymawia.
Wykrzywił się z odrazy, odwracając swój wzrok na Obserwującą Gwiazdę i Nagietkowy Wschód, chcąc im przekazać swym spojrzeniem dezaprobatę związaną z przyprowadzenia do klanu tej kotki. 
— Jeśli nawet się połapią, że coś jest nie tak, to mamy na to kilka rozwiązań — stwierdziła Żmija. 
— Jednym z nich jest wiesz co, drogi bracie — Nagietek posłał mu wymowne spojrzenie. 
Ten położył po sobie uszy niezadowolony. Doskonale wiedział co miał na myśli... pamiętał ich rozmowę... I nie cieszyło go to w żadnym stopniu. Musiał jednak chyba temu ulec i zaakceptować to co zgotował dla niego los. Matka tego by chciała. Pamiętał jej słowa... Musiał dać Ogień szansę. Wystarczy, że da mu ognistorude młode. Potem... Potem będzie mógł się jej pozbyć. Ale to oznaczało, że przez ten czas musiał zgiąć kark i wykonać swój obowiązek, jakim było spłodzenie potomstwa. Samo to, że znał rudą i wiedział, że będzie liczyła na coś więcej, przyprawiał go o mdłości. Może i natura okazała się dla niej szczodra i jej odcień sierści był wręcz idealny... ale umysł był wybrakowany. I to go w niej odpychało. 
Westchnął ciężko i raz jeszcze spojrzał na Ogień, która robiła do niego maślane oczęta.
— Będziesz ją trzymać... w żłobku? — Odwrócił wzrok na liderkę, chcąc poznać dalszą część tego planu. 
— Dokładnie tak — stwierdziła Żmija. — W końcu, skoro jest w ciąży, powinna tam właśnie być i odpoczywać.
Logiczne wyjaśnienie. Był tylko jeden... tyci... problem. 
— Ty jakoś nie odpoczywałaś, a szkoliłaś mojego brata — wytknął jej ten fakt Nagietkowy Wschód.
— Obserwująca Gwiazdoooo... mi to oczywiście nie przeszkadza, ale chciałabym, aby mój pysiu, mysiu spał ze mną jak na partnerów przystało.
O tak. O tym problemie właśnie myślał. Kocica nie odpuści. Zamknie go w swoich ramionach i zaciągnie siłą do tej przeklętej nory, w której spędził pół swojego życia. Nie zamierzał tam utknąć na kolejne księżyce! Przecież... To było już żałosne! 
— Co? Nie wrócę do żłobka! — oburzył się, zaciskając w złości pysk. — Na dodatek tam są bachory Pustego Łba. Nie. Już wole spać w osobnej norze...
— Prywatne legowisko? — Oczy rudej błysnęły. — Ależ z ciebie romantyk... 
Jakiś dreszcz przebiegł mu po grzbiecie. O nie... Nie, nie, nie! Sam na sam z kocicą brzmiał równie przerażająco co żłobkowanie. Na dodatek...! Skoro kłamstwem jest to, że była w ciąży, to mógł tam utknąć na naprawdę długi czas! Chyba, że... Chyba, że naprawdę kocica zaciąży... Czy taki był ich plan? Wykorzystywali jego złe wspomnienia i niechęć do tego miejsca, by szybciej wykonał swój obowiązek, bo dzięki temu szybciej jego męka się skończy? Ha! Brzmiało to na coś, co wymyśliłby dla niego brat. Podły manipulant... 
— Kocięta Szepczącej Pustki niedługo już wyjdą ze żłobka — zauważyła liderka. — Osobne legowisko? — zamyśliła się.
Płomienny Ryk siedział tam naburmuszony, powoli rozumiejąc w jakiej okropnej znalazł się sytuacji. Ognista, tfu, Piękność, siedziała tuż obok niego, wpatrując się w jego pysk, zapewne chłonąc jego dojrzalszą formę. Nie czuł, aby coś się w nim zmieniło, no, prócz tego, że urósł, ale dawno nie zaglądał do kałuży, by przyjrzeć się swojemu odbiciu. Może dla niej też wyglądał... po tych wszystkich księżycach... inaczej? 
Zaraz jednak w oczach kocicy błysnęło jakieś zrozumienie, coś sobie przypomniała, coś ważnego. Zwróciła swój wzrok na Żmije.
— Och! To pani jest mentorką skowroneczka? — Żyłka mu zapulsowała na głowie, gdy usłyszał to zdrobnienie. Nigdy się do tego nie przyzwyczai. Nigdy. — Tyle o pani opowiadał... — nagle w jego oczach pojawiła się obawa i nim Ogień zaczęła swoje paplanie, zatkał jej pysk łapą, obejmując przy tym i ogonem, co miało na celu zwrócić jej uwagę. I na szczęście się udało. Było blisko... Nie zamierzał za swe młodzieńcze i głupie narzekania po raz kolejny dostać karę. Już widział jak mentorka wyostrza na niego swój wzrok. Szykowały się kłopoty. Czuł to. A dopiero co został wojownikiem! Świat nie mógł być aż tak okrutny! 
— Nie wolisz, abym oprowadził cię po obozie? — zapytał, chcąc szybko zmienić temat.
Kocica zarumieniła się zadowolona z jego inicjatywy, odsuwając jego łapę ze swojego pyska.
— Zaraz skarbie. Na razie rozmawiam z liderką. Ty będziesz następny. — Pacnęła go w nosek. — Wracając... to... co pani powie klanowi? Musze wiedzieć co i jak, a tym bardziej gdzie ostatecznie zamieszkam z pysiem mysiem.
— Myślałam o tym by powiedzieć, iż przyszłaś tutaj brzemienna, tak jak już ustaliliśmy, z kociętami Płomiennego Ryku i nie chciałaś wychowywać ich bez ojca, a do tego uznałaś, jeśli pozwolisz, że Klan Wilka nie będzie idealnym miejscem na wychowywanie twych kociąt. To wzbudzi większą przychylność, pewnie nawet współczucie wśród klanu. W świetle tego przyjmę cię do klanu i nie przeprowadzę głosowania. Jestem też otwarta na propozycje. 
Jak już ustalili... Żyłka aż mu zapulsowała na czole. Wiedział, że to było ukartowane, ale przypominanie mu o tym powodowało jego irytację. W końcu... nie zapytali go o zgodę! Założyli odgórnie, że tego pragnął! 
— Dziękuje! Jestem dozgonnie wdzięczna. Mój ukochany też, prawda? — Ogień trąciła go bokiem nie doczekawszy się odpowiedzi.
— Hm? Tak... — mruknął ponuro. 
— Dobrze to skoro żłobek ma niedługo być wolny, możemy tam zamieszkać. — Gdy Płomienny Ryk otwierał już swój pysk, aby coś powiedzieć, teraz to ona zatkała mu go łapą, nie dając mu dojść do głosu. — Zapewne jest tam więcej miejsca niż w innych legowiskach, a niedługo będzie naszym prywatnym rajem. Ostatnią mą prośbą jest to, aby zachować moje nowe imię. I obiecuję, tak jak już wspominałam, że zajmę się Płomiennym Rykiem najlepiej jak tylko potrafię. Zacznę od sierści. Kto cię czesał biedaku przez te księżyce? — Przyjrzała się jego futerku. — Poprawimy to. Będziesz się pięknie prezentował. Mój partner nie może być taki rozczochrany... — zaczęła już snuć plany na dzisiejszy dzień.
Jak wizja Ogień przy swym boku go odpychała, to mimo wszystko, była godna dotyku jego cudownej sierści. Zajmie się za niego tymi kołtunami. Mech mchem, ale nie był idealny. Potrzebował do tego kogoś kto odda jego boskość. I to była jedyna zaleta rudej. Tylko jedna w morzu jej wad. 
— Rób co uważasz... — mruknął pod nosem, nie chcąc się przyznać, że go tymi słowami kupiła. 
Liderka skinęła głową.
— Świetnie. W takim razie czas ogłosić nowiny — stwierdziła przywódczyni. 
Ogień pisnęła radośnie i u boku swojego partnera opuściła legowisko lidera. Widać było, że czekała na tą chwilę całe swoje życie. Teraz, kiedy emocje opadły i wszystko zostało wyjaśnione, kocica rozgadała się na temat tego dziwnego drzewa, w którym mieszkała liderka. W sumie... dla niego było to coś normalnego, dlatego też nie dostrzegał aż tylu szczegółów, którymi ta się zachwycała. Najwidoczniej w Klanie Wilka nie mieli takich dziwów natury... 
W końcu dotarli aż na sam dół. Koty na zewnątrz zaciekawione zerkały na rudą, młodą parę, szepcząc pod nosem.
— Daj mi buziaka — nagle powiedziała. 
— Co? — Spojrzał na nią zdezorientowany. Już chciała się całować?! Nie mogła z tym poczekać?! 
— Aby nie mieli wątpliwości, że się kochamy... — Wskazała na tłum. — No dalej... Płomyczku... Tak na przypieczętowanie naszego nowego życia... 
Westchnął, wpatrując się w nią przez chwilę. Mógł odmówić. Mógł to zrobić i odejść, ale wtedy klan mógł uznać, że naprawdę to była farsa. Byłoby to dla niego bardzo wygodne. Można byłoby ją przegnać i tyle byłoby z tej wielkiej miłości. Niestety... Nie mógł zawieść matki. Czuł jakby w tej chwili obserwowała go z niebios, gotowa trzasnąć w niego piorunem, jeśli odrzuci wybrankę, którą mu znalazła. 
Dlatego też zmusił się na to, aby objąć Ogień ogonem, a następnie polizał ją w pyszczek. Kocica wyglądała na uradowaną tym, że udało jej się go do tego namówić. 
— T-to prawda? — usłyszał zaskoczony głos Smarka, który jego zdaniem zbyt blisko nich stał. Bezwarunkowo syknął na niego ostrzegawczo, osłaniając niższą kotkę swoim ciałem. Co jak co, ale jeśli mieli żyć razem, musiał ją chronić przed takimi zasmarkańcami. Nie zniósłby myśli, że jego partnerka mogłaby być skażona jakimiś glutami nierudego.  
— Cofnij się, bo jeszcze ją obsmarkasz. Trochę przestrzeni. 
Czarny przestraszony zrobił kilka kroków w tył. 
No. I oby znał swoje miejsce. 
Jego bojowe jak i ochronne nastawienie zaimponowały rudej, która zamruczała, wtulając się w jego sierść. Nieco zesztywniał, a następnie zadarł łeb w górę, aby wysłuchać tego co Obserwująca Gwiazda miała do powiedzenia, bo właśnie pojawiła się w oknie swej wieży. 
— Niech wszystkie koty zbiorą się na zebranie Klanu! — zawołała donośnym głosem. Koty dość szybko zebrały się na środku obozu, zainteresowane tym co miała im do przekazania. Obserwująca Gwiazda zlustrowała wszystkich wzrokiem, by zaraz potem przemówić — Koty Klanu Burzy! Do naszego obozu zawitał... niespodziwany gość. — Tu widocznie, na zauważalną chwilę, przeniosła spojrzenie skośnych oczu na Ogień, dalej jednak z łbem skierowanym do tłumu i tak samo poważną mimiką pyska — Jak już mogliście wyczuć po zapachu, jest wilczakiem — Rozbrzmiały szepty, gdzieś z tyłu poniosła się wrzawa. Widać było, że nie każdemu się ta informacja podobała. — Przedstawiła się jako Ognista Piękność. Jak się okazało, nosi ona pod sercem kocięta jednego z naszych wojowników - Płomiennego Ryku — Tortie przeniosła spojrzenie tym razem na kocura, jakby go oceniając i robiąc tym sposobem krótką przerwę, by zebrani mieli czas na przetrawienie tej informacji. — Przybyła ona do nas, bo nie chciała pozbawiać kociąt ojca, oraz ponieważ uznała, iż Klan Wilka może nie być najlepszym miejscem dla jej młodych — znów przerwała, by następnie nieco zmienić ton na nieco głośniejszy, oznajmując. —  Ze względu na fakt, iż kocięta mają w sobie burzacką krew, oraz w świetle reszty informacji, Ognista Piękność zostaje oficjalnie karmicielką rezydującą w kociarni. Płomiennemu Rykowi zostaje przydzielony obowiązek zapoznania jej z obozem.
No i świetnie... Stało się. Teraz... Już się od niej nie uwolni. A klan? Za bardzo go nie obchodziło zdanie nierudego plebsu. Pokwaczą, pogęgają i im przejdzie. Zresztą... gdy już zostanie liderem... dostaną to na co zasługują. Zanim jednak do tego dojdzie musiał znieść uradowaną rudą, już pragnącą poznać swój nowy dom. 

<Obserwująca Gwiazdo?>

Od Obserwującej Gwiazdy CD. Płomiennego Ryku

*tuż po tym jak Płomyk został wojem*

Żmija spała, wtulona w Ostowy Pęd na swym liderowskim legowisku. Musiała przyznać że było jej miło. Ciepło i przyjemnie, tuż obok osoby którą kochała, i tym razem przypominało to bardziej czasy sprzed Klanu Burzy... które były coraz odleglejsze w czasie.
Mimo to jej sen był na tyle płytki, albo jej ciało miało na tyle wyczucia niebezpieczeństwa z dawnych księżyców spędzonych w Betonowym Świecie w swoich żyłach, że usłyszała coś dziwnego. Nie wybudziło jej to ze snu początkowo, jedynie nieco go spłyciło. Gdy jednak usłyszała, a potem nawet poczuła czyjś oddech była już świadoma tego, co się wokół niej działo. Otworzyła oczy, nie rozwarła ich całkiem, a jedynie na tyle by dostatecznie dobrze wszystko widzieć. Coś było nie tak. Jej ucho poruszyło się, dając znać o jej wybudzeniu się patrzącemu na tył jej głowy Płomykowi, bo jej pysk był w kremowym futrze Osta, co nie znaczyło jednak iż straciła całkowicie swą senność. Wciągnęła powietrze w nozdrza, jakby próbując rozpoznać zapach, choć było to mało przydatne w tej sytuacji - przecież szybciej po prostu spojrzy i to też zrobiła, odwracając głowę.
Jej oczom ukazał się o dziwo dopiero co mianowany Płomienny Ryk.
Rudy kocur uśmiechnął się do niej przymilnie, udając niewiniątko.
— Nie mogę zasnąć... w legowisku wojowników jest inaczej, ciasno... Trudno do tego przywyknąć. Mógłbym dzisiejszej nocy jeszcze tu się położyć? Proszę, moja kochana mentorko. Będę... grzeczny.
Wyczuwała że coś było nie tak. Zakradł się do niej w nocy i chuchał jej na kark. To było… dziwne zachowanie. Po co miał dmuchać na tył jej szyi, zamiast po prostu ją wybudzić, albo się położyć? Niby mógł po prostu się zatrzymać i tak zwyczajnie wyszło, ale musiał się przynajmniej nieco przybliżyć, by mogła poczuć jego oddech.
Czuła się… nieswojo. Wyczuwała zagrożenie z jego strony. Intuicja podpowiadała jej, że on coś planował. Ale nie tylko intuicja. Sam rozum wraz z logiką również. Ostatnimi czasy mniej rozrabiał… ale dobrze wiedziała, jaki był Płomień, czego pragnął.
Czyżby chęć zdobycia władzy nim zawładnęła?
Dobrze wiedziała, jak bardzo chciał być liderem. I prawda, podczas pobytu w żłobku się mocno poprawił – nawet zaczął bardziej tolerować jej obecność. Przez brak innego towarzystwa i nudę, ale jednak. Dał jej się nawet dotykać, a za pierwszym razem gdy zabrała się za uporządkowywanie jego sierści dosłownie zemdlał. To była mocna zmiana. Nawet się bawił niczym kociak mchem, polował na jej ogon. Zaczął nawet spać bliżej niej. Ale to dalej był Płomyk. Spragniony władzy i tego, by inni postrzegali go jako kogoś wielkiego. Pragnął zostać liderem Klanu Burzy, to był jego cel. A ona mu to utrudniała, jakby sam nie robił tego wystarczająco swym zachowaniem. W końcu to ona doniosła na niego Różanej Przełęczy, przez co został zdegradowany. To ona odmówiła mu pomocy w zamachu. I to ona teraz była liderką.
Noi coś jeszcze brzmiało dla tortie jakoś dziwnie, wzbudzając jej czujność.
„Będę… grzeczny”
Uważnie przyglądała się rudemu, nie odrywając z niego przenikliwego, wężowego wzroku.
— Cóż, nie widzę większych przeciwwskazań — nieco sennym tonem skłamała, jak to często robiła, gdy nie chciała czegoś zdradzić. Nie miała z tym problemu. Była w końcu śliskim gadem — Ale... nie za bardzo możesz spać na tym legowisku. Sam widzisz — miauknęła, bo przecież widać było, że była ze swoim partnerem.
Pozwoliła mu zostać, ale nie miała zamiaru stracić czujności, nawet podczas snu. Mimo wszystko, dawniej była mieszczuchem - coś jej z tamtego czasu zostało a z wiedzą o niebezpieczeństwie jej umysł był gotowy być czujnym, nawet podczas snu. Już teraz trybiki uruchomiły się w jej głowie, analizując tę sytuację.
— Dziękuję.
Klasycznie pręgowany skinął łbem i oddalił się, nie przeszkadzając jej już w odpoczynku. Obserwująca Gwiazda patrzyła na niego, dopóki nie ułożył się na swym legowisku. Po tym odwróciła swą głowę. Delikatnie wtuliła pysk w kremowe futro partnera. Nie zwróciła uszu w stronę rudego, jednakże znów leżąc wtulona psykiem w Ostowy Pęd nasłuchiwała dalej, mimo pogrążania się we śnie.

***

Ostatecznie Żmija usnęła i mimo, iż jej sen był inny niż wcześniej, ze względu iż jej umysł był bardziej gotowy na przerwanie go, tak obudziła się dopiero rano. Nic znów nie sprawiło, by jej wewnętrzny system ostrzegawczy się uaktywnił, więc zwyczajnie przespała noc.
Obudziła się rano, a gdy przeniosła spojrzenie na legowisko, na którym spał Płomyk, ten dalej tam był i spał.
Oset również się obudził. Kronikarka wyjaśniła mu, dlaczego Płomienny Ryk był na piętrze mimo bycia już wojownikiem, zostawiając jednak swoje podejrzenia dla siebie. Razem zaczęli wylizywać swe futra tuż obok siebie, czasem sobie nawzajem pomagając. Jednak mimo to po wyjściu kremowego rudo-czarna kocica postanowiła jeszcze trochę dopieścić swą sierść.
I właśnie wtedy, gdy się tym zajmowała, Płomyk zerwał się na łapy. Dotychczas leżąca swobodnie, z wyciągniętymi nogami, liżąca właśnie jedną z nich Żmija odłożyła swą kończynę na ziemię. Płomienny Ryk zdawał się być oślepiony, ale już po chwili zorientował się sytuacji i ciężko westchnął, co nie umknęło uwadze tortie.
Jednak zamiast powiedzieć coś na temat jego reakcji, po prostu patrząc na niego i uważnie obserwując szylkretowa po prostu patrząc na niego i uważnie obserwując miauknęła:
— Dzień dobry.
— Dzień dobry — odpowiedział jej rudy, po czym ziewnął, a następnie uspokoiwszy swoje serce którego spokój został zakłócony przez nagłą pobudkę, zbliżył się do liderki.
— Jesteś głodna?
Kocicę zdziwiło jego pytanie, ale nie okazała tego jakoś szczególnie.
— Właściwie to tak, mógłbyś proszę przynieść nam obu coś do jedzenia? — dodała „proszę” zamiast tylko tonu proszącego by utrwalać w nim dobre maniery i zasady jakie sama mu wprowadziła.
Na jej słowa rudzielec skinął głową, po czym wyszedł. Po jakimś czasie wrócił z dorodnym zającem.
— Proszę — uśmiechnął się do niej przymilnie, kładąc się nieopodal. Żmija zniżyła pysk do dorodnego zajęczaka, po czym zaczęła go jeść. Czuła, że rudy się jej przyglądał. Sama też obserwowała go ukradkiem, celowo nie kierując na niego jednak swego spojrzenia.

<Mój drogi uczniu, zamachowcu?>

14 lipca 2024

Od Rozpuszczonego Bachora (Płomiennego Ryku) CD. Obserwującej Gwiazdy

 Nie mógł uwierzyć w to co się dzieję. Sądził, że Obserwująca Gwiazda zniesie tylko jego karę i przywróci go na dawne stanowisko ucznia. Tak się jednak nie stało. Kotka od razu przeszła do jego mianowania na wojownika, co było dla niego olbrzymim zaskoczeniem. Czy naprawdę się spisał, że liderka podjęła taką decyzję? Wychodziło więc na to, że te całe lekcje nie poszły na marne skoro nagrodą było coś takiego. Może teraz kocica go mianuje swoim zastępcą i zostanie liderem! Wujek się do tego nie nadawał. On miał klasę, której mu brakowało. 
— Przysięgam! — odpowiedział z nową werwą i błyskiem w oku. W końcu to było spełnieniem jego marzeń! Cieszył się. Bardzo. Szkoda tylko, że jego mama nie mogła tego zobaczyć... Mieli świętować to razem... 
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Płomyku, od tej pory będziesz znany jako Płomienny Ryk. Klan Gwiazdy ceni twoją determinację i odwagę, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy — kocica miauknęła głośno i donośnie, następnie idąc do schodów, by zejść z wieży, a potem dotknąć czubka jego głowy swym pyskiem. 
Zmusił się, aby przypieczętować tą decyzję poprzez dotknięcie nosem jej barku. Jakby wybrzydzał mogłoby się to skończyć anulowaniem całej ceremonii. 
Rozległo się skandowanie jego imienia. Zauważył, że Ziębi Trel patrzyła na niego z dumą, a Nagietek szeroko się uśmiechał. Tak długo czekał na tą chwilę! Nareszcie udało mu się zostać wojownikiem! 
Kiedy klan się rozszedł do swoich spraw, babcia podeszła i mocno go przytuliła, zaraz zwracając swój wzrok na liderkę. 
— Dziękuję, że zniosłaś mu karę. Nie spodziewałam się jednak mianowania. Dziękuję w imieniu naszej rodziny.
— Przyjemność po mojej stronie. — stwierdziła Żmija, uśmiechając się. — Jako jego mentorka również czekałam na ten moment.
— Naprawdę? — świeżo mianowany wojownik zdziwił się słysząc jej słowa. 
— Myślałeś, że uczę cię po nic, tylko z przykrego obowiązku? Mi też zależało abyś się dobrze wyszkolił i wyrósł — miauknęła — I muszę powiedzieć, że spełniłeś moje oczekiwania.
W jego oczach można było dojrzeć błysk. Życie do  niego wracało, a nowa ranga na pewno sprawi, że z dumą będzie oczekiwał na kolejny dzień, by przyćmić wszystkich obecnych w Klanie Burzy. Musiał tylko wytrzymać nocne czuwanie i świat... będzie stał otworem. Nie mógł się już tego doczekać. 

***

Jego wyrośnięcie na dość sporego i futrzastego kota, nie podobało się bratu, z którym spędzał dni. Nagietkowy Wschód musiał zadzierać swój pysk w górę, co go bawiło. Ta jedna rzecz przypominała im o tym, że mieli dwóch różnych ojców. Nie przeszkadzało to jednak kocurowi w zgrywaniu starszego brata. 
— Płomienny Ryk... Pasuje ci to imię — powiedział rudzielec, gdy kierowali swoje kroki na polowanie.
Wypiął dumnie pierś, bo rzeczywiście... pasowało. I przypominało mu o swoim dziedzictwie, jak i o mamie. — Dalej masz zamiar podlizywać się liderce z nadzieją, że weźmie cię na zastępce? Nie lepiej poczekać? Zmusimy do tego wujka, a potem on zrezygnuje. 
— Całkiem sprytny plan bracie, ale mam inny pomysł... — Widząc, że Nagietek rzuca mu zainteresowane spojrzenie, świadczące o tym, aby kontynuował swą myśl, zrobił to. — Pozbędę się Obserwującej Gwiazdy i przyśpiesze to. Ona nigdy nie wybierze mnie na zastępce. Nie jest głupia. Wie co bym wtedy zrobił... 
— Poradzisz sobie? — mruknął powiątpiewająco. — Ma przecież dziewięć żyć. Może to przeżyć i będziesz miał kłopoty.
— Bracie... Troche wiary... Jestem świadom jej przewagi pod tym względem. Znajdę jednak sposób. — Oblizał swój pysk, a sadystyczny uśmiech pojawił się na jego obliczu. 
O tak... praktycznie był tak blisko władzy, której pragnął. Mianowanie na wojownika przypomniało mu po co żył. Miał jeszcze na tym świecie cel. Musiał przyćmić Piaskową Gwiazdę. Musiał być od niej zdecydowanie lepszy. Chciał, aby każdy klan znał jego imię, aby Klan Burzy uznawał go za boga... Ten dreszczyk ekscytacji przebiegł mu po grzbiecie. Wyrzuci swoją niechlubną przeszłość w zapomnienie i stanie się nieśmiertelnym bytem, zrodzonym z płomieni. O tak... Musiał to zrobić. Dla mamy. 
Kiedy powrócili do obozu z upolowaną zwierzyną... Zaczął realizować swój plan. 

***

Z racji tego, że podczas trwania kary rozgościł się w Skruszonym Drzewie i niechętnie myślał o przeprowadzce... ciemną nocą zakradł się na szczyt, gdzie spała liderka ze swym partnerem. Po cichu zbliżył się do niej, mierząc wzrokiem kremowego. Przeszkadzał. Był jednak z ich krwi. Nie mógł eliminować rudzielców. Chociaż to, że zmieszał się z takim mieszańcem... było obrzydliwe. 
O tak... Powróciła jego odraza do szylkretki. Zapomniał się. Zmienił na gorsze. Mama widząc go jak zapłakiwał się w jej sierść, na pewo była zła i myślała o jego eliminacji. Musiał odpokutować swoje grzechy. Tylko tak narodzi się w pełnej chwale. Obserwująca Gwiazda nie była jego matką. Nigdy nie będzie. Nawet jeśli pokazała mu czym była tak naprawdę rodzina i bycie zwykłym kociakiem... Bogowie czegoś takiego nie posiadali. Nie mogli. Inaczej to byłaby słabość, którą ktoś mógł okrutnie wykorzystać do ich obalenia. Nigdy więcej... 
W końcu stanął tak, że jego oddech padł na kark kotki. Kły były już przygotowane do zadania śmiertelnego ciosu, gdy wtem ujrzał ruch jej ucha, a zaraz potem jej pysk zwrócił się w jego stronę. Uśmiechnął się do niej przymilnie, udając niewiniątko.
— Nie mogę zasnąć... w legowisku wojowników jest inaczej, ciasno... Trudno do tego przywyknąć. Mógłbym dzisiejszej nocy jeszcze tu się położyć? Proszę, moja kochana mentorko. Będę... grzeczny. 

<Kochana mentorko? ^,^> 

Od Obserwującej Gwiazdy CD. Rozpuszczonego Bachora

*Niedługo po śmierci Lwiej Paszczy*

Obserwująca Żmija, teraz już zwana Gwiazdą, weszła do swojego piętra Skruszonego Drzewa. Od razu ujrzała leżącego na nim młodego kocurka, jej dawnego ucznia.
Od śmierci Lwiej Paszczy Płomyk nie był sobą. Wcześniej zachowywał się niczym demon, podczas kary, będąc pod jej łapą zyskał zdecydowanie instynkt samozachowawczy, zrozumiał co znaczyły konsekwencje i że jego również mogły się one tyczyć, oraz stał się znośny. Nie irytował jej tak bardzo jak wcześniej, jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy było to, iż wiedziała, że miała nad nim kontrole – ale nie tylko to, choć musiała przyznać, że patrzenie jak się jej bał i zaczynał ją z każdym dniem bardziej szanować sprawiało jej przyjemność, tak samo jak drażnienie rudzielca czy możliwość wymierzenia mu dla niego dotkliwej kary, jaką było włożenie go na jakiś czas do dołu, gdy źle się zachowywał. Jednakże, z ich początkowo nieciekawej relacji, która sprawiała, iż ich wspólne treningi jeszcze przed jego degradacją i przeniesieniem się szylkretki do kociarni wysysały z niej wiele sił, bardziej mentalnych niż fizycznych, wyszło coś dziwnego.
Co prawda tak, już wcześniej gdy miała okazję to dążyła do tego, by młody zaczął ją szanować i jej słuchać - jak zazwyczaj podczas interakcji z burzakami starała się zachować co najmniej jak największą neutralność, a najlepiej zyskiwać czy utrzymywać już istniejącą jakąś sympatię, tak w przypadku Płomyka to po prostu nie działo, podobnie jak logiczne argumenty czy dobrowolna pomoc na przykład poprzez tłumaczenie rożnych rzeczy i dawanie rad. Syn Lwiej Paszczy nie raz wymagał takich rzeczy, na które nikt z resztkami własnej godności by się nie zgodził – a już na pewno nie tortie, nawet pod maską miłej i kulturalnej kotki, która manewrowała pośród klanowiczów z ostrożnością. Dlatego też zaczęła być bardziej stanowcza, nawet przestała go na moment trenować, a potem nauczyła się metody na ognistookiego przedstawionej jej przez Nagietkowy Wschód.
Jednakże jej działania przyniosły efekt, którego po przebyciu wcześniej wielokrotnie interakcji z klasycznie pręgowanym się nie spodziewała. Nie tylko kocur uczył się szybko podczas swej kary, ale też prędko nabrał pewnej pokory – chociaż dalej Płomyk to Płomyk i nie raz ją jeszcze obrażał czy próbował wykiwać, tak z każdym dniem słuchał jej uważniej, starał się bardziej, rozumiał więcej. Nawet zaczął dać się jej dotykać – a to była naprawdę spora zmiana, bo za pierwszym razem, jak był brudny i zaczęła go myć bo sam nie był w stanie dotknąć językiem własnego futra, zemdlał z tego powodu. Zemdlał. Naprawdę jego reakcje na różne rzeczy były nie raz wyolbrzymione do ekstremum, stając się podobnie wielkie co jego ego.
Z jednej strony to było przyczyną, dla której był taki nieznośny, to jego poczucie własnej wielkości i sposób, w jaki traktował inne koty, zwłaszcza te nie całkowicie rude. Z drugiej zaś, jak już wcześniej była w stanie zorientować się w wielu rzeczach dotyczących charakteru, zachowania rudzielca oraz sposobu najlepszego postępowania z nim w różnych sytuacjach (w czego zgłębieniu pomógł jej jego starszy brat) życie z nim w żłobku dało jej ciekawą perspektywę. I wgląd w to, jak się zmieniał. Był taki dumny, tak dbający o własny wygląd, ale wraz z kolejnymi dniami spędzonymi w żłobku najpierw się przyłamał, a potem zaczął robić rzeczy, których wcześniej by się po nim nie spodziewała – rozmawiał z nią, z własnej woli starał się zrozumieć jej lekcje mimo sceptycyzmu, wykazywał jakąś ciekawość, zadawał pytania, a potem nawet zaczął nie tylko w miarę tolerować jej obecność i interakcje, ale nawet rzucać w nią mchem. W żłobku Żmija naprawdę miała okazję zobaczyć pewną zwykle ukrytą część wnętrza Płomyka – poza byciem rudzielcem o ogromnym wręcz ego, miał w sobie coś z kociaka. Tak, już wcześniej to wiedziała, ale fakt, iż zaczął rzucać w nią mchem, a nawet uczestniczyć w dłuższym obrzucaniu się wraz z kronikarką nawzajem tą puchatą rośliną, wciąż był bardzo zaskakujący. To było coś, czego Płomyk przed karą by na pewno nie zrobił. Co zaczęło dziać się dalej było jeszcze bardziej intrygujące i zadziwiające – Płomyk zaczął dotykać jej z własnej woli. Na początku sprowadzało się to… do jej ogona. Dlaczego ogona? Bo na niego polował. Ale potem zaczął układać się bliżej niej, gdy szedł spać.
Dobrze wiedziała, że dalej był to ten sam Płomyk, który znęcał się nad królikiem podczas jednego z ich pierwszych treningów i byłby gotowy to samo zrobić innej osobie, że był to ten sam Płomyk który uważał, że koty z choćby częściowo nierudą sierścią były znacznie gorsze, ten sam Płomyk który nabawiał ją wielokrotnie bólu głowy – i miała to wciąż jak najbardziej na uwadze.
Jednakże fakt, że udało jej się wyciągnąć z niego coś dobrego…
Był zadowalający.
Albo, używając bardziej adekwatnego słowa, po prostu ją cieszył. Tak samo jak zaczęło ją cieszyć spędzanie czasu z nie raz irytującym, ale i ciekawym kotem, jakim był Płomyk, który w pewien sposób, mimo iż dalej jej dogryzał, choć już zdecydowanie lżej niż dawniej, ocieplił się do niej. Nawet znaleźli parę rzeczy, które ich łączyły, ku zaskoczeniu Płomyka a nawet niezadowoleniu ich obojga.
A teraz, kot którego podniosła, o którego dbała, w którego włożyła tyle energii by zmienić go w godnego siebie ucznia nie był sobą, stracił dawny ogień niczym jego futro i po prostu leżał tak na tym swoim legowisku, prawie że nie wychodząc ze Skruszonej Wierzy.
Stanęła na moment w wejściu, w ciszy przyglądając się wnukowi Zięby.
Pamiętała jego reakcję na śmierć Lew. Chciał rozszarpać ciało Widma. Był tak wściekły, tak rozedrgany że go nawet nie obchodziło, że go już nie zabije, że to już tylko ciało, bez życia i bez ładu.
I to właśnie od tamtego czasu... Płomyk zaczął często i na długo przesiadywać w jej legowisku, a obecnie to praktycznie w nim spędzał całe swe dnie. Oczywiście pozwoliła mu na to, był dalej jej podopiecznym a ona nie miała zamiaru wracać do żłobka, skoro została liderką. Poza tym nikt nie powinien się przyczepić, a jeśli spróbuje stan Płomyka będzie dobrym argumentem.
Po tej chwili przyglądania się rudzielcowi z kamienną miną i uważnym spojrzeniem ruszyła w jego stronę nie szybko, acz nie jakoś bardzo wolno. Nie miała zamiaru podejść za szybko, by nie okazać większego zmartwienia, ale również nie za wolno, bo nie miała zamiaru wahać się podchodząc.
Płomyk musiał ją usłyszeć – w końcu nie spał. A mimo to nie zareagował, tylko dalej tępo wpatrywał się w swe łapy.
Naprawdę widok kogoś takiego jak on w takim stanie był… co najmniej smętny i przygnębiający.
Żmija wypuściła cicho nosem powietrze. Miała zamiar położyć się obok Płomyka, ale z tego zrezygnowała. Zamiast tego wyszła z piętra.
Syn Lwiej Paszczy ostatnio mało jadł. Uznała więc, że zamiast po prostu usiąść w legowisku i pozostać w ciszy przyniesie mu posiłek, by się wzmocnił. Nie mogła mu pozwolić na to, by dalej jadł mało. W sumie to mimo iż go obserwowała, nie wiedziała dokładnie ile jadł – w końcu jako świeża liderka miała dużo spraw do załatwienia. Oczywiście znajdowała czas na to, co było najważniejsze – wypoczynek, rozmowy z rodziną, spędzanie czasu z partnerem, treningi Salamandry, rozmowy ze współklanowiczami, słuchanie rozmów współklanowiczów… noi siedzenie z przybitym jak nigdy dotąd Płomykiem. Wiedziała jednak, że teraz musiała poświęci mu jeszcze więcej uwagi, bo wyglądało na to, że nie był ani trochę skory do chodzenia po jedzenie – a to mogło się szybko źle skończyć, w mniejszym lub większym stopniu, jeśli by to zlekceważyła, nawet mimo to, iż starała się pilnować by coś jadł.
Przybrała na pysk przyjazny, choć nie uśmiechający się wyraz, podchodząc do stosu zwierzyny. Patrzyła to na jeden, to na drugi, trzeci, czwarty okaz zwierzyny, szukając takiego który powinien zaspokoić głód Płomyka i dać mu najeść się do syta, może nawet bardziej. A że Obserwująca Gwiazda była spostrzegawcza i potrafiła szybko ważyć swoje opcje, już po chwili wybrała i podniosła ze stosu dużego, puchatego zająca. Po pochwyceniu go w zęby ruszyła z powrotem do wejścia do Wieży, by następnie, gdy znalazła się już w środku, ruszyć w górę zakręconych schodów. Po wnętrzu porzuconej konstrukcji dwunożnych poniosły się odgłosy jej cięższych przez niesioną piszczkę kroków. Już chwilę później przywódczyni stanęła w wejściu do pomieszczenia, następnie kierując się żwawszym niż gdy ostatni raz podchodziła do rudzielca krokiem, by po chwili upuścić tuż obok niego dużego, puchatego zająca.
Tym razem młodzik zareagował, bo spojrzał na gryzonia, po czym skrzywił się i odwrócił głowę w drugą stronę.
— Nie chcę jeść.
Żmija miała ochotę westchnąć, ale zamiast tego po prostu położyła się obok. Spodziewała się tego nieco, choć liczyła na to, że mimo niechęci się pożywi skoro już mu przyniosła coś na ząb.
— Zjedz go. Dla swoich sióstr, brata. Dla matki. Ona by nie chciała, byś nie jadł — miauknęła łagodnie do kocura, bez zwyczajowej Żmijowatości która często była w ich wspólnych, samotnych rozmowach u niej widoczna. Na jej słowa pręgowany polożył po sobie uszy, pewnie na wspomnienie swej rodzicielki. Zacisnął mocno pysk, co Żmii udało się dostrzec.
— Tęsknie za nią — wychrypiał. — Bez niej... jest tak pusto. Życie nie ma sensu, gdy jej już nie ma. Była dla mnie wszystkim.
Obserwująca Gwiazda rozumiała jego tęsknotę. Rozumiała, czym była dla kota strata tak bliskiej osoby, jaką na przykład była Lwia Paszcza dla swego najmłodszego syna.
Życie w mieście wymagało od niej jednak tego, by niezależnie od wewnętrznego bólu parła przed siebie. By przetrwać. I dlatego nie płakała po ciągle wymienianych przez siebie kryjówkach, a działała. Miała wtedy i siebie syna na utrzymaniu. Gdyby poddała się własnej żałobie, smutkowi i strachowi nie przetrwałaby do tego dnia. Nie urodziłaby następnego miotu. Nie poznałaby Osta. A Smark by nie żył.
Doświadczenia z Siedliska Dwunożnych, wspomnienia z niego gnieździły się w jej umyśle, uwiły sobie przytulny kąt. Wiedziała, że nawet jeżeli od podniesienia się Płomyka nie zależało obecnie jego życie, to na pewno mu to się nie przysłuży.
— Wiem — miauknęła. Na chwilę zamilkła — ale nie możemy cofnąć przeszłości... ani przywrócić zmarłych do życia. — dodała ze smutkiem.
— Dlaczego nie? Liderzy mają dziewięć żyć, oddaj jej jedno. — Rudzielec spojrzał na nią z bólem w oczach.
Żmija zdziwiła się jego słowami, otwierając nieco szerzej oczy, ale już po chwili westchnęła smutno, patrząc w dół na ziemię.
— Niestety... nie mogę oddać jej życia. Nie dlatego, że nie chcę. Ale dlatego, że ona umarła. Umarła, a ja ich wtedy nie miałam, nawet gdyby się dało... to już pewnie było za późno parę skoków księżyca później. A poza tym... nawet nie jestem pewna, czy tak się.
Płomyk nie odpowiedział na jej słowa. Jedynie milczał, patrząc się w ziemię. Liderka również umilkła, ale po chwili uniosła wzrok.
— Proszę. Zjedz to. Nie chcę cię widzieć osłabionego bo nie jesz — miauknęła wyciągając łapę i przysuwając zająca bliżej do młodzika.
— A co to zmieni jak będę jadł? To nie zwróci mi mamy...
— Jeśli nie będziesz jadł... to osłabniesz albo umrzesz. A ona by tego nie chciała. I tak samo ja tego nie chcę. Ani ty przed jej śmiercią byś nie chciał. Masz jeszcze dużo życia przed sobą... i nawet jeśli spotkała cię tragedia, to nie warto go przez to tracić — powiedziała.
Bo nie było warto. Płomyk miał jeszcze dużo przed sobą i nie powinien dać sobie tego odebrać, nawet żałobie.  
Wspomnienie Gluta, który próbował ratować swoją rodzinę z Płomieni pojawiło się jej w umyśle, choć nie okazała tego i postarała się je wyprzeć. On poświęcił je dla niej. Lwia Paszcza dla siostry i reszty rodziny. Żmija dobrze wiedziała, że mimo różnic między tą dwójką ani jedno ani drugie nie chciało umrzeć. Tym bardziej na daremno.
Jej słowa chyba przemówiły wnukowi Zięby do rozsądku, bo po nie tak długim czasie niechętnie przysunął się bliżej królika. Dziabnął go, wyraźnie nadal nie przekonany, jednym ząbkiem, próbując coś przełknąć. Co prawda mógł jeść normalnie, a nie skubać po mikro-kawałkach, ale najważniejsze było to, że w ogóle zaczął pochłaniać zwierzynę. Czarno-ruda włożyła przednie łapy pod siebie i obserwowała co kocur robi, ale nie tak jak często przenikliwie czy natarczywie.
Po jakimś czasie połowa zająca zniknęła w żołądku zdegradowanego kocura, druga zaś została nietknięta. Martwe zwierzę było jednak duże, więc nawet jego połowa powinna go nasycić. Poprawiła się nieco w miejscu. Pewien dłuższy czas milczała, a cisza rozpostarła się między nimi i po całej Wieży.
— Jak się czujesz? — spytała po dłużącym się momencie, podczas którego rozważała co zrobić, choć pytanie które zadała głupie w obecnej sytuacji, w jakiej to znalazł się Płomyk.
— A jak myślisz? — prychnął, patrząc na nią karcąco, że w ogóle zadała takie pytanie. Jego spojrzenie jej się nie spodobało, ale zamiast zwrócić na to uwagę czy w jakikolwiek słownie wyrazić swoje niezadowolenie, mruknęła coś cicho, owijając tylne łapy ogonem.
— A fizycznie? — zadała pytanie już bardziej mrukliwym tonem.
Na pewien czas młodszy znów zamilkł.
— Nieco mi słabo... — wyznał po dłuższej chwili. — Źle sypiam...
— W takim razie powinieneś się udać do Margaretki. Ona ma na to zioła — stwierdziła, radząc mu.
— Nie pomoże mi... Zioła nie pozwolą mi zapomnieć... o tym co się stało...
— To prawda. — potwierdziła. No… może kocimiętka tak, ale nie miała mu zamiaru tego proponować — ale pomogą ci zasnąć.
Rudy wymruczał coś pod nosem niezrozumiałego, zwijając się bardziej w kulkę.
— To możesz... mi przynieść... Bo ja się nigdzie nie ruszę... — stwierdził widocznie niechętny do opuszczenia bezpiecznego, cichego piętra przywódczyni.
Żmija słysząc jego słowa westchnęła, wstając. Czyli nawet tam się nie chciał udać. Dosłownie jedno piętro niżej, nie musząc nawet wychodzić z Wieży.
Szkoda go jej było.
Ale najpewniej... potrzebował spokoju od większości obozu, by to przetrawić.
Ruszyła do wyjścia, znikając w nim.

***
*Kilka dni po mianowaniu Pajęczej Lili i oficjalnej przed klanem rezygnacji Margaretkowego Zmierzchu z funkcji medyka*

Obserwująca Gwiazda zaczęła się powoli budzić. Ruszyła lekko jedną łapą, potem drugą, a po chwili uchyliła nieco swe skośne ślipia. Wpadło do nich światło, któremu udało się dostać do legowiska w wieży. Powolny wschód słońca już się rozpoczął i rozlał swój blask po obozie Burzaków, oświetlając go.
Żmija spojrzała nieco szerzej otwartymi, ale dalej przymrużonymi oczyma na Płomyka, leżącego blisko niej, pod jej ogonem.
Widziała jak źle się ostatnio czuł. Troszkę było z nim lepiej, to fakt - wychodził, za oczywiście jej pozwoleniem, którego mu z resztą udzielała, siedział, jadł więcej. Ale dalej był przygnębionym rudzielcem, demonem który powinien sprawiać jej problemy, a nie być duchem samego siebie.
Ostrożnie zdjęła z niego swój czarny ogon, następnie odsuwając się ciutkę by móc swobodnie wstać. Po tym patrzyła jeszcze na niego przez chwilę, by następnie ruszyć do okna Skruszonego Drzewa.
Nadeszła Pora Nowych Liści, było dalej deszczowo, a chmury przysłaniały podniebne sklepienie, ale zrobiło się cieplej a śnieg zniknął. Liczyła na to, że ten stan niedługo minie - chciała choć odrobinę słońca, a ciągłe zalewanie na pewno nie pomagało w rośnięciu medykamentów na ich terenach. Jak w Porze Nagich Drzew deszcz był preferowlany, tak teraz już wolałaby, aby pojawiał się raz na kilka dni, a nie praktycznie codziennie.
Podeszła nieco do okiennicy, schowana jednak przed wzrokiem klanowiczy. Nie miała ułożonego futra - zazwyczaj od razu po wstaniu je myła, by jak najwcześniej należycie wyglądać, tym razem jednak najpierw wstała i zaczęła patrzeć na obóz i w dal, na pnące się powoli słońce, rozpoczynające swą codzienną wędrówkę.
Stan Płomyka się poprawił. Dalej jednak przeżywał stratę matki. Już wcześniej podjęła decyzję, że gdy będzie gotowy, zdejmie mu karę i jednocześnie mianuje na wojownika, wymyśliła mu już nawet imię. Miał już odpowiednie umiejętności, by sprawować te role i zrozumiał jej lekcje wychowania i życia ogółem na tyle, by się do nich stosować i nie robić jej wstydu na każdym kroku. A poza tym, teraz będąc liderką, mogła go jeszcze lepiej pilnować – jeśli zrobi coś niewłaściwego, będzie miała wszelkie środki by go za to ukarać i pokazać mu, że konsekwencje dalej będzie wyciągać z jego złego zachowania – i była bardzo chętna na wykopanie dołu przy Skruszonej Wieży specjalnie dla niego. Wiedziała, że ta metoda działała, a przecież do żłobka go nie będzie targać i wrzucać do tamtego dołu, żeby siedział z kociakami i jeszcze im coś o niej nagadał. Chociaż w sumie to pewna nie była, czy ktoś go czasem nie zasypał. Cóż, wtedy tym bardziej przydałby się nowy… i większy. Musiała jednak przyznać że rudzielec naprawdę mocno się poprawił.
Po pewnym, nie za długim czasie usłyszała ruch, a moment później usłyszała za sobą, jak Płomyk podniósł się leniwie na łapy. Nawet usłyszała chyba, jak coś mu strzyknęło, gdy się przeciągał.
Minęła jeszcze chwila, nim nie usłyszała jego głosu.
— Czy zmienisz mi w końcu imię, skoro Różana Srełęcz zdechła? — zapytał, a sposób jego wypowiedzi wskazywał jasno i wyraźnie, że powracał powoli do swojego typowego rudzielcowego ja, chociaż dalej było widoczne, że wszystko to co stało się z jego matką, mocno się na nim odbiło.
— No. Widać, że wraca ci dawny wigor — miauknęła kocica, tylko mocniej utwierdzając się że przeszedł już tę gorszą część żałoby — a gdzie proszę, hm? — spytała, mimo, iż sama miała zamiar mu zrobić taką niespodziankę, odwracając się z lekkim uśmieszkiem na pysku. W końcu, skoro sam poruszył temat, musiał ją poprosić, nie miała zamiaru mu tego odpuścić, by dalej utrwalał sobie w głowie, że przy niej musi się stosować do zasad, jak i również dla czystej satysfakcji i poczucia że to ona tutaj rządziła. Chciała utrwalać swoją władzę w jego umyśle.
— To było pytanie, a nie prośba — zauważył.
— Udam, że tego nie słyszałam — powiedziała, mimo, iż jego odpowiedź jej się bynajmniej nie spodobała, podchodząc do Płomyka mimo to z uśmiechem, wiedząc, że w końcu to słowo powie — więc?
Pręgowany skrzywił się słysząc jej słowa, wyraźnie niezadowolony, że musiał to słowo powiedzieć.
— Czy oddasz mi moje imię, proszę?
Obserwująca Gwiazda uśmiechnęła się usatysfakcjonowana, że usłyszała to, co chciała usłyszeć.
— Wymyj się, a potem zejdź na dół — miauknęła sugestywnym tonem, uśmiechając się z przymrużonymi oczyma.
Większość kotów powinna być w obozie, bo był dopiero ranek. Była to idealna pora na takie ogłoszenie, nie licząc wieczoru.
Rozpuszczony Bachor ruszył na bok, następnie rozpoczynając czyszczenie się mchem – nawet jednak na niego nie patrząc Żmija była w stanie stwierdzić, iż kocur nie używał własnego języka. Cóż, niektóre rzeczy się nie zmieniały.
Tortie tymczasem również poczęła układać swe dwubarwne futro. Chciała wyglądać nienagannie, więc precyzyjnymi pociągnięciami języka czyściła i układała swą sierść.
Oj jak Płomyk zdziwi się jak zacznie tę ceremonię.
W końcu nie powiedziała mu, że jednocześnie ze zdjęciem kary postanowiła mianować go na wojownika.
Nie mogła się doczekać, by ujrzeć jego reakcję.
Jako, iż rudo-czarna używała do pielęgnacji swej sierści odpowiedniego narzędzia, skończyła przed swym zdegradowanym uczeniem. Gdy szylkretka uznała, że jest już idealnie wyczyszczona a jej futro ułożone tak jak zazwyczaj lubiła je układać i się w nim prezentować, ruszyła do okiennicy Wieży. Dostrzegła Piaska, który najwyraźniej dopiero co wyszedł z legowiska wojowników, bo kierował się z niego w miejsce bardziej na środku obozu, by wyznaczyć poranne i wieczorne patrole na ten dzień.
Czyli wszyscy byli raczej w obozie.
Idealnie.
Rudo-czarna wyprostowała się, uniosła nieco wyżej z dumą brodę i ruszyła przed siebie, by stanąć w oknie swego piętra.
Przed odezwaniem się postała tak jeszcze chwilę w widocznym już z dołu miejscu dla klanowiczów, przyglądając się kotom które już się obudziły. Piaszczysta Zamieć ją chyba zauważył, nim nawet nie rozpoczęła mówić. Już chwilę potem Żmija zwołała Klan Burzy.
— Niech wszystkie koty zbiorą się pod Skruszonym Drzewem na zebranie Klanu! — miauknęła Obserwująca Gwiazda głośno i wyraźnie. Wiedziała, że to może zająć troszkę dłużej niż zwykle zważywszy na to, że część kotów jeszcze spała, ale miała nadzieję że ci z burzaków, którzy obudzili się wcześniej lub właśnie teraz przez jej wołanie obudzą tych którzy spali.
Klan Burzy zaczął się powoli zbierać. W tym samym czasie Płomyk, który zdążył już zacząć schodzić nim się odezwała, zszedł ze Skruszonego Drzewa i stanął wśród reszty zebranych. Widząc go tak blisko innych kotów dostrzegła wyraźniej, jak bardzo urósł. Wystrzelił do góry i teraz nie był już niskim kurduplem. Najpewniej ją przerośnie i już nie będzie mogła patrzeć na niego z góry, chyba, że stanie na jakimś podeście… była to chyba jedyna rzecz, która nie przypadła jej do gustu w związku z jego rośnięciem i dojrzewaniem niczym owoc na krzaku.
Przywódczyni zlustrowała wzrokiem zebrane koty. Tak, byli wszyscy - Margaretkowy Zmierzch która parę dni wcześniej na spotkaniu medyków mianowała swą uczennicę, następnie już oficjalnie przestając być medyczką ich klanu i rozpoczynając szkolenie się na wojowniczkę pod okiem jej przyjaciela, Króliczego Nosa, Nagietkowy Wschód, Ziębi Trel, już wcześniej wspomniany Piaszczysta Zamieć, Pajęcza Lilia która przejęła po jej wnuczce funkcję głównej medyczki, zarazem jedynej uzdrowicielki klanu oraz Stokrotkowa Łapa, również Srebrzysty Nów był obecny, no i oczywiście Rozpuszczony Bachor, który stał gdzieś w frontowej części tłumu, bliższej pustemu miejscu przed Skruszonym Drzewem, pewnie po to, by móc szybko wyjść przed szereg, gdy już żółtooka go zawoła.
Żmija jeszcze chwilę patrzyła na koty uważnym, ale raczej zadowolonym wzrokiem, po czym przemówiła:
— Koty Klanu Burzy! — zaczęła głośniej niż mówiła resztę dalszej wypowiedzi, ale jednocześnie ciszej niż gdy zwoływała Klan, by następnie rozpocząć faktyczną przemowę — Zebraliśmy się tu dzisiaj, gdyż uważam, że pewien kot zasłużył sobie na otrzymanie wyższej rangi, niż ta jaką obecnie sprawuje. Ale nie tylko na to, a i również na zdjęcie całej kary, jaką otrzymał. Został zdegradowany, ale od tamtego czasu zmieniło się wiele. Mimo swojego zachowania i przewinień, pojął swoje błędy, nauczył się tego, czego potrzebował, zrozumiał to, czego wcześniej nie był wstanie pojąć i przebrnął przez swą karę, wręcz z każdym dniem robiąc kolejny krok do pokonania własnych problemów. Sama nadzorowałam jego postępy, więc możecie mi wierzyć, gdy powiem, że się poprawił i jest już na to gotowy. Gdyby tak nie było, nie zwołałabym was tutaj. Od dzisiaj więc nadane mu wraz z karą imię, Rozpuszczony Bachor, nie obowiązuje. Płomyku, wystąp — miauknęła, zwracając się do kocura jego pierwszym, ale nie zdrobnionym imieniem.
Ten zamrugał zaskoczony jej przemową i wystąpił naprzód. Widać było, że nie spodziewał się po niej takiej wypowiedzi. Ha! A Jeszcze nawet nie przeszła do niespodzianki.
— Płomyku. Widziałam, jakie miałeś problemy ale je przezwyciężyłeś. Nie tylko to, ale też mimo niechęci podczas treningów ze mną pracowałeś i nauczyłeś się odpowiednio dużo nim została ci nadana twa kara. Nie dość że to, to jeszcze uczyłeś się po moim przejściu do kociarni pod okiem Różanej Przełęczy i sądzę, że nie ma już raczej rzeczy potrzebnych o fachu wojownika, których byś nie znał. Zasłużyłeś więc sobie — przerwała na kilka uderzeń serca — Ja, Obserwująca Gwiazda, przywódczyni Klanu Burzy, wzywam naszych walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Mimo początkowej niechęci trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Dostał karę, ale uczciwie ją odbył i pokonał swoje niedoskonałości, stając się przy tym lepszym kotem. Polecam go wam jako kolejnego wojownika — przerwała na moment by móc chwilę nacieszyć się widokiem zaskoczonego rudzielca — Płomyku, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?

< Płomyku? Mój drogi uczniu i demonie w jednym? Miłośniku bursztynów i piórek? Władco Mchowych Kulek i łowco ogona? Masz swoje pięć minut, show time!<3 >

07 lipca 2024

Od Rozpuszczonego Bachora CD. Obserwującej Żmii (Obserwującej Gwiazdy)

Leniwie się przeciągał na swoim posłaniu. Korzystał z tego, że jeszcze Różana Przełęcz nie zmusiła go do kopania dołów. Praktycznie... knuł jak się ukryć. Nawet myślał o wskoczeniu do dołu, który był w żłobku i zakrycie się mchem, ale... ten pomysł był zbyt obrzydliwy. Prędzej zwymiotowałby niż do czegoś takiego dopuścił. Dlatego też nudząc się strasznie, oglądał swój bursztyn, który gładził łapkami. Tylko to mu pozostało. Jego jedyny skarb...
A co z jego opiekunką od siedmiu boleści? A no siedziała na swoim legowisku i lizała swoje futro. Zainteresowało go to, bo pierwszy raz widział, aby nierudy mieszaniec się mył. Zawsze sądził, że nierudzi nie dbali o swoją higienę. O fuj! Nagle do niego dotarło, że przecież nie tak dawno temu sama pomagała mu się umyć z tego okropnego błota! Nie potrafił uwierzyć, że istniały takie koty, którym to smakowało. Od samego pomysłu, by dotknąć językiem brudu, aż go skręcało. 
— Czy mogłabyś mnie nie obrzydzać? Idź się myj na zewnątrz! — rzucił do niej z odrazą na pysku. 
Obserwująca Żmija uniosła głowę znad futra.
— Nie, ponieważ żyję w tym legowisku tak samo jak ty — odpowiedziała i jak nigdy nic kontynuowała swoją pielęgnację. 
— Ble! — Powstrzymał zbliżające się wymioty i odwrócił do niej tyłem, by dalej tego nie oglądać. 
Wrócił do zabawy swoim bursztynem, co z oddali musiało wyglądać komicznie. Tak, jakby dalej był niczym więcej jak kocięciem, które jeszcze nie dojrzało do dorosłego życia. Pfff... Ta zasrana liderka nie znała się! Jeszcze pożałuje, że go zdegradowała i zmusiła do takiego upokorzenia! On tego tak nie zostawi! Nigdy! 
Nagle usłyszał kroki. Jego sierść najeżyła się, gdy dojrzał czarne futerko, które właśnie zmierzało w tą stronę. Szybko poderwał się na łapy, zapominając o bursztynie i schował się za Żmiją, oczywiście w odpowiednim oddaleniu, by jej przypadkiem nie dotknąć. 
— Wariatka... Nie pozwól jej mnie zabrać — wyszeptał przestraszony. 
O nie! Tylko nie znowu ona! Naprawdę nie chciał po raz kolejny kopać dołów pod jej przerażającym okiem! Gdyby miał szansę napuściłby mentorkę na tą wariatkę, ale niestety... ta z nią trzymała. Mimo wszystko liczył na to, że go ochroni przed tą drugą żmiją. 
Zamiast jednak Różanej Przełęczy osobą, która przyszła okazała się... inna. Obsmarkany Kamień przyniósł swojej matce coś na ząb. Co za nierudy obdartus! Wystraszył go! I od kiedy niby usługuję szylkretce? Nie miał nic innego do roboty?! 
Przyglądał się mu z jawną wrogością, co na swoje nieszczęście czarny zauważył i szybko umknął nim ta ruda wścieklizna coś mu zrobi. 
Odetchnął z ulgą. 
— Uf... To nie ona. Zapomnij. 
Obserwująca Żmija spojrzała na niego, zaciekawiona. Kto wie co sobie myślała. Na szczęście nie skomentowała jego zachowania, tylko przeniosła spojrzenie na królika, którego do siebie przyciągnęła.
— Chcesz trochę? — spytała. 
Zamrugał zaskoczony. Dawała mu jedzenie, które przyniósł jej sługus? Ha! No... Może jednak ich relacja nieco się poprawiała.
— Tak. — Złapał za królika i jej po prostu go zabrał, odchodząc na bok. Ah, jaki smaczny kąsek! Już miał zabrać się za pałaszowanie świeżego mięsa, gdy usłyszał chrząknięcie kotki. Spojrzał na nią nie wiedząc o co chodzi. Czy o czymś zapomniał? A... No tak! Te magiczne słowa. — Dziękuję? 
— Bardzo ładnie, Płomyczku, ale źle mnie zrozumiałeś. Chodziło mi o to, żeby podzielić królika między nas dwoje — wyjaśniła spokojnie. 
Przekrzywił łeb. Co. Ale to... to było obrzydliwe! 
— Że jeść razem z jednego truchła? Fu! To niehigieniczne! — oburzył się. Najchętniej zignorowałby jej słowa i po prostu zjadł sam, a jej zostawił jakieś nędzne resztki. Nie zamierzał w końcu po niej jeść, a tym bardziej obok... Jednak przez to, że poznał już nieco Żmije i wiedział jaką potrafi być zołzą, niechętnie jej oddał posiłek, bo czuł, że wtedy ewidentnie ta wrzuciłaby go do dziury. 
Szylkretka uśmiechnęła się lekko, gdy tylko królik do niej wrócił, a następnie zaczęła jeść. WRRRR. Był oburzony! 
— A gdzie dziękuję? — fuknął kąśliwie, by wykazać u niej hipokryzję. 
— Dziękuję. Naprawdę dobrze cię nauczyłam...
Uśmiechnął się szeroko na pochwałę. 
— No... Znaczy — oburzył się. Nie powinno go to cieszyć! To było okropne, że zmuszała go do takiej uległości! To przecież ona powinna mu służyć, a nie wymagać od niego nie wiadomo czego. — Wcale nie! — Nadął policzki. 
— Ach, tak sądzisz? Czyli mam uznać, że nie zrobiłeś żadnych postępów?
Zimny strach przebiegł mu po grzbiecie. Przecież od postępów zależała jego kara! Jeżeli nie będzie ich czynił, zostanie kocięciem na zawsze! To złamałoby jego mamie serce! Nie mógł do tego dopuścić! Musiał jak najszybciej wrócił do łask i zdobyć tytuł lidera! 
— N-nie o to mi chodziło! Jak najbardziej robię postępy! Już jestem na takim etapie, że można mi zdjąć karę. Naprawdę! 
Uśmiech zagościł na jej pysku. To oznaczało jedno... już coś znowu knuła. Niespokojnie przestąpił z łapy na łapę, wbijając w nią wzrok. 
— Ach, więc tak. Robisz postępy. Dzisiaj nauczymy się następnej rzeczy — powiadomiła go. 
— Jakiej? — zapytał z zainteresowaniem, bo musiał przyznać, że poznawanie słów, które pozwalały mu manipulować kotami było dla niego czymś nowym. I co najważniejsze... one działały. Jego mentorka potrafiła za taką głupotę przynieść mu wszystko o co poprosi. To się nazywała... władza! 
— Powitań i pożegnań — rzekła, układając się wygodnie.
Co takiego? Czy ona uważała go za jakiegoś mysiego móżdżka? 
— Pff! A co w tym trudnego? Umiem to — powiedział będąc zadowolony, że coś umiał. 
— W takim razie pokaż, jak się witasz — zażądała, zachęcając go ruchem głowy. 
No dobra. To nie było trudne zadanie. Powitania miał już za sobą, ponieważ na randkach, w których brał udział to była podstawa. Ugh... Od razu obraz Ognistej Łapy pojawił się w jego głowie. Te spotkania na granicy to były najgorsze chwilę w jego życiu. Ta kara spowodowała jedną dobrą rzecz. Miał spokój od rudej na wiele księżyców. 
— Witaj... — powiedział to z takim zniesmaczeniem, jakby to budziło w nim jakieś nieszczęśliwe wspomnienia. — Nie mów tylko, że źle! Wiem, że właśnie tak zakochani się witają... I jeszcze dają sobie buzi. Ugh... — aż zadygotał, gdy po raz kolejny przypomniał sobie wilczaczkę i jej czułości. 
Czemu nagle zaczął o niej myśleć?! To nie powinno się w ogóle zdarzyć! Nie chciał, aby zalęgła się też w jego głowie, co niestety już się wydarzyło. 
— Oh, czyżby ktoś był tobą zainteresowany w takim sensie? — zdziwiła się kocica. 
Widział wręcz jej zainteresowanie tym tematem. No tak. Kto by podejrzewał go o randkowanie? On sam gdyby o tym usłyszał, nie uwierzyłby w to. 
— Nie twój interes! — fuknął, zadzierając nosa. — To sprawy prywatne, a także to jedyna zaleta tej kary, bo dzięki niej nie muszę się z nikim całować... 
— Czyli jest — stwierdziła, uśmiechając się — No, dalej. Co to za kotka? Nie widziałam żadnych młodych, rudych kotek poza twoimi siostrami w naszym klanie... czyżby była spoza? — zasugerowała, wbijając w niego ciekawskie spojrzenie. 
 Położył po sobie uszy. 
— Tak. Spoza... — przyznał tylko dlatego, że liczył na to, że dostanie zakaz chodzenia na granice na zawsze. — Samotniczka — sprostował, by nie uznali go zaraz za jakiegoś zdrajcę. — Wiem, że uczniom nie wolno i bardzo żałuje. Jestem nawet skory pozwolić wam ją zabić, byle nie stanowiła potencjalnego zagrożenia dla klanu. 
— Ohoho, naprawdę jej nie lubisz. Masz swatkę, że ci taką drugą połówkę dobrała? — dopytywała. 
— Bardzo głupie pytanie, wiesz? — naburmuszył się słysząc jej słowa. — Domyśl się. A zresztą... — Machnął łapą. — Nie chce o niej rozmawiać. 
— Matka cię zeswatała? — domyśliła się, wyglądając na rozbawioną. 
— Nie chce o tym rozmawiać. — Położył po sobie uszy, tym sposobem potwierdzając, że tak właśnie było. — Wracajmy do nauki... proszę.
— Dobrze — zgodziła się po chwili ciszy, mimo, iż chciała trochę podrążyć temat. — A pożegnania?
— Cześć, pa, do zobaczenia... — wymieniał to co zwykle mówił, przy Ogień. — I oby na ciebie spadła gałąź, zdechnij i nie wracaj — dodał pod nosem.
— Hm? — mruknęła. — Tego ostatniego nie uznałabym za kulturalne pożegnanie się — zauważyła. 
Spiął się. Czy naprawdę to usłyszała? Sądził, że swoje mamroty pod nosem tylko on słyszał. O nie! Zaraz za to skończy w dziurze! Musiał szybko się wytłumaczyć, by oszczędzić sobie tego okropnego losu!
— No bo... ja to zwykle pod nosem mówię, aby nikt nie usłyszał... I to nie było o tobie dla jasności! Nie chce do dołu! 
Kocica zamruczała zadowolona, uśmiechając się. Nie lubił za bardzo tych jej uśmieszków. Przypominały mu o tym, że nie mógł nic zrobić, a ona była w tej sytuacji górą. W zasadzie to nie pamiętał już, kiedy sam mógł się cieszyć z czyjegoś nieszczęścia. Bardzo mu tego brakowało. 
— Dobrze, bardzo dobrze Płomyczku... 
Nie wiedział czy się cieszyć czy nie z pochwały od jakiegoś mieszańca. Raczej nie powinien, bo wyszedłby na jakiegoś kociaka. Ale z drugiej strony może to był wstęp do wielbienia jego osoby? Może w końcu Obserwująca Żmija zauważy, że zasługiwał na wywyższenie?  
— To zdałem kolejną lekcje?
— Tak. Gratuluję. 
Ha! Czyli coraz bardziej zbliżał się do upragnionej wolności. Musiał to zdecydowanie przyśpieszyć. Zadania nie były trudne. Wystarczyło nieco się spiąć i nie minie dzień, a odzyska swoje dawne imię. 
— Są... proste. Dawaj kolejną. Chce mieć to z głowy — poprosił.
— Chcesz przejść do... czegoś trudniejszego? — spytała z dziwnym uśmiechem. 
Trudniejszego? Nieco się zaniepokoił takim sformułowaniem. Co mogło być trudniejsze w tym co do tej pory przerabiali? 
— To może być gorzej? — aż trudno mu było w coś takiego uwierzyć. No i ten jej uśmiech... Znów czuł, że ta będzie cieszyć się ponownie z jego nieszczęścia. Będzie musiał to jakoś przeżyć. Liczyło się teraz to, aby dojść do końca tego dziwnego treningu. — No dobra... Dawaj. Co to?
Kocica wstała, po czym ruszyła w kąt. Nie wiedział o co chodziło, bo kronikarka oczywiście nic nie wyjaśniła. Widział tylko jak coś rozgrzebuje, czego stąd nie dostrzegał. Dopiero, gdy podeszła do niego, mógł dostrzec iż niesie białe, najpewniej gołębie, puchowe piórko, które następnie położyła przed nim. 
Posłał jej pytająco spojrzenie. O co tu chodziło? Co miało do tego wszystkiego pióro? 
— Dotnij go — poleciła tortie, przyglądając się mu.
Skrzywił się, ponieważ kocica miała to w pysku. Niechętnie rzucił okiem na przedmiot, który swoją drogą był ładny. Chciał go. Nie wydawał mu się skażony, więc delikatnie go dotknął, nie za bardzo wiedząc o co chodzi. Czy będzie mógł go później zatrzymać? Będzie idealnie prezentować się przy jego bursztynie. 
— Dobrze — Następnie wzięła przedmiot, po czym ruszyła do dołu, do którego wcześniej go wrzucała, gdy sprawiał problemy. Nie miał pojęcia co tam robiła, ale gdy tylko wróciła z piórkiem, zauważył że, tym razem zamiast pięknego koloru to było ubrudzone masą ziemi. O fuj! Dlaczego je skaziła?! Teraz ewidentnie go nie chciał! Było to takie obrzydliwe! 
— Czemu to zrobiłaś?! Było takie ładne! Teraz jest całe fuj! — Wykrzywił się z odrazą.
Położyła je przed nim.
— Dotknij je — miauknęła, jak gdyby nie słysząc jego komentarza. 
Co. Miał dotknąć. Brudu?! Położył po sobie uszy, wbijając zbolały wzrok w przedmiot. Ale to była lekcja. Musiał ją zdać, aby wrócić do dawnej chwały. Widać było po nim, że samo patrzenie na piórko sprawia mu ból. Powoli i ostrożnie zbliżył łapę. Nie był jednak w stanie tego dotknąć. Zacisnął oczy i po długich uderzeniach serca, przemógł się i nastąpił na przedmiot. Zaraz jednak szybko cofnął łapę, otwierając oczy i biorąc głęboki wdech.
— Obrzydliwe... — skomentował, po czym wytarł kończynę o sierść swojej opiekunki. Widząc co zrobił, wrzasnął z niedowierzenia. — DOTKNĄŁEM CIĘ! O FUJ! AA! CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJĘ?! JESTEM SKAŻONY! SKAŻONY PRZEZ BRUD! TERAZ UMRE! AAAA! — zaczął piszczeć.
W tym samym czasie kocica wpatrywała się w miejsce, gdzie powstała brudna plama. Chwilę tak stała, a gdy w pełni dotarło do niej, co właśnie się wydarzyło... również podniosła głos. 
— DOTKNĄŁEŚ MOJEGO FUTRA! WYTARŁEŚ SIĘ W MOJE FUTRO! — wrzasnęła również, ale najwyraźniej bynajmniej nieszczęśliwa z tego powodu. — COŚ TY ZROBIŁ?! 
— Co?! — nie za bardzo zrozumiał czemu sama zaczęła krzyczeć. — To ty nie lubisz brudu?! 
— Oczywiście, że nie! Nie po to się myję, żeby potem ktoś mi popsuł ułożenie futra i to jeszcze poprzez użycie mnie jako zastępnika mchu! — wyjaśniła, próbując to z siebie zetrzeć.
Co takiego?! O czym ona mówiła?! To nie miało sensu! Nie zauważył, aby była aż taką pedantką. Gdyby tak było, słyszałby jej wrzaski odrazy, gdy dotykała błota, kierując się na ich treningi! 
— Ale... Ale ty wykopałaś dziurę! Dotykałaś błota i pomagałaś je ze mnie zmyć! Chciałem nawet wykorzystać cię do tego, abyś to ty mnie popilnowała zamiast Różanej Przełęczy przy kopaniu nor i za mnie to zrobiła. Myślałem, że to lubisz! — próbował to zrozumieć. 
— Cenię sobie swój wygląd. Robię to tylko, jak mi się to opłaca. 
Co. Czyli jednak... To była prawda?! Poczuł się tak, jakby odkrył coś przedziwnego. Na dodatek... przemyślenia sprawiły, że doszedł do przerażających wniosków. 
— Co za koszmar! Jesteśmy do siebie podobni! — nie potrafił ukryć szoku. 
— No właśnie! — skrzywiła się — Idę się umyć — i to powiedziawszy wróciła na swoje legowisko.
O nie! Nie było mowy, aby mu teraz uciekła. Miał jej teraz tak wiele do powiedzenia! 
— To powinnaś mnie rozumieć! A każesz mi dotykać fuj rzeczy i wrzucasz mnie do fuj dziury! — Szedł za nią prawiąc jej wyrzuty.
— Bo dzięki temu mnie słuchasz i masz powód, by to robić — odparła. — A ja umiem dotknąć brudu, kiedy trzeba. Ty zaś masz z tym problem — dodała, kładąc się i wylizując sobie futerko. 
— To niesprawiedliwe, że chce ci się w to bawić! Zamiast mnie dręczyć, pozbądźmy się Różanej Przełęczy. To ona jest tu problemem. Ciebie też zmusi do babrania w błocie, a może już to zrobiła, bo uczyła cię walk w tunelach jak jakieś krety! Jak nam się uda, a na pewno tak, bo jest stara, to ty odzyskasz wolność i nie będziesz musiała dotykać brudu, a ja zostanę liderem! Ona jest stara i głupia! Skorzystamy na tym oboje! 
Przecież to był plan idealny! Skoro myśleli podobnie mogli dojść do porozumienia, zawiązać cichy sojusz. Kto w końcu chciał słuchać tej starej liderki, która gardziła nawet liderskim członem? Wątpił, aby Klan Gwiazdy dał jej za to życia. Na dodatek... taka zemsta byłaby kwintesencją jego życia. Ale to byłoby piękne! Musiał ją do tego przekonać! Może oboje by na tym coś zyskali!  
— Niestety nie mogę tego zrobić. — Przerwała wylizywanie. — Jakby ktokolwiek się dowiedział, mielibyśmy przekichane, to po pierwsze. Po drugie i tak niedługo umrze, po co się narażać? — wróciła do czyszczenia swej sierści. 
— No bo... satysfakcja... — wydał z siebie zawiedziony odgłos. — Na dodatek to potwór! Nie wiadomo czy umrze jeśli się jej nie pomoże. Proszę, proszę. Kochana mentorko. Proszę. Jak nie my ją to ona mnie... Ja nie chce kopać dołów jak niewolnik! — biadolił jej prawieże nad uchem. 
— Płomyczku. Ja mam dzieci. Spójrz na nie. —  Wskazała je nosem — Przecież one się załamią, jak coś mi się stanie! — próbowała mu normalnie przemówić do rozsądku. 
Dzieci sreci. Jak dla niego nie miały żadnej wartości. No może prócz tego jednego rudzielca. Reszta była nic nie warta i nie obchodziło go to, że mogłyby cierpieć za to, że ich mama zrobi bunt. 
— A moją mamę możecie krzywdzić tym, że jej dziecko krzywdzicie? — fuknął. — Postaw się w jej miejscu! Tak nie wolno! 
— A kto do tego doprowadził, hm? — zapytała się go. 
— Ty! 
Obserwująca Żmija pokręciła głową, zrezygnowana. Płomyczek nie zamierzał jednak przyznawać się do winy. Wszystko bowiem co go spotkało i co sprowadziło ból na jego mamę, było jej winą. Bo gdyby nie ona, nie byłby zdegradowany. Doniosła na niego! Podła żmija... 

***

Minął już jakiś czas odkąd trafił do żłobka pod jurysdykcje Żmii. Kocica uczyła go bardzo dziwnych rzeczy. Można rzec... że nie zawsze był z tego zadowolony i kończył w obrzydliwej, brudnej norze. Ale najgorsze było w tym wszystkim to, że Różana Przełęcz żyła i pomimo swego wieku dalej traktowała go jak byle niewolnika. A to było w tym wszystkim najgorsze! Ten brud, to kopanie! Zawsze gdy wracał był zrozpaczony! Nigdy nie przywyknie do tego smrodu. Nigdy. 
Czuł się po tym wewnętrznie martwy. Tęsknił za mamusią za każdym razem, gdy Żmija zajmowała się swoimi dziećmi. A po tym jak odmówiła mu zamachu na liderkę, był bardzo niepocieszony. Róża śniła mu się nocami zamieniając w obrzydliwe monstrum! To było straszne! A nie mógł wtulić się w bok mamusi, bo jej tu nie było. Pozostawał mu tylko mech, do którego przylgnął całym ciałem. 
Dzisiejszego ranka zjadł śniadanie i wrócił na swoje posłanie, zwijając w kulkę. Humor mu oczywiście nie dopisywał. Można rzec, że nieco się podłamał. Nie miał żadnych sojuszników w tym klanie. Żadnych! 
Nagle zauważył, że Obserwująca Żmija podeszła do niego, siadając obok legowiska i czekając na jego reakcje, po prostu go obserwując spod przymrużonych ślipi, rzucając na niego swój cień. 
Uniósł na nią spojrzenie. Oho. A ta czego chciała? Przyszła na dalsze nauki? 
— Dzień dobry... — przywitał się, rozciągając się na posłaniu nim usiadł. — Coś teraz może mniej obrzydliwego, dobrze? — poprosił, bo dotykanie brudu było mimo wszystko koszmarne i wątpił, by do tego przywykł. 
— Czy do obrzydliwych zaliczają się takie, które nie wymagają dotknięcia? — spytała.
— Jeśli nie musze nic dotykać, to wtedy to nie jest obrzydliwe.
Skinęła głową. 
— W takim razie zrobię ci dzisiaj mały test. Zaczekaj tu proszę chwilę — poprosiła, po czym ruszyła w stronę wyjścia z kociarni, następnie znikając za nim. Ostatnim co zobaczył była jej czarna kita.
Test? Nie brzmiało to zbyt zachęcająco. Ale może... może po nim w końcu kara się skończy? Bo jak na razie wciąż był kocięciem, co go mocno irytowało.
Obserwująca Żmija wróciła po jakimś czasie. Już chwilę po tym, jak stanęła tuż obok Płomyczka w wejściu pojawiły się znajome, czarne łapy.
Wzdrygnął się i aż się cofnął. Co on tu robił?! Nie spodziewał się, że ten test będzie wymagał obecności nierudego! Na dodatek... takiego. Syn kronikarki podpadł mu już wielokrotnie. Na dodatek samo spojrzenie na pysk kocura, z którego ściekały gluty, wzbudził w nim odrazę. On tego chyba nie wytrzyma. 
— A on co tutaj robi?! Obsmarka wszystko! — rzucił oskarżycielsko w kierunku Obsmarkanego Kamienia, który nie za bardzo wiedział co się działo. Matka go przytargała i teraz stał jak to cielę, wodząc po nich wzrokiem. 
— Będzie twoim testem — następnie pokazała Smarkowi, żeby usiadł.
Wojownik wykonał jej polecenie, a Płomyk wykrzywił się z odrazy, patrząc na Żmije takim wzrokiem, jakby chyba nie zrozumiała co oznacza "nic obrzydliwego". 
— Na czym to ma polegać? Mam go sklepać? — raczej wątpił, aby o to chodziło, ale mina kocura powodowała, że aż mu pazury się wysuwały. Raczej by go nie uderzył, bo dotknięcie jego futerka pozostawiłoby na pewno na jego łapie jakiś odrażający ślad, którego by nie mógł domyć przez księżyce, ale te słowa jako pierwsze przyszły mu do głowy. 
— Nie — rzekła stanowczo Żmija, mierząc go spojrzeniem żółtych ślepi. — Zastosuj na nim te lekcje, których uczyłam cię od dostania kary — wytłumaczyła, siadając i owijając ogon wokół łap, by następnie obserwować jego poczynania.
Położył po sobie uszy, nie będąc zadowolony z tego, że miał się aż tak poniżyć. Miał być miłym dla czegoś takiego? Wystarczyło spojrzeć na wojownika, by ujrzeć w jego oczach obawę. Całe jego ciało wręcz czekało w napięciu, dygocząc. To było zabawne widzieć go w takim stanie. Prawdziwy przegryw. Musiał znaleźć w tym pozytywy. Raz dwa się upora z tym ścierwem i będzie po krzyku. 
— Witaj, Obsmarkany Kamieniu — Uśmiechnął się podle, dziękując w duchu za to, że kocur miał takie obrzydliwe imię. Dzięki temu nie oskarżą go o bycie niemiłym. — Czy mógłbyś proszę podać mi ze stosu mysz? Ale tak, aby jak najmniej twój pysk dotykał jej sierści. Złap za ogon, proszę. 
Smark wytrzeszczył oczy i wyglądał ma bardziej przestraszonego niż wcześniej. Spojrzał na swoją mamę nie wiedząc co zrobić. Ha! Ale to było zabawne! Może rzeczywiście to był sposób na inny rodzaj rozrywki? Jego mina była bezcenna. 
Obserwująca Żmija skinęła wojownikowi głową, aby wykonał jego polecenie. Co za maminsynek! Że też musiał prosić o jej zgodę, by coś zrobić. To on nie miał aż tak zrytego łba. 
Obsmarkany Kamień wstał i wyszedł nieco zaskoczony. Zaraz jednak wrócił z myszą i położył ją ostrożnie przed wyrośniętym kociakiem.
— Dziękuję — zakończył rudy, po czym spojrzał pytająco na swoją mentorkę, licząc na to, że zdał ten jej egzamin. 
— Tę część mamy zaliczoną. — Skinęła mu głową. 
Wspaniale! Czyli było już po wszystkim. 
— T-to wszy-wszystko? — wyjąkał czarny. — Mo-mogę iść? 
— Właśnie. Już może iść, prawda? Żegnamy, sio, sio. — Płomyczek machnął łapą, jakby odganiał owada. 
— Powiedziałam tę część — przypomniała mu swe słowa.
Rudy położył po sobie uszka niezadowolony, że czarny dalej miał tu siedzieć. No naprawdę? Co jeszcze? Przecież był miły, nie popełnił żadnego nietaktu. Do czego jeszcze ktoś taki ogluciały miał się im przydać? Jak już wspominał swojej mentorce, nie chciał brać udziału w czymś obrzydliwym! Jak mu każe go dotknąć, to ją zabiję. 
— Rozumiem. To co dalej? — zapytał krzywiąc pyszczek przez fakt, że wojownik jeszcze z nimi pobędzie... niestety.
— Teraz spróbuj przeprowadzić z Obsmarkanym Kamieniem rozmowę. Nie obrażając go.
Westchnął cierpiętniczo. Zwykła, miła rozmowa. Hm... co złego może z tego wyniknąć? 
— Dobra. — Zmierzył kocura wzrokiem, a ten aż się skulił wytrzeszczając na niego te swoje oczy. Od razu wpadł na pomysł, aby pogrążyć czarnego w oczach Żmii. Może dzięki temu dwa razy pomyśli, nim go tutaj z powrotem przyprowadzi. Ale jaki to mógłby być temat? Ah... Wiedział doskonale jaki. To był kolejny powód, dlaczego czarnego nie cierpiał. Latał za jego matką jak zakochany, co od dawna budziło w nim wstręt. Dobrze, że Lwia Paszcza była mądra i nie związała się z takim typem. Nie przeszłoby mu przez gardło słowo "tato", skierowane do czegoś takiego. — Jak... minął ci dzień na usługiwaniu mojej matce? 
To tak zaskoczyło wojownika, że aż zabrakło mu języka w gębie. Ha! Czyli idealnie trafił. 
— J-ja... j-ja... i o-ona... m-my... — kocur zadygotał widząc to jego zniesmaczone spojrzenie. 
— Wydusisz coś z siebie?
— D-dobrze. Je-jest w do-obrych łapach. Nie do-dotykam jej! Mo-modlimy się za cie-ciebie do pra-pra twojej pra babci. Zna-znaczy ja się mo-modle. T-tak...
Płomyczek spojrzał na Żmije z takim wzrokiem, który sugerował jej, że ten wybór osoby do konwersacji był pomyłką. Chyba kocica dokładnie tego nie przemyślała...
Zauważył jak mentorka, zamrugała raz, jakby zdziwiona, wlepiając swoje spojrzenie w Smarka, choć było to jedynym przejawem owej emocji. Lekko skrzywiła się.
— Hm... dobrze ci poszło — miauknęła do Płomyczka — Smarku? — zwróciła się do syna.
— T-tak? — zapytał poddenerwowany czarny.  
Płomyczek uśmiechnął się pod nosem. Uuu ktoś tu będzie miał kłopotyyyy... Ależ to był satysfakcjonujący widok. 
— Czemu dopiero teraz dowiaduje, że się do kogoś modlisz? — spytała z powagą, wbijając w niego spojrzenie swych skośnych, żółtych ślipi. 
— O-oh... modliłem się j-jak byłaś w ciąży, a-aby moje rodzeństwo by-było zdrowe i piękne... — wytłumaczył. — I t-tak mi się spo-spodobało... — Spuścił oczy na swe łapy.
— Porozmawiamy o tym potem — miauknęła, dając mu znak łapą, że może odejść.
Smark szybko uciekł, a Płomyczek posłał Żmii drwiący uśmiech. No proszę... Czyli nawet niektórzy nierudzi znali swe miejsce i modlili się do lepszych od siebie. Nie pogardziłby, gdyby i do niego zaczęto składać modły. To byłoby... wspaniałe uczucie. Może poprosi mamę, aby przekonała Zasmarkańca, aby go także wielbił? Chociaż... czy chciał widzieć ten obsmarkany pysk codziennie? Nie... Lepiej, aby ten obrzydliwiec się nie pokazywał mu na oczy. 
— Współczuje syna — parsknął. — Ja bym takiego zabił, by nie przynosił mi wstydu. 
— Cóż. Czasem się jednak przydaje — westchnęła. — Da się go użyć do pewnych rzeczy. No i... było gorzej — skrzywiła się, po czym na niego spojrzała. 
Mogła zauważyć jak ten zacieszał pyska. Ewidentnie ta rozmowa mu poprawiła nastrój. 

***

Nudził się, co nie było to niczym nowym. Tyle miał czasu wolnego, że czasem nie wiedział jak wykorzystać ten dzień. Dzisiaj jednak znalazł sobie nową zabawę, bowiem ugniótł kilka kulek mchu i zaczął celować w swoją odpoczywającą mentorkę. Chichotał pod nosem, wyglądając zza swojego posłania, który służył mu za mur, gdy jakiś pocisk trafiał celu. Obserwująca Żmija wydawała się niezadowolona. Jej ogon szorował po ziemi, a po jakimś czasie sama nawet chwyciła kulkę, by potem bez słowa cisnąć nią prosto w niego. Uniknął pocisku uśmiechając się chytrze pod nosem i znów rzucił w mentorkę. Ta przyjęła to wyzwanie i uniosła się na łapy, nim kulka przeleciała jej tuż nad głową. Zniżyła całe ciało, by chwycić najbliższy leżący pocisk i ponownie spróbować trafić nim w wyrośniętego kociaka. 
Znów uskoczył, wystawiając jej język.
— Haha, pudło! — zawołał, zaraz przybierając pozycje łowiecką, by spróbował się zakraść do Żmii, jak do ofiary.
Kocica ostrożnie zaczęła przesuwać się w stronę najbliżej kulki mchu, cały czas patrząc na Płomyka spod przymrużonych oczu. 
Płomyk ustawił się w odpowiedniej odległości i już miał zamiar skoczyć na mentorkę by ją powalić, gdy zawahał się. Przewrócił się przez to na pysk, robiąc fikołek z zaskoczonym "woo", czując fale zażenowania tym, że prawie doszło do najgorszego. Dotknięcia jej fuj futra.
Kocica na jego nieszczęście była świadkiem jego spektakularnego upadku. Uśmiechnęła się, chwytając kulkę mchu, a następnie upuściła mu ją na pysk.
— Ugh! Ble! — odrzucił zabawkę z odrazą, bowiem ta zapewne była obśliniona. Usiadł, otrzepując się, a jego długa sierść zafalowała. 
Na swoje nieszczęście kronikarka nie dała spokoju i już szykowała się, by po raz kolejny w niego rzucić. 
Widząc to wydał z siebie pisk i umknął, aby nie zdołała go trafić! 
— Już stop! Zmęczyłem się — powiadomił ją zasapany. 
Nie wierzył, że coś takiego aż tak go zmęczyło. Chyba wyszedł z wprawy przez siedzenie w tym żłobku. Obserwująca Żmija wróciła na swoje miejsce, a on mógł odetchnąć z ulgą. Ufff... Czyli nie będzie zemsty. Jak dobrze. 

***

Dzisiejszy dzień zdawał się taki jak wszystkie. Cichy i spokojny. Powoli przywykał do takiego życia, chociaż wciąż nie podobało mu się to, że musiał tu siedzieć. Na szczęście udało mu się kilka razy porozmawiać z mamą i zapewnić ją, że nic mu nie jest. Kocica nie wydawała się przekonana, ale wystarczyło jej udowodnić, że wciąż był jej małym urwisem, by mogli spędzić chwilę czasu razem, tak jak dawniej. Ach, jak on za nią tęsknił! 
— Gotowy na kolejną lekcję? — z rozmyślań wyrwał go głos mentorki, która do niego podeszła. Ah, no tak. Czekało go kolejne zadanie. Liczył na to, że to będzie już ostatnie. 
— Tak... — potwierdził, wzdychając ciężko. 
— W takim razie dzisiaj... nauczysz się dotykać innych kotów — stwierdziła, siadając i dając mu znak łapą by podszedł. 
Co. Jego pedantyczna strona już zaczęła dygotać z odrazy. Oby kocica nie zawołała ponownie Obsmarkanego Kamienia, by był ich kotem do ćwiczeń. Przecież on tego nie zniesie! Po co w ogóle miał się tego uczyć? Mógł funkcjonować w klanie, trzymając się od wszystkich na dystans. Zresztą... jak wielbi się boga, to nie ma się z nim żadnego fizycznego kontaktu. A on? Po co miałby w ogóle chęć, by skracać tą bezpieczną odległość? Nie wiadomo w końcu czy dany kot się mył i co miał na swoim futrze. 
— O fuj. Po co? To obrzydliwe! 
— Żebyś czasem nie zszedł na zawał, czy nie zasyczał na kogoś, gdy ta osoba celowo lub przypadkiem cię dotknie — wyjaśniła. 
To pierwsze brzmiało rzeczywiście kłopotliwie... nie chciał w końcu znów być w takiej sytuacji. A zdarzyło mu się to oczywiście kilkakrotnie, czego bardzo się wstydził. 
— No... brzmi logicznie... Ale i tak... ugh. — Wykrzywił się z odrazy. — Co mam robić?
— Najpierw podejdź — powtórzyła, czekając, aż wykona jej polecenie.
Podszedł do niej z kwaśną miną, zerkając na boki, jakby sprawdzając czy do tego będzie potrzebować znów swojego zasmarkanego syna. Na szczęście nie zauważył nigdzie czarnej plamy, więc może tym razem mu się upiecze. 
— Usiądź — poleciła, czekając, a gdy to zrobił niespodziewanie uniosła łapę i lekko popatała go po łebku. 
Zaniemówił. Gapił się na nią w konsternacji, cały spięty, jeżąc aż swoją sierść.
— Agh! Co to było?! — Szybko dotknął łapą głowy, sprawdzając czy jakiś brud na niej nie został. Na szczęście dla niej, nic tam nie było. Ale i tak! Poczuł się dziwnie! Tak jakby go za coś chwaliła, a jednocześnie karała, bo sama wizja, że jej łapa mogła być w błocie sprawiła, że aż zrobiło mu się przez moment słabo. 
— Nie ugryzłeś mnie. To już coś — zauważyła, a jej ogon lekko poruszył końcówką z zaciekawieniem.
— Ja? Ugryźć? Za kogo ty mnie masz! Nie dotknę zębami twojego obrzydliwego, mieszańcowego futra! Znaczy... — spiął się nagle, bo przypomniał sobie o istnieniu dziury. — Przepraszam... Jeszcze nad tym nie panuje. Nie chciałem cię obrazić moja droga mentorko... 
— Rozumiem, Płomyczku. Trudno jest powstrzymać złe nawyki. Ale muszę powiedzieć ci, że bardzo dobrze sobie radzisz. Lepiej, niż się spodziewałam.
Naprawdę?! Czyżby nareszcie doczekał się dnia, w którym jego kara dobiegnie końca?! 
— Tak? — Błysnęły mu oczka. — Już mogę być mianowany? 
— Jesteś bardzo blisko... 
— Jest! — miauknął zadowolony, dumnie się pusząc. Zapewne jutro już zostanie wojownikiem! Wróć... liderem! Nie było bowiem szans, aby pełnił taką funkcję i podlegał wciąż pod rozkazy Różanej Srełęczy. Ją trzeba było tak czy siak zlikwidować. 
— Kontynuujemy? — spytała — Dotknę cię jeszcze raz, postaraj się nie wzdrygnąć — poleciła, wyciągając do niego łapę. 
Co?! Jak to kontynuujmy? To jej nie wystarczyło? Ile jeszcze miał to znosić? Wziął głębszy oddech i zamknął oczy. Teraz, gdy wiedział, że to się stanie, to było trudniejsze. Aż go zemdliło, bo wyobraźnia ponownie zaczęła działać. 
Kocica ponownie delikatnie go popatała. Położył po sobie uszy z cierpiętniczą miną. 
— Fuj... fuj... — powtarzał za każdym razem, gdy czuł dotyk na głowie. Matka by go zabiła. Ale musiał to przetrwać. W zasadzie... nie było źle. Być może ten długi kontakt ze Żmiją go powoli odczulał? Na pewno nie reagował już tak bardzo nadwrażliwie, co go samego zaskakiwało. 
Kiedy kocia przestała robić te swoje testy odetchnął z ulgą i na nią spojrzał. 
— Jestem teraz brudny? — zapytał.
Kronikarka przyjrzała się jego główce.
— Nie wydaje mi się — odrzekła.
Niepewnie wyciągnął swoją łapę, jak gdyby chcąc coś sprawdzić. To było ryzykowne, ale musiał się upewnić. Musiał wiedzieć czy ta jej czarna sierść zostawi na nim ślad. Kiedyś nawet by o tym nie pomyślał, ale teraz... ciekawość pchała go do tego odważnego czynu. Ostrożnie dotknął ogona Żmii i sprawdził, czy odbił się na jego łapce jakiś czarny ślad. Była czysta, ale i tak wytarł ją o mech.
— Chyba wychodzi na to... że nie jesteś brudasem.
— Oczywiście, że nie jestem — miauknęła nieco urażona. 
— Przepraszam. 
Kocica obserwowała go chwilę, a potem miauknęła:
— Dobrze się dzisiaj spisałeś. Niedługo poinformuję o twoich postępach Różaną Przełęcz.
Te słowa, te niby zwykłe słowa sprawiły, że się uśmiechnął. Tak! Już niedługo to piekło dobiegnie końca! 

***

Obserwująca Żmija leżała na swoim posłaniu i nie przeczuwała, że jej koniec nadchodzi. Zbliżył się powoli, łapa za łapą, gotowy, aby dopaść do celu. Widząc u niej ruch, zatrzymał się, by nie zostać zauważonym. Gdy upewnił się, że znów było bezpiecznie, skoczył. Ogon umknął mu sprzed nosa ledwie o włos! Odskoczył na bezpieczną odległość i znów zaczął do niego podchodzić. Ruszał się. Wiedział o jego obecności. Ale on był sprytny! Gdy tylko znów machnął, zaatakował, zaciskając na nim swoje ząbki. Ha! Miał go! Ogon po chwili mu się wymsknął i na nowo rozpoczęło się polowanie. Atakował go z nienacka, szlifując swoje umiejętności łowne, które nieco przez czas spędzony w żłobku mu przerdzewiały. Ale znów miał swoją ofiarę w swych łapach i próbował ją zamordować. Ten jednak się wił, więc i łapy poszły w ruch, by go zatrzymać w miejscu. I się udało! Docisnął go! Ha! Był ubezwłasnowolniony! Gdy ogon mu po raz kolejny umknął, dalej się nim bawił, aż w końcu zmęczony się rozłożył obok kocicy, wyciągając swoje łapki do przodu.
— Wiesz, że urosłem? — rzekł z dumą, porównując swoje łapki do żmii. — Jeszcze trochę i będę taki jak ty, a nawet większy! 
Obserwująca Żmija spojrzała na jego łapkę i z zaciekawieniem odkryła że faktycznie była tylko nieco mniejsza od tej należącej do niej. Spojrzała na Płomyczka i gdy tak o tym myślała, to faktycznie urósł.
— To prawda. Dawniej, gdy żyłam w mieście, słyszałam, że koty z pewnych konkretnych linii rosły wolno, ale gdy już dorastały były olbrzymie. Sama takie widziałam. Może masz z nich coś w sobie? — zaczęła zastanawiać się na głos.
— Mój tata jest duży. Myślisz, że będę taki jak on? Był wyższy od mamy! — przypomniał sobie opowieści rudej kocicy. Wątpił, aby Lwia Paszcza kłamała na jego temat. Wierzył w jej słowa, dlatego był pewien, że był rudym olbrzymem. A fakt, że mentorka powiedziała mu, że mógłby też taki w przyszłości być, napawała go radością. 
— To możliwe. Jak spotkasz Lwią Paszczę to możesz ją zapytać, czy jest w stanie się dowiedzieć czy rósł w podobnym tempie. To by zwiększało prawdopodobność, że będziesz bardzo duży, jak dorośniesz. Kiwnął łebkiem, zacieszając pyska. Bardzo się tym ekscytował! Nie chciał być kurduplem! Wtedy Pusty Łeb nie śmiałby się już z niego, że jest niski. Gdy nareszcie odbije w górę, pokaże mu kto tu naprawdę rządził! 
Nagle ziewnął, bo ten dzień go potwornie wymęczył. 
— Dobranoc — zwrócił się do mentorki.
— Dobranoc — miauknęła, również ziewając lekko przysłaniając pysk łapą. Dopiero po chwili zauważyła, że Płomyczek nie poszedł sobie, a leżał dalej przy niej. Nie zamierzał odejść? Chyba nie, bo już usnął sobie spokojnie, praktycznie stykając się z jej futrem. Uniosła brwi, ale uśmiechnęła się nieco. Może jednak ten mały demon miał w sobie znacznie więcej ze zwykłego kociaka, niż na początku przypuszczała? Więcej... dobrych rzeczy? Ułożyła się wygodnie, po czym lekko owinęła ogon wokół Płomyczka, usypiając.

***

Nie potrafił uwierzyć, że mamy już z nim nie było. Chociaż od tamtego czasu, gdy zginęła minęło kilka dni, tak wciąż był rozdygotany. To wszystko odbijało się na jego zdrowiu. Mniej jadł, nie wychodził z Skruszonego Drzewa, w którym mieszkał pod okiem nowej liderki, a tym bardziej z nikim nie rozmawiał. Chciał być sam, sam na sam z własnym bólem, który rozrywał mu pierś. Nie potrafił dopuścić do siebie myśli, że to koniec. Nie miał po co żyć. Bez niej... świat był taki pusty i zimny. Nie czuł już nic. Żadnej radości, żadnego pozytywnego uczucia. Była tylko pustka. Przerażająca nicość, która wżarła się w jego umysł, zamieniając w cień danego siebie. 
Gdy usłyszał kroki, nie zareagował. Leżał dalej, wpatrując się tępo w swoje łapy.

<Żmijo?>

02 lipca 2024

Od Obserwującej Żmii (Obserwującej Gwiazdy) CD Rozwydrzonego Bachora

*jak Żmija była w żłobku z dziećmi, zanim pojawiła się plotka Koziego i zanim Brzączka przyszła do żłobka*

— Chce to skończyć jak najszybciej, więc mów — rozkazał Płomyk, bardziej zmęczonym niż władczym tonem.
— Czy wiesz, co znaczy "Dziękuję"? — spytała.
— Nie jestem mysim móżdżkiem. Poddani wypowiadają to słowo, gdy łaskawie na nich spojrzę i ich nie pobije, a także wielbią mnie przez dziękowanie mi za przybycie na tą ziemię, bym swoją boskością ich zaszczycał aż do ich nędznej śmierci.
Kolejny dowód na jego wybujałe ego i nieazchwianą wiarę w bycie bogiem. Noi oczywiście tego jak bardzo nie znał się na relacjach między kocich. Żmija zmrużyła oczy.
— Czy ktokolwiek się tak jak do tej pory do ciebie zwrócił z tych powodów? — spytała oczekując wewnętrznie jakże oczywistej odpowiedzi.
— Nie? Ale wkrótce tak będzie! Wierzę w to! A jak nie to ich zmuszę! — rzekł jakby to była oczywistość. A w rzeczywistości oczywiście rudy dalej żył w skrajnej ułudzie.
— Wiesz, nie sądzę, że to się prędko zdarzy, więc równie dobrze możesz spróbować nauczyć się używać tego słowa i coś nim zyskać. — Nie rozumiem co masz na myśli... — Rudzielec zmarszczył czoło. — Że ja mam je wypowiadać? Do takich nierudych jak ty? Niby w jakim celu? Nie zasługujesz na moją wdzięczność!
Jej zawód sprawił, iż jej ciało opadło z cichym westchnięciem, choć nie zmieniła poza tym wyprostowania.
— By zdobyć sympatię innych kotów, lub przynajmniej nie wyjść w ich oczach na niewychowanego czy niewdzięcznego — wytłumaczyła mu oczywistą oczywistość.
Klasycznie pręgowany skrzywił się, jakby nie za bardzo spodobały się mu jej słowa.
— Niby jak?
— Koty tego po prostu używają. Tak się przyjęło jako maniery, a raczej ich podstawy.
Zdegradowany uczeń westchnął cierpiętniczo, jakby to ona była tą co nie rozumie, a nie on.
— Jak ja mam niby tego używać? Uczysz mnie tak nieumiejętnie jak podczas naszego pierwszego treningu — fuknął pod noskiem. — Chcę szczegóły, przykłady, cokolwiek, a nie każesz mi się wszystkiego domyślać!
— Więc... ktoś na przykład przynosi ci zwierzynę, albo prezent, albo ci w czymś pomógł. Wtedy, na koniec wykonywanej przez tę osobę czynności, mówisz dziękuję.
Parsknął śmiechem, patrząc na nią z politowaniem.
— Czyli... jeśli mi przyniosłaś bursztyn to niby powinienem ci za to podziękować? Na serio? Ale... to głupie. Bo dlaczego? Co w ten sposób ty zyskujesz? To ja jestem przecież górą, bo go dostałem, a nie ty.
— Raczej co w ten sposób ty zyskujesz — odparła enigmatycznie, chcąc wzbudzić jego ciekawość.
— Ja? — zawiesił się, próbując zrozumieć o co jej chodziło. — Ja zyskuje bursztyn tak czy siak, bez żadnych podziękowań.
— To prawda — stwierdziła, a widząc że się nie domyślił przeszła do wyjaśnienia — ale niepodziękowanie może zniechęcić kota do zrobienia czegoś takiego w przyszłości. A jeśli je z kolei wypowiesz, to albo nic nie stracisz, albo nawet zyskasz, bo kot się może do ciebie przez to bardziej przekonać. Szczególnie taki, który ma z tobą złe doświadczenia i jeszcze nie słyszał tego słowa z twego pyska.
— I to na serio działa? — spytał już lepiej rozumiejący o co chodziło uczeń.
— Możesz spróbować — stwierdziła.
Czysty rudzielec zerknął na boki, upewniając się, że nikt temu się nie przysłuchiwał. Wyprostował się dumnie, aby zaprezentować sobą coś więcej niż żałość a potem z łaski swojej wypowiedział słowo, o którym mu mówiła.
— Dziękuję. — I gdy nic się nie stało, dodał. — I co? Teraz czujesz motywacje, by mi coś jeszcze dać?
— Tak — stwierdziła z przekonaniem, chociaż nie było takdo końca. W końcu wiedziała że mówił to nie tylko ćwiczebnie, ale też za nic i z brakiem intencji — chociaż lepiej używaj tego w takich sytuacjach, jakie wcześniej wymieniłam...
— Serio?! — wlepił w nią zaskoczony wzrok. Zdawało się iż uznał, że to miało jakiś sens i moc, bo uśmiechnął się z satysfakcją. — Oczywiście. Gdzieżbym śmiał — zaśmiał się mrukliwie. — Idź więc przynieś mi coś do jedzenia.
— Dobrze, ale najpierw jeszcze jedna, mała rzecz... — zaczęła, uśmiechając się, sprawdzając jego stan wiedzy.
— Jaka? — po jego pysku przeszła fala irytacji.
— Gdy chcesz, by ktoś coś dla ciebie zrobił, używa się najpierw innego słowa.
— Ach, tak! Zapomniałem! Idź przynieś mi coś do jedzenia albo pożałujesz! — rozkazał dumnie.
Cóż. Czego ona się spodziewała po Płomyku. W końcu on dalej myślał że koty naprawdę go tak szanują lub się boją by robić takie rzeczy pod groźbami, mimo, iż nie tak dawno temu ze żłobka wyleciał.
Tortie pokręciła przecząco głową.
— Nie, Płomyczku. Tak nie przystoi — stwierdziła — inne słowo.
Wydobył się z jego pyszczka niezadowolony pomruk.
— Natychmiast to zrób, bo ja tak każe? — widząc jednak jej minę dodał coś innego. — Przynieś mi jedzenie, szczurza wywłoko?
— Nie — odparła, czekając aż w końcu na to wpadnie albo wydusi to z siebie — To nie to.
— Ygh... Jeśli tego nie zrobisz to tak cię skopie, że nie wstaniesz przez księżyc! Ale już! Masz mi przynieść jedzenie! Mi! Panu i władcy! Jazda!
Westchnęła, bo najwyraźniej zamiast szukać normalnych wyrażeń używał tych które były groźbami i rozkazami w jednym, po czym chwyciła go nagle szybkim ruchem za kark, by następnie dać go do dziury, ale tym razem delikatniej.
— Nie! Nie do dziury! — wypiszczał syn Lwiej Paszczy, gdy już tam skończył. Z przerażeniem powiódł po ziemistych ścianach ściankach, jakby obawiając się, że zaraz robactwo wypełznie i go zje. Zadarł łeb i spojrzał przestraszonym wzrokiem na kocicę. — Przestań mnie tak traktować! Wypuść mnie, ale już!
— W taki sposób mówiąc do kotów, nikt praktycznie nie wykona tego co chcesz, poza największymi tchórzami — stwierdziła — naprawdę myślisz, że ktoś zrobi coś, bo mu pogrozisz i obrazisz? — spytała — jak ty byś się zachował w takiej sytuacji?
— Ja? Gdyby ktoś mi rozkazywał? Pf! Nie zrobiłbym tego! Za nic! Jestem bogiem nie wykonuje niczyich poleceń! — nie było to do końca prawdą, bo ostatnio parę takich poleceń wykonał, ale wiedziała, że ogólnie nie mijało się jego stwierdzenie bardzo ze stanem faktycznym — Ugh... To co ja mam... zrobić? Jakie niby słowo sprawi, że zaczną się mnie słuchać? Oraz jakie pomoże mi uniknąć skończenia w tej dziurze?! Czemu znów mnie tu dałaś?!
— Bo mnie obraziłeś — stwierdziła — to słowo "proszę".
— Nie obraziłem! — zaprzeczył niezadowolony rudzielec. Nie obraził? Nazwał ją szczurzą wywłoką i jeszcze jej groził. Wnuk Zięby wyciągnął w jej stronę łapki, chcąc opuścić dziurę w jakiej się znalazł — Wyciągnij mnie... — dodał piskliwie, krzywiąc się z odrazy na myśl o dotknięciu brudnej ziemi. Ten żałosny widok praktycznie błagającego ją o wypuszczenie Płomyka dawał jej satysfakcję, napawał ją poczuciem władzy, które nie da się ukryć uwielbiała. Nie wyciągnęła go z tych powodów, oraz dlatego że podała mu co ma zrobić. Dostał już odpowiedź na tacy, niech ją więc wykorzysta i się czegoś nauczy. W końcu od tego były jej lekcje i ten dół.
— Proszę! — miauknął po chwili klasycznie pręgowany, przypominając sobie o tej części jej wypowiedzi.
Od razu chwyciła małego demona za kark, wyciągając z dołu i stawiając na powierzchni. W ten sposób uczyła go posłuszeństwa i odpowiedniego zachowania. Dawała mu kary, ale również odpowiadała na jego zachowania tak jak nauczała go w swych jakże podstawowych naukach, by miał motywację, by uznał że to co mówiła to nie był blef, że sobie z niego nie kpiła, żeby używał tych słów i fraz jakich go uczyła.
Rudy po tym, jak wyjęła go z dołu zaczął wpatrywać się w nią, wręcz gapić będąc wyraźnie w olbrzymim szoku.
— Wyciągnęłaś mnie... — miauknął. — Naprawdę to działa! Ha! Haha! — po tych słowach znów się do niej zwrócił — Przynieś mi jedzenie, proszę! — i czekał sprawdzając co się stanie.
Obserwująca Żmija po usłyszeniu jego prośby wstała, po czym wyszła z kociarni, ruszając w stronę stosu zwierzyny. Nim Płomyk przestał być w jej polu widzenia wyraźnie dostrzegła, że z szoku opadła mu szczęka.
No. Nie szło tak źle. Zdawał się bądź co bądź to co mówiła przyswajać podczas tej kary, która go do słuchania jej motywowała. Noi dół oczywiście był też ważnym czynnikiem w tym wszystkim.
Wyszła z kociarni, by skierować swe łapy do stosu zwierzyny. Z gracją dotarła do niego, po czym wybrała jedną z piszczek – mianowicie dorodnego królika. Czuła na sobie wzrok rudzielca i nie myliła się, ani nie przesłyszała gdy odchodziła od wejścia do kociarni, bo gdy tylko się obróciła dostrzegła rudy łeb wyglądający ze żłobka i parę ognistych oczu wbitych w jej osobę ze zdziwieniem wymalowanym w nich tak bardzo, że chyba każdy by to zauważył. Ruszyła bez zwłoki w stronę syna Lwiej Paszczy, niosąc ostrożnie i z gracją martwą piszczkę. Gdy tylko zbliżyła się do wyjścia młodzik cofnął się do środka, dając jej przejście. Spojrzał na królika, po uderzeniu serca oblizując się. Nie kazała mu dłużej czekać, choć mogła -położyła przed nim zwierzynę, po czym zwróciła się do pomarańczowookiego:
— Dla ciebie, Płomyczku— powiedziała, zadowolona z jego postępów. Unikała używania imienia Rozpuszczony Bachor – nie chciała go w końcu co wypowiedź do siebie przecież zrażać. Ale nie wahała się go użyć gdy ją denerwował lub się jej nie słuchał. Kolejna rzecz do jej listy działań mających na celu wzbudzenie szacunku do swej osoby.
Młodszy przyciągnął do siebie królika i z wahaniem zmierzył kocicę wzrokiem, jakby obawiając się, że ta z niego żartowała i zaraz mu go zabierze. — Dziękuje? — wypowiedział z wahaniem, jakby nie był pewien czy ta sytuacja tego wymagała.
Ale się nie pomylił. Czarno-ruda skinęła głową z aprobatą.
— Widzisz? Działa.
Kocur na jej słowa wyszczerzył aż ząbki, zaraz jednak się opamiętał, jakby nie chciał jej okazać tego jak zadowolony był z tego że jej nauki przyniosły mu pożytek. Przybrał na powrót królewską pozę, pełną pogardy.
— Tak... jasne... — prychnął, jakby od niechcenia, by nie dawać jej satysfakcji, po czym zabrał się za posiłek. Mimo to jej uśmiech poszerzył się. — Na dzisiaj koniec. Wracam do dzieci — miauknęła, ruszając do kociąt, które potrzebowały przecież jej uwagi znacznie bardziej niż Płomyk. W końcu były małe i była ich matką, w przeciwieństwie do tego jak się sprawa miała z Płomykiem. Nie miała zamiaru ich zaniedbywać – co to, to nie. Wiedziała, że da sobie radę i z nimi, i z rudzielcem – miała podzielną uwagę i była dobra w gospodarowaniu czasem, nie takie rzeczy już przyszło jej robić.

<Mój drogi uczniu etykiety? Spisałeś się!>