BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trening Klamerki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą trening Klamerki. Pokaż wszystkie posty

31 sierpnia 2024

Od Klamerki CD. Bluszcza

Nadal ciemność. Nie czuł niczego poza ciemnością. W głowie migały mu wszystkie te sceny z przeszłości, które przeżył… a może nie? Obrazy, postacie, głosy… Sam nie wiedział, które z nich są prawdziwe, a które z nich to wytwór jego zagubionego umysłu. Nie chciał się tak czuć. Chciał się czuć dobrze… ale jak to właściwie jest? Chyba zawsze Klamerka czuł się tak jak teraz… Ciemność. Pustka.
Aż w pewnym momencie coś się jakby zmieniło. Poczuł coś jakby… drobny przebłysk świadomości. „Może po prostu otworzę oczy?” – pomyślał.
Otworzył oczy.
Zamrugał. Rozejrzał się. Bez wątpienia leżał na boku w jakimś jasnym pomieszczeniu. Przez okno wpadały smugi światła słonecznego. Już nie jest ciemności. Wtedy zorientował się, że leży w pełnym słońcu, a jego ciemne futro pochłania ciepło jak ziemia wodę. Jest mu okropnie gorąco.
W ustach czuł dziwny, gorzki smak…ziół…? Próbował przypomnieć sobie cokolwiek z ostatniego czasu…ale nawet nie wiedział, od jak dawna znajdował się w takim stanie.
Wtedy nagle usłyszał za sobą głos.
- Klamerko? Jak się czujesz? Słyszysz mnie?
Klamerka powoli odwrócił głowę.
Spojrzał prosto w brązowe oczy… Bluszcza. Swojego brata. Jak on dawno go nie widział… A może widział? I czy tak dawno? Nie ma pojęcia…
Klamerka zamrugał.
- Co się stało?
Bluszcz wyglądał na zmartwionego.
- Byłeś… półprzytomny a często po prostu nieprzytomny, przez wiele dni. Myślałem, że już się nie obudzisz… Dałem ci zioła. I chyba zadziałało.
Klamerka myśli. Rzeczywiście czuje się…bardziej świadomy i przytomny niż kiedykolwiek wcześniej. To musiały być jakieś mocne zioła…
Czekoladowy uniósł głowę, spróbował się podnieść. Całe jego ciało było sztywne i obolałe. Wstał, ale zachwiał się i upadł z powrotem. Rozejrzał się po pomieszczeniu szeroko otwartymi oczami. Nie był pewien co to za miejsce…ale przynajmniej nie była to ta mroczna pustka, w której żył…a raczej nie żył przez ostatnie…nie wiadomo ile.
- Jak się czujesz…? – powtórzył Bluszcz.
- Jestem – powiedział, patrząc przed siebie, jakby sam był zdziwiony tym faktem.
- Przynieść ci coś do jedzenia? Albo do picia? Mogę coś dla ciebie zrobić?
Klamerka podszedł, zdaje się do krawędzi parapetu, spojrzał w dół, pochylił się i… zachwiał się.
W ostatniej chwili poczuł, jak ktoś mocno chwycił go za skórę na karku i odciągnął od krawędzi.
- Klamerko, uważaj! – Bluszcz stanął przed bratem, odgradzając go od krawędzi parapetu. – Mogłeś spaść.
Klamerka nadal patrzył przed siebie. Po długiej chwili wreszcie spojrzał na Bluszcza.
- Dziękuję.

***

Teraz czuł się dobrze. Wiedział, co się dzieje dookoła. To uczucie świadomości było czymś, za co dałby wszystko.
Ale… co jeśli to tylko tymczasowe? Co będzie gdy te zioła przestaną działać…? Znowu wróci do tej ciemności, wszechogarniającej i przytłaczającej nicości…
„O nie. Nie pozwolę na to.” – pomyślał. – „Nie dam się znowu zamknąć.”

<Bluszczu…?>
[438 słów]
[przyznano 9%]

31 lipca 2024

Od Klamerki

Kilka księżyców temu
- Dobrze, Spinaczu. Dzisiaj zrobimy sobie kolejny trening walki. Może nawet tym razem wykażesz jakąkolwiek chęć do ćwiczeń, chociaż ja się nie łudzę. Ale może tym razem mnie zaskoczysz – Nikita wyszczerzył zęby.
Klamerka stał w bezruchu, zamrugał. Jego postawa wskazywała na kompletne przeciwieństwo jakiejkolwiek motywacji do działania.
Stali w jednej z licznych ślepych uliczek w okolicy, w jednym rogu leżał stos brudnych pudeł dwunożnych, a w drugim worki z ich odpadami. Na ziemi były widoczne liczne kałuże z błotem, po wczorajszym deszczu.
- Zrobimy tak – kontynuował mentor. – Ja na ciebie skoczę, a ty spróbujesz zrobić unik, jasne?
Klamerka otworzył pysk, jakby chciał o coś zapytać.
- Nie, udawanie martwego na samym początku walki to nie jest unik. To nie zadziała.
Czekoladowy zamknął pysk.
- No to zaczynamy. – Nikita zaczął krążyć wokół Klamerki, ale on tylko stał w miejscu. - Nie skupiaj się tylko na moich łapach, bo one mogą cię zmylić. Patrz na całość. Jeżeli odpowiednio długo walczysz z danym przeciwnikiem, to jesteś w stanie zauważyć coś w stylu… znaku, który zwiastuje, że on zaraz zaatakuje. Każdy takie coś ma, nawet jeżeli sami tego u siebie nie zauważają. Ale to jest już poziom wyżej, na razie skupmy się na podstawach…
Szary kocur niespodziewanie napiął mięśnie i skoczył. Wylądował na Klamerce, wywrócił go na ziemię i teraz stał nad nim. Nikita pacnął go łapą bez pazurów po nosie.
- Miałeś… zrobić unik. Jakikolwiek. Albo… ogólnie cokolwiek zrobić.
Klamerka zamrugał.
- Nie umiem.
- Nikt na początku nie umie. Pierwsza zasada – kto się stara, ten z reguły się wywala, ale za którymś razem – jeżeli nie odpuści – to on wywali kogoś. Rozumiesz? Można się wszystkiego nauczyć jeżeli się bardzo chce albo ma się odpowiednią motywację. Rozumiem, Agrafko, że ciebie motywacje pod tytułem „przeżycie”, „szacunek na ulicy” i „władze” nie przekonują…?
- Nie.
- No to widzisz – Nikita zszedł z Klamerki, który nadal leżał na ziemi. - Musisz znaleźć jakąś własną motywację. Co byś na przykład chciał kiedyś robić?
Klamerka zamrugał. Nigdy wcześniej jakoś nie myślał o przyszłości… z reguły też raczej nie skupiał się na chwili obecnej, ani nawet na przeszłości. Całe swoje dotychczasowe życie spędził w mrocznych odmętach swojego umysłu… A przecież… nie da się tak całe życie, prawda? Dlaczego nie może po prostu mieć takiego zwyczajnego życia jak inne koty? Dlaczego nie może po prostu umieć porozmawiać z kim i kiedy chce, nawet z własnym rodzeństwem, dlaczego musi być tak…odległy?
- Chciałbym być taki jak inni.
Nikita uniósł brew. Usiadł na ziemi, owinął ogon wokół swoich łap.
- Jak by ci to powiedzieć, Klamerko… - zamyślił się. – Nie będziesz. Pierwsza zasada: możesz próbować zachowywać się zwyczajnie, nie wyróżniać się, ale…po pierwsze - nie uda ci się długo ukrywać, że nie jesteś zwyczajny, a po drugie – nawet jeśli ci się uda, to po pewnym czasie to cię zacznie niszczyć. Posiadasz cechy, które wyraźnie utrudniają ci funkcjonowanie, ale jeżeli zechcesz, mogą one stać się twoją bronią. Dlatego słuchaj – nie możesz być jak większość, bo będziesz marnować swój prawdziwy potencjał. Skoro już jesteś inny i wszyscy to widzą, to spróbuj… dodać do tej inności inne elementy, umiejętności, które jeżeli odpowiednio dobrze opanujesz, to nikt nigdy nie odważy się nazwać cię innym, rozumiesz? Przynajmniej nie powie ci tego prosto w pysk. Musisz się tylko zmotywować. I ja wiem, że jeżeli to zrobisz, to będziesz mógł osiągnąć, co zechcesz. Musisz być silny. Bo nikogo innego wystarczająco silnego nie będzie przy tobie całe twoje życie.
Czekoladowy patrzył mu prosto w oczy. Jego mózg usilnie próbował zarejestrować cokolwiek, a potem rozłożyć całą wiadomość na czynniki pierwsze i wyciągnąć jakiś przekaz, a dla niego było to niezwykle trudne zadanie. Ale to, co mówił Nikita, wyjątkowo miało sens. Może…naprawdę Klamerka mógłby być kimś więcej…? Może naprawdę ma potencjał?
Nikita, widząc, że Klamerka znowu się zaciął, uśmiechnął się lekko.
- To może powtórzymy to jeszcze raz? Co ty na to? Pokażę ci parę sztuczek…

***

Nikita ponownie skoczył, Klamerka ponownie znalazł się pod nim. Znowu nie zrobił uniku. Czekoladowy leżał w bezruchu, patrząc się przed siebie.
Szary westchnął.
- Naprawdę? – powiedział, wyraźnie zawiedziony.
Spojrzał na Klamerkę, czekając na jakąś reakcję…która oczywiście nie nadeszła.
- Miałeś…wiesz, unik zrobić, albo coś, a nie…
Ale wtedy nagle Nikita poczuł niespodziewanie silne kopnięcie w brzuch, poleciał do tyłu i wylądował na ziemi. Spojrzał z szeroko otwartym pyskiem na Klamerkę, który teraz siedział na ziemi i patrzył na niego. Szary zamrugał z niedowierzania. Ewidentnie był w stanie ciężkiego szoku. W końcu po długiej chwili, gdy Klamerka już był pewien, że zrobił coś źle, Nikita uśmiechnął się.
- Łoł… - wykrztusił mentor. – To było…niezbyt mocne i nie powala jakoś specjalnie, ale…zaskoczyłeś mnie, Klamerko. Naprawdę. A mnie się nie zaskakuje. Gdybyś nie był moim uczniem, to byłbyś…wiesz, martwy już. Ale…teraz to widzisz? Jak chcesz, to potrafisz. A ja wiem, że potrafiłbyś znacznie więcej.
Klamerka po tych słowach poczuł dziwne…niespotykane wcześniej ciepło w sercu. Nigdy się tak nie czuł…
Nikita zamyślił się.
- Wiesz co? Mam pomysł. Spróbujemy czegoś innego…

[820 słów]
[przyznano 16%]

30 czerwca 2024

Od Klamerki

Leżał. Nie mógł się ruszyć. Czuł się całkiem pusty. Wszędzie było ciemno. A może jasno? Nie wiedział tego. Nie był w stanie myśleć, nie wiedział co się z nim dzieje.
"Może tak właśnie wygląda śmierć?" - myślał Klamerka.
Dlaczego został sam? Dlaczego nikogo przy nim nie ma? Może gdyby wcześniej... gdyby wcześniej wiedział, co to znaczy być samotnym to... nie, wtedy i tak by się izolował, ale przynajmniej nie tak bardzo... Ale skąd miał wiedzieć? Jedynym kto naprawdę coś dla niego znaczył, był mentor... ale jego już nie ma... No właśnie. Gdzie on jest? Dlaczego go zostawił?

***

Wiele księżyców temu...
Klamerka leżał za śmietnikiem, tuż przy drodze grzmotu. Co jakiś czas jeździły po niej potwory dwunożnych, z głośnym warkotem mijając jego kryjówkę.
- Dobrze, więc pora na lekcję numer... - zaczął. - W sumie nie wiem którą, ale pewnie koło setki. Dzisiaj, Spinaczu, nauczysz się przechodzić przez Drogę Grzmotu.
Klamerka zamrugał.
- Po co?
- Żeby... móc dostać się na drugą stronę? - Nikita spojrzał na niego z uniesionymi brwiami.
- Co w tym trudnego? - spytał ponownie Klamerka.
- No wiesz... Potwór może cię zmiażdżyć. Wiesz, ile dobrych kotów straciliśmy w taki sposób?
Chociaż skoro nie umiały przejść przez ulicę, to chyba nie były takie dobre... - Nikita spojrzał na Klamerkę. - Dobra, słuchaj mądralo, skoro jesteś taki mądry, to przejdź przez tę drogę. Tylko nie kładź się na samym środku, okej? Ja wiem, że byś to zrobił.
Klamerka zamrugał.
- No co tak stoisz? - spytał Nikita. - Rusz się.
- Myślałem, że mi pokażesz.
Nikita uniósł brew.
- Mówiłeś, że potrafisz.
- Mówiłem, że to proste. Nie, że potrafię - powiedział Klamerka, nie odrywając wzroku od drogi.
Mentor przewrócił oczami.
- No dobra. To patrz i ucz się.
Nikita podpełzł do drogi, rozejrzał się. Poczekał, aż potwór przejedzie, a potem zwinnie i szybko pokonał ulicę. Potem odwrócił się i spojrzał na Klamerkę.
Czekoladowy stał tam, patrzył na niego. Nie mógł się ruszyć. Znowu to się zaczyna... Pole widzenia zaczęło mu się zmniejszać, dookoła zrobiło się ciemno, jakby wszystko przykrył dym. Widział plamki światła, które zaczęły kręcić się w koło...
Klamerka położył się, skulił się na ziemi.
Nikita zmrużył oczy. Po chwili rozejrzał się, i po kilku susach znalazł się po drugiej stronie ulicy. Podszedł do Klamerki, szturchnął go nosem.
- Ej, żyjesz? Agrafko? Dobrze się czujesz?
Klamerka nie odpowiedział. Nikita westchnął.
- No dobrze, koniec na dziś. Chodź, idziemy.
Ale Klamerka się nie poruszył. Mentor nie widział co się z nim dzieje, ale to nie było nic nadzwyczajnego - czekoladowy zawsze tak miał... Nikita po prostu się przyzwyczaił, nigdy w to głębiej nie wnikał, bo... wiedział, że czasem lepiej nie wiedzieć. Zwłaszcza informacji, które mogłyby komuś zaszkodzić.
- Wiesz... Nie było tak znowu najgorzej - stwierdził mentor, stając obok. - Nie wpadłeś pod potwora, ani... nie zginąłeś. Mi oczywiście... pierwszy raz poszedł wyśmienicie i genialnie, pomijając fakt, że po drugiej stronie wpadłem do kałuży, ale to lepiej pominąć. - Nikita uśmiechnął się lekko.
Klamerka drgnął, ale nic nie powiedział.
- Nie przejmuj się. Nie tym razem, nie następnym, ale na pewno za którymś się uda. Wiem, co mówię. Może mnie wtedy przy tobie nie będzie, ale...wiesz... - Nikita zawahał się. - Jak by co, to... wierzę w ciebie, Klamerko.

***

No i go nie ma.

[547 słów]
[przyznano 11%]

19 maja 2024

Od Klamerki

Kilka księżyców temu, niedługo przed uwięzieniem Jafara…
Klamerka siedział na szczycie Strzelistego Kamienia – tak nazywał w myślach budowlę dwunożnych, do której zaprowadził go Nikita. Chodził tam regularnie. Nikita już nie próbował testować jego umiejętności chodzenia po dachach, bo wiedział że Klamerka jest zbyt uparty żeby przyznać że metody niebieskiego są skuteczne, i i tak sabotowałby takie lekcje, więc…przerzucili się na przechodzenie przez drogę grzmotu. Ale jeśli ktokolwiek miałby tego nauczyć Klamerki, to właśnie Nikita – tylko on potrafi dotrzeć do niego. Tylko przy nim Klamerka czuje się…normalnie. A do tego…nasilają się u niego te dziwne…obrazy których nie ma, dźwięki, cienie… Nigdy by tego nie przyznał, ale przeraża go to. Czuje, jakby oddalał się od rzeczywistości. Jego jedynym stałym punktem jest mentor…
Klamerka miał nadzieję, że Nikita nie wie o jego wyprawach na Strzelisty Kamień…ale w głębi duszy wiedział, że mentor dosłownie śledzi jego każdy krok, obserwuje go. A co więcej, Klamerka zdawał sobie sprawę również z tego, że gdyby Nikita chciał, to czekoladowy nigdy by go nie dostrzegł…a jednak daje się czasem zauważyć. Klamerka zupełnie nie wie o co chodzi…ale mało go to obchodzi. Jak zawsze.
Nagle usłyszał głos obok siebie.
- Witaj, Agrafko. Jak tam? Biorą? Złowiłeś coś?
Klamerka zamrugał. Oczywiście. Nikita. Któżby inny.
- Tu nie ma wody. – stwierdził czekoladowy, nie odrywając wzroku od widoku rozciągającego się na dole.
- No przecież wiem, żartuję sobie z ciebie. Miałem na myśli czy złowiłeś wzrokiem może coś intrygującego...oczywiście poza moją osobą – srebrny uśmiechnął się jak zawsze, ale Klamerka dostrzegł w jego oczach drobny błysk niepokoju. Coś musiało być nie tak.
Siedzieli w ciszy. To wzbudziło w Klamerce jeszcze większą podejrzliwość – Nikita przecież nie potrafił siedzieć cicho.
W końcu Nikita przerwał ciszę.
- Słuchaj, Klamerko… – o, użył jego imienia. Naprawdę coś jest na rzeczy… - Chciałem ci powiedzieć, że…jestem z ciebie dumny. Naprawdę. Bez żartów. Kiedy dowiedziałem się, że będę miał ucznia…i kto nim będzie, to byłem pewien, że będą z tego jakieś kłopoty. To znaczy dla mnie. Ale okazało się, że…jesteś wyjątkowy, Klamerko. Nie mogłem sobie…wiesz, wymarzyć lepszego ucznia. Masz wiele wad, jesteś cały czas w swoim świecie, jesteś aspołeczny, lubisz się kłaść na ziemi w najmniej odpowiednich momentach, ale…mimo wszystko, cieszę się że to właśnie ty jesteś moim uczniem. Nigdy nie żałowałem ani chwili spędzonej z tobą.
Klamerka odwrócił głowę w jego stronę. Miał mętlik w głowie. Z jednej strony czuł ogromną wdzięczność do Nikity…ale z drugiej czuł, że ewidentnie coś jest nie tak. Bardzo nie tak.
- Co się dzieje? – spytał Klamerka, parząc mu prosto w oczy.
Niebieski odwrócił wzrok w stronę miasta.
- Muszę na jakiś czas zniknąć.
Czekoladowy zamarł.
- Dlaczego?
- To…skomplikowane, Klamerko. Niedługo stanie się coś…co zmieni życie wszystkich. Nie podam ci szczegółów, bo sam ich nie znam, ale…nie może mnie tu wtedy być.
- A…a ja? Zostawisz mnie?
- Tobie nic nie będzie. – powiedział z pewnością. – A gdyby miało, to…ty zawsze sobie poradzisz, wiem to. Ale obiecuję ci, że wrócę.
Zapadła cisza. Klamerka nigdy nie czuł się gorzej. W dodatku nie wiedział nawet, co się dzieje. Po chwili Nikita westchnął, spojrzał na ucznia i zaczął…
- Słuchaj, Klamerko, ja…
- Nie zostawiaj mnie. – głos mu zadrżał. Po raz pierwszy do zawsze, poczuł coś…tak naprawdę.
Niebieski poczuł nagłą falę ogromnego smutku.
- Nie zostawię cię… Obiecuję. Zawsze tu będę, dla ciebie. Może nie fizycznie, ale zawsze będę. W najgorszym wypadku…spotkamy się tam. – wskazał nosem w stronę nieba.
- Ale ja tak nie chcę… - zaczął Klamerka.
- Wiem. Ja też nie.
Klamerka odwrócił głowę. Nie mógł tego znieść. Nie wie, co się dzieje…nie rozumie… Chce żeby było jak zawsze. Czuje, jakby świat walił mu się na głowę.
Niebieski zamyślił się.
- Wiesz co, Klamerko? Właśnie wymyśliłem nową pierwszą zasadę… - Nikita przerwał, sprawdzając, czy czekoladowy słucha. - Jeżeli mówię, że wrócę do ciebie, to znaczy że zrobię wszystko żeby tak było. Ja oczywiście, mogę kłamać, ale wiesz przecież, że pierwsze zasady nigdy nie kłamią.
Klamerka powoli odwrócił głowę.
- Nie chcę być sam. Znowu…
- Ja też nie chcę. Całe życie byłem samotny…i właśnie dlatego teraz jesteś dla mnie tak ważny, Klamerko.
- To bez sensu…
- Całkowicie.
Klamerka westchnął.
- Zginiesz, jeśli odejdziesz… Przecież…
- Poradzę sobie. Byłem już w gorszych sytuacjach. Na przykład… Hmm… - zamyślił się. – Opowiadałem ci kiedyś historię o szczurze i łapie potwora dwunożnych…?
- Nie… - powiedział cicho czekoladowy.
Nikita uśmiechnął się smutno.
- No, to opowiem ci jak wrócę.
- Kiedy?
- Jeszcze nie wiem. Ale wrócę. Pamiętaj, pierwsza zasada, te sprawy… Spróbuj nie zginąć…i nie pakuj się w kłopoty.
Klamerka patrzył na zachodzące właśnie słońce. Myślał. Myślał. I jak zwykle nie potrafił niczego wymyślić. Myśli krążyły mu w głowie niczym liście na wietrze. W jednej chwili miał…nie tyle wszystko, co chociaż coś…a w drugiej znowu nie ma nic. Jest pewien, jak nigdy niczego, że nie będzie rozmawiać z nikim innym niż Nikita, że znowu będzie sam, sam ze swoimi halucynacjami i zwariuje, jak nic zwariuje… Nawet dotychczas nie zdążył powiedzieć o tym mentorowi.
- Nikita, słuchaj, ja muszę ci o czymś… - odwrócił głowę, ale…jego już nie było.
Zostały tylko cienie. Światło wirujące mu przed oczami. Kolory. Szepty. Nikt nie pomoże…

[837 słów] 
[przyznano 17%]

Od Klamerki

Parę księżyców temu…
- No dobrze, nauka chodzenia po dachu dla opornych, lekcja czwarta. Jesteś w końcu gotowy, Agrafko? – Nikita zerknął na Klamerkę. - Ostatnim razem nawet udało ci się nie spaść celowo, robisz postępy.
Czekoladowy spojrzał na mentora stojącego na skrzyni, nad nim. Zamrugał.
- Ale ja nie chcę. – stwierdził Klamerka.
- A ja na przykład nie chcę żyć, bo przez uczenie takiego inteligentnego inaczej kociaczka jak ty zacząłem wątpić w sens mojej kariery i doświadczenia. – niebieski uśmiechnął się. - Pierwsza zasada: nie zawsze dostajemy to czego chcemy. Samo chcenie czasem wystarczy, ale zazwyczaj nie. Nie polecam sprawdzać. A teraz właź na dach.
Klamerka stał w miejscu. Dlaczego Nikita tak go męczy o ten dach? Przecież równie dobrze może sobie chodzić po ziemi.
- Ale ostatnia pierwsza zasada mówiła, że każdy ma jakieś ograniczenia… - zaczął czekoladowy.
- …a dalsza jej część że ograniczone koty umierają bardzo szybko. – wtrącił Nikita. - Albo zostają jakimiś wielkimi przywódcami, ale to nie zmienia faktu że szybko umrą. Chcesz szybko umrzeć, Spinaczu?
Klamerka zamrugał. Już otwierał pysk żeby odpowiedzieć, ale przerwał mu mentor.
- Dobra, nawet nie odpowiadaj… Źle sformułowałem pytanie. – Nikita zamyślił się.- Słuchaj Klamerko, wdziałeś kiedyś niebo, w nocy?
Klamerka powoli pokręcił głową.
- Jak to nie? Przecież… - Nikita spojrzał w niebo, jakby tam szukał pomocy w tej absurdalnej sytuacji.
- Tylko przez tą taką…przezroczystą barierę…na parapecie…
- Rozumiem… Ale wiesz, że są na nocnym niebie takie…świecące punkciki?
Klamerka pokiwał głową.
- Zatem widzisz, każdy kot jest taką właśnie świecącą plamką. Niektórzy wierzą, że dopiero po śmierci się tam trafia, jak się było dobrym, wierzącym i w ogóle…ale stwierdziłem że to nie jest możliwe, bo jednak po pierwsze koty niewierzące w tamto zdecydowanie przeważają nad wierzącymi, a gwiazd jest tak wiele że…to nie jest fizycznie możliwe. A po drugie to straszna manipulacja z tymi wszystkimi wiarami…tak mi się wydaję. Dlatego ja wierzę tylko i wyłącznie w siebie, tylko sobie ufam, i wiem że tak czy inaczej wszyscy skończą tak samo – martwi, i jako świecąca plamka. Rozumiesz?
Klamerka patrzył na niego. Nikita dość często…prawie cały czas rzucał sarkastyczne żarty, uwagi, krytykował i wymyślał na poczekaniu „pierwsze zasady”…ale miewał przebłyski mądrości. Tak jak w tej chwili. Klamerka zawsze był zdziwiony, ile jego mentor wie o…tym wszystkim, co dla czekoladowego zawsze było niepojęte.
- A więc wyobraź sobie, Klamerko, że będąc taką właśnie świecącą plamką, możesz jedynie…świecić, i patrzeć na wszystko z góry. Nie masz żadnej mocy sprawczej. Na nic nie masz wpływu. Młode gwiazdy faktycznie, świecą najjaśniej, ale co poza tym? Chcesz tego, Klamerko?
Klamerka milczał. Analizował słowa mentora. To…miało sens.
Pokręcił głową.
- Tak myślałem. A więc…emm… - Nikita zamyślił się. – O czym ja właściwie…?
Nikita zmarszczył brwi, spojrzał w niebo. Po chwili powiedział.
- No, nie przypomnę sobie. Teraz to ja się zgubiłem. Ale może…słuchaj, chcesz zobaczyć nocne niebo? Znam takie jedno miejsce, nie pożałujesz.
Klamerka pokiwał głową.
- Świetnie! – Nikita po raz pierwszy od chyba zawsze…uśmiechnął się, tak szczerze. Ale szybko się opamiętał. – Ekhem. No…to chodź.

***

Nikita wskoczył na murek, usiadł. Znajdowali się prawie na szczycie takiej…wysokiej, strzelistej, wąskiej skały dwunożnych. Nad nimi znajdował się jeszcze mały dach, a potem już nic. Wisiał tam błyszczący od światła księżyca kształt, przypominający odwróconego do góry nogami tulipana. Wygląda na bardzo ciężki.
- Chodź, Klamerko. Zobacz. – powiedział niebieski.
Klamerka stał chwilę. Nikita znowu nazwał go po imieniu. To rzadko się zdarza. Czekoladowy podszedł do murka, też wskoczył. I wtedy to zobaczył. Roztaczał się stąd widok na całe miasto. I całe nocne niebo… Klamerka nigdy w życiu nie widział nic tak pięknego. Był w szoku.
Po chwili Nikita nachylił się do niego i powiedział…
- Wszedłeś na dach.
Klamerka zamarł.
- Czyli…to o to chodziło…od początku…?
- Mhm. – stwierdził mentor. – Nie bierz tego do siebie…ale jak widać, jak chcesz to potrafisz. Tylko potrzebujesz…odpowiedniej motywacji.
Klamerka zamrugał.
Po chwili uśmiechnął się.
 
[642 słowa]
 [przyznano 13%]

06 maja 2024

Od Klamerki

Wiele księżyców temu, gdy Klamerka był jeszcze kociakiem…
To był chłodny poranek, przez całą noc padał deszcz. Teraz na chwilę ustał, ale niebo pozostało zachmurzone. Klamerka leżał na parapecie, patrzył przez okno. Zastanawiał się jak by to było wyjść na zewnątrz… Najbardziej fascynował go właśnie ten deszcz. Jak to jest czuć te kropelki wody spadające na futro? Są zimne? Gorące? Da się je złapać…? Klamerka nie wiedział, ale bardzo chciałby to sprawdzić…gdyby tylko mu się chciało w ogóle ruszyć z miejsca.
Nagle zobaczył idącego wolno po parapecie małego czerwonego robaczka… Miał czarne kropki. Pewnie schronił się tu przed deszczem, taka kropelka mogłaby go zmiażdżyć. Ciężko musi być, gdy jest się tak kruchą istotą, że jedna kropla wody może zakończyć jej życie… Chociaż właściwie…może tak jest lepiej? Taki czerwony robaczek nie musi się martwić co będzie jutro, bo jutra najprawdopodobniej nie będzie, za dużo nie myśli, lata sobie, czasem coś zje, posiedzi na słońcu, schowa się przed deszczem… Tak jest łatwiej.
Klamerka spojrzał na czerwonego robaczka. Robaczek nadal szedł po parapecie, w stronę krawędzi, chyba próbował otworzyć posklejane od wody skrzydełka i odlecieć, ale zamiast tego spadł.
Klamerka zamrugał.
Chciałby wyjść na zewnątrz, podejść do robaczka, pomóc mu otworzyć skrzydełka, wysuszyć go, zrobić cokolwiek…ale skoro ten robaczek pożyje maksymalnie kilka dni, to…po co?
***
Parę księżyców później…
Deszcz padał bez przerwy od kilku dni. Jak na złość, Klamerka musiał mieć trening akurat wtedy… Klamerka był cały przemoczony, ociekał wodą jak podziurawiona miska, futro zasłaniało mu oczy, a do tego jeszcze ten irytujący kocur Nikita kazał mu łazić po dachach.
- Dalej, Klamerko! Musisz się wspinać, żeby wejść na dach! Stanie w miejscu tym razem nie pomoże! - próbował przekrzyczeć deszcz, Nikita.
Niebieski kocur stał na murku kawałek od dachu, dostał się skacząc po kilku pudełkach i dużym pojemniku na odpadki dwunożnych. Klamerka stał na ziemi, patrząc na niego bez wyrazu. Nie zamierzał tam wskoczyć. Nie zniży się do tego poziomu.
- Mokro mi. - stwierdził Klamerka.
- No wiesz ty co - Nikita strzepnął ogonem. - Pamiętaj o pierwszej zasadzie! Kto nigdy nie zmókł, ten nie doceni bycia suchym. A kto nie wlezie na dach, na tego zawsze inni będą patrzeć z góry, bo sam tego nie potrafi! No, dalej! Nie będę tu stał cały dzień, mi też jest mokro!
- Poślizgnę się i połamię kręgosłup. - stwierdził przemoczony czekoladowy.
- Oj tam. Bez przesady. - przewrócił oczami. - Zawsze zostaje ci drugi.
Klamerka zamrugał…choć nie było tego widać, futro poprzyklejało mu się do pyska i zakryło całkowicie oczy.
- Niby jaki?
- Moralny, Spinaczu. Kręgosłup moralny. - powiedział mentor, jakby to było coś oczywistego. - No, chyba że ty go już nie masz. To wtedy masz problem. Dobra, nie mamy czasu na gadanie, po prostu tu wskocz! Pokazywałem ci z dziesięć razy! Kolejny nie pokażę, bo teraz tam jest błoto i się jeszcze poślizgnę!
Klamerka zamrugał.
Powoli podszedł do skrzyni, wyciągnął łapy, złapał się jej, próbował podciągnąć…
- Ej, co ty robisz? Biodro ci wyskoczyło i próbujesz je naprostować? To już ten wiek? Wiesz co, nie załamuj mnie Agrafko.
Klamerka zawahał się. Po chwili podciągnął się, wskoczył na skrzynię, potem na następną, na pojemnik…
Klamerka spojrzał w górę. Widział zachmurzone niebo, krople deszczu spadały na niego strumieniami…i nagle wydawało mu się że zaczęły się jakby…formować w jedną wielką… Wszystko inne wokół zaczęło wirować. Zobaczył że gigantyczna kropla leci w jego stronę, jakby nic innego nie istniało… Poczuł się tak mały, tak nic nie znaczący jak…jak…robak. I nagle poczuł jak gigantyczna kropla spadła na niego, czuł jak miażdży mu kości, czuł jakby spadał, jak ziemia znika mu spod nóg i…
- Emm…Klamerko? Znowu się zawiesiłeś? - spytał Nikita. - Miałeś się wspiąć na dach, a nie kontemplować wyłaniający się zza chmur majestat słońca.
Klamerka zamrugał. Spojrzał w stronę murka, wskoczył na niego obok swojego mentora.
- Dobrze, to teraz pora na naukę chodzenia po…
Ale zanim niebieski skończył mówić, usłyszał głośny plusk. Spojrzał w dół i zobaczył…leżącego w kałuży błota Klamerkę.
- Serio? Musisz mi to robić?
Klamerka nie podniósł wzroku.
- Mówiłem, że mi mokro.
- I teraz jest ci mniej mokro, tak?
- Tak.
- No, to nie mam więcej pytań. - Nikita usiadł wygodnie na murku, patrząc na Klamerkę. - Jak poczujesz, że twoja egzystencja jest mniej ciężka i nieznośna, a fakt że twoje życie nie ma znaczenia przestanie mieć znaczenie, to powiedz. Ja sobie poczekam.
[717 słów]
[przyznano 14%]

29 marca 2024

Od Klamerki

Z każdym dniem coraz bardziej oddalał się od rzeczywistości. Czuł to. Albo nie. Ale czym jest rzeczywistość? Rzeczywistość… Widzi cienie na ścianach, snują się za nim gdziekolwiek by się nie ruszył. Nie może uciec. Śledzą go.
Powietrze chwiało się, wibrowało, otaczał go labirynt stworzony z nieskończonych spirali oślepiającego światła... Czuł jak jego umysł rozdziera…co? Czuł że oddala się… od czego? Gdzie on jest? Kim jest?
Ciemność… I zaraz potem spirale. I tak w kółko. „Może tych cieni nie ma?” - myślał, w coraz rzadszych chwilach świadomości. - „Może to tylko moja wyobraźnia? Co się ze mną dzieje…?”.
Ale po tych krótkich przebłyskach ponownie przychodziła ciemność. Zawsze przychodziła. Wszędzie go znajdowała…
Nie wiedział, co się dzieje dookoła. Nie widział już innych kotów. Nie słyszał głosów. Przynajmniej nie tych prawdziwych. Słyszał straszne dźwięki, słyszał szepty za swoimi plecami, a gdy się odwracał to je widział… Ale słyszał je, słyszał, na pewno słyszał… Są wszędzie, ale jakby dochodzące znikąd…
„Widzisz, do czego doprowadziłeś?” – słyszał ten szept tak wyraźnie… - „Nie powinieneś żyć. Zakończ to. Zakończ. Zakończ. Zakończ…”
Kto to mówi? No kto?! POKAŻ SIĘ!!!
To takie męczące…
Kiedy to się zaczęło? Chyba zawsze tak było… Tylko ostatnio jest troszeczkę gorzej.

*Kilka księżyców temu, trening Klamerki*

Stał na dachu niskiego budynku, obok swojego mentora, Nikity. Słońce chyliło się ku zachodowi. Z tej perspektywy wyglądało to pięknie…
- Spójrz, Agrafko… - zaczął Nikita. – To jest Betonowy Świat. Pamiętasz co ci o nim mówiłem? 
Klamerka milczał. Ale już nie tak, jakby nie zamierzał odpowiedzieć. Przy swoim mentorze czuł się inaczej niż przy innych kotach. Bardziej…świadomie.
- Na każdym rogu, w każdym zaułku, nawet na prostej drodze w samo południe czeka cię niebezpieczeństwo. Pamiętasz pierwszą zasadę?
Klamerka nie odrywał wzroku od horyzontu.
- Którą pierwszą?
Nikita uśmiechnął się.
- Dobra odpowiedź. Widzisz, dzisiejsza pierwsza zasada brzmi: nigdy nie trać czujności. Nie śpij, bo cię zabiją. Albo gorzej. Mrugać możesz co najwyżej w pustym pokoju, gdy jesteś sam. Ale z pełną czujnością. Rozumiesz?
Kocur nie odpowiedział. Nie był pewien czy rozumie… generalnie mało rozumiał… ale lubił rozmawiać ze swoim mentorem.
- To świetnie. Teraz czas na lekcję numer… - zawahał się. – Która tu już lekcja? Liczysz to? No, nie ważne. W każdym razie, dzisiaj nauczysz się wykorzystywać to, że niektórzy tej pierwszej zasady nie znają. I dzięki temu mamy co jeść. Wiesz o kim mówię, Spinaczu? Yyy… znaczy Agrafko? Czy jak ci tam…
Klamerka milczał chwilę.
- O kociakach?
Nikita spojrzał na niego, powstrzymując się od śmiechu.
- Emm… Plus za kreatywność, Agrafko. Ale nie. Raczej nie jemy kociaków, prawda? Znaczy… mi przynajmniej się nie zdarzyło. Ale hej, wszystko w swoim czasie. – Widząc, że Klamerka nie reaguje na jego żarty, kontynuował. – Mówię o zwierzynie. Ptaki. Szczury. Te sprawy. Nauczysz się polować. Oczywiście nie nauczysz się od razu, trzeba księżyców praktyki i licznych wyrzeczeń, by osiągnąć tak mistrzowski poziom, jak ja. Potrafię złapać wróbla z zamkniętymi oczami, stojąc na pochyłym dachu pokrytym śliską krwią i ze złamaną łapą.
Klamerka spojrzał na niego ze zdziwnieniem. Zastanawiał się, czy jego mentor naprawdę przeżył coś takiego, czy jak zwykle wymyśla. To nie pierwsza taka historia…
- Dlatego nie czuj się onieśmielony w mojej obecności. No dobra. To zaczynamy…
Chwila…
Tak.
No tak…
Teraz pamięta.
Ten ptak.
TO ON…

***

Znowu czuł, jakby się topił. Topił się w gęstej, czarnej cieczy… A może to nie ciecz? Może to on się topił…
Znowu szept. Ciemność. Spirale. Kształty. Ciemność.
To wszystko jego wina… Tak, teraz pamięta… To wszystko przez tego ptaka. To on go prześladuje, to on go dręczy, śledzi, zatruwa jego myśli… To jego szept słyszy bez przerwy.
Nie chce tego słyszeć. Chce, żeby to się skończyło. Chce, żeby było normalnie, tak jak dawniej.
Wtedy dotarło do niego, że nigdy nie było normalnie.
Znowu szept. Tym razem dochodzący z każdej strony, wdzierający się do jego uszu. Nie słyszy konkretnych słów. Robi się coraz głośniej.
- Co ja ci zrobiłem??!!! – próbował krzyknąć Klamerka. Ale nie mógł. Gdy tylko otworzył pysk, czarna przeraźliwie zimna substancja wlała się do jego gardła, czuł jak przemieszcza się po jego ciele, rozprzestrzenia się, wypełnia jego płuca, rozdziera go od środka, pożera… Chciał krzyczeć, płakać. Nie mógł. Już za późno.
Znowu ciemność. Spirale. Szepty…

***

Klamerka czołgał się po dachu. Skradał się. Ptak go nie widział. Kocur wiedział, że jego mentor obserwuje go z daleka.
Zatrzymał się tuż za swoją ofiarą. Już miał skoczyć, kiedy nagle ptak spojrzał na niego i mgnienie oka później już odleciał. Klamerka, pogodzony z porażką, położył się na ziemi. Obok niego, niezauważalnie, pojawił się Nikita. Stanął nad Klamerką, zasłaniając słońce swoim cieniem.
- Nie przejmuj się Spinaczu. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Zobaczył twój cień.
Kocur spojrzał na niego bez wyrazu. Nic nie powiedział.
Nikita trącił go łapą w bok.
- Dobra, koniec użalania się. Wstawaj. Mamy miasto do zdobycia.
- Nie umiem polować. Wolę poleżeć. To mi dobrze wychodzi.
- Nie wątpię… ale chyba każdemu dobrze wychodzi leżenie. – Uśmiechnął się Nikita. – Wiesz jaka jest pierwsza zasada?
Klamerka przewrócił oczami.
- W miejscu gdzie wszyscy mają takie same umiejętności, wszyscy są tak samo nieprzydatni. Trzeba się czymś wyróżnić żeby być kimś wartościowym.
- Każdy umie polować.
- Nie każdy. Ty nie. Ale widzisz, jak nauczysz się polować, to będziesz jakby… rangę wyżej. Będziesz wciąż nieprzydatny, ale trochę mniej zastępowalny. Łapiesz? To wstawaj. Szkoda dnia.
Klamerka patrzył na mentora. Nagle coś za jego plecami przykuło jego uwagę. Na ścianie budynku przylegającego do tego na którym dachu siedzieli, zauważył jakby…cień? Niewyraźną, czarną plamę, która ewidentnie przesuwała się w jego kierunku…usłyszał szept…
- Klamerko? Hej, Klamerko! – powiedział głośniej Nikita. – Żyjesz? Wszystko dobrze?
Klamerka zamrugał. Wstał. I kontynuowali trening.

***

W końcu był gotowy. Czuł, że mu się uda. Złapie go. Złapie ptaka. I Nikita wreszcie przestanie go nazywać „Agrafką”... Od kiedy mu zależy na czyjejś opinii...?
Znowu skradał się po dachu. Znowu zobaczył ptaka. Tego samego co ostatnio, mógłby przysiąc… Niebieskie pióra, biały brzuszek, czarny dziób… Tak, to na pewno on. Gdy dzieliła go od niego ledwie odległość mysiego ogona, Klamerka skoczył.
Jednak i tym razem ptak był sprytniejszy…
Klamerka przeleciał przez krawędź dachu, złapał ptaka, ale…spadł na dół. Zderzenie z ziemią było bolesne. Uderzył w pokrywę jakiegoś śmietnika, stoczył się, i ponownie uderzył w ziemię. Do ziemi nie było tak daleko, ale i tak poczuł ból w boku. Ptak spadł kawałek dalej. Słyszał jego piski.
I wtedy się zaczęło.
Wszystko jakby… ściemniało. Zamgliło się. Zobaczył cień na ścianie. Wiele cieni. Otaczały go. Po ziemi, spod śmietnika zaczęła wylewać się ciemna ciecz… Piski ptaka rozdzierały mu uszy. Zakręciło mu się w głowie.
Zatoczył się, oparł o ścianę…
- To nie prawda, to tylko zwidy… - mówił cicho.
Nagle piski ptaka ucichły.
Przez chwilę myślał że to koniec, ale wtedy uderzyła w niego fala szeptów, szumów, niezidentyfikowanych dźwięków... Przewrócił się. Myślał że głowa mu pęknie. Dźwięki nie cichły, stawały się coraz głośniejsze…
Klamerka uderzył głową w ścianę, chciał, żeby te dźwięki ucichły, żeby przestały go dręczyć, chciał ciszy… I znowu. I znowu.
- Przestańcie… - powiedział cicho.
Nagle poczuł szarpnięcie.
Cisza.
Jak przez mgłę, usłyszał głos.
- Klamerko! Klamerko, co się dzieje?! KLAMERKO!!!

[1142 słowa] 
 23%

01 marca 2024

Od Klamerki

W końcu nadszedł ten dzień. Jego pierwszy trening. Klamerka w ogóle nie rozumiał, po co mu to; on nie potrzebuje żadnego treningu, woli leżeć w cieniu, albo pod kanapą i obserwować innych z ukrycia… Przecież powinien rozwijać swoje pasje i zainteresowania, prawda? Otóż nie.
Schował się w jednym z krzaków w ogrodzie, czekając na swojego przyszłego mentora. Nie będzie łatwym uczniem, to jasne… Nagle zdał sobie sprawę z tego że właściwie nigdy nie zastanawiał się, co by chciał robić, jak już nie będzie się szkolić… Jeżeli w ogóle ukończy szkolenie. Zawsze miał takie niejasne wrażenie że jest trochę jakby…poza wszystkim, poza rzeczywistością, odcięty… Sam nie wie, dlaczego… To smutne uczucie, patrzeć na wszystko z góry, albo z ukrycia i nie móc nic zrobić, nie móc nawet się poruszyć ani odezwać… Nagle Klamerka usłyszał za sobą szelest.
- Jeśli próbowałeś się ukryć, to ci nie wyszło. - usłyszał irytujący głos zza pleców. Powoli odwrócił się i zobaczył o wiele większego od siebie, niebieskiego kocura o ciemnych oczach, który przypatrywał się mu. - Typowy błąd początkującego: twój cień cię zdradził. - kontynuował z lekkim sarkastycznym uśmiechem.
Klamerka patrzył na niego bez emocji, mrugnął tylko oczami. Czyli to jest jego mentor.
- Ale nie przejmuj się… Wiesz, co się robi ze zdrajcami, prawda? To pierwsza zasada. - uśmiechnął się szerzej. - Ale o tym potem. Nazywam się Nikita, i otrzymałem ten wątpliwy zaszczyt bycia twoim mentorem…Spinacz, tak? Cieszysz się, Spinacz?
Klamerka ponownie zamrugał.
- Jestem Klamerka.
- Nie pytałem. Nigdy nie zadawaj zbędnych pytań, bo możesz kiedyś za to dostać pazurami po pysku. Pierwsza zasada.
- Myślałem, że pierwsza to ta o zdrajcach.
- Wszystkie są pierwsze, bo są równorzędne. Pierwsza zasada.
Klamerka przewrócił oczami.
- No dobra, Agrafko. - znowu uśmiechnął się szerzej. Klamerka ma niejasne wrażenie że Nikicie radość sprawia dręczenie i prowokowanie innych… - Powiedz mi, co potrafisz.
- Nic. - odparł od razu.
- Jak to „nic”? Wspinać się umiesz?
- Nie bardzo.
- Walczyć?
- Tylko z własną bolesną egzystencją…
- Chociaż tyle. A skakać? Biegać?
- Nigdy.
- To co ty właściwie potrafisz?
- Wegetować.
Nikita westchnął.
- Ty jakiś dziwny jesteś, czy co? W sumie mam to gdzieś. Do zdobycia czyjegoś szacunku liczą się czyny i ewentualnie retoryka, a nie stan psychiczny. Zgadnij która zasada. - znowu się uśmiechnął. Klamerki nigdy nic tak nie denerwowało, jak tego kocur… - Inna sprawa że mojego szacunku nie da się zdobyć, Spinaczu mój drogi. Ty nie lubisz mnie, ja nie lubię ciebie, ale jakoś musimy to przetrwać. Masz może jakieś ukryte talenty?
- Lubię patrzeć z ukrycia na inne koty. - odpowiedział lekko upiornym tonem Agrafka…to znaczy Klamerka.
Nikita zamrugał.
- No dobra… Jak się nie ma co się lubi, to się…nie marudzi, tylko się bierze za trening. Czy jakoś tak. Więc pierwsza zasada - masz talent? Choćby najdziwniejszy, i najmniej przydatny na pierwszy rzut oka - rozwijaj go. Mogę ci pokazać jak się maskować, czy to wygląd, czy zapach, jak się wtapiać w otoczenie… Nie wiem co potem ze sobą zrobisz, ale jakby…to już nie mój problem, poradzisz sobie chyba. Albo nie. Jakieś pytania?
Klamerka patrzył na niego w milczeniu. Miał masę pytań…ale większość dotyczyła raczej sensu egzystencji i marności życia…
- Dlaczego muszę się szkolić?
- Nie musisz. Tyle że wtedy przyniesiesz wstyd rodzinie, uznają cię za beztalencie, za bezwartościowego, słabego kota który nie zasługuje właściwie na nic, a twoje życie zmieni się w piekło… Nie, żebym coś o tym wiedział, ale…no nie ważne. Rób jak chcesz, ja się dostosuję…
- Nie chcę tylko spełniać oczekiwań innych. Nie rozumiem dlaczego nikt nie rozumie że ja…nie rozumiem.
- Czego nie rozumiesz?
Kocur zamilkł na chwilę. Była naprawdę długa lista tego typu rzeczy…
- Niczego. Nie rozumiem dlaczego inni tracą czas na jakąś zabawę, dlaczego się złoszczą, dlaczego kłamią, dlaczego mówią że coś jest złe albo dobre… Co to znaczy „dobre”?
Nikita zamyślił się. Patrzył badawczo na zagubionego Klamerkę; kocur który dotychczas wydawał mu się raczej trochę leniwym piątym kołem u wozu nagle nabrał jakiejś głębi w jego oczach.
- Wiesz co, Spinaczu… Ja myślę że koty po prostu uwielbiają wszystko nazywać, segregować… Wszystko co się da dzielimy nie wiedzieć czemu na „dobre” i „złe”, bo ktoś kiedyś tak sobie wymyślił. Nie ma czegoś takiego jak kłamstwo, bo właściwie możemy nawet teraz kłamać i nie będziemy wiedzieli, bo brakuje nam informacji… Każdy fakt kiedyś pewnie zostanie podważony. Dlatego ja po prostu zawsze zakładam z góry, że nie wolno ufać nikomu, zwłaszcza tym którzy nigdy nas nie oszukali; bo jak ktoś zawsze kłamie, to prawie na pewno teraz też. A jak ktoś nigdy nie kłamie, to gdy skłamie… To mamy zafałszowany obraz sytuacji, bo przecież mu ufamy więc nie może kłamać… Nadążasz?
Klamerka był lekko zdziwiony. Nie spodziewał się że ktoś go zrozumie…że zechce z nim porozmawiać, że go nie odrzuci… Ten cały Nikita może i jest trochę…zbyt pewny siebie i dość irytujący, ale po jakimś czasie to przestaje przeszkadzać…
- Nie.
Nikita westchnął.
- Nieważne. Dobra, pogadaliśmy, pośmialiśmy się, a teraz do rzeczy. Czas na trening.
[808 słów]
16%