Nadal ciemność. Nie czuł niczego poza ciemnością. W głowie migały mu wszystkie te sceny z przeszłości, które przeżył… a może nie? Obrazy, postacie, głosy… Sam nie wiedział, które z nich są prawdziwe, a które z nich to wytwór jego zagubionego umysłu. Nie chciał się tak czuć. Chciał się czuć dobrze… ale jak to właściwie jest? Chyba zawsze Klamerka czuł się tak jak teraz… Ciemność. Pustka.
Aż w pewnym momencie coś się jakby zmieniło. Poczuł coś jakby… drobny przebłysk świadomości. „Może po prostu otworzę oczy?” – pomyślał.
Otworzył oczy.
Zamrugał. Rozejrzał się. Bez wątpienia leżał na boku w jakimś jasnym pomieszczeniu. Przez okno wpadały smugi światła słonecznego. Już nie jest ciemności. Wtedy zorientował się, że leży w pełnym słońcu, a jego ciemne futro pochłania ciepło jak ziemia wodę. Jest mu okropnie gorąco.
W ustach czuł dziwny, gorzki smak…ziół…? Próbował przypomnieć sobie cokolwiek z ostatniego czasu…ale nawet nie wiedział, od jak dawna znajdował się w takim stanie.
Wtedy nagle usłyszał za sobą głos.
- Klamerko? Jak się czujesz? Słyszysz mnie?
Klamerka powoli odwrócił głowę.
Spojrzał prosto w brązowe oczy… Bluszcza. Swojego brata. Jak on dawno go nie widział… A może widział? I czy tak dawno? Nie ma pojęcia…
Klamerka zamrugał.
- Co się stało?
Bluszcz wyglądał na zmartwionego.
- Byłeś… półprzytomny a często po prostu nieprzytomny, przez wiele dni. Myślałem, że już się nie obudzisz… Dałem ci zioła. I chyba zadziałało.
Klamerka myśli. Rzeczywiście czuje się…bardziej świadomy i przytomny niż kiedykolwiek wcześniej. To musiały być jakieś mocne zioła…
Czekoladowy uniósł głowę, spróbował się podnieść. Całe jego ciało było sztywne i obolałe. Wstał, ale zachwiał się i upadł z powrotem. Rozejrzał się po pomieszczeniu szeroko otwartymi oczami. Nie był pewien co to za miejsce…ale przynajmniej nie była to ta mroczna pustka, w której żył…a raczej nie żył przez ostatnie…nie wiadomo ile.
- Jak się czujesz…? – powtórzył Bluszcz.
- Jestem – powiedział, patrząc przed siebie, jakby sam był zdziwiony tym faktem.
- Przynieść ci coś do jedzenia? Albo do picia? Mogę coś dla ciebie zrobić?
Klamerka podszedł, zdaje się do krawędzi parapetu, spojrzał w dół, pochylił się i… zachwiał się.
W ostatniej chwili poczuł, jak ktoś mocno chwycił go za skórę na karku i odciągnął od krawędzi.
- Klamerko, uważaj! – Bluszcz stanął przed bratem, odgradzając go od krawędzi parapetu. – Mogłeś spaść.
Klamerka nadal patrzył przed siebie. Po długiej chwili wreszcie spojrzał na Bluszcza.
- Dziękuję.
Aż w pewnym momencie coś się jakby zmieniło. Poczuł coś jakby… drobny przebłysk świadomości. „Może po prostu otworzę oczy?” – pomyślał.
Otworzył oczy.
Zamrugał. Rozejrzał się. Bez wątpienia leżał na boku w jakimś jasnym pomieszczeniu. Przez okno wpadały smugi światła słonecznego. Już nie jest ciemności. Wtedy zorientował się, że leży w pełnym słońcu, a jego ciemne futro pochłania ciepło jak ziemia wodę. Jest mu okropnie gorąco.
W ustach czuł dziwny, gorzki smak…ziół…? Próbował przypomnieć sobie cokolwiek z ostatniego czasu…ale nawet nie wiedział, od jak dawna znajdował się w takim stanie.
Wtedy nagle usłyszał za sobą głos.
- Klamerko? Jak się czujesz? Słyszysz mnie?
Klamerka powoli odwrócił głowę.
Spojrzał prosto w brązowe oczy… Bluszcza. Swojego brata. Jak on dawno go nie widział… A może widział? I czy tak dawno? Nie ma pojęcia…
Klamerka zamrugał.
- Co się stało?
Bluszcz wyglądał na zmartwionego.
- Byłeś… półprzytomny a często po prostu nieprzytomny, przez wiele dni. Myślałem, że już się nie obudzisz… Dałem ci zioła. I chyba zadziałało.
Klamerka myśli. Rzeczywiście czuje się…bardziej świadomy i przytomny niż kiedykolwiek wcześniej. To musiały być jakieś mocne zioła…
Czekoladowy uniósł głowę, spróbował się podnieść. Całe jego ciało było sztywne i obolałe. Wstał, ale zachwiał się i upadł z powrotem. Rozejrzał się po pomieszczeniu szeroko otwartymi oczami. Nie był pewien co to za miejsce…ale przynajmniej nie była to ta mroczna pustka, w której żył…a raczej nie żył przez ostatnie…nie wiadomo ile.
- Jak się czujesz…? – powtórzył Bluszcz.
- Jestem – powiedział, patrząc przed siebie, jakby sam był zdziwiony tym faktem.
- Przynieść ci coś do jedzenia? Albo do picia? Mogę coś dla ciebie zrobić?
Klamerka podszedł, zdaje się do krawędzi parapetu, spojrzał w dół, pochylił się i… zachwiał się.
W ostatniej chwili poczuł, jak ktoś mocno chwycił go za skórę na karku i odciągnął od krawędzi.
- Klamerko, uważaj! – Bluszcz stanął przed bratem, odgradzając go od krawędzi parapetu. – Mogłeś spaść.
Klamerka nadal patrzył przed siebie. Po długiej chwili wreszcie spojrzał na Bluszcza.
- Dziękuję.
***
Teraz czuł się dobrze. Wiedział, co się dzieje dookoła. To uczucie świadomości było czymś, za co dałby wszystko.
Ale… co jeśli to tylko tymczasowe? Co będzie gdy te zioła przestaną działać…? Znowu wróci do tej ciemności, wszechogarniającej i przytłaczającej nicości…
„O nie. Nie pozwolę na to.” – pomyślał. – „Nie dam się znowu zamknąć.”
<Bluszczu…?>
[438 słów]
[438 słów]
[przyznano 9%]