BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 kwietnia 2023

Od Szczekuszki

Z rozszerzonymi źrenicami skradała się w stronę mazurka, zachłannie pijącego wodę z pobliskiego bajorka. Ostrożnie stawiała kroki, kontrolując przy tym swoj ogon, by nie opadł za nisko. Nigdy wcześniej nie udało się im podejść tak blisko żadnego przytomnego ptaka. W związku z tym nawet wydychanie powietrza okazało być się w tej chwili stresujące – nie mogły pozwolić sobie na porażkę. 
Stanęły. Skok z tej pozycji był ryzykowny, ale miały już dość tego oczekiwania. Desperacko potrzebowały jakiejś wygranej. A upolowanie stąd ofiary udowodniłoby, że mimo wolnego postępu w umiejętnościach walki jest przynajmniej dobrym łowcą.
Spięła mięśnie i wyskoczyła na mazurka. Satysfakcja zmieszana z ulgą oblała ją, kiedy jej pazury wyraźnie drasnęły jego ogon. To uczucie jednak znikło tak szybko jak wszystko w jej życiu runęło za sprawą jednego, bestialskiego dwunożnego. Wizja sukcesu oraz presja by go odnieść tak błyskawicznie owładnęły srebrną, że oszołomiona nawet nie wyciągnęła łapy, gdy ptak wyrwał się do góry. Bez przeszkód wzbił się w niebo, zostawiając ją osłupiałą w tyle.
Miała szansę. Miała szansę. 
I oczywiście musiała ją zaprzepaścić.
Zgięły się w pół, gdy fala wstydu z pełną mocą uderzyła o nie, jakby pomyliła je z jakąś nadmorską skałą. Nawet ich futro mimowolnie nastroszyło się, już gotowe, by chronić je przed zewnętrznym światem. Upokarzające. 
— Gratulacje Szczekuszko! — Wspomniana drgnęła na głos „mentora”, uderzenie serca po prostując się w pośpiechu, podczas gdy oni do niej podbiegali. — Było już tak blisko, robisz ogromne postępy! — ćwierkali radośnie, jak zwykle mając potrzebę dobijania jej, gdy już i tak czuła się wystarczająco żałośnie.
Naśmiewali się prosto w jej mordę. Wiedziała to. Zawsze powtarzali takie ckliwe frazesy zamiast przedstawić im prawdę na temat tego jak bardzo beznadziejne są. A to tylko świadczyło o tym, że buremu nigdy nie zależało na ich treningu, niezależnie od tego co mówił. Gdyby było inaczej to codziennie by je musztrował. Obserwował na każdym kroku, zauważał każdy błąd. Beształ w czasie przerw. Cały czas wyżej stawiałby poprzeczkę. Byłby po prostu taki jak Krokus. 
Ale oczywiście Skaza takie nie było. Jego pochodzenie mówiło zresztą samo za siebie. Czarna nie wiedziała dlaczego przez chwilę miała nadzieję, że te treningi z nim okażą się pomocne. Przecież ono naturalnie chciało jej nieszczęścia, dlatego kłamało. To oczywista oczywistość. Więc na co ona w ogóle liczyła?
Od zawsze była we wszystkim sama i już na zawsze taka będzie. 

[Przyznano 5%]

Od Nikogo CD. Krwawnika

— Jeśli poczuje potrzebę, to sam cię przywołam. Trening ciebie był niezwykle nużący, wyniszczyłeś swoją nieudolnością moją całą siłę i jeszcze oczekujesz, że będę się z tobą bawił? — prychnął. — Idź zajmij się czymś pożytecznym, z dala ode mnie. Nie jesteś kociakiem, nie trzeba ci niańki — zauważył z przekąsem w głosie.
Położył po sobie uszy słysząc słowa mentora. Prawda. Za dużo nadużył już jego cierpliwości. Cieszył się z tego, że pod jego skrzydłami udało mu się zostać wojownikiem. Był wdzięczny. Bardzo. Skinął mu głową, po czym odszedł, nie spodziewając się, że to będzie ich ostatnia rozmowa, ostatnie spotkanie, które będzie przewijać mu się w głowie do końca życia. 

***

Patrzył na padające ciało kota, który był dla niego niczym ojciec. Jego ostatni dech, charknięcie, gdy krew zalewała mu gardło. A w tym wszystkim ona. Jego ukochana, którą wielbił ponad niebiosa, z którą spędzał dzień za dniem, opowiadając jej, jak bardzo kochał kocura, który dał mu poczucie bezpieczeństwa oraz cel w życiu. Obserwował z niedowierzaniem to, jak odebrała mu go na rozkaz szaleńca, który nie miał godności, aby stanąć do pojedynku. Poczuł jak coś w nim na raz pękło. Świat... zmienił barwy. Nie był już kolorowy, drzewa nie miały w sobie tego pięknego nasycenia zieleni, a niebo odbiegało od błękitu. Był ból, przeraźliwy, rozdzierający go na kawałki. 
Wrzasnął. A ten wrzask był tak okropny, że nie zdziwiłby się, gdyby większości tu obecnych sierść stanęła dęba. Wojownicy trzymali go, chociaż jeszcze wcześniej wyrywał się, aby powstrzymać ten wyrok. Teraz jedynie co był w stanie zrobić to płakać. Płakać z bezsilności nad tym co się wydarzyło. Płakać nad ciałem ojca, który przez Miodunkę od niego się oddalił. 
Teraz zrozumiał, że to wszystko było jej winą. Od początku najpewniej to planowała. Była fałszywa i dwulicowa. Marzyła o tej chwili, śmiejąc mu się w twarz. Nienawidził jej. Nienawidził tak bardzo, że był w stanie ją tu i teraz zabić, dołączając tym sposobem do Krwawnika. 
Nie bał się już śmierci. Strach odszedł. Rozgorzała w jego sercu czysta i niepodważalna siła, która wykrzywiała mu pysk w grymasie szaleństwa. 
Ugryzł swojego strażnika, który syknął i zdjął łapę z jego ciała. Wyrwał się mu i podbiegł do ciała zmarłego, czując jak łzy spływają po jego policzkach. 
— Tato... Przepraszam... Za późno zrozumiałem. Za późno... Wybacz — szeptał do ucha wojownikowi, którego ciepło ulatywało w przestrzeń. Już mu nigdy nie odpowie. Już nigdy nie spędzą tego czasu razem. Nie usłyszy jak bardzo się na nim zawiódł, nie poczuje jego twardej łapy na swoim ciele. 
Skąd te wspomnienia? Czyżby nareszcie coś do niego wróciło? Coś ważnego, co jego umysł ukrywał przed nim przez tyle księżyców? Odsunął to na drugi plan. Teraz to nie było ważne. Nie było. Nieważne jaka była przeszłość, Krwawnik był dla niego całym światem. 
Poczuł jak wojownicy znów dopadają do niego, odciągając od ciała. Zaczął się wyrywać, próbując pogryźć ich, odebrać życie. Chociaż nie... To nie ich powinien winić. Tylko... ją. 
Zabije ją. Rozszarpię i zje. Swoją miłość, swoją ukochaną, która tak bardzo w tym momencie go zraniła. Która doprowadziła do tego, że smutek, ból i łzy na nowo zagościły na jego pysku. Pragnął jej śmierci, tak samo jak śmierci Komara. Był wyszkolony, dałby radę obalić go bez problemu. Problemem jednak było co innego... Wojownicy, którzy cieszyli się z kary nadanej przez tego świra. Byli współwinni. Cały Owocowy Las okazał się jego wrogiem, przeciwnikiem. 
— Zostawcie mnie — syknął w stronę Szpaka, któremu w końcu udało się go wepchnąć do legowiska wojowników, każąc mu tam zostać. 
Jego ogon ruszał się na boki w złości. Żądza krwi rwała się przez jego pysk. 
— Przyprowadź Miodunkę... Proszę... — rzekł za niebieskim, który słysząc te słowa tylko prychnął. 
Czyżby wiedział co planował? Czyżby przeczuwał, że w jego głosie był fałszywy smutek? Czyżby wiedział co to znaczy pogoń za zemstą? 
— Dla twojego dobra radziłbym ci się nie wychylać — powiedział kocur, po czym odszedł, nie spełniając jego prośby. 
Wydał z siebie wściekły syk, zaciskając kły na najbliższym mchu. Nie potrafił się opanować. Nie był tak silny jak ojciec. Nie był... Nie umiał udawać tak długo kogoś kim nie był. Wiedział, że teraz go zawodził. Znów słyszał w głowie jego głos, który mówił do niego te okrutne słowa. Ale nie potrafił usiedzieć w spokoju w miejscu. Nigdy nie wybaczyłby sobie tego, że nic nie zrobił. Nic, aby zemścić się na zabójcach Krwawnika. Dlatego też wziął się w garść, uspokajając oddech. 
— Zabije ją... obiecuję ci... — szepnął w przestrzeń, mając nadzieję, że dusza czarno-białego go usłyszała. Chociaż najpewniej były to dla zmarłego płonne obietnice. Jednak on wierzył, że był w stanie sprawić prawdziwe piekło tym, którzy ośmielili się go zabić. 

Żegnaj mentorze [*]

Od Rozżarzonego Płomienia

 Kierował kroki ku liderzynie, który przejął wspaniały Klan Burzy. Gdyby Piaskowa Gwiazda była u władzy, nigdy do czegoś takiego by nie doszło! Aż żałował, że nie był młodszy, bo każdego nierudego wysłałby na tamten świat. Znał jednak pojęcie skazańca, ponieważ Kamienna Gwiazda dała mu je odczuć aż za bardzo, dlatego ta sytuacja nie ruszała go jak jeszcze niegdyś. 
Jakiś wilczak zatarasował mu drogę, na co machnął zirytowany ogonem. Przynajmniej był kremowy, co opanowało jego chęć do przywalenia mu w pysk.
— Chcę się widzieć z Mroczną Gwiazdą — rzekł bez ceregieli, oczekując na decyzję w tej sprawie. Wojownik kazał mu czekać, po czym przekazał vanowi co go do niego sprowadza. Wolał to załatwić teraz, póki jeszcze przesiadywał w ich obozie, bo raczej wątpił, że zostanie na dłużej.
Lider Klanu Wilka, gdy tylko dostał wiadomość podniósł się i wyprostował, pusząc się jak paw, gdy zbliżył się do starszego. Otaksował go chłodnym spojrzeniem, jakby miał wyrobić sobie opinię po samym jego wyglądzie. 
— Co sprawiło, że postanowiłeś się ze mną zobaczyć? Mam nadzieję, że nie zamierzasz zmarnować mojego czasu — mruknął nierudy, przyglądając mu się uważnie. 
— Co zrobiłeś z Leśnym Pożarem? — przeszedł od razu do rzeczy, mrużąc oczy. — Zaginął, a ślady prowadziły na wasze terytorium. Aż niedowierzam, że do was w ogóle poszedł. Mysi móżdżek — prychnął. — Jak go zabiliście, to się chociaż przyznaj.
Błękitne oczy zabłysnęły, kąciki ust ułożyły się w uśmiech. 
— Rzecz w tym, Burzaku, że nic mu nie zrobiłem. Dołączył do Klanu Wilka z własnej woli. Również z własnej woli walczył na wojnie przeciwko wam i Klanowi Nocy. Najwyraźniej rządzą wami tak słabe koty, że nawet wasi właśni wojownicy zasilają szeregi wroga.
Skrzywił się słysząc te słowa. Widać było, że lider Klanu Wilka wyżej srał niż tyłek miał i bardzo mu się to nie podobało. Czyli jednak plotki na jego temat były prawdą. Cieszył się drań z tego, że mógł sobie ich niewolić. 
— Mam imię. Brzmi ono Rozżarzony Płomień. Jestem wnukiem Piaskowej Gwiazdy, ją chyba kojarzysz, co? — Strzepnął uchem. — Och tak? Ja sądzę, że zrobił to, bo porwaliście jego partnera. — Oj złoi bachorowi skórę jak go tylko dorwę. — A co do słabych liderzyn... to muszę ci podziękować. Ubiliście Kamienną Gwiazdę. — Uśmiechnął się cynicznie. — Gdyby żyła i brała udział w tej wojnie, to pomógłbym wam z chęcią ją dobić. 
Oczywiście. To była prawda. To jedyne za co mógł dziękować temu typowi, którego pysk sprawiał, że miał ochotę mu zwymiotować pod łapy. Starał się jednak sprawiać pozory wychowanego. Tygrysia Gwiazda nie bez powodu tyle z nim pracowała, aby mógł ukrywać swoją niechęć do tych gorszych jednostek. A owszem... uważał Mroczną Gwiazdę za takiego. 
— Tak, nasłuchałem się wiele o waszej dawnej liderce. Prawdę mówiąc, zawarła sojusz z moim mentorem. Jastrzębia Gwiazda w tym lesie również owiał się sławą. Ale od tamtych czasów minęło wiele księżyców, Klan Wilka za moją sprawą się wzmocnił, zaś Klan Burzy... Jak widzimy po obecnej sytuacji, przeciwnie. — Uśmiechnął się serdecznie, jakby co najmniej dzielił się z kimś obiadem, niżeli rozmawiał z własnym więźniem. — Leśny Pożar, owszem, dołączył ze względu na Jeleni Puch, ale nie krył się z pogardą do waszego klanu. Skąd taka nienawiść do własnego przywódcy?
Tak... Widział, że byli słabi. A to wina właśnie Kamiennej Gwiazdy. Słysząc, że ten chciał poznać przyczynę pogardy skierowaną do zmarłej liderki, wręcz z chęcią zamierzał się tym podzielić. Każdy dzień był wspaniały do psioczenia na czarną. 
— Ponieważ zabiła Piaskową Gwiazdę, która opętała ciało Zajęczej Gwiazdy? Drań ją zamordował, a ta wróciła i ukradła mu życie, które jej odebrał. Za czasów mojej babci Klan Burzy był silny. Kamienna Gwiazda jakimś cudem pozbyła się jej, a potem jak gdyby nigdy nic, ogłosiła się liderem. Nie została wybrana. Ukradła tą władzę, a idioci ją poparli. Klan Burzy od tamtej pory zszedł na psy. Jestem już stary... Nie zależy mi tak bardzo na tych nierudych ścierwach. Niech sobie pocierpią, a przypomną sobie te wspaniałe czasy, gdy mieli zapewnione bezpieczeństwo. Polecam zabić w pierwszej kolejności Jałowy Pył. Rozrywka pierwsza klasa.
— Nierude ścierwa — powtórzył jego rozmówca. — Ciekawe określenie, zważając na to, jaką niesławą okryliście się księżyce temu. Dokładnie tak nazwał mnie Jeleni Puch, zanim wylądował w Klanie Wilka.
— Piaskowa Gwiazda stosowała tą terminologie, by określić tych gorszych, co pasożytowali na naszym klanie i nic od siebie nie wnosili. Oczywiście nie wypada stosować takich słów do kotów o znaczących wpływach czy sile — Oczywiście kłamał, w końcu Kamień od zawsze była dla niego nierudą wronią strawą, ale wolał mieć w Mrocznej Gwieździe na ten moment sojusznika, zwłaszcza że być może spotkają się po drugiej stronie, gdy już umrą. — Jeleni Puch to dzieciak gnający za posłuchem rówieśników, a nie prawdziwy wyznawca Piaskowej Gwiazdy. Nie rozumie co czyni, ale nie będę go usprawiedliwiać. Każdy w swoich łapach niesie swój los.
— Nie zabiłem go. Tylko... odmieniłem — wyjaśnił van. — Nie zamierzam krzywdzić żadnego z was, jeśli nie dacie mi powodów, by to robić. Sam zauważasz, że wasi liderzy od dawna nie potrafią zapanować nad klanem. Czas, żeby zajął się tym ktoś do tego upoważniony. Starałeś się poprawić sytuację? Otwarcie wyrażałeś sprzeciw na podejmowane przez poprzednich liderów decyzje?
Rudzielec zaśmiał się na te słowa.
— Oczywiście. Nie byłem za obaleniem mojej babci, a potem za rządami Kamiennej Gwiazdy. Kontaktowałem się z Piaskową Gwiazdą w zaświatach, tym kamieniem niby co pochodził od Klanu Gwiazdy, aby pomogła mi coś z tym zrobić, ale kazała mi czekać. — Skrzywił się na to wspomnienie. — Miała jakiś plan. I okazało się, że wróciła w ciele swojego mordercy. Zabawne... Ale wracając... Tak... Kamienna Gwiazda groziła mi, że mnie wygna jak tylko podniosę łapę, więc musiałem się nie wychylać. Akurat miała wtedy więcej poparcia, więc nie dało się jej zagryźć, a ze swoich przeciwników zrobiła sobie niewolników. Pewnie trafiła za to do Mrocznej Puszczy. Wielka szkoda, nie chciałem się z nią użerać jeszcze po śmierci...
— Trafiła do Mrocznej Puszczy. Nikt nie wybacza mordercom — przytaknął Mroczna Gwiazda. — Już mój mentor o to zadba. Ale dla twojego bezpieczeństwa, nie radziłbym ci próbować ją skrzywdzić, gdy tam trafisz. Jastrzębia Gwiazda należy do nieprzewidywalnych kotów. Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd upadło. Znów są pod kontrolą Klanu Gwiazdy. Co za nieszczęście, że to najsilniejsze koty, które są w stanie zapewnić swoim klanom siłę, są potępiane przez Gwiezdnych. 
Wspaniale... Czyli nie będzie mógł jej tknąć, bo jakiś typ się w niej zakochał. Ugh... A już liczył na jakąś sprawiedliwość po śmierci. 
— Bo Klan Gwiazdy jest żałosny. Więcej idzie do nich dobrych kotów niż tych ambitniejszych. Nie chciałbym tam nawet siedzieć, wiedząc jakie beksy tam żyją. Wszystkie ofiary na pewno tam poszły. Chęć ich zamordowania byłaby zbyt wielka. Pewnie dlatego są te podziały. Bo boją się siły mrocznych duchów. Widziałem do czego są zdolni. Klan Gwiazdy nigdy nie pokazał swojej potęgi w tak namacalny sposób jak Mroczna Puszcza.
Lider Klanu Wilka uniósł brew, najwidoczniej zaskoczony jego słowami. 
— Klan Gwiazdy lubi czuć władzę nad żywymi, Rozżarzony Płomieniu. Sterowanie naiwnymi i słabymi kotami przychodzi im łatwiej i jest dla nich bardziej opłacalne. Ale prawda jest taka, że gdy Gwiezdni przez księżyce istnienia klanów nie skinęli nawet głową, by dać swoim wiernym pomoc. A Mroczna Puszcza zrobiła to, gdy pierwszy raz otrzymali w swoje łapy trochę władzy, którą Gwiezdny Klan im zabrał. Na tym polega różnica. Ale nikt się tym teraz nie przejmuje — mruknął, nie przerywając kontaktu wzrokowego z rudym. — Jeśli powiesz mi więcej na temat Klanu Burzy i waszych kotów, może pomyślę nad jakimś wynagrodzeniem.
No... I nareszcie przechodzili do konkretów.
— Jeżeli pytasz o to, które koty mogą wszcząć bunt, to się nie martw. To zajęcze serca. Jak coś spróbują to sam będę zdziwiony. Nigdy jeszcze odkąd pamiętam, nie sprzeciwili się niesprawiedliwym zmianom otwarcie. Ci co doprowadzili do upadku mojej babci są już w starszyźnie albo nie żyją. Reszta to mysie móżdżki. Zapewnij im pożywienie, możliwość odpoczynku, a łapą nawet nie kiwną — prychnął, nie przerywając kontaktu wzrokowego ze swoim rozmówcą. Nie bał się lidera wilczaków. Już i tak zbliżał się jego czas, który spędzi u boku babci. Wierzył w to, że była przy nim i go wspierała.
— Nie każdy z nich, Rozżarzony Płomieniu. Ale dopilnuję do tego, by ze mną nie walczyli — obmierzył go wzrokiem. — W innym wypadku będą błagać o śmierć. — Ogon lidera lekko zafalował. Rozejrzał się po obozie, po czym znów zwrócił wzrok na rudego kocura. — Czy była tu kiedyś kotka imieniem Łasiczy Skowyt? — spytał nagle. 
— Była. Twoja wilczaczka. Przyszła kajać się do Kamiennej Gwiazdy o azyl, opowiadając jakim jesteś potworem. Urodziła kociaki. O dziwo rude. Nazywają się Zwiędły Hiacynt i Malwinowa Łapa. Nie przykładała uwagi do ich wychowania. Zakrzywiona Ość im ciotkowała. Ale teraz Łasiczego Skowytu nie ma. Chyba zdechła, nie przykładałem do tego uwagi, więc nie powiem ci jak. Ale ta druga... ugh... to podła żmija. Kamienna Gwiazda na krótko przed swoją śmiercią ją wygnała.
Mroczna Gwiazda uniósł brwi.
— Jak dokładnie wyglądają? — spytał. — Zakrzywiona Ość, oczywiście. To dezerterka i zdrajczyni. Wywinęła mi się spod łap. Zostawiłem ją na pastwę losu przed podróżą, sądziłem, że sama umrze. Ale przeżyła, jakimś cudem —  miauknął lodowatym tonem głosu. — Przynajmniej podjęła jedną mądrą decyzję. Zakrzywiona Ość żerowała na waszym klanie, gdy wy nie patrzyliście. Dziwię się, że udzieliliście schronienia obcym kotom. Najpewniej dopilnowała, by nie wyrosło nic dobrego z tych dwóch. Ale spodziewałem się tego — wyprostował się, poprawiając w siedzeniu. — Mów dalej. Powiedz mi wszystko, co wiesz o Klanie Burzy.
Widział, że jak dało się palec, to kocur chciał porwać i całą kończynę. Niech sobie nie myślał, że był zdrajcą. Owszem... Udawał takiego, lecz informację, które mu udzielał były im bardzo na łapę. Niech sobie myśli, że ktoś pękł. A w zasadzie fajnie byłoby mieć pod koniec życia jakieś profity z tego, że dogadywało się z tymi psami. Na dodatek fakt, że jego syn skończył jak skończył, nie był dla niego zadowalający. Musiał się dostać do Leśnego Pożaru, więc trzeba było podlizać się temu idiocie, co go osobiście bardzo brzydziło. 
— Chyba bardzo nas lubisz, skoro tak cię interesują klanowe plotki — prychnął. — Nic więcej nie mam do dodania. To wszystko co mogę powiedzieć o moim klanie. Życie tu nie jest za ciekawe, a twoi mali wilczacy, tak jak już wspomniałem są rudzi. Jeden rudy, drugi kremowy, niebieskie oczy. Jak zawołasz ich z imienia na pewno przyjdą. — Uśmiechnął się cierpko.
— Uważaj na słowa, Burzaku, bardzo nie chciałbym zmienić opinii na twój temat — skuł go lodowatym spojrzeniem. — Ale udzieliłeś pożytecznych informacji. Twoi koledzy są raczej małomówni.
— Przeżyłem trzy niewole, w jednej to ja jednak byłem panem, a nie ofiarą, a ich jest to pierwsza, nie wewnętrzna, ale to wszystko wygląda podobnie. Nie zamierzam nadstawiać karku za bandę tchórzy, gdy i tak niedługo przyjdzie mi odejść z tego świata. Dlatego Mroczna Gwiazdo, jeżeli pozwolisz to chętnie się zabawie ten ostatni raz. Jeżeli będziesz potrzebował, aby komuś przeorać gębę, chętnie pomogę — zaoferował swoje usługi, ponieważ marzył o wlaniu jakiemuś nierudemu odkąd Kamień zakazała mu bycia niemiłym. A teraz Mroczna Gwiazda dawał mu idealną sposobność i wymówkę przed Tygrys do spełnienia swoich sadystycznych ambicji.
Lider uśmiechnął się serdecznie. 
— Opłaca się mieć w nas sprzymierzeńców. Może jeszcze tego nie rozumieją, ale wkrótce sami przyznają mi rację. Poinformuję cię, jeśli będziesz potrzebny.
Skinął łbem. 
— To skoro się dogadaliśmy to mam prośbę. Pozwól mi spotkać się z synem. Tym co został twoim wojownikiem. Może ktoś przy nas być jeżeli się obawiasz, że wpadnie nam coś głupiego do łba — poprosił, chociaż nie wierzył, że aż tak nisko upadł, by to zrobić. Ale tak. To się stało. Schodził na psy.
— A co dasz mi w zamian za to spotkanie?
No czy on żartował? Przecież odpowiedział mu na wszystkie pytania. To było w końcu po coś! 
— To jeszcze coś chcesz po tym jak ci zaoferowałem swoje usługi i zdradziłem klan? Myślę, że to odpowiednia zapłata za jedną rozmowę.
Czarno-biały uśmiechnął się.
— Sądziłem, że Burzaki nie umieją negocjować. Spotkasz swojego syna, jeśli sam będzie tego chciał.
Skinął łbem. O to jakoś martwić się nie zamierzał. Wiedział, że syn przyjdzie. Mieli w końcu dobre stosunki. Gorzej miała się sprawa, że nie ufał wilczakowi. Czy przekaże wiadomość? Mógł tylko gdybać.
— Jak widzisz, potrafimy zadziwiać. Przynajmniej poniektórzy. W takim razie już nie przeszkadzam. — Wstał, po czym odszedł, nareszcie oddychając z ulgą. Miał nadzieję, że Tygrys się o tym nie dowie. Coś czuł, że przeorałaby mu grzbiet. Wiedział jednak co mogłoby sprawić, żeby mu wybaczyła. Czasami podwójny szpieg był wart takiej ceny, jeżeli nagrodą była wolność. 


Od Jafara

 Pora Nagich Drzew była jego niezbyt ulubioną porą. Chociaż świat wyglądał przepięknie, okolony bielą, która dawała poczucie estetycznej czystości, to była to tylko fasada. Łatwo było zauważyć, że gdy wychodziło się na zapyziałe uliczki, błoto i brud wylewało się z wszystkiego co popadnie, kalając tą biel brązem, czernią, a nawet żółcią. Już wolał jak wszystko było suche, a nie ubłocone. A teraz właśnie to przed sobą widział. Chlapa... Totalna chlapa, która powodowała, że jego łapy z nieprzyjemnym plaśnięciem odbijały się w topniejącym śniegu. 
Bardzo go to brzydziło. Z chęcią przeczekałby tą porę w Gnieździe Dwunożnej. Przynajmniej chłód był znikomy i nie odmarzał mu tyłka. W takich chwilach nawet cieszył się z tego tandetnego sweterka na swoim grzbiecie, bo o dziwo dawał potrzebne ciepło jego krótkowłosemu ciału. 
— Zabiję cię za to — rzekł do Dumy, który szedł obok niego z zadziornym i szerokim uśmieszkiem. 
— Oj tam, oj tam... Nie pożałujesz, mówię ci — zapewnił jego rozmówca, nie robiąc sobie nic z jego zbolałej miny. 
Gdyby wzrok mógł zabijać, to kocur leżałby martwy. Dlaczego się zgodził z nim pójść? A no ten twierdził, że to coś bardzo ważnego. Nie zwykł takich spraw odkładać w czasie. Mógł wszak wysłać wraz z nim swoje koty, ale coś czuł, że ci nie zrobiliby roboty szybko i sprawnie jak tego oczekiwał. Pewnie zatrzymaliby się w Kasztelanie na panienki. Tak, otaczali go idioci i wszelkiego rodzaju nisza, którą ocalił przed głodem i zimnem. Mało którzy potrafili go czymkolwiek zaskoczyć. 
— Daleko jeszcze? — zapytał swojego "partnera", widząc jak zaczęli kierować się obrzydliwie brudną, ubłoconą ciemnym śniegiem drogą. 
— Za momencik. 
Zacisnął pysk, starając się zwalczyć obrzydzenie, gdy jego opuszki zanurzały się w tej brei. Jeszcze chwila, jeszcze moment i nie wytrzyma. Wskoczy kocurowi na grzbiet i będzie go nosił. 
— To jakaś zemsta za to, że kazałem ci czekać? — Uniósł brew, mierząc niebieskiego wrogim wzrokiem. 
Duma widząc to zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. 
— Skądże. To coś lepszego! — zapewnił za bardzo jak dla niego entuzjastycznie. 
Wziął głębszy wdech. Spokojnie, tylko spokojnie. Jakoś to przeżyjesz. Przynajmniej miał taką nadzieję. 
Gdy znaleźli się w końcu na miejscu, jego łapa uniosła się i dała po pysku samotnikowi, który nawet po tym, nie przestał się głupio szczerzyć. Położył po sobie uszy, wpatrując się w udekorowane miejsce, które ten wybrał na randkę. 
— Jesteś mysim móżdżkiem — stwierdził, mierząc Dumę wzrokiem, ale podszedł do kartonu, wycierając łapy w leżącą obok szmatę. Zaraz potem do niego wszedł, kładąc się na miękkim posłaniu, czując obok siebie obecność kocura, który ruszył jego śladem. 
— No nie mów, że ci się nie podoba? Taka wersja nieco uboga, ale patrz. Mam twoje ulubione danie. — Wskazał na martwego szczura.
Parsknął śmiechem, ponieważ to było dla niego za dużo. Tak bardzo starał się porzucić pamięć o swojej przeszłości, ale gdy już sobie przypominał poprzednie życie, nie potrafił nie wspominać go z uśmiechem na pysku. Duma wiedział jak go rozbawić. Co było uroczę, ale i tak był głupkiem. 
— Mmm... Brudny, śmierdzący szczur. Jesteś pewien, że to mój ulubiony posiłek? — Uniósł brew. 
— No wybacz, nie stać mnie było na cielęcinę. — Duma otarł się o niego łbem. 
— No dobra... Wybaczę ci. Ale ten jeden raz. Następnym razem dostanie ci się bardziej za takie akcje. Czy ty nie widzisz jaka jest pogoda? Mogłeś poczekać do ocieplenia! — zaczął mu narzekać. 
Samotnik zaśmiał się pod nosem, po czym przybliżył posiłek bliżej. Nos czarnego się skrzywił z odrazy. O nie... To był ten moment, gdy zdał sobie sprawę, że odwykł od jedzenia takich pyszności, które teraz w jego głowie uchodziły wręcz za obrzydlistwo. Ale co się nie robiło, aby przypomnieć sobie dawne czasy? Upolowanie szczura zawsze uchodziło za coś niesamowitego. 
Spędził więc z tym idiotą ten dzień, ale później kocur musiał go zanosić na swoim grzbiecie przez te całe błoto w ramach pokuty. I to była chyba najlepsza część tej całej podróży. 

Od Nastroszonego Futra CD. Morelki (Morelowej Łapy)

Skrzywił się na wspomnienie kocicy. Paskuda była... Jakby to powiedzieć? Niespełna rozumu. Odwaliło jej po porodzie i ten stan wciąż trwał. Powoli zaczynał porzucać nadzieję, że jej się poprawi. Jego dzieci cierpiały z jej winy. To, że córka uważała go za lepszego rodzica od niej, ponieważ chciała się z nim nielegalnie spotykać, było wspaniałe. Chociaż... Tak naprawdę to wolał, aby to ona zajmowała się bachorami. Była w końcu kotką. A one do tego tylko się nadawały. 
— Twojej matce coś odwaliło —powiedział prosto z mostu. — Nigdy nie widziałem, aby zachowywała się tak agresywnie jak teraz. Rozumiem, że może obudziły się jej matczyne instynkty, ale także uważam, że przesadza. Mam prawo sprawdzić co dzieję się z wami, jako wasz ojciec. Jednak do twojej matki nigdy nic nie docierało, więc wątpię, aby to się zmieniło w najbliższej przyszłości. Może się ogarnie, gdy zostaniecie uczniami. Wtedy nie będzie mogła was wszystkich pilnować.
— No właśnie! Przesadza! Chciałabym trochę wolności, a nawet sobie poleżeć nie mogę w spokoju, bo zaraz mnie musi lizać. I jeszcze to rodzeństwo! Czasami bardziej wkurzające niż matka. Z tobą jest o wiele lepiej! Może mogłabym tu zostać? — zapytała.
Na chwilę go zatkało. Zostać? Tutaj? Już widział te spojrzenia i słyszał drwiny z pysków swoich wrogów, że zamienił się w mamusie. O nie, nie, nie, nie. Nie było mowy, aby córka kręciła mu się pod łapami, być może nawet spała przy jego boku! To byłby wstyd! Nigdy nie przełknąłby tej hańby. 
— Nie — rzekł stanowczo. — Nawet jeśli uważasz, że wolisz przesiadywać ze mną, klan nakazuję ci życie przy matce, aż nie ukończysz sześć księżyców. Jak będziesz się tu kręcić, to prędzej czy później ktoś cię odniesie... Albo zdepcze...
— Zdepczą, zdepczą! Tak... Oczywiście! Już to widzę — zaczęła pyskować — Ale właśnie! Chyba już muszę iść, bo matka się jeszcze obudzi i będzie się na mnie złościć. Przyjdziesz kiedyś do mnie?
Zastanowił się chwilę na odpowiedzią, ciesząc się, że jednak mała porzuciła swoje plany z zostaniem przy nim.
— Przyjdę o ile twojej matce nie odbije i mnie nie pogoni — prychnął pod nosem na samo wspomnienie jej agresji względem niego. Była żałosna. 
— Dobrze, w takim razie idę. Do zobaczenia  — powiedziała cicho i zrobiła krok w stronę, z której przyszła. Nie zatrzymywał jej, a gdy zniknęła mu z oczu, wrócił do swoich spraw.

***

Jego dzieci zostały uczniami i... Nie podobało mu się to, że Daliowa Gwiazda wybrała Sroczy Lot na mentorkę jego latorośli. Oczywiście do Mgiełki nic nie miał. Nawet cieszył się, że siostra pozna swoich bratanków. Ale... Ale ona?! Sroka?! Dalii coś pieprzło na mózg. Widać było, że kotki nie nadawały się na liderów. Właśnie po tej decyzji. Od razu jakikolwiek szacunek do tej idiotki został przez niego zadeptany. Nie żeby jakikolwiek kiedyś miał, ale i tak... Gardził nią teraz jeszcze bardziej. Jeżeli Sroczy Lot zepsuje mu córkę, to zabiję i ją, i swoją latorośl. Nie będzie przecież pozwalał na to, aby te dwie się ze sobą dogadały. Dlatego też Kawcza Łapa powoli kierowała się u niego w stronę usunięcia z rodziny, przez co całą swoją uwagę skupił na tej lepszej córce. 
— No. Zostałaś uczennicą, Morelowa Łapo. Jak poszedł pierwszy trening z ciocią? — zapytał, podchodząc do niej, gdy tylko dojrzał ją w pobliżu. 

<Morelko?>

Od Niedźwiedziej Siły CD. Księżycek

 Wyjść na zewnątrz? O nie. Nie podobał mu się ten pomysł. Mała mogła sobie coś zrobić. Nawet jeżeli dalej byłaby schroniona przed wzrokiem latających drapieżników pod chłodnymi ścianami jaskini, tak obawa, że kocię mu ucieknie tylko w nim rosła. Był odpowiedzialny za tego szkraba. Gdyby coś jej się stało, nie potrafiłby spojrzeć Aksamitce w oczy. 
— Na takiego małego kociaka jakim jesteś wiele rzeczy może zagrozić. Od kota, który przypadkiem na ciebie nadepnie, po drapieżniki czające się poza jaskinią. Świat nie jest placem zabaw. Zawsze istnieję coś co może sprawić ci krzywdę. — Pochylił łeb nad kocięciem, stykając się z nią czołem. Chociaż jej czółko było takie malutkie, że bardziej ta dotykała go całą swoją głową. 
Widział jak powoli na jej pyszczku maluje się niezadowolenie i ta iskra, która chciała wyrwać się z niewidzialnych oków jego słów. 
— Ale tatooo! — pisnęła, próbując przekonać go do zmiany zdania. 
I co miał zrobić? Ulec? Zgodzić się na ten krok? Kiedyś życie było znacznie łatwiejsze... 
— No dobrze, ale tylko przed żłobek. I trzymaj się blisko mnie — uległ, kierując kroki wraz z małą w rejon, na którym mogła się poruszać. Obserwował ją uważnie. Praktycznie nie zwracał przez to na nic uwagi. Dalej nie przywykł do ojcostwa i wiele spraw musiał nauczyć się z biegu. Taka na przykład podzielność uwagi, która była trudna do opanowania. 

***

Aksamitna Chmurka tak jak zapowiadała wróciła do swoich spraw, a on zasiadł w żłobku. Opieka nad kociętami i to aż całą czwórką, była przerażająca. Maluchy wiły mu się przy brzuchu, by ogrzać się w jego gęstej sierści i w zasadzie ten stan lubił. Gorzej się robiło, gdy zaczynały się budzić i skakać. Wtedy rozpierzchały się w różne strony, a on musiał na każdą mieć oko. Taka Kwiatuszek uwielbiała najbardziej uciekać, a łapanie jej powoli zaczynało wchodzić mu w krew. Nic więc dziwnego, że od opieki nad dziećmi, zaczął czuć się tak strasznie wyczerpany, jak po dobrym treningu. Nigdy nie spodziewał się, że macierzyństwo, a w jego przypadku tacierzyństwo było takie trudne. 
— Księżycek! — zawołał do córki widząc jak ta próbowała oderwać kawałek mchu z posłania. — Tu masz kulki mchu. — Wskazał na zabawki łapą, zwracając uwagę nagle na Listek, która w podskokach rzuciła mu się na grzbiet. Nie poczuł nic niezwykłego, ponieważ córka była lekka, ale jej rozbrykanie i energiczność chyba najbardziej dawały mu w kość. 
Za jakie grzechy przyszło mu to przeżywać? Nie wiedział. A raczej wiedział... Nie był w końcu dobrym kotem. Czyli tak wyglądała nauczka za te wszystkie popełnione zbrodnie? 

<Księżycek?>

Od Larwy CD. Lukrecji

 Najeżył się na te słowa. Arlekin niczego nie rozumiał. Niczego! Naprawdę był taki ślepy? Aż tracił wiarę w to, że był z nim spokrewniony. Normalnie przynosił wstyd. 
— Jesteś moim ojcem. Mam prawo wiedzieć o rzeczach, które dotyczą mojej rodziny. A Daglezja nigdy nie będzie jej częścią. Niszczy cię i osłabia — wyrzucił to z siebie, mając nadzieję, że ten nareszcie przejrzy na oczy i zobaczy ile zła było w tej głupiej klifiaczce. 
— Jeśli coś bezpośrednio dotyczy ciebie, nie widzę problemu. To dobrze, że zwracasz uwagę na to, co się wokół ciebie dzieje — miauknął kremowy. — Jeśli jednak wtykasz nos w nieswoje sprawy, gdy drugiej stronie wyraźnie to przeszkadza, po prostu przestań. W niczym ci to nie pomoże i nie przyniesie żadnych realnych korzyści. Nic tym nie zdziałasz.
— Zyskam to, że ochronie ojca od zarażenia się pchłami oraz uniemożliwię powołanie na świat mieszańców, z którymi musiałbym żyć do końca życia? To jak najbardziej mnie dotyczy. Nie chcę się wstydzić tego, że jestem synem kogoś kto uległ pierwszej lepszej — powiedział, czując jak rośnie w nim gniew. Staruch zdawał się głuchy na jego słowa. Naprawdę uważał, że to co robił było właściwe? No chyba nie. 
— Dalej brniesz w to samo. Krążysz tylko wokół jednego. Męczysz ciągle ten sam temat, do upadłego. Nie chcesz nawet mnie zrozumieć — Lukrecja zaczął narzekać. — Gdybyś miał choć trochę chęci, spojrzałbyś na to zupełnie inaczej i nie wygadywał bzdur. Nie masz się czego wstydzić, nie uległem. 
Wyrwał się z jego pyska krótki śmiech. Co? Ależ on był przezabawny. Tak samo jak żałosny. Naprawdę coraz bardziej miał ochotę odciąć się od tego wypierdka sowy, ale nie mógł. Nie, gdy w jego żyłach płynęła ta sama krew. Nie, gdy ich pyski były wręcz do siebie podobne. Taki Padlina czy Pasożyt mógł twierdzić, że Lukrecja nie był ich ojcem. Nawet nie byli do niego podobni, ale on? On był skazany na wygląd, który przypominał mu każdego dnia, że był z nim połączony więzami krwi. 
— Zrozumieć cię? Nawet nie chcesz mi tego wytłumaczyć. I to żadne bzdury. Widzę co się święci. Najgorsza rzecz zmieszać swoją krew z kimś takiego sortu. Nawet jeśli twierdzisz, że wcale nie "uległeś". Sama przyjaźń czy znajomość z tym dzikusem to hańba — warknął do ojca, który na te słowa obnażył kły. 
— Tu nie ma czego tłumaczyć. Wielka filozofia, też mi coś — prychnął wojownik. — Ostatni raz powtarzam. Wiem co robię. Zapewniam cię. Nie wplątałbym się w romans z pierwszą lepszą kotką, jaką zobaczyłem na zgromadzeniu, nie martw się tak o mnie — upomniał go warkotem. — Jestem dorosłym kotem. Mam rozum. Nie jestem kocięciem. Nie musisz i nie będziesz musiał się wstydzić za swoją rodzinę. Nie masz i nie będziesz mieć powodu.
— Jak już wspomniałem... to się okaże. Zejdziesz ze mnie? Lepiej abym wracał na trening — miauknął, ucinając temat tej wroniej strawy. Miał dość kłótni z kimś o intelekcie myszy. Widać było, że brnie uparcie w jedno, a jego słowa jedynie co to odbijały się od niego jak od drzewa. 
Lukrecja skinął łbem i nareszcie go puścił. Schował pazury, wciąż jednak wściekle mierząc go wzrokiem. 
— Będzie tak, jak powiedziałem — rzucił kremowy. — Wracaj, bo masz dużo do nadrobienia.
Położył po sobie uszy, po czym zniknął mu z oczu, nic już więcej nie dodając.

***
*po mianowaniu Larwy na wojownika*

Obserwował ojca mierząc go wrogim spojrzeniem. Był już wojownikiem, kimś dorosłym. Nie wmówi mu już, że mało się znał na życiu. Jego wzrok wręcz wypalał w nim dziurę. Ten stan trwał już od jakiegoś czasu. Śledził go, obserwował każdy jego krok. Tak jak dzisiaj. Gdy wrócił od Daglezji, miał ochotę zwymiotować mu pod łapy, ale się powstrzymał. Oblizał swoje kły, po czym wstał i podszedł do kocura, zakładając na swój pysk maskę życzliwości. 
— Witaj, ojcze. Jak mija ci dzień?

<Lukrecjo?>

Od Szczurka CD. Aitala

No dobrze... spróbuje. Był w końcu szczurem. Powinien umieć gryźć. Da radę. Da radę. 
Złapał za jego łapkę, czując na języku sierść, a następnie ją puścił. To było szybkie, ale przecież... Ugryzł, czyż nie? Czy nie o to chodziło? Mógł już przestać krzywdzić starszego? Nie chciał w końcu, aby coś mu się złego stało i to jeszcze z jego winy. Przecież kocur tyle dla niego zrobił. 
— Dobrze? 
Aital pokręcił głową zawiedziony.
— Nie... Musisz użreć to! Jak jedzenie, rozumiesz? Jakbyś jadł!
Jak to jakby go jadł?! Strach od razu pojawił się w jego wnętrzu, a sierść uniosła aż ze zgrozą w górę. 
— Ale ja nie chcę cię jeść! — pisnął. — Jesteś moim tatą... sam tak mówiłeś. A o rodzinne trzeba dbać, a nie jeść — przypomniał mu o tym, bo może z dziwnego, niepojętego dla niego powodu, o tym zapomniał. Już czuł jak łezki zaczęły wzbierać w jego ślepiach. Nie potrafił, nie był w stanie tego zrobić! 
— Ale nie zjesz mnie, spokojnie! Tylko ugryź. Wbij ząbki najmocniej jak umiesz. To nic trudnego — starał mu się to na spokojnie wytłumaczyć starszy. 
Nie żeby go to przekonało. Dalej miał co do tego złe myśli. Wziął jednak głęboki oddech, po czym ponownie złapał za jego łapkę i mocno wbił w nią swoje kiełki. Słysząc cichy pisk swojego taty, aż się zdziwił. Nie wiedział, że koty umieją tak robić! Sądził, że to tylko szczury piszczą! Nic więc dziwnego, że przestraszony puścił kończynę Aitala, robiąc wielkie oczy. 
— T-tak... J-jest dobrze. T-tak gryź innych... — odezwał się dalej skrzywiony przez ból biały. 
— Mhm... — miauknął, po czym oblizał pyszczek, czekając na nagrodę. Bo skoro udało mu się wykonać to zadanie, to liczył na coś smacznego. 
Samotnik podał mu jakieś kości, po czym zaczął wylizywać miejsce ugryzienia. Widząc to, czuł niezwykle ogromne poczucie winy. Już mu przeprosiny cisnęły się na pyszczek, ale zrezygnował i zaczął węszyć po tym co dostał. Było dziwne. Pierwszy raz widział coś takiego na oczy. Zaczął gryźć kość, ale była dla niego za twarda. Naprawdę jego bracia tym się żywili? Szorował kiełkami po niej, ale nic nie był w stanie zdziałać.
— Jak się to je? To twarde. — Wypluł posiłek, czekając na jakieś wyjaśnienia. Kocur w końcu znał się na byciu szczurem, nawet bardziej od niego. A co jeśli... Też był szczurem, ale odkrył, że jednak był kotem? Czy to było możliwe? 

<Aital?>

Od Makowego Pola

 Dalej nie mogła uwierzyć w to, że jej ojciec siedział w starszyźnie. To nie mieściło jej się w głowie. Powinien wziąć udział w wojnie jak każdy i udowodnić Daliowej Gwieździe, że był godny tytułu wojownika, ale nie... Nawet go nie wybrano na tą masakrę. Nie rozumiała decyzji liderki. Może Trzcinowa Sadzawka był przyjacielem poprzedniego lidera, ale dzięki niej nieco już się ogarnął. Nie ryczał i bardziej zdawał się jej słuchać niż przedtem. A to było już coś. Miała nad nim kontrolę. Czy musiała udowodnić to Dalii? Czy o wiele prosiła? Nie cierpiała widzieć, że jedyny kot, nad którym miała władzę, nie miał żadnych praw. Nawet nie mogła wysłać ojca na polowanie, aby jej coś smakowitego złapał, bo był utrzymywany jak taki pasożyt. Budziło w niej to odrazę i wstyd do kocura. To było marnowanie idealnego niewolnika. 
Skrzywiła się, kierując kroki do medyczki. Leczyła się coraz częściej u Strzyżykowego Promyka, a nie tego oblazłego starca, który pewnie sam powinien odejść na spoczynek. A tu Dalia nawet nie interweniowała... Phi! 
— Strzyżykowy Promyku! — zawołała od progu, siadając na mszalnym legowisku, obserwując spod przymrużonych powiek, uciekającego w tę pędy Zdradziecką Rybkę. Biedak się pochorował? Ale przykro. Szkoda, że nie zdechł. Może powinna zaproponować Strzyżyk, aby przestała niańczyć ofiary losu? Widząc nadchodzącą zaraz potem kotkę, uśmiechnęła się do niej miło. 
— Witaj, mam problem. Przez tą całą wojnę coś sobie uszkodziłam. Boli mnie łapa. — Pokazała kończynę rudej. 
Ta zbadała ją dość szybko, dając wyrok, który zmroził jej sierść na karku. Jak to problem ze stawami? Czy ona się starzała?! Niemożliwe! Była przecież piękna i młoda. Nie mogła mieć już starczych chorób! Co jeśli Dalia się dowie i skończy w legowisku starszych wraz z ojcem?
— Ale to naprawisz, prawda? — miauknęła z obawą w głosie. 
— Oczywiście. To nic strasznego — uspokoiła ją nieco, dając jej zaraz potrzebne zioła. 
Zjadła je szybko, jeszcze chwilę zagadując medyczkę, aż ostatecznie ruszyła do legowiska wojowników, aby odpocząć. 

Wyleczona: Makowe Pole, Zdradziecka Rybka

29 kwietnia 2023

Od Gronostajowej Bryzy do Gepardziej Łapy

Kotka szła po mokrym błocie obok Frezjowego Płatka. Wojowniczka z Klanu Wilka, jak gdyby nigdy nic biegła truchtem po gnijącej trawie z uśmiechem na pysku. Gronostajowa Bryza ledwo się powstrzymywała, żeby jej nie zadrapać. Ale wtedy Klan Wilka by się wściekł. Tygrysia Gwiazda też byłaby zła za jej lekkomyślność. Więc musiała posłusznie iść obok drugiej kotki. Nie spodziewała się, że dużo upolują, była przecież pora nagich drzew. A Klan Wilka jadł zdobycz złapaną przez Klan Burzy. Byli tylko lisimi sercami. Przejęli obóz jej klanu.
- Może tam poszukaj. Jest mniej błota i pewnie trochę zwierzyny. – Miauknęła Frezjowy Płatek.
- A może ty czegoś poszukaj. – Warknęła Gronostajowa Bryza pod nosem.
- No dobra. – Miauknęła wojowniczka Klanu Wilka i odbiegła w swoją stronę machając ogonem. Gronostajowa Bryza cicho stawiając łapy po trawie, węszyła w poszukiwaniu zdobyczy. Zdziwiło ją zachowanie Frezjowego Płatka. Większość jej klanu była wrogo nastawiona. Usłyszała cichutki szelest i natychmiast odwróciła się w kierunku dźwięku. To był chudy, mały królik. Ledwo by nakarmił jednego kota. Ale zdobycz to zdobycz, musiała ją złapać. Dlatego przykucnęła do ziemi w pozycji łowieckiej bezszelestnie skradając się do zwierzyny. W porze nagich drzew było tak mało jedzenia, że gdy zbliżyła się do królika, ogon zaczął jej drgać z podekscytowania, a tylne łapy udeptywały ziemię. Wyskoczyła najdalej jak potrafiła, a królik zerwał się do biegu. Gronostajowa Bryza pobiegła za nim co sił w łapach, jednak królik był szybki. Przyśpieszyła i zaczęła się zbliżać do ofiary. Wyciągnęła łapę i wbiła pazury w zdobycz. Przytrzymała ją i uśmierciła mocnym ugryzieniem.
- Szybka byłaś! – Pochwała Frezjowego Płatka zaskoczyła ją. Myślała, że wojowniczka poluje.
- Nic nie złapałaś? – Spojrzała na nią z pogardą.
- Było za mało zwierzyny. Ale twoim królikiem naje się kilka kotów. – Gronostajowa Bryza szczerze w to wątpiła, biorąc pod uwagę, jak głodny był klan i jak mały był jej królik, ale nie powiedziała tego Frezjowemu Płatku.
- Wracajmy do obozu. – Miauknęła zamiast tego.

***

Była na polowaniu aż do wysokiego słońca i gdy wróciła do obozu, była już zmęczona. Przywitała się z Tropiącym Szlakiem i odpoczęła chwilę, zanim spytała się go.
- Chcesz iść na polowanie?
- No dobra.
- To chodź. – Podeszła z bratem do burego kocura, wylegującego się na kępach wrzosu. Popatrzył na nią leniwie i mruknął coś pod nosem. Wstał i miauknął głośniej.
- Czego chcecie? – Nie zabrzmiało to miło, ale taka była większość Klanu Wilka. Traktowała Klan Burzy z pogardą, jak jakichś więźniów. Ale chyba byli więźniami.
- Chcemy iść na polowanie.
- To chodźcie. – Mruknął bury kocur i wyszedł z obozu. Gronostajowa Bryza szukała zdobyczy prawie na całym terytorium, ale nic nie znalazła. Jedynie Tropiącemu Szlaku udało się upolować całkiem dużego królika. Był już prawie wschód księżyca, gdy ich towarzysz z Klanu Wilka miauknął, że nie chce dłużej tu stać i wrócili do obozu. Nie chciało jej się jeść. Ledwo weszła do legowiska i położyła się na posłaniu, zasnęła.

***

Gdy się obudziła, wciąż była zmęczona a legowisko było już puste. Każdy wstał. Powłócząc łapami, wyszła z legowiska i podeszła do sterty zdobyczy. Leżały tam dwa chude króliki. Skoro tak, to raczej nie zje. Oczy jej się same zamykały, a nogi pod nią uginały. Podszedł do niej Tropiący Szlak.
- Nareszcie wstałaś! Chcesz ze mną pójść na polowanie? – Miauknął przyjaźnie. Gronostajowa Bryza niemrawo pokiwała głową.
- Wszystko w porządku? Nie wyglądasz za dobrze. – Zaniepokoił się brat. – Może lepiej pójdź do Gepardziej Łapy. Chodź. – Poprowadził ją do Skruszonego Drzewa, gdzie znajdowało się legowisko medyczki. Srebrna kotka była w środku i mieszała zioła.
- Co się dzieje? – Miauknęła zdziwiona. – Potrzebujecie czegoś?
- Gronostajowa Bryza nie wygląda dobrze. – Odpowiedział Tropiący Szlak. Gepardzia Łapa podeszła i zbadała ją dokładnie.
- Ma wyczerpanie.  – Miauknęła po chwili. – Musi odpoczywać. Dam jej zioła. Nic jej nie będzie.
- No dobrze. – Powiedział Tropiący Szlak. – Mam nadzieję, że niedługo wyzdrowiejesz, Gronostajowa Bryzo. Przyjdę później. – Odwrócił się i wyszedł.
- Połóż się tu. – Nakazała Gepardzia Łapa, wskazując posłanie. – I zjedz te zioła. – Podała jej owalne liście o ząbkowanych krawędziach. Gronostajowa Bryza chwyciła zioła i ostrożnie ugryzła. Skrzywiła się, gdy poczuła okropny smak. Szybko przegryzła i połknęła resztę. Miała już to za sobą.

<Gepardzia Łapo?>
Wyleczona: Gronostajowa Bryza

27 kwietnia 2023

Od Aitala CD. Szczurka

 Nie wiedział, że szczury potrzebują tak dużo jedzenia… Nie wystarczyło dać raz na tydzień? Dziwne, ale musiał stanąć na wysokości zadania. Wzruszył ramionami.
- Najwyraźniej muszę iść do miasta. To... Poczekaj z pół dnia i coś znajdę, dobrze?- miauknął i bez zapytania poszedł na wycieczkę. Miał nadzieję, że nikt go nie złapie na próbie ucieczki z szopy… Zresztą, zdobył już wprawę, bo musiał co chwilę unikać Krokus! Był pewien, że da sobie radę.


***


Niczego nie potrafił znaleźć! Wrócił z przeterminowanym serem, ogryzkami i jakimiś kośćmi, co już i tak było dla niego sukcesem! Wsadził to wszystko do jakiegoś znalezionego mini kartonu i gdy przyszedł, od razu pokazał zdobycz Szczurkowi. Jego zwierzak z początku wydawał się być bardzo radosny, że się pojawił, ale jedzenie niezbyt mu się spodobało…
- Um... To na pewno da się zjeść?
- Oczywiście. To jedzenie dla szczurów. Ale nie możesz go tak szybko dostać, prawda?- parsknął rozbawiony.- Już, zrób jakąś sztuczkę. Coś śmiesznego. To ci dam trochę.
Miał nadzieję, że szczur zapamiętał to, jak tłumaczył mu jego nowe realia życia. Całe szczęście przypomniał sobie! Obserwował malucha zaintrygowany, kiedy ten robił fikołka.
- Ta da!
Zaczął się śmiać, patrząc na jego wyczyn. Też tak kiedyś próbował, ale Szczurek był lepszy! Podsunął mu kawałek sera. Zaadoptowanie dziecka było jego najlepszą decyzją. Teraz w końcu miał co robić!
- Świetnie sobie radzisz! Jesteś naprawdę fajnym szczurem!
Przez chwilę myślał, że Szczurek nie zje posiłku, ale schrupał ser. Przynajmniej jedno miał z głowy, nie narzekał to mniej zmartwień. Nie miał zamiaru przecież szukać czegoś bardziej zdatnego do jedzenia!
- Umiem jeszcze tak - szary złapał za swój ogonek i zaczął się kręcić w kółko. Chichotał pod nosem patrząc na jego wyczyny. Właśnie takiego szczura potrzebował by się nie nudzić. Takiego fajnego zwierzaka, który był dość zabawny. Dał mu ogryzka. Jeszcze raz go maluch zaskoczył i po raz kolejny zjadł bez większego narzekania!
- Dziwne to jedzenie szczurkowe jest. Ale brzuszek mój się cieszy!
Uśmiechnął się szeroko. Wszystko szło super! Szczurek był szczęśliwy, on też… Stanowili super zespół i z pewnością będą się dogadywać!
- Tak! To jest jedzenie dla szczurków. Moja mama dałaby ci pewnie jakieś mięso... Z twojej mamy! A ty nie chcesz jeść mamy, prawda? Nie jedz od niej niczego. Ona ci da świństwo.
Straszenie malucha przyniosło skutek. Wydawał się być przerażony i wytrzeszczył oczy. No, może w końcu dotrze do niego, że Bylica to nie jest dobry kot. Nie miał już do niej za grosz szacunku. Nie reagowała jak przychodził poobijany i racja, kochał ją, ale… Nie była dobrą mamą i zabrałaby mu szczura!
- Nie chcę jeść mamy! Nie będę nic od niej jadł. Obiecuje. Nie wie nawet, że tu jestem.
- I nie może się dowiedzieć. Jestem dla ciebie najważniejszy i skoro tak mówię, to musisz się mnie słuchać. Więc nie próbuj być nawet głośno bo skończysz jako śniadanie! Hm... Musimy poćwiczyć twoją samoobronę...- zaczął głęboko myśleć.- Szczurku, jak mnie uderzysz to dostaniesz jedzenie. Ale musi boleć.
Wiedział, że musiało to być dziwne dla Szczurka, ale trzeba było go przyzwyczaić do życia w innym środowisku. Nie mógł pozwolić na to, by ktoś zabrał mu jego zwierzątko i porwał!
- Mam cię bić? Ale... to złe... i niemiłe. A ty jesteś bardzo miły. Nie chcę byś był na mnie zły...
- Będę na ciebie zły jeśli tego nie zrobisz. Już, uderz mnie, ugryź kopnij... Musisz się nauczyć obrony. Gdyby cię dorwała taka kotka i mnie by nie było, to musisz się chronić!
Czekał zniecierpliwiony czy coś w końcu zrobi. Nie rozumiał czemu szczurka to tak przerażało. Dopiero po chwili poczuł lekkie szturchnięcie. No w końcu….
- Nic ci nie jest?! - pisnął przejęty maluch, jakby zrobił mu straszną krzywdę. Zaśmiał się cicho. Co to miało być… To było aż zabawne.
- Nic mi nie jest! Ledwo co mnie dotknąłeś! Musisz walnąć z całej siły, albo jeżeli tego nie umiesz, to mnie ugryź najmocniej jak potrafisz!

<Szczurek?>

26 kwietnia 2023

Od Klonowego Upadku

 Nie widziała słońca kolejny dzień. Uwięziona wraz z braćmi w jaskini oczekiwali na swój wyrok. Bała się wydać z siebie pisk, by ktoś zaraz nie skrócił ją o głowę. 
- To wszystko twoja wina. - wysyczał Cierń kolejny raz. - Gdybyś tylko go złapała nie gniliśmy by teraz tutaj. 
Klonek zacisnęła oczy. Czuła jak łzy znów się zbierały. Ostatnio głównie płakała. 
- Przez ciebie tu skończyliśmy. Więc to ty bierzesz winę na siebie. - powiedział bury. 
Szylkretka jedynie pokiwała głową. Chciała tylko dowiedzieć się kto jest jej ojcem, a skończyła czekając w jaskini na śmierć.
- Cierń, nie przesadzasz? - odezwał się Bizon. - To był nasz plan, to ona dołączyła.
- Bez niej damy radę to powtórzyć, a ja nie zamierzam kończyć tutaj. - syknął i uderzył łapą o skałę. 
Starszy brat ucichł. Nikt z ich nie chciał umierać. 

***

Czuła na sobie milion spojrzeń. Kady kot z Klanu Klifu zdawał się ją obserwować. Grzybowa Gwiazda z powagą spoglądał na nich z góry. Gdzieś w tyłach dojrzała resztę przybranego rodzeństwa, ale jedyne co znalazła w ich oczach to pogarda. Skuliła się. 
- Klonowy Upadku, zawiodłem się na tobie. Młoda krew jest przyszłością naszego klanu. Wasz czyn był barbarzyński. Atak na własnego lidera nocą jest absurdalny. Twoi bracia wskazali cię jako główną winowajczynie. - powiedział to tak podejrzliwie, że Klonek uciekła od niego spojrzeniem.
Nie mógł wyczytać, że to wszystko było kłamstwem. Już wystarczająco dużo problemów narobiła braciom. Nie mogła ich znów zawieść. Zamknęła oczy, wyczekując wyroku.
- Z tego powodu zostajesz wygnana. Jeśli twoja łapa stanie na naszych terenach zostaniesz przegoniona. Szarżujący Bizonie, Cierniste Splątanie, także dostajecie wygnani. Historia nie może zatoczyć koła.
Wściekły ryk burego wypełnił uszy Klonek. Uchyliła atakiem złości brata, kuląc się na ziemi. Bizon zamarł w bez ruchu. Analizował i przetrawiał wszystko w środku. 
- Wyprowadzić ich. - rozkazał Grzybowa Gwiazda.
Klonek poczuła, jak ktoś ją popycha od tyłu. Zniecierpliwione żółte oczy nie miały w sobie empatii. Skulona zaczęła iść. Spięte łapy utrudniały jej chodzenie. Zmrużyła oczy przytoczona jasnością na zewnątrz. Wodospad szumiał nad ich głowami. Śliskie skały sprawiały, że kończyny się rozjeżdżały. Szylkretka szła niepewnie do przodu. Jej bracia za nią, także w asyście wojowników. 
- Zemszczę się. - szeptał wściekle Cierń do samego siebie.
Bizon zdawał się nieobecny. Jakby nadal nie wierzył, że to się stało było prawdą.
Dotarli do wierzby. Błoto zalało większość polany. Strumień był większy niż pamiętała. 
- Idźcie i nie wracajcie. W Klanie Klifu nie ma litości dla zdrajców. - powiedział Czarny Ogień, spluwając na nich. 
Bizon musiał przytrzymać Ciernia, by ten nie rzucił się na czarnego.
- Wypluj te słowa mysia strawo! Masz klapki na oczach. Nawet nie widzisz co się dzieje we własnym klanie. - syczał bury. 
Klonek zacisnęła oczy. Próbowała z całych sił nie popłakać się. Zostali skazani na siebie. Umrą z głodu. Albo Cierń ją zabije podczas snu. Skazała swoich braci na wygnanie przez swoją nieudolność. Teraz ich wszystkich czekała śmierć. 

25 kwietnia 2023

Od Mrówki CD. Bławatka

    Widok kociąt wtulonych w siebie, potrafił wzruszyć każde matczyne serce. Kocurki leżały przy sobie, wtulone częściowo w futro matki. Mrówka otulała ich opiekuńczo ogonem. Kochała Bławatka i Goździka. Troszczyła się o swoich synów jak o najcenniejszy skarb. Dużą uwagę poświęciła ich rozwojowi. Chciała zapewnić synom bezpieczne, spokojne i szczęśliwe dzieciństwo, równocześnie ucząc ich wierności, odwagi i cierpliwości. Wychowywała ich na wojowników. Chociaż Mrówka uważała, że miała wspaniałe dzieciństwo u boku brata i rodziców, ten beztroski czas minął i wkroczyła w dorosłość z ciężarem na barkach. Swoje kocięta chciała ochronić. Wiedziała, że życie w lesie jest niebezpieczne i pełne wyzwań. Byli jednak członkowie Owocowego Lasu, a jako społeczność mogli troszczyć się o siebie nawzajem, zapewniając sobie przetrwanie. Mrówka pragnęła dla swoich kociąt losu, który pozwoli im jak najdłużej cieszyć się spokojem. Była gotowa przyjąć na swoje barki wszystko to, co mogło im zagrozić, byle oni mogli być wolni. Czasami śniła o Bławatku i Goździku jako dorosłych kocurach, świetnych w walce i polowaniu. Byli jej oczkiem w głowie, wiązała z nimi ogromne nadzieje, dumna z każdego gestu swoich maluchów. Stworzyła z nimi niesamowitą i silną więź. To było wspaniałe doświadczenie i Mrówka chciała jak najdłużej zatrzymać ich u swojego boku.
    Uśmiechnęła się delikatnie. Miała jeszcze dużo czasu, żeby się nimi nacieszyć. Byli jeszcze tacy mali. Polizała oba kocurki po łebku, ostrożnie i czule. Chciała dać im jeszcze trochę pospać. Szczególnie Bławatkowi, który mimo jej nalegań i protestów długo ćwiczył naukę polowania. Właściwie było to polowanie na kamyk. Jednak wszystko, co im dzisiaj przekazała, było potrzebne i ważne dla przyszłego łowiectwa. Na podstawy był czas w każdym wieku. Obserwowała swoje kociaki, traktując to udawane polowanie poważnie. Odkryła ich mocne i słabe strony nad którymi będą musieli pracować. Musiała jednak przyznać, że kociakom poszło świetnie. Goździk i Bławatek wykazali chęci i wytrwałość, a to były ważne cechy u przyszłych wojowników. Odetchnęła z ulgą i zadowoleniem na wędrującego po krainie snów Bławatka. 
    — Cześć, staruszko. Widzę, że uśpiłaś towarzystwo. 
    Mrówka zastrzygła uszami i odwróciła pyszczek w stronę wyjścia z kociarni, przerywając jedno ze swoich ulubionych zajęć odkąd została królową - obserwowanie kociąt. Delikatny uśmiech nie schodził z jej pyszczka. Zaczekała trochę niecierpliwie na Perkoza. Partner usiadł obok niej i pochylił pyszczek, obdarzając złotą kotkę czułym liźnięciem. Zamruczała na dotyk języka na swoim łebku i odwdzięczyła się liźnięciem w policzek. Zaraz jednak przypomniała sobie, jakimi słowami ją powitał i prychnęła. 
    
— Jaka staruszko? Oh, Perkoz. Muszę ci tłumaczyć, że koty mają tyle księżyców na ile się czują? Ja zamierzam jeszcze przez przynajmniej dwa sezony skakać po drzewach. — wywróciła lekko oczami, jednak długo się na niego nie gniewała. Chociaż miał szczęście, że obok spały kociaki, inaczej z jej pyszczka wydobyłoby się pare nieuprzejmych i ironicznych słów. Na tym świecie pozostało niewiele kotów, które kochała i przy których powstrzymywała się od brzydkich uwag. Uważała, że miała szczęście i była zadowolona z tego, jak na starsze księżyce ułożyło się jej życie. Obecność Perkoza i synów dodawała jej sił. 
    — Jak się czują nasi synowie? — zapytał, spoglądając na kocięta. 
    Mrówka podążyła za jego wzrokiem. Domyślała się, że wkrótce się obudzą. W planach miała je nakarmić i umyć. Opowiadała im wiele historii i czasami dołączała do ich zabaw. Uwielbiała również obserwować, jak się wspólnie bawili.
    — Nauczyłam ich co nieco o polowaniu. Żałuj, że ich wczoraj nie widziałeś, byli bardzo zaangażowani. Jestem z nich taka dumna. — zamruczała córka Orła. 
    — Chętnie bym zobaczył nasze kocięta w akcji. 
    — Myślę, że będziesz miał okazję, jak się obudzą. — miauknęła, poruszając z rozbawieniem wąsami. Wyobraziła sobie jak synowie pokazują wszystkie ruchy ojcu, wybierając sobie za zwierzynę jakiś kawałek mchu lub kamyk. Pewnie będą chcieli się pochwalić nowozdobytą wiedzą, co oczywiście było pozytywne. 
    — Ale zanim się obudzą... — urwała i spojrzała na swój brzuch, krzywiąc się przez burczenie. Spojrzała przesłodzonym wzrokiem na Perkoza. — Przyniósłbyś mi coś na śniadanie.
    Nie musiała długo czekać. Po pierwsze Perkoz przyniósł jej mysz, którą mogła zjeść ze smakiem. Oblizała pyszczek, usatysfakcjonowana napełnionym brzuchem. Po drugie Bławatek i Goździk obudzili się i tak jak podejrzewała, na widok ojca zaczęli mu miauczeć i pokazywać łowiecką pozycję. Pyszczek Bławatka praktycznie się nie zamykał, wylewając z siebie potok słów. Musiała się skupić, żeby wszystkie usłyszeć.
    Upłynęło kilkanaście dłuższych uderzeń serca, zanim Perkoz musiał wracać do swoich obowiązków wojownika, zostawiając rodzinę w żłobku. Kociaki miały okazję pochwalić się swoimi umiejętnościami i domyślała się, że najchętniej spędziłyby z tatą więcej czasu. Postanowiła je jakoś rozweselić - bo przecież jej towarzystwo również było świetne. Wymyśliła zabawę w "pogoń lisa", gdzie wcieliła się w rolę lisa i uciekała po całym żłobku, goniona przez kocięta wcielające się w rolę wojowników. Później zmieniali się główną rolą, tak, żeby Bławatek i Goździk mieli szansę wcielić się w lisa. Zabawa wymagała dużo ruchu i spodobała się całej trójce. Czasami była zdziwiona energią swoich maluchów. Wymyślili kolejne zabawy i chociaż ona jedynie im się przyglądała, to było miłe uczucie obserwować dwa energiczne kocięta. Goździk w pewnym momencie uznał, że woli się przespać. Otuliła syna swoim puchatym ogonem, mrucząc mu kołysankę, żeby szybciej zasnął, wtulony w jej futro. Bławatek miał jeszcze wiele energii, ale wraz z zachodem słońca musiała namówić go, żeby położył się spać. 
    — Kociaki powinny być wyspane i wypoczęte. Chyba chcesz wyrosnąć na dużego i silnego wojownika? — miauknęła, przybliżając do siebie Bławatka i urządzając mu małą kąpiel, tak przed snem, czyszcząc go sprawnymi ruchami języka.

***

    Zdążyło minąć sporo czasu. Bławatek i Goździk z każdym dniem robili się coraz więksi. Byli bardziej świadomi i samodzielni. Nauczyli się wychodzić sami ze żłobka, jednak wciąż pilnowała, żeby pozostali w obozie. Jedli mięso zamiast mleka. Pozostali zdrowi i silni, co cieszyło ich rodziców. Czas potrafił szybko mijać i przekonała się o tym na własnym futrze. Kocięta osiągnęły odpowiedni wiek i miały zostać mianowane uczniami. Mrówka oczywiście miała świadomość, że ten dzień musiał nastąpić. To jedna z najważniejszych ceremonii w życiu jej dzieci. Właściwie to każdą ceremonię pamiętało się na zawsze, pielęgnując to wspomnienie i emocje, jakie towarzyszyły tamtemu wydarzeniu. Pamiętała jak nosiła ich pod sercem, ich narodziny, pierwsze kroki i słowa. Okres w którym była im najbardziej potrzebna i wszystkie wspólne chwile. Nadal była dla nich ważna i zajmowała szczególne miejsce w ich życiu, jednak teraz mieli ją opuścić. Mrówka wróci do obowiązków wojowniczki, natomiast Bławatek i Goździk zamieszkają w legowisku uczniów. Dostaną własnych mentorów, będą mieć swoje obowiązki i szkolenie. Kotka będzie śledzić ich postępy. Zamierzała również spędzać z nimi każdy wolny czas. Zawsze będzie z uwagą słuchać, jak minął im dzień. Chciała nadal brać aktywny udział w życiu swoich kociąt. Wspomnienia ze żłobka będzie pielęgnować, kolejne będą tworzyć. 
    Uważała, że poradziła sobie z wychowaniem kociąt. Byli wspaniali. Cieszyła się każdą chwilą spędzoną w ich towarzystwie. Bławatek i Goździk wprowadzili dużo szczęścia i miłości do jej życia. Była zadowolona, że może się nazwać ich mamą. 
    Wkrótce odbyło się mianowanie i Mrówka była dumna ze swoich dzieci - uczniów! Mentorem Bławatka został Borsuk, szkoleniem Goździka zajęła się Cyprys. Obserwowała ich ceremonię i po jej zakończeniu podeszła do swoich synów. 
    — Owocowy Las zyskał dzisiaj świetnych uczniów. Uczcie się pilnie, zdobywajcie wiedzę i umiejętności. Macie tylko jedną szansę na posmakowanie uczniowskiego życia, wykorzystajcie ją rozsądnie. Wasi mentorzy mają mniejszą wiedzę niż ja, wiadomo, ale czegoś was nauczą, a ja zawsze będę gotowa wam pomóc. Bądźcie dumni z tego, jaką rangę nosicie, tak jak ja jestem dumna z was. Bardzo was kocham. Pamiętajcie o tym. Chociaż nie będziemy na razie mieszkać razem, to często będziemy się spotykać. Nawet wyskoczymy na wspólne polowanie. — miauknęła, obdarzając synów uśmiechem. Podeszła o krok do przodu i każdego z nich polizała po łebku. — To jest wasze życie, wasza historia i cokolwiek postanowicie, to zawsze będę was wspierać. Nie bójcie się ryzykować. 

***

    Wstała wraz z pierwszymi promieniami słońca, leniwie przeciągając się w gnieździe. Obudziła Perkoza słodkim liźnięciem, zanim opuściła legowisko wojowników. Usiadła na środku obozu, przemykając ślepia i chłonąc świeże, poranne powietrze. Takie chwile były warte pamiętania. 
    Starsza wojowniczka otworzyła żółte ślepia i prześledziła nimi czujnie obóz. Zauważyła swoje kocię - Bławatka. Stał przy wyjściu z obozu, przebierając łapkami w miejscu. Pewnie czekał na swojego mentora. Mrówka szybko rozejrzała się za kocurem. Akurat opuszczał legowisko wojowników, więc podeszła do niego i zagrodziła mu drogę. Borsuk posłał jej zdezorientowane spojrzenie. 
    — Witaj, Borsuku. Wspominałeś, że wybierasz się z Bławatkiem na polowanie? Chętnie do was dołączę. Mam akurat sporo wolnego czasu dzisiaj, a chciałabym zobaczyć, jak radzi sobie mój syn. To jego pierwsza prawdziwa lekcja, zgadza się? Cóż, zadbałam o to, żeby poznał podstawy polowania, gdy był jeszcze kociakiem, nie musisz dziękować. 
    Mrówka czekała na moment, w którym Bławatek upoluje swoją pierwszą zdobycz. Co to będzie? Mysz? Nornica? A może ptak? Kotka wręcz promieniała z ciekawości. Musiała trochę namawiać Borsuka, ale udało jej się przekonać kocura. Właściwie to postawiła na swoim. Pójdzie z nimi na trening polowania, koniec, kropka. Mrówka podbiegła do Bławatka. Młody uczeń był zdziwiony obecnością matki, ale zanim zdążył się odezwać, kotka go uprzedziła.
    — Wybieram się z wami na twój trening polowania, Bławatku. — miauknęła. Mrówka nie oczekiwała, że Bławatek złapie zwierzynę za pierwszym razem. Mógł pamiętać pozycję łowiecką, ale równocześnie skradanie się do prawdziwej zwierzyny było trudniejsze niż do nieruchomego kamienia.


<Bławatku? Wybacz, że tak długo>

Od Traszki

Las zamienił się w mokradło. Pochmurny dzień, jak i brak słońca nie podnosił na duchu. Łapy, jak i brzuch kotki były przemoknięte. Zimny wiatr szalał pomiędzy drzewami, a w brzuchu wciąż pustka. Trzęsła się mimowolnie próbując brodzić do przodu. 
— Tak ciężkiej Pory Nagich Drzew już dawno nie było. — miauknęła Cyprys ocierając się o Winogrono. 
Bura cicho zamruczała. Jej także głód odbierał siłę. Poszli do okolic Szopy. Znajdująca się trochę wyżej konstrukcja zapewniała suchszy teren. Traszka Otrzepała łapy z błota. 
— Słyszeliście to? — Borówek rozejrzał się niespokojnie. 
Zeskoczył z niskiego drzewa do kotek. . Jego czarny ogon nastroszył się. Niepokój szybko się rozprzestrzenił. Nie byli tu sami. Po ostatnich krwawych wydarzeniach nikt za bardzo nikomu nie ufał. Morderca żył pomiędzy nimi tyle księżyców i nikt się nie zorientował. Byli bardziej bezbronni niż myśleli. 
— Lis. — miauknęła Traszka lekko rozluźniając się. 
Piołun był idealnym przykładem dawnego życia lisów i kotów w harmonii. Miejscowe lisy mogły równie dobrze być jak on. Mogli wszyscy razem się dogadać i żyć w pokoju. Zwierzę wyskoczyło za krzaków. Było dziwne. Inne. Ślina ciekła z jego pyska. Futro nastroszone. Nim któreś z nich zdążyło zareagować rzucił się na Borówka. Cyprys zareagowała od razu. Rzuciła się na rudzielca, a tuż za nią Winogrono. Jedynie Traszka stała oszołomiona i niezdolna do ruchu. Zapach krwi zaczął wypełniać lasek. Borówek piszczał przeraźliwie. Jego łapa złapała przez zwierzę krwawiła intensywnie. 
— Nie zabijajcie go! — pisnęła jedynie, widząc, jak Cyprys zbliża się do gardła przeciwnika. 
Lis wykorzystał powstałe zamieszanie i zrzucił kotkę, która zaraz znalazła się w pobliżu jego szczęk. 
— Cyprys! — pisnęła Winogrono przerażona. 
Rana na łbie nie wyglądała dobrze. Traszka położyła uszy. To wszystko jej wina. Bura złapała za ogon rudzielca i zaczęła go odciągać od leżącej pod nim wojowniczki. Jeden cios pazurów rudej nad gardłem i lis padł obok nich. Pointka jako jedyna siedziała sparaliżowana, gdy pozostali jej towarzysze jej dyszeli. 
— Traszka. — surowy głos dawnej mentorki sprawił, że łzy wylały się na jej poliki.
— Przepraszam... przepraszam... ja... ja naprawdę przepraszam. — zaczęła, czując co się zbliża.
Nie chciała tego. Nie rozumiała czemu lis zaatakował. Dlaczego postanowił ich skrzywdzić bez powodu. Przecież to było złe. Nie sprowokowali go niczym. A teraz nie żył, a Borówek i Cyprys byli ranni. Nie mogła powtrzymać łez. 
— Traszka. Uspokój się. Weź Borówka, wracamy. — miauknęła jedynie bura. 
Pokiwała smutnie łbem. Bała się spojrzeć kotce w ślepia. 

* * *

Minął księżyc, a Borówek powrócił do patrolów. Lekko kulał, lecz Plusk twierdziła, że wciągu paru księżyców odzyska sprawność całkowicie. Gorzej z Cyprys. Rana strasznie ją bolała, nie było dnia, by nie słyszeć jej cichego popiskiwania. Medycy byli bezradni. Kotka zmieniła się. Była inna. Strachliwa i nieobecna. Ciągle gdzieś uciekała i skrywała się. Jakby wciąż męczyły ją wizje z tamtego dnia. Winogrono starała się wspierać partnerkę, lecz było jej coraz trudniej. Kotka zdawała się jej nie poznawać. Majaczyła. Gorączka nie chciała jej zostawić. Witka załamywała łapy. Nie umiała jej pomóc. 
— Może powinniśmy wybrać się do Klanu Burzy. Może ich medycy coś wiedzą? — zaproponowała Ważka, próbując wesprzeć młodą szylkretkę. 
Witka otuliła się ogonem. 
— Coś jest nie tak. Na ich terenach pachnie Wilczakami. 
— Niedługo zgromadzenie. 
— Ostatnio leśne klany nie zjawiły się. — wtrącił się Komarnica. — Może znów nie przyjdą. Głupcy tak się pobili, że nie mieli kogo na zgromadzenie puścić. 
Traszka minęła rozmawiające koty zmartwiona. Miała nadzieję, że Lisi Ognik wyszła z tego cało. 
— Traszka!
Odwróciła się w stronę zdyszanej Winogrono.
— Nie widziałaś nigdzie Cyprys? Znowu uciekła gdzieś, a zbliża się pora leków. — jej głos drżał. 
Kotce tak strasznie było żal dawnej mentorki. Nie rozumiała czemu Wszechmatka zsyłała jej takie cierpienie. Bura nikła w oczach. Ciągle spięta i zmartwiona, wiecznie próbując być u boku chorej. 
— Poszukajmy ją razem. — miauknęła, rozglądając się wokół siebie. — Sprawdzałaś przy powalonej kłodzie. Ostatnio tam ją znalazł Lśniąca Tęcza wraz z Żbikiem, gdy pilnował Nikogo na polowaniu.
Bura pokręciła łbem, więc ruszyli w tamtą stronę. Traszka nie mogła znieść widoku tak zmarnowanej kotki. Musiała jej jakoś pomóc. 
— Witka planuje poradzić się medyków z leśnych klanów. Może oni będą umieli coś doradzić. — rzekła do burej. — Więc może niedługo w końcu będzie lepiej.
Winogrono uśmiechnęła się smutno. 
— Mam nadzieję. — odparła. — Dłużej nie wytrzymam. — dodała szeptem bardziej do siebie.
Pointka podeszła do kotki, by ją przytulić. Tylko tyle mogła zrobić. 

* * *

Wrzask postawił ją na łapy. Nie tylko nią. Spojrzała na zaspanego brata rozglądającego się wokół. Był równie zdezorientowany. W mroku nocy nikt nie widział co się stało. 
— Szybko, pomocy! — krzyk Perkoza wyrwał ją z zamyślenia. 
Nie tylko ich. Lulek wraz z Lisówką pędzili przed nimi. Biegli w stronę legowiska starszyzny. Wśród krzewów kaliny ujrzeli ich. Zdyszany i zakrwawiony Perkoz nie był tym czego spodziewali się zastać. Pod nim wiła się Cyprys. Wyglądała inaczej. Zdawała się ich nie poznawać. Rwała się i syczała. Z pyska ciekła jej ślina. Zupełnie jak tamtemu lisowi. 
— Wezwijcie medyków! — miauknął rozpaczliwie rudy, próbując utrzymać wojowniczkę. 
Traszka kiwnęła łbem i skierowała się w stronę legowiska ich. 
— Witko! Plusk! Pomożcie, Cyprys oszalała! — pisnęła przerażona. 
Wystarczyło parę uderzeń serca by kotki zabrały się i pognały wraz nią do reszty. Krwawiący Perkoz leżał na trawie, liżąc krwawiącą ranę. Lulek wraz z Lisówką próbowały utrzymać szarpiącą się rudą. W bezpiecznej odległości Świt, Borsuk i Żbik przyglądali się temu zszokowani. 
— Nie zbliżajcie się. — ostrzegł czekoladowy. — Nie rozpoznaje nas. 
Dopiero teraz Traszka dojrzała jak poraniony był Lulek. Krew spływała po jego barku, lecz wciąż dalej trzymał kotkę, przyciskając jej pysk do ziemi. Pointka załamana chciała jedynie uciec stąd gdzieś daleko i prosić Wszechmatkę by zlitowała się nad nimi. Cyprys zdawała się być pozbawiona duszy. Nie była sobą. Była czymś innym. Czymś strasznym. 
— Traszko, Borsuku, Żbiku, szybko zacznijcie kopać dziurę. Nie utrzymamy jej wiecznie. — krzyknęła Lisówka, która trzymała tylne łapy wojowniczki. 
— Słyszałaś? Szybko. Nie chcemy więcej rannych. — warknął na nią Borsuk. 
Pointka szybko zaczęła kopać wraz z kocurami. Wilgotna i miękka ziemia nie ułatwiała zadania. Łapy ślizgały się jej, a całe ciało pokryła lepka breja. Dołączyła do nich Świt wraz ze Wanilią. 
— Witko, zajrzyj do starszych. Sadza zdawała się także dostać. — mruknął słabo Perkoz, którego Plusk wraz z Tęczą zabierała do legowiska medyków.
Młodsza kiwnęła łbem. Traszka poczuła, jak łapy jej drętwieją. Myśl, że jej tata mógł ucierpieć sprawiła, że serce jej zamarło. Zaczęła kopać szybciej, chcąc już móc sprawdzić czy z Żurawinkiem wszystko w porządku. Dół jednak wciąż był za płytki. Obsuwająca się mokra ziemia nie pomagała. Robota zdawała się nie mieć końca. 

* * *
 
Ciche szepty i panika rozsiały się po obozowisku. Plotki na temat tego co się wydarzyło nabierały na sile stając się coraz dziwniejsze. Winogrono zapłakana siedziała w legowisku. Nikt nie wiedział co działo się z Cyprys. Nawet medycy. Uwięziona w dziurze ruda kotka jedynie wydawała się z siebie straszny lament i prychała wściekle. Był zakaz zbliżania się do dziury. Traszka wraz z Borówkiem zostali przepytali o wszystko co wiedzieli na temat tego lisa. Podejrzenie, że Cyprys zaraziła się tym od rudzielca rosło na sile. A przecież coraz częściej widywali te zwierzęta w lasach.
Komar zwołał swoich zastępców i zniknęli na całe popołudnie wśród korony topoli. Nikt nie wiedział co ich czeka.
— To prawda, że cię ugryzła? — zaciekawione kocięta Fretki, zaczepiły Lulka.
Kocur pokazał bliznę na barku.
— Nie raz. Lecz dałem jej radę z Lisówką. — mruknął dumny z siebie. — Musieliśmy trzymać ją pół nocy zanim dół został ukończony. 
Kociaki zdawały się zafascynowane. Teraz niepilnowane przez matkę miały okazję pokręcić się po obozowisku. 
— Jesteś cała? — matka pojawiła się przy niej jakby znikąd.
Traszka oparła łeb o nią.
— Martwię się tym co nadchodzi. — wyznała szczerze. — Cyprys była straszna. Bałam się, że zabiła tatę. 
Maczek objęła ogonem córkę. Westchnęła cicho. Też się martwiła. Kocur na szczęście wyszedł bez szwanku dzięki szybciej reakcji Perkoza i Sadzy. Oni i Lulek ucierpieli przez Cyprys najbardziej. 
— Wszechmatka nad nami czuwa. — próbowała dodać otuchy Maczek. — Jaskółka i Fretka zamierzają porozmawiać z Komarem. By zwiększyć ilość zwiadowców i ich patroli. By nikt więcej nie natknął się na te chore lisy. — wyznała vanka córce z uśmiechem. 
Ślepia Traszki zalśniły. 
— Naprawdę? Myślisz, że mam szansę? — zapytała z nadzieją. 
Maczek kiwnęła łbem i uciekła wzrokiem gdzieś dalej. Nic nie mówiła przez parę uderzeń serca. Dopiero gdy spotkała się ze spojrzeniem córki otworzyła pysk.
— Nadchodzą naprawdę trudne czasy, Traszko. Musisz mieć się na baczności.

Od Iskry

 — Mamo, opowiesz nam bajkę? 
Ciche piśnięcie wdarło się do uszu małej szylkretki. Natychmiast wywróciła oczami. Wszystko, tylko nie bajki tej zrzędliwej gnidy. To nawet nie były bajki, tylko okropnie nudne twierdzenia o jej obrzydliwych racjach. Nikogo o zdrowych zmysłach to nie interesowało. Ale oczywiście jej nędzne rodzeństwo było wpatrzone w nią jak obrazek i słuchało jej gadaniny jak boskiej pieśni. Nie cierpiała ich. W każdym momencie życia pragnęła trzasnąć pazurami prosto w ich przesiąknięte wykładami Fretki łby. Stara raszpla. Tak bardzo pragnęła się od niej odciąć. Nie mając innego wyjścia, uczyła się samodzielności od pierwszych chwili życia. Ale oczywiście nie pozwalali jej z niej korzystać. Była jedynie głupim kocięciem, przywiązanym w matki łańcuchem. Ostatnio nawet upolowała jakiegoś robaka, który zabłądził do kociarni. Nie miała jednak okazji go skosztować — został rozkruszony przez wielkie łapsko liliowej zrzędy. Wszystko jej niszczyła! Nie szło jej dogodzić. Każda rzecz, którą robiła, była zła. Działa na własną łapę? Źle. Prosiła o pomoc? Jeszcze gorzej! I tak bez przerwy. Zrezygnowała więc z prób uszczęśliwiania jej. 
— Mogę opowiedzieć — wydał się pomruk. — Pod warunkiem, że wasza postawa nie będzie lekceważąca. Nie zamierzam tracić czasu na coś tak głupiego i jeszcze nie otrzymać niczego w zamian.
Prześmiewczo naśladowała ruchy jej pyska, by zaraz potem ponownie położyć głowę na chłodnej ziemi. Zatkała łapkami uszy. Nie chciała słuchać tych bzdur. Jęknęła pogardliwie i skuliła się mocniej, odwracając od reszty kotów. Jeszcze czego. Nie dość, że musi tego słuchać, to jeszcze musiałaby gapić się na te żałosne małe pyski, tak głupie, by nie zrozumieć, że ich matka jest paskudnym rodzicem. Kremowa przymknęła oczy, podejmując się próby zaśnięcia.
— Skoro już opowiadam, może ty Iskro, łaskawie byś się podniosła i posłuchała? Później tylko narzekasz, jak źle i tragicznie ciebie traktuje — z pyska liliowej karmicielki wydał się warkot. 
Natychmiast otworzyła oczy. W życiu! Jeszcze znowu ją skopie, tak jak zrobiła, kiedy jako malutkie kocie przyczołgała się do niej i poprosiła płaczem o jedzenie... Wciąż miała siniaka. Nie była jej potrzebna jej żadna idiotyczna gadanina. Jedyne, czego potrzebowała, to cisza i spokój, a najbardziej — odcięcia się od Fretki.
— Nie chce — mruknęła z dosadną obojętnością, nie ruszając się z miejsca. 
— Myślisz, że mnie to interesuje? Masz przyjść i koniec dyskusji. Nie obchodzi mnie to, czy chcesz, czy nie. Nie mam zamiaru później wysłuchiwać żali. Staram się wystarczająco, a ty to lekceważysz. Dziwisz się później, że nie zwracam na ciebie uwagi, smarku — syknęła, drażniąc uszy szylkretowej koteczki.
"Staram się wystarczająco"
Zjeżyła sierść na karku. Warknęła cicho i gniewnie zacisnęła zęby. Dłużej tego nie zniesie. Tych obrzydliwych, chorych kłamstw. Nazywania jej smarkiem. Serce zabiło jej szybciej. Poderwawszy się z ziemi, strzepnęła ogonem. Wściekłym tupotem zniszczyła swoją bezpieczną bańkę, w której ukrywała się przed wrzaskiem matki. Wyszczerzyła kły, podkreślając swoją złość. Żłobek zadrżał. Kremowy kociak stanął na samym środku, tuż po łapami karmicielki. 
— Ty się starasz? Słyszysz, co mówisz? — rzuciła głośno, wbijając malutkie pazury w podłoże. — Mam dość nazywania mnie smarkiem i trakotwania mnie jak najgorszą istotę na świecie. Przestań przekłamywać rzeczywistość. Nigdy ci nie narzekam. Być może teraz jestem dla ciebie jedynie głupim kocięciem, lecz wiedz, że mimo tego i tak nigdy ze mną nie wygrasz — zakończyła syknięciem.
Zrobiła to. Powiedziała jej to prosto w twarz. Dreszcz przebiegł po całym jej ciele. Udało jej się. Zebrała się na odwagę. Mimo, iż była świadoma możliwych konsekwencji, nie zawahała się nawet na chwilę. Wbiła wzrok w ciemne oczy kotki. Widziała, jak tlił i kotłował się w nich gniew. Nawet nie drgnęła. Ktoś w końcu musiał jej to powiedzieć. Drażniła swoją obecnością jej ślipia. Dręczyła je. Drapała. Wydrapywała. Niszczyła ją. Grała w paskudną grę z jej samokontrolą. Uśmiechnęła się lekko, podle i triumfalnie. Wygra.
Wtem, cała jej pewność siebie runęła jak domek z kart. Blask jej długich pazurów to jedyne, co w tym momencie zobaczyła. W brutalny sposób, jej odwaga zawaliła się pod pazurami Fretki. Kremowa gwałtownie uderzyła w podłoże z piskiem. Wiła się, kręciła, próbowała uwolnić — wszystko na nic. Liliowa łapa gniotła jej mizerna szyję. Nie była w stanie złapać oddechu. Serce biło jej ze zdwojoną siłą. Pragnęło wyskoczyć z ciała na zewnątrz. Zduszony krzyk wypełnił kociarnię. Po raz kolejny przegrała. Nienawidziła jej. 

Od Pokrzywowej Skóry CD. Bieliczego Pióra

    Życie potrafiło szybko przemijać. Pokrzywowa Skóra wracał pamięcią do kocięcych księżyców - to był beztroski czas. Później rozpoczął szkolenie i nadal był wdzięczny swojemu mentorowi za wiedzę i umiejętności, które mu przekazał. Został wojownikiem, wyszkolił własnego ucznia - Wróblowe Skrzydło, którego od wielu księżyców już z nimi nie było. Poznał wiele kotów na swojej drodze, docierając do tego miejsca, stając się najstarszym kotem w Klanie Wilka. 
    Bielicze Pióro również będzie świadkiem przemijającego czasu. Wszystkie koty muszą tego doświadczyć. Karmicielka odczuje to na własnych kociętach. Towarzysz im odkąd przyszły na świat, żeby wkrótce doczekać ich mianowania na uczniów. To zawsze wzruszająca ceremonia. Ile już razy w swoim życiu miał okazję oglądać mianowania? Wszystkie łączyło jedno - były niezapomniane dla kota, który stojąc przed przywódcą i klanem, składał obietnicę i przyjmował nowe imię, rangę oraz obowiązki. Uznał, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. 
    Wpatrywał się w swoją towarzyszkę, próbując odczytać jej myśli i emocje malujące się na pyszczku oraz w ślepiach. Mógł tylko przypuszczać, że chodziło o kocięta. Minie jednak jeszcze trochę czasu, zanim będą musieli się rozstać, ale przecież kociaki będą tuż obok, w legowisku uczniów. Rozłąka byłaby mniej bolesna w czasach, gdy nie trzeba było walczyć o przetrwanie. W czasach, gdy Klan Wilka był przyjaznym miejscem, a pobratymcy darzyli się szacunkiem. Wtedy nie musieli nic udowadniać i kocur cieszył się, że mógł być częścią tamtego okresu. Może kiedyś, za kilkanaście sezonów, znowu będzie jak dawniej. Westchnął. Obecnie mógł jedynie o tym śnić. Skupił swoją uwagę ponownie na Bieliczym Piórze. 
    — Oczywiście, że możesz pytać, Pokrzywowa Skóro. Od zawsze matka, a także ciocia opowiadały mi, że macierzyństwo to wspaniały skarb. Na początku, gdy byłam młoda, nie byłam do tego nastawiona entuzjastycznie. Chciałam zwiedzać świat, a nie opiekować się młodymi. Teraz jednak rozumiem co miały przez to na myśli. Musiałam dojrzeć i to przeżyć, by docenić sens bycia matką. I teraz szczerze? Ta rola jak najbardziej mi odpowiada. Wychowywanie młodych to prawdziwe wyzwanie oraz wspaniała przygoda. To jak obserwuje się jak powoli z malutkich kulek kształtuje się charakter, jak jesteś świadkiem ich pierwszych wzlotów i upadków. Nie zamieniłabym tego na nic innego — powiedziała, patrząc pełnym miłości wzrokiem na swoje córeczki, które otuliła ogonem.
    Pokrzywowa Skóra uśmiechnął się delikatnie na słowa Bieliczego Pióra. Widać było, że kotka prawdziwie kocha swoje kocięta, zresztą nawet w to nie wątpił.
    — A ty, Pokrzywowa Skóro? Dlaczego nigdy nie pomyślałeś o założeniu rodziny? Zawsze widywałam cię samotnego...
    Otworzył szerzej zdrowe oko ze zdziwienia. Pierwszy raz ktoś go o to zapytał i musiał się dłużej zastanowić nad odpowiedzią. Pytanie go zaskoczyło, ale wiedział, co powinien powiedzieć. Jednak powiedzenie całej prawdy mogłoby się skończyć dla niego źle. Nie mógł ufać całkowicie nowopoznanej pobratymce. Zdecydował się więc na powiedzenie półprawdy, zatajając jednak pewien szczególny fakt. Pokrzywowa Skóra wiedział, że jego serce należało do Deszczowej Chmury, medyka Klanu Wilka. Przyjaźnili się od kociaka i nawet teraz Pokrzywek czuł głębokie uczucie i szacunek do swojego towarzysza. Wspominając swojego przyjaciela, uniósł głowę ku górze. Czy Deszczowa Chmura przebywał teraz w Klanie Gwiazdy? Czy myślał czasami o Pokrzywku? Kiedyś do niego dołączy. Pokrzywowa Skóra chociaż próbował rozpocząć romans z kimś innym, to ostatecznie skończył samotnie. Może tak było lepiej. Czy mógł kochać kogoś bardziej od Deszczyka? I czy ktoś mógł pokochać jego - syna medyczki? Wolał pozostać wierny i pracowity dla Klanu Wilka, skupił się na obowiązkach i zawsze troszczył o swoich pobratymców. Teraz jako staruszek został bez tych wszystkich, których kochał, ale nadal optymistycznie spoglądał na życie i żadnej swojej decyzji nie żałował. Nawet jeśli stopniowo przestawał być częścią klanu, to dalej Klan Wilka był dla niego domem, miejscem najważniejszym. Nie każdemu kotu pisany jest związek. Nawet bez partnera i kociąt miał udane życie. Uśmiechnął się lekko do Bieliczego Pióra i odpowiedział na jej pytanie swoim spokojnym tonem głosu. 
    — Podobno kto nie ma szczęścia w miłości, ten ma szczęście w polowaniu. — zażartował. Chrząknął, zanim kontynuował. — Właściwie tak wyszło. Zawsze to klan był dla mnie najważniejszy i wolałem skupić się na swoich obowiązkach. Zanim się obejrzałem, byłem już staruszkiem. Może nie każdemu kotu jest pisane wejść w związek. — wzruszył ramionami. — Zakładanie rodziny... miałem już wspaniałą rodzinę i nie pragnąłem jej powiększać. Jakoś nigdy nie widziałem siebie w roli ojca. Własne kocięta to duża odpowiedzialność. Nawet na starość czuję, że nie jestem gotowy. Pozostaje mi kibicować kolejnym pokoleniom Klanu Wilka. To miło obserwować, jak klan zyskuje świetnych wojowników. — miauknął, każde zdanie szczerze. 
    Kocur zerknął za siebie na wyjście z kociarni. Minęła już większa połowa dnia i pomału szykował się wieczór. Pokrzywowa Skóra wiedział, że powinien już wracać do siebie i dać odpocząć Bieliczemu Pióru. Pewnie chciała nakarmić i ułożyć swoje kocięta do snu. Pokrzywowa Skóra podniósł się ostrożnie na równe łapy i skinął głową karmicielce. 
    — Dziękuję za rozmowę, Bielicze Pióro. Będę już wracał do siebie. Zresztą pewnie chciałabyś się zająć swoimi kociętami, nie będę przeszkadzał. Cieszę się, że mogłem cię poznać. — dla kocura było to miłe porozmawiać z kimś po tak długim czasie samotności w legowisku starszych. Poprawił mu się humor. 


<Bielicze Pióro? Kończymy?>

24 kwietnia 2023

Nocna Tafla urodziła!

Na świat przyszły dwie przeurocze koteczki!



23 kwietnia 2023

Od Wieczoru (Wieczornej Mary) CD. Koszmara (Koszmarnej Łapy)

 Koszmar był najbardziej koszmarnym bratem w historii! Nie dość, że próbował zwalić na nią winę, to obrażał ich mamę! Nie miał za grosz szacunku i myślał, że jest lepszy, co ją niezmiernie irytowało. Wystawiła mu język.
- MIĘKKA FAJA!- wrzasnęła za nim wkurzona, mając nadzieję, że matka nie będzie potem na nią zła. W końcu, nie powinna się tak odzywać do swojego braciszka… Kotka posłała jej jednak tylko rozczarowane, chłodne spojrzenie. Nie rozumiała jej, większą winę ponosił tu Koszmar!


***


Nawet nie zdała sobie sprawy, kiedy to Koszmar zaczął swój plan ucieczki. Dopiero zareagowała, gdy zaczął iść w stronę wyjścia ze żłobka. Oczywiście, że jak tylko tam się zjawił, pojawiła się tuż koło jego boku. Przecież okazja naskarżenia na niego nie mogła przejść jej obok nosa!
- A ty co tu robisz? Jeszcze chwile temu sobie smacznie chrapałaś. - zawarczał poirytiwany malec. Wzruszyła ramionami. No oczywiście… Najpierw musiał na nią naskoczyć. Powinien już jej się zacząć tłumaczyć grzdyl jeden!
- Ja mam do ciebie lepsze pytanie. Gdzie sobie idziesz, braciszku?- zapytała z przekąsem. Widać było, że kocurek trochę się zawstydził. Biedaczek, nie wyszedł mu jego świetny plan…
- N-nie twoja sprawa. - fuknął oburzony spoglądając jej prosto w oczy. Czemu po prostu się nie podda?! Musiała wiedzieć przecież co powiedzieć mamie… Złapała go na gorącym uczynku i co, nic nie mogła zrobić w tej sprawie!
- Moja sprawa!- warknęła na niego.- Nie myśl, że ci ujdzie płazem! No pochwal się, gdzie miałeś zamiar uciec?
- Nie jesteś moją matką, żebym musiał ci się tłumaczyć!
- To może mamie się tłumacz dlaczego chciałeś uciec? Z pewnością chętnie cię wysłucha a potem dostaniesz lanie!
- Mówiłem ci, jak bardzo cię nienawidzę Wieczór? - westchnął cierpiętniczo mrużąc ślepia. W sumie, chciałaby wiedzieć jakie zdanie ma o niej jej brat. Pewnie jak typowy głupiec po prostu powie, że jest niefajna, zachowuje się jak mysi bobek i tak dalej… Nudne to było.
- Nie, chyba nie. Ale z chęcią posłucham.
- Skoro tak bardzo chcesz. Nie znam gorszego kota od ciebie. W dodatku tak przerysowanego. - uśmiechnął się sucho. Wiedziała! To nie było nawet oryginalne! Powinien się bardziej starać w obrażaniu innych.
- Jak miło, nawzajem.

<Koszmar?>

Od Kuklika CD. Larwy

dawno temu

 Uśmiechnął się do niego niemrawo. Miał nadzieję, że z maluchem będzie wszystko dobrze, bo nie chciał być znany w grupie z tego, że zmiażdżył niewinne dziecko… Nie zrobił przecież tego specjalnie, to był wypadek! Nigdy nie powinien się zbliżać do dzieci…
- M-może cię w-wezmę do m-medyczki? B-boję się, że c-coś ci jest... N-naprawdę p-przepraszam. Z-zrobię wszystko, t-tylko mi w-wybacz!
- Moses mnie popsytulać i umyć - zaproponował. - Jus psestaje boleć. Ne mów babci, bo się zmaltwi.
Pokiwał delikatnie głową i chwycił kocurka za kark. Zaniósł go w miejsce na boku i położył się obok malucha, trochę zestresowany przez męczące go wyrzuty sumienia. Był takim gapą… Co jeżeli kociak będzie teraz na niego obrażony i nagada innym o tym jakim złym opiekunem był? Czemu w ogóle nawiązał kontakt z dzieckiem, skoro to było takie stresujące?!
- Jesteś doblym kotem mamusiu - pochwalił go Larwa jakby czytał mu w myślach. - Inny pewnie by mnie zostawił i odsedł - maluch zwiesił smętnie uszka. To było dla niego dziwne. Kto by chciał porzucić takiego malutkiego, słodkiego kociaka na pastwę losu?
- A-ale j-ja cię nie zostawię...- powiedział do niego z uśmiechem i przysunął go do siebie. Zaczął go wylizywać delikatnie, nie chcąc zranić malucha. Skoro mówił, że chce żeby się nim zaopiekować, no to chyba musiał to zrobić… Zobaczył kątem oka jak syn Lukrecji się do niego uśmiecha.
- Siękuje mamusiu. Jesteś kochany
Przytulił się do niego mocno. To było miłe tak słyszeć po tym wszystkim co wyrządził…
- T-ty t-też jesteś kochany... B-bardzo cię l-lubię.
- A ja ce kocham mamusiu. Balso mocno. Uwu - otarł się o niego głową. Po raz kolejny westchnął zauroczony. Kocięta... Kocięta to jednak były piękne stworzenia! Ale zajmowanie się nimi to już inna sprawa… Maluchy były jedynie urocze a potrzebowały dużo uwagi. Po jakimś czasie pewnie było to już męczące.
- Ch-chcesz się w c-coś p-pobawić?
- Tiak! Posucamy kulką mchu? - zaproponował maluch, gapiąc się na swoją zabawkę. Wstał i chwycił kulkę, po czym rzucił nią w stronę kocurka. W sumie to nie wiedział jak się tym bawi, ale Larwa chyba da sobie radę…Zerknął na malucha i aż zastygł, widząc jak ten męczy zabawkę szarpiąc nią na boki i gryząc w pyszczku. Kocurek jakby nigdy nic dał mu ją z powrotem. Niezbyt chciał tego dotykać… Spojrzał na kulkę, która wyglądała... Tragicznie. Krytycznie przyjrzał się, czy zabawka będzie dalej przydatna, ale uznał, że raczej nie.
- P-przyniosę ci coś innego- wymamrotał tylko, rozglądając się w poszukiwaniu czegoś ciekawego.

<Larwa?>

Od Morelki CD. Nastroszonego Futra

 Morelka była oburzona. Nie mogła tak po prostu odpuścić i wrócić do domu. Nie zależało jej jakoś specjalnie na relacji z ojcem, ale widziała w tym szansę wyrwania się ze szponów natrętnej matki i denerwującego rodzeństwa.
-Nie tato! Nie po to tu przyszłam żeby być zbywana, jak wszędzie indziej, a w dodatku nie po to, żebyś się na mnie obraził! Stój tu i porozmawiajmy teraz o czymś innym, a do tej rozmowy wrócimy kiedyś indziej, jak uznasz, że jestem ciebie godna- ostatnie zdanie  wypowiedziała wyzywającym tonem i uśmiechnęła się zjadliwie. Nie miała zamiaru bawić się w jakieś gierki ze swoją rodziną. Postawi na swoim i tyle, lub nie odezwie się do nich ani słowem.
- O czym niby chcesz rozmawiać? - odpowiedział Nastroszone Futro kąśliwie, nie siadając, ale również nie ruszając się z miejsca. 
-Możesz opowiedzieć mi, jakie to uczucie uczniem być. Jestem bardzo ciekawa, a skomplikowana to sprawa, więc proszę powiedz jak, wygląda wtedy świat- zarymowała liliowa słodziutko, jednak z uśmiechem, dającym do zrozumienia, że tylko chwilowo godzi się na takie ustępstwa w rozmowie, a potem wróci do przerwanej myśli.
Rozmówca westchnął głęboko, po czym usiadł. 
- Bycie uczniem jest... ciężkie. Zależy od mentora. Jak trafi ci się jakiś mysi móżdżek to będziesz stać w miejscu i się irytować na niego, jak ktoś kompetentny i zdolny, to na pewno wyrośniesz na koty. Nie ma w tym nic skomplikowanego. Wstajesz wcześnie rano, zwiedzasz granice i zapamiętujesz zapachy, później uczysz się polowania, a na koniec walki. Jeszcze w międzyczasie będziesz musiała nauczyć się pływać, ponieważ to wstyd, jeżeli nocniak boi się wody, która nas karmi. A świat jak wygląda? Cóż... z każdym mijającym księżycem zmniejsza się. Nie jest już wcale taki niebezpieczny czy też wspaniały, jak to każdy o tym myśli. Jest... zwykły. Nie ma w nim nic nadzwyczajnego.
Rzadko coś zadziwiało Morelkę, jednak w tej chwili, gdy zrozumiała ogrom aktywności fizycznych, które ją czekają, stęknęła zrezygnowana. Ona nienawidziła przecież biegać, chodzić, zwiedzać. Chociaż... Z drugiej strony, może nowe aktywności będą ciekawe. 
-Ach! Dużo tego tato. Ja nie dam rady tyle chodzić. I jeszcze to wczesne wstawanie! Koszmar!- jęknęła.
- Przyzwyczaisz się. Mi też się to nie podobało. Dlatego też ja, gdy mam ucznia pod swoimi łapami, to daje mu nieco więcej pospać, ponieważ rozumiem, że sen jest ważny. Przemęczony uczeń przyswaja mniej niż taki, który jest wypoczęty. Gdybyś jednak miała problemy ze swoim mentorem... To nie bój się go wyjaśnić. Niektórzy to wronie strawy, które nie nadają się na przekazywanie wiedzy.
-No właśnie. Sen jest ważny. Bardzo dobrze robisz dając im więcej pospać. Mam nadzieję, że trafię na dobrego mentora, a jak nie, to zastosuję się do twojej rady. Ja umiem sobie poradzić z innym! -powiedziała z wyższością.
- Tak... Jestem pewien, że dasz każdemu w kość. I bardzo dobrze. Wszyscy w Klanie Nocy to lisie bobki. Nie obawiaj się stawiać na swoim. Jednak mnie nie próbuj podporządkowywać - ostrzegł ją ojciec w tej kwestii, nie chcąc, by kociak znów nadszarpnął mu nerwy.
-Oczywiście! - odpowiedziała Morelka nie wierząc własnym uszom- A tato... Kiedy mama pozwoli mi się z tobą spotykać? Widzę, że doskonale rozumiemy się w kwestii wkurzania innych, więc może z naszych spotkań byłby jakiś pożytek.

<Nastroszone Futro?>

20 kwietnia 2023

Od Słoneczka Do Rozżarzanego Płomienienia

Mrok jeszcze panował we żłobku. Zaspane ślepka Słoneczka błądziły po podłożu. Było pełne kolorowych malutkich kamyczków. Tworzyły miniaturowe ścieżki prowadzące niemal wszędzie. Małe łapki próbowały nimi podążać, ale były zbyt wielkie w porównaniu do nich i przypadkowo miażdżyła je. Zdenerwowana próbowała wciąż i wciąż, ale ciągle z tym samym skutkiem. Zirytowanie rosło w małym ciałku.
— C-co robisz? — głos matki to ostatnie czego by się spodziewała.
Aż dziwne, że kotka zwróciła na nią uwagę. Zawsze ją ignorowała. Nienawidziła jej. Słoneczko to widziała. Nie chciała jej przytulać. Nie chciała z nią rozmawiać. Była okropna!
— Zostaw mnie! Nie udawaj teraz, że ci zależy! — wrzasnęła na rodzicielkę i wybiegła w gniewie.
— W-wracaj! — miała głęboko gdzieś nią. 
Była głupia. Głupią mamą. Gardziła nią! Biegła przed siebie. Jakieś koty coś do niej krzyczały. Zupełnie jakby ich obchodziła. Dobrze wiedziała, że cały ten klan ją miał głęboko pod ogonem. Wszyscy byli okropni i sztuczni! Skręciła do jednego z legowisk, by ukryć się przed potencjalnym pościgiem. Zapach starości uderzył do jej nosa. Skrzywiła się. Umieralnia. Tu przetrzymywali pół martwe koty czekając aż zdechną w końcu. Z pogardą spojrzała na śpiących starców. Wśród nich jeden rudy. Wyjątkowo dumny. Denerwujący. Nie znał swojego miejsca. 
— Co się gapisz? — wypaliła do starca. 
Rudy skrzywił się. 
— Czego? 
Był trochę straszny. Położyła zjeżone futerko. Słoneczko tupnęła łapą i podeszła do dziadka. 
— Wszyscy mnie denerwują. — wyznała rozgoryczona, czując jak schodzą z niej emocje. — Moja mama jest strasznie głupia. Nienawidzę jej. — wypaliła. 
Rudy nie zdawał się rozumieć się jej problemu. Zdenerwowała się na niego. Był jak inni.
— A mówisz mi to, ponieważ? — uniósł brew. — Kto cię wypuścił ze żłobka? Nie wiesz, że po naszym klanie chodzą Wilczaki? Mogą cię porwać i zjeść. 
Wywróciła oczami. Koty jedzące inne koty. Jeszcze czego. Jakby nie było pożywienia. Na stosie zawsze były jakieś króliki. Mniej lub więcej. Skoro one się tam pojawiały same z siebie to oznaczało że nie ma opcji, że ktoś był głodny i miał ją zjeść. 
— Też jesteś głupi. — krzyknęła na starca. — Nie zjedzą mnie, 
Kocur zjeżył się. 
— Sama jesteś głupia! I nieruda. Obrzydlistwo. Powinnaś się wstydzić. Za moich czasów takie koty jak ty miały więcej szacunku do rudzielców. Nikt cię nie wychował widzę. 
Słoneczko nie wierzyła w to co słyszy. 
— Ah tak? Moja mama jest jakoś ruda i głupia! To rudzi są głupi! — zarzuciła mu. 
Zamilkł na uderzenie serca.
— Coś ty powiedziała? — wstał i podszedł do bachora, górując nad nią. 
Słoneczko straciła na pewności. Straszliwy dziad z żądzą krwi stał nad nią i chciał ją zabić.
— Właśnie przed takie tępe jednostki jak ty mamy taką sytuację. Poprzednia liderka doprowadziła do wojny, była czarna, a mózg miała niczym mysz, też wygadywała takie bzdety i co? I zdechła. Jak widać kolor chodzi w parze z inteligencją, bo ię od niej niczym nie różnisz. 
Słoneczko aż poczuła jak zbierają się jej łzy w ślepiach. Tego było za wiele, jak na jej mały łebek. Poczuła, jak łzy puściły, zalewając jej poliki. 
— Sam też zaraz zdechniesz! 
I puściła się biegiem przed siebie. Nie chciała więcej spotkać tego okropnego kocura. Był paskudny, stary i brzydki! 
—Wracaj lepiej do matki, bo będziesz pierwsza! — krzyknął za nią. 

<Żar?>