BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pietruszkowa Błyskawica. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pietruszkowa Błyskawica. Pokaż wszystkie posty

14 września 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Szum wodospadu, miękkie promienie słońca wnikające do jaskini i gwar kocich rozmów — to była codzienność Pietruszkowej Błyskawicy. Niby przewidywalna, a jednak upragniona i ukochana. Ten dzień jednak zaczął się dla niej gorzej, niż planowała. Na patrolu z tuneli wyskoczył szczur — chudy jak szczypiorek, ale dzielny niczym dzik. Kotom udało się go upolować, lecz nie wyszli z akcji bez strat. Pietruszce trafiło się ugryzienie w bark; lekko utykała na przednią łapę i nie miała zamiaru tego zignorować. Szła przez jaskinię, witając się z każdym po drodze, a przy okazji piorunując spojrzeniem zastępczynię, która od dłuższego czasu wpatrywała się w czekoladowe futro Pietruszki. Machnęła ogonem, podniosła pyszczek i z gracją weszła do lecznicy. Rozejrzała się — z zadowoleniem zauważyła, że nigdzie nie ma Ćmiego Księżyca. To był idealny moment, by złapać swoją ukochaną i wreszcie z nią porozmawiać. Ostatnio Wieczne Zaćmienie w ogóle nie wychodziła — od tamtego, niefortunnego zdarzenia z Kornikową Korą. Pietruszka była tym mocno zmartwiona, ale nie potrafiła znaleźć wcześniej dogodnej chwili. Zmrużyła oczy i dostrzegła znajome rudo-czarne futro skulone w cieniu. Ruszyła w jej stronę powolnym krokiem, aż w końcu położyła pyszczek na jej boku. Wieczne Zaćmienie lekko drgnęła.
— Czuję krew… co się stało? — zapytała tak zmęczonym głosem, że w oczach Pietruszki natychmiast pojawiły się łzy. Wcisnęła pyszczek mocniej w jej futro.
— Ugryzł mnie szczur, pomożesz mi? — poprosiła cicho, przeciągając łapą po jej boku.
— Ja? — prychnęła oburzona Wieczne Zaćmienie. — Boję się tknąć mchu, by nie zrobić komuś krzywdy; poza tym możesz sobie pomóc sama.
Jej głos zabrzmiał chłodno, lecz Pietruszka wyczuła w nim żal.
— To… to nie była twoja wina. Co się dzieje? Powiedz mi — szepnęła Pietruszka, delikatnie liżąc ukochaną po grzbiecie.
— Jak nie moja? To ja pomyliłam zioła! — warknęła Wieczne Zaćmienie i wypuściła powietrze z pyska, jakby było ciężką trucizną.
Słowa padły ostre, a Pietruszka poczuła, jakby ktoś wrzucił kamień w jej wnętrze. Wstała powoli i poszła do magazynku. Szybko opatrzyła swoją ranę, po czym usiadła przed pyszczkiem ukochanej, odsuwając na bok nasiona maku. Dotknęła nosem jej nosa — nie dostała odwzajemnienia. Spotkała się tylko z pustym wzrokiem, który zawsze był dla niej jak światło w tunelu; teraz natomiast przyprawiał ją o tępy ból głowy. Patrzyły tak przez chwilę, aż w końcu w oczach Wiecznego Zaćmienia pojawiły się łzy bez siły. Zakryła oczy łapami i pozwoliła, by Pietruszka przytuliła się do niej.
— Koszmary — szeptała, kręcąc głową. — Nawiedzają mnie. Ciągle te same. Nie mogę spać, nie chcę zamykać oczu.
Pietruszka nie wiedziała, co powiedzieć. Nie miała lekarstwa na nocne widma, nie znała słów, które potrafiłyby odpędzić senne demony. Nie zdawała sobie nawet sprawy z tego, że jest jedną z przyczyn tych koszmarów. Kochała Zaćmienie całym sercem — ona była jej światłem — i widząc, jak cierpi, czuła, jakby szczur zagryzał jej serce. Chciałaby dla ukochanej wszystkiego, co najlepsze, a jednocześnie rozum wciąż szeptał ostrzeżenie. Zdrowy rozsądek dawno powinien jej przypomnieć, że czasami jedynym wyjściem jest zerwać — że ich więź, choć piękna, staje się niszcząca. Ale teraz było za późno; pomyślała o tym i poczuła gorzki smak bezsilności. Zerwanie mogłoby ich obie złamać — z żalu, z tęsknoty. Spotkania, choć rzadkie i ukrywane, dawały nadzieję: istniał ktoś, kto kocha mimo przeciwności. A jednak miłość, tak ciepła i ocalająca, w tej sytuacji była też siłą niszczącą. Pietruszka przytuliła mocniej Wieczne Zaćmienie, czując pod łapami ciepło i drżenie. W jaskini zapanowała cisza przerywana tylko oddechem i dalekim, ciągłym szumem wodospadu — jakby sama natura przypominała im, że rzeka życia nie zatrzymuje się dla nikogo.

Wyleczeni: Pietruszkowa Błyskawica

09 sierpnia 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Gołębiej Łapy

Długo przed wojną i śmiercią Melodyjnego Trelu

Na uwagę brata kotka przewróciła oczami, jednak mimo wszystko odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła lekko.
— Wolę nie zbliżać się do samotniczki — burknęła, po czym spojrzała na swoją córkę. — Chodź, Gołąbku. Jak tylko wyjdziemy z lasu, to urządzimy sobie wyścig do Kaczego Bajorka. Co ty na to? — zaproponowała czule.
— Jasne — odparła cicho koteczka, zerkając kątem oka na swojego mentora.
Mróz westchnął tylko, lecz już się nie odezwał. Cała trójka szybko dotarła na skraj lasu, a wtedy... zaczęła się zabawa! Pietruszka oczywiście pozwoliła wygrać swojej córce. Nie tylko spowalniała własny bieg, ale też dyskretnie przytrzymywała brata, który i tak nigdy nie był najlepszym sprinterem. Mimo to nie traciła czujności – uważnie rozglądała się na boki, gotowa rzucić się na każdego, kto ośmieliłby się tknąć jej ukochaną pociechę. Łąka pachniała latem, a powietrze było ciężkie od pyłków. Gdzieś w oddali słychać było żaby kumkające przy bajorku, a nad ich głowami przelatywały jaskółki, piszcząc w podmuchach wiatru. To były lepsze czasy. Ciepłe, miękkie dni, które wtedy wydawały się wieczne.

***

Teraźniejszość

Pietruszkowa Błyskawica odpoczywała na półce wojowników, rozmawiając z córką. Kukułcza Łapa w końcu doczekała się swojej ceremonii i teraz nazywała się Kukułczy Wdzięk! Pietruszka była z niej niesamowicie dumna – zresztą, była dumna z każdego kichnięcia swoich córek. Nagle dostrzegła, jak z treningów wracają Przepiórcza Łapa i Gołębia Łapa. Jak zwykle, Przepiórka podgryzała siostrę, trzymając w pysku wiewiórkę. Biegała dookoła niej, próbując wciągnąć ją w zabawę. Jednak zanim zdążyła przesadzić, odłożyła zdobycz na stos zwierzyny i zerknęła przez ramię, czy Gołąbek zrobi to samo. Czarno-biała kotka, jak to miała w zwyczaju, spokojnie położyła parę myszek na stos i delikatnie podreptała za siostrą.
— Kukułeczko, zejdźmy do twoich sióstr — oznajmiła Pietruszka i podniosła się z mchu, gotowa zejść z półki do głównej części jaskini.
— Chętnie! — wymruczała szylkretowa kotka, zeskakując pierwsza. Z wdziękiem podeszła do sióstr, które już zaczęły się droczyć.
Pietruszka wiedziała, że ostatnio je zaniedbała. Po wojnie wycofała się dość mocno, próbując dojść do siebie. Ale dziś... dziś czuła w sercu coś na kształt ulgi. Jej córki żyły. I były szczęśliwe. A to znaczyło więcej niż wszystko inne. Powoli podeszła do nich, przyglądając się, jak Przepiórka szturcha Kukułkę, wyraźnie czymś podekscytowana.
— Jesteś już wojowniczką! Ja też chcę! — miauczała cynamonowa kotka, podrygując na łapach w dziecięcym entuzjazmie. Gdy tylko dostrzegła matkę, od razu rzuciła się w jej łapy.
— Mamo! Zabierzesz nas gdzieś? — zapytała od razu, tuląc się do niej ufnie.
— Na razie może odpocznijmy — wymruczała Pietruszka, siadając na chłodnym kamiennym podłożu. Zerknęła czule na Gołąbkę, która zajęła miejsce tuż obok.
— Kochanie, a ty jak się czujesz? Dobrze było dzisiaj na treningu? — zapytała spokojnie, z troską w głosie, zupełnie ignorując krzyki Przepiórki, którą właśnie dopadła Kukułka i zaczęła energicznie wylizywać jej futerko.

<Gołąbku?>

23 lipca 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Pomimo szalejącego wiatru koty z Klanu Klifu nadal musiały zdobywać pożywienie. Życie nie czekało na poprawę pogody. Dlatego właśnie Pietruszkowa Błyskawica wraz z Pikującą Jaskółką wyruszyły na wspólne polowanie. Ich celem były większe zwierzęta — zające, króliki, bażanty. Coś, co mogłoby nasycić więcej głodnych brzuchów. Obie kotki były doświadczonymi łowczyniami, tworzyły zgrany duet, który niejednokrotnie udowodnił swoją skuteczność. Jednak Pietruszka miała inny, ukryty cel. Z tyłu głowy nieustannie powracały wspomnienia i pytania. Ostatnie śmierci… nie dawały jej spokoju. Srokoszowa Gwiazda, Zagubiony Obuwik, Bławatkowy Wschód… i Siewczy Letarg. Siewka... Siostra kremowej Jaskółki, która teraz szła przed nią, zatapiając nos w wilgotnym powietrzu, szukając zapachu zdobyczy. Pietruszka przypomniała sobie coś, co najwyraźniej umknęło większości. Na miejscu śmierci Siewki nie znaleziono zapachu samotnika. Ba, nie było tam żadnych śladów obcych łap. Tak przynajmniej zapamiętała to Pietruszka. A może pamięć ją zawodziła? Może była tak zafiksowana na odnalezieniu winnego, że zaczęła dopowiadać sobie fakty? Albo… może jednak miała rację. Jeśli tak, to wszystko wskazywało na jedno. Mordercą Siewczy Letarg mogła być jej własna siostra. Kotka, która często wydawała jej polecenia, która dominowała, poprawiała, poprawiała, aż wreszcie... wymazała. Czy to możliwe, że Pikująca Jaskółka zabiła swoją młodszą, słabszą siostrzyczkę? Pietruszka była gotowa poznać prawdę. Nawet jeśli musiałaby wyszarpać ją z gardła samej Jaskółki. Nawet jeśli oznaczałoby to walkę. Wiedziała, że ma nad nią przewagę. Była silniejsza. Różnica wieku między nimi nie przekraczała dziesięciu księżyców. Byłaby w stanie wygrać. I właśnie dlatego ten plan wydawał się idealny. Ale Pikująca Jaskółka nie była głupia. Szybko zauważyła, że Pietruszka spogląda na nią podejrzliwie, niemal przenikając ją pomarańczowymi oczami. Jakby nie patrzyła na towarzyszkę, a na ducha. Dotarły do lasu przy granicy z Klanem Wilka. Panowała tu cisza i spokój — aż niepokojące. Ostatnimi czasy nie zapuszczał się tu nikt. Nawet wilczaki nie odświeżyły jeszcze swoich zapachów. Szły więc w lekkim odstępie, ostrożnie węsząc. Udało im się schwytać młodego bażanta — niewielkiego, jeszcze nie w pełni ubarwionego. Dopiero wtedy atmosfera zaczęła gęstnieć. Jaskółka znienacka zatrzymała się, futro stanęło jej dęba, a ogon drgnął nerwowo. Odwróciła się gwałtownie, patrząc na Pietruszkę spod zmrużonych powiek. Kotka aż drgnęła, odruchowo przygotowując się do obrony.
— Czemu się tak na mnie gapisz, co?! — warknęła Jaskółka, zirytowana. Jej ogon uderzył o ziemię. — Irytuje mnie to! Przeszkadza mi się skupić! Może zamiast wlepiać we mnie te swoje patrzałki jak w mysz, lepiej użyj ich do wypatrywania ofiar! — burknęła i odwróciła się z pogardliwym machnięciem ogona.
— Siewczy Letarg — powiedziała cicho Pietruszka.
Jaskółka natychmiast zamarła. Powoli odwróciła głowę, a jej spojrzenie złagodniało, choć w oczach zatańczył cień lęku.
— Co? Czemu wspominasz moją siostrę? — zapytała, stawiając ostrożnie krok do przodu. Jej uszy przylgnęły do czaszki.
— A to drażliwy temat? — Pietruszka uniosła brew, również podchodząc bliżej.
— Oczywiście! To moja siostrzyczka… Tęsknię za nią — jęknęła Jaskółka teatralnie, robiąc minę porzuconego kociaka. Odwróciła wzrok, jakby ukrywając łzy.
Pietruszka nie dała się nabrać.
— Wiem, co zrobiłaś… — zaczęła ostrożnie. — W miejscu, w którym rzekomo zaatakował was samotnik, nie było żadnego obcego zapachu. Nie było też śladów obcych łap. Dobrze to pamiętam. Jedyne, kto wtedy tam był, to ty i twoja siostra. Jak to wyjaśnisz?
Jej głos nie był oskarżycielski, lecz twardy, skupiony. Mówiła jak wojowniczka szukająca prawdy, nie zemsty.
— Może się mylę — dodała po chwili ciszy. — Może samotnik zakrył swoje ślady wyjątkowo dobrze. Ale… jakoś w to wątpię.
Zmierzyła Jaskółkę spojrzeniem. Nie ufała jej. Ani jej, ani jej ojcu. W ich słowach i czynach zawsze kryło się coś… nieszczerzego. W głębi duszy Pietruszka chciała, żeby się myliła. Żeby Jaskółka była tylko rozgoryczoną siostrą, nie morderczynią. Ale jeszcze bardziej chciała, żeby się nią okazała.
Pikująca Jaskółka spojrzała na Pietruszkową Błyskawicę z pogardą.
— O czym ty mówisz?! — syknęła. — Na miejscu śmierci Siewczego Letargu był zapach samotnika. Zapytaj kogokolwiek, kto tam był. — Jej zjeżony ogon bił powietrze. — Może powinnaś udać się do tej swojej przyjaciółki-medyczki, niech zobaczy, czy aby na pewno nie masz problemów z pamięcią. Nie potrzebujemy w klanie wojowników, którzy nie potrafią wykonywać swoich obowiązków. — Zrobiła krok w stronę wojowniczki. — Poleciłabym ci pójście do protektorów, ale wątpię, że oni sami ze sobą sobie radzą. Popatrz tylko na Szary Klif. Nie chciałabyś skończyć jak on, prawda? Po każdym morderstwie truchlejąc coraz bardziej — Chłód bił z słów kotki. — Nie rób z siebie mysiego móżdżka, dobrze? Następnym razem najpierw dobrze sprawdź, czy nie gadasz głupot, zanim przyjdziesz do mnie. Judaszowcowy Pocałunek na pewno by tego nie pochwalił. — Wyprostowała się, a spokój powrócił na jej pysk. Zlustrowała wojowniczkę spojrzeniem pełnym wyższości. — Myślę, że nie mamy już o czym rozmawiać.
Pietruszka patrzyła na Jaskółkę z wyższością. Nie wystraszyła się jej spojrzenia, nie drgnęła nawet pod ciężarem jej słów. Jedynie lustrowała ją spokojnie pomarańczowymi oczami, pełnymi chłodnej pewności. Zastanawiało ją, dlaczego kremowa kotka aż tak się spięła. Czekoladowa machnęła ogonem i uśmiechnęła się krótko.
— Tak, nie mamy — mruknęła spokojnie. — Bo ja wszystko wiem.
Ruszyła przed siebie, wyprzedzając kotkę bez najmniejszego zawahania. Jaskółka spojrzała za nią, a w jej oczach coś drgnęło, jakby zaraz miało pęknąć w środku — duma, złość albo żal. Dogoniła młodszą kotkę, ale już się do niej nie odezwała. Obie szły w milczeniu, skupione, zimne, jakby oddzielone murem, którego żadna nie miała zamiaru przeskoczyć. A jednak wróciły z patrolu z łapami pełnymi zdobyczy — ciche, skuteczne, groźne w swoim milczeniu.

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Burza huczała wszędzie dookoła. Grube krople deszczu uderzały o ziemię z taką siłą, że wbijały źdźbła trawy, owady i każde małe stworzenie głęboko w błoto. Wicher z furią szarpał gałęziami drzew, łamiąc je jak suche patyki. Cały las zdawał się przycupnąć w przerażeniu, skryty przed gniewem żywiołu. Prawie cały. Pietruszkowa Błyskawica, przemoczona do szpiku kości, była akurat na patrolu. Mimo porywistego wiatru i gwałtownego deszczu nie zdecydowała się ukryć. Zacisnęła zęby, niosąc w pysku sporego królika. Liczyła, że jej córki i ukochana są bezpieczne w obozie. Tylko ta myśl trzymała ją w pionie. Nagle coś przykuło jej uwagę. Pomiędzy zgiętymi drzewami, w półmroku i strugach deszczu, dojrzała ciemną, liliową kulę futra — skołtunioną i przemoczoną. Ktoś siedział przy pniu, nieudolnie próbując schować się przed nawałnicą. Pietruszka zmrużyła oczy. Po kilku sekundach rozpoznała sylwetkę brata. Podeszła do niego szybkim, niepewnym krokiem. Gdy tylko ją zauważył, jego oczy natychmiast rozjaśniły się ulgą.
— Pietruszkowa Błyskawico! — krzyknął, by przebić się przez ryk burzy. — Co ty tu robisz?!
— Mogłabym cię zapytać o to samo! — odpowiedziała równie głośno, odkładając królika na mokrą ziemię. — Musimy wracać do obozu!
— Nie ma szans! — warknął, niemal oskarżycielsko. — Za mocno wieje, prędzej nas zdmuchnie z klifu! Na otwartej przestrzeni to szaleństwo!
— Gołębia Łapa jest z tobą?! — zapytała natychmiast, mając nadzieję, że jej córka nie została nigdzie po drodze.
— Nie! Wróciła do obozu, ja jeszcze zostałem. Mam nadzieję, że dotarła cała! — wykrzyczał z niepokojem w głosie. Na chwilę przymknął oczy, gdy wiatr zawył jeszcze mocniej, jakby chciał ich porwać.
Pietruszka rozejrzała się nerwowo po okolicy. Ich powrót do obozu w takich warunkach był niemal niemożliwy. I nagle przypomniała sobie o czymś ważnym — w pobliżu znajdowała się dawno opuszczona nora borsuka.
— Wstawaj! — warknęła, trącając go łapą. Chwyciła zdobycz i ruszyła przed siebie, nie oglądając się nawet.
Mroźny Wicher zawahał się tylko przez chwilę, po czym pobiegł za nią. Po kilku minutach mozolnego przedzierania się przez wiatrołomy i błoto, dotarli do nory. Zapach borsuka był ledwie wyczuwalny — stary, odległy, tak stary, że pamiętał czasy sprzed narodzin Pietruszki. Weszli ostrożnie do środka. Ciemność przyjęła ich jak ramiona dawno zapomnianego sojusznika. W końcu — cisza. Tylko wściekłe uderzenia deszczu o ziemię i liście docierały do wnętrza. Mroźny Wicher otrzepał się z wody, zaraz potem zrobiła to Pietruszka. Nie zabrała się jednak za wylizywanie futra, jak jej brat. Usiadła nieruchomo, z uszami wyciągniętymi w kierunku wejścia. Patrzyła w mrok — czujna. Może nie byli jedyni, którzy zostali na zewnątrz podczas tej nawałnicy. Deszcz chwilami przycichał, by po sekundzie znowu uderzyć z podwójną siłą. Wiatr świszczał ponad ziemią, tańcząc między koronami drzew.
— Co ty robisz?! — burknęła nagle Pietruszka, pacając brata łapą po głowie. Zauważyła, że właśnie pochylał się nad królikiem z zamiarem ugryzienia.
— To dla Klanu, nie dla ciebie! — dodała z oburzeniem, przysuwając ofiarę bliżej siebie.
— Nie wiemy, ile tu będziemy siedzieć! A ja jestem głodny — mruknął, przybierając pozycję "chlebka" i patrząc na nią spod półprzymkniętych powiek.
— Nie będziemy tu wiecznie. Nic ci się nie stanie bez jedzenia. Może nawet ci to wyjdzie na dobre — zaśmiała się lekko, nie odrywając wzroku od wejścia do nory.
Zapadła cisza. Poza deszczem i wiatrem nie było słychać nic. A jednak Pietruszka wyczuwała, że brat na nią patrzy. Jego spojrzenie ważyło więcej niż słowa.
— Nasz ojciec... — zaczął nagle, a Pietruszka spojrzała na niego pytająco. — Zginął…
— Wiem — odparła spokojnie, chociaż serce przyspieszyło jej nieznacznie. Nie wiedziała, do czego zmierza.
— Był wtedy na patrolu z Eterem. Eter powiedział, że zaatakował ich pies. Ale skoro Eter okazał się zdrajcą... Myślisz, że tego psa w ogóle nie było?
Pietruszka milczała chwilę.
— Zdrada Etera mnie nie zaskoczyła. Zawsze był... dziwny. Wycofany. Ale... rzeczywiście, pachniał psem — mruknęła. Nagle uniosła głowę. — Tylko... co pies robił sam? Bez dwunożnych? Jak się tu dostał? I czemu Klan Wilka nic o tym nie wspomniał? Nie znaleźliśmy żadnych śladów…
Zamilkła. Jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Powoli spojrzała na brata.
— Myślisz, że... to Eter zabił naszego ojca? — zapytała szeptem, jakby sama nie wierzyła w te słowa. W jej głosie brzmiało niedowierzanie i ból.
Nie... To niemożliwe. Czemu miałby to zrobić? Przecież Eter i Bławatek... zdawali się być przyjaciółmi.
Mroźny Wicher zawiesił spojrzenie na siostrze. Jego pysk nagle wykrzywiła irytacja.
— To... bardziej prawdopodobne niż pies śmierdzący Srokoszową Gwiazdą. — Powoli pokiwał głową. — Chociaż zależy kogo spytasz, jak się okazuje. Dla niektórych to nie ma znaczenia — prychnął cicho. Futro na jego karku zjeżyło się nagle. — Zbyt wiele kotów wykorzystuje Srokoszową Gwiazdę do swoich własnych interesów. Jeśli się zastanowisz, skąd wiemy, że klątwa istnieje? Skąd wiemy, że te wszystkie nieszczęścia to nie jest po prostu zbieg okoliczności, do którego ktoś dopisał sobie większe znaczenie? Czemu wmówiliśmy sobie, że to właśnie przez Srokosza, przez jego działania cierpimy, więc zasługiwał by zostać ośmiokrotnie zamordowanym? Czy myślisz, czy również morderca Zagubionego Obuwika nie wmówił sobie, że przecież zrobił dobrze, bo przecież na pewno miał powód? Nawet jeśli nie, to co z tego jeśli tak naprawdę czerpał z tego satysfakcję? Czy do jej śmierci też dobudujemy sobie legendę o przeklętej wojowniczce, która musiała umrzeć, bo tak zinterpretowaliśmy wiadomość z gwiazdek na niebie? — Ogon wojownika uderzył o ziemię. Wypływały z niego niewypowiedziane przemyślenia, które wydawały się żyć w nim od pewnego czasu.— To nie ma znaczenia, czy Eter zabił naszego ojca. Zabójca Srokoszowej Gwiazdy rozpoczął cykl. Każda kolejna śmierć będzie przesunięciem granicy. Bo przecież zawsze można obwinić wolę Klanu Gwiazdy! Uwierzyliśmy, że Srokoszowa Gwiazda pośmiertnie zemścił się na Bławatkowym Wschodzie, bo jego zło było tak wielkie. W porównaniu do niego wszystkie nasze działania są moralnie dobre, więc możemy robić wszystko. Nikogo nigdy nie obchodziła prawda o śmierci naszego ojca.
Pietruszka westchnęła ciężko i skinęła głową.
— Masz rację, to wszystko to szaleństwo. Śmierć przywódcy była jak pierwsza ciemna chmura... a teraz mamy prawdziwą burzę w Klanie Klifu. Może naprawdę nie ma to znaczenia? Może warto sobie odpuścić — mruknęła, kładąc pyszczek na łapach i odwracając się od brata.
Ten spojrzał na nią smutno, po czym również odwrócił wzrok. Nie powiedział nic. Między rodzeństwem zapadła głęboka cisza. Tylko odległe grzmoty i szum deszczu uderzającego o liście wypełniały przestrzeń wokół. W powietrzu unosiła się napięta bezradność, a chłodne podmuchy wiatru wciskały się do legowiska, jakby niosły ze sobą cień tego, co miało dopiero nadejść.

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Siedziała samotnie na półce wojowników, spoglądając z goryczą na to, co działo się w obozie. Wieczór powoli rozlewał się nad horyzontem. Słońce, niczym znużony wędrowiec, chowało się za linią lasu, a granatowe niebo, rozsiane srebrzystymi punkcikami gwiazd, przejmowało władzę nad światem. W powietrzu unosiła się ciężka woń jesieni, a chłodne podmuchy niosły ze sobą delikatne cykanie cykad, które właśnie zaczynały swój nocny koncert. Gdzieś z oddali rozległ się niepokojący krzyk sowy, a w cieniu zarośli poruszyły się sylwetki nocnych łowców. W obozie panowała zaskakująca cisza. Większość kotów zniknęła wewnątrz swoich legowisk lub patrolowała granice, więc mało kto przechodził pod pomarańczowym spojrzeniem Pietruszki. Jej oczy lśniły w półmroku, jakby próbowały rozświetlić mrok nocy, ale też ciemność, która zaległa w jej sercu. Pomału zaczęła łączyć ze sobą różne fakty i obrazy. W końcu coś zaczęło się układać w spójną całość. Jednak to, co zaczęła rozumieć, przerażało ją z każdą kolejną chwilą coraz bardziej. Możliwymi zabójcami czwórki kotów byli ci, którzy byli jej bliscy — jej przyjaciele, towarzysze codziennych treningów i wspólnych polowań. Przerażał ją sam fakt, że sprawcą mógł być ktoś, z kim się śmiała, kogo darzyła zaufaniem, z kim godzinami rozmawiała pod gwiazdami. Jednak teraz miała jeden cel. Odszukać tych okrutnych sprawców i postawić ich przed sądem klanów, bez względu na cenę. Jej uwagę nagle przykuł Jerzykowa Werwa. Bury wojownik przeciągnął się leniwie na środku opustoszałego obozu, po czym spojrzał w stronę półki wojowników. Ich spojrzenia się spotkały. Jego wzrok natrafił na zimne, przenikliwe oczy Pietruszki, które niemal wciskały go w ziemię. Zawahał się. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał się wycofać, ale ostatecznie podszedł bliżej i bez słowa wskoczył na skalną półkę. Zerknął jeszcze raz na kotkę z pytaniem w oczach, lecz ta milczała. Odwrócił się więc i ułożył na swoim posłaniu, otulony ciszą i cieniami. W pobliżu nie było nikogo — jedynie chłodne powietrze nocy i samotność dzieliły z nim legowisko. Biedny, zmęczony buras nie miał jednak okazji zasnąć.
— Jerzykowa Werwo — odezwała się nagle Pietruszka, która jakby znikąd pojawiła się tuż nad nim.
Kocur otworzył oczy i drgnął lekko, wyraźnie zaskoczony.
— Pietruszkowa Błyskawico, twoje zachowanie mnie niepokoi. Czy wszystko u ciebie dobrze? — zapytał z nutą troski w głosie, po czym usiadł.
— U mnie dobrze, a u ciebie? — zapytała, mrużąc lekko oczy. Jej końcówka ogona drgała nerwowo.
—Też... — odchrząknął, przesuwając wzrokiem po jej sylwetce.— Mogę ci w czymś pomóc? — dodał z lekkim rozdrażnieniem w głosie.
— Możesz. Ale czy to zrobisz? — odpowiedziała, przechylając głowę w bok. Jej ton był spokojny, ale oczy zdradzały napięcie.
Wojownik rozszerzył oczy i strzelił ogonem, wyraźnie zaskoczony.
— Jeśli będę mógł — mruknął, kiwając lekko głową, jakby chciał już mieć to wszystko za sobą.
— Ty i Przyczajona Kania byliście sobie bardzo bliscy. Nie straciłeś do niego zaufania i często stawałeś po jego stronie — zaczęła łagodnie, z ostrożnością w głosie.
— Tak, i co w związku z tym? — kocur uniósł brew, marszcząc czoło.
Mimo szumu wodospadu w oddali, zdawało się, że nagle zapadła całkowita cisza — ciężka i pełna napięcia, jakby sam las wstrzymał oddech.
— Więc może wiesz, dlaczego uciekł? Myślisz, że ktoś go zastraszył? Obserwowałeś go po śmierci Srokoszowej Gwiazdy... Pewnie się o niego martwiłeś. Może ktoś go odwiedzał? Może z kimś rozmawiał? Może uda ci się przypomnieć cokolwiek ważnego — mówiła spokojnie, rozluźniając się nieco przy końcówce zdania.
Pytanie o zastępcę było jednak wyjątkowo delikatnym tematem. Bo przecież kocur uciekł. Po prostu zniknął — bez słowa, bez pożegnania, jak tchórz. Większość kotów właśnie tak o nim myślała: tchórz, który nie poradził sobie z odpowiedzialnością. Ale były też inne głosy. Głosy takie jak Pietruszki. Głosy, które szeptały, że może on czegoś się bał... a może kogoś? Może ktoś mu groził? Bo dlaczego nie?
— Gdybym tylko mógł wskazać, przez kogo podjął taką decyzję, jaką podjął, zrobiłbym to dawno temu. — Pokręcił głową. — Przyczajona Kania był rozsądny. Jeśli... jeśli rzeczywiście przed kimś uciekł, tak jak twierdzisz, musiał mieć powód. Musiał wiedzieć, że nie da rady wygrać. Może bał się, że skończy jak Srokosz? Wszyscy i tak widzieli go tylko jako jego zastępcę — prychnął. — Nie pamiętam pyska każdego kota, który tamtego dnia poszedł z nim porozmawiać. Na pewno musieli odwiedzić go ci, którzy zazwyczaj zajmują się klanem i ci najbardziej zainteresowani tą całą "klątwą". Chociaż kto wie? Być może oni już dawno podjęli decyzję, by spisać go na straty. Najwyraźniej mieli rację — ostatnie zdanie wypowiedział szeptem, który wyraźnie nie miał trafić do uszu Pietruszki.
Kotka poruszyła uszami na ostatni szept kocura. Ten zaś odwrócił wzrok, kładąc pysk na łapach — jakby chciał już spokojnie zasnąć.
— Dziękuję i dobranoc. — Mruknęła cicho. — Mam nadzieję, że Przyczajona Kania ma się dobrze.
Potem powoli wróciła na swoje posłanie, miękko układając się na mchu. Jerzykowa Werwa nie odpowiedział już ani słowem; jedynie mocniej ścisnął się w kłębek, jakby szukając w sobie siły albo spokoju.

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Pchełkowej Łapy

Pietruszkowa Błyskawica siedziała przy wejściu do legowiska medyka. Choć od śmierci Melodyjnego Trelu minęło już trochę czasu, a emocje zaczęły powoli opadać, kocica wciąż wracała w to miejsce. Może to zwykła potrzeba ukojenia, a może pretekst, by znów zobaczyć tę, której serce biło w rytmie idealnie dopasowanym do jej własnego. Wieczne Zaćmienie siedziała tuż obok, nieco zgarbiona nad wiewiórką. Jadła powoli, z gracją, jakby każde kęs był ceremonią. Między nimi panowało milczenie – jednak nie takie niezręczne, pełne napięcia. Wręcz przeciwnie, to była cicha bliskość. Ich ogony, niemal niezauważalnie, splatały się gdzieś pomiędzy futrami. Gdyby ktoś przypadkiem spojrzał, nie zauważyłby niczego nadzwyczajnego – ale dla nich to był symboliczny gest, jak sekretny język miłości, który znały tylko one. To, co kiedyś było ukrywane ze strachem, teraz nosiło w sobie nutę buntu. Po etapie szeptów i unikania spojrzeń nadszedł moment, gdy zbliżyły się do siebie znów – bez lęku, choć wciąż w cieniu zakazów. W ich spojrzeniach czaiło się coś więcej niż tylko uczucie – było tam niemal bezczelne wyśmianie zasad, które próbowały rozdzielić serca. Pietruszka wpatrywała się w sufit obozu, zastanawiając się, czy Klan Gwiazd przemówił do Zaćmy. A jeśli tak – to co powiedzieli? Czy ich duchowi przodkowie naprawdę zamierzali karać je za to, że się kochają? Czy może milczeli, przymykając oczy z odrobiną współczucia? Najbardziej pragnęła, by zasada o zakazie miłości między medykiem a wojownikiem zniknęła – rozpadła się jak zwiędły liść. Gdyby tak się stało, mogłaby bez obaw dzielić się swoim szczęściem z całym klanem. Nie musiałaby chować czułości w cieniu. Lecz czasy były, jakie były. I nie zanosiło się na żadną zmianę. A może... po prostu uciekną? Z dala od tego wszystkiego. Może zostawią za sobą las pełen wspomnień, by odnaleźć nowe życie – wolne, spokojne, ich własne. Ale czy to naprawdę byłoby takie proste? Czy dałoby się tak po prostu porzucić wszystko – rodzinę, przyjaciół, historię? Dla Pietruszki nie byłoby to łatwe. Musiałaby mieć powód – silny impuls, coś, co naprawdę zmusiłoby ją do tak drastycznego kroku. Jeśli jednak już by to zrobiła… to zabrałaby wszystkich, których kocha. Nie zostawiłaby nikogo za sobą.
— Jak się czujesz? — odezwała się nagle Zaćma, przerywając ciszę. Jej głos był spokojny, niemal melodyjny, a w złotych oczach zatańczył błysk troski, gdy spojrzała na ukochaną.
— Dobrze! Już mi lepiej po tym wszystkim — odpowiedziała Pietruszka, uśmiechając się nieco nerwowo. — Ale nigdy więcej nie spojrzę tak samo na Pokrzywowe Zarośla. Ten drań nawet zabrał swoje legowisko na drugi koniec skały, żeby nie być w zasięgu moich pazurów! — Zaśmiała się, ale śmiech był krótki i suchy. Po chwili położyła pysk na łapach, a jej spojrzenie pociemniało. Nie chciała wrogów. A mimo to sam dźwięk jego imienia sprawiał, że kark sztywniał, a pazury nieświadomie wysuwały się z łap.
— Cieszy mnie to. Unikaj go — powiedziała spokojnie medyczka, przejeżdżając językiem po piersi. — Nie warto tracić na niego energii.
To były ostatnie ich wspólne chwile tego dnia. W zasięgu ich wzroków pojawił się ranny wojownik, sapiąc ciężko i krwawiąc z ramienia. Zaćma uniosła się z gracją, rzuciła Pietruszce jedno ciepłe, porozumiewawcze mrugnięcie i zniknęła w cieniu, gdzie czekała na nią praca i obowiązek. Pietruszka została sama. Choć cisza wokół była znajoma, teraz wydawała się bardziej pusta. Nie trwało to jednak długo. Z cienia wyłoniła się Pchełkowa Łapa – mała, niepewna kocia sylwetka. Drżała lekko, a jej zielone oczy unikały wzroku starszej kotki.
— M-można? — zapytała nieśmiało, głosem tak cichym, że niemal zlał się z szumem liści.
— Pchełko, oczywiście, że możesz. Nie musisz pytać — wymruczała ciepło czekoladowa wojowniczka. Gdy mała tylko przysiadła przy jej boku, Pietruszka pochyliła się i delikatnie polizała ją po czole. Była w tym geście czułość matki, jakiej Pchełka nigdy nie zaznała od własnej. Wojowniczka czuła wobec niej mieszankę współczucia i gniewu. Wiedziała, jak Jastrzębi Zew traktuje swoją córkę – a może raczej, jak jej nie traktuje. A najgorsze było to, że nie mogła z tym nic zrobić. Klan miał swoje zasady. Nie ingerować, nie mieszać się. Ale jeśli jeszcze raz zobaczy, że ta łajza krzywdzi swoje dziecko…
— D-dobrze — mruknęła Pchełka, przymykając oczy. Na jej pysku pojawił się cień zaskoczenia – jakby tak prosty gest czułości był dla niej czymś zupełnie nowym.
— Wszystko w porządku? — zapytała troskliwie Pietruszka, spoglądając uważnie na małą szylkretową kulkę u swojego boku.
To było najbardziej bolesne w tej całej sytuacji – że Pchełka dostała swoją własną matkę na mentorkę. Co za absurd! Pietruszce nie mieściło się to w głowie. Jak ktoś mógł pozwolić, by rodzic trenował własne dziecko? Przecież to nigdy nie kończyło się dobrze.
— T-tak... — odpowiedziała cicho kotka, ale w jej głosie drżało coś więcej niż niepewność. Strach? A może... ktoś kazał jej milczeć?
— No dobrze, skoro tak mówisz… — szepnęła Pietruszka z wyczuwalnym smutkiem. — Ale pamiętaj, że zawsze możesz do mnie przyjść. Zawsze. — Otuliła ją ogonem, niczym ciepłym kocem. — A jak tam w legowisku uczniów? Poznałaś już kogoś fajnego?
Chciała odciągnąć myśli małej od ciężkich tematów. Zmienić bieg rozmowy, sprawić, by choć na chwilę poczuła się jak zwykłe, beztroskie kocię.
Rozejrzała się po obozie. Panował ruch – wróciły wszystkie patrole. Koty odpoczywały po pracy, wymieniały się opowieściami, dzieliły zdobyczą.Pietruszka z ulgą przypomniała sobie, że dziś przypada jej wieczorny patrol. Będzie mogła odetchnąć. Spojrzała jeszcze raz wokół. Szukała czegoś. Kogoś. A może spojrzeń?
Odgłos rozmowy Mroźnego Wichru i Rozświetlonej Skóry, pary coraz częściej widywanej w swoim towarzystwie, doszedł do uszu Pietruszkowej Błyskawicy. Obok nich, pozornie w ciszy, siedział Szary Klifu, spokojnie przysłuchując się dyskusji siostrzeńca z "przyjacielem". Dwójka wydawała się zupełnie skupiona na sobie, wymieniając się nowinkami i niezbyt znaczącymi historiami.
— Czy myślisz, że Pokrzywowe Zarośla zabiło? — zapytał nagle Rozświetlona Skóra, przekrzywiając głowę. Ogon Szarego Klifu drgnął na wspomnienie zabójstwa. Mroźny Wicher podniósł spojrzenie na przyjaciela.
— Ono? Przecież boi się własnego cienia — parsknął. — Znając życie pół obozu musiało widzieć moment, w którym ktoś coś podrzucił Melodyjnemu Trelowi. My zajmowaliśmy się swoimi obowiązkami, a ktoś karmił ją trucizną. Myślisz, że Pokrzywowe Zarośla miałby odwagę zrobić coś takiego? I po co? Dla tej swojej siostry? I tak jej już w ogóle nie odwiedza.
— Trucizna? Skąd wiesz, że to trucizna? — Szary Klif zapytał nagle. Dwójka kocurów nagle odwróciła się w jego stronę, jakby dopiero teraz przypominając sobie, że ktoś trzeci towarzyszy w ich rozmowie. Mroźny Wicher przymknął powieki.
— Nie wiem. Tak podejrzewam. To ty powinieneś wiedzieć lepiej od nas. To ty powinieneś mieć wiedzę medyczną — mruknął. Protektor wydał z siebie krótkie "oh" i wbił spojrzenie w ziemię.
— Melodyjny Trel rzeczywiście zachowywała się dziwnie przed śmiercią. Najpierw rzucała się po obozie, a potem padła trupem w legowisku. — Rozświetlona Skóra zmarszczył nos, z niepokojem rozglądając się po obozie. Szary Klif pokręcił głową nerwowo, jakby nie wiedząc co powiedzieć.
— Ni-nigdy nie wiadomo. Może... może macie rację. Może to była naturalna śmierć. Nie dojdziemy już do tego — wymamrotał. Uniósł wzrok w górę. — Niech Klan Gwiazdy czuwa nad jej duszą. To jest najważniejsze.
Rozświetlona Skóra i Mroźny Wicher wymienili spojrzenia.
— Niech czuwa nad nami — mruknął Rozświetlona Skóra.
Pietruszka była zaskoczona tą rozmową między kotami. Zamyśliła się na dłuższą chwilę, zastanawiając się, czy ich wymiana zdań naprawdę może jej w czymś pomóc.

<Pchełko?>

21 lipca 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy

W głowie Pietruszkowej Błyskawicy od dłuższego czasu kotłowały się myśli – oczywiście związane ze sprawą morderstw. Czuła, że tonie w niepewności. Nie potrafiła już rozróżnić, co jest prawdą, a co fałszem. Wszystko zlewało się w jedną, brunatną, lepką masę wątpliwości i domysłów. Choć przeprowadziła dziesiątki rozmów i usłyszała setki odpowiedzi, z każdą kolejną zdawała się oddalać od prawdy. Tego dnia jednak niespodziewanie, coś zaświtało jej w głowie. Myśl, może jeszcze niepewna, może ledwo uchwytna – ale wystarczająco silna, by rozpalić iskrę działania. Zaczęła się zastanawiać: kto miałby motyw, by pozbyć się Srokoszowej Gwiazdy? Po krótkiej analizie, przeglądzie rozmów i zachowań kotów w klanie, jej podejrzenia padły na Liściastą Gwiazdę. To uczucie, choć budziło w niej opór, nie dawało spokoju. Liderka – autorytet, siła klanu – mogła być jedną z podejrzanych. Być może to tylko paranoja, a może... właściwy trop. Od tamtej chwili Liściasta Gwiazda mogła czuć na sobie pomarańczowe, czujne ślepia wojowniczki. Pietruszka obserwowała ją uważnie, nie ufając już nawet oddechowi starszej kotki. W końcu nadszedł ten moment. Wojowniczka zdecydowała: pora zadać pytanie, przycisnąć liderkę do ściany. Czekała cierpliwie na okazję – i ta w końcu nadeszła. Gdy tylko Liściasta Gwiazda opuściła swoją jaskinię, Pietruszka ruszyła za nią, niespiesznie, ale bez próby ukrywania się. Nie chciała jej wystraszyć, nie była tu po to, by skradać się jak zabójca. Szły przez las. Gęsty zapach mchu, wilgotnej ziemi i świeżej zwierzyny unosił się w powietrzu, wypełniając nozdrza i przynosząc chwilową ulgę. Liście szumiały cicho, pchane silnym wiatrem, który szarpał futrem Pietruszki, plątał jej wąsy i sprawiał, że musiała mrużyć oczy. Pora Opadających Liści wtargnęła do Klanu Klifu niczym huragan, zwiastując zmiany i niepokoje. Jednak wojowniczka nie miała czasu, by rozkoszować się lasem – ani by się go bać. Usłyszała cięższe kroki i znajomy zapach – Liściasta Gwiazda. Serce zabiło jej mocniej. To był ten moment. Bez zwłoki wyszła spomiędzy krzewów. Jej krok był szybki, zdecydowany. Liderka aż podskoczyła, jakby spodziewała się ataku. Czyżby miała coś na sumieniu? Jak mogła nie wyczuć obecności własnej pobratymczyni? Pietruszka nie komentowała tego. Gdy tylko przywódczyni rozpoznała wojowniczkę, jej sylwetka nieco się rozluźniła, choć futro nadal miała nastroszone.
— Pietruszkowa Błyskawico, czemu mnie śledzisz? — zapytała od razu, lekko spięta. W jej głosie brzmiało zaskoczenie, a może nawet cień lęku, jakby spodziewała się, że młodsza kotka zaraz rzuci się do ataku.
— Nie śledzę cię — odparła Pietruszka, robiąc krok naprzód. Jej wzrok był twardy, nie odrywała spojrzenia od liderki.
— Więc czemu za mną idziesz? — dopytywała Liściasta Gwiazda, po chwili zanosząc się kaszlem. Wiek dawał jej się we znaki – futro miała poszarzałe, a ciało wyglądało, jakby lada dzień miało rozpaść się w proch. Może to była tylko iluzja, ale wojowniczka dostrzegła w niej kruchość, której wcześniej nie widziała.
— Chciałam o coś zapytać — powiedziała bez owijania w bawełnę. Podeszła jeszcze bliżej – tak blisko, że dzieliła je ledwie długość myszy.
Liderka przełknęła ślinę, po czym skinęła głową. Wyraziła zgodę na pytanie – choć nawet gdyby odmówiła, Pietruszka i tak by je zadała.
— Jak myślisz, kto odpowiada za śmierć Srokoszowej Gwiazdy i Zagubionego Obuwika? Myślisz, że to jeden kot? A może więcej? Czy to spisek wymierzony przeciwko nim... czy przeciwko całemu Klanowi Gwiazdy? Czy mógł to być ktoś z naszego klanu? — W jej głosie pojawiła się wyraźna nuta napięcia. — Myślisz, że ktoś z Klanu Klifu... przyczynił się do ich śmierci?
Słowa spadały jak ciężkie krople deszczu. Pietruszka podeszła jeszcze bliżej, a Liściasta Gwiazda zaczęła się cofać – powoli, ostrożnie, jak zwierzę zapędzone w ślepy zaułek. Wojowniczka wyglądała na zdenerwowaną, ale nie agresywną. Może naprawdę szukała oparcia. Może tylko grała. A może... po prostu pragnęła prawdy, której nikt nie chciał wypowiedzieć na głos.
— Spisek przeciwko... Klanowi Gwiazdy? Co ty mówisz? — zapytała z niedowierzaniem, prawdopodobnie myśląc, że Pietruszka po prostu się przejęzyczyła. — Kot, który pozbył się Srokoszowej Gwiazdy był wysłannikiem gwiezdnych. Uratował – chciał uratować klan. Jestem tego pewna. Judaszowcowy Pocałunek również. Śmierć Obuwik... — w tym momencie zawahała się na chwilę — Ja... uważam – nie, jestem pewna, że zamordował ją ktoś z Klanu Wilka. Dlaczego ktoś z Klanu Klifu miałby ją mordować? Przecież Srokoszow Gwiazda już nie żyje. Zagubiony Obuwik była jego córką, ale... nie było w niej zła. Była taka dobra, taka ciekawska, taka niewinna. Po co ktoś z Klanu Klifu miałby ją zabić?
Pietruszka wyraźnie się spięła, kiedy nie usłyszała odpowiedzi, na którą liczyła. Jej uszy lekko opadły, a oddech przyspieszył. Wypuściła z pyska powietrze, jakby próbując pozbyć się napięcia.
— Nie wiem, Liściasta Gwiazdo... Przepraszam, po prostu to wszystko ostatnio bardzo mnie niepokoi. Śmierć Melodyjnego Trelu, mordercy czający się wszędzie dookoła, a do tego te samotniczki… Wszystko się nawarstwia — westchnęła ciężko i podniosła się z leśnej ściółki. — Myślałam, że może ty będziesz mieć odpowiedź na cokolwiek — dodała cicho, a jej ogon nerwowo przeciął powietrze, podkreślając frustrację.
— Przepraszam, Pietruszko… Nie jestem w stanie ci pomóc — mruknęła niepewnie Liściasta Gwiazda. Jej głos był cichy, prawie wstydliwy, jakby nie przystawał do rangi, jaką nosiła.
Wojowniczka skinęła jej jedynie głową, bez słowa. Odwróciła się i ruszyła przed siebie szybkim krokiem, jakby chciała uciec od tej rozmowy, od milczenia, od zawodu. Chwila później zniknęła między drzewami. Pietruszka patrzyła przez ramię jeszcze przez moment, aż sylwetka kotki całkowicie rozpłynęła się w mroku lasu. Wtedy nagle, z frustracją, drapnęła ostrymi pazurami korę najbliższego drzewa. Dąb zaskrzypiał cicho, jakby boleśnie zareagował na jej wściekłość. Była pewna, że tym razem coś uzyska. Że znajdzie trop, wskazówkę, chociażby cień odpowiedzi. A jednak znów się pomyliła. Kolejny pusty zaułek. Kolejna ściana, przez którą musi się przebić — samotnie.

17 lipca 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Przeszłość

W końcu nastał ten dzień. Pietruszka czuła, jak ciężar oczekiwania przygniata ją coraz mocniej. Wiedziała, że musi w końcu zapytać Jagienkę o wszystko, co od dawna nie dawało jej spokoju. Jagienka na pewno nie kłamałaby… prawda? Przecież ufała jej. A jednak, coś nie dawało spokoju. Planowała zabrać ją daleko – za rzekę, aż na granicę z terytorium Klanu Burzy. Tam, gdzie nikt nie będzie podsłuchiwał. Gdzie nie będzie samotniczek ani kotów z Klanu Klifu. Tylko one, szmer wody i wiatr tańczący po wysokich trawach. Pietruszka podejrzewała, że Jagienka boi się mówić prawdę. Może nie z własnej woli, ale przez swoją partnerkę i jej koleżanki? Tego nie była pewna. Ale musiała się dowiedzieć. Gdy tylko wróciła z patrolu, odłożyła zdobycze na stos i niemal natychmiast wyślizgnęła się z jaskini. Ruszyła kłusem przez las, starając się uporządkować myśli. Zastanawiała się, jak zadać pytanie, by Jagienka się nie wystraszyła. Żeby nie pomyślała, że to oskarżenie. Las był gęsty, liście szeleściły pod łapami, a powietrze pachniało świeżą wilgocią. Słońce przedzierało się przez korony drzew, rzucając złociste plamy na ściółkę. Z każdym krokiem Pietruszka czuła coraz większe napięcie – jakby ktoś ciągnął ją za kark niewidzialnym sznurem niepokoju. Bała się. Bała się, że Jagienka uzna, iż ich przyjaźń była tylko środkiem do celu. A przecież to nieprawda! Może z początku rzeczywiście chciała zyskać coś dla siebie… Ale teraz? Teraz naprawdę polubiła rudą kotkę. Jej śmiech, jej spojrzenie, sposób, w jaki zawsze przekrzywiała głowę, gdy czegoś nie rozumiała. Ale pytania nie mogły dłużej czekać. Jeśli nie usłyszy odpowiedzi od niej, to już od żadnej z samotniczek. Gdy stanęła wśród krzewów na skraju polany, wzięła głęboki wdech. A potem drugi. I trzeci. Pola przed nią były puste, porośnięte miękką trawą i pachnące latem. Na ich końcu stała szopa – drewniana, nieco przechylona. Słońce oświetlało ją pod kątem, rzucając długie cienie. Pietruszka uśmiechnęła się lekko. Ciepło, jak zawsze. Nie ukrywała się – wyszła na otwartą przestrzeń pewnym krokiem. Przed szopą siedziały Sola i Natta. Rozmawiały cicho, ale gdy tylko dostrzegły wojowniczkę, ich uszy poruszyły się w jej stronę.
— Witajcie. Przyszłam do Jagienki — oznajmiła spokojnym, choć stanowczym tonem.
Tym razem nie musiała długo czekać. Z cienia wysunęła się Jagienka. Jej futerko lśniło w słońcu – dopiero co wylizane, zapewne przez jej ukochaną. Szła wolno, ale z godnością.
— Dzień dobry, Pietruszko — przywitała się, stając naprzeciw niej.
— Jagienko, miło cię widzieć! To co, idziemy? — mruknęła Pietruszka z uśmiechem. — Pokażę ci dzisiaj kilka ziół. Rośną daleko, ale są bardzo przydatne. I opowiem ci trochę o Klanie Burzy.
Ruda kotka spojrzała na Solę i Nattę, po czym pomachała im ogonem na pożegnanie i przyspieszyła kroku, zrównując się z wojowniczką.
— Więc ten Klan Burzy… — zaczęła niepewnie Jagienka. — Skąd coś o nim wiesz, skoro do niego nie należysz?
— Mam tam przyjaciół — odparła Pietruszka. — Poza tym wiem to, co sami opowiadają. Ich sekretów, niestety, nie znam. Wiem jednak, że ich obóz mieści się przy wielkim drzewie, które wygląda, jakby było zrobione ze skał. Widać je z daleka. Są łatwym celem… a mimo to, nie poddają się losowi. Polują głównie na króliki, a w tunelach radzą sobie lepiej niż ktokolwiek inny.
Patrzyła przed siebie, mówiąc spokojnie, z pewnym szacunkiem w głosie. W końcu zatrzymała się nad rzeką. Woda szemrała cicho, odbijając promienie słońca niczym płynne srebro. Pietruszka wskoczyła do wody bez wahania. Odwróciła się do Jagienki z lekko zaczepnym błyskiem w oku.
— No chodź! Jak spadniesz, to cię złapię — zachęciła, mrużąc oczy.
Jagienka zawahała się, ale po chwili ostrożnie postawiła jedną łapę, potem drugą. Przesuwała się powoli, z małymi zachwianiami, ale w końcu dotarła na drugi brzeg.
Pietruszka wylądowała obok niej i otrzepała się z wody.
— Przepraszam, że musiałaś się zmoczyć z mojego powodu — mruknęła Jagienka, lekko pochylając głowę.
— Nie martw się. Lubię wodę — odpowiedziała Pietruszka z ciepłym uśmiechem. Musnęła jej bark ogonem i ruszyła naprzód, przez wysoką trawę, która szeleściła delikatnie pod ich łapami.
Kotki minęły Sowiego Strażnika, nie zwracając na niego większej uwagi. Rozmawiały – raz o błahostkach, a innym razem o rzeczach naprawdę ważnych. Śmiech mieszał się z powagą, jakby próbowały odnaleźć równowagę między codziennością a tym, co leżało głębiej. Wspominały pogodę – ciepłą, ale z niepokojącym, burzowym tchnieniem w powietrzu. Narzekały na latające robactwo, które uporczywie krążyło im wokół pysków, szczególnie nad wilgotnymi zaroślami. Równocześnie wymieniały się wiedzą o ziołach – skromną, lecz zaskakująco użyteczną. Choć żadna z nich nie była mistrzynią uzdrawiania, rozmowa o tym, co znały, była dla obu otwierająca. Często zdarzało się, że jedna znała coś, o czym druga nie miała pojęcia – i właśnie w tych drobnych odkryciach kryła się prawdziwa nauka.
— Mówię ci, byłabyś świetną wojowniczką! Dobrym pomocnikiem. — Pietruszka spojrzała na Jagienkę z iskrą entuzjazmu w oczach. — Jesteś mała, mogłabyś się chować i wypłaszać zwierzynę w stronę innych kotów. Uwierz mi, twój wzrost nie robi różnicy przy straszeniu. Jak wyskoczysz na królika, to i tak czmychnie, gdzie popadnie! A do łapania mniejszych gryzoni wcale nie potrzebujesz pazurów!
Starała się przekonać samotniczkę, że choć zna się na ziołach, to w polowaniu też byłaby bardzo dobra. W jej głosie słychać było szczerość i podziw.
— Dziękuję, Pietruszko — mruknęła cicho Jagienka, zatrzymując się nagle. — Ale chyba jednak rola Uzdrowicielki bardziej do mnie pasuje.
Otoczenie zmieniło się niemal niezauważalnie. Miękka trawa przeszła w bardziej chropowaty grunt. Były już u granicy. Silny, obcy zapach uderzył Jagienkę prosto w nos – zapach innego klanu, surowy i intensywny, jakby ostrzegający. Sierść na karku rudej kotki lekko się zjeżyła.
— Nie martw się — powiedziała spokojnie Pietruszka, siadając w wysokiej trawie, która delikatnie falowała na wietrze. — Klan Burzy przestrzega kodeksu. Nie przekroczą granicy, póki my tego nie zrobimy.
Zapanowała chwila ciszy, przerywana jedynie śpiewem ptaków i szelestem traw. Pietruszka powoli odwróciła się na grzbiet, wystawiając brzuch do słońca. Jej gest był celowy – miał uspokoić Jagienkę, pokazać jej, że nie ma czego się obawiać. Że nie zamierza jej zaatakować ani przytłaczać.
— Wiesz… mam pytanie — odezwała się nagle, patrząc w niebo.
— Jasne… — Jagienka niemal wyszeptała, a jej ciało spięło się w oczekiwaniu.
— Naprawdę potrzebuję odpowiedzi na to, co zaraz padnie — zaczęła Pietruszka z powagą, ale łagodnie. — Nie oskarżam ciebie, ani twoich towarzyszek. Próbuję po prostu dojść do prawdy. Do czegoś, co może być ważne… dla mojego klanu.
Wzięła głęboki wdech, a potem spojrzała Jagience prosto w oczy.
— Czy zanim powstał sojusz… widziałaś – albo któraś z twoich koleżanek – przy rzece jakiegoś kota? Może kogoś zdenerwowanego? Albo… aż nienaturalnie szczęśliwego? Może był we krwi?
Głos Pietruszki nie był oskarżycielski – raczej błagalny. W jej oczach czaiła się nadzieja i strach zarazem.
— Proszę… — szepnęła. — To naprawdę ważne.
Widocznie zmieszana kotka odrzekła po krótkim namyśle:
— J-ja nie zapuszczam się tak daleko... A moje towarzyszki... Mam wrażenie, że często ukrywają przede mną niebezpieczne wydarzenia ze swoich patroli, polowań... Nie chcą mnie martwić lub... Wręcz przeciwnie opowiadają historie wyssane z pazura, abym się bała wychodzić…
Pietruszka od razu przybrała zawiedzioną minę. Jej uszy lekko opadły, a ogon poruszył się z irytacją. Naprawdę liczyła, że Jagienka powie jej coś istotnego, że wreszcie dowie się czegokolwiek! Ale nie... Znowu trafiła na mur. Ani jednej informacji, żadnego tropu, żadnej iskry nadziei. Westchnęła cicho, po czym lekko machnęła ogonem i, mimo rozczarowania, spróbowała się uśmiechnąć. Ciepło, jakby chciała dać do zrozumienia, że wszystko jest w porządku – nawet jeśli nie było.
— Rozumiem, to nic — mruknęła cicho i podniosła się z leśnej ściółki.
Jej czekoladowe futro oprószone było drobinkami igliwia. Otrzepała się szybko, nieco zbyt energicznie jak na kogoś, kto niczego się nie spodziewał. Potem machnęła łapą, gestem zachęcając Jagienkę do dalszego spaceru. Drzewa szumiały cicho, jakby próbowały podpowiedzieć, co powiedzieć dalej – ale żadna z nich nie znalazła odpowiednich słów. Między kotkami zapadła niezręczna cisza. Każda z nich zdawała się nagle zbyt skupiona na otoczeniu – na szumie liści, trzasku gałązki pod łapą, świergocie ptaków wysoko nad głową. Choć próbowały potem jeszcze porozmawiać, rozmowa nie kleiła się zupełnie. Zamiast tego w powietrzu zawisła ciężka, niewypowiedziana myśl.

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Przeszłość

Pietruszka zwinnie dołączyła do patrolu, w którym szły Pikująca Jaskółka i Eter. Las wokół nich był cichy i chłodny, a przez korony drzew przebijały się smugi porannego światła, które tańczyły na mchu pod łapami. Kiedy szli kłusem w głąb lasu, ogon Pietruszki nieznacznie drgał na boki — był to odruch niepokoju, ale i skupienia. Zastanawiała się, jak w ogóle zagaić rozmowę z kremową kotką. Nie mogła przecież po prostu rzucić pytaniem prosto z mostu. Wszystko musiało wyglądać naturalnie. Zostało jej już niewielu członków klanu do przepytania. Postanowiła, że każdego zapyta raz — chyba że sytuacja będzie wymagała dwóch, a może nawet trzech pytań. Jaskółki jeszcze nie zagadywała, a Etera... o nim nawet nie myślała, by cokolwiek wypytywać. Na początku, to prawda, nie ufała mu i rozważała, by go złapać sam na sam i zmusić do rozmowy. Ale teraz na jej liście podejrzanych znajdowały się już dwa inne imiona: Delikatna Bryza i Dzwonkowy Szmer. Musiała dowiedzieć się o nich jak najwięcej. Co robią, z kim rozmawiają, kto ich widział — i co inni o nich sądzą. Szła więc lasem tuż obok Jaskółki, próbując wymyślić sposób, by zacząć rozmowę. Niestety, byli w trakcie polowania, a to wymagało koncentracji i ciszy. Czasem spomiędzy drzew przelatywały ptaki, czasem gdzieś w trawie zaszeleścił gryzoń. Pietruszka w końcu złapała ryjówkę i nornika — drobne ofiary, ale wystarczające na początek dnia. Odkąd całkowicie przestała polować na ptaki, niewiele miała do upolowania. I wiedziała, że to drażniło niektórych z jej klanowiczów. Kiedyś słynęła z łapania skrzydlatych stworzeń — teraz omijała je szerokim łukiem. Ale Eter i Jaskółka nie przejmowali się tym. Sprawnie wyłapywali każdą ptasią ofiarę, jakby łapy same je przyciągały. W końcu wracali powoli przez połacie łąk i lasu, ze zdobyczą w pysku. Zbliżał się czas powrotu, a to oznaczało jedyną okazję, by zadać pytanie. Gdy tylko Eter oddalił się nieco, Pietruszka niemal natychmiast podskoczyła do Jaskółki. Ta lekko się wzdrygnęła i przystanęła, spoglądając na nią zaskoczona.
— Co tam, Pietruszko? — zapytała niewyraźnie przez zwierzynę trzymaną w pysku.
Po chwili ruszyła znów, tym razem wolniej, jakby dając jej przestrzeń do rozmowy.
— Mam pytanie — zaczęła ostrożnie wojowniczka, starając się, by głos brzmiał neutralnie.
— No to mów — mruknęła Jaskółka, przenosząc spojrzenie przed siebie.
— Czy w dzień śmierci Obuwika widziałaś, żeby ktoś wychodził z obozu sam? Na przykład Delikatna Bryza? — zapytała cicho, ale z wyczuwalną nadzieją w głosie.
Pikująca Jaskółka zlustrowała ją wzrokiem.
— Nie pilnowałam wtedy wyjścia z obozu — stwierdziła, brzmiąc, jakby mówiła coś zupełnie oczywistego, co Pietruszka powinna dobrze wiedzieć. — Wyszłam na polowanie z Mysim Postrachem. Wydaje mi się, że minęłam Miedziany Kieł, ale nie pamiętam, czy była sama — rzuciła od niechcenia. — Dzwonkowy Szmer powinien wiedzieć, prawda? Czy to nie on patrolował? Mogę o nim wiele powiedzieć, ale zawsze dobrze wypełniał swoje obowiązki. Czyżby przestał? — Wzrok Pikującej Jaskółki wwiercał się w Pietruszkę, szukając w niej zawahania.
Pomimo tego, jak przenikliwie kremowa kotka wpatrywała się w nią, wojowniczka ani drgnęła. Zdawała się pogrążona w głębokiej zadumie. Myśli błądziły, nie łączyły się w spójną całość. Wciąż nie wiedziała, kto był winny. Każdy trop prowadził donikąd, a im dłużej się nad tym zastanawiała, tym większy czuła zamęt. Jednak jedna rzecz powracała nieustannie — imię Miedzianego Kła. Była mentorka pojawiała się w jej wspomnieniach coraz częściej, jakby umysł sam próbował podsunąć rozwiązanie. Może właśnie do niej powinna się odezwać? Może to tam tkwiła odpowiedź, której tak desperacko szukała? Nagle z zamyślenia wyrwał ją głos Pikującej Jaskółki. Stały razem na ścieżce, pośród niczego.
— Tak, wiem to wszystko — mruknęła wojowniczka spokojnie, choć w głębi duszy czuła rosnące napięcie. — Ale mimo wszystko myślałam, że masz sprawne oko... i że może coś wyłapałaś.
Nie czekając na odpowiedź, przyspieszyła kroku i przeszła na przód patrolu. Nie miała ochoty na dalsze rozmowy. Z tyłu usłyszała, jak Jaskółka burknęła coś pod nosem, ale nie zamierzała się już odwracać. Cisza między nimi zgęstniała niczym mgła unosząca się nad porannym strumieniem. Wojowniczka szła dalej, z każdym krokiem coraz bardziej zagłębiając się w tereny Klanu Klifu – i we własne myśli.

08 lipca 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Długo przed śmiercią Melodii

Siedziała przy jednej ze ścian jaskini, pogrążona w zamyśleniu. Chłodne kamienie pod jej bokiem zdawały się oddawać echo niepokoju, który coraz mocniej w niej narastał. W półmroku wnętrza panowała cisza, przerywana jedynie odległym kapaniem wody i cichym szelestem poruszanych przez przeciąg liści, które zabłąkały się do środka. Czuła, że im dłużej będzie szukać sprawcy ostatnich zabójstw, tym większe prawdopodobieństwo, że ten zorientuje się, iż ktoś depcze mu po piętach — i lepiej się ukryje. A może nawet... zaatakuje. Już teraz obawiała się, że jej dociekania mogły dotrzeć do uszu mordercy. To irracjonalne, a jednak nie potrafiła pozbyć się tego przeczucia. Co gorsza — była niemal pewna, że sprawcą jest ktoś z Klanu Klifu. Ta myśl bolała, ale nie mogła jej zignorować. Dlatego od pewnego czasu bacznie przyglądała się swojej rodzinie. Z coraz większą uwagą wypytywała o treningi swoich córek, śledziła zachowanie ich mentorów. Pilnowała, by Wieczne Zaćmienie nigdy nie wychodziła samotnie na zioła. Morderca mógłby przecież posunąć się do próby zastraszenia — poprzez skrzywdzenie kogoś jej bliskiego. Wciąż nie ufała samotniczkom. Wydawało jej się, że wiedzą więcej, niż mówią. Mimo to nie wierzyła, by to one stały za śmiercią Obuwika. Może to tylko złudzenie, może naiwność — ale nie potrafiła ich obwiniać. Klan Wilka również nie wzbudzał jej podejrzeń. Pomimo strachu o własne bezpieczeństwo, nadal rozmawiała z innymi kotami, szukając prawdy. Tego dnia postanowiła porozmawiać ze Srebrną Szadzią. Kotka nigdy nie była zbyt rozmowna, lecz Pietruszka miała nadzieję, że starsza wojowniczka zrobi dla niej wyjątek. Wiedziała, że Srebrna Szadź to uważna obserwatorka. Może jeśli coś pamięta, podzieli się tą wiedzą. Zabrała ze stosu dwie myszy, wspięła się na półkę skalną należącą do starszyzny i przysiadła obok jasnej kotki. W jaskini panował półmrok, lecz futro Szadzi zdawało się niemal lśnić w tym przyćmionym świetle. Starsza zmrużyła oczy, unosząc lekko brwi w niemym pytaniu.
— Witaj, Srebrna Szadzio. Przyniosłam ci jedzenie — wymruczała przyjaźnie, kładąc przed kotką dwie myszy.
— Haha, chyba chcesz mnie utuczyć, Pietruszko — zaśmiała się starsza, po czym zakaszlała kilka razy.
— Nic z tych rzeczy! A jak się czujesz? — zapytała, jakby mimochodem, delikatnie dotykając łapą jej boku.
— Dobrze. Moja córka wróciła, wszystko jest w porządku — zamruczała, wgryzając się w jedną z myszy.
— Tak, odwiedzam czasami samotniczki. Są naprawdę miłe — oznajmiła wojowniczka, zaczynając myć grzbiet starszej. W ten sposób okazywała jej szacunek i troskę.
— Ja też byłam parę razy, ale jestem już taka stara... — wydyszała kocica z lekkim uśmiechem.
— Moim zdaniem nadal jesteś młoda, a twoje oczy są niezwykle bystre — zamruczała kotka, spoglądając na nią wymownie.
— Ty chyba ode mnie czegoś chcesz, prawda? — burknęła starsza, nie tracąc jednak ciepła w głosie.
— Porozmawiać. Czy to taka zbrodnia? — odparła łagodnie Pietruszka. — I zadać jedno pytanie — dodała już ciszej.
— Eh, no dawaj, nie mam całego dnia — mruknęła Srebrna Szadź, poruszając uszami z lekkim zniecierpliwieniem.
— Masz bystre oko. Może zauważyłaś, czy w dzień śmierci Obuwika ktoś wychodził sam z obozu? Kto wtedy pilnował wejścia? — zapytała z nadzieją, pochylając lekko głowę.
— Oko bystre, ale umysł już stary... Chociaż... Pamiętam, że pytałam Delikatnej Bryzy o dzielenie języków, ale jedynie odburknęła, że musi coś sprawdzić. Myślałam, że może zapytam Miedzianego Kła, ale chyba była poza obozem... Nie pamiętam, z kim wychodziła, ale wróciła chyba z Zielonym Wzgórzem. Musiałabyś zapytać się tego, kto pilnować wejścia, ale skoro pytasz to... Ja nie wiem, pomagałam tego dnia przy legowiskach.
Kotka zamyśliła się na moment. Wciąż miała w pamięci rozmowę z kotem, który tamtego dnia pilnował wejścia do obozu. Pytała go o wszystko, co mogło mieć znaczenie… Niestety, nie dowiedziała się niczego konkretnego — oprócz ukrytej między słowami groźby, która do dziś nie dawała jej spokoju. Mimo to uniosła wzrok i posłała starszej kotce łagodny uśmiech, próbując rozluźnić napiętą atmosferę.
— Dziękuję ci bardzo. A teraz… może po prostu porozmawiamy? Jak się masz? — zaproponowała ciepło, przeciągając ogonem po chłodnych, nierównych kamieniach, które szeleściły cicho pod jej dotykiem.
Starsza kotka zatrzepotała uszami w lekkim zakłopotaniu. Przez chwilę wahała się, jakby nie była pewna, czy może pozwolić sobie na szczerość. W końcu jednak odchrząknęła i zaczęła mówić — opowiadać o tym, jak mijały jej ostatnie dni. Głos miała miękki, nieco zmęczony, lecz w słowach pobrzmiewała nuta codzienności, tak bardzo różnej od napięcia, które kotka niosła w sobie. Pietruszka słuchała jednym uchem. Drugim — próbowała wślizgnąć się w gąszcz własnych myśli, odnaleźć porzucone wcześniej wątki i poukładać je w logiczną całość. Szukała powiązań, łączyła fakty, próbując nadać sens temu, co wydawało się coraz bardziej rozproszone.

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Długo przed śmiercią Melodii

Pietruszka właśnie wróciła z plaży. Jej futro ociekało wodą, a krople spadały na kamienie z cichym pluskiem, gdy tylko weszła do jaskini. Otrzepała się energicznie, rozrzucając wokół strugi wody. Kilka kotów, które znalazły się w zasięgu, syknęło z oburzeniem, obrzucając ją zirytowanymi spojrzeniami. Czekoladowa kotka nie przejęła się tym ani trochę – uśmiechnęła się tylko zadziornie i ruszyła dalej, jakby nic się nie stało.
Udało jej się zabrać swoje córeczki nad wodę – Przepiórkę, Kukułkę i Gołąbka – a co więcej, dołączyło do nich także Wieczne Zaćmienie. Pietruszka dość głośno, tak by nikt nie miał żadnych wątpliwości, podkreślała, że jej "przyjaciółce", medyczce, zdecydowanie przyda się chwila relaksu. Nawet jeśli tylko ona i Przepiórka zdecydowały się wejść do wody, a pozostałe – Kukuła, Gołąbek i Zaćmienie – siedziały na ciepłych kamieniach, myjąc sobie futerka, ten wspólnie spędzony czas był wyjątkowy. Znalazły kilka pięknych muszelek, złapały jednego kraba i przez dłuższą chwilę goniły za małymi rybkami, które zwinne i błyszczące wymykały się między ich łapami. Pietruszka i Zaćmienie nawet poleżały razem przez moment – po prostu wtulone w siebie, delektując się ciszą i ciepłem słońca. Cieszyły się chwilą, którą zwykle mogły przeżywać inne, szczęśliwe rodziny. Obserwowały swoje córki. Tak różne od siebie – każda miała inny krok, inne spojrzenie, inny sposób bycia – a jednak łączył je wspólny mianownik. Miłość. Troska. Chwile spędzane razem, które znaczyły więcej niż słowa. W pewnym momencie nawet Kukuła zamoczyła jedną czy dwie łapy w wodzie. Jednak szybki plusk Przepiórki wystraszył ją i skłonił do powrotu do Gołąbka, by razem posiedzieć na suchym brzegu. Choć wszystkie były już uczennicami, Pietruszka nadal nie używała ich imion nadanych podczas ceremonii. W jej oczach wciąż były tymi samymi słodkimi kociętami, które tuliła do siebie. Te dziecięce imiona były jak kotwica – coś, do czego chciała wracać. Do prostoty. Do bezpieczeństwa. Chciała, by to wszystko trwało wiecznie. By każdy dzień wyglądał tak samo – pełen ciepła, śmiechu i bliskości. By mogła tulić się do ukochanej, a ich córki mogły wzrastać w miłości. Ale wiedziała, że to tylko złudzenie. Ich związek był niezgodny z zasadami. Musiały go ukrywać. Nawet przed własnymi rodzinami. Może ich córki coś podejrzewały – szczególnie Przepiórka, która uparcie nazywała Zaćmienie „mamą” – ale pozostałe zaakceptowały wersję oficjalną, zwracając się do niej „ciociu”. W końcu musiały wrócić do obozu. A tam wszystko wracało na swoje miejsce. Zaćmienie ukryła się w legowisku medyków, córki poszły coś zjeść i przygotować się na kolejne treningi. Pietruszka została sama – z mokrym futrem, bijącym sercem i goryczą na dnie gardła. Szybko jednak znalazła sobie towarzystwo.
— Myszko! — wymruczała z zadowoleniem, siadając obok niskiego kocurka i opierając się na nim całym ciężarem ciała.
Ten wypuścił z pyska głośne westchnienie i zaczął się wiercić.
— Pietruszko! Zgniatasz mnie! — burknął.
Kotka roześmiała się i nieco się odsunęła, dając mu odetchnąć.
— Idziesz ze mną na polowanie czy zamierzasz się dalej lenić? — miauknęła z wyzywającym błyskiem w oku.
Kocurek natychmiast podskoczył z entuzjazmem.
— Ja? Lenić się?! Oczywiście, że idę! — prychnął, po czym pacnął ją łapą i pognał w stronę wyjścia z obozu.
Pietruszka nie zwlekała – rzuciła się za nim, dając mu kilka długości fory.
Pędzili przez łąki, porośnięte kwitnącą koniczyną i wysoką trawą, aż dotarli do lasu. Tam, wśród zapachu ściółki i śpiewu ptaków, Pietruszka rzuciła się na niego z impetem. Oboje przeturlali się po miękkim poszyciu, aż zatrzymali się u stóp jednego z drzew. Kotka rozciągnęła się na jego grzbiecie, jakby właśnie znalazła najwygodniejsze posłanie.
— No przestań! — syknął Myszka, raz śmiejąc się, raz warcząc ze złości.
Dopiero po chwili Pietruszka zeskoczyła z niego i ułożyła się obok na ziemi.
— Mieliśmy polować! Kto tu się leni, co? — zaatakował jej brzuch, unosząc brew w pytającym geście. — A może wolisz iść do tych samotniczek? Uwielbiam się z nich nabijać!
— Wolę zapolować — odparła, podnosząc się i strzepując z siebie kocura.
Ten prychnął, ale po chwili wyprzedził ją, gotowy do działania.
Po udanym polowaniu – każde z nich upolowało jednego nornika – usiedli razem na skraju klifu. Za nimi rozciągał się zielony, pachnący las, a przed nimi – rozległy horyzont i bezkresne niebo, z którego słońce zaczynało już powoli opadać.
— Myszko... taki z ciebie plotkarz — zaczęła jakby od niechcenia. — Masz uszy i oczy stworzone do wyłapywania wszystkich nowinek.
— Oczywiście! — parsknął z dumą. — Czyżby Pietruszkowa Błyskawica w końcu zapłonęła miłością do plotek? Przecież one są najlepsze!
Kot był już gotów, by wyjawić wszystkie znane mu sekrety – swoje i cudze – i snuć teorie o wszystkim i wszystkich.
— Można tak powiedzieć… — odparła, a jej spojrzenie utkwione było gdzieś daleko, w linii horyzontu. — Powiedz, wiesz może, czy w dzień śmierci Obuwika albo Srokosza ktoś wychodził z obozu? Albo zachowywał się dziwnie? Może ktoś był nienaturalnie radosny... albo przeciwnie – bardziej przerażony niż zwykle?
Oczy Mysiego Postrachu zalśniły, jakby samo pytanie Pietruszkowej Błyskawicy o plotkę ożywiło go.
— Czy ktoś zachowywał się dziwnie? Jeszcze pytasz –– zachichotał. Pochylił się już wojowniczce. — Słyszałem, że jeszcze przed śmiercią Srokosza — w sensie, zanim znaleziono jego ciało — jego zastępca zachowywał się dziwnie. Myślisz, że już wiedział, co się stanie? Może to on wszystko zaplanował? Albo ktoś go zaszantażował? Nie poznałem Przyczajonej Kani, więc nie mogę wiedzieć, ale zastępca zaszantażowany przez jednego kota... to źle by o nim świadczyło. Czy Kania był boimyszką? — Mysz popatrzył na Pietruszkę z wyraźną ciekawością. — No bo co, dlaczego miałby uciec?
Wysłuchała jego słów z uwagą, choć nie potrafiła wyciągnąć z nich żadnych konkretnych wniosków. W świetle jej obecnej wiedzy wypowiedź kocura była dla niej zupełnie nieczytelna, niemal bezużyteczna. Czuła narastającą irytację — mówił tak ogólnikowo, tak szczątkowo, jakby celowo unikał szczegółów. Oczekiwała więcej: konkretnych informacji, jasnych wskazówek, czegokolwiek, co mogłoby rozwiać, choć część wątpliwości. Westchnęła cicho, bardziej do siebie niż do rozmówcy.
— Myślisz, że ktoś bliski mógł go szantażować? — zapytała, patrząc przed siebie, na niekończące się połacie falującego morza, jakby chciała wzrokiem sięgnąć poza horyzont, gdzie być może ukryta była odpowiedź.
— Możliwe. A może to ktoś zupełnie mu wrogi! — odparł kocurek z niepokojącą beztroską, która kłuła ją gdzieś głęboko. — Nie wiem… ale to naprawdę ciekawe. Ciekawi mnie, gdzie teraz jest. Czy żyje, czy nie.
Jego ton zupełnie nie pasował do powagi sytuacji. Mówił, jakby temat dotyczył jakiejś dawno zapomnianej opowieści, a nie realnego zagrożenia i krwawych wydarzeń, które wstrząsnęły ich światem. Pietruszka oderwała wzrok od ciemniejącego nieba i skierowała go na pobliskie krzewy, które poruszały się lekko na wietrze, szeleszcząc, jakby szeptały tajemnice, których nie umiała rozszyfrować. Pragnęła, by to właśnie one powiedziały jej prawdę. By rozchyliły liście i pozwoliły zobaczyć to, co ukryte – co dzieje się naprawdę w jej klanie. W jej piersi narastał niepokój – nie tylko o przyszłość, ale i o to, ile jeszcze tajemnic pozostanie pogrzebanych w milczeniu.

07 lipca 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Jakiś czas przed śmiercią Melodyjnego Trelu

Pietruszka siedziała przy Melodyjnym Trelu. Wylizywała starannie futerko kotki, próbując choć na chwilę oderwać myśli od wszystkiego, co działo się wokół. Plotki, które krążyły wśród klanowych kotów o tym, że związek jej mentorki wisi na włosku, drażniły ją i wywoływały rosnącą irytację. A przecież to nie była tylko sprawa Melodyi. Ona również czuła się częścią tej historii. Starsza kotka leżała obok, pozornie spokojna, lecz jej ogon nerwowo poruszał się po skale. W jej oczach widać było napięcie i przygaszone światło, które kiedyś lśniło ciepłem i pewnością. Zdecydowanie – ta sytuacja nie służyła żadnej z nich. Pietruszka próbowała polubić Pokrzywowe Zarośla. Dawała mu szansę. Ale po tym, co zrobił... po tym, jak bez słowa odwrócił się od swojej rodziny – nie była już w stanie darzyć go sympatią. Wojownik śmiał zlekceważyć to, co miał najcenniejsze: partnerkę i dzieci. A wszystko to dla kogo? Dla siostry, która zniknęła na setki księżyców i wróciła znikąd, zapewne nie z czystymi intencjami! Kotka aż zadrżała na samą myśl. Nie miała zamiaru go tolerować. Najchętniej doradziłaby byłej mentorce, by już dawno z nim zerwała, ale... nie chciała się wtrącać. Nie chciała być tą, która przyłoży łapę do ich rozstania.
— Czy to ze mną jest coś nie tak? — odezwała się nagle Melodia, kładąc pysk na łapach i wpatrując się w ziemię przed sobą. Pietruszka aż drgnęła. Futerko na karku zjeżyło jej się instynktownie.
— Nawet tak nie myśl! Jakby... Ja rozumiem, że mógł tęsknić za siostrą — zaczęła cicho, nie przerywając rytmicznego wylizywania sierści — ale przecież jej przy nim nie było. To ty byłaś. Ty i wasze dzieci. A teraz? Zachowuje się, jakby całkowicie zapomniał, ile mu dałaś. Ile szczęścia…
Głos jej zadrżał. Ostatnie słowa wymruczała niemal niewyraźnie, jakby mówiła bardziej do siebie niż do Melodii.
— Może... nigdy nie był szczęśliwy — wyszeptała tamta, odwracając wzrok.
Zapadła cisza. Tylko szum wodospadu towarzyszył im w tej chwili. Pietruszka nie wiedziała, co jeszcze mogłaby powiedzieć. W głębi duszy wierzyła, że rozmowa może coś zmienić. Że dwoje kotów, którzy kiedyś byli sobie tak bliscy, mogliby jeszcze usiąść i spokojnie to wyjaśnić. Ustalić, co dalej. Może wtedy wszystko wróciłoby do normy? Ale coś w niej – może to była intuicja, a może echo podsłuchanych słów – podpowiadało, że takie rozmowy już się odbywały. Że Melodia próbowała. I że to Pokrzywowe Zarośla zamykał oczy i uszy, ignorując wszystko. Pietruszka westchnęła cicho. Położyła pysk na barkach starszej kotki, wtulając się w nią lekko i zaczęła cicho mruczeć. Jedyny sposób, w jaki mogła teraz dać jej znać, że nie jest sama.

Dzień śmierci Melodii

Pietruszkowa Błyskawica obudziła się tego dnia bardzo wcześnie. Jeszcze przed świtem, zanim pierwszy promień słońca przebił się przez wodospad, otworzyła oczy, czując ciężar w piersi. Poprzedniego dnia Melodyjny Trel i Pokrzywowe Zarośla zerwali ze sobą w sposób gwałtowny i bolesny. Ich krzyk rozdarł ciszę obozu jak pazur rozdzierający miękki mech. Kotka nie mogła przestać myśleć o swojej mentorce. Chciała z nią porozmawiać, choćby przez chwilę złapać ją na uboczu, zapytać, czy wszystko w porządku, czy czegoś nie potrzebuje. Jednak Melodyja, tuż po zerwaniu, wybiegła z obozu, zarzekając się, że chce samotnie udać się na polowanie. Gdy wróciła – nie odezwała się ani słowem. Położyła się bezszelestnie na posłaniu, odwrócona plecami do wszystkich, i zapadła w milczenie, które bardziej bolało niż krzyk. Pietruszka zerknęła wtedy w jej stronę. Leżała tak blisko... Ale nie zrobiła nic. Może nie zauważyła, a może – nie chciała zauważyć? Wstała jak gdyby nigdy nic i dołączyła do porannego patrolu.
Na patrolu nie dało się uniknąć plotek. Szepty o zerwaniu dwójki kotów rozchodziły się po lesie jak ogień po wysuszonej trawie. Pietruszka jednak nie brała w nich udziału. Unikała wszelkich pytań, udając skupienie na polowaniu. W rzeczywistości walczyła z własnymi myślami.
Kiedy wróciła do obozu, słońce stało już wysoko. Zaledwie przekroczyła wejście do jaskini, natychmiast dostrzegła poruszenie. Coś działo się na półce skalnej należącej do wojowników. Kilka kotów ostrożnie znosiło z niej ciało. Pietruszka nastawiła uszy, próbując dosłyszeć, o co chodzi, ale z obozowego gwaru wyrwał się tylko jeden dźwięk – pisk, cichy i krótki. W tym samym momencie zając, którego niosła w pysku, wypadł jej na ziemię. Zamarła. Wpatrywała się w niesiony przez wojowników kształt – znajome jasne futerko i krótkie łapki. Jej źrenice rozszerzyły się ze strachu.
Nie. To niemożliwe. To nie ona. To na pewno pomyłka... Prawda?
Ale kiedy ciało Melodyjnego Trelu zostało ułożone na miękkim poszyciu, nie było już żadnych wątpliwości. To naprawdę była ona. Pietruszce zadrżały łapy. Miała nadzieję, że mentorka po prostu źle się poczuła. Może zasłabła, a koty pomagają jej tylko zejść? Jednak wszystko rozwiało się w jednej chwili, gdy do ciała podbiegły medyczki. Wieczne Zaćmienie pochyliła się nad zmarłą. Obwąchała ją uważnie, zmarszczyła brwi. W jej oczach odbijało się zaskoczenie, bezsilność i smutek. Gdy uniosła wzrok na swoją partnerkę, nie musiała nic mówić. W tym spojrzeniu było wszystko – współczucie, żal, pożegnanie. Wokół ciała zmarłej kotki zaczął zbierać się tłum. Wojownicy, uczniowie, starszyzna – wszyscy chcieli choć przez chwilę spojrzeć na Melodyjkę po raz ostatni. Ale gdy dostrzegli zbliżającą się Pietruszkę, odsunęli się, robiąc jej miejsce. Pozwolili jej pierwszej pożegnać się z tą, którą kochała najbardziej. Kotka stanęła nad ciałem. Wbiła pomarańczowe oczy w bezruch futra. Nie ruszyła się ani na moment, jakby sama zamieniła się w kamień.
— Ona... nie żyje... Tak mi przykro, Pietruszko... — powiedziała cicho Zaćma, podchodząc do ukochanej. W tej chwili żadna z nich nie udawała. Nie udawały obojętności, nie ukrywały czułości. Liczyły tylko na to, że reszta uzna ich bliskość za wyraz przyjaźni, a nie zakazanego uczucia. Z pomarańczowych, zazwyczaj radosnych oczu Pietruszki popłynęły łzy. Spływały cicho, bezszelestnie, aż w końcu z jej gardła wydobył się wrzask rozpaczy – dziki, przerażający, przebijający nawet szum pobliskiego wodospadu. Futro czekoladowej kotki zjeżyło się. Pazury wysunęły się mimowolnie, a uszy przylgnęły do czaszki. Drżąc na łapach, podeszła do martwej. Padła na nią bezwładnie, wtulając się w bezduszne ciało. Wbijała pazury w jej futro, jakby próbowała obudzić ją lub zmusić serce do bicia. Ale to serce już nigdy się nie poruszy.
— Dlaczego...? Dlaczego Klan Gwiazd musiał mi cię zabrać?! — wykrzyczała, gardząc każdym słowem skierowanym ku przodkom. Obwiniała ich. Jak inaczej wyjaśnić nagłą śmierć Melodii? Udar? Przemęczenie? Starość? Stres? Nie! Dla Pietruszki winni byli tylko oni – ci, których niebo miało być schronieniem. Mimo że rozum szeptał, że to mógł być udar, że ciało miało swoje granice, serce krzyczało – to ich wina.
— To ich wina... To wina Pokrzywowych Zarośli! Niech go tylko dorwę... — wyszeptała, tuląc się do futra zmarłej. Mówiła tak cicho, że słowa te mogła usłyszeć już tylko jej dusza.
— Kocham cię, Melodio… Przepraszam… — wyszeptała Pietruszka, ledwo oddychając. — Przepraszam, że nie zdążyłam ci tego powiedzieć. Że nie zdążyłam powiedzieć, że jesteś dla mnie jak mama...
Jej głos zadrżał, lecz nie przerwała.
— Swojej biologicznej nigdy nie poznałam… Ale ty ją zastąpiłaś. Byłaś dla mnie matką, której nigdy nie miałam… i zawsze będziesz moją mamusią. Moją jedyną i prawdziwą…
Kotka uśmiechnęła się delikatnie, mimo że łzy nadal spływały po jej pyszczku.
— Kocham cię… Jeszcze się spotkamy. Obiecuję.
Zamruczała głośniej, niemalże kojąco, po czym znów wtuliła pysk w szylkretowe futro ukochanej mentorki, jakby próbując zapamiętać jej zapach na zawsze.
Zatonęła w rozpaczy. Nie zauważyła, kiedy pojawili się pozostali – Postrzępiony Mróz, Gąsienicowy Ogreszek, Przepiórcza Łapa, Kukułcza Łapa i Gołębia Łapa. Każde z nich opłakiwało zmarłą w milczeniu, w swoim tempie. Ale żadne z nich nie odważyło się zbliżyć zbyt blisko do Pietruszki. Kotka szeptała coś do ciała Melodyi, liżąc jej futro, głaszcząc ją łapami, szlochając w rytmie złamanego serca. Aż w końcu nadszedł on. Pokrzywowe Zarośla. Jak śmiał się tu pojawić? Pietruszka podniosła głowę i spojrzała na niego. Jakby obudziła się z transu. Oczy miała mokre, przekrwione, pełne nienawiści. Liliowy kot był zrozpaczony. Chciał podejść, by pożegnać się z byłą partnerką. Ale nie zrobił nawet dwóch kroków. Pietruszka błyskawicznie podniosła się i zagrodziła mu drogę. Jej futro zjeżyło się na całym ciele, ogon wachlował powietrze z wściekłością. Wokół zapadła cisza. Wojownicy nastawili uszy, kilku spięło mięśnie.
— Ohydny… ohydny zdrajca! — ryknęła Pietruszka, jej głos był jak błyskawica rozrywająca niebo.
Pokrzyw skulił się, przystanął, próbując coś powiedzieć — lecz słowa ugrzęzły mu w gardle.
— Jak śmiesz tu przychodzić?! Pachnący sianem! Samotnikami! — syczała z furią. — Jak śmiesz teraz tu płakać i żądać możliwości pożegnania się z nią?! W jej ostatnich chwilach byłeś nikim! Nie interesowała cię! Zostawiłeś ją!
Zbliżała się do niego powoli, nisko na łapach, jak drapieżnik gotowy do skoku. Pokrzyw drżał. W jego oczach widać było łzy, ale Pietruszka ich nie widziała — albo nie chciała widzieć.
— Wynoś się stąd! — ryknęła, a pazury wysunęły się z łap. — Nie masz prawa nawet na nią patrzeć!
I wtedy się rzuciła. W jednej chwili przeskoczyła dzielącą ich odległość, przygważdżając Pokrzywa do ziemi. Wściekłość malowała się na jej pysku.
— Leć do swojej siostrzyczki! Leć do niej i z nią zamieszkaj! — wrzasnęła, szaleńczo wymachując pazurami, gotowa zedrzeć mu skórę z pyska.
Wojownicy zareagowali natychmiast. Rzucili się na pomoc, próbując odciągnąć ją od Pokrzywa. Ale Pietruszka była silna. Zbyt silna, napędzana czystym bólem. Wyrwała się jednemu, odepchnęła drugiego, zębami chwyciła pobliski mech, by nie stracić gruntu. Gdyby nie… Wieczne Zaćmienie. Cisza, jaką wniosła medyczka, była jak chłodna rosa gasząca płomień. Pojawiła się nagle, bez słowa, i ujęła Pietruszkę w objęcia. Kotka znieruchomiała, a potem bezwładnie pozwoliła się odciągnąć. Szylkretowa medyczka zaprowadziła ją do swojego legowiska, okryła mchem i podała jej zioła na uspokojenie. Pietruszka szlochała, tuląc się do jej futra, ściskając je jak ostatnią deskę ratunku.
— Jak on śmie… — wyjęczała. — Jak on śmie się tu pokazywać…
Łzy kapały na podłoże. Pazury rozdzierały mech, aż w powietrzu uniósł się jego zapach.
— Trzeba go wygnać… To on ją zabił… To przez niego… — piszczała, jakby znowu była bezradnym kocięciem.
Zaćma jedynie wylizywała jej futerko i milczała, pozwalając jej się wypłakać. Po chwili nasiona maku zaczęły działać. Pietruszka czuła, jak mięśnie się rozluźniają, a rzeczywistość oddala się powoli.
— Dopilnuj… — wyszeptała, z trudem — …żeby nie zabrudził jej ciała swoim smrodem…
Położyła pyszczek na łapach medyczki i zamknęła oczy, pozwalając snom ją pochłonąć. Miała nadzieję, że tam – po drugiej stronie – spotka Melodyjny Trel. Że się pożegnają. Choćby to była tylko iluzja. A może… może mogła zrobić coś więcej? Czy mogła ją uratować? Czy mogła się zemścić?

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Pietruszka odpoczywała spokojnie w jaskini, wtulona w swoje miękkie, starannie ułożone posłanie. Kotka układała właśnie swoje piórka – jedne delikatne jak puch, inne długie i błyszczące – i zastanawiała się, które z nich tym razem podarować Wiecznemu Zaćmieniu. Na myśl, że medyczka zapewne już tonie w jej prezentach, zaśmiała się cicho do siebie. Śmiech odbił się echem od ścian jaskini. Nagle, bez ostrzeżenia, ktoś runął obok niej z głuchym plaskiem.
— Z czego się śmiejesz? — zapytał Mysi Postrach, kładąc obok niej dwie dorodne wiewiórki. Jedną z nich pchnął w stronę czekoladowej kotki.
— Planuję dać kolejne pióra Wiecznemu Zaćmieniu i pomyślałam, że pewnie już się w nich topi — znów się zaśmiała, po czym podała młodszemu piórko sójki. — A to jest dla ciebie. Dawno ci ich nie dawałam — zamruczała, wgryzając się w wiewiórkę.
— Dziękuję! Ja też w nich utonę! Wiesz, jak się rozejrzysz dookoła, to widać, kto jest ci bliższy – jego posłanie jest pełne twoich upominków! — zaśmiał się kocur, mocując piórko za uchem. Nie miał zwyczaju nosić ich na co dzień, ale teraz, wyjątkowo, postanowił przez chwilę je mieć.
— Dawanie czegoś, co kocham, komuś, kogo kocham, jest dla mnie zupełnie naturalne — wyjaśniła Pietruszka, po czym szybko ugryzła się w język. Wiedziała dobrze, że kocurek wyłapuje najmniejsze szczegóły i z szybkością pcheł roznosi plotki. Nie był głupi – umiał łączyć fakty, a przecież najpiękniejsze pióra i ich największą ilość posiadała Wieczne Zaćmienie! Nawet córki Pietruszki miały ich mniej niż medyczka…
— Haha, a w ogóle widziałaś Kukułczą Łapę i Zajęczą Łapę? — zapytała nagle, zmieniając temat. Mysi Postrach od razu nastawił uszy, zaciekawiony.
— Co z nimi? Wiem, że spędzają sporo czasu razem, a Zajączek często chce z nią trenować... — kocur zatrzymał się na chwilę, łącząc fakty. Jego oczy rozszerzyły się, a on spojrzał wyczekująco na Pietruszkę.
— No właśnie! Zajęcza Łapa tak słodko się stara, a moja córka zdaje się go lubić. Jest bardzo specyficzna w doborze znajomych, więc skoro go akceptuje, to musi coś do niego czuć — zamruczała wojowniczka i lekko zadrżała z ekscytacji. Może po raz pierwszy jej dziecko się zauroczyło? Te młodziaki wchodziły właśnie w wiek, w którym serca zaczynały bić szybciej.
— Nie zauważyłem tego! Może to przyjaźń, ale faktycznie Zajączek bardzo się stara, by Kukułka go zauważyła. Na pewno się kochają! Jestem tego pewien! — odparł podekscytowany wojownik, mówiąc to już dość głośno. W jego głowie od razu pojawił się obraz młodej pary zakochanych kotów.
— Nie ekscytuj się tak! Może coś między nimi rośnie, ale to jeszcze nie taka… miłość-miłość — mruknęła Pietruszka, mrużąc oczy w ostrzegawczym geście. Kocur powinien uważać, jak rozpowiada takie rzeczy.
— Tak, tak… Ale skoro już mowa o miłości! Czy Mroźny Wicher ma kogoś na oku? — zapytał nagle Mysi Postrach z chytrym uśmieszkiem na pyszczku. To zaniepokoiło Pietruszkę.
— Wiesz, że mało rozmawiamy. Zresztą, od kiedy te samotniczki się pojawiły, jeszcze mniej. Ale… nie wiem. Wydaje mi się, że on nie jest zdolny do kochania kogokolwiek poza sobą — prychnęła kotka. — A co? Podoba ci się? — zażartowała, ale zaraz spoważniała, jakby nagle uznała, że jej słowa mogą być prawdą.
— CO?! Nie?! Ale komuś się podoba! — wymruczał kocurek, zaczynając aż się trząść z ekscytacji. Nawet Pietruszka się zaciekawiła. Zazwyczaj unikała plotek, nie ufała im, ale… jeśli dotyczyły jej brata? To zupełnie inna sprawa.
— Hm… Kto taki? Skąd masz pewność? — zapytała z lekką podejrzliwością. Dobrze znała wyobraźnię Mysiego Postrachu – była duża. I często bardzo bujna.
— Z kim twój brat najczęściej spędza czas? — Mysi Postrach najwyraźniej postanowił urządzić zagadki zamiast powiedzieć wprost. Pietruszka na moment się zamyśliła.
— Ostatnio z Gołębią Łapą, ale zazwyczaj widuję go przy Rozświelonej Skórze. Mają posłania obok siebie — odparła, zerkając na swoje łapy.
— No właśnie! Oni na pewno coś do siebie czują! Spędzają ze sobą tyle czasu, co ty z Wiecznym Zaćmieniem, a taka ilość wspólnych chwil oznacza już głębsze uczucia — oznajmił z przekonaniem.
Na jego słowa pomarańczowe oczy Pietruszki otworzyły się szeroko, a kawałek wiewiórki stanął jej w gardle. Czyżby… Czyżby Mysi Postrach coś podejrzewał? Czekoladowa kotka z trudem przełknęła kęs i lekko drgnęła. Jeśli naprawdę coś wiedział, to jakim cudem jeszcze niczego nie rozpowiedział? A może... może nawet nie przyszło mu do głowy, że dwie kotki, trzymające się kodeksu, mogłyby go złamać? A może... czekał na właściwy moment? Pietruszka pożałowała, że ostatnio tak otwarcie okazywała swoją więź z Zaćmą. Częstsze rozmowy na forum klanu, wspólne mycie futerek, spacery, które wszyscy mogli widzieć... Koty blisko Klanu Gwiazdy pewnie nawet nie pomyślałyby, że łączy je miłość. Ale ktoś mniej związany z duchowością mógłby się domyślić… Zacisnęła szczęki, wiedząc, że będzie musiała ograniczyć spotkania z ukochaną. Obie będą musiały uważać.
— Haha, co masz na myśli…? Ilość czasu przecież niczego nie dowodzi — zaśmiała się nerwowo.
Mysi Postrach uniósł brew.
— Dla mnie to bardzo ważne! Ty i Wieczne Zaćmienie… — kocur przerwał i poruszył uszami, zerkając, czy nikt nie słucha. — … jesteście przyjaciółkami! Znacie się przecież od kocięcia. Poza tym ona jest medyczką, więc… wiesz, u was to inaczej działa. Ale u twojego brata i jej brata? To co innego! Oboje wojownicy, w podobnym wieku i całkiem przystojni — mruknął z przekonaniem.
— Serio myślisz, że może coś być między nimi? — zapytała, nie do końca wierząc w jego słowa. Wolała zanurzyć się w plotce niż w myślach o własnych uczuciach.
— Na pewno! Jestem tego bardziej pewien niż tego, że po Porze Zielonych Liści nadejdzie Pora Opadających Liści! — wymruczał, wgryzając się w swoją wiewiórkę.
Resztę popołudnia spędzili na luźnych rozmowach. Rozmawiali o tym, jak idą treningi córkom Pietruszki, jak Mysi Postrach radzi sobie jako mentor, a także – co powracało raz po raz – o rzekomych uczuciach, które mogły łączyć Kukułczą Łapę z Zajęczą Łapą oraz Mroźnego Wichra z Rozświeloną Skórą. Mysi Postrach mówił wystarczająco głośno, by kilka kotów z okolicy mogło ich podsłuchać. A później... sam zaczął rozpowiadać plotki po całym obozie. Bo jego zdaniem to była prawda.

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Gołąbka (Gołębiej Łapy)

jakiś czas temu

Kotka siedziała w żłobku i patrzyła, jak jej córki zaczynają się bawić. Czuła, jak w jej sercu powoli rozpala się ciepły płomyczek radości. Uśmiechnęła się lekko, lecz uśmiech ten szybko przygasł. Tak bardzo chciałaby, żeby w tym momencie była obok niej Wieczne Zaćmienie. Żeby mogły razem, ramię w ramię, obserwować, jak ich dzieci dorastają. Jak się śmieją, przewracają w mchu, łapią za ogony, rozmawiają o rzeczach ważnych i zupełnie błahych. Pietruszka czuła się, jakby jej ukochana odeszła gdzieś daleko, poza zasięg. A przecież była tuż obok, w jaskini. Zapewne właśnie układała zioła albo pomagała rannym. A mimo to... ten smutek, to rozdarcie, ta złość – one nie znikały. Wręcz przeciwnie – narastały w takich chwilach. W chwilach, które powinny należeć do nich obu. W chwilach, które powinny przeżywać razem, bez kłamstw, bez ukrywania, bez wstydu. Ale prawda była bolesna. Nigdy nie będą naprawdę szczęśliwe. Nigdy nie uda im się w pełni cieszyć tą rodziną. Zawsze będą musiały udawać, trzymać się z dala, szeptać zamiast mówić otwarcie. Pietruszce nie raz przelatywała przez głowę szalona myśl: uciec. Uciec daleko, zabrać dzieci i odejść z Wiecznym Zaćmieniem tam, gdzie nikt ich nie zna. Gdzie nie będzie głupich zasad, Klanu Gwiazdy ani oceniających spojrzeń. Tam, gdzie wreszcie będą mogły być sobą. Szczęśliwe. Ale to było tylko marzenie. Opuszczenie klanu to coś, na co nie mogły sobie pozwolić – nie bez ryzyka, nie bez konsekwencji. Czy szczęście jeszcze kiedyś je odnajdzie? Czy nie popełniły błędu, wiążąc się ze sobą w świecie, który nie rozumiał takich więzi? Przecież dawały sobie nawzajem tyle smutku... a zarazem tyle radości. Te wspólne spacery, nocne rozmowy, śmiech dochodzący z legowiska, kiedy rozmawiały o swoich córkach – to wszystko było prawdziwe. Pietruszka westchnęła głęboko. Spojrzała na rozbawione dzieci. Na jej pyszczku zagościł łagodny uśmiech, gdy obserwowała, jak Przepiórka skacze z kąta w kąt, szukając sióstr. Sama jednak nie poruszyła się ani o milimetr. Wiedziała dobrze, że Gołąbek ukryła się tuż pod jej ogonem, z figlarnym błyskiem w oczach.
Takie chwile moje serce zapamięta po wieczność – pomyślała cicho.

***

Pietruszkowa Błyskawica przedzierała się przez las, łapami szybko omiatając ściółkę, przeskakując nad korzeniami i omijając wystające pnie. Serce biło jej mocno, gnane niepokojem i złością. Chciała jak najszybciej odnaleźć Gołębią Łapę. I swojego brata. Ten króliczy bobek – syknęła w myślach – zabrał moją córkę w okolice szopy, gdzie przesiadują samotniczki!
Może i te kotki zaklinały się, że mają dobre zamiary, ale Pietruszka wolała nie ryzykować. Nie, jeśli chodziło o bezpieczeństwo jej dziecka. W końcu dostrzegła znajome, liliowe futro. Zatrzymała się gwałtownie, chowając się w krzakach. Jej pomarańczowe oczy błyszczały w cieniu, gdy obserwowała scenę. Mroźny Wicher nachylał się nad Gołąbkiem i spokojnym, łagodnym głosem tłumaczył coś na temat podejścia do myszy. Jego ruchy były delikatne, ostrożne. Nie tego się spodziewała. Nie po nim. Pietruszka wypuściła powietrze z pyska i wyszła z krzaków. Mrozek aż podskoczył, od razu przyjmując pozycję obronną, jakby gotów był bronić swojej siostrzenicy.
— Pietruszkowa Błyskawico… — mruknął, jakby jednak spodziewał się ją zobaczyć.
— Mamo! — wymruczała Gołąbek, podbiegając z radością i przytulając się do matki.
— Co tu robisz? — zapytał Mroźny Wicher, marszcząc nos.
— Przechodziłam obok — zaśmiała się, tym swoim specyficznym, nerwowym śmiechem, który zawsze towarzyszył jej kłamstwom. Po jej zmierzwionym futrze i przyspieszonym oddechu było jednak widać, że biegła przez las, i to szybko.
— Gołąbku, jak ci idą treningi? — zapytała od razu, z wyraźną troską w głosie.
Mróz westchnął cicho i usiadł na ziemi, jakby nie miał już sił na dalsze sprzeczki.

<Córeczko?>

Od Pietruszkowej Łapy (Pietruszkowej Błyskawicy) CD. Promienistej Łapy (Promienistego Słońca)

skip do teraźniejszości

Słońce przyjemnie grzało, rozlewając ciepłe promienie po soczyście zielonych łąkach. W powietrzu unosił się zapach lata, a śpiew ptaków tworzył spokojną melodię letniego poranka. W jaskini, w cieniu chłodnych skał, Pietruszkowa Błyskawica siedziała samotnie. Jej futro połyskiwało w migoczącym świetle, a żółte oczy błądziły po wyjściu z legowiska. Zbierała się do wyjścia, choć w głębi duszy nie chciała iść sama. Miała nadzieję, że może ktoś się napatoczy i potowarzyszy jej w patrolu. Wstała powoli z zimnej skały, otrzepała futro i ruszyła w stronę wyjścia. I rzeczywiście — napatoczyli się. Kukułcza Łapa właśnie wróciła z patrolu. U jej boku, jak już od dłuższego czasu, wiernie kroczył Zajęcza Łapa. Kocur skinął Pietruszce głową z szacunkiem, po czym podszedł do swojego mentora. Kukułka natomiast bez słowa wtuliła się w gęste futro matki.
— Jak było? — zapytała wojowniczka, liżąc córkę czule między uszami.
— Bardzo dobrze! Myślę, że już niedługo zostanę wojowniczką! — pochwaliła się koteczka z błyskiem w oczach, patrząc na matkę z nadzieją, że ta ją pochwali.
— Tak się cieszę! Jestem pewna, że zmiażdżysz konkurencję i będziesz lepsza ode mnie! — wymruczała starsza kotka, ocierając policzek o policzek młodszej. W jej głosie mieszała się duma z lekkim smutkiem. Pietruszka radowała się, że córki tak świetnie radziły sobie w treningach, lecz serce ściskało jej się na myśl, jak szybko czas przemija. Dopiero co były małymi, nieporadnymi kuleczkami, a teraz... teraz kończyły szkolenie.
— Nie da się być lepszym od ciebie — wymruczała Kukułka, po czym otarła się jeszcze raz o matkę i odeszła w stronę reszty uczniów. Przepiórcza Łapa już tam siedziała, zajadając się dorodną wiewiórką. Pietruszka westchnęła cicho i spojrzała na swoje łapy. Były silne, pewne, ale czuła, jakby dziś ciążyły jej bardziej niż zwykle.
— Szybko dorastają, co? — rozległ się nagle znajomy głos.
Kotka uniosła wzrok. Przed nią stał kremowy kocur – Promieniste Słońca. Jak zawsze promieniał ciepłem, zarówno w spojrzeniu, jak i w uśmiechu, który błąkał się po jego pysku.
— Heh... tak. Niestety — mruknęła cicho kotka i liznęła wojownika po barku w geście przywitania. Przez chwilę ich spojrzenia się spotkały.
— Chcesz iść ze mną na polowanie? — zapytała od razu, dostrzegając okazję, by nie iść sama. 

<Promyczku?>

19 czerwca 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Słoneczne promienie łagodnie rozlewały się po jasnym niebie, a ptaki krążyły wysoko pomiędzy puszystymi chmurami. Wiosna pachniała intensywnie – świeżą ziemią, pąkami i życiem, które budziło się z zimowego snu. Pietruszkowa Błyskawica schodziła spokojnie po kamiennej ścieżce prowadzącej w stronę jaskini. W pysku niosła świeżo upolowaną wiewiórkę. Skierowała się w stronę żłobka – teraz cichego, pustego i chłodnego. Nie było już tam żadnych kociąt, a Półślepy Świstak z pewnością czuła się samotna. Kotka ostrożnie podeszła i usiadła obok starszej kocicy, kładąc zdobycz na ziemi.
— Witaj, Pietruszko. Coś się stało? — zapytała Świstak łagodnym tonem, spoglądając na nią swoim jedynym sprawnym okiem. Rzuciła okiem na zwierzynę i skinęła lekko głową w podziękowaniu. Wzięła kęs, po czym przesunęła resztę w stronę wojowniczki.
— Witaj. Jak się czujesz? — zamruczała Pietruszka, sięgając po kęs wiewiórki. Rozejrzała się po wnętrzu żłobka. Było tu chłodniej niż dawniej, ale w powietrzu nadal unosił się znajomy zapach mleka i kociąt. Uśmiechnęła się smutno.
— Dobrze – odparła Świstak. — Trochę pusto, ale Melodia często mnie odwiedza — dodała z ciepłym uśmiechem, rysując delikatne wzory łapą w mchu.
— Właśnie… skoro już o niej mowa — zaczęła Pietruszka, nieco ciszej. — Czy wiesz, jak się ostatnio ma? Próbuję z nią porozmawiać, ale unika mnie… A jeśli już uda mi się ją złapać, to omija temat ostatnich wydarzeń. Martwię się o nią — dokończyła z troską w głosie, spuszczając wzrok.
Półślepy Świstak spojrzała na Pietruszkę współczująco.
— Nie... nie jestem pewna — zastanowiła się. — Melodyjny Trel zawsze bardzo przejmowała się złością Klanu Gwiazdy, może dlatego tak się zachowuje? Może ma jakieś opinie, które mogłyby cię urazić? Wydaje mi się, że Melodyjny Trel ma w sobie wiele złości. Być może stało się coś zupełnie niezwiązanego z tobą, co sprawiło jej ból i teraz nawet nieumyślnie się odsuwa. Spróbuj się nie przejmować. Jestem pewna, że by tego nie chciała. Jesteś dobrą kotką.
Pietruszka zerknęła na starszą kotkę i z cichym mruknięciem wdzięczności oparła głowę o jej bark. Przymknęła oczy, lecz jej spojrzenie nadal tkwiło gdzieś daleko, zasnute smutkiem. Tak bardzo chciała, by Melodyjny Trel była z nią szczera… A jeśli nawet Półślepy Świstak nic nie wiedziała? Może to faktycznie tylko stres. A może… Melodyjna coś ukrywa. Coś, co boli zbyt mocno, by się tym podzielić.
— Mam nadzieję, że jeśli coś ją dręczy, to w końcu mi powie… Zależy mi na niej — wyszeptała cicho, spuszczając wzrok na swoje łapy. W jej głosie nie było już słychać tonu uczennicy mówiącej o dawnej mentorce. Była w nim troska córki martwiącej się o własną matkę. Świstak spojrzała na nią uważnie swoim jedynym sprawnym okiem. Położyła łapę na barku wojowniczki, jej dotyk był miękki, ale pewny.
— Na pewno ci powie. Melodyjny Trel ci ufa i kocha cię. Gdy będzie gotowa, wszystko ci wyjawi. Niektórzy potrzebują czasu, żeby zmierzyć się z własnymi uczuciami, zanim będą mogli się nimi podzielić z innymi — mruknęła spokojnie.
— A ty… jak się masz? — dodała po chwili z ciepłym uśmiechem.
— W porządku, dziękuję. Oczywiście martwię się tym wszystkim, co ostatnio się dzieje… Ale muszę też skupić się na rodzinie i obowiązkach — odpowiedziała Pietruszka, celowo pomijając fakt, że węszy w sprawie ostatnich śmierci. Może to był błąd. Wciąż słyszała w głowie słowa Dzwonkowego Szmeru, jak echo, które nie chciało ucichnąć. Były zbyt chłodne. Zbyt konkretne. Czyżby to była groźba? A może on wie więcej, niż przyznaje? Może... ukrywa prawdę? Świstak zakaszlała cicho, a potem zachichotała pod nosem.
— W końcu wszystko będzie dobrze. Nadchodzi Pora Zielonych Liści – a to zawsze oznacza dobrobyt — miauknęła pogodnie, choć jej kaszel zdradzał zmęczenie. Czas nie oszczędzał jej ciała. Pietruszka widziała to z bólem – jak z każdym dniem blask w oczach starszej kotki przygasał coraz bardziej.
— Myślałaś może… o wzięciu ucznia? — zapytała ostrożnie. — Kogoś, kto mógłby ci pomagać przy opiece nad kociętami?
Świstak zaśmiała się lekko, machając ogonem.
— Ach, nie, nie… Medycy odpowiadają za karmicielki. Ja tylko czasem im pomagam z młodymi — pokręciła głową.
— To nie „tylko”! Masz ogromne doświadczenie – i z porodami, i z wychowaniem kociąt. Jesteś wsparciem dla każdej młodej matki. Nawet te bardziej doświadczone mają do ciebie szacunek. Przepiórka, Kukułka i Gołąbek bardzo ciepło cię wspominały — wymruczała Pietruszka z przekonaniem.
Świstak spojrzała na nią, zaskoczona, a potem uśmiechnęła się z delikatnością.
— Dziękuję… Może masz rację. Pomyślę nad tym — powiedziała cicho, bez większego entuzjazmu, ale z łagodnym błyskiem w oku.
Obie kotki jeszcze przez chwilę siedziały razem, rozmawiając to o kociętach, to o niczym szczególnym. Ot, zwykła rozmowa między dwoma klanowiczkami, które – mimo różnicy wieku – znalazły w sobie wzajemne zrozumienie.

18 czerwca 2025

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Kotka szła przez las, wesoło machając ogonem na boki. Jej łapy miękko stąpały po wilgotnym, pachnącym mchami podłożu. Wróciła właśnie z patrolu – krótko odpoczęła i teraz, pełna energii, ruszyła w stronę samotniczek. Miała dziś zamiar wdrożyć swój plan! Chciała zabrać Jagienkę na spacer i pokazać jej kilka miejsc, gdzie rosną rzadkie zioła. Nie zamierzała jeszcze zadawać pytań ani poruszać trudnych tematów. Wiedziała, że zanim cokolwiek zbuduje, musi zdobyć zaufanie i nawiązać więź. To był pierwszy krok. Przedzierała się przez gęstwinę, przeskakując nad powalonymi pniami i korzeniami wystającymi z ziemi. Powietrze było wilgotne i niosło ze sobą mieszaninę zapachów: zbutwiałych liści, kory... i czegoś jeszcze. Czegoś obcego. Zmarszczyła lekko nos. Smród samotniczek coraz wyraźniej mieszał się z wonią Klanu Klifu i słomy. Mimo to każdy wojownik klanu bez problemu rozpoznałby, gdzie kończy się ich teren, a zaczyna coś obcego. Pietruszka przeciśnięła się przez kolczaste krzewy i na moment zatrzymała się w bezruchu, wpatrując się w drewnianą szopę majaczącą na horyzoncie. Wypuściła z pyska powietrze, jakby chciała wyrzucić z siebie napięcie, i ruszyła dalej. Jej ogon sunął nisko przy ziemi, a futro na karku było lekko nastroszone. Stanęła przed szopą. Wtedy z wnętrza wyszła Żelazna Zośka. Jej masywna sylwetka sprawiła, że ziemia zdawała się lekko zadrżeć pod ciężarem jej łap. Uniosła brew i rozejrzała się leniwie dookoła.
— Co tu robisz? Sama przyszłaś? — zapytała ociężale, siadając ciężko na ziemi. Drobnym kamyczkom wystarczyło to, by podskoczyły lekko do góry.
— Och, tak! Przyszłam do Jagienki — przyznała radośnie Pietruszka, również siadając na miękkiej trawie. Normalnie spojrzałaby ponad Zośkę, ale ta była tak szeroka i wysoka, że przesłaniała całe tło.
— Mhm — mruknęła kocica.
Zaraz za nią wyłoniła się czarno-biała koteczka z bliznami na ciele. Minęła Zośkę bez słowa i usiadła kawałek dalej, wystawiając grzbiet do słońca, jakby łaknęła jego ciepła. Chwilę później wyskoczyła Sola, która od razu porwała Zośkę na bok, śmiejąc się z czegoś, czego Pietruszka nie mogła dosłyszeć. Czekoladowa kotka została sama, lekko zmieszana. Nie wiedziała, czy wejść do środka, czy może poczekać na rudą Jagienkę. Czuła jej zapach – był blisko. Oczekując, rzuciła spojrzenie na Skorek – samotniczkę, która także ją obserwowała. Ich spojrzenia się spotkały, jednak Skorek natychmiast odwróciła wzrok, jakby przyłapana na czymś niewłaściwym. Pietruszka podniosła się i przysiadła bliżej niej, nie chcąc jej spłoszyć.
— Witaj, jestem Pietruszka. A ty? — zapytała przyjaźnie, co jakiś czas nastawiając uszy w stronę szopy, wypatrując, czy przypadkiem Jagienka nie wychodzi.
— Mmm... jestem Skorek — mruknęła szybko, nie patrząc na rozmówczynię, lecz przed siebie.
— Mam pytanie... Czy może przez ten czas, gdy się tu ukrywałyście, widziałyście kogoś podejrzanego? — zapytała cicho Pietruszka, ostrożnie dobierając słowa. — Ktoś może szwendał się przy rzece? Z pewną szylkretową kotką o kręconym futerku?
Zamilkła, przełykając ślinę. W jej głosie słychać było nadzieję, ale też ukrytą niepewność. Gdzieś w środku czuła, że ta rozmowa może ją przybliżyć do odpowiedzi – albo jeszcze bardziej oddalić.
— Podejrzaność jest względnie względna. Czy ty jesteś podejrzana? Gdyby ktoś mnie zapytał, myślisz, że opowiedziałabym o tobie? Jakbyś się określiła? Stwarzasz pozory podejrzaności, czy raczej może nie? — Uśmiechnęła się szeroko, kompletnie ignorując powagę słów Pietruszki. — Chociaż wiesz co... Chodź tu bliżej, szepne ci coś — Nie czekając na pozwolenie, siłą przysunęła do siebie kotkę. — Jak mam być z tobą szczera, a przecież jesteś moją kumpelką, uważaj na tych tam, coś mi się wydaję, że mogą coś knuuuć~ — Jej wzrok powędrował na dwa bażanty, leżące przed sporą kupką wonnego siana, które udało się im upolować o poranku
Wojowniczka spojrzała na nią jak na stertę wroniego żarcia. Obrzydzenie wyraźnie wymalowało się na jej pysku. Skorek uniosła brew, unosząc głowę z lekkim zniecierpliwieniem. Przez chwilę atmosfera stała się tak gęsta, że można by ją było ciąć pazurami. Pietruszka zaśmiała się krótko, jakby ktoś rzucił wyjątkowo żałosny żart. Potem odwróciła głowę, jakby nagle coś ją zainteresowało. Jednym uchem drgnęła w stronę szopy, z której dobiegł nagły dźwięk. W końcu! – pomyślała z bijącym sercem.
Z cienia szopy ostrożnie wyszła Jagienka. Jej spojrzenie było zaskoczone, trochę niepewne, jakby nie do końca rozumiała, co się dzieje. Czekoladowa kotka pożegnała się z Skorek cichym skinięciem łba, po czym lekkim podskokiem zbliżyła się do rudej kotki. Jagienka drgnęła – ledwie zauważalnie, lecz wystarczyło, by reszta samotniczek gwałtownie odwróciła głowy. Nawet Sola się podniosła, mierząc je podejrzliwym wzrokiem. Pietruszka zamrugała z zakłopotaniem i zrobiła krok do tyłu, jakby spodziewała się nagłego ataku. Jagienka uśmiechnęła się słabo – z wdzięcznością, ale i ostrożnością.
— Witaj, Jagienko. Przyszłam zapytać, czy masz ochotę na spacer? — wymruczała Pietruszka z ekscytacją, otrzepując się energicznie. — Tak jak ci obiecałam, pokażę ci miejsca, gdzie rosną zioła.
Chciała zrzucić z siebie napięcie, które poczuła po reakcji innych kotek. Prawda była taka, że nie była pewna, czy zdołałaby im uciec, gdyby postanowiły ją zaatakować. Była szybka i zwinna, ale ich było więcej. Nie chciała tego sprawdzać.
— Jasne… Idziemy same? — zapytała cicho Jagienka, zerkając niepewnie przez ramię na swoje towarzyszki.
— Mhm, tak będzie najlepiej. Ale jeśli chcesz, możemy kogoś zabrać — odpowiedziała Pietruszka, lecz jej spojrzenie zdradzało, że wolałaby, by poszły tylko we dwie.
— Dobrze, to chodźmy — mruknęła Jagienka i zrobiła krok naprzód.
Pietruszka wyprzedziła ją i machnęła ogonem, dając znak, by podążyła za nią. Ruszyły przez rozległe pole, na którym świeża, zielona trawa powoli wyłaniała się spod ziemi po zimowym uśpieniu. W oddali rozciągały się kępy wysokiej trawy, delikatnie kołysane wiatrem. Pietruszka nastawiła uszy i zbliżyła się bokiem do Jagienki. Co chwilę zadzierała głowę ku niebu, sprawdzając, czy nic tam nie krąży. Słońce powoli wychylało się spomiędzy chmur, rzucając łagodne światło na ich futra. Ruda samotniczka była wyraźnie niespokojna, ale nie przerywała marszu. W końcu skręciły w stronę gęstych krzewów. Chwilę później warkot przejeżdżającego samochodu przeciął ciszę niczym pazury przez miękką ziemię.
— Co tu robimy? — zapytała Jagienka z niepokojem w głosie.
Kotka spojrzała na nią spokojnie i odsłoniła łapą krzak. Rosło tam kilka roślin o wysokich, smukłych łodygach, liściach w kształcie migdałów i drobnych, białych kwiatach.
— Gwiazdnica — powiedziała, siadając powoli. — Przydaje się przy leczeniu białego i zielonego kaszlu. A te są bardzo częste w Porze Nagich Drzew.
Kolejny samochód przejechał z rykiem, ale Pietruszka nawet nie drgnęła.
— I trzymaj się krzewów. Nie podchodź do drogi — ostrzegła, zerkając kątem oka na młodszą kotkę.
Jagienka, idąc niemal przy ziemi, wsunęła się pod rośliny i usiadła obok niej. Przez chwilę w ciszy wpatrywała się w kwiaty, jakby chciała zapamiętać każdy szczegół – zapach, kształt, kolor.
— Ja na kaszel używam kocimiętki. Rośnie w ogrodach Dwunożnych — odezwała się cicho, wciąż nie odrywając wzroku od rośliny.
— My mamy jej tu bardzo mało. Rzadko rośnie dziko — mruknęła Pietruszka z westchnieniem. Wiedziała, że to zioło byłoby idealne prawie na wszystko. Niestety, dzika ziemia rzadko je oferowała.
— Chodź, pokażę ci jeszcze jedno miejsce, tutaj, przy drodze — powiedziała, podnosząc się. Otrzepała się z liści i ruszyła wzdłuż Drogi Grzmotów. Szły w ciszy – blisko siebie, ale jednocześnie trzymając się z dala od pobocza. W końcu Pietruszka zatrzymała się i wskazała nosem kępę o intensywnym, pikantnym zapachu i pierzastych liściach.
— Krwawnik. Przydaje się do wyciągania trucizny z ran i powoduje wymioty. Musicie dbać o swoją szopę, bo inaczej zalęgną się wam tam szczury, a te są jak pchły – trudno się ich potem pozbyć — zamruczała czekoladowa kotka.
— Jasne, zapamiętam — miauknęła krótko Jagienka, rozglądając się niepewnie dookoła.
Stały tak, niemal na otwartym terenie – tylko gęste krzewy zapewniały im odrobinę osłony. Każdy mógłby je tu dostrzec. Dla Jagienki, przyzwyczajonej do ukrywania się i ostrożności, było to bardzo niepokojące miejsce.
— Pójdziemy teraz do lasu? — zapytała wojowniczka cicho, jakby obawiała się poruszyć bez zgody towarzyszki.
Jagienka szybko kiwnęła głową i bez słowa przylgnęła do jej boku. Wiedziała, że bliskość Pietruszki da jej więcej bezpieczeństwa, zwłaszcza na otwartej przestrzeni.
Droga do lasu zajęła im trochę czasu. Pietruszka prowadziła ostrożnie, celowo obchodząc szopę szerokim łukiem. Nie chciała, by inne samotniczki do nich dołączyły. Czuła wobec nich niechęć – wiedziała, że coś przed nią ukrywają, że ich odpowiedzi pełne są niedopowiedzeń i kłamstw. Ich chłodna arogancja działała jej na nerwy. Marzyła, by zniknęły na dobre... z wyjątkiem Jagienki. Rudą kotkę darzyła wyjątkową sympatią – była delikatna, łagodna, jak mały kwiatek, który wyrósł między cierniami i zmuszony był przybrać ich kolce. Ale przecież stokrotka nigdy nie stanie się chwastem.
— A u Dwunożnych mieliście jeszcze jakieś ciekawe zioła? — zapytała, przerywając ciszę i spowalniając krok. Las otulał je spokojem – drzewa i krzewy dawały poczucie bezpieczeństwa.
— Aksamitkę. Używałam jej na krwawienie. Często rosła w gniazdach Dwunożnych — wyjaśniła radośnie Jagienka, odklejając się lekko od boku kotki. Najwyraźniej i ona czuła się lepiej pod osłoną lasu.
— O! Warto też wiedzieć, gdzie szukać pajęczyn. Tamują krwawienie — mruknęła Pietruszka spokojnie. — Ja najczęściej znajduję je w środku spróchniałych pni, pod krzakami albo między kamieniami. Często też są rozciągnięte między gałązkami drzew.
Nagle zatrzymała się gwałtownie. Jagienka, zaskoczona, aż się skuliła przy ziemi. Pietruszka nastawiła uszy, a jednym z nich poruszyła nerwowo – zapomniała, że jej towarzyszka nie zna sygnałów łowieckich klanu. Bez słowa wskoczyła w gęste krzaki. Jagienka rzuciła się za nią, uderzając lekko w jej zad. Chwilę później Pietruszka wyłoniła się z zarośli z rudą wiewiórką w pysku.
— Spokojnie — wymruczała łagodnie, rzucając zdobycz na ziemię.
— Nie mam pazurów... Gdyby coś mnie zaatakowało... — wydukała Jagienka, siadając na miękkiej ściółce.
— Och... Nie miałam o tym pojęcia! — zamiauczała Pietruszka przepraszająco, popychając w jej stronę wiewiórkę i kładąc się na boku.
— Nie mogłaś wiedzieć... Och, dziękuję — zamruczała kotka, schylając się do gryzonia. Choć starała się zachować spokój, uszy miała postawione, a oczy śledziły każdy ruch wśród liści. Wciąż była napięta i czujna. Zupełnie inaczej niż Pietruszka, która przeciągała się teraz na plecach, obserwując leniwie korony drzew i niebo prześwitujące między liśćmi.
— Zrelaksuj się. Tu nic ci nie grozi. Ostrzegę cię, jeśli coś się zbliży — wymruczała spokojnie wojowniczka, poruszając uszami na delikatny szelest wśród drzew. Podniosła głowę, lecz nie dostrzegła nic niepokojącego.
— Usiądę pod krzakiem — odparła Jagienka, układając się w pozycję chlebka i spokojnie kontynuując posiłek. Po chwili podsunęła wiewiórkę Pietruszce. Ta wzięła gryza z wdzięcznością. Zapolowała dziś wcześniej dla klanu, ale sama jeszcze nic nie jadła – należał jej się ten posiłek.
Leżały tak razem, chrupiąc wiewiórkę i od czasu do czasu wymieniając się historiami lub ulubionymi rzeczami. Głównie mówiła Pietruszka, a Jagienka odpowiadała pojedynczymi słowami lub krótkimi zdaniami. Gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, wojowniczka odprowadziła rudą kotkę z powrotem do szopy, a sama wróciła do obozu.