BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą królicza łapa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą królicza łapa. Pokaż wszystkie posty

10 sierpnia 2025

Od Króliczej Ułudy CD. Trójokiego Zająca

— Nie poznaję cię, Zajączku. Jeśli masz choć odrobinę szacunku do siebie i do mnie, to nie rób tego więcej. — Kukułczy Wdzięk odwróciła się, zła na kocura. Wyszedł sobie tak bez słowa, a gdy wrócił, zachowywał się tak, jakby ktoś go podmienił. Była rozczarowana. Skierowała się do legowiska, nie oglądając za siebie.
Zajączek stał tak, niczym wryty w ziemię, patrząc za nią. Jakby nie do końca pojmując, co właśnie miało miejsce. Czy była na niego zła? Znów oblizał nos, szukając resztek zapachu kocimiętki. Tylko echo odchodzących kroków przypominało mu o jego błędzie.
Królicza Ułuda przyglądał się wszystkiemu z przymrużonymi ślepiami. Stał spokojnie, czując ciepło swojego brata tuż obok. Na zewnątrz wyglądał na obojętnego, z kamiennym wyrazem pyszczka. W środku jednak cieszył się jak mały kociak, któremu właśnie udało się przekonać mamę do skosztowania stałej zwierzyny po raz pierwszy. Jego ‘plan’ zadziałał lepiej, niż sam się tego spodziewał. Na jego mordce pojawił się sztuczny, wymuszony uśmiech, w którym kryło się napięcie i udawane współczucie. Wojownik nachylił się i polizał brata kilka razy za uchem, dając mu w ten sposób znać, że wszystko jest w porządku.
— Nie wiem, dlaczego tak zareagowała, przecież nic nie zrobiłeś — zaczął, wzruszając ramionami. Jego głos drżał, z trudem powstrzymując śmiech satysfakcji, który chciał wyrwać się z gardła. — Wiesz, kotki już takie są. Nic z tym nie zrobimy — westchnął, powoli kręcąc głową, jakby zrezygnowany.
Zachowywał się tak, jakby był już doświadczony w tych tematach, a tak naprawdę nigdy nawet nie miał oficjalnej partnerki. Co on mógł o tym wiedzieć? Trójoki Zając wciąż wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą stała szylkretka. Milczał.
— Odpuść sobie — dodał kremowy, tym razem nieco ostrzejszym tonem, podszytym lekką irytacją. — Znajdziesz sobie lepszą, która nie robi afery o byle co. Chodźmy już… — odchrząknął, jakby chciał złagodzić wrażenie, że to on jest w tym wszystkim winny. Dopiero wtedy jego brat poruszył się i ruszył obok niego, wciąż bez słowa. Szli razem, ramię w ramię, kierując się w stronę skalnej półki, gdzie wojownicy kładli się spać. Bursztynowooki, widząc nieodgadniony wyraz pyszczka wojownika, poczuł ukłucie w sercu. Poczucie winy dopadło go szybciej, niż przypuszczał, ale nie mógł się teraz wycofać. Tak będzie lepiej dla nich obu.

***

Od rana był chodzącym kłębkiem nerwów. Czuł, jak jego pazury same wbijały się w twardą posadzkę przy każdym kroku. Kocimiętka z wczoraj dawno przestała działać, a po jej słodkim zapachu został tylko ciężar w klatce piersiowej i to nieznośne poczucie winy. Pustka, która zagnieździła się w nim od rana, przypominała, że wcale nie był taki beztroski i przebiegły, jak chciałby udawać. Dziś miał spotkać się z Dyniową Skórką. Znowu, tak, jak zwykle. Tak jak zawsze, w jego głowie dudniło jedno pytanie: “Co tym razem się wydarzy?”. Ich każde spotkanie przypominało pokaz – jeden z tych, który wciąga tak bardzo, że ciężko oderwać od niego wzrok, a jednocześnie sprawia, że żołądek ściska się ze stresu. Bał się, ale nie potrafił od niej odejść. Czuł się uwięziony, ale z jakiegoś powodu miał wrażenie, że jest zobowiązany do tego, by przy niej zostać. Znali się tak długo… Nie potrafiłby ot tak zniknąć z jej życia.
Ominięcie tego spotkania nie wchodziło w grę. Już raz to zrobił, gdy zmarła Gasnący Promyk – wtedy przegapił moment, w którym powinien być już na granicy. Ruda wciąż zdawała się mieć w sobie gorycz po tamtym dniu. Wiedział, że musi to odpracować – jakoś naprawić i pokazać, że wciąż może na niego liczyć. Dlatego tym razem postanowił pojawić się wcześniej. Nie chciał ryzykować, że znowu coś pójdzie źle. W pyszczku niósł drobną piszczkę – taki prezent, który miał ją udobruchać. Wiedział, że taki podarunek wiąże się jednak z ryzykiem ze strony klanu. Mrozy na dobre rozgościły się na klanowych terenach, a gruba, tłusta zwierzyna zniknęła. Teraz kotom zostawały tylko chude, kościste kąski, które ledwo starczały, by zaspokoić głód. Judaszowcowa Gwiazda pewnie skrzyczałby go bez litości, gdyby dowiedział się, że oddaje tak cenny łup… kotce z Klanu Wilka. Kotce, która pochodziła z przynależnością, która odniosła triumf w walce pod Czarnymi Gniazdami.
Siedział tak i siedział, wpatrując się w horyzont i wsłuchując się w każdy dźwięk, jakby próbował wychwycić jej kroki jeszcze zanim ją zobaczy. Krótki kikut podrygiwał co chwilę, a serce biło mu szybciej z każdą mijającą chwilą. Powietrze było zimne, a w nozdrza wdzierał się zapach mokrej ziemi i wilgotnych liści. I wtedy – w końcu się pojawiła. Jej płomiennorude, choć ubłocone futro, wyraźnie odznaczało się na tle brudnej chlapy, która rozciągała się za jej plecami. Sposób, w jaki stąpała, był pewny, choć w intensywnie zielonych ślepiach błyskało coś trudnego do odczytania, jakby zmartwienie zmieszane z radością. Ogon kremowego zaczął nerwowo wystukiwać rytm w ziemi. Uśmiech sam wślizgnął się na jego pyszczek i nie chciał zniknąć, nawet gdy kocur próbował go stłumić.
Kiedy kotka była już na tyle blisko, że mógł poczuć jej zapach, zawołał z wyraźną ulgą:
— Dyniowa Skórko! Wreszcie jesteś!
Podniósł się od razu, stawiając kilka kroków w jej stronę, po czym otarł się pyszczkiem o jej policzek. Wilczaczka odpowiedziała cichym mruczeniem, na moment zatapiając się w jego futrze. Jej obecność przyniosła za sobą znajome ciepło, które koiło jego zszargane nerwy i dodawały otuchy w ten mroźny, pełen napięcia i wyrzutów dzień.
— Co u ciebie? Wszyscy bliscy zdrowi? — zapytał, siadając naprzeciwko i przysuwając drobną zdobycz w jej stronę. — Jak sobie radzicie po wojnie? J-ja… Nie chciałem pozbywać się tego Wilczaka oka! To było w samoobronie, naprawdę – dodał szybko, spuszczając wzrok i przyciskając uszy do głowy, jakby bał się, że zobaczy w jej spojrzeniu gniew i zawód.
— Ech, Pustkułkowy Szpon, i tak go nie znałam. — Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o czymś zupełnie nieistotnym. Może to i lepiej? — Myślę, że jest stabilnie. Co prawda ostatnio zmarł taki jeden, po tym, jak pokłócił się i pobił ze swoją uczennicą. Dziwne, nie? — zachichotała lekko, patrząc mu prosto w oczy. — A mój były mentor doczekał się dwójki kociąt z jakąś przypadkową samotniczką imieniem Barczatka, którą Nikła Gwiazda przyjął do Klanu. Nie spodziewałabym się tego po nim.
Gdy skończyła mówić, polizała się krótko w łapę, ocierając ją o pysk i próbując zmyć z siebie zaschnięte błoto. Jej ruchy były powolne i spokojne, jakby wcale się nie spieszyła. Po jej słowach zapanowała cisza, ciężka i pełna oczekiwań ze strony Króliczej Ułudy. Czuł, że powinien coś powiedzieć, ale jeszcze bardziej chciał, by to ona odezwała się pierwsza. Liczył, że spyta o życie w jego klanie, o to, jak radzą sobie po wojnie… ale ruda tylko milczała, wpatrując się w niego swoimi zielonymi oczami.
— Och, na… naprawdę? — wyrzucił w końcu z siebie, trochę zmieszany, trochę skrępowany. Dyniowa Skórka położyła łapę na ziemi, lekko przekrzywiając głowę, tak by złapać jego bursztynowe spojrzenie. Jej ogon przesunął się wolno po zmarzniętej glebie i owinął ciasno wokół jej łap, jakby chciała uchronić samą siebie przed czyhającymi zagrożeniami.
— Właściwie… to nie tylko Barczatka będzie teraz siedziała w żłobku — mruknęła przeciągle, jakby od niechcenia, choć w jej tonie brzmiała wyraźna nuta napięcia. Uszy wojownika drgnęły, a szczęka mimowolnie się zacisnęła.
— Doprawdy? — dopytał, przechylając głowę, starając się zabrzmieć neutralnie. — W takim razie kto jeszcze? To ktoś, kogo znam?
Dyniowa Skórka uśmiechnęła się pod nosem. W jej oczach mignęła niewielka iskra, którą kremowy znał aż za dobrze.
— Tak! Nawet bardzo! — powiedziała lekko, wyciągając szyję w jego stronę. Królik poczuł, jak robi mu się nagle gorąco. Odruchowo chciał się odsunąć, by złapać trochę zimnego powietrza, ale szybko zrozumiał, że to nic nie da – ona i tak, jak zwykle, go dopadnie.
— Więc… o ko-kogo chodzi? — wymamrotał, odwracając wzrok, już czując w kościach, że pożałuje tego pytania. Ruda kotka cofnęła się lekko i wróciła do poprzedniej pozycji, obserwując go uważnie. Jej źrenice przesuwały się po jego pysku, jakby próbowały wyczytać z niego każdą myśl i emocje.
— O mnie, głuptasie! — powiedziała nagle, a jej słowa sprawiły, że kremowemu ścisnęło się gardło. Zamarł. Poczuł w sobie dziwną, bolesną mieszaninę – zdradę, bo przez tyle księżyców ich spotkań najwyraźniej miała w sobie miejsce także dla kogoś innego… ale i dziwne uczucie ulgi. Może wreszcie przestanie wymagać od niego ciągłych spotkań? Może to będzie jego okazja, by się trochę uwolnić? Wypuścił z płuc powietrze ze świstem, czując, jak napięcie choć odrobinę opada.
— To świetnie! — zachichotał, mrużąc oczy w udawanej wesołości. — Kto jest tym szczęśliwcem?
Płomiennoruda zmarszczyła brwi i nadęła lekko policzki, przybierając naburmuszony wyraz pyska.
— Nie żartuj sobie! — wycedziła przez zęby, ale jego twarz wciąż wyrażała czyste zdezorientowanie. — Ty! Chodzi o ciebie! — warknęła z nagłym naciskiem. — To ty będziesz ojcem!
Królicza Ułuda w szoku rozdziawił pyszczek, a jego oddech na moment się zatrzymał. Świat jakby zawirował, a ziemia pod łapami stała się miękka i niestabilna. Miał wrażenie, że żołądek podszedł mu do gardła i zaraz zwróci swoje skromne śniadanie. Naprawdę nie był na to gotowy. Stał tak przez kilka uderzeń serca, w zupełnej ciszy, czując, jak w jego głowie właśnie rozpętuje się burza. To, co działo się w jego wnętrzu, odbijało się wyraźnie w oczach, które co chwilę rozszerzały się i mrużyły.
— A-ale… My nie możemy być razem! — wyrwało mu się nagle. Poderwał się na łapy, a ciało odruchowo cofnęło o krok, jakby szukał drogi ucieczki – ale nie… nie mógł uciec. Nie mógł zrzucić całej odpowiedzialności na Dyniową Skórkę, choć wszystko skłaniało go do tego, by po prostu odwrócić się i pobiec. — To… to wbrew ko-kodeksowi! To wbrew woli Klanu Gwiazdy! — wykrztusił, czując, jak jego gardło zaciska się coraz bardziej.
Po tych słowach parsknął nerwowym, suchym śmiechem, który aż go zabolał. Desperacko próbował obrócić w żart to, co właśnie usłyszał – w środku był jednak roztrzęsiony i zagubiony. Gdy pysk kotki pozostawał nieruchomy, a jej spojrzenie nie złagodniało, jego mina momentalnie spoważniała.
— Ty… nie żartujesz, prawda? — spytał ciszej, przerażonym głosem.
— Wiem! — warknęła szorstko wojowniczka, jej ton był ostrzejszy niż sowie szpony. Widać było, że nie spodziewała się takiej reakcji po kremowym kocurze. — Dlatego musimy coś wymyślić! — dodała, płaszcząc uszy i przestępując z łapy na łapę. Królicza Ułuda przypomniał sobie jej minę z tamtego dnia przy granicy, kiedy pierwszy raz ją widział. Była zmartwiona, a teraz wyglądała niemal tak samo. Kocur zagryzł wargę, czując gorzki posmak krwi w pysku, i zaczął gorączkowo szukać rozwiązania. Myśli odbijały się od siebie w głowie, aż w końcu wyrzucił to, co jako pierwsze wpadło mu na język.
— Uciekamy.
Powiedział to twardo, bez zawahania, choć w środku nie był pewien, czy naprawdę ma na to siłę. Płomiennoruda otworzyła szerzej oczy.
— Oszalałeś!? — syknęła gniewnie. Jej spojrzenie najpierw zaiskrzyło gniewem, ale zaraz przygasło, ustępując miejsca strachowi i rezygnacji.
— To jedyne wyjście, byśmy mogli wychować te kocięta wspólnie — zaczął spokojnie, choć czuł, że serce skacze mu w klatce piersiowej. W środku czuł chłód, który powoli przemykał po jego ciele, mrożąc mu krew w żyłach. Mimo to starał się trzymać pozory – udawać opanowanego, spokojnego. — Uciekniemy do miasta. Tam będzie trochę cieplej, nie będzie tyle dzikich zwierząt i zagrożeń — mówił dalej, starannie dobierając słowa, żeby tylko głos mu się nie załamał. Dyniowa Skórka zamrugała kilka razy, powoli, chcąc zyskać na czasie. Jej spojrzenie na moment uciekło w bok, w stronę szaroburych chmur, unoszących się na niebie. Dopiero potem drgnęła, wyduszając z siebie trzy krótkie słowa:
— Dobrze. Masz rację.
Sposób, w jakim mówiła, kompletnie do niej nie pasował. W tonie wybrzmiewał smutek, nie było w nim jej typowej gwałtowności. Był zbliżony do szeptu, a nie krzyku, tak, jak zwykle. Brzmiała tak, jakby pogodziła się z przegraną, ale Królicza Ułuda czuł inaczej. Chciał wierzyć, że to wcale nie była przegrana, a jedynie nowy początek czegoś lepszego.
Zapadła cisza. Stali naprzeciwko siebie, słysząc tylko szum wiatru i odległe krakanie wron. Przez kilka uderzeń serca żadne z nich nawet słowem się nie odezwało, jakby oboje zastanawiali się, czy naprawdę chcą uciekać, i… kiedy to zrobić.
W końcu kocur przełamał milczenie:
— Nie możemy z tym zwlekać. Uciekniemy jeszcze dziś, dobrze? Zanim będzie ci zbyt ciężko chodzić z powodu kociąt — powiedział stanowczo. — Widzimy się w tym miejscu o zmierzchu. Przyprowadzę ze sobą brata, jest mi najbliższy. Nie mogę zostawić go samego w Klanie Klifu, mam nadzieję, że to zrozumiesz.
Ledwo skończył mówić, a obrócił się gwałtownie i rzucił do biegu. Śnieg zmieszany z błotem prysnął spod jego łap, gdy ten znikał między zmarzniętymi trawami. Nie chciał słyszeć o tym, co powie płomiennoruda na temat dodatkowego gościa. Czy jej się podobało, czy nie – Trójoki Zając szedł z nimi.

***

Królicza Ułuda wpadł do obozu cały zdyszany, czując, jak jego łapy zaczynają już boleć. W gardle paliło go od szybkiego biegu, a dźwięk bijącego serca odbijał się w jego uszach na tyle głośno, że miał wrażenie, iż słychać je w całym obozie. Czuł na sobie spojrzenia kilku ciekawskich kotów, które przerwały swoje zajęcia, by przyjrzeć się jego nagłemu wejściu. Zignorował jednak ich pytające wyrazy pyszczka, teraz nie miał czasu ani ochoty na żadne tłumaczenia. Bez zwalniania kroku wyrwał się do przodu, kierując się w stronę skalnych półek. Zwinne, wyuczone ruchy pozwoliły mu szybko wspiąć się na górę. Tam dostrzegł swojego brata. Trójoki Zając leżał skulony na swoim posłaniu, z tęsknotą wymalowaną na mordce. Jego zielone oczy uważnie obserwowały każdy ruch Kukułczego Wdzięku, która rozmawiała niedaleko ze swoją siostrą.
— Zając! — zawołał Królicza Ułuda, słysząc, jak jego słowo odbija się echem od skalnych ścian. On sam nie odwracając wzrok od dwóch szylkretek, dodał drżącym głosem: — My… m-musimy o czymś porozmawiać.
Przełknął ślinę, a jego spojrzenie powędrowało w stronę brata. Trójoki Zając drgnął, uniósł głowę i lekko przechylił ją w bok.
— O czym? — zapytał, unosząc brwi. Pyszczkiem wskazał, by kremowy usiadł obok niego. Królik jednak pokręcił głową, a w jego ślepiach błysnęła powaga.
— To nie miejsce na tę rozmowę. Musimy wyjść — poinstruował cicho, po czym zeskoczył ze skalnych półek, starając się nie zwracać na siebie uwagi reszty obozu. Zając, choć wyraźnie zdezorientowany, podniósł się i podążył za nim. Szli w milczeniu, a jedynym dźwiękiem, który roznosił się po terenach, był ten wydawany przez suche liście, pokrywające zmarzniętą ziemię. Kiedy oddalili się na tyle, że obóz zniknął w oddali, a wokół panowała cisza przerywana wiatrem, zielonooki odezwał się pierwszy:
— To… o czym chciałeś porozmawiać? — zapytał ostrożnie. — Nie wyglądasz najlepiej, coś cię trapi?
Królik prychnął pod nosem, zatrzymując się na moment.
— No proszę, zauważyłeś — rzucił sarkastycznie, choć jego ogon nerwowo poruszał się na boki. Wygładził językiem zmierzwione futerko na piersi, jakby ten gest miałby pomóc mu uspokoić wirujące myśli. — Ale to nie o tym. Faktycznie, coś się stało. Stało się… dużo. I dlatego musimy… — zawahał się, czując, jak gardło ściska mu się jeszcze bardziej. — Uciec.
Przez następne kilka uderzeń serca obserwował, jak wyraz pyszczka Trójokiego Zająca przechodzi od zdziwienia, przez niedowierzanie, aż do czegoś, co przypominało rozbawienie.
— Co? Chyba nie mówisz na poważnie, prawda? — Zaśmiał się nerwowo, próbując przetrawić absurd tej sytuacji. — Dlaczego mielibyśmy uciekać? W Klanie Klifu mamy wszystko, czego potrzebujemy… — dodał, kręcąc głową. Królicza Ułuda rzucił mu krótkie, lecz chłodne spojrzenie.
— To nie czas na takie pytania. Później ci wyjaśnię, chodź. — Ruszył dalej, ale po kilku krokach zorientował się, że jego brat został w tyle. Odwrócił się, a widok zmieszanego kocura, zmusił go do postoju.
— Nie możesz mówić na poważnie! — wybuchł Trójoki Zając. — Co z naszą rodziną? Co z Pikującą Jaskółką? Co z naszymi przyjaciółmi? — warknął. Królik zmarszczył brwi i odparł równie ostro:
— Chyba z twoimi przyjaciółmi! Ja i tak z nikim nie rozmawiam.
— A co ze Źródlaną Łuną? — dopytał zielonooki, nawet się nie wahając. Królicza Ułuda poczuł, jak jego uszy robią się gorące. Gdyby nie miał futra, najpewniej byłby cały zarumieniony.
— Skąd wiesz!? Poza tym… ja wcale jej nie lubię! Nie jest nawet moją znajomą, jasne? — uparł się, a jego ogon z irytacją smagał powietrze. — Ja wiem, że mówiąc ‘przyjaciele’, chodzi ci o Kukułczy Wdzięk. — Przewrócił oczami z udawaną obojętnością. — Ale ona cię nie chce. Musisz sobie odpuścić, bracie — dodał luźno. Trójoki Zając otworzył szerzej oczy, jakby nie dowierzał w to, co usłyszał.
— Dlaczego myślisz, że mnie nie chce? Przecież… jesteśmy przyjaciółmi! — mruknął drżącym krokiem, przestępując z łapy na łapę. Jego ogon poruszał się niespokojnie, a uszy lekko opadły. Królikowi dziwnie było patrzeć na pysk brata pełen tak wielu emocji – zazwyczaj kocur sprawiał wrażenie nonszalanckiego i spokojnego. Teraz jednak widać w nim było niepewność. Dla Kukułki byłby w stanie zrobić wszystko, a myśl, że mogłaby go odrzucić była dla niego istnym ciosem.
— Już nie — wypalił kremowy bez zastanowienia, tonem szorstkim i stanowczym. Zielonooki odchylił głowę do tyłu w geście zdziwienia. Jego spojrzenie zdawało się mówić: “Jak to?”.
Pręgowany pokiwał głową, patrząc mu prosto w oczy.
— Wczoraj się pokłóciliście. Powiedziała, że nie chce cię znać.
Skłamał. Słowa wyszły z niego tak gładko, jakby mówił prawdę, ale w środku czuł, jak jego żołądek zaciska się w bolesny supeł. To nie była prawda – dobrze o tym wiedział – ale musiał jakoś zatrzymać brata przy sobie. Już teraz przewidywał, że jego własne słowa będą nawiedzać go w snach, ale przecież chciał dobrze. Zawsze chciał dobrze! Tylko życie… jak zwykle musiało rzucać mu kłody pod łapy.
— Naprawdę tak powiedziała…? — zapytał cicho Trójoki Zając, a jego głos brzmiał, jakby wolał nie znać odpowiedzi. Królik wyprostował się, unosząc też brodę, by wyglądać pewniej i wiarygodniej, niż się czuł.
— Tak — rzucił krótko, nie dając bratu czasu na wątpliwości. — Byłeś taki rozkojarzony, że nawet tego nie pamiętasz!
Zapadła cisza, a potem zielonooki spuścił wzrok. Z jego gardła wyrwało się krótkie, smutne:
— Och.

***

Podróż minęła w milczeniu. Trójoki Zając szedł na prowadzeniu, starannie wyznaczając drogę, którą wyobrażał sobie, że podążała Pacynka. Za nim ramię w ramię maszerowali Królicza Ułuda i Dyniowa Skórka. Szli długo i powoli, dostosowując tempo do trudnych warunków pogodowych i robiąc przemyślane przerwy, by nie stracić sił zbyt szybko. W tym wszystkim rozmów między nimi było niewiele. Raczej porozumiewali się cichymi mruknięciami i burknięciami, które miały zastąpić słowa. Każdy był pogrążony we własnych myślach, a napięcie między nimi unosiło się jak mgła o poranku.
W końcu przed ich oczami zaczęły wyłaniać się kontury budynków – szare, wysokie, niezbyt zachęcające nowych mieszkańców. Bursztynowooki podniósł głowę wyżej i poczuł, jak w jego sercu żarzy się iskierka nadziei.
— Ej! Jesteśmy już niedaleko! — ogłosił z entuzjazmem, choć wiedział, że wszyscy już to dostrzegli. Zielonooki spojrzał za siebie, uśmiechając się słabo do brata. — Wreszcie będziemy mogli zacząć życie na nowo — kontynuował, próbując ukryć napięcie i dodać otuchy innym. — Jak nastroje? Dyniowa Skórko? Trójoki Zającu? — zapytał, spoglądając na nich kolejno. Odpowiedzi jednak nie nadeszły. Oboje pozostali w milczeniu, niechętni do takich lekkich rozmów po ciężkiej i długiej drodze. Kremowy ugryzł się w język i do końca wędrówki milczał, starając się nie narzucać. Gdy przekroczyli granice miasta, od razu poczuli przyjemne ciepło bijące od ogrzanych budynków. Przeszli kawałek, ostrożnie omijając ciekawskie spojrzenia dwunożnych i ryki ich hałaśliwych potworów. W końcu skręcili w jedną z wąskich uliczek. Na jej końcu stało duże, zgniłozielone pudło – śmietnik. Tu na betonowej posadzce było względnie czysto, bez błota i chlapy, którą można było zobaczyć na głównych ulicach. Królicza Ułuda dorównał kroku swojemu bratu i z lekkim westchnieniem mruknął:
— Myślę, że możemy tu odpocząć. — Wszyscy trzej zatrzymali się w ciszy. — Powinniście pójść spać. To ja was w to wszystko wpakowałem, jestem w stanie się poświęcić, czuwając nad wami. W razie zagrożenia was wybudzę, dobrze?

<Trójoki Zającu? Co teraz…?>

01 sierpnia 2025

Od Króliczej Ułudy do Źródlanej Łuny

Przeszłość

Był zły na swojego brata. Myśl o tym, że mógłby zostać za niedługo zastąpiony przez Kukułczą Łapę, nie dawała mu spokoju od kilku ostatnich dni. Jedyne, czego w tym momencie chciał, to jakieś wsparcie, a także... zemsta. Chciał na siłę zrobić wszystko, aby pokazać bratu, że wcale z niczym nie zostaje w tyle. Chciał udowodnić mu, że radzi sobie równie świetnie i że nie ma czasu na martwienie się o to, czy Zajączek będzie z nim rozmawiał, czy nie. Przechadzając się niespokojnie po obozie, przypadkowo wpadł na jedną z kotek. Była zdecydowanie starsza od niego, nie przebywała już w legowisku uczniów. Miała półdługie, siwe futro, a także zgrabną sylwetkę. Była raczej przeciętnego wzrostu, ale zdecydowanie nie wyglądała zwyczajnie! Jej skupione, żółte ślepia, obserwowały Króliczą Łapę w oczekiwaniu.
— Najmocniej przepraszam! — miauknął z powagą, a potem lekko pochylił głowę przed wojowniczką. — Nieczęsto coś potrafi mnie wybić z rytmu, ale proszę, nagle zjawiłaś się na mojej drodze — dodał, starając się ukryć niepewność. Czy na pewno tego właśnie chciał? Czy chciał zaprzyjaźniać się z jakąś kotką tylko ze względu na to, że był zazdrosny o swojego brata? Ona spojrzała z góry na łaciatego uczniaka. Musiała przyznać, nie kojarzyła go zbyt dobrze. Gdzieś z tyłu głowy pojawiały jej się dwa imiona, Zając i Królik, ale nigdy się nie skupiała na tyle na rodzeństwie, aby móc ich rozróżnić.
— Ach, no cóż — nieznacznie poruszyła końcówka ogona, unosząc brew na ton kocurka. — Przeprosiny przyjęte. Nie wydaje mi się, abyśmy się wcześniej zapoznali; Źródlana Łuna, miło mi.
Kremowy odetchnął z ulgą.
— Królicza Łapa — przedstawił się spokojnym, opanowanym głosem, choć końcówka jego ogona nerwowo drgała. — Chcesz może przejść się na jakieś polowanie? Jest ładna pogoda... — tu na chwilę się zatrzymał, spoglądając na niebieską kotkę. — Szkoda, aby się zmarnowała, a ja chętnie przeszedłbym się nad morze — dodał. Jego serce zabiło nieco szybciej, nie miał pojęcia, czy zupełnie obca dla niego wojowniczka zgodzi się na spacer. Źródlana Łuna nieznacznie zmarszczyła nosek, obracając głowę w stronę wyjścia z obozu.
— Dobrze — zwróciła się z powrotem do kocurka. — Znam miejsca, które zamieszkuje wiele ptactwa. Nie wydaje mi się, aby Gasnący Promyk miała coś przeciwko — nie czekając na Królika, zaczęła kierować się w stronę wodospadu. — A jeśli tak, to wyjaśnię to później. Tylko nie zrób niczego głupiego.
— W życiu! Ja? Coś głupiego? — zaśmiał się, zerkając z boku na kotkę. Mimo że próbował zabrzmieć pewnie, jego śmiech wybrzmiał nieco zbyt wysoko, zbyt dziecinnie. Źródlana Łuna nic nie odpowiedziała, tylko szła dalej przed siebie. Jej krok wydawał się dla Króliczka taki spokojny, elegancki. Lada moment znaleźli się wśród wysokich traw. Słońce grzało ich miękkie futra, a źdźbła muskały ich boki. W oddali niósł się skrzek mew. Wszystko wydawało się takie spokojne – przynajmniej na zewnątrz. Kremowy czuł, jak przez jego głowę przechodzi wiele myśli naraz. Milczenie między nimi zdawało się ciągnąć przez wieczność, a im dłużej trwało, tym bardziej Królik zaczynał się zastanawiać nad tym, czy nie zabrzmiał głupio. Chciał być przy kotce kimś poważnym i dojrzałym, a nie kolejnym terminatorem z głupkowatym uśmieszkiem na pyszczku i zmierzwionym futrem.
— Jaka jest twoja ulubiona zwierzyna? — rzucił w końcu, nieco zbyt nagle. Jego głos zabrzmiał nieco głośniej, niż planował, przez co niemal od razu pożałował tego pytania. — Ja… osobiście bardzo lubię sroki — udawał obojętność, lecz w głębi duszy miał nadzieję, że trafił. Widział Łunę kiedyś przy stosie, jak wyciągała z niego właśnie srokę. Zapamiętał to, lecz sam nie miał pojęcia, dlaczego tak wyraźnie. Spojrzał kątem oka na niebieską wojowniczkę, czekając na jej odpowiedź. Trawy wciąż szumiały wokół nich, a jego serce sprawiało wrażenie, jakby chciało wyrwać się z jego klatki piersiowej. Źródlana Łuna kątem oka rzuciła spojrzenie na ucznia.
— Także je lubię — miauknęła, unosząc brew. Odechciało się jej kontynuować eskapadę; tylko bardziej zagłębiała się w błoto, w które kocurek chciał ją wprowadzić. Udawała, że nie słyszy jego nerwowego tonu głosu. — Nie pogardzę też rybitwą.
Trawa pod ich łapami powoli zmieniła się w piasek, a szum wody dotarł do jej uszu.
— No, wykaż się. Złap sobie jakiegoś ptaka, jeśli Gasnący Promyk już cię tego nauczyła.
Uczeń skinął głową na jej słowa. Na jego pysku wymalowana determinacja i skupienie – jakby został postawiony przed najważniejszym momentem podczas jego żywotu. Sam nie pojmował swoich myśli, chcąc nie chcąc, nie łączyła go z wojowniczką żadna szczególna więź. Znali się jedynie z widzenia, a przez krótki okres dzielili też legowisko. Choć nie rozmawiali, Królicza Łapa i tak doskonale znał jej imię, jakby miał je wyryte w świadomości już od urodzenia. Nic dziwnego, odkąd tylko otworzył ślepka, zdawał się być obdarowany świetną pamięcią do twarzy.
Przycisnąwszy brzuch do podłoża, zaczął przeszukiwać wzrokiem pobliskie tereny. Tym razem jego oczy nie przyniosły mu żadnych łupów, lecz słuch – jego doskonały, nieomylny słuch – pozwolił mu wytropić niewielką sieweczkę, drepczącą wśród drobinek piachu. Zanim jednak rzucił się w jej stronę z wysuniętymi pazurkami, spojrzał na Źródlaną Łunę, szukając u niej cienia aprobaty. Prędko zrozumiał jednak, że popielata nie była jego mentorką, a jedynie zwykłą wojowniczką. Ten spacer widziała jako okazję do uchwycenia czegoś świeżego, czym można by było zapełnić pusty brzuch. Przeklinając się w myślach, bursztynowooki wrócił myślami do złapania ptaszyny. Sieweczka wykonała kilka kroczków w jego stronę, nieświadoma czyhającego na nią zagrożenia. Można by rzec, że wpadła prosto w sidła drapieżnika.
Powietrze przeciął świst. Pręgowany wybił się od niestabilnego podłoża, szybując prosto w stronę ofiary – sieweczka zdążyła zatrzepotać parą swych skrzydeł, jednak nim zdążyła podnieść się w górę, została objęta przez ostre pazury ucznia. Królicza Łapa wcisnął zwierzynę w piach, a następnie szybkim, wyćwiczonym ruchem, przegryzł jej krtań. W końcu ciało zwiotczało, dając się podnieść kocurowi. Zwinnym krokiem wrócił on do swojej towarzyszki, rzucając zdobycz pod jej łapy.
— Wracamy już? — zapytał, z cichą nadzieją na to, że kotka będzie chciała zostać z nim trochę dłużej. — Jeśli chcesz, możesz coś upolować! Klan na pewno ucieszy się, gdy zobaczy na stosie dwie nowe piszczki — dodał, próbując brzmieć na tyle przekonująco, na ile potrafił. Źródlana Łuna wpierw uniosła brew, lecz po tym skinęła łebkiem.
— Skoro nalegasz — rzuciła, wymijając ucznia. Jej kroki zdawały się takie lekkie, delikatne – jakby w rzeczywistości unosiła się nieznacznie nad powierzchnią. Bursztynowe oczy podążały za sylwetką niebieskiej, zapamiętując każdy jej ruch. Wojowniczka z gracją ugięła swe łapy, kręcąc przy tym uszami. Choć uczeń widział zaledwie skrawek jej mordki, dostrzegał na niej niezachwiane skupienie. Popielata nie dała się rozpraszać podczas polowania, co z pewnością czyniło z niej świetną łowczynię. Zatrzymała wzrok na jednym punkciku, a Królik, podążając za jej spojrzeniem, przyuważył biegusa. Stał nieopodal ich obu, zwrócony jednak w przeciwną stronę, niż się znajdowali. Wiatr także działał wojowniczce na korzyść, nie przynosząc jej zapachu pod dziób ofiary. Pręgowany spostrzegł, jak mięśnie kotki napinają się do skoku. W myślach zaczął odliczać: raz, dwa, trzy…
Wyskoczyła – jak na sygnał. Udało jej się niezwykle szybko i skutecznie obezwładnić beżowego ptaka, wkrótce kończąc jego żywot. Wziąwszy go w swoje szczęki, powróciła do obserwującego ją ucznia.
— Wracamy.

***

Po wojnie

Minęło kilka dni od momentu, w którym Klan Klifu stoczył krwawą i brutalną bitwę z Klanem Wilka. Bitwę – bo nie można było tego jednoznacznie nazwać wojną. Nie była ona obustronna, nie była wywołana konfliktem Liściastej Gwiazdy i Nikłej Gwiazdy, a jedynie chorymi ambicjami Terpsychory. “Podła szczurzyca!” – myślał kremowy. “Miedziany Kieł, Jerzykowa Werwa, Złota Droga, Liściasta Gwiazda” – wymieniał. Jednak to nie o nich najbardziej się martwił. Jego umysł wciąż zaprzątała jedna kotka, która w boju odniosła poważne obrażenia. Wojownik czuł żal, że nie zdołał jej wtedy pomóc. Może, gdyby rozejrzał się uważniej, dostrzegłby jej poranioną sylwetkę, a przy niej żądnego krwi i śmierci wilczaka.
Źródlana Łuna przebywała teraz w lecznicy. Uziemiona, na pewno srogo przybita. Króliczej Ułudzie serce krajało się na myśl, że szarawa kocica mogłaby czuć do siebie gorycz, wstyd. Nie potrafił żyć ze świadomością, że ona, tak samo, jak wszyscy inni, miała swoje wzloty i upadki. Może nie rozmawiali zbyt często, ale empatyczna dusza wojownika mówiła za niego. Leżąc na posłaniu, wpatrywał się w zielone, przekrwione oko, należące do młodego wojownika z przeciwnego klanu. Było brudne, pozlepiane piachem i kurzem. Wyglądało, jakby lada moment miało zacząć gnić, zasnuć się pleśnią i brzęczącymi owadami. Kremowy wygiął pysk w obrzydzonym grymasie, przenosząc wzrok na ścianę legowiska wojowników. Pragnął wyplenić ze swojego umysłu obraz zaśmierdłego, zniszczonego narządu wzroku.
— Nad czym tak myślisz? Wyrzuciłbyś może w końcu te obleśne oko! — wyrwało się nagle z czyjegoś pyszczka. Królicza Ułuda rozejrzał się wokół siebie, widocznie skonfundowany – jego wzrok przystanął na niebieskawej sylwetce, skąpanej w półmroku jaskini. Mysi Postrach. Na jego mordce widniał zadziorny uśmiech, a wąsy drgały z rozbawienia. Bursztynowooki obserwował go z daleka, z pustym wyrazem goszczącym na licach. Milczał, czując się jak skarcone młode.
— J-jasne… — odparł w pewnym momencie, spuszczając wzrok na swoje łapy. Nie sądził, że komukolwiek również przeszkadzało trzymane przez niego trofeum. Było symbolem jego własnej wygranej, jego dominacji, osiągniętej poprzez zaciętą walkę z wrogiem. Lecz – być może – faktycznie nieco przesadził. Wiedział, że oko nie będzie trwało przy nim wiecznie, że pewnego dnia pocznie wyglądać jak mysia strawa, jednak nie spodziewał się, że przyjdzie mu cieszyć się nim tak krótko.
Wziąwszy je w pysk, zgrabnym krokiem zsunął się ze skalnych półek. Swoje ślepia skupił na szparze między wodospadem a krawędzią obozowych ścian, przez którą do środka wpadało światło. Chciał odejść jak najdalej azylu, by nie narażać potencjalnych przechodniów na widok tak makabryczny – w końcu kto chciałby na kojącym zszargane nerwy spacerze, natknąć się na czyjeś oko? To niecodzienne zdarzenie na pewno wielu skłoniłoby do rozmowy z przywódcą, a wtedy mogłyby z tego wyniknąć niechciane konsekwencje. Przynajmniej dla Króliczej Ułudy, którego mogliby posądzić o pozostawianie fałszywych tropów, by wzbudzić panikę.
Wojownik przystanął na brzegu, wpatrując się w falującą pod nim taflę wody. Morze było ciemnogranatowe, z pewnością bardzo głębokie i nieprzewidywalne. Coś w nim sprawiło, że kremowemu zakręciło się w głowie. Czuł od niego chłód, wręcz bijące zimno. Miał złudne wrażenie, że morze zaprasza go w swoje lodowate objęcia. “Gdy wrócę, poproszę medyczki o mak…” – pomyślał z grozą. Czym prędzej wypuścił oko z uścisku jego szczęk i pognał w stronę, z której do jego uszu dobiegał szum wody. Przez całą, lecz niedługą drogę, czuł, jakby coś za nim podążało. Coś, co sprawiało, że po jego całym ciele przemykał dreszcz.
Przekroczywszy próg jaskini, wreszcie zaznał spokoju. Z drżącym świstem wypuścił powietrze z obolałych płuc i wtem skierował się w stronę lecznicy. Nim jednak do niej dotarł, przystanął przy gnieździe ze zwierzyną, z uwagą rozglądając się po piszczkach. Skoro zamierzał odwiedzić medyczki, równie dobrze mógłby zamienić kilka słówek z kotką o uważnych, miodowożółtych ślepiach. W swe bielusieńkie ząbki chwycił świeżą, wciąż ciepłą rybitwę. Zwierzyna zawisła bezczynnie w objęciach jego zgryzu – Królicza Ułuda wyruszył, z ogonem uniesionym wysoko. Z dumą, ale i przerażeniem odbijającym się w jego źrenicach. Nie wiedział, co przyniesie mu rozmowa z wojowniczką.
W momencie, w którym wkroczył do lecznicy, ogarnął go mrok. Swoim wzrokiem błądził po słabych zarysach kocich sylwetek i magazynków na zioła. “Na Klan Gwiazdy! Jak oni funkcjonują w takich ciemnościach?” – pomyślał, jeszcze zanim jego oczy przyzwyczaiły się do tutejszych warunków. Gdy udało mu się zlokalizować patrzącą na niego spod półprzymkniętych powiek Źródlaną Łunę, uśmiechnął się życzliwie. W kilku krokach znalazł się tuż obok, a następnie rzuciwszy pod jej łapy rybitwę, rozsiadł się wygodnie na chłodnej posadzce. W zasięgu jego wzroku nie objawiła się skrzywiona mordka co najmniej jednej z medyczek, co uznał za przyzwolenie na wizytę.
— Hej, Źródlana Łuno — przywitał się półszeptem, nie mając w zamiarach zbudzić śpiących obok poranionych wojowników. Zasługiwali na odpoczynek, po tym wszystkim, co zrobili w imię Klanu Klifu. — Jak się dziś czujesz? Czy ból jest znośny? — zapytał, równie cicho. Pozostał w bezruchu, a jego pysk poruszał się na tyle powoli, że można było zastanawiać się, czy słowa wychodzą kocurowi z gardła, czy może z brzucha.
— Potrzebujesz czegoś? — Zza jego pleców dobiegł głos Wiecznego Zaćmienia. Bursztynowooki przeniósł na nią spojrzenie swoich zmartwionych oczu i mruknął:
— Hm, może kilka ziarenek maku? Na później. Ostatnio źle sypiam, ciągle chodzę spięty, dręczą mnie nieprzychylne myśli. Dobrze by mi zrobił porządny odpoczynek.
Szylkretowa medyczka skinęła ze zrozumieniem głową, zanurzając nos w kępkach ziół. Kremowy, westchnąwszy ciężko, zwrócił się ponownie do popielatej towarzyszki.
— Udało ci się chociaż zranić tego ścierwojada? — wypluł z nieukrywaną odrazą. — Spałbym spokojniej, gdybym miał pewność, że zapamięta tę walkę do końca swoich dni! — kontynuował, zagryzając gniewnie wargę. Wiedział, że ten pojedynek nie był winą żadnego z członków Klanu Wilka, a jednak nie mógł przestać ich winić. Może, gdyby ślepo nie posłuchali się słów tej obłąkanej samotniczki, Źródlana Łuna wciąż miałaby pełny komplet łap i oczu?

<Źródlana Łuno?>

26 lipca 2025

Od Króliczej Ułudy

Królicza Ułuda siedział przed legowiskiem wojowników, lekko pochylony do przodu, z językiem delikatnie muskającym jego przednią łapę. Jego ruchy były ostrożne i dokładne, niemal takie, jakby przygotowywał się do najważniejszej ceremonii swojego życia – a to było tylko zwykłe spotkanie. Jego futro musiało być idealne, gładkie, lśniące i bez ani jednego odstającego włoska. Choć do zmierzchu było jeszcze trochę czasu, a Dyniowa Skórka zazwyczaj nie zjawiała się na czas, wolał być już przygotowany. Nie znosił robienia czegoś na ostatnią chwilę tak samo, jak nie znosił zmian. Lubił mieć wszystko pod kontrolą, ale z nią… z nią nigdy jej nie miał. Ruda kotka była jak ogień, który pochłania las po suszy. Nieprzewidywalna, pełna energii, szybka – tyle że tym razem pochłonęła jego serce. Oprócz tego trochę obawiał się tego spotkania. Nie wiedział, czego mógł się po nim spodziewać. Mogłoby to być obserwowanie gwiazd w romantycznej ciszy, ale równie dobrze i bieganie wśród wysokich traw lub wdychanie zapachu kocimiętki do samego ranka. Tak, myśl o tamtym wieczorze nadal go uwierała. W tamtym momencie było mu przyjemnie, aż zbyt… przyjemnie. Dyniowa Skórka śmiała się wtedy bez przerwy, a on chyba starał się z nią w pewnym sensie flirtować, choć chyba robił to zbyt niebezpośrednio. Nigdy wprost nie powiedział jej czegoś, co wojowniczka mogłaby jednoznacznie uznać za wyznanie miłości. W końcu byli z dwóch różnych klanów, ich relacja nie mogłaby wypalić.
Tfu! Co mu w ogóle przyszło do głowy? Przecież nigdy nic do niej nie czuł. Żadnych romantycznych myśli, żadnego zauroczenia! Tylko troska i współczucie, nic więcej. Nigdy. W życiu. Przecież po ostatnim spotkaniu poczucie winy trzymało się go jak kleszcz. W końcu co, jeśli w tamtym momencie ktoś by ich zaatakował? Co, jeśli doszłoby do potyczki na granicy? Co, jeśli ktoś by ich przyłapał? Żadne z nich nie byłoby w stanie walczyć i nawet ucieczka byłaby całkiem sporym wyzwaniem. Gdy o tym myślał, jego czubek ogona drgał nerwowo. “Muszę jej to powiedzieć. Muszę jasno przekazać, że nie będę więcej brał kocimiętki ani niczego innego” – pomyślał, ale zaraz potem jego serce zaczęło bić szybciej. Co, jeśli się obrazi? Co, jeśli stwierdzi, że jest nudny? Czuł, jak jego żołądek wykręca się na drugą stronę. On naprawdę lubił Dyniową Skórkę. Uwielbiał jej otwartość, ciekawość i radość godną kociaka, ale nie chciał przez nią umrzeć przedwcześnie!
Spojrzał w stronę wyjścia z obozu, po czym westchnął ciężko. Słoneczne światło powoli przelewało się przez wodospad, barwiąc jego futro na złoty kolor. Może tym razem spotkanie przebiegnie tak, jak o tym marzył? A może znów wszystko wymknie się spod kontroli i skończy, nie wiedząc, co się z nim dzieje?
Chciałby z kimś o tym porozmawiać. Och, bardzo by chciał! Tylko nawet nie miał z kim. Na swojego brata wciąż był trochę obrażony, zresztą i tak nie był pewien, czy mógłby mu ufać w tak delikatnej sprawie. Jeśli chodzi o innych, im nie potrafiłby się zwierzyć. To wszystko było dla niego zbyt osobiste, zbyt… wstydliwe. Jak miał powiedzieć komuś na głos, że łamie kodeks? Że spotyka się po kryjomu z kotką, która pochodzi z innego klanu? Jak wyjaśnić, że mimo ich przyjacielskich relacji, czuł się taki zagubiony, winny i zmęczony? No, i właśnie wtedy, gdy myśli o niej wypełniły mu głowę tak bardzo, że zapomniał, gdzie się znajduje – zdał sobie sprawę z tego, że patrzy się pustym wzrokiem prosto na Gasnący Promyk. Jej niebieskie, zmartwione oczy spotkały się z jego spojrzeniem, co spowodowało pojawienie się uśmiechu na jej licu. Był taki ciepły, zwyczajny, ale kocur i tak drgnął, jakby właśnie go na czymś przyłapano. Nerwowo odwzajemnił jej gest, szybko odwracając wzrok, ale było już za późno. Kulejąca szylkretka ruszyła w jego stronę.
— Królicza Łapo! A może powinnam powiedzieć Ułudo? — zażartowała, podchodząc powoli, ciężkim, nierównym krokiem. Jej głos zabrzmiał inaczej niż zwykle. Choć wciąż był pogodny, wydawał się znacznie słabszy. Królicza Ułuda wiedział, że ostatnio chodziła jakoś przybita, ale dziś wyglądała znacznie lepiej. Może jeszcze nie doszła do siebie po śmierci tylu kotów? — Jak się dziś czujesz? — zapytała nagle, przez co bursztynowooki przerwał swoje rozmyślania. — Ach, a zresztą, co będziemy tak siedzieć i gadać na środku obozu! Inni nie muszą wiedzieć, co dzieje się w twoim życiu prywatnym — dodała jeszcze, ale widząc, że wojownik wciąż siedzi w bezruchu, kontynuowała:
— No co, nie skusisz się na spacer z babunią? — W jej oczach błysnęły figlarne iskierki. Gdyby nie wiedział, ile ma księżyców, dziś z pewnością dałby jej najwyżej trzydzieści! Nie spodziewał się takiego zaczepnego tonu z jej strony, naprawdę nie. Co prawda był dziś umówiony, ale w jego sercu wciąż panował zamęt. Stwierdził, że jeden spacer nic mu nie zrobi, a Dynia i tak zapewne przyjdzie po czasie. Skinął głową w stronę Gasnącego Promyka na zgodę, a ta zaprosiła go delikatnym ruchem ogona do wyjścia z obozu. Podążył za nią, a na jego pyszczku pojawił się subtelny uśmiech, choć w głowie wciąż miał mętlik. Gdy wyszedł z jaskini, przywitał go chłodny, lecz orzeźwiający wiatr, który lekko muskał jego futro. Ten świeży powiew pomógł mu oczyścić umysł, który wciąż kipiał od wątpliwości i niepokoju.
— Chciałaś porozmawiać o czymś konkretnym? Czy coś się stało? — zapytał po chwili milczenia, lekko przekręcając głowę, jakby próbował odczytać jej zamiary z samego wyrazu pyska. Gasnący Promyk spojrzała na niego z takim wzrokiem, jakby jego pytanie było dziwne, a zaraz potem wybuchnęła śmiechem.
— A co? Z własnym wnukiem już nie można porozmawiać? — rzuciła niby z lekkim wyrzutem, unosząc brew. Królik zaskoczony jej słowami zamilkł. Poczuł się trochę jak skarcone kocię, które nie do końca rozumie, za co zostało upomniane. — Żartuję! — dodała szybko, widząc jego minę. — Chciałam tylko zapytać, jak się u ciebie wszystko układa. Odkąd zostałeś wojownikiem, nasze rozmowy stały się rzadsze, ale… ja to rozumiem. W końcu tyle się ostatnio dzieje w Klanie Klifu! Sam wiesz, jak to jest. — Jej głos lekko zmiękł, a w oczach pojawił się cień smutku. — Sama też ostatnio nie czuję się najlepiej — westchnęła głęboko, spuszczając wzrok ku ziemi, jakby nosiła na barkach ciężar, którego nie potrafiła z nikim podzielić. — Na pewno jesteś zajęty nowymi obowiązkami — dodała cicho. Jej słowa uderzyły prosto w serce Króliczej Ułudy. Czuł, jak coś ściska mu klatkę piersiową. Czy jego babcia za nim tęskniła? Czy teraz widziała w nim jedynie kogoś, kto odszedł, by stać się kimś zupełnie obcym? Czuł się potwornie. Potwornie nieudolny, potwornie niedoskonały, potwornie ignorancki. Próbował wypchnąć z siebie te czarne myśli, ale nic nie pomagało. — No nic. — Wzdrygnął się na słowa mentorki. — Jak sobie radzisz z nową rangą? — zapytała nagle, wyrywając go z zamyślenia.
— Eee… — zaczął niepewnie, nerwowo strzygąc uszami. — Jest… dobrze. Stabilnie — odpowiedział, choć jego głos nie brzmiał przekonująco, a oczy zdradzały, że nie wszystko w jego życiu jest takie proste, jak by sobie tego życzył. Gasnący Promyk zmarszczyła brwi, jakby już dawno odczytała wszystkie jego myśli i uczucia. Przez chwilę milczała, z lekko przymrużonymi oczami, uważnie wpatrując się we wnuka, jakby szukała w jego spojrzeniu prawdy skrytej gdzieś głębiej. W końcu mruknęła cicho, z nutą współczucia w głosie:
— Słuchaj… na pewno nie jesteś jedynym, któremu jest ciężko na nowej randz-
— To nie tak! To wcale nie obowiązki ani nowa ranga mnie przytłaczają, to… nieco bardziej pogmatwane, niż się wydaje — wyznał, niemal żałując, że nie powiedział więcej. Na moment prawie otworzył się i powiedział o Dyniowej Skórce, lecz strach przed reakcją babci powstrzymał go w ostatniej chwili. W końcu ruda kotka i tak była dla niego nieodpowiednia. Zbyt nieodpowiedzialna, zbyt nieprzewidywalna. Na pewno nie spodobałaby się Gasnącemu Promykowi. Zresztą on sam nie rozumiał, co właściwie w niej widzi. Szylkretka spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, ale zamiast skarcić go za ten wybuch, milczała cierpliwie. Obaj powoli szli dalej, aż dotarli do krawędzi klifu. Słońce chyliło się ku zachodowi, malując niebo różowo-złotymi barwami, które zdawały się płonąć na tle falującego morza. Wojowniczka zbliżyła się do swojego wnuka, opierając się o niego, jakby szukała czułości.
— Och, jak tu pięknie — wyszeptała z zachwytem w głosie. — Niektórzy z Klanu Klifu nie doceniają tego, co mają na wyciągnięcie łapy. Zapominają o tym, co naprawdę ważne. Życie nie polega tylko na sile i walce, choć te rzeczy także są istotne. Prawdziwa moc tkwi w wierności wobec swoich bliskich, szacunku do przodków, w umiejętności słuchania serca i rozumienia, że czasem trzeba odpuścić, by zachować to, co najcenniejsze.
Jej spojrzenie utknęło na zachodzącym słońcu. Królicza Ułuda był zdziwiony jej nagłym potokiem słów. Gasnący Promyk była mądra, to prawda, lecz nie spodziewał się jej przemowy. Czuł, że coś złego nadchodzi, ale jeszcze nie do końca wiedział co.
— Dlatego należy łapać chwile, takie jak te i trzymać je głęboko w sercu — dodała. Jej łapy zadrżały, gdy swoje spojrzenie przeniosła na kocura. — Królicza Ułudo, obiecaj mi, że zawsze będziesz szanował swoją rodzinę, że… — Jej ciało drgnęło gwałtownie. Oczy kotki w jednej chwili rozszerzyły się, jakby coś niewidzialnego dla wojownika właśnie wdarło się do jej wnętrza i ścisnęło je bez litości. Szylkretka wciągnęła gwałtownie powietrze – krótkim, urywanym wdechem, jakby właśnie łapała oddech spod lodowatej tafli wody. — Obiecaj, że nigdy nie wyprzesz się najbliższych… — wyszeptała, niemal bezgłośnie. — Że zawsze będziesz przy nich… — Spojrzenie jej niebieskich oczu zaczęło błądzić po wielobarwnym niebie. Całym jej ciałem wstrząsnął spazm, który sprawił, że łapy pod nią się załamały. Królicza Ułuda chwycił ją instynktownie, przyciągając bliżej, ale prędko zrozumiał, że to nie była zwykła zadyszka. Serce babki nagle przestało bić. Tak po prostu. Bez krzyku, bez jęku, bez rozlewu krwi. Jej klatka piersiowa jeszcze raz drgnęła, już nie w formie złapania oddechu, a jako skurcz.
Potem? Potem nastała cisza. Starsza kocica opadła na bok, powoli, miękko, jak opadający płatek kwiatu na zimną, twardą ziemię. Jej oczy pozostały otwarte, jakby do samego końca chciała spoglądać w niebo, które właśnie przybrało odcień głębokiego fioletu. Jednak i one wkrótce zasnuły się mgłą. Pysk szylkretki był lekko rozchylony, a jej powoli chłodniejąca łapa wciąż ledwo stykała się z futrem wojownika. Wyglądała tak… spokojnie. Jakby odeszła dokładnie w miejscu, w którym chciała – patrząc na zachodzące słońce, przy ukochanym kocie, którego tak wiele nauczyła.
Królicza Ułuda poczuł, jak jego gardło zaciska się z przerażenia. Świat zdawał się nagle zamilknąć. Nie było już szumu wiatru, śpiewu ptaków, ani nawet natrętnych myśli. W głowie czuł dziwny spokój, a jednocześnie całe jego ciało było sparaliżowane strachem.
— Babciu…? — wydusił z siebie, drżącym głosem, chyląc łeb ku jej pyszczkowi, ale tym razem nie dostał już odpowiedzi. Nigdy jej nie dostanie. Gasnący Promyk zgasła. Na zawsze zgasła.

***

Był już środek nocy. Królicza Ułuda ciągnął zimne, zwiotczałe i nieprzytomne ciało Gasnącego Promyka do obozu, a każdy krok wydawał się cięższy od poprzedniego. Gdzieś w oddali słyszał pohukiwanie sów, których przecież tak strasznie się bał, ale teraz… miał je gdzieś. Niósł za sobą zapach śmierci, żadne ptaszysko nie było mu już straszne. W tym momencie nawet jego własny oddech wydawał się obcy – urwany, płytki i drżący. W jego głowie panowała pustka. Zwykle była pewna myśli, obaw, rozważań, ale teraz? Zdawało się, jakby wszystko zgasło wraz z Promykiem. Wpatrywał się tylko w jej falujące od wichru futro. Wciąż wyglądała, jakby tylko spała, a przynajmniej tak sobie wmawiał. Wyglądała, jakby zaraz miała się ocknąć, jakby miała zapytać zdziwiona, dlaczego ciągnie ją po glebie, ale… zamiast tego milczała. Powinien być zmęczony, prawda? Powinien czuć ból i rozpacz – w rzeczywistości nie czuł nic z tego. Tylko ten uparty ścisk w żołądku, jakby coś w nim siedziało i trawiło go od środka. Z tyłu głowy miał paraliżującą obawę, choć sam nie wiedział, o co konkretnie. Może o wszystko? Obawiał się tego, co powiedzą inni, gdy dotrze do obozu. Tego, co on sam będzie o sobie myślał, gdy w końcu zrozumie całą tę sytuację.
A oprócz tego była jeszcze Dyniowa Skórka. Zostawił ją tam, przy granicy. Bez słowa wyjaśnienia. Jak tchórz i głupek. Na pewno będzie zła, bo być może zranił ją swoim szczeniackim zachowaniem. Zlekceważył, nie potrafił dotrzymać obietnicy. Ich relacja i tak była już dostatecznie skomplikowana, lecz teraz? Teraz nawet nie miał siły się nad tym zastanawiać, bo za każdym razem, gdy przed oczami pojawiał mu się jej rudy pyszczek, zbierało mu się na wymioty.
Może gdyby został w obozie. Może gdyby nie był takim idiotą i nie zabierał starej kotki na spacer, medycy zdążyliby jej pomóc? Może… gdyby choć raz pomyślał o kimś innym, zamiast patrzeć na swój własny czubek nosa. Ona się przemęczyła, a on się cieszył, że nareszcie czuje się lepiej, po tym, jak chodziła przybita. Co za mysi móżdżek! Zaślepiony, głupi, naiwny, mysi móżdżek.
W końcu dotarł do obozu. Przeszedł przez wejście niepostrzeżenie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Jego łapy zdawały się poruszać z przyzwyczajenia, jakby to nie on nimi sterował. Gdy tylko otoczyły go ściany jaskini, upuścił ciało Gasnącego Promyka. Z głuchym, przytłumionym łupnięciem uderzyło o ziemię, wywołując echo dudniące w jego głowie. Zatrzymał się w miejscu, wpatrując się w jej nieruchome ciało, jakby nadal nie dopuszczał do siebie, że to już koniec. Jego oczy były szeroko otwarte, lecz kompletnie puste. Bez żadnych łez. Kocur czuł jedynie, jak szum w jego uszach staje się głośniejszy z każdą kolejną minutą ciszy i jak jego głowa nieprzyjemnie pulsuje. Koty powoli zaczęły się budzić. Najpierw tylko pojedyncze jednostki, które niedługo potem zmieniły się w całe grupy. Ich ślepia lśniły w mroku, ich głowy wychylały się z legowisk, ich uszy strzygły nerwowo. Koty zrywały się z posłań, ale gwar jeszcze nie nadszedł. Z początku był tylko szelest i ciche szepty, a potem tłum ruszył ku centrum obozu, ku nieruchomej sylwetce szylkretowej kotki.
Kiedy ktoś odepchnął go od ciała, nie stawił oporu. Cofnął się posłusznie, nie spuszczając wzroku z miejsca, w którym leżała jego babka. W końcu znalazł się kilka lisich ogonów od zwłok, a koty zagrodziły mu widok. Mimo to pozwolił, by go przestawiano, przesuwano, pomijano. I wtedy podeszła do niego Wieczne Zaćmienie. Wciąż zaspana, z przymkniętymi oczami i zmarszczonym czołem, stanęła przy nim, obserwując jego wypraną z emocji twarz.
— Co się stało? — zapytała cicho, ledwie szeptem. Jej głos był niepewny, jakby zastanawiała się, czy kocur w ogóle ją słyszy. Królicza Ułuda poruszył lekko pyskiem, ale przez dłuższą chwilę nic nie powiedział. Potem uniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy, aby następnie przemówić głosem tak sztywnym, jakby recytował jakąś historię na pamięć:
— Poszliśmy na spacer. Była w nastroju lepszym niż przez ostatnie dni. Śmiała się, komplementowała widoki, zachodzące słońce. — Przełknął ślinę, lecz jego gardło pozostało suche. — Potem zaczęła mówić coś o tym, co ważne. A potem zamilkła. — Urwał. — I osunęła się na ziemię. — Spojrzał na swoje łapy, zauważając, że są brudne od pyłu, od ziemi. — Nie oddychała. Jej serce nie wystukiwało już żadnego rytmu. Tylko cisza. Pustka. I drganie jej zwiotczałego ciała. — Zamilkł. Wieczne Zaćmienie także się nie odzywała, analizując całe to zdarzenie.
— To pewnie coś z sercem. Przykro mi.

15 lipca 2025

Od Króliczej Ułudy

Królicza Ułuda przyszedł nad granicę z Klanem Wilka z myślą tylko o jednej kotce. Dyniowa Skórka. Ostatnio… myślał o niej bardzo dużo. Aż za dużo jak na niego. Nigdy wcześniej żaden inny kot nie zajmował tyle miejsca w jego głowie! Cóż, niestety nie były to myśli proste ani nadzwyczaj miłe. Były jak jakaś dziwna, niezrozumiała mieszanka zmartwienia, zdziwienia i… czegoś, czego sam nie potrafił nazwać. Tęsknoty? Może dziwnego pragnienia posiadania pewności, że u płomiennorudej wszystko dobrze? Martwiło go to, co ostatnio wydarzyło się na zgromadzeniu – ale nie to, że jakiś samotnik przyszedł na zgromadzenie z czyjąś głową… nie, nie. Bardziej zainteresowany był tym, że wojowniczka z Klanu Wilka nosiła na sobie tą dziwną, łaskoczącą w nos woń. Choć wiedział dobrze, skąd ten zapach, to starał się nie dopuszczać do siebie tej myśli. W końcu Dynia na pewno była tylko trochę zagubiona po śmierci brata, nic innego. On… po prostu chciałby jej pomóc. On… bez udziału niczego dodatkowego. Ale oprócz chęci pomocy, była też inna myśl, do której nawet sam się nie chciał przyznać. Czuł, że cała ta relacja z Dynią, jakkolwiek dziwna by nie była, może być jego szansą. Szansą, by w końcu jakoś pokazać się przed Trójokim Zającem. Jego brat jako pierwszy znalazł sobie jakąś kotkę, był spokojny, ogarnięty – nic dziwnego, że potrafił tak dobrze ją uwieść. Królik tylko biegał z miejsca na miejsce, plątał się w swoich własnych emocjach, był zazdrosny. Ale teraz… mógł mieć przy sobie kotkę, kogoś, kogo mógłby również nazwać ważnym. Może wtedy to jemu brat by zazdrościł?
Tylko… czy wojowniczka w ogóle coś do niego czuła? Nie miał pojęcia. Czasami była przy nim niesamowicie ciepła, prawie że wesoła, a czasami zachowywała się tak, jakby nawet nie zauważyła jego obecności. Jednak w tym wszystkim jedno było pewne – że jeśli nie będzie z nią rozmawiał i nie zaryzykuje, to nigdy się nie dowie. Być może straci szansę na to, aby zyskać kogoś… dla siebie. Choć wiedział, że dzielą ich granicę, nie myślał nad tym zbyt wiele. Jasne, wierzył w Klan Gwiazdy, starał się przestrzegać zasady, ale… jak mógł, skoro od tego zależał jego wizerunek w oczach Trójokiego Zająca?
Wziął głęboki wdech i począł sobie powtarzać, że jego brat to nie wszystko, że nie musi się zmieniać tylko po to, aby być lepszy niż on. Dyniowa Skórka nie była w końcu kolejnym wyścigiem, tylko prawdziwą kotką, z którą być może miał jakieś szanse na wspólną przyszłość. Gdy już prawie zawracał, pogodzony z myślą, że tym razem nie ma szans na spotkanie z rudą wojowniczką, usłyszał znajomy głos:
— Te, Królik! — rozbrzmiało wśród drzew. Zamarł, stając jak wryty, uszy stawiając czujnie. Jego serce w jednej chwili przyspieszyło, jak gdyby właśnie przebiegł cały las. To znowu była ona – i nie musiał nawet patrzeć, by to wiedzieć. Może to i on podszedł za pierwszym razem, ale od tamtego momentu… to ona zawsze go zauważała. Zawsze wyłapywała w tłumie, zawsze wołała z daleka. — Znowu się widzimy jak miło! Co za zbieg okoliczności… — zachichotała, zbliżając się do niego szybkim krokiem. Nim się obejrzał, ich futra niemal się stykały. Być może przekroczyła już granicę, ale kocur był teraz zbyt bardzo skupiony na niej, żeby myśleć o kodeksie. Choć czuł ulgę, że spotkał ją całą i zdrową, coś w nim sprawiało, że zachowywał dystans. Coś, czego nie rozumiał, za co przeklinał siebie, ale nie potrafił się przełamać.
— Och, hej. Tak, to bardzo dziwne, że spotykamy się tak często — mruknął nieco oschle, odwracając od niej głowę. Zacisnął mocno powieki, załamany swoim zachowaniem, a potem ochłonął i spojrzał na nią z nowym błyskiem w oczach. — Ale… może po prostu jesteśmy dla siebie stworzeni? — dodał w nieśmiałej próbie żartu. Nie wiedział, dlaczego przy Źródlanej Łunie tak łatwo było mu mówić o takich rzeczach, a przy niej czuł się… inaczej. Dyniowa Skórka zaśmiała się głośno, jakby wcale nie wyłapała jego tonu, jakby nie zauważyła tego, że wojownik dokonuje niepewnych kroków naprzód.
— Ale jesteś zabawny! — mruknęła z rozbawieniem, machając ogonem. Jej słowa zabrzmiały lekko, ale w Króliku coś się momentalnie skurczyło. Zamiast ulgi poczuł delikatne ukłucie tuż pod żebrami. To nie było coś, co chciał usłyszeć. To wcale nie miało być zabawne, tylko szczerze, poważne… Westchnął cicho, nie chcąc jednak dać po sobie poznać rozczarowania. Może innym razem, może przy następnym spotkaniu uda mu się powiedzieć coś bardziej… wprost.
— Pamiętasz, jak ostatnio pytałeś mnie o mój zapach? — zapytała nagle, przerywając jego rozmyślania. Uniosła jedną brew, patrząc na niego z dziwnym błyskiem w oczach. Bursztynowookiego przeszły dreszcze, a futro na karku lekko się zjeżyło. Serce zabiło mu szybciej, bo nie był gotowy na ten temat. Czy to znaczyło, że wiedziała? Że domyśliła się, dlaczego naprawdę tak go to interesowało?
— Tak… pamiętam — przyznał nieśmiało. Wbił wzrok w swoje łapy, nagle czując się jak mały kociak przyłapany na robieniu czegoś wbrew zasadom. Miał ochotę zniknąć. Spodziewał się rozczarowanego tonu, może jakiegoś złośliwego komentarza, wyśmiania – ale nie usłyszał nic. Tylko cichy szelest liści. Podniósł głowę niepewnie, a jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Dyniowa Skórka nachylała się właśnie, wyciągając coś ze swojego futra. Pomiędzy rudymi strzępkami futra schowane miała kilka listków kocimiętki. Królicza Ułuda śledził każdy ruch jej pyszczka, czując, jak jego gardło zasycha. — O-och… czy… to to, o czym myślę? — wyjąkał w końcu. Kotka kiwnęła głową z uśmiechem, jakby właśnie oznajmiła mu, że przyniosła dla niego mysz, a nie… to.
— Pomyślałam, że mogłabym cię trochę poczęstować! — powiedziała beztrosko, jakby dzielenie się ziołami nad granicą było dla niej codziennością. — Nie udało mi się znaleźć czegoś lepszego… ach, życie jest cięższe, od kiedy zmarła Zabielone Spojrzenie! Miała takie świetne pomysły… — westchnęła i spojrzała gdzieś w bok. Jej wzrok na krótką chwilę posmutniał. Kremowy zamrugał. Imię tej kotki nic mu nie mówiło, ale… coś w tonie Dyniowej Skórki podpowiadało mu, że byli dla siebie… kimś. Tak, zdecydowanie kimś. Zastanawiał się tylko o jakie pomysły jej chodziło. Czy to ta ‘Zabielone Spojrzenie’ opowiedziała kotce o kocimiętce i… za pewnie nie tylko niej.
— Przepraszam… to była twoja…? — zaczął, ale kotka od razu ucieszyła go machnięciem łapy.
— Ech, nieważne! — rzuciła nagle żywszym tonem, znów beztroska. — Mam tylko nadzieję, że byłaby ze mnie dumna! — Uśmiechnęła się, po czym jednym szybkim ruchem wzięła listki do pyszczka, aby następnie wcisnąć je Króliczej Ułudzie. Ich nosy niemal się zetknęły, gdy podsuwając mu kocimiętkę, spojrzała mu prosto w oczy. — No, na co czekasz? — zapytała, przechylając głowę z zaciekawieniem. Wojownik zawahał się – wiedział, że kocimiętkę stosowało się do leczenia infekcji, że pomagała na kaszel… ale też, że była w stanie poprawić kotom humor. Przez jego przewinęły się wątpliwości, czy na pewno chce to robić, ale obawa była silniejsza… Obawa przed tym, że Dynia uzna go za tchórza, słabiaka, że pomyśli, że jest sztywny, że się boi i jest taki nieciekawy!
Wciągnął zapach kocimiętki do nosa, czując, jak jego mięśnie się rozluźniają. Z początku nie był za bardzo przekonany, bo wciąż gdzieś z tyłu tliły się obawy, ale gdy w jego głowie pojawiło się dziwne, nieznane mu dotąd uczucie – przestał się opierać. Jego spojrzenie się rozjaśniło, a jego pyszczek sam z siebie ułożył się w coś na kształt zadziornego uśmiechu.
— No i? — zapytała ruda kotka. — Jak się czujesz?
Wojownik przeciągnął się z głębokim westchnieniem, a jego uszy zadrżały.
— Zdecydowanie lepiej… — mruknął, nie poznając już nawet swojego głosu. Nigdy w życiu nie czuł się tak wyluzowany przy Dyniowej Skórce, a teraz? — Nie wiedziałem, że znasz się na ziołach… — dodał, mrużąc delikatnie ślepia.
— No widzisz! A ja ci powiem, że od razu lepiej wyglądasz! — zarechotała. — Całkiem ci służy ta kocimiętka! Zapamiętam to sobie! — Wojownik spojrzał na nią i poczuł, jak jego żołądek ściska się z ekscytacji.
— Ty mi służysz, Dynio — wypalił, zupełnie bez namysłu. — Tylko jeszcze nie wiem, czy w pozytywnym tego słowa znaczeniu… — dodał, tym razem ciszej i do samego siebie. Kotka spojrzała na niego ze zdziwieniem, a dopiero potem zaniosła się śmiechem tak głośnym, że aż ptak zerwał się z pobliskiej gałęzi.
— Oj, weź! Przestań mi słodzić! — westchnęła, udając, że łapą odpycha go od siebie. — To wszystko dzięki Zabielonemu Spojrzeniu… to jej zawdzięczam moją wiedzę! Choć muszę przyznać, że chociaż tamto zgromadzenie nie należało do najprzyjemniejszych… to od tamtego momentu nauczyłam się jak rozsądnie korzystać z tych dziwnych jagódek! Jeśli tylko kiedyś się do nich dorwę, to chętnie się z tobą podzielę… — przyznała, jakby dawanie takich prezencików było tylko zwykłym, lecz nietypowym sposobem na wyrażanie swojego zamiłowania do drugiego kota.

Od Króliczej Ułudy

Zgromadzenie

Zwinnym krokiem wkroczył na wyspę zgromadzeń za Liściastą Gwiazdą. Minę miał poważną, ale wyglądał na nieco zdezorientowanego. W końcu to jedno z jego pierwszych zgromadzeń jako wojownik, a do tego… nie miał z kim rozmawiać. Czuł się obco, jakby wcale tu nie pasował. Koty z innych klanów zbiły się w grupki, rozmawiały między sobą ściszonymi głosami, wymieniały spojrzenia, śmiały się, a czasem nawet kłóciły o jakieś drobnostki. A on? On tylko błądził wzrokiem jak dziecko we mgle. Zazwyczaj uwielbiał interakcje z innymi, ale dziś nie miał na to siły. Wiedział też, że nie ma nawet co próbować zagadać do bliższych mu kotów, to znaczy… do Trójokiego Zająca. Odkąd zostali wojownikami, ich więź stała się słabsza, jakby wyrósł pomiędzy nimi mur z cieni, którego żaden z nich nie potrafił przeskoczyć. Westchnął więc cicho i rozsiadł się gdzieś na uboczu, z dala od tłumu. Siedział tak chwilę, pozwalając, aby jego myśli dryfowały bez celu, aż nagle kątem oka dostrzegł znajomą sylwetkę. Kiedy uniósł wzrok, jego serce na moment zabiło szybciej. Przed nim stała płomiennoruda kotka. Jej futro błyszczało lekko w świetle księżyca, wyglądała o wiele lepiej, niż poprzednio. Królicza Ułuda postawił uszy, nie kryjąc zaskoczenia. Naprawdę się nie spodziewał, że podejdzie akurat do niego.
— Hej! To ty, prawda? — mruknęła, siadając naprzeciw niego. Jej ton był wesoły, pozbawiony paniki, którą widział u niej poprzednim razem. Teraz wydawała się spokojniejsza, silniejsza, może nawet dojrzalsza. Trudno było w niej rozpoznać tamtą roztrzęsioną kotkę, która zalana łzami siedziała na granicy i wykrzykiwała słowa o śmierci brata. Królicza Ułuda aż lekko się speszył. Jak ona mogła tak po prostu do niego podejść…? On na jej miejscu najchętniej zapadłby się pod ziemię! — Chyba ci się nie przedstawiłam, prawda? Nazywam się Dyniowa Skórka, a ty? — kontynuowała, siadając bliżej i spoglądając mu prosto w oczy. Wojownik pociągnął mocniej nosem, a do jego nozdrzy dotarł dziwny, ziołowy zapach. W jego głowie zrodziła się myśl, ale szybko uciekła, gdy znowu dostrzegł pyszczek płomiennorudej kotki. Wzdrygnął się, a potem lekko podrapał się łapą za uchem.
— Eee… nazywam się Królicza Ułuda! Właściwie to od niedawna, bo dopiero kilka dni temu zostałem mianowany na wojownika — wyjaśnił, uśmiechając się subtelnie, choć jego ogon mimowolnie poruszał się nerwowo, jakby kocur nie był do końca pewny, czy powinien ufać wojowniczce. Na chwilę zapadła cisza, a Dyniowa Skórka drgnęła końcówką ogona i rozszerzyła oczy, jakby dopiero teraz dotarły do niej słowa Króliczej Ułudy.
— Ooo… gratulacje! — miauknęła, nieco głośniej niż zwykle. — Czyli jesteś już prawdziwym, pełnoprawnym wojownikiem! Musisz być z siebie dumny, co? — zapytała, pochylając głowę do przodu. Kremowy odsunął od niej pyszczek, uśmiechając się nieco nerwowo. Zazwyczaj wydawał się duszą towarzystwa, ale ta kotka wpędzała go w zakłopotanie. Wzruszył ramionami i spuścił wzrok na swoje łapy.
— T-tak! — odparł szczerze. — Tyle czekałem, aby nim zostać… z każdym treningiem czułem, że jestem już coraz bliżej swojego celu i wreszcie… stało się! — dodał, prawie na jednym wdechu. Dynia wróciła do poprzedniej, normalnej pozycji.
— No widzisz! — mruknęła krótko, a potem urwała. Po chwili jej wzrok stał się nieobecny. Uśmiech pozostał na jej pysku, ale spojrzenie gdzieś uciekło. Gapiła się w dal, jakby nagle zobaczyła coś, co tylko ona mogła dostrzec. Może po prostu sobie o czymś przypomniała, a może zapomniała, że ma rozmówcę obok siebie? Królicza Ułuda poruszył uszami z lekkim zaniepokojeniem. Jej zachowanie było… dziwne, ale znał ją od niedawna. Może zachowywała się tak na co dzień? Może taki był jej urok… wahał się, ale zanim zdążył zapytać, kotka nagle wróciła do rzeczywistości, jakby nic się nie stało. — A oprócz tego… co się u was dzieje w Klanie Burzy? — zapytała nagle.
— Klanie Klifu… — poprawił ją łagodnie, przyzwyczajony do tego, że kotka miała tendencję do mówienia tego, co ślina przyniesie jej na język bez większego zastanowienia. Odchrząknął. — Wiesz, nic szczególnego. To znaczy, zależy dla kogo! Ostatnio dosyć, hm, sporo kotów zmarło, ale to w końcu naturalne, prawda? — spytał, ale Dynia w międzyczasie zajęła się przeglądaniem swoich łap. W ogóle nie wyglądała na zmartwioną. — Em… no, wcześniej też dołączyła do nas czw- to znaczy… mamy trójkę nowych uczniów! Także można się cieszyć, że nasze szeregi się poszerzają, a u was? — kontynuował, próbując nie stracić wątku, chociaż jej zachowanie nadal nieco go rozpraszało.
— Och! U nas też wszystko dobrze! — odpowiedziała, drgając wąsami. — Brukselkowa Zadra zaadoptowała czwórkę nowych kociąt! Horyzont, Sen, Gwia… Gwiazdę i… — zawiesiła się, ucichając. — No… tak — mruknęła pod nosem, jakby właśnie walczyła z własną głową.
— Gwiazdę? — zdziwił się Królicza Ułuda, unosząc łeb. Dyniowa Skórka spojrzała na niego zmrużonymi oczami, mierząc go takim spojrzeniem, jakby to on powiedział coś dziwnego.
— No? Co w tym złego? Znasz ją?
— Nie, nie… Po prostu zdziwiło mnie, że ma tak na imię. Czy człon Gwiazda nie jest zarezerwowany dla… przywódców? — zapytał ostrożnie, nie chcąc jej urazić.
— A bo ja wiem! — fuknęła. — Nie interesuje mnie to. Skoro ma tak na imię, to tak ma! — rzuciła, wzruszając ramionami. Po kilku uderzeniach serca bezcelowego siedzenia, wojowniczka nagle znieruchomiała. Znów wpatrywała się w pustą przestrzeń, niby uśmiechnięta, ale jej oczy znów wydawały się dziwnie obce. Bursztynowooki zmarszczył brwi. Coś mu nie pasowało. Może to dla niej typowe, a może jednak chodzi o coś głębszego? Przez krótką chwilę zrobiło mu się jej żal.
— Ej… wszystko w porządku? — zapytał cicho, nie chcąc brzmieć zbyt natarczywie. — Bo czasem wyglądasz, jakby cię tu wcale nie było…
Płomiennoruda kotka poruszyła uchem, ale nie odpowiedziała od razu. Dopiero po kilku dłużących się sekundach mruknęła:
— Co? Nie, nie… po prostu odpoczywam! Tak, odpoczywam. Bo lubię tak sobie siedzieć, wiesz? Wszystko wtedy… wydaje się takie lekkie. Głowa nie boli, serce nie bije zbyt mocno… — urwała, po czym odchrząknęła i na moment odwróciła wzrok. — Zresztą, nieważne. — Królik uniósł delikatnie brew, zaniepokojony jej dziwnym tonem. Miała coś jeszcze do powiedzenia, to było pewne – ale przecież nie chciał naciskać. Przypomniał sobie, jak bardzo przeżywała śmierć brata. Na pewno coś się w niej zmieniło tamtego dnia.
— To przez… śmierć Szczypiorka? — zapytał w końcu, delikatnie, ledwo słyszalnie, jak gdyby rozmawiali o czymś zakazanym. Dyniowa Skórka aż się wzdrygnęła, a jej oczy rozszerzyły się na moment, ale zaraz potem na jej licu pojawił się ten sam, głupkowaty uśmieszek.
— Nie… — zaśmiała się krótko, sucho. — To było dawno. Już nic nie czuję, ogólnie jest świetnie! — odpowiedziała z przesadzonym entuzjazmem, który zupełnie nie pasował do tonu rozmowy. Wojownik nie był głupi. Wiedział, że coś tu nie siedzi, ale jeszcze nie do końca wiedział co – a może jednak wiedział? Ten zapach, zachowanie…
— Dobrze… — odparł, wcale nieprzekonany jej słowami. Wahał się, czy powinien, ale nie mógł dłużej trzymać tych wątpliwości dla siebie. Zapytał:
— Dynio… dlaczego pachniesz ziołami? — wyrwało się z jego pyszczka. Zaraz potem kocur ugryzł się w język. Spodziewał się, że po tych słowach kotka nieco się opamięta, że wyzna mu całą prawdę, a on będzie mógł pocieszyć ją, jakby był jej zbawicielem, ale ona… uśmiechnęła się znowu, a potem podniosła z miejsca i otrzepała futerko z wilgoci. Niedługo potem puściła mu oczko i… zniknęła w tłumie innych kotów. Kremowy chciał ją zatrzymać, ale był zbyt bardzo zakłopotany jej zachowanie. Zanim zareagował, po kotce nie było już śladu… jedynie zwietrzała woń kilku roślin, których nie potrafił zidentyfikować. Na Klan Gwiazdy! Gdyby tylko był medykiem, wszystko byłoby łatwiejsze…

14 lipca 2025

Od Króliczej Ułudy

Jakiś czas temu, gdy Królik był jeszcze uczniem

Królicza Łapa przechadzał się powoli wzdłuż granicy z Klanem Wilka. Powietrze było duszne, a słońce stało wysoko na niebie. Była Pora Zielonych Liści, ale już za niedługo miało się to zmienić. Trawa pod jego łapami była sucha, ale wciąż chłodniejsza niż nagrzane kamienie na wejściu do obozu Klanu Klifu. Uczeń cieszył się chwilą samotności, nie zwracając uwagi na podejrzane ruchy w zaroślach, kiedy nagle usłyszał coś, co od razu przykuło jego uwagę. Cichy płacz. Zatrzymał się jak wryty. Postawiły uszy do góry, podejrzliwie mrużąc oczy. Głos dobiegał z drugiej strony granicy, z terenów Klanu Wilka. Brzmiał dziwnie rozpaczliwie, jakby ktoś właśnie umierał ze smutku! Nie czekając ani chwili, Królicza Łapa schylił się nisko przy ziemi, aż jego brzuch szurał po źdźbłach trawy. Poruszał się ostrożnie jak na treningach – cichutko, krok po kroku. Jego ogon z nerwów smagał powietrze, niczym bicz, ale ten i tak nie przerywał ruchu. Coś mu mówiło, że powinien sprawdzić, co dzieje się po drugiej stronie.
W końcu, gdy dotarł wystarczająco blisko, dostrzegł ją. Kotkę o płomiennorudym futrze, która leżała na ziemi. Trzęsła się od płaczu, drapała pazurami glebę i krzyczała coś do nieba, jakby chciała, by Klan Gwiazdy usłyszał jej żal. Wyglądała na zmęczoną, zrozpaczoną. Jej futro było zmierzwione, a policzki mokre od wylanych łez. Królicza Łapa na moment zamarł, nie wiedząc, co zrobić. Nie znał tej kotki, była z innego klanu i była mu zupełnie obca, a jednak… coś w niej go poruszyło. Od żłobka był wrażliwy na krzywdę innych, a jej rozpacz wydawała się zbyt prawdziwa, by ją zignorować. Nie mógł tak zwyczajnie przejść obok. Wyskoczył z trawy, wybiegając ku niej, z sercem bijącym w klatce piersiowej.
— Na Klan Gwiazdy! Nieznajomo, co ci? — zapytał z przestrachem. Jego głos drżał, a ogon unosił się wysoko. Nie wiedział, czy powinien się do niej zbliżyć, czy może zachować dystans. Co, jeśli to tylko wilczacka pułapka?
Kotka uniosła łeb gwałtownie, jakby nagle ktoś ją poparzył. Jej urokliwy pyszczek był cały mokry od łez, a także powykrzywiany ze smutku. Miała czerwone, zmęczone oczka, którymi patrzała na niego przez kilka uderzeń serca. Ona była zszokowana jego obecnością, a on zdezorientowany tym, co właśnie zobaczył. Potem… obca znowu wybuchła płaczem.
— Zabiłam go! Ja go zabiłam! To ja! To moja wina! — zawyła, aż jej głos odbił się echem po polanie. Kremowy wzdrygnął się, nie spodziewając się takiego wyznania. Postąpił krok w tył. — Gdyby nie ja, to on by jeszcze żył…! — jęknęła, próbując spojrzeć mu prosto w oczy, jakby chciała, aby to on ją osądził. — To wszystko moja wina! — załkała. Króliczej Łapie zakręciło się w głowie. Co miał powiedzieć? Co zrobić? Czy naprawdę przyglądał się teraz morderczyni?
— K-kto? — zapytał niepewnie, jego głos był cichy i drżący. Kotka pociągnęła nosem, zamykając na chwilę oczy. Jej łapy dygotały, jakby zaraz miały się pod nią ugiąć.
— Mój… biedny brat! — wymamrotała. — Świętej pamięci… Szczypiorkowa Łapa! Miał przed sobą całe życie, a ja mu je tak bestialsko odebrałam! — Jej łeb opadł z powrotem na ziemię, a całe ciało zadrżało od kolejnego napadu płaczu. Bursztynowooki mógłby przysiąc, że nigdy jeszcze nie widział kota w takim stanie. — Och, klifiaku, zabij mnie, proszę! — jęknęła dramatycznie. — Nie zasługuję, żeby żyć!
Królicza Łapa cofnął się jeszcze o krok, zupełnie skonfundowany. Czuł, jak jego futro zaczyna się jeżyć, a w gardle tworzy się gula. Nie wiedział, czy ma jej współczuć, czy się bać. A może jedno i drugie? Wcisnął pazury w ziemię, próbując wymyślić sensowne rozwiązanie w tej sytuacji. Przecież nie mógł jej tu tak zostawić, nie? Ale co, jeśli naprawdę zrobiła coś strasznego? Co, jeśli była dla niego zagrożeniem? Niebezpieczeństwem?
— H-hej… spokojnie! — powiedział niepewnie, zbliżając się do niej ostrożnie. — Nie wiem, co tam się stało, ale… może możesz mi opowiedzieć? Tylko… nie płacz już, dobrze? — mruknął z desperacją w oczach, z nadzieją, że nie robił teraz niczego głupiego. Kotka nie odpowiedziała od razu. Wciąż leżała cicho, co jakiś czas mocno wciągając powietrze nosem. W końcu wyszeptała:
— To był… wypadek! Naprawdę… był. Ale z mojej winy. To przez MÓJ błąd Szczypiorek nie żyje! — Po tych słowach zapanowała kompletna cisza. Ruda była skulona w trawie, a Królicza Łapa czuł, że nie może się już dłużej jej przyglądać. Teraz już wiedział, że na pewno nie była morderczynią, a jedynie kimś, kto znalazł się w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. Podszedł do niej powoli, jakby bał się, że ją spłoszy – i po prostu usiadł obok, owijając ogon wokół łap. Patrzył na nią z mieszanką lęku i współczucia. Chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. W końcu kotka kontynuowała:
— To… było podczas patrolu! — zaczęła, a jej głos zadrżał. — Szczypiorkowa Łapa… och! On… był wtedy taki szczęśliwy! — Zrobiła pauzę, aby otrzeć pysk swoją łapą. — My… poszliśmy na wspólny trening — mówiła dalej, nie patrząc kocurowi w oczy. — Nasi mentorzy byli blisko… ale skupili się na swoich zdobyczach. My mieliśmy wytropić… coś własnego — stwierdziła ze smutkiem, a potem przełknęła ślinę. — I wtedy… znaleźliśmy ją. To znaczy… malutką sarenkę. Leżała gdzieś wśród traw, sama… a przynajmniej tak myśleliśmy. Była spokojna, nie uciekała. Obserwowała nas w zupełnej ciszy… — Pociągnęła nosem. — I wtedy… ja
Zamilkła na chwilę, spojrzenie wbijając w swoje własne łapy, jakby próbowała doszukać się na nich krwi.
— To JA… powiedziałam mu, aby ją złapał. Aby ją upolował, bo w końcu wydawała się łatwym łupem…! Mówiłam, że przysłuży się tym dla klanu, że każdy go pochwali! A on… on się mnie posłuchał! — zawyła. — Wyskoczył z cienia…! I wtedy! Pojawiła się ona… matka tej sarenki! — W jej głosie było słychać przerażenie. Jej ton brzmiał tak, jakby opowiadała teraz o najstraszniejszym potworze w całym lesie! — Była ogromna! I szybka! W jednej chwili znalazła się tuż obok niego… a zanim JA zdążyłam zareagować, ona… — przerwała na moment, unosząc wzrok na Króliczą Łapę. Jego serce ścisnęło się, gdy napotkał ślepia Dyniowej Łapy. — Jego ciało… — mówiła dalej. — …upadło. Tak nagle, dziwnie. Przestał się ruszać, jego wzrok był nieobecny… i już nigdy nic więcej nie było takie samo. Gdy przybyli nasi mentorzy… było już za późno.
Nastała cisza. Znowu. Aż w końcu uczennica wydała z siebie ciężkie westchnienie.
— To wszystko przeze mnie… gdybym go nie podpuszczała, gdybym go zatrzymała…! — wypowiedziała, niemal dławiąc się łzami. Bursztynowooki siedział bez ruchu, próbując sobie to wszystko wyobrazić. To musiało być… straszne. Okropne.
— Ej… — wyszeptał cicho. — To… to nie twoja wina, że ta sarna go zaatakowała. Nie mogłaś wiedzieć, że ona tam jest. Ty… ty nie chciałaś go skrzywdzić… — dodał, ale kotka pokręciła głową.
— Ale to JA go namówiłam! To JA popchnęłam go do tego, aby zrobił to… co zrobił! — zaszlochała głośno. — To JA zabiłam własnego brata! Możesz mnie za to nazwać mordercą! Możesz mnie za to zwyzywać! Proszę bardzo, droga wolna! — zawyła, a jej słowa można było usłyszeć na drugim końcu terenów. Uczeń czuł, jak serce mu się kraja, mimo tego, że wcale nie znał Szczypiorkowej Łapy. To… musiał być dla tej kotki ogromny cios.
— To nieprawda… twój brat na pewno jest teraz pod opieką Klanu Gwiazdy… i nie chce, abyś obwiniała się o jego śmierć! — miauknął, na co nieznajoma się wzdrygnęła. Spojrzała na niego tak, jakby właśnie podważył całe jej istnienie. — Hm?
— Nie ma żadnego Klanu Gwiazdy! — wyrwało jej się nagle. Z początku zawahała się, czy kontynuować, ale najwyraźniej w tym momencie wszystko jej było jedno. — Nie ma ani Klanu Gwiazdy, ani Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd! Są tylko okrutne stwory, chcące zabierać do siebie koty, które na to nie zasługują! Nie wiem, gdzie teraz jest Szczypiorkowa Łapa, ale wiem… że to ja powinnam tam być zamiast niego…!

12 lipca 2025

Od Króliczej Łapy (Króliczej Ułudy)

— Niech wszystkie koty Klanu Klifu zdolne do samodzielnego polowania zbiorą się pod mównicą! — donośny głos Liściastej Gwiazdy odbił się echem po wilgotnych, omszałych ścianach jaskini. Przenikał do jej najgłębszych zakamarków, wibrował w powietrzu niczym zapowiedź czegoś wielkiego, poważnego. Królicza Łapa, zaskoczony, aż zadarł głowę. Serce zabiło mu mocniej. Zastanawiało go, co tym razem wydarzyło się w klanie. Jego żołądek ścisnął się z podekscytowania, ale też i lęku. Odrzucił wszystko, czym zajmował się wcześniej i ruszył biegiem ku centrum obozu, gdzie zbierał się już tłum kotów. Kremowy uczeń wcisnął się między znajome mu futra, a wtedy przed oczami pojawił mu się Trójoki Zając, który spoglądał na niego ze zdziwieniem, ale i dumą. Bursztynowooki nawet na niego nie spojrzał. Przecisnął się dalej, nie spuszczając wzroku z mównicy, na której była skupiona cała jego uwaga.
Kiedy Liściasta Gwiazda na niego spojrzała, na jej licu pojawił się ciepły, życzliwy uśmiech.
— Królicza Łapo, wystąp — powiedziała spokojnie, ale stanowczo. Przez krótką chwilę łapy ucznia odmówiły mu posłuszeństwa, a potem nagle ruszył z kopyta do przodu. Prędko wysunął się na sam przód, nie dowierzając w to, co właśnie się działo. Czuł spojrzenia całego klanu na swoim grzbiecie, ale były one jak przyjazne promienie słoneczne. Uniósł głowę wysoko, uszy postawił dumnie, a ogonem z podekscytowania machał delikatnie na boki. — Ja, Liściasta Gwiazda, przywódczyni Klanu Klifu, wzywam naszych walecznych przodków, by spojrzeli na tego ucznia — głos kotki był dla Królika jak śpiew, dźwięczny i elegancki. W tej chwili wszystko wydawało się mu dziesięciokrotnie lepsze! — Ciężko trenował, by pojąć wasz szlachetny kodeks, a ja polecam go wam jako wojownika.
Przez kocura przeszedł dreszcz.
— Królicza Łapo, czy obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika, chronić i bronić go nawet za cenę życia?
— Obiecuję! — wypalił niemal natychmiast. Nie musiał się nawet zastanawiać. Brzmiał tak, jakby czekał na tę chwilę od urodzenia. Jakby śnił o niej co każdą noc. Głos, tym razem, miał pewny i czysty, bez zająknięcia. W jego oczach lśniła determinacja. Przywódczyni kiwnęła głową z aprobatą.
— A zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Królicza Łapo, od dziś będziesz znany jako Królicza Ułuda. — Przerwała na moment, by te słowa mogły wybrzmieć. — Klan Gwiazdy honoruje twoją zwinność i determinację, a my witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Klanu Klifu.
Na moment nastała cisza, jak ta, która pojawią się tuż przed burzą, a potem… rozbrzmiały głosy.
— Królicza Ułuda! Królicza Ułuda! Królicza Ułuda!

Od Króliczej Łapy

Choć słońce znajdowało się już niemal w zenicie, w jaskini panował przyjemny półmrok. Niewielkie smugi światła tańczyły na skalnych ścianach, dając kotom wystarczającą ilość światła, aby mogły zwyczajnie funkcjonować. Powietrze wydawało się dosyć ciężkie i wilgotne, ale przynajmniej w środku nie panował skwar – jaskinia dawała chłodne schronienie podczas jednego z najgorętszych dni Pory Zielonych Liści.
Królicza Łapa siedział samotnie przy jednej ze ścian, a jego boki unosiły się rytmicznie w górę i w dół. Pod sobą czuł drobne kamyczki, resztki suchych liści i kocią sierść. Czubek jego ogona nerwowo drgał, muskając o zimną skałę, podczas gdy jego bursztynowe oczy uważnie śledziły Zajęczą Łapę. Jego brat – jego własny brat – stał teraz po drugiej stronie jaskini, niedaleko wyjścia. Rozmawiał z Kukułczą Łapą, śmiejąc się cicho, co jakiś czas mrużąc oczy. Ona zaś patrzyła na niego z błyskiem w oku, szepcząc coś, co wywoływało u obu z nich szeroki uśmiech. Królicza Łapa zagryzł zęby. Ich głosy zlewały się z szumem spadającej wody, ale ich rozmowa nie była mu potrzebna, aby stwierdzić, że jej ton był lekki i swobodny. Nie mógł już na to patrzeć. Chciał wstać, podejść, powiedzieć coś, cokolwiek! Ale jego łapy wydawały się zbyt ciężkie, a duma zbyt krucha. Nie zamierzał z nim rozmawiać po tym, co zrobił! Wmawiał mu, że chodzi na treningi… krył się nimi – a w rzeczywistości chodził na spacerki z tą głupią kotką! Kremowy czuł gorycz. Przysunął się bliżej skały, chowając się w jej cieniu. Chciał zniknąć, jakby był niewidzialny, ale to nie wszystko. Najbardziej pragnął, by jego brat znów spojrzał tylko na niego. Tak jak kiedyś. Jak wtedy, gdy byli w żłobku.
Nagle, wśród szumu wodospadu, Królicza Łapa usłyszał zbliżające się kroki. Uniósł głowę gwałtownie, a jego uszy postawiły się na baczność, nasłuchując dźwięku. Zza jednej ze skał wysunęła się dobrze znana mu sylwetka – jego mentorka. Jej kroki były ostrożne, ale jej pysk ozdabiał lekki, ciepły uśmiech. Usiłowała wyglądać neutralnie, wręcz poważnie, lecz kremowy znał ją już zbyt dobrze, by się na to nabrać. W jej ślepiach błyskała łagodność, a także ekscytacja. Zatrzymała się przed nim, chwiejnie, jakby celowo przeciągała moment wypowiedzenia pierwszych słów, dając sobie jeszcze odrobinę czasu na zatarcie tego uśmiechu. Nie udało się, więc w końcu przemówiła:
— Dzień dobry, Królicza Łapo — powiedziała, skinąwszy głową z uznaniem. Jej ton był figlarny, jakby szykowała dla swojego podopiecznego jakąś niespodziankę. — Mam dziś ogromną ochotę na jakiegoś ptaka… a na stosie nie znalazłam ani jednego! Myślisz, że mógłbyś coś dla mnie upolować? — zapytała, samym swoim głosem zachęcając go do zgody, jakby chodziło jej o coś więcej, niż o zwykłe polowanie. Nastała krótka chwila ciszy, w której oczy Króliczej Łapy zdążyły zabłysnąć.
— No jasne! — odpowiedział nagle, niemal podskakując. Choć w głębi duszy nadal tliło się zmartwienie i choć zazdrość nie opuściła go całkowicie – teraz zepchnął te uczucia na drugi plan. Miał teraz ważniejsze zadanie, tym bardziej że poprosiła go o to jego babcia, a także mentorka! Gasnący Promyk kiwnęła głową z satysfakcją i obserwowała go uważnie, gdy ten wybiegał z jaskini. Siedziała w milczeniu, a uśmiech wciąż nie znikał z jej mordki.
Królicza Łapa rzucił się biegiem w stronę miejsca, w które ostatnio zabrała go Źródlana Łuna. Pamiętał dobrze, jak tłumaczyła, że właśnie tam gnieździ się wyjątkowo dużo ptaków. Słońce grzało mu futro, a jego łapy uderzały rytmicznie o ziemię. Pędził przez wysokie trawy z uszami postawionymi do góry, a każde źdźbło, które muskało jego boki, zdawało się tylko dodawać mu sił. Wiatr rozwiewał jego sierść i owiewał pyszczek i choć gdzieś w środku wciąż czuł zawód i smutek, tak pędzenie przed siebie pozwalało mu na moment o tym zapomnieć.
W pewnym momencie zatrzymał się gwałtownie. Jego pazury wbiły się gwałtownie w ziemię, co poskutkowało wyrwaniem z niej kilku strzępek trawy. Znieruchomiał, rozglądając się czujnie. To już tu, to właśnie było to miejsce. To tu ostatnio zawędrował z niebieską wojowniczką. Przyłożył nos do ziemi i zaczął węszyć. Początkowo nie wyczuł nic poza zapachem wilgoci, ale potem do jego nozdrzy napłynął zapach… myszy. Potem… ryjówki. Ale żadnego ptaka. Kremowy zmarszczył czoło. Czas uciekał, a on przecież nie mógł wrócić z pustymi łapami! Gasnący Promyk prosiła o ptaka, a nie o żadną mysz czy ryjówkę! Postanowił ruszyć dalej, w kierunku, z którego dało się usłyszeć szmery wody. Miał nadzieję, że może przy brzegu uda mu się coś znaleźć. Gdzieś w głębi serca czuł niepokój, ale jednocześnie nie pozwalał sobie na to, by się zatrzymać.
Im bliżej był wody, tym powietrze stawało się chłodniejsze, przyjemniejsze. Charakterystyczny zapach zdradzał, że był już niedaleko. Zwolnił kroku, a jego brzuch instynktownie zszedł niżej. Ogon uniósł się lekko nad ziemię, a spojrzenie stało się czujniejsze. Nagle, gdzieś pomiędzy kamieniami, zobaczył ruch. Zamrugał. Wróbel. Dziobał w piasku, najpewniej szukając czegoś do przekąszenia. Królicza Łapa wstrzymał oddech. Serce łomotało mu w piersi, bo wiedział, że tym razem nie może się pomylić. To nie był zwyczajny trening ani nawet zwyczajny patrol. To była jego misja. Napiął mięśnie, a w myślach zaczął liczyć do trzech. Raz. Dwa… i skoczył! Choć wróbel zerwał się do lotu, było już za późno. Kremowy złapał go w powietrzu, a potem przygwoździł pazurami do ziemi i prędko wbił kły w jego szyję. Brązowawy ptak szarpał się przez moment, ale potem jego ciało zwiotczało. Zmarł. Bursztynowooki uśmiechnął się mimowolnie i mruknął coś pod nosem. Czuł spełnienie, najprawdziwszą radość! Pochylił się, by ostrożnie podnieść ptaka i ruszył w drogę powrotną – tym razem nie pędząc, a krocząc dumnie, z podniesionym ogonem. Nie był świadomy, że przez ten cały czas… był przez kogoś obserwowany.

[906 słów]

[przyznano 18%]

Od Króliczej Łapy CD. Zajęczej Łapy (Trójokiego Zająca)

Kiedyś

Choć Królicza Łapa od dawna przeczuwał, jaka może być prawda, jego serce nie dawało mu spokoju. Myśli krążyły wokół tego jednego pytania, odkąd tylko usłyszał o tamtym wydarzeniu. Bał się, naprawdę się bał, bo wiedział, że odpowiedź na jego przemyślenia może go zranić, ale mimo to… musiał zapytać. Musiał usłyszeć to na własne uszy. Dlatego, gdy zobaczył ją – Pikującą Jaskółkę – niedaleko wyjścia z obozu, właśnie wracająca z patrolu, postanowił do niej podejść. Jej ruchy były spokojne, opanowane, jak zwykle. Nie wyglądała na zmartwioną, ale być może tylko dobrze to ukrywała. Uczeń zebrał w sobie odwagę, zacisnął zęby i z delikatnie uniesionym ogonem ruszył za matką. Dogonił ją szybkim krokiem i lekko dotknął jej boku ogonem i mruknął:
— Mamo… mógłbym cię o coś spytać? — Jego głos był cichy, jakby kocur nie chciał, aby ktokolwiek inny ich usłyszał. Jaskółka odwróciła głowę i spojrzała na swojego syna, jej oczy wyglądały na zmęczone, ale wciąż przenikliwe. Kiwnęła krótko głową i bez słowa skierowała się w stronę wyjścia ze swoim synem u boku. Dopiero gdy opuścili obóz i znaleźli się wśród wysokich traw, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć, Królicza Łapa odezwał się ponownie:
— Co tak naprawdę stało się z ciocią? — zaczął niepewnie, a potem szybko przełknął ślinę. Czuł, jak gardło mu się ściska. — Czy ona… umarła? Może tylko zaginęła i da się ją jeszcze odnaleźć! Może mówiła ci, że zamierza uciec? — zapytał z desperacją, a w jego oczach na moment pojawiła się iskierka nadziei, której nie sposób było przeoczyć. Na pysku wojowniczki na krótką chwilę zagościł grymas zaskoczenia, może nawet wahania. Ale tak szybko, jak się pojawił, tak i zniknął. Westchnęła cicho, jakby nagle zrobiło jej się ciężej na sercu.
— To naprawdę straszna historia — powiedziała w końcu, a jej spojrzenie na moment uciekło gdzieś na bok. — Twoja biedna ciocia... została zabita przez samotnika. Nie mogłam nic zrobić — dodała po chwili, a jej ton nie pozwalał na żadną wątpliwość. Smutek w jej oczach nie podlegał ocenie, był po prostu obecny, wyglądał szczerze. — Na pewno wtedy umarła. Nie mogła uciec. Dlatego muszę być silna. Dla niej. By uchronić inne koty przed takim samym losem — zakończyła cicho. Jej słowa zawisły między nimi niczym pajęczyna. Królicza Łapa zamilkł, wpatrzony w ziemię pod swoimi łapami. Teraz gdy już znał odpowiedź, wcale nie czuł się lepiej. Wręcz przeciwnie. W jego głowie rodziło się tak wiele pytań, których nie potrafił zadać. Których nie potrafił sformułować tak, aby należycie oddać ich sens.
Może jeszcze nie wszystko stracone? A może – choć jego mama wydawała się taka przekonana o autentyczności swoich słów, nie były one prawdą?

***

Od ostatniego czasu zauważył, że jego brat spędza coraz więcej czasu z jedną z kotek, a mianowicie Kukułczą Łapą. Z początku starał się to ignorować, powtarzając sobie, że przecież jego brat może mieć innych znajomych, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż miał nieodparte wrażenie, że Zajęcza Łapa widział w szylkretce coś... więcej. Ta iskra w jego oku, za każdym razem, gdy na nią spoglądał... to nie była zwykła iskra! On musiał się w niej zakochać. Po same uszy. Króliczek, który dotychczas leżał na posłaniu, spiął teraz mięśnie. Czy groziło mu bycie... zastąpionym? Co, jeśli Zajączek już nie będzie chciał z nim rozmawiać tak często? Och, zgrozo! Kremowy wcisnął głowę pomiędzy swoje przednie łapki, marszcząc brwi. Było wcześnie rano, a ciche chrapanie Zajęczej Łapy dudniło mu w głowie.
Po jakimś czasie do legowiska wkroczył ktoś inny. Na pewno nie uczeń. To musiał być wojownik. Jego kroki były powolne, dosyć ciężkie. Kremus podniósł głowę, tylko po to, aby przed sobą dostrzec Gasnący Promyk.
— Króliczku, nie śpisz już? — spytała, pochylając głowę do przodu. Młody zamrugał kilka razy i usiadł, na co jego mentorka się uśmiechnęła. — Gotowy na trening?
Uczeń nie odpowiedział, a jedynie pokiwał głową. Nie wyglądał na zadowolonego, tak, jak zwykle. Widocznie coś go trapiło i nie umknęło to uwadze starszej kotki.
— Coś się stało? Pokłóciłeś się z Zajączkiem? — spytała. Kocur pokręcił głową. "Czemu oni wszyscy od razu zakładają, że pokłóciłem się z bratem?" zaczął się zastanawiać. — To może chciałbyś pójść dziś z nim na wspólny trening? Na pewno wam się przyda — zaproponowała.
— Dobrze — rzucił krótko, a potem podniósł się z miejsca i powolutku zbliżył się do posłania swojego brata, aby sprawnie wybudzić go ze snu. Zajęcza Łapa podniósł się sennie i dosyć niechętnie. — Chodź, idziemy.
Kremowy był widocznie zdziwiony, ale nie protestował. Jego pysk po jakimś czasie się rozweselił, co sprawiło, że zaś Królik się skwasił. "Pewnie pomyślał o Kukułce..." założył, spuszczając delikatnie głowę.
Trójka kotów wyszła z obozu. Gasnący Promyk szła z przodu, a Króliczek i Zajączek dreptali w kilku odległości lisich ogonów za nią. Szli w kompletnej ciszy, ale kremus wciąż zastanawiał się nad tym, jak ugryźć temat Kukułczej Łapy. W pewnym momencie przełknął ślinę i zapytał:
— To... może chciałbyś mi o czymś opowiedzieć? Albo... o kimś? — mruknął niewinnie.
Pręgus niemal się potknął. Spojrzał kątem oka na brata. Serce zabiło mu mocniej. Z jednej strony bardzo chciał mu to wszystko powiedzieć, a z drugiej się bał. Bał się prawie tak, jakby zakochał się w uczennicy medyka, jakby nie wolno mu było czuć tego, co czuł. To było… niespotykane. Ale przecież to Króliczek, jego braciszek. Najbliższy kot w całym klanie. Jeżeli miałby się komukolwiek przyznać, to właśnie jemu. Zajęcza Łapa milczał chwilę, jakby te słowa musiały przez parę uderzeń serca posiedzieć w jego głowie, zanim mógł podzielić się nimi z kimkolwiek. Kiwnął powoli łbem.
— Tak... — odpowiedział cicho, nie będąc pewien, czy bursztynooki go w ogóle usłyszał. Miał nadzieję, że tak. Poruszył ogonkiem nieznacznie. — Wydaje mi się, że... że ją lubię. Kukułczą Łapę. Z jakiegoś powodu robi mi się bardzo ciepło na sercu, gdy ją widzę i spędzam czas. Nie jak przyjaciółkę, tak myślę. — Nie patrzył na Króliczka. Wzrok miał wbity w ziemię przed sobą, jakby mógł się tam doszukać odpowiedzi na wszystko to, co mu ostatnio chodziło po głowie. Jakby gleba mogła mu wytłumaczyć całokształt. — Nie wiem, czy powinienem, czy to jest... dobre. Ale nie potrafię tego powstrzymać. Myślę o niej, kiedy się budzę i wtedy, kiedy zasypiam. I kiedy ją widzę, to wszystko jest jakieś lżejsze. — Zamilkł na chwilę, drżącymi łapami stąpając po gruncie. Mimo chłodu poranka jego uszy były gorące ze wstydu. — Wiem, że spędzam z nią sporo czasu, i… chyba zauważyłeś — dodał nieco sztywniej. Głos zadrżał mu jakoś w połowie. — Nie chciałem cię odsuwać. Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy. Byłeś przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałem, jesteś moim kochanym braciszkiem. Po prostu... nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Pierwszy raz czuję coś takiego. I trochę się tego boję. — Spojrzał w końcu na Króliczka. Zielone oczy miał szeroko otwarte, wręcz błyszczące od przejęcia. — Nie chcę cię stracić przez to, że... że ktoś mi się podoba. — dodał na sam koniec, zastanawiając się, jak zareaguje na to pręgus.
Jak dotąd Królicza Łapa delikatnie się uśmiechał, lecz gdy tylko z ust jego brata padło imię “Kukułcza Łapa”, zrobiło mu się słabo. Przestał się szczerzyć, a zamiast tego ugryzł się w język i nasłuchiwał słów Zajęczej Łapy – choć nieważne, jak bardzo próbował go słuchać, to i tak z tych wszystkich emocji ledwo co trafiało do jego głowy. Gdy pyszczek pręgusa przestał się poruszać, Królik zadygotał.
— T-tak… mówisz? — zaczął, a na jego twarzy pojawił się nerwowy uśmiech. Zrobił jeszcze kilka niezgrabnych kroków do przodu, zanim kontynuował: — A nie myślisz, że to jeszcze za wcześnie na romansowanie? — mruknął przez zęby, delikatnie przechylając głowę na bok. Czuł dziwne ukłucie w sercu. Zazdrość, może gniew, rozczarowanie. Dobrze wiedział, że ten moment prędzej czy później nadejdzie, ale tak bardzo od tego uciekał. — Ale! Co ja tam o tym wiem, haha!
Odwrócił głowę od swojego brata, wbijając wzrok w swoje własne łapy. Od zaciskania szczęki bolały go już zęby, a także mięśnie twarzy. Chciał się rozluźnić, powiedzieć coś do kremowego ucznia, ale wszystkie słowa utknęły mu w gardle. Dopiero po jakimś czasie wydał z siebie głośne westchnienie i zwrócił się do Zajęczej Łapy:
— Po prostu… wiesz… chciałbym dla ciebie jak najlepiej. Masz pewność, że to ta jedyna? Czy ona czuje do ciebie to samo? — zaczął wypytywać. Jego pytania nie były szczerze, a przynajmniej nie w jego głowie. Sam dobrze wiedział, że wcale nie zależy mu na tym, aby dowiedzieć się, czy Kukułka jest dobra, czy zła. Wiedział, że w głębi serca pragnie jedynie wzbudzić u swojego brata wątpliwości… co było co najmniej nieodpowiednie – ale nie potrafił się powstrzymać. To było silniejsze od niego. — Oj, braciszku! Nie chcę, abyś w przyszłości się na niej zawiódł. Nie mówię, że zauroczenie jest złe, ale wiesz. Radziłbym ci na ten moment odłożyć te emocje na bok i poznać ją trochę bliżej, ale jako… znajomy — dodał. — Albo przyjaciel.
— Króliczku, czemu? Czy coś nam grozi? — wymruczał niepewnie, nadal trawiąc słowa wypowiedziane przez kota. Potrzebował chwili, by to wszystko sobie na spokojnie przetworzyć. Pokręcił głową. — Nie, nie mówiłem jej jeszcze nawet, ja... sam nie wiem. Wydawało mi się, że tak, że to to, ale nigdy się w nikim nie zakochałem, nie jestem pewien, jak to powinno dokładnie wyglądać... — powiedział, czując, jak zbierają w nim wątpliwości. Strasznie łatwo było go wpędzić w ten stan, nawet nie podejrzewał, że właśnie o to chodzi Króliczkowi. Myślał, że brat po prostu się o niego faktycznie martwił. — Tak, myślę, że zawiedzenie się byłoby strasznie przykre. Mogę mieć tylko nadzieję, że kiedyś też odwzajemni moje uczucia, a na razie może rzeczywiście powinienem lepiej ją poznać i dopiero wtedy wyjeżdżać z takimi rzeczami. Pewnie masz rację, to wszystko tak strasznie szybko się dzieje, nie chcę, by poczuła się źle. Nie chcę jej odstraszyć swoim zachowaniem — zgodził się, teraz już pewniej idąc przed siebie. Jakoś wyzbycie się, choć odrobiny dawki tego dziwnego uczucia znacząco podniosło go na duchu. Rozglądał się teraz ochoczo, podziwiając przepiękny krajobraz przed nimi, jaki się dumnie malował. Ciekawe czy za niedługo już dotrą na miejsce? Czy bursztynookiemu podobało się tu tak bardzo, jak i jemu? Trel ptaków, dumnie wysiadujących swoje miejsca na gałęziach przebijał się przez szum wiatru, który lizał koty pod włos, mierzwiąc im kolorowe, zadbane futra nadzwyczajnie. Strzepnął uchem w momencie, gdy zaczęło towarzyszyć mu wrażenie, iż jakiś ciekawski robak próbuje się do nich dostać. Wzdrygnął się na samą myśl. Może Króliczek naprawdę ma racje. Czemu miałby nie? Czy Zajączek potrafiłby skupić się dużo bardziej na szkoleniu, a także najbliższych, obserwując, jak wybranka jego serca gawędzi z innymi kocurami, z gdzieś kryjącą się z tyłu głowy myślą, że ktoś mógłby mu ją "odebrać"?
Królicza Łapa szedł teraz spokojniej. Może nie każda odpowiedź od brata go usatysfakcjonowała, ale przynajmniej czuł, że teraz ma trochę więcej czasu, zanim Zajęcza Łapa kompletnie przestanie z nim rozmawiać i całą swoją atencję przekaże Kukułczej Łapie.
— Jesteśmy na miejscu — usłyszeli w oddali głos Gasnącego Promyka, a potem dostrzegli, jak szylkretowa kotka rozgląda się dookoła, szukając wzrokiem swoich wnuków. Kremowy spojrzał na swojego brata i delikatnie go szturchnął.
— Szybko! — rzucił tylko, a potem puścił się biegiem przez wysokie trawy, niedługo potem zatapiając je w piachu. Zajęcza Łapa zaczął podążać za nim, ale nie udało mu się go dogonić. Króliczek jako pierwszy postawił łapę koło swojej mentorki. — Już jesteśmy! Trochę się rozkojarzyliśmy i zostaliśmy w tyle… — wyjaśnił, a zaraz potem obok niego zjawił się jego brat. — Czego będziemy się uczyć?
Gasnący Promyk zrobiła kilka kroków w stronę morza, spoglądając w taflę wody.
— Chciałabym nauczyć cię, Króliczku, jak otwierać kraby, ale zanim to zrobimy, najpierw musisz jakiegoś upolować. Może Zajączek ci w tym pomoże? — odwróciła głowę do tyłu, wpatrując się we wspomnianego kocura. Króliczek spojrzał na swojego brata kątem oka.
— Umiesz już otwierać kraby? — spytał cicho, na co kocur tylko pokiwał głową. Wspólnie podeszli do Gasnącego Promyka. — A gdzie szukać tych krabów? Jak się na nie poluje?
Szylkretka uniosła lekko wibrysy, jakby chciała złapać nimi zapachy morza, niesione przez wiatr, po czym uśmiechnęła się lekko do Króliczej Łapy i odparła:
— Zanim zaczniesz na nie polować, musisz nauczyć się, jak ich szukać. Kraby ukrywają się między skałami i pod wodorostami, czasami chowają się też w piachu! Musisz być cichy i spostrzegawczy, ich pancerze mogą pomylić ci się z kamieniami!
— I trzeba uważać na ich szczypce — dodał Zajęcza Łapa. — Jeden zły ruch, a mogą uszczypnąć cię w nos — wyjaśnił. Gasnący Promyk zaśmiała się cicho.
— To też część nauki — przyznała, zerkając na Króliczka. — Ale nie masz się czego obawiać! Kraby są szybkie, ale wcale nie mądrzejsze od ciebie. Jeśli podejdziesz je od boku i obejmiesz pazurami, nie będą miały gdzie uciec.
Kremowy uniósł głowę i spojrzał na rozciągające się przed nim morze. Słońce powoli wspinało się na szczyt nieba, a gdzieś w oddali było słychać łagodny szum przypływu i skrzek mew.
— To pokażesz mi, jak to się robi? — spytał Króliczek, nieco speszony wcześniejszymi informacjami, ale wciąż z błyskiem zaciekawienia w bursztynowych oczach.
Pręgus pokiwał głową z nieco mniejszym zapałem, jednak nadal widocznym podekscytowaniem. Bardzo go cieszyło to, że mógł podzielić się wiedzą ze swoim braciszkiem. Z pewnością mu się to przyda. Zastrzygł wąsami z zadowoleniem. Zaczął powoli oddalać się, uprzednio polecając, by Króliczek podążył za nim. Znaleźli się po niedługim spacerze przy licznych kamieniach. Było ich bardzo dużo, spora część leżała na sobie, zbita w górkę. Zajączek podszedł do jednego z mniejszych, podnosząc go. Pokręcił łbem. — Tu nic. Popatrzmy może... tam! — miauknął, wskazując łapą kierunek. Ukazała im się malutka szczelina wydrążona w kamieniu, była na tyle zacieniona, że ciężko było coś dostrzec. Zielonooki wziął pierwszy lepszy patyk z brzegu, po czym wepchnął go do środka, czując, że coś tam siedzi. Zaczął nim poruszać tak, by zdenerwować mieszkańca malutkiej norki. Nie musieli długo się starać – bo już po chwili zdobycz chwyciła, a gdy tylko to nastąpiło, Zajączek szybko wyjął patyk razem z krabem, posyłając go w powietrze. Nawet jeśli puścił przedmiot, to było już za późno. Podskoczył szybciutko, by tylko istotka mu nie uciekła, Braciszek zrobił identycznie. Kremus zablokował przejście, stale zmieniając pozycje, byle by tylko opancerzony się ponownie nie schował. Liczył na to, że bursztynooki go schwyta. Tak, jak poleciła Gasnący Promyk.
Królicza Łapa przez moment nie wiedział co dokładnie zrobić, ale widząc pełne nadziei spojrzenie swojego brata, poczuł nagłą falę determinacji. Jego serce zabiło szybciej, a wąsy aż zadrżały z ekscytacji. Skierował wzrok na niewielkiego kraba, który niezgrabnie próbował uciec po miękkim piasku. Uczeń wziął głęboki oddech i prędko rzucił się na uciekiniera, a w jego oczach nie było już wahania. Przypominając sobie słowa mentorki – Gasnącego Promyka, podszedł kraba od boku, tak jak mu o tym mówiła. W jednej chwili zablokował kraba swoimi niewielkimi pazurami. Choć stworzenie machało z niezadowoleniem swoimi odnóżami, Królicza Łapa nie puszczał. Trzymał go mocno, nawet jeśli skorupa była twarda, śliska i nieprzyjemnie chłodna. Chciał, żeby mu się udało. Nie chciał w końcu być gorszy od swojego brata, który już opanował tę sztukę. Kremowy zadarł pyszczek i zawołał dumnie, z błyszczącymi oczami:
— Zajęcza Łapo! Spójrz, mam kraba! — mruknął z podekscytowaniem. Niestety, nie przewidział jednego – krab nie zamierzał się poddać. Nagle jedno z jego szczypiec zacisnęło się boleśnie na łapie kocurka. Królicza Łapa zapiszczał, a jego pyszczek wykrzywił się z bólu.
— Króliczku, czy wszystko w porządku?! Bardzo cię boli? — jego brat zaczął dopytywać, niepokojąc się w większym stopniu o stan brata, chociaż może to nie było aż takie poważne, by nagle wyskakiwać z futra. Przerażony i zaskoczony Króliczek, przypadkowo upuścił stworzenie z powrotem na piach.
— Jednak… nie! — zawołał szybko, widząc, jak skorupiak znów próbuje się oddalić. Jego łapy odbiły się od ziemi, gdy rzucił się na uciekającego kraba. Skoczył celnie, obejmując stworzenie obiema łapami, lądując na piachu, który wzbił się w powietrze i rozsypał wokół niego. Część ziarenek wpadła mu do pyszczka, przez co z irytacją wypluł ślinę. — Gasnący Promyku! Zajęcza Łapo! Szybko, szybko! Jak go zabić! — zawołał z przejęciem, trzymając pysk możliwie jak najdalej od kraba, jakby ten miał uszczypnąć go w nos. Choć w jego oczach widniało obrzydzenie, nie puszczał. Zajączek wycofał się szybko, szukając jakiegokolwiek kamienia. Gdy znalazł w miarę ostry, a także odrobinę ciężki, ale nie nadto, przyniósł mu szybko, kładąc obok.
— Spróbuj go tym rozbić! — miauknął, mając nadzieję, iż powiedzie im się w ten sposób. Trochę piachu wpadło i jemu do pyska, na co zareagował podobnie do brata. Poruszył wąsami z zapałem. Królicza Łapa sprawnie pochwycił kamień w pyszczek, po czym ostrożnie puścił jedną łapą niewielkiego kraba. Czuł, jak serce tłucze mu się w piersi, gdy obserwował ze skupieniem skorupiaka. Wokół panowała niemal kompletna cisza, przerywana jedynie szumem fal i delikatnym wiatrem, który przemykał między kamieniami. Krab wciąż nieznacznie się ruszał, mając złudną nadzieję, że jeszcze uda mu się wydostać. Cóż, nie tym razem! Uczeń nie zamierzał mu odpuścić. Przecież był jego pierwszym krabem!
Skupił się, przypominając sobie słowa brata. Wziął głęboki oddech przez nos i uniósł kamień nieznacznie w górę. Zamachnął się raz, celując prosto w grzbiet ofiary. Rozległ się trzask. Odnóża kraba zaczęły poruszać się gwałtowniej, gdy poczuł uderzenie. Królicza Łapa na moment się zawahał, ale nie rozluźnił mięśni. Nie poddał się, zmarszczył jedynie brwi i zamachnął się po raz drugi, tym razem z większą siłą. Kamień uderzył z głuchym łupnięciem. Potem jeszcze raz. Znowu. Aż do momentu, w którym skorupa kraba pękła z wyraźnym chrzęstem. Wtedy dopiero stworzonko przestało się ruszać. Uczeń wypuścił kamień z pyska, który spadł miękko na piach, a potem sam usiadł z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w martwego przeciwnika. Czuł dumę, a także ulgę, że miał już pierwszego kraba za sobą! Serce wciąż dudniło mu w piersi, ale w jego oczach błyszczała radość.
— Króliczku, gratuluję! — Zajęcza Łapa zamruczał, patrząc na niego.
— Brawo! — mruknęła Gasnący Promyk, pojawiając się obok. Jej głos był zachrypnięty, ale ciepły, a jej spojrzenie pełne dumy. Króliczek natychmiast rozpromienił się jeszcze bardziej. — Teraz możesz użyć tego kamienia, aby do końca rozłupać jego skorupę i zjeść to, co dobre — poleciła. Uczeń skinął głową. Chwycił z powrotem kamień i przyjrzał się swojej zdobyczy. W miejscu, gdzie wcześniej uderzył, pancerz był już lekko zniszczony – cienka linia dzieliła grzbiet na dwie części. Kremowy począł uderzać ponownie, tym razem bardziej precyzyjnie. Z każdą chwilą pęknięcie poszerzało się, aż w końcu w bursztynowych oczach kocura, pojawiło się wnętrze – miękkie, bladoróżowe, błyszczące od wilgoci. Otworzył pyszczek, aby zapytać o smak… ale nagle dostrzegł swojego brata. Zajęcza Łapa stał nieco z boku, obserwując go w milczeniu. Królicza Łapa uniósł łeb, a potem uśmiechnął się ciepło. Z iskierkami ciekawości, ale i niepewności, zapytał brata:
— A ty, Zajączku? Jak wyglądało twoje pierwsze polowanie na kraba? Był dobry?
Uczeń pokiwał głową po chwili zastanowienia. Pamiętał tamten dzień dobrze, Mysi Postrach jak zwykle miał w sobie naprawdę dużo optymizmu. Ale był wtedy rozkojarzony. Czy powodem rzeczywiście było... niewyspanie? Zarumienił się, przypomniawszy sobie, iż jego krab uszczypnął właśnie w nos. I Mysi Postrach wszyściutko widział.
— Nie wiem, czy ten konkretny był dobry, ale... kraby z reguły są bardzo smaczne — zamruczał, patrząc na brata. — Najpierw przygniotłem go łapą, trochę wgniótł się w piach. Najlepiej je kłaść na kamieniach, tak myślę. Wtedy, jeśli nie są mokre, to nie wyślizgną się tak łatwo i może prościej by było je rozłupać. Pewnie zastanawiasz się, co zatem zrobiłem z tym krabem – otóż... — zaczął, po czym nagle zalała go fala wstydu. Czy mógł powiedzieć o tym Króliczkowi? W końcu to było dosyć wstydliwe, ale może nie miał czego się wstydzić, bo nie zrobił niczego złego... Gdyby nie miał futra, to byłby czerwony jak pomidor. — Em... Dałem go Kukułczej Łapie. Powiedziała, żeee... jest nietypowy. Zapomniałem zapytać, jaki był w smaku; mam nadzieję, że dobry... — wyjawił, czując, że robi mu się coraz cieplej na sercu. Królicza Łapa umilkł nagle, jakby coś zacisnęło mu się wokół gardła. Spojrzał na brata, a jego wzrok nieco przygasł. Czuł, jak w jego klatce piersiowej narasta nieprzyjemne, okropne uczucie. Zazdrość. Od ostatniego czasu zżerała go od środka za każdym razem, gdy jego brat wspominał coś o tej uczennicy. Chciał przekonać się do tego, że był to tylko krab, że to nic wielkiego, ale nie potrafił.
— Ach, tak? — powtórzył z wymuszonym entuzjazmem, zerkając w stronę pręgowanego kocura. — Dałeś go… Kukułczej Łapie? — Uśmiechnął się, a potem jeszcze szerzej, aż w końcu jego uśmiech stał się do bólu sztuczny, nieszczery. W jego oczach nie było ciepła ani radości, a jedynie zawód i niedowierzanie. Jego króciutki ogon uderzał rytmicznie o ziemię, wydając z siebie głuchy dźwięk. — To… bardzo miłe — dodał. Głos miał wyższy niż zwykle, jakby udawał, że wszystko jest w porządku. — Jestem pewny, że jej smakowało. W końcu kto by się nie ucieszył z takiego… prezentu?
W jego głowie rodziły się różne myśli, a każda była boleśniejsza od poprzedniej. Czy jego brat naprawdę myślał o niej aż tak często? Może był to tylko przypadek? Nie, nie… Zajęcza Łapa na pewno nie zauroczył się w tej kotce, nie ma szans! W końcu jest taki młody, to jeszcze nie czas na miłość, prawda? Bursztynowooki westchnął.
— A powiesz mi… — zaczął łagodnie, ale coś w jego tonie zdradzało, że jest zaniepokojony. — Dlaczego dałeś go akurat… jej? Hm? — Przechylił lekko głowę, mrużąc oczy. — Nie było nikogo innego w okolicy? — dopytał, udając zaciekawienie. — Nie miałeś wtedy ochoty na kraba? Albo… może zapomniałeś, że masz brata?
Zapanowała cisza. Wąsy Króliczej Łapy poruszyły się niespokojnie, a gdy mówił, jego głos drżał. W jego pytaniach było coś więcej niż tylko żal o kraba. Był w nich strach, obawa, że jego brat zaczyna należeć do kogoś innego – że już nigdy więcej nie będzie ich. Będzie tylko Zajęcza Łapa i Kukułcza Łapa. A on zostanie sam. Jak zwykle.

<Zajęcza Łapo?>

[3503 słów + otwieranie krabów]

[przyznano 70% + 5%]