BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gąbczasta Łapa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gąbczasta Łapa. Pokaż wszystkie posty

14 września 2025

Od Gąbczastej Łapy do Słoty

Jakiś czas po dotarciu do Klanu Wilka

Kilka dni minęło, odkąd dołączyła do Klanu Wilka, by podszkolić się w walce i polowaniu. Kilka dni – a już czuła, jakby trafiła tu w najgorszym możliwym momencie. Stała na uboczu, wyczuwając w powietrzu strach i napięcie. Wiatr niósł ze sobą szepty Wilczaków, które w jej głowie mieszały się w niezrozumiały bełkot. Końcówka jej ogona drgała nerwowo, a gdy podniosła brązowe oczy ku niebu, szukając otuchy, dostrzegła jedynie groźne, ciemne chmury i szkarłat zachodzącego słońca. Po błękicie nie zostało ani śladu – cały firmament zdawał się być splamiony krwią.
Nagle na starym pniu pojawiła się sylwetka, której futro jarzyło się czerwienią. Spojrzenie przywódcy było gniewne, a zarazem poważne. W oczach Gąbczastej Łapy jego ślepia wyglądały tak, jakby płonęły żywym ogniem. Z pyska burego kocura zaczęły wylewać się słowa, lecz dymna była zbyt daleko, by zrozumieć ich sens. Usiadła skulona, czując, jak jej łapy lekko drżą. Nie wiedziała, co się dzieje, ani czy to w Klanie Wilka było codziennością. Wiedziała tylko jedno – nigdy w życiu nie widziała nikogo bardziej rozgniewanego niż Nikła Gwiazda w tej chwili.
— Ostatnie słowa?
To jedyne, co zrozumiała z jego przemowy. Postawiła uszy i zaczęła wypatrywać kota, którego te słowa dotyczyły.
— Nie rozmawiam z idiotami.
Odpowiedź padła z pyska niebieskofutrego wojownika o żółtych oczach. Był naznaczony bliznami i ranami, a mimo to wcale nie wyglądał na przerażonego – raczej jakby kpił z całej sytuacji.
— Mógłbyś okazać odrobinę wdzięczności — warknął lider. — Borsucza Puszczo.
Gąbczasta Łapa wyciągnęła szyję, by lepiej widzieć to, co działo się na środku obozu. Tam twarzą w twarz stanęła dwójka kotów. Zaczęli walczyć – początkowo spokojnie, niemal jakby to była zabawa. Dymna aż miała ochotę się roześmiać, widząc, jak niebieski wojownik prowokuje burą kotkę. Jednak w pewnym momencie wojowniczka uderzyła go w pysk. Cios był silny, a Gąbka szybko zrozumiała, że to wcale nie była gra ani żadne zawody. Nagle lekkie uderzenia przerodziły się w prawdziwe ataki. Niebieskofutry wrzeszczał coś raz za razem, lecz brązowooka już nie słuchała. Odwróciła głowę, zaciskając powieki. Była zagubiona. Nie chciała tego oglądać. W Klanie Nocy nigdy nie widziała niczego podobnego – w ogóle nie myślała nad tym, że kary śmierci naprawdę mogą być gdzieś stosowane.
Nagle rozległ się stłumiony trzask. Wszystkie krzyki ucichły, a obóz wypełniły nerwowe szepty. Uczennica powoli otworzyła oczy, w których szkliły się łzy. Właśnie była świadkiem egzekucji. Jeszcze przed chwilą ten kocur żył – miał w sobie emocje, uczucia, a teraz leżał nieruchomo, z nieobecnym spojrzeniem, podczas gdy ciepło uciekało z jego ciała.

***

Kilka księżyców później

Jak dotąd Gąbczasta Łapa zdołała bliżej poznać w Klanie Wilka jedynie dwójkę kotów – Gąsiorkowy Trzepot i Szczawiowe Serce. Pierwsza z nich była jej nową mentorką, więc chcąc nie chcąc, dymna musiała z nią utrzymywać kontakt. Drugi zaś był zwyczajnym wojownikiem Klanu Wilka. Spotkali się już pierwszego dnia, gdy Gąbka dołączyła do nowego klanu, a teraz zdarzało im się rozmawiać od czasu do czasu. Nie mogła powiedzieć, że byli sobie szczególnie bliscy, ale jego obecność sprawiała jej przyjemność. Dwoje znajomych to już coś! Choć jak na fakt, że mieszkała tu od kilku księżyców, to wciąż odrobinę… za mało.
Może to przez to, że odkąd ujrzała na własne oczy egzekucję niebieskiego wojownika Klanu Wilka, nabrała pewnych uprzedzeń wobec Wilczaków? Na niektórych bała się nawet spojrzeć, obawiając się, że i jej skręcą kark. Nie miała pojęcia, czego dopuścił się tamten żółtooki, bo nikt nie raczył jej tego wyjaśnić, ale w jej oczach nieważne, co zrobił – i tak nie zasługiwał na tak okrutny los.
Nie była to jednak pierwsza śmierć, jaką widziała. Wciąż pamiętała tragedię, jaka dotknęła Klan Nocy. Pamiętała przenikliwy chłód wody i przerażone krzyki – zarówno kotów żywych, jak i tych, którzy już odchodzili. Jedne pełne strachu i rozpaczy, inne przepełnione bólem i żalem. Gąbka mogła się cieszyć, że ten żywioł nie odebrał jej nikogo bliskiego, ale wcale nie wyszła z tego całkiem szczęśliwa. Powódź sprawiła, że coraz częściej zaczęła rozmyślać o śmierci, a co za tym idzie – także o swojej martwej siostrze, Mątwim Marzeniu. Prawda była taka, że nie rozmawiały ze sobą zbyt często, ale przecież opłakiwać siostrę zawsze można, prawda? Dobrze, że jej matka wtedy była poza obozem, a ojciec… cóż, ojciec należał do Klanu Wilka. No właśnie! Musiał być tutaj! Gąbczasta Łapa powinna go powiadomić o śmierci jednej z córek, o ile jeszcze o tym nie wiedział… Problem polegał na tym, że nie wiedziała ani jak wyglądał, ani nawet jak dokładnie się nazywał! Z opowieści matki kojarzyła, że nosił imię… Syczkowy Szmer? Nie była pewna, a w Klanie Wilka i tak nie znała jeszcze wszystkich z imienia.
Po dłuższym namyśle Gąbczasta Łapa postanowiła poszukać nowych znajomych – tak na wszelki wypadek, żeby mieć do kogo odezwać się w potrzebie. Szukała kogoś, kto tak jak ona, wciąż nie do końca znał zwyczajów, które panowały w Klanie Wilka. Kogoś, kto również nie wiedział nic o egzekucjach i całej reszcie. Problem w tym, że w jej oczach każdy Wilczak już wydawał się zepsuty i niegodny zaufania. No, może z wyjątkiem kilku… a dokładniej trzech kociąt, które niedawno pojawiły się w żłobku. Nie pamiętała, jak się nazywały, ani jak miała na imię ich przybrana matka, ale wiedziała, gdzie ich szukać – oczywiście w kociarni.
Podjęła więc decyzję, że tam się uda. Chciała pobawić się z młodymi, a przy okazji zagadać do starszej wojowniczki, która z pyska wyglądała dosyć groźnie. Może jednak były to tylko pozory, a kotka okazałaby się wartym uwagi towarzyszem? Choć w oczach Gąbki sprawiała raczej wrażenie kogoś, kto nie miałby nic przeciwko stosowaniu przemocy wobec podejrzanych. Mimo to dymna postanowiła się nie zniechęcać.
Po południu wślizgnęła się do żłobka, witając z trójką kocic leżących na posłaniach. Jedna była czekoladowa w białe łaty, druga czarna szylkretowa, a trzecia niemal zupełnie biała, choć z kilkoma rudo-czarnymi plamami. Pod jej ogonem skitrały się puchate kulki futra, które, mimo że nie były jej biologicznymi dziećmi, wyglądały do niej całkiem podobnie. Co za zbieg okoliczności!
Gąbczasta Łapa ostrożnie podeszła do wojowniczki, która zawiesiła na niej podejrzliwe spojrzenie i ciaśniej owinęła ogon wokół kociąt, jakby chciała je ochronić przed obcą.
— Dzień dobry! — przywitała się radośnie Gąbka, szczerząc ząbki. Szylkretka wciąż nie wyglądała na szczególnie uszczęśliwioną. Jej spojrzenie zdradzało nieufność, a może nawet urazę? — Może… w czymś ci pomóc? — zapytała dymna, przechylając głowę, mając nadzieję, że nie przestraszyła starszej kotki.
— Od kiedy jesteśmy na ty? — odburknęła szorstko wojowniczka. Uczennica rozejrzała się po żłobku, spoglądając na miny pozostałych karmicielek, po czym znów utkwiła spojrzenie w rozmówczyni. — Możesz mi pomóc, wychodząc stąd i zabierając swój gwi- — ugryzła się w język. — Swój rybi zadek.
Gąbczasta Łapa aż otworzyła pyszczek ze zdumienia.
— Przepraszam? Ja? Rybi zadek? — prychnęła urażona. — Nic ci nie zrobiłam! Chciałam tylko pomóc, może pobawić się z kociętami! — próbowała się pospiesznie wytłumaczyć. W tym samym momencie zauważyła, że jedna z futrzastych kulek wymknęła się spod ogona szylkretki. Nim zdążyła zareagować, poczuła, jak coś uderza ją w policzek. Odwróciła się i dostrzegła mniejszą wersję wojowniczki, mierzącą ją tym samym nieprzyjaznym spojrzeniem. Gąbka rozdziawiła pyszczek w szoku. Nie wiedziała, czego spodziewała się po tej wizycie, ale na pewno nie tego! Złapała mszystą kulkę w pysk i odrzuciła w stronę młodej z taką siłą, że ta niemal się przewróciła.
— Spróbuj tylko jej coś zrobić, a wyrwę ci każdy włos z głowy własnymi zębami! — warknęła starsza kocica, na co Gąbka natychmiast zjeżyła futro.
— Moglibyście mnie trochę milej powitać! Przecież mamy z wami sojusz! — wymamrotała, na co wojowniczka otworzyła szerzej oczy, choć szybko znów przybrała kamienny wyraz pyszczka.
— Słuchaj… możesz zostać, o ile ograniczysz się do rzucania mchem. Ale nie waż się opowiadać Słocie o tradycjach swojego klanu! Jej serce musi pozostać lojalne wobec Klanu Wilka, a takie bajki o latających rybach i śpiewających żabach tylko namieszają jej w głowie… — mruknęła nieco spokojniej. Gąbczasta Łapa nie rozumiała, dlaczego starsza aż tak nie znosiła Klanu Nocy i wszystkiego, co z nim związane, ale skoro takie było jej życzenie…
— No dobrze! Ale skoro ja nie mogę opowiadać o Klanie Nocy, to może Pani opowie mi coś o Klanie Wilka? Bardzo chętnie poznałabym wasze zwyczaje! I… czy mogłaby mi Pani powiedzieć, czy takie egzekucje to u was codzienność? Bardzo mnie to zaskoczyło, gdy tamten niebieski został zabity na środku obozu… ale może to ja zostałam inaczej wychowana…? — odezwała się spokojnie.
Zanim wojowniczka zdążyła odpowiedzieć, pomiędzy nimi przeleciała kulka mchu. “Co za uparty kociak! Czy ona nie widzi, że teraz dorośli próbują rozmawiać?” – pomyślała Gąbka, po czym odwróciła się do Słoty.
— Hej! — zawołała, opadając na przednie łapy. — Szukasz guza? A może blizny? Uważaj, teraz jestem lisem! A ty wojownikiem! — zawołała, szczerząc zęby. — Musisz mnie przepędzić!

<Dziecino?>

[1396 słów do treningu wojownika]

23 sierpnia 2025

Od Gąbczastej Łapy

Gąbczasta Łapa siedziała skulona w cieniu lecznicy. Była skąpana w mroku, a cierpka woń ziół unosiła się w powietrzu. Obok niej spała Różana Woń, która najwyraźniej postanowiła uciąć sobie drzemkę w ciągu dnia. Jej spokojny oddech kontrastował z niepokojem, który odczuwała uczennica. Dymna nie potrafiła zmrużyć oka. Ostatnio koszmary męczyły ją co noc – te wstrętne oczy, które wpatrywały się w nią, jak w ofiarę, dołączenie do klanu Szeptu i Kropiatki, a do tego wizje powodzi i śmierci Mątwiego Marzenia. Gąbka czuła, że wszyscy zbyt szybko zapomnieli o tej stracie, a przecież jej siostra nie była byle kim! Była jedną z księżniczek, była z miotu sojuszniczego! “Czy Klan Wilka w ogóle wie, że tylko ja im zostałam?” – przemknęło jej przez głowę, a futro na jej karku zjeżyło się z poddenerwowania. To przecież nie tak miało wyglądać. Mątwa miała odwiedzać Wilczaków, miała budować z nimi więzi… a teraz? Teraz nie miał już kto robić tego za nią. Czy Nikła Gwiazda i Spieniona Gwiazda zdecydują się na kolejny miot sojuszniczy? Czy może machną na to wszystko łapą i pozwolą, by sojusz się rozpadł?
Ogon uczennicy nerwowo drgał, gdy myślała o tym wszystkim – aż nagle w progu ujawnił się inny kot. Wszystkie te przemyślenia rozproszyły się w jednej chwili, a Gąbka prychnęła pod nosem, podnosząc się powoli z miejsca. Już z daleka widziała, kto do niej przyszedł.
Siwa Czapla, a niby kto inny?
— To znowu ty! — wycedziła, przewracając oczami. — Widać, że brak jednego oka ci nie służy. Ciągle tu przychodzisz, częściej niż inni. Dziwne, prawda? — dodała. Łaciaty kocur nic na to nie odparł. Po prostu usiadł na posadzce, jakby sam miał już dosyć przebywania w lecznicy. “Dobrze mu tak!” – stwierdziła.
— Chyba kolec wbił mi się w łapę — wymamrotał w końcu przez zęby, gdy zauważył, że Gąbczasta Łapa nie zamierza odezwać się pierwsza. Uczennica, zamiast odpowiedzieć normalnie, zmarszczyła nosek i uniosła brwi.
— To chyba, czy wbił? — burknęła, choć już zaczęła szukać pajęczyn i odrobiny skrzypu, żeby zapobiec infekcji.
— Wbił, wbił — mruknął, wyciągając bolącą łapę w jej stronę. Dymna nachyliła się nad poduszką, a gdy dostrzegła kolec, sprawnie wyciągnęła go ząbkami i wypluła gdzieś w kąt. “Ech, nic trudnego. Nie rozumiem, czemu sami nie potrafią sobie takich rzeczy załatwić!” – pomyślała lekko zirytowana. Chwyciła skrzyp w zęby i przeżuła go na gęstą, lepką papkę. Wiedziała dobrze, że w dużych ilościach mogłaby ją okaleczyć, więc starała się to robić ostrożnie. Papkę przyłożyła do łapy łaciatego, a potem sprawnie owinęła ją pajęczyną, by trzymała się w miejscu.
— Gotowe! Potrzeba czegoś jeszcze? — spytała, starając się wymusić na pysku uśmiech, choć w jej głosie pobrzmiewała nutka ironii. Siwa Czapla zmrużył swoje jedyne oko, przyjrzał się opatrunkowi, a potem stwierdził:
— Nie. — Odwrócił się i wyszedł z legowiska, nie mówiąc ani słowa więcej. Za jego plecami Gąbczasta Łapa wystawiła mu język. “Zero kultury! Żadnego ‘dziękuję’, nic! Tak właśnie szanują medyków!” – burknęła pod nosem. Potem westchnęła ciężko, wróciła na swoje miejsce i zwinęła się w kłębek. Przymknęła oczy, ale po jej głowie natychmiast zaczęły krążyć te przeklęte oczy.

***

Układała właśnie zioła w składziku wraz z Różaną Wonią. Stosy ususzonych łodyżek i liści piętrzyły się gdzieś w kącie lecznicy, a dookoła unosił się zapach kurzu. Musieli wyrzucić wszystkie zioła, które były już zbyt wyschnięte, kruche i niezdatne do użytku. Nie było to łatwe – zapasy wciąż się kurczyły, a teraz, kiedy panowała Pora Nagich Drzew, nie prędko będzie można je na nowo uzupełnić. Dymna czuła ścisk w żołądku na samą myśl, że to, co im zostanie, może nie wystarczyć do końca zimy.
Praca trochę ją uspokajała, choć w głowie wciąż czaił się ten sen, który nie dawał jej spokoju. Przypominał jej się nagle, wywołując dreszcze na karku, jednak mimo to, musiała wciąż wypełniać swoje obowiązki. “Ciekawe, kiedy nadadzą mi imię medyczki… ile można przedstawiać się jako Gąbczasta Łapa!” – przemknęło jej przez myśl. Zerknęła na Różaną Woń, ale natychmiast poczuła się tak, jakby została przyłapana na czymś złym. Chłodne spojrzenie mentorki przeszyło ją na wskroś.
— Dlaczego nie pracujesz? — zapytała, unosząc jedną brew. Dymna otworzyła szerzej oczy, zakłopotana, i natychmiast pochyliła głowę z powrotem nad ziołami, zaczynając pospiesznie przekładać liście i korzenie. Nie zdążyła jednak długo przy nich posiedzieć, bo nagle do lecznicy wkroczyła szylkretowa kotka – Kuni Strumyczek. Gąbka nawiązała krótki kontakt wzrokowy z Różą, która tylko skinęła głową i bez słowa wycofała się od składziku, zostawiając uczennicy więcej przestrzeni. Dymna wróciła do pracy, starając się udawać, że wcale nie ciekawi jej, z czym do nich przyszła wojowniczka.
— Wydaję mi się, że zwichnęłam sobie ogon. — Te słowa usłyszała od szylkretki, która opadła ciężko na posadzkę. Potem natychmiast podniosła uszy. Różana Woń mruknęła coś pod nosem, a następnie wróciła do składziku, rozpychając nosem ułożone wcześniej kupki. Uczennica miała ochotę prychnąć, zirytowana tym, że wszystko znów się rozsypało, ale zacisnęła szczęki. Nie chciała wywołać tu żadnej kłótni.
— Gdzie korzeń żywokostu? Albo liście bzu? — mruknęła w końcu Róża, patrząc ostro na swoją podopieczną. Brązowooka szybko wygrzebała roślinę ze stosiku nieopodal i podała ją mentorce. Ta wyrwała ją z jej pyszczka i odwróciła się na pięcie, wracając do Kuniego Strumyka. Gąbczasta Łapa kątem oka obserwowała, jak czarnofutra zajmuje się ranną. “Co ona taka rozdrażniona? Może coś się stało? Nie… pewnie tylko wstała lewą łapą” – pomyślała, kręcąc lekko głową.
— Dziękuję! — odezwała się w końcu szylkretka, co oznaczało, że Róży udało się przywrócić jej ogon do porządku. Kroki wojowniczki rozległy się po lecznicy, aż wreszcie ucichły w oddali. W legowisku znów zostały tylko Gąbka i jej mentorka.
— Dobra, zostaw to już — poinstruowała ją zielonooka, spokojniej niż wcześniej. — Idź i wyrzuć te niezdatne zioła.
Dymna skinęła głową, po czym zgarnęła zepsute liście i łodygi w pysk. Kilka z nich rozkruszyło się od razu pod naciskiem jej szczęk, pozostawiając gorzki pył na języku. Skrzywiła się lekko, ale ruszyła w stronę wyjścia, wdzięczna za chwilę na świeżym powietrzu.

***

Gąbczasta Łapa obudziła się wczesnym rankiem, cała zlana zimnym potem. Jej futro było nastroszone i zmierzwione, a ogon nerwowo drgał. Źrenice w jej oczach były wręcz nienaturalnie zwężone, wciąż czujnie i niespokojnie śledząc teren dookoła, jakby coś złego miało zaraz wyskoczyć z cienia. Wspomnienie snu rozpłynęło się niczym mgła o świcie, ale pozostał po nim strach i te dziwne, nieswoje uczucie. Kojarzyła tylko jedno: oczy. Te potworne oczy! Czuła je gdzieś w pobliżu, jakby wciąż ją obserwowały, śledziły każdy jej ruch. Potem – po kilku uderzeniach serca, dymna zaczęła wylizywać swoje kosmyki futra, doprowadzając je do porządku, a przy okazji uspokajając własne myśli. Wyluzowanie się jednak nie było takie proste, bo każdy ruch jej języka był drżący i niepewny.
Nagle do lecznicy wkroczyła Świteziankowe Jezioro. Jej kroki były miękkie, niemal bezgłośne, a spojrzenie nieobecne i puste. Nieopodal wciąż drzemała Różana Woń, której bok miarowo unosił się i opadał.
— Cześć — rzuciła Gąbka, podnosząc się z miejsca i podchodząc do wojowniczki. Miała nadzieję, że krótka konwersacja z rówieśniczką sprawi, że zapomni o koszmarze. — Coś się stało? Dlaczego tak wcześnie tu przyszłaś? — spytała, przechylając głowę z ciekawości. Świtezianka spuściła wzrok na swoje łapy, milcząc. To było dla niej typowe, bo nieczęsto się odzywała, a przynajmniej nie w obecności uczennicy medyczki. Dopiero po chwili, stłumionym głosem, wymamrotała:
— Zimno.
Dymna zmarszczyła brwi. “Zimno? Wielkie mi halo! Wystarczy, że zwinie się w kłębek na swoim posłaniu, nic trudnego” – pomyślała zirytowana, ale w ostatniej chwili ugryzła się w język, by nie powiedzieć tego na głos.
— Jak bardzo? — zapytała, starając się wyciągnąć od kotki nieco więcej informacji. Może to coś poważniejszego, skoro z tym przyszła?
— Wczoraj byłam długo poza obozem… za długo — odparła powoli, kładąc po sobie uszy. Gąbka domyśliła się, że wojowniczka musiała przemarznąć.
— To nic. Musisz się tylko ogrzać — odpowiedziała i usiadła obok niej. Ich futra lekko się dotknęły, przez co bura wojowniczka lekko drgnęła, jakby się tego nie spodziewała. — Cieplej? — spytała Gąbka. Nie wiedziała, jak inaczej mogłaby pomóc Świteziance się ogrzać. Pręgowana skinęła głową, mrucząc pod nosem krótkie “mhm”. — Co tam u ciebie? Podoba ci się w Klanie Nocy? — zagadnęła, próbując przełamać ciszę.
— Nie wiem — odparła bura, wzruszając ramionami. Dymna czuła, że Świtezianka miała coś do powiedzenia, tylko po prostu… się bała? Nieważne, jeśli nie chciała, nie musiała nic mówić.
— Masz już jakichś znajomych? — spróbowała jeszcze raz, nie będąc w stanie wytrzymać w tym niezręcznym milczeniu. Wojowniczka zawahała się, jakby naprawdę musiała się nad tym zastanowić, po czym odpowiedziała krótko:
— Nie.
Jej spojrzenie błądziło po ścianach lecznicy, dokładnie analizując każdą wnękę i każdą półkę w składziku, jakby szukała tam odpowiedzi.
— To chyba niefajnie, co? Nie masz z kim rozmawiać — mruknęła, ale odpowiedzi się nie doczekała. Bura kotka pokiwała jedynie głową, jakby zabrakło jej języka w buzi. Jednak wreszcie, po wielu uderzeniach serca, zdobyła się na miauknięcie:
— Już lepiej. — Gąbka skinęła głową, a zaraz potem odsunęła się i pozwoliła wojowniczce wstać. — Do… zobaczenia — wymamrotała Świtezianka i wyszła z lecznicy, zostawiając za sobą chłód, który jeszcze przez jakiś czas unosił się w powietrzu. Dymna przysiadła na posadzce, wpatrując się w uporządkowany składzik. Zapach liści i korzeni zazwyczaj działał na nią kojąco, lecz teraz – gdy nie potrafiła przegnać ze swojej głowy tych dziwnych oczu – tylko pogarszał te objawy. Czuła, że one wciąż gdzieś tam są, blisko, czekając na to, aż wykona jeden zły ruch. Gdy o tym pomyślała, dreszcz przemknął po jej grzbiecie.
Wtedy też do jej głowy wpadła pewna myśl. Przecież była z miotu sojuszniczego! To Mątwie Marzenie miała chodzić w odwiedziny do Klanu Wilka, ale zginęła… a skoro ona nie mogła, to może Gąbce się uda? Mogłaby choć trochę poduczyć się walczenia, może udałoby się jej też poznać bliżej koty z Klanu Wilka, a przede wszystkim – mogłaby odpocząć od tego prześladującego ją wrażenia, że ktoś na nią czyha. Podniosła się szybko, z iskierką determinacji w oczach, i spojrzała na wciąż drzemiącą Różaną Woń. Wiedziała, że należą jej się jakieś wyjaśnienia, ale… nimi zajmie się później.
Wybiegła z lecznicy, niemal potykając się o własne łapy. Serce tłukło się w klatce piersiowej jak oszalałe, a wąsy drżały od podekscytowania. Od razu skierowała się w stronę legowiska przywódczyni. To był świetny plan! Spieniona Gwiazda nie mogła się nie zgodzić – przecież wszystko w nim miało sens! Gąbczasta Łapa zatrzymała się przed wejściem na krótką chwilę, by nabrać powietrza w płuca, a potem weszła do środka z wysoko uniesioną głową. W legowisku pachniało świeżym mchem, a także czymś ziemistym. Przywódczyni leżała na swoim posłaniu, ale już nie spała – podniosła głowę, gdy tylko usłyszała kroki uczennicy. Jej uszy drgnęły, a oczy powoli otworzyły się szerzej.
— Gąbczasta Łapo? Co cię tu sprowadza? — zapytała spokojnie, jeszcze dosyć sennie. Ziewnęła, po czym przetarła oczy łapą. — Dzieje się coś ważnego? — dodała z lekkim zmartwieniem w głosie.
— Nie, nie! Nic się nie dzieje! — dymna wyrzuciła z siebie prędko, a potem rozsiadła się na ziemi, owijając ogon wokół łap. Spojrzała śmiało w stronę liliowej. — Po prostu tak sobie myślałam, czy… nie mogłabym pójść do Klanu Wilka? — zaczęła niepewnie, ale z każdą chwilą jej głos nabierał pewności. Spieniona Gwiazda uniosła jedną brew, ale nie przerwała. Jej spojrzenie stało się poważniejsze, jakby chciała wybadać, do czego zmierza młodsza kotka. — Chodzi o to, że moja siostra – Mątwie Marzenie – miała być tą, która chodziłaby do Klanu Wilka, tak? — zaczęła tłumaczyć, czując, jak z każdym kolejnym słowem jest coraz bardziej zakłopotana. — Eee… ale ona… umarła.
Po tych słowach zapadła cisza. Kotki przez moment patrzyły na siebie, jakby wspominały dzień śmierci Mątwy.
— Chciałabym przejąć jej zadanie… — odezwała się znów Gąbka, tym razem wolniej, ale wciąż z błyskiem w oczach. — Chciałabym iść w odwiedziny do Klanu Wilka, chciałabym dostać tam nowego mentora, chciałabym poduczyć się nieco walki! Wciąż pamiętam, jak tragicznie mi szło podczas powodzi… To Rozpędzona Łapa musiała mnie ratować, bo ja byłam zbyt słaba fizycznie! Nie chcę, by coś takiego powtórzyło się w przyszłości. Chcę mieć dobrą kondycję, chcę szybko biegać, chcę umieć tropić, polować… Mam nadzieję, że pani to zrozumie. — Gdy skończyła, jej uszy drgnęły z oczekiwania. Spieniona Gwiazda zmrużyła oczy i milczała przez dłuższą chwilę. Wyglądała, jakby naprawdę rozważała tę propozycję, ważąc w myślach wszystkie ‘za’ i ‘przeciw’. W końcu jej pyszczek złagodniał.
— Jestem skłonna zgodzić się na twój pomysł, Gąbczasta Łapo — powiedziała wreszcie, spokojnie, ale stanowczo. — Gdy słońce będzie w zenicie, wraz z Algową Strugą i Błękitną Laguną udacie się w stronę terenów Klanu Wilka. O nic się nie martw, twoja matka porozmawia z Nikłą Gwiazdą, a jeśli wszystko przebiegnie sprawnie, zostaniesz tam na kilka księżyców. Pamiętaj jednak, że ostatecznie musisz do nas wrócić. Jesteś uczennicą medyczki, jesteś nam potrzebna. — Jej głos był ciepły, ale też przypominał, że decyzja Gąbki wiąże się z odpowiedzialnością. — Musisz dobrze pokazać się przed naszymi sojusznikami — zakończyła.
Brązowooka poczuła, jak robi jej się cieplej na sercu. Prawie podskoczyła z radości, a jej łapki aż drżały ze szczęścia. Od razu widziała oczyma wyobraźni, jak biega po nowych terenach, jak uczy się walki i polowania, oraz jak rozmawia ze swoimi nowymi rówieśnikami. Teraz wystarczy tylko wrócić do lecznicy, pożegnać się z mentorką, potem z bliskimi i… wyczekiwać chwili, w której wyruszy.

Wyleczeni: Siwa Czapla, Kuni Strumyczek, Świteziankowe Jezioro

21 sierpnia 2025

Od Gąbczastej Łapy

Przed znalezieniem Kropiatki

Gdy ostatnio Gąbka rozmawiała z Szeptem, ten sprytnie wymigał się od odpowiedzi na pytanie o to, kim chciałby zostać w przyszłości. Zostawiło to w dymnej uczennicy niedosyt, który nie dawał jej spokoju. Teraz młody spał zwinięty w kłębek, oddychając miarowo, a obok niego czuwała Nenufarowy Kielich. Bura kotka miała przymknięte powieki i wyglądała tak, jakby lada moment sama miała zasnąć. Dla Gąbki to była świetna okazja – w końcu kto inny, jak nie Nenufarowy Kielich, wiedziałby coś więcej o marzeniach Szeptu? Była dla niego niemal jak matka, a takie sekrety z pewnością zdradza się komuś bliskiemu. Z błyskiem w oku i chytrym planem w główce, Gąbczasta Łapa zakradła się bezszelestnie w stronę starszej kotki, stawiając łapy tak lekko, jak tylko potrafiła, by jej nie przestraszyć. Gdy dosiadła się tuż obok, przyozdobiła swój pyszczek w szeroki, niewinny uśmieszek – taki, który miał sprawić, że będzie wyglądać na bardziej uroczą, niż jest.
— Hej! Szept mówił ci o tym, kim chce zostać w przyszłości? — rzuciła prosto z mostu, opierając się delikatnie o bark burej kocicy. Nenufarowy Kielich drgnęła lekko, wyrwana z tego półsnu, i spojrzała z zaskoczeniem na uczennicę. Przełknęła ślinę, nie wiedząc, jak zareagować na obecność dymnej.
— E… tak… ale nie wiem, czy mogę ci o tym powiedzieć — przyznała w końcu, przenosząc spojrzenie to na swoje łapy, to na spokojnie śpiącego kocurka. Gąbka przechyliła głowę, udając szczerze zdziwienie, choć w środku nawet trochę się podekscytowała. To musiało oznaczać, że bura wiedziała coś więcej – a sama z natury była gadatliwa. To nie będzie trudne, by wyłudzić od niej tę informację!
— Hm? Dlaczego nie? Ja… potrzebuję tego, by ocenić sytuację — wyrzuciła z siebie pospiesznie, wymyślając wymówkę na poczekaniu. Głupia, ale może wystarczy, by przekonać Nenufarowy Kielich.
— Jaką sytuację? — Padło pytanie, na które dymna nie miała gotowej odpowiedzi. Zacisnęła zęby na języku. Oczywiście, że takie pytanie musiało paść! Ale zamiast wymyślać kolejne kłamstwo, postanowiła przekonać kocicę swoim urokiem osobistym.
— A czy to takie ważne? Po prostu mi powiedz… na uszko! A ja nikomu nie zdradzę! Zresztą, dlaczego bym miała? — zachichotała, machając łapką, jakby cała ta sprawa powstała tylko i wyłącznie z jej nieodpartej ciekawości. Nena nadal się wahała. Jej ogon nerwowo podrygiwał, a głos zdradzał wyraźną niepewność.
— No nie wiem…
Gąbka zacisnęła szczękę, by nie syknąć z irytacji. Ach, a więc tak chciała się bawić! Bura kotka zachowywała się tak, jakby strzegła największej tajemnicy świata! A przecież to tylko głupie marzenia Szeptu, nic wielkiego… z pozoru niegroźnego.
— No Nena… proszę cię! — zawodziła, nie zamierzając się poddać. Była tak uparta, jak kleszcz na skórze starszego. Jeśli nie uda się dziś, to spróbuje jutro, pojutrze i nawet popojutrze! Prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw – tylko dobrze by było, gdyby ujawniła się jeszcze przed mianowaniem pointa. Wtedy Gąbka miałaby przewagę, którą mogłaby wykorzystać.
— Może kiedy indziej? — zaproponowała Nenufarowy Kielich z delikatnym uśmiechem, próbując zakończyć temat. Uczennica aż nadęła policzki i zmarszczyła brwi. “Kiedy indziej, kiedy indziej! A kiedy to ‘indziej’ nadejdzie, będzie już za późno!” – jęknęła w myślach, ale szybko opanowała emocje i znów uśmiechnęła się słodko, jakby nic się nie stało.
— D-dobrze — zająknęła się, gryząc się w język. Gdyby wzrok mógł zabijać, Nenufarowy Kielich już dawno leżałaby w kałuży krwi na posadzce lecznicy. — A nie potrzebujesz czegoś? No nie wiem… może boli cię brzuch? Albo główka? — dodała uprzejmym tonem.
— Nie, ale dziękuję za troskę! Wszystko u mnie w porządku, a jak u ciebie? — odparła bura, subtelnie się uśmiechając. Jak zwykle.
Gąbka zamilkła na moment, a jej wąsy aż drgnęły ze złości. “Źle, bo nie chcesz mi zdradzić, kim chce zostać Szept!” – pomyślała gniewnie, ale na zewnątrz zachowała spokój.
— No… tak, u mnie też. Wiesz, tak tylko się zastanawiam, ile jeszcze będę musiała pracować sama wraz z Różaną Wonią. Myślę, że jeszcze jeden medyk by się nam przydał — wymamrotała, udając zamyśloną, a potem spojrzała na Nenufarowy Kielich. — Ale Szept nawet nie mógłby nim zostać. Nie jest z rodu Sroczej Gwiazdy — burknęła, spuszczając głowę. — Ale chyba mógłby być ogrodnikiem, gdyby… chciał — wyszeptała. — A chce?
Bura kotka pokręciła łebkiem z lekkim rozbawieniem w oczach.
— Nie nabiorę się na to! — mruknęła. Gąbczasta Łapa zmrużyła ślepia. Nie było już szansy na to, że Nena jeszcze dziś powie jej o marzeniach Szeptu. Wiedziała, że już dzisiaj niczego od niej nie wyciągnie.
— No dobrze, dobrze. W takim razie już sobie pójdę — westchnęła, patrząc na kotkę wielkimi, smutnymi oczętami.

***

Wciąż przed znalezieniem Kropiatki

Od tamtego momentu minęło już kilka dni. Dla Gąbki była to cała wieczność, pełna przemyśleń na temat tego, co mogło kryć się za marzeniami Szeptu. “Nenufarowy Kielich na pewno już zapomniała o naszej rozmowie” – powtarzała sobie w myślach, próbując dodać otuchy. W końcu była starsza, a starsi zawsze mieli gorszą pamięć, prawda? Tak przynajmniej jej się wydawało. Dymna postanowiła spróbować jeszcze raz, tym razem sprytniej. Nie będzie walić prosto z mostu, lecz zacznie niewinnie, lekko, a potem… jakoś to pójdzie.
— Hej, Nena! Co tam u ciebie? Jak z Szeptem? — zagadnęła pogodnie, z miną godną grzecznej księżniczki, która tylko przypadkiem znowu wspomniała o Szepcie w rozmowie z burą. Właściwie to nie wiadomo, gdzie podział się sam Szept. Może Kotewkowy Powiew zabrała go na naukę pływania? Może truł zadek starszym lub uczniom? To akurat nie miało dla Gąbki większego znaczenia – ważne, że nie był nigdzie w pobliżu. Liczyła się tylko Nenufarowy Kielich i to, o czym wiedziała.
Pręgowana poruszyła uszami i uniosła je ku górze, a na jej pysku znów zagościł łagodny uśmiech.
— A wiesz, że nawet dobrze? — mruknęła ciepło, odwracając się w stronę młodszej kotki. — I u mnie za bardzo nic się nie dzieje, i u Szeptu wszystko jest dobrze. Uważam, że radzi sobie w Klanie całkiem nieźle! Mam nadzieję, że gdy już zostanie uczniem, to znajdzie sobie jakichś przyjaciół… — dodała ciszej, spuszczając wzrok na swoje łapy. Dymna zamrugała kilkukrotnie. Wyglądało na to, że bura naprawdę martwiła się o młodego. Dlaczego on tak skutecznie namieszał jej w główce!
— Och, tak. Przyjaciół… każdy potrzebuje przyjaciół! — miauknęła, tonem pełnym udawanej troski. — Nie ma w Klanie za dużo kotów w jego wieku, co? Może być trochę ciężko.
Po tych słowach Nenufarowy Kielich posmutniała, a jej uszy lekko przypadły do głowy.
— Tak, a… poza tym to Szept chyba… chyba chciał zostać ogrodnikiem, a to znaczy, że będzie musiał żyć na osobnej wyspie! I to tylko z Pierzastą Kołysanką i Lulkowym Zielem, którzy są od niego starsi! Nie wiem, czy się z nimi dogada, ale mam taką nadzieję… — westchnęła ciężko, jakby sama myśl o tym, że jej podopieczny miałby do końca życia zostać sam, sprawiała jej przykrość. Co, chcąc nie chcąc, nie było wcale takie dziwne, a przynajmniej nie dla normalnego kota, którym… cóż, Gąbka raczej nie była.
Dymna natychmiast przyjęła odpowiedni wyraz pyszczka. Smutne oczy, delikatne drgnięcie wąsów, opuszczone uszy – jakby naprawdę martwiła się o tego mewiego szpiega.
— Tak, tak… to bardzo przykre. Nie będzie miał z kim rozmawiać! Ale nie musisz się martwić, jeśli chcesz, to ja mogę do niego kiedyś zagadać! Tak… haha, na pewno się dogadamy! — zaproponowała, szczerząc ząbki w szerokim uśmiechu. Bura potrząsnęła głową, a jej spojrzenie spoważniało.
— Wiesz… nie chciałabym, by ktoś przyjaźnił się z nim tylko z litości! To byłoby słabe.
Na moment w lecznicy zrobiło się cicho. A wtedy do Gąbki to dotarło. “Chwila, chwila… ona naprawdę to powiedziała! Powiedziała, że Szept chce zostać ogrodnikiem! To niemożliwe, a jednak… jednak możliwe!” – pomyślała, otwierając szerzej oczy i przenosząc je na Nenufarowy Kielich.
— Masz rację! — wyrzuciła z siebie pospiesznie. — Ale wiesz, może znajdziemy jakiś wspólny język w międzyczasie. Wszystko jest możliwe! — dodała już lżej, próbując się nie zdradzić. Potem podniosła się na łapy i znowu się uśmiechnęła. — To ja chyba już pójdę! To znaczy… uświadomiła mi Pani, jak ważne jest dbanie o relacje z najbliższymi, dlatego… pójdę pogadać z tymi, z którymi na co dzień się nie widuję, czy coś. Pa!
Bura kotka skinęła głową na pożegnanie, trochę zmęczona odbytą rozmową, ale i spokojna, że Gąbka traktowała przyszłość Szeptu ‘poważnie’. Ts, dobry żart.
Ledwie uczennica wyszła z lecznicy, a natychmiast z jej pyszczka wyrwało się triumfalne, ciche westchnienie. “Nie wierzę, że mi się udało!” – pomyślała, a w jej ślepiach rozbłysły iskierki radości. Rozejrzała się szybko po obozie, jakby szukała kogoś, z kim mogłaby zamienić kilka słów.
W jej oczy jako pierwszy rzucił się Rozpromieniona Łapa. Dawno z nim nie rozmawiała! A przecież niegdyś próbowała się do niego zbliżyć – wciąż pamiętała, jak szukali muszelek przed żłobkiem czy zbierali razem zioła przed nadejściem Pory Nagich Drzew. To było już tak dawno temu, że ciężko było uwierzyć, iż czas płynie tak szybko! Gąbka pobiegła w jego stronę, niemal się na niego rzucając.
— Promyk!!! Cześć! Dawno nie rozmawialiśmy, prawda? — zawołała radośnie, a na jej pysku pojawił się szeroki uśmiech. Ogon dymnej drgał z radości i ekscytacji, której jeszcze nie wyładowała po rozmowie z Nenufarowym Kielichem. Rozpromieniona Łapa cofnął się o krok, zaskoczony nagłym pojawieniem się Gąbki. Jego kremowe futro instynktownie się zjeżyło.
— Och, uch! Witaj, Gąbczasta Łapo! Masz rację, całkiem długo się nie widywaliśmy — przyznał, kiwając głową. Dymna nie czekała ani chwili dłużej, gdyż słowa wysypywały się z jej pyszczka niczym spadające liście jesienią.
— Co u ciebie? Kiedy się wreszcie mianujesz na wojownika? Myślisz, że jakie imię ci nadadzą? — zapytała na jednym tchu. Promyk mrugnął powoli, analizując jej plątaninę słów.
— Wiesz co… nawet sam tego nie wiem. Chyba muszę poczekać, aż Czereśniowy Pocałunek będzie miała dobry humor, a wtedy może ją spytam — przyznał ostrożnie, wzruszając ramionami. Potem zerknął na Gąbkę, w jej brązowe ślepia. — A ty? Kiedy zostaniesz pełnoprawną medyczką?
To pytanie zbiło ją z tropu. Zmarszczyła brwi i od razu poczuła lekkie zawstydzenie. No tak, ona też wciąż była tylko uczennicą… A przecież w swojej głowie już dawno była w pełni dorosłą medyczką!
— Nie wiem… wydaję mi się, że umiem już bardzo dużo! Tyle samo, co Różana Woń! — wypaliła szybko, jakby chciała obronić swoją dumę i honor. — Ja chyba też muszę poczekać, aż będzie w odpowiednim nastroju… — mruknęła ciszej, ale zaraz potem jej uszy znów stanęły na sztorc, a spojrzenie się rozpogodziło. — Jestem taka ciekawa, jakie dostanę imię! Myślisz, że jakie by mi pasowało? — Gąbka przechyliła główkę, niecierpliwie trzepocząc wibrysami. — Myślałam nad czymś w stylu… Gąbczasty Promyk! — powiedziała z dumą, a chwilę potem parsknęła śmiechem, uświadamiając sobie swoją pomyłkę. — A nie… chwila, przecież ty jesteś Promyk… Nieważne! To może Gąbczasty Blask?
Uczennica, nawet nie czekając na jego reakcję, ciągnęła dalej:
— Podobają mi się takie imiona! Bo, wiesz, jestem jak taki promyk słońca w ponury dzień, mam rację? — Na chwilę po tych słowach, zapadła cisza. Kremowy zawiesił na niej swoje spojrzenie, delikatnie poruszając ogonem na wietrze.
— Tak, Gąbczasty Blask to… ładne imię. Pasuje ci.

13 sierpnia 2025

Od Gąbczastej Łapy do Szeptu

Przed odnalezieniem Kropiatki

W legowisku medyczek od pewnego czasu przebywał mały, zabłąkany kocurek, którego Szałwiowe Serce i Wężynowy Splot przywlekli pewnego dnia do obozu. Został nazwany “Szept”, bo tak jak on, był kruchy. Drobny, słabiutki. Całe dnie spędzał wtulony w swoje posłanie, popiskując cichutko, jakby każde tchnienie kosztowało go wysiłku. Jego obecność w lecznicy niemal od razu sprowadziła do niej Nenufarowy Kielich, która bez zawahania się uznała malca za swojego pierworodnego syna. Otoczyła go opieką tak ścisłą, jakby chciała odgrodzić go od całego zła tego świata. Jednak Gąbka… Ona nie była tym zachwycona. Z początku tylko obserwowała małe kociątko z dystansu, marszcząc lekko brwi, gdy przechodziła obok. Coś w tym kociaku budziło w niej niepokój. Biła od niego jakaś dziwna, podejrzana aura. Czuła to gdzieś w głębi swojego serduszka, lecz nigdy nie potrafiła ubrać sensownie w słowa. Nie miała też odwagi, by zrobić cokolwiek otwarcie. Aż do pewnego dnia. Dnia, w którym Szept po raz pierwszy otworzył oczy.
Dwa błękitne ślepka powoli śledziły ściany legowiska. Wyglądały z pozoru normalnie – były niewinne, pełne ciekawości, ale i strachu. Jednak dla Gąbki było w nich coś jeszcze. Zagrożenie. Może nie wyglądały tak samo, jak te, które widziała podczas snu, ale samo podobieństwo w kolorze wystarczyło, by zaczęła jeszcze bardziej go nie znosić.
“Co, jeśli on jest mewim szpiegiem?” – pomyślała. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym więcej znajdowała ‘dowodów’ swojej racji. Jego umaszczenie – jasne, niemal jak mewie pióra. Jego skrzekliwy pisk – jak echo mewich wrzasków. To wszystko składało się na jedną, spójną całość. Gąbczasta Łapa silnie wierzyła w to, że pobratymcy tamtego dnia uratowali wroga. Wroga, który być może czekał tylko na to, by podrosnąć, nabrać sił, a potem… uderzyć. Może śmierć tamtej mewy nie była przypadkiem? Co mogłoby być lepszą przykrywką dla pozornie bezbronnego, zranionego kociaka? Taki był plan – wziąć ich na litość, zabrać szpiega do obozu, a potem wychowywać, karmić, zużywać na niego zasoby. To wszystko po to, by ten któregoś dnia obudził się z żądzą krwi!
Poczuła, że musi działać. Wielka księżniczka Gąbczasta Łapa złapała wreszcie tego tyci szpiega na gorącym uczynku! Teraz pozostało tylko jedno: przekonać resztę, że się nie myli. Bo jeśli jej podejrzenia były słuszne, to każdy dzień mógł znieść na nich katastrofę.

***

Wciąż przed odnalezieniem Kropiatki

Gąbczasta Łapa siedziała w swoim nowym legowisku i uważnie śledziła każdy ruch małego szkraba, który kręcił się po lecznicy. Jak zwykle obok niego czuwała Nenufarowy Kielich, obserwując każdy jego krok, by przypadkiem się nie zranił. To było niedorzeczne! Jak ona mogła tak łatwo zaufać obcemu kociakowi? Z drugiej strony buraska zawsze była taka miła i współczująca. Może jeszcze uda się ją ‘naprawić’ i sprowadzić na właściwą drogę.
— Ja wychodzę! — rzuciła Różana Woń, kierując się ku wyjściu. Dymna od razu dostrzegła w tym szansę. Idealną okazję, by przyjrzeć się nieco bliżej temu małemu ‘szpiegowi’. Ruszyła powoli w stronę Nenufarowego Kielicha, starając się wyglądać zupełnie niewinnie.
— Nena! — zawołała, kładąc łapę na jej barku, jakby znały się od zawsze. Wojowniczka lekko drgnęła, zaskoczona nagłą bliskością ze strony uczennicy. — Lubisz pomagać innym, prawda?
Żółtooka przez chwilę patrzyła na nią bez słowa, po czym na jej pyszczku pojawił się ciepły uśmiech.
— Oczywiście! Dlatego serce mi się rozkleiło, gdy zobaczyłam tego malucha. Tak mi go żal. Musiał opuścić rodzinę w tak młodym wieku… Nie wygląda na starszego niż księżyc, a już przeżył więcej niż niejeden wojownik! — zażartowała. Gąbce nie było jednak do śmiechu, gdy w grę wchodził szpieg. To był poważny temat, a tej latorośli nie można było za bardzo rozpieszczać. Powinni dokładnie ważyć słowa w jego obecności – nigdy nie wiadomo, które z nich sprawi, że mały szpieg poczuje się pewniej w towarzystwie swoich ofiar. Jeśli zacznie brać koty na litość, nadejdzie ich koniec.
— Wszyscy tu przeżyliśmy powódź. Straciliśmy obóz, zapasy… Nie sądzę, żeby porwanie przez mewę było gorsze — mruknęła ponuro z przesadną powagą. Buraska spuściła wzrok, omiatając posadzkę ogonem.
— Tak… masz rację — odparła cicho, kładąc po sobie uszy. Po chwili spędzonej w milczeniu, odchrząknęła, a jej pyszczek się rozpogodził. — A co u ciebie? Chciałaś mnie o coś poprosić? — próbowała zmienić temat. Uczennica medyczki zawahała się na moment, po czym skinęła głową.
— Mogłabyś przynieść mi coś do jedzenia? I może też do picia? — spytała słodkim głosikiem. Musiała sprawiać wrażenie wiarygodnej. — Muszę pilnować składziku i czekać na chorych. Różana Woń wyszła, a jeśli mnie też by tu nie było… Kto wie, może ktoś by umarł! — dodała teatralnie, kładąc łapę na czole, na co Nenufarowy Kielich się uśmiechnęła.
— Nie ma sprawy! Zaraz wrócę, tylko miej oko na Szepta! Nie powinien sprawiać problemów.
Gąbczasta Łapa prychnęła cicho pod nosem, obserwując, jak wojowniczka znika w wyjściu z lecznicy. Idealnie. Różanej Woni nie było, Neny także. Została tylko ona… i ten mały oszust. Gąbczasta Łapa pochyliła się nad kociakiem. Już zdążył zasnąć, jego bok unosił się i opadał powoli, rytmicznie. Odstąpiła od niego na chwilę, po czym sięgnęła po kilka listków macierzanki. To pozwoli mu nieco się odprężyć, a gdy koty czują się bezpieczne, często zdradzają za dużo informacji! W taki sposób wyciągnie z niego całą prawdę. Point wyśpiewa jej wszystkie swoje plany jak z nut! Nawet nie zauważy, gdy Spieniona Gwiazda wyrzuci go z klanu!
— Hej, Szepciku! — zawołała, mrugając niewinnie. Przysunęła listki niemal pod jego nosek. — Zjedz to. To na wzmocnienie! Trafiłeś tu taki słaby, chorowity… — westchnęła, kręcąc powoli głową, jakby faktycznie martwiła się o jego zdrowie. Kocurek wahał się, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Gąbka wepchnęła mu zioło do pyszczka łapą. Gdy przeżuł, wyszczerzyła ząbki.
— Chcesz zostać wojownikiem? — zapytała, przekrzywiając głowę. Musiała wiedzieć, do czego będzie go szkolić Klan. Wojownik? Wtedy mógłby nauczyć się walczyć i stać się zagrożeniem. Ogrodnik? Poznałby trujące rośliny, które łatwo byłoby ukryć w piszczce. Obie rangi były równie zabójcze. Najlepiej byłoby, gdyby młody Szept od początku był w starszyźnie. — Wiesz, są też inne role — mówiła dalej. — Ogrodnik, medyk… ale ty medykiem być nie możesz. To tylko dla kotów z rodu. Dla mnie. Moja babcia była przywódczynią! Nazywała się Srocza Gwiazda… — "O takiej rodzinie mógłbyś tylko pomarzyć" – dodała w myślach, zadzierając dumnie brodę.
— Pewnie chciałbyś być w mojej rodzinie! My rządzimy Klanem Nocy! — zaczęła się przechwalać, kładąc dumnie łapę na klatce piersiowej.

<Mały szpiegu?>

01 sierpnia 2025

Od Gąbczastej Łapy

Powódź

Całkiem niedawno doszły ją wieści, że jej siostra zmarła. W pierwszym momencie to do niej nie dotarło – wyparła to ze swojej główki, nie chcąc do tego wracać. Odpychała tę myśl tak długo i tak zacięcie, że sama przez moment zapomniała, że Mątwiego Marzenia już z nimi nie było. Przypomniała sobie o tym, dopiero siedząc w obozie, zwinąwszy się w kłębek przy jednej ze ścian. Obserwowała rozmawiające ze sobą koty, dzielące się radosnymi nowinkami i przykrymi wieściami. W duszy pragnęła, że ktokolwiek warty rozmowy, akurat by do niej podszedł. Była zbyt przybita, by ruszyć się z miejsca, a jednocześnie łaknęła bliskości, pokrzepienia. Zdawało się, że utęsknieniem w ślepiach, leżała tak przez całe sezony – aż wtem, z nieba lunęły ciężkie, ogromne krople wody, które swą wielkością dorównywały dorodnym winogronom. Wiatr trzeszczał, przeciskając się przez gęste trzcinowe mury. Szarpał gałęzie, porywał kwiaty, które jakiś czas temu zakwitły na sumaku. Niby nic wielkiego – zwykła burza, ot co – a jednak nagle, wraz z wichrem, urwała się gałąź, z impetem trafiając prosto w pysk Krabowych Paluszków. Kotka wrzasnęła wniebogłosy, przykuwając tym samym wzrok niektórych pobratymców. Gąbczasta Łapa zawiesiła wzrok na szylkretce, śmiejąc się z niej pod nosem, co w ostatnich dniach było dla niej wręcz dziwnie nietypowe.
Krople zdawały się przybierać na sile, a razem z nimi, pojawiły się plany, które wysnute zostały przez potomstwo Wężynowej Łapy. Nim jednak doszły one do skutku, coś pękło, coś się ułamało i zatrzeszczało. Na jakiekolwiek instrukcje było już za późno – morskie fale, wzmagane wichrem, uderzyły z całej siły w trzcinowe ściany. Woda z morza, a także rzeki, zaczęła gwałtownie wlewać się do środka obozu, pustosząc przy tym pień na zwierzynę. Wszyscy wojownicy zwalili się z nóg, gdy podmuchy wiatru szarpały za ich futra. Niebo wręcz wrzeszczało. Do uszu dymnej uczennicy raz po raz docierały przerażone krzyki, świsty i grzmoty. Nim zdążyła mrugnąć, straciła grunt pod łapami. Wyciągnęła kończyny do przodu, błagalnie próbując załapać jakikolwiek kontakt z powierzchnią, lecz na to było już zbyt późno. Musiała płynąć.
Dookoła panował chaos. Uczennica kątem oka, co jakiś czas, dostrzegała sylwetki kotów. Przeklinała w myślach parszywy los, który wpierw uśmiercił jej siostrę, a potem, by na wszelki wypadek ją dobić, zesłał im powódź. “Na Klan Gwiazdy! Jak tylko się dowiem, kto do tego dopuścił, to łapy z zadka powyrywam!” – pomyślała, chaotycznie młócąc łapami pod powierzchnią wody. Jej ruchy były jednak na tyle chaotyczne, że w żadnym stopniu nie przybliżała się do celu – do ogromnego drzewa, którego korona wystawała ponad mętną taflę. Gąbczasta Łapa gdzieś nieopodal dostrzegła swoją mentorkę, która z trudnością unosiła się nad powierzchnią. W pierwszym momencie pomyślała, by instynktownie jej pomóc, lecz potem zderzyła się z rzeczywistością. Sama była w znacznie gorszej sytuacji niż ciemnofutra. Nie byłaby w stanie jej pomóc, a w ostateczności zapewne utonęłyby obie, co byłoby ogromnym ciosem dla społeczności Klanu Nocy.
Kotka zmrużyła oczy, przebierając uparcie łapami. Z każdą chwilą uciekały z niej siły, lecz w końcu odniosła wrażenie, że nieco przybliżyła się do upragnionych gałęzi, na których wreszcie mogłaby odetchnąć z ulgą. Nie wiedziała, odkąd pływanie stało się dla niej takie ciężkie. Może wtedy, gdy rozpoczęła pracę z ziołami? Może i wiedziała, co użyć na ból zęba lub kaszel, ale nie była zbyt uzdolniona fizycznie. Czuła, że w tej sytuacji nawet kocię poradziłoby sobie lepiej od niej. Zmarnowana, jednak wciąż zdeterminowana do tego, by przeżyć, szarpała kończynami. “To pewnie jakiś spisek, aby się mnie pozbyć!” – powtarzała w myślach, próbując zachować skupienie. Płynęła dzielnie do przodu, aż do momentu, w którym jej pyszczek nagle całkowicie zanurzył się pod powierzchnią wody. Z jej nosa uciekły już ostatnie bąbelki powietrza, a wtedy do głowy wślizgnęła się myśl: “To koniec”.
Jednak… nie tym razem. Gąbka desperacko wyciągnęła się do góry, biorąc w płuca haust powietrza. Otworzywszy oczy, poczuła, jak krople wody spływają jej po pyszczku. Łapy miała ociężałe i obolałe, a mięśnie piekły ją od bólu. Kolejny ruch był coraz bardziej sztywny od poprzedniego. “To niemożliwe! Jakim cudem, ja, członek Klanu Nocy od urodzenia, tak tragicznie pływam!” – pomyślała z rozpaczą, gryząc się w język. Ten niewielki gest przywrócił ją do porządku. Na krótką chwilę zapomniała o trudnościach, lekko przybliżając się do celu. Może jednak nie było tak źle i tylko przesadzała w obliczu zagrożenia? Nie. Na pewno nie. Z kolejnym nieudanym ruchem, wróciła świadomość tego, że w tym momencie walczyła ona na śmierć i życie. W jej głowie zrodziła się jednak nadzieja – czy gdy zawoła o pomoc, ktoś przyjdzie jej na ratunek? Wpierw otworzyła pyszczek, jednak nie uciekł z niego żaden dźwięk. Jej gardło – ściśnięte, suche. Dymna mogłaby przysiąc, że przed oczami widziała już słaby zarys sylwetek, które należały do gwiezdnych przodków.
— NIECH MI KTOŚ POMOŻE!!! — wydarła się w końcu, zmuszając się do działania. Przestawszy poruszać łapami, dała się ponieść nurtowi – a gdy myślała, że śmierć zaciska wokół niej swe szpony, podpłynęła do niej Rozpędzona Łapa. Szylkretka złapała dryfującą bezradnie uczennicę, trzymając jej nos nad wodą. Sytuacja wydawała się opanowana, a przynajmniej na ten krótki moment, który wypełnił serca obu kotek nadzieją. Potem – prędko i brutalnie – okazało się, że skora do pomocy rówieśniczka, nie była w stanie zbyt długo ciągnąć ze sobą dobrze odżywioną księżniczkę.
— Ech… Nie musisz tego robić — wykrztusiła, godząc się z myślą, że z tej sytuacji tylko jedna z nich wyjdzie żywa; i będzie to Rozpędzona Łapa.
— Będzie dobrze, trzymaj się!
Resztkami sił, szylkretka pchnęła dymną w kierunku drzewa. Ta, nie spoglądając za siebie, uczepiła się go desperacko. Wreszcie poczuła, że jest bezpieczna.
Wkrótce wciągnęli ją na jedną z gałęzi, gdzie wreszcie mogła odsapnąć. Sączyła się z niej woda, której krople powolutku mieszały się z falami. Przeżyła – a to wszystko dzięki Rozpędzonej Łapie, która mimo swojego młodego wieku, odważyła się pomóc większej od siebie towarzyszce. Tak bardzo chciała jej podziękować, lecz była na to zbyt zmęczona. Pływanie zdecydowanie nie było jej mocną stroną, co zdawała się bardzo przeżywać. Położyła pulsującą głowę na łapach i zmrużyła oczy, czując, jak obraz przed nią zaczyna wirować. Jeszcze nim przymknęła powieki, dostrzegła mroczki. Na moment jakby zasnęła.
Złudnie myślała, że sytuacja już jest opanowana, że większość członków Klanu Nocy siedzi już bezpiecznie wśród liści, kryjąc się w ich cieniu przed złowrogimi kroplami. Wtedy otworzyła ślipka, niemal od razu zawieszając wzrok na szkarłatnej plamie, która na tle wzburzonej tafli powiększała się z każdym kolejnym uderzeniem serca. Gąbczasta Łapa przekręciła głowę w stronę Ćmiej Łapy, która siedziała tuż obok niej.
— Ja… ja nie mogę uwierzyć, że to się stało… — mamrotała cicho pod nosem, trzęsąc się nieznacznie z zimna i przeżytego szoku. Dymna rozejrzała się wokół siebie, tym samym napotykając się na martwe ciała kolejno Perlistej Łzy i Różyczki. Ten widok przysporzył ją o ból klatki piersiowej.
— Znałaś kogoś z tych kotów? — spytała niemrawo, wskazując pazurem na zwiotczałe truchła. Nie miała nawet siły za nich płakać, choć ten widok sprawiał, że miała ochotę krzyczeć, przeklinając cały ten świat. Dlaczego nie mogła położyć się teraz w swoim własnym legowisku, by jutro zbudzić się i stwierdzić, że to wszystko było tylko złym snem?
— Wiesz… ja nikogo w powodzi nie straciłam, ale Mątwia Ła- to znaczy… Marzenie… umarła jakiś czas temu. Była moją siostrą — wspomniała, szukając u liliowej choć kapki współczucia.
— Tylko Różyczkę… ale nie zdążyłam jej poznać za dobrze — odparła, po czym podniosła uszy, przypomniawszy sobie o następnych słowach dymnej. — Ojejku… współczuję ci… — dodała, następnie milknąc. Uczennica odwróciła od niej wzrok, by obserwować dalszy rozwój sytuacji.
Jak dotąd Gąbka tylko siedziała na gałęzi, drżąc lekko i próbując jakoś się na niej utrzymać. Szum wody i wciąż uderzające o pień fale, sprawiały, że wszystko wydawało się stokroć mniej stabilne, niż było w rzeczywistości. Dymna czuła się nieco odcięta od świata – a zresztą, nawet nie miała w tym momencie siły, by z kimkolwiek rozmawiać. Siedziała w milczeniu, tępo i bezradnie obserwując to, co działo się tuż przed nią. Aż w pewnym momencie, kątem oka, dostrzegła poruszenie nieco niżej. Starszy wojownik, cały mokry, gorączkowo wczepiał się pazurami w pień, próbując nieudolnie wdrapać się wyżej. Jego łapy trzęsły się już z wysiłku. Uczennica rozejrzała się po innych, jednak nikt nie zwracał na kocura szczególnej uwagi. Każdy był zajęty sobą i swoimi najbliższymi.
Zacisnęła zęby, ostrożnie schodząc nieco niżej. Gdy była już wystarczająco blisko, wyciągnęła łapę w jego stronę.
— Właź! — krzyknęła, starając się przebić przez wichurę i dźwięk uderzających fal. Wtem poczuła, jak jego zimne, rozedrgane łapsko owija się wokół jej przedramienia. Z całej siły pociągnęła go do góry, zaciskając zęby z wysiłku. Przez moment miała wrażenie, że oboje spadną, ale w ostatniej chwili udało jej się podciągnąć na tyle wysoko, że Kolcolist był w stanie już samodzielnie wdrapać się na jedną z gałęzi.
— Na Klan Gwiazdy! Udało się! — zawołała, dysząc ciężko, ale z dumą patrząc na uratowanego wojownika. To była jedna z niewielu rzeczy, które dziś naprawdę jej się udały.
Otarła pyszczek o ramię, próbując pozbyć się kropelek wody z wibrysów, po czym rozejrzała się po pobratymcach. Było ich sporo, ale z pewnością brakowało kilku sztuk. Zmarszczyła brwi ze zmartwienia – ktoś jeszcze zginął?
— Gdzie jest… Latająca Ryba? — zapytała, nieco głośniej, niż planowała, ale może to i lepiej. Może ktoś ją usłyszy, ktoś, kto zna odpowiedź. — Widzieliście ją gdzieś?
Nagły świst, który uciekł z pyszczka Świteziankowej Łapy, przeszył powietrze. Był na tyle głośny, że niejednego kota mógłby o zawał przysporzyć! Właściwie, to prawie mu się to udało – Krabowe Paluszki aż podskoczyła z przerażenia i mało brakowało, a spadłaby w ciemną czeluść wody. Bura uczennica obserwowała przez moment niebo, po czym utkwiła wzrok w oddali, szepcząc łagodnie w stronę Gąbczastej Łapy:
— O tam — wskazała paluszkiem w jedną ze stron. Miała rację, w mroku dało się chwilami dostrzec kształt trzęsącej się postaci, skulonej na czubku skałki, która niegdyś była legowiskiem medyczek. Teraz wyglądał jak osamotniona wysepka, wystająca ponad taflę wody. Stała na nim Latająca Ryba, która wyglądała, jakby lada moment miała osunąć się z powrotem do wody. Gąbka poczuła, jak jej serce bije szybciej. Miała nadzieję, że wojowniczka wytrzyma do momentu, w którym uzyska pomoc, lub w którym woda zacznie opadać. Szkoda by było, gdyby kotka tak pozornie łatwa do uratowania, przepadła na wieki.
“Ciekawe, jak radzi sobie moja mama…” – pomyślała nagle. Czarno-biała zastępczyni jeszcze przed powodzią wyruszyła z obozu, od tamtego momentu jej nie widziała. “A Krewetkowa Łapa? Jej też tu nie widzę” – dodała, przekręcając nerwowo głową. W duchu modliła się do Klanu Gwiazdy, by ten uchronił bliskie jej koty

***

Leżąc smętnie, obserwowała wzruszoną taflę wody. Wczoraj... to wszystko wydawało się takie nieprawdziwe, że dymna nawet nie poczuła realnego zagrożenia. Dopiero dziś to wszystko do niej dotarło. Nie tylko powódź, ale i śmierć jej siostry – Mątwiego Marzenia. Tęskniła już za mamą, która... była, cóż, na pewno gdzieś. Chciała porozmawiać z Różaną Wonią, ale medyczka znajdowała się na odległej gałęzi. Nie miała przy sobie nikogo. Nikogo, z kim mogłaby podzielić się swoimi uczuciami. Westchnęła, przyglądając się kilku kamieniom, które dawniej zwane były legowiskiem medyka. Na pewno ze składziku wypłukały się wszystkie zioła! Całe sezony im zajmie, aby to wszystko odbudować!
Gąbczasta Łapa postanowiła rozejrzeć się po kotach, które ostały się na sumaku. Podniosła swoją głowę bardzo ostrożnie, jednocześnie przyciskając swoje uszy do czaszki. Bała się, że straci równowagę i runie do lodowatej, brudnej wody. Jej futro i tak było już umorusane i posklejane, ale nie chciała przeżywać tego na nowo. Badając teren wzrokiem, dostrzegła kilkoro pobratymców, którzy leżeli na drzewie, jak trupy. Przez chwilę przeraziła się, że może faktycznie w nocy umarli! Na szczęście, gdy dostrzegła ich powoli opadające i unoszące się boki, rozluźniła nieco mięśnie. Delikatnie podciągnęła się w stronę jednego z wężyniątek, ciężko oddychając.
— Wężynowy Splocie, cześć! — wyszeptała, nachylając się nad pyszczkiem wojowniczki. Wyglądała na smutną, wręcz przygnębioną. Leżała tak, jakby wszystkie siły już z niej uciekły. — Może coś cię boli? W razie co... mogę postarać się poszukać jakichś ziół, gdy tylko woda opadnie! Chciałabyś?
Zielonooka ani drgnęła na słowa uczennicy. Kotka wtem przypomniała sobie o Rosiczkowej Łapie. Szylkretka faktycznie tamtej nocy nie usnęła wraz z resztą na gałęziach. Musiała być gdzieś daleko... lub głęboko. Pod wodą.
— Nie marnuj na mnie ziół, są koty bardziej poszkodowane — wychrypiała wojowniczka, po czym spojrzała na dymną tylko po to, aby ocenić, w jakim jest stanie. Gąbka nie wyglądała dobrze, ale nie wyglądała też źle. Nie miała widocznych zranień, lecz była nieco zziębnięta i pokrzywdzona przez lepkie błoto, a także ostre gałęzie. — A Ty… Jak się czujesz?
Gdy dotarły do niej słowa szylkretki, ciężko westchnęła. Spoglądając na jej pyszczek, mogła dostrzec kompletny brak nadziei. Nic dziwnego, że zachowywała się właśnie w ten sposób. Gąbkę, oprócz psychicznego stanu Wężynki, martwiły też jej poharatane plecy, na których futro było pozlepiane krwią.
— Nie mów tak! Żadne zioło użyte po to, aby drugi kot poczuł się lepiej, nie jest zmarnowane — zapewniła ją, zaciskając ząbki. Nie do końca wiedziała, jak się pociesza inne koty. Nie była w tym zbyt dobra, ale czuła, że tego właśnie potrzebuje wojowniczka. — Może kilka ziarenek maku? — zaczęła wymieniać. — I trochę szczawiu — dodała. Jego liście w formie papki świetnie leczyły rany. Dymna obawiała się tylko, że nie uda jej się odnaleźć tego, czego w tym momencie potrzebowała. — Jakoś damy radę... — wymamrotała, odwracając łebek od Wężynowego Splotu. — Hej, a może, aby odciągnąć się od złych myśli, chciałabyś pomóc mi i Różanej Woni poszukać ziół, gdy woda już opadnie? Nie wiem, czy mentorka na to pozwoli... ale zawsze można spróbować! — zaproponowała. Wężynowy Splot wykrzywiła pyszczek, biorąc powietrze w płuca. Nie odpowiedziała, a jedynie odwróciła głowę.
— Chodźmy rozejrzeć się po obozie — westchnęła i podniosła się z miejsca, uważając przy tym na Lulka. Skrzywiła się delikatnie, dopiero teraz poczuła jak bardzo bolą ją łapy.
— Ja pokręcę się w legowisku uczniów, może zajrzę do wyjścia z obozu — poinformowała uczennicę medyczki, zeskakując w tym samym czasie z drzewa. Resztki wody obmyły jej łapy, ochładzając już i tak zmarznięte ciało.
Dymna przechyliła główkę, widząc, jak Wężynowy Splot zeskakuje z gałęzi. Gdy opadła na ziemię, dookoła niej rozbryznęła się woda. Chciała jej powiedzieć, aby na siebie uważała, ale nie zdążyła. Wymamrotała tylko coś pod nosem i niechętnie zeskoczyła w dół. Chłodna, mętna woda owinęła się jej wokół łap, sięgając aż do łokci. Bycie niskim to jednak okropne przekleństwo!
— Dobrze! Ja zobaczę, co w legowisku medyka, choć nie liczę na wiele... — mruknęła pod nosem. Sama już nie wiedziała, czy mówiła to do samej siebie, czy do szylkretki. Powoli, z bijącym sercem w klatce piersiowej, zbliżyła się do miejsca, w którym spała od ostatnich kilku księżyców. Cały dach z tataraka i gałęzi sumaka był zniszczony, co bardzo ją zmartwiło. W wodzie kręciło się kilka przemoczonych, zniszczonych ziół, a po składziku nie było już ani śladu. Ten widok zmroził jej krew w żyłach. Tak długo pracowała z Różaną Wonią, aby niczego im nie brakowało, a teraz? Teraz nie było już nic! Lamentując cicho, wygrzebała się spomiędzy dwóch głazów, wychodząc na środek obozu.
Przez moment stała w bezruchu, a w jej oczach zbierały się łzy. Czuła się bezsilna, pokonana.
Postanowiła, że jeszcze raz dokładnie rozejrzy się po legowisku, by upewnić się, że nie zostały tam żadne zioła, które mogłyby się jeszcze na coś przydać. Nadzieja, choć niewielka, wciąż cicho tliła się w jej sercu. Najpierw wsunęła się do zniszczonego legowiska emerytowanych kotów. W środku było cicho, ale ruchy Gąbczastej Łapy niosły się tu echem. W kącie dostrzegła dwa posłania, oba rozklekotane i przesiąknięte wodą, ze złamanymi patykami i zniszczoną korą. Wyglądały, jakby lada moment miały się kompletnie rozpaść. Ostrożnie podeszła do jednego z nich i nachyliła się, obwąchując je dokładnie. Do jej nozdrzy napłynął znajomy, choć słaby zapach stęchlizny i wilgoci. To musiało być posłanie Zimorodkowego Życzenia. Pamiętała ją, była kiedyś medyczką w Klanie Nocy. Uczennica miała jeszcze w głowie wspomnienia, w których to liliowa pochylała się nad rannymi, podając im zioła. Szkoda, że musiała zrezygnować z tej roli. Przez obrażenia... chyba. Dla dymnej nie było to do końca jasne, w końcu była wtedy jeszcze dosyć młoda.
Nie udało jej się znaleźć nic użytecznego. Może trochę mchu, który jednak był napęczniały od brudnej, niezdatnej do spożycia wody. Kotka westchnęła i ruszyła dalej, tym razem zatrzymując się przy kolejnym posłaniu. Niewątpliwie należało ono do Krzyczącej Makreli. Na tę myśl, Gąbka lekko zadrżała. Jeszcze nie tak dawno przynosiła mu zioła, próbowała zrobić wszystko, aby nie czuł bólu związanego ze starością. A teraz? Teraz srebrny był już tylko wspomnieniem. Siedział gdzieś na Srebrnej Skórce, z daleka spoglądając na swoich towarzyszy. Może nawet smutno się do nich uśmiechał, jednocześnie cicho im kibicując? Zacisnęła szczękę, starając się nie poddać temu drapaniu w gardle i ścisku w klatce piersiowej. Czuła, jak łezka zbiera się w kąciku oka, ale szybko zamrugała i wypuściła powietrze z płuc. Musiała się skupić, to nie był czas na opłakiwanie zmarłych pobratymców. Oderwała wzrok od posłania i ruszyła dalej, ostrożnie.
Tym razem jej łapy zaprowadziły ją pod wejście do izolatki. Przez chwilę się zawahała, przekrzywiając delikatnie głowę. Dopiero teraz zauważyła jej obecność. Nigdy wcześniej nie zwróciła na nią uwagi. W końcu... w Klanie Nocy nie było żadnych dzikusów, którym przydałoby się takie miejsce. To pomieszczenie zawsze wydawało się zbędne, jak relikt przeszłości, który tylko zbiera kurz. Gąbczasta Łapa ostrożnie wsunęła głowę do środka, czując, jak jej serce przyspiesza. W ciemności mogło kryć się wszystko! Niestety jej wyobraźnia podsuwała jej tylko same najgorsze scenariusze. Czy zaraz coś na nią wyskoczy? Może potwór? Albo jakiś duch? Poczuła się, jak małe kocię, które po usłyszeniu opowieści od starszych, po raz pierwszy opuszcza żłobek. W tym miejscu panował dziwny półmrok, a z każdej strony dobiegał nieprzyjemny chlupot. Kotka wzdrygnęła się mimowolnie i cofnęła o kilka kroków, mrużąc oczy. Niczego nie dostrzegała, ale jej mięśnie były spięte, jak naciągnięta żyłka. Wypuściła z siebie ciche westchnienie, fukając pod nosem na własną głupotę i ruszyła do składziku. Jeszcze niedawno w tym miejscu roiło się od ziół, ususzonych liści, patyków i pajęczyn, a teraz? Panowała tu pustka, wszystko zniknęło. W wodzie pływało tylko kilka połamanych łodyg, które przypominały o tym, że niegdyś było tu inaczej. Gąbka zmrużyła oczy. Czy faktycznie nic tu nie zostało, czy może po prostu była zbyt rozkojarzona, by to dostrzec?
Z każdą chwilą miała wrażenie, że powietrze robi się coraz cięższe, a wszystkie zapachy o stokroć intensywniejsze. Gdy dotarła do miejsca, w którym dawniej spoczywali chorzy, uderzył ją zapach – silny, nieprzyjemny zapach śmierci i choroby. Choć już wcześniej także tu przebywała, dopiero teraz poczuła to wyraźnie. Może wcześniej jej umysł nie chciał tego przyjąć, a może dopiero teraz otworzyły jej się oczy (płuca)? Nic dziwnego, w końcu strach potęgował tu wszystkie sygnały, odbierane przez jej narządy zmysłów. Nie chcąc dłużej tu przebywać, odwróciła się gwałtownie i niemal podbiegła do ostatniego kąta lecznicy. Miejsca, którego odwiedzać nie chciała, a mimo wszystko ją tu przyciągało. Dwa legowiska. Jedno większe, pachnące znajomo. Tam zawsze spała Różana Woń. Nawet gdy Gąbka udawała, że nie patrzy, kątem oka obserwowała, jak czarna kotka się układa, jak mruczy coś przed sen. Drugie legowisko – mniejsze, nieco poszarpane, ale wciąż... nie dało się zaprzeczyć, że należało ono do niej samej. Gąbczasta Łapa poczuła, jak serce ściska jej się w klatce piersiowej. Na początku próbowała zachować spokój, oddychać równomiernie, powtarzać sobie, że nic się nie dzieje. Ale widok jej własnego posłania, opuszczonego, zniszczonego... to? To było za wiele. Łzy, choć próbowała je powstrzymać, spłynęły po jej policzku. Zanurzone po łokcie w lodowatej wodzie łapy, poczęły drżeć. Mimo chłodu zrobiło jej się... dziwnie ciepło.

***

Gąbczasta Łapa leżała w prowizorycznym legowisku medyczek, trzymając głowę na łapach. W jej koszmarach wciąż objawiała się tamta powódź, która zniszczyła całe ich dotychczasowe obozowisko. Zniszczyła… wszystko. Każdy stos zwierzyny, każdą kępkę ziół, każde legowisko. Choć jej pobratymcy dzielnie trudzili się nad tym, by odbudować obóz, ona nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Całymi dniami zamierała w bezruchu, tęskniąc za wersją siebie sprzed śmierci siostry i powodzi. Była wtedy radosna. Szczęśliwa. A teraz była tylko cieniem dawnej siebie. Chodziła przybita, niemalże nie odzywając się do innych kotów. A jednak wciąż posiadała obowiązki, które musiała wykonywać. Z tego powodu zdziwiła się, gdy podeszła do niej szylkretka. Jedna z córek Wężyny. Gąbczasta Łapa powoli przeniosła wzrok na jej pyszczek – Rosiczkowa Kropla, żywa, choć jeszcze niedawno wszyscy z jej rodzeństwa opłakiwali jej śmierć. Ciekawe, jak wygląda życie, gdy twoi bliscy myślą, że już na zawsze cię stracili.
— Co tam? — wychrypiała w końcu, sama zdziwiona swoim głosem. W tym momencie zaczęła rozumieć stan Wężynowego Splotu, zanim Rosiczka się odnalazła. Dymna odchrząknęła, próbując pozbyć się flegmy, która zalegała w jej gardle. Potem, by jakoś pokazać się przed wojowniczką, podniosła się z miejsca. Przez fakt, że miała napuszone i zmierzwione futro, wyglądała, jakby była o wiele większa, niż zazwyczaj. Gdzieś między kołtunami powtykane miała pokruszone listki, połamane gałązki i wyschnięte kawałki błota. Wyglądała tragicznie – jakby całe dnie spędzała na spaniu – choć co prawda stwierdzenie to było bardzo bliskie prawdy. Rosiczkowa Kropla cofnęła się, swój pyszczek wykrzywiając w gorzkim grymasie. Gąbczasta Łapa zmarszczyła brwi. — Języka ci w gębie brakuje? Odezwij się — dodała zrezygnowana, chcąc mieć już te upokarzające spotkanie za sobą.
— Ugh, nie musisz być od razu taka niemiła! — mruknęła niepewnie szylkretka, przewracając oczami. Jej ruchy były ostrożne, ale widocznie przemyślane. “Kolejna, co próbuje naśladować swoją szurniętą mamusię! Świetnie” – pomyślała dymna. — Przyszłam tylko powiedzieć, że podczas pracy rozbolał mnie bark — dodała, ściszając głos. Uczennica podeszła bliżej, oglądając Rosiczkową Kroplę. Spojrzawszy na nią, stwierdziła, że kotka nie ma na skórze widocznych ran, co musiało oznaczać, że problem leżał gdzieś głębiej. Gdzieś w środku.
— Byłabyś w stanie opisać mi to uczucie? — zapytała, odgarniając futro szylkretowej kocicy, która drgała z bólu przy każdym silniejszym nacisku. Spojrzała na jej pyszczek, który mówił sam za siebie – młodsza czuła ogromny ból. Pod jej włosami wokół barku pojawił się obrzęk. — Zapewne go sobie wybiłaś — zdiagnozowała pacjentkę, która skupiona na tym, by nie wydrzeć się zaraz na cały głos, zagryzała szczękę. Dymna postanowiła działać szybko. Chwyciła w zęby liście wierzby, których mieli tu pod dostatkiem i rzuciwszy je pod łapy Rosiczki, rozkazała przełknąć:
— Musisz je zjeść, dobrze? Uśmierzą nieco ból, podczas gdy ja będę nastawiać ci bark — poinstruowała wojowniczkę, w której oczach pojawiło się zmartwienie. Gąbka, widząc to, wypuściła powietrze z płuc. — Nie masz się o co martwić, jesteś w dobrych łapach! — zapewniła ją, z uśmiechem wymalowanym na pyszczku. Szylkretka posłusznie przeżuła liście, nawet nie protestując. Można by pokusić się o stwierdzenie, że ból kompletnie odebrał jej chęci do dalszej dyskusji, co znacznie ułatwiało medyczce sprawę.
— Połóż się — poleciła. Rosiczkowa Kropla ugięła łapy, następnie kładąc się na boku. Kurz i pył od razu osiadł na wcześniej niezabrudzonym futrze kotki. Brązowooka oparła delikatnie swoje przednie łapy na jej barku, lecz zanim przeszła do następnego etapu, z pyszczka szylkretki wyrwało się zdanie:
— Tylko szybko, proszę!
Gąbczasta Łapa skinęła głową, a następnie sprawnym ruchem nastawiła kotce staw.
— I co? Nawet nie poczułaś, prawda? — mruknęła zadziornie, robiąc kilka kroków w tył. Nie spuszczała wzroku z wojowniczki, która podniosła się ociężale z gleby – już chciała uciec, jednak dymna zatrzymała ją ruchem swojej łapy. — A dokąd to? Chyba nie myślisz, że puszczę cię wolno! To nie jest takie hop siup, jakby ci się wydawało — miauknęła twardo, unosząc jedną brew w górę. Rosiczka nie wyglądała na szczególnie rozweseloną. — Musisz odpoczywać co najmniej do jutra. Jeśli znowu zaczniesz ‘pracować’, istnieje ryzyko, że ponownie wybijesz sobie bark! — przestrzegła ją, opuściwszy swoją łapę w dół. Szylkretka, domyślając się, że uczennica jej nie odpuści, usiadła gdzieś na uboczu.
— Niech ci będzie — burknęła pod nosem, wzrokiem wędrując w stronę swojej rodziny. Obserwowała ich ze smutkiem i tęsknotą w oczach, jakby już od kilku sezonów nie zamieniła z nimi ani jednego słowa. Gąbka zaczęła zastanawiać się, czy to celowa metoda manipulacji, czy Rosiczka naprawdę tak bardzo pragnęła porozmawiać z najbliższymi.
Postanowiła, że się do niej dosiądzie – choć towarzyszka nie sprawiała wrażenie chętnej na pogaduszki. A przynajmniej nie z nią.
— Na co tak patrzysz? — zapytała łagodnie, przekręcając łebek. Szylkretka w odpowiedzi jedynie westchnęła, tym razem spojrzenie swych zielonkawych oczu przenosząc na ciemną kotkę. — No dobra, może pozwolę ci iść, jeśli obiecasz, że będziesz odpoczywać. Co ty na to? — zaproponowała, zagryzając wargę w niepewności. Czy właśnie o to chodziło Rosiczce? Mimo wszystko nie chciała jej tu trzymać mimo woli – po prostu nie czułaby się z tym dobrze. Rosiczkowa Kropla zgodziła się na warunki uczennicy, podnosząc się z miejsca. Jej kroki wciąż zdawały się takie chwiejne i niepewne, nieco kulawe. “Dziwna. W tej rodzince to chyba dziedziczne…” – pomyślała, ze wzrokiem zawieszonym na odchodzącej kotce. “Wydaje się jednak lepsza, niż swoja matka i jej pomioty” – zachichotała.

Wyleczeni: Rosiczkowa Łapa (Rosiczkowa Kropla)

13 lipca 2025

Od Gąbczastej Łapy CD. Krewetki (Krewetkowej Łapy)

Kiedyś

— Naprawdę jesteś niemiła! Ja myślałam, że lubisz się bawić z innymi kotami, ale się myliłam… — zapłakana Krewetka wyrzuciła z siebie słowa z taką rozpaczą, jakby świat właśnie się kończył. Jej drobne łapki uderzyły w ziemię ze złości, a jej futerko całe się najeżyło. Zanim Gąbczasta Łapa zdążyła jakkolwiek zareagować, kociak odwrócił się na pięcie i pobiegł w stronę swojej matki. Uczennica patrzyła za nią z naburmuszoną miną, marszcząc nos i wyciągając język w geście dziecinnej frustracji. Przez moment jeszcze obserwowała oddalającego się kociaka, zanim zauważyła, jak z półmroku wyłania się pysk jednej z karmicielek. Nie wyglądała na ani trochę rozbawioną, a jej spojrzenie było zimne, jak lód. Dymna cofnęła się o krok, a potem kolejny, aż w końcu wycofała się ze żłobka. Jeszcze trochę, a tamta kotka zabiłaby ją samym swoim wzrokiem!

***

Był wczesny ranek, a powietrze zdawało się jeszcze rześkie, pełne wilgoci, a przede wszystkim przesiąknięte delikatnym zapachem ziół. Gąbczasta Łapa siedziała leniwie przed wejściem do lecznicy, z łapami wsuniętymi pod siebie i przymkniętymi powiekami. Pozwalała, by delikatne promienie słoneczne muskały jej grzbiet, ciesząc się tym rzadkim momentem spokoju. Cisza była niemal święta – przerywana tylko melodyjnym ćwierkaniem ptaków i szmerem porannych rozmów w obozie. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Przez większość Pory Zielonych Liści nikt poważnie nie chorował. Nie było skaleczeń, biegunek, natrętnych kleszczy, ani wrzasku przerażonych matek, które przychodziły ze swoimi kociętami do medyka, gdy te miały tylko niewielkie zadrapanie.
Ach… tak, życie było idealne, ale niestety ta sielanka nie mogła trwać wiecznie.
— Gąbko, to ty, prawda? — rozległ się nagle znajomy, nieco zachrypnięty głos. Dymna kotka otworzyła niechętnie ślepia, jakby każda sekunda odpoczynku była zbyt cenna, by go przerywać. Spojrzała w stronę, z której dochodził do niej głos i natychmiast poznała nadchodzącą sylwetkę. Starszy, pręgowany wojownik, Kolcolistne Kwiecie. Poruszał się wolno, a jego oczy były półprzymknięte i zaczerwienione. — Tak strasznie bolą mnie oczy! Szczypią, czasem łzawią… — wyjaśnił, krzywiąc się i unosząc łapę, którą niemal teatralnie przycisnął do pyska. Uczennica westchnęła cicho, nie kryjąc niechęci. Podniosła się z miejsca, strzepując z futra trochę ziarenek piachu.
— Wchodź do środka, nie będziesz tu stał, bidulku — rzuciła z nutą troski w głosie, choć jej ton był również odrobinę prześmiewczy. Odwróciła się szybko i zniknęła w cieniu lecznicy, gdzie panował półmrok, a także chłód. W powietrzu unosił się zapach kurzu, a także świeżych i nieświeżych ziół. Gdzieś w rogu leżała skulona Różana Woń, ledwo dostrzegalna w słabym świetle. Spała głęboko, oddychając spokojnie – zapewne zmęczona po całym dniu zbierania roślin. Gąbczasta Łapa podeszła do składziku, sięgając po zioła, a w głowie już szykowała diagnozę. — Raczej na pewno masz infekcję. Nie wiem, co robiłeś, że ją dostałeś, ale wiem, co ci na nią podać. — Uśmiechnęła się lekko, rzucając kocurowi figlarne spojrzenie, a zaraz potem zanurkowała w pęki ziół. Wyciągnęła z nich glistnik jaskółcze ziele. Pamiętała przestrogę mentorki o jego nadmiarze, ale… no, wyglądało na to, że nie przesadziła z jego ilością. Chyba.
Przeżuwając przygotowaną porcję, spojrzała na wojownika.
— Zamknij oczy — poleciła, a zanim zdążył się poruszyć, sama uniosła łapę i delikatnie przymknęła mu powieki. — Schyl się — dodała, po czym nałożyła papkę na jego oczy i zabezpieczyła okład pajęczyną, tak, jak uczyła ją Różana Woń. — Może lepiej zostań przez jakiś czas w lecznicy, co? — mruknęła, unosząc brew. — Zanim okład zacznie działać. W końcu nie chcemy, abyś powpadał na jakieś biedne koty w obozie!
Kolcolistne Kwiecie burknął coś pod nosem, ale nie protestował. Dzielnie dał się zaprowadzić na jedno z posłań i ułożył się ostrożnie, próbując nie zrzucić swojego świeżego opatrunku z twarzy. Gdy Gąbka już odchodziła, rozległ się jego głos:
— Och, a tak w ogóle rozmawiałem wczoraj z Siwą Czaplą… taki z niego pocieszny chłopak! A jaki on sympatyczny… ale niestety narzekał mi na popękane poduszki. Czy był tu już? — Uczennica spojrzała na niego przez ramię, a jej uszy drgnęły lekko.
— Nie. Nie widziałam go tu, a wczoraj cały dzień przesiedziałam w lecznicy! — odparła z wyraźnym zdziwieniem. — Mogę do niego zagadać, jeśli to uczyni cię spokojniejszym — dodała z lekkim westchnieniem. Gdy kocur skinął głową, natychmiast, niemal podskakując, wybiegła z legowiska.
Nawet nie musiała długo szukać! Siwa Czapla wylegiwał się beztrosko przed legowiskiem wojowników, rozciągając się przeciągle w promieniach słońca. Wyglądał tak spokojnie, jakby cały świat był tylko miękkim kłębkiem mchu, a problemy zdrowotne istniały jedynie w bajkach opowiadanych młodym kociętom. Ugh. Dlaczego sam nie przyszedł? Gąbczasta Łapa przyspieszyła, stawiając łapy z nieco większą siłą, niż było trzeba. Zbliżyła się do niego energicznie, a jej ogon szarpnął powietrze.
— Jak tam twoje poduszki?
Siwa Czapla aż podskoczył, zaskoczony nagłym, chłodnym tonem uczennicy. Jego uszy poruszyły się nerwowo, a on sam zaskoczony obrócił głowę, jakby próbując przypomnieć sobie, co zrobił źle.
— Przecież wiem, że wczoraj na nie narzekałeś! — uparła się Gąbczasta Łapa, nadymając policzki. Jej ton był mieszanką rozdrażnienia, zniecierpliwienia i tej typowej, medycznej stanowczości, która najwyraźniej wykiełkowała w niej przez Różaną Woń. Siwa Czapla opuścił głowę, a jego uszy przywarły do głowy.
— To prawda…! Ale nie musisz być zła tylko na mnie! — zaczął. — Bursztynowy Brzask cały czas skarży się na bóle stawów! Próbowaliśmy zabrać go do medyka, ale on jest uparty! Zawsze chodzi taki… szorstki, chłodny. Ja się go boję! — zawył, teatralnie odchylając się do tyłu. Uczennica zmarszczyła brwi i spojrzała na niego z góry (na tyle, o ile pozwalał jej wzrost).
— Zawołaj go tu! Nie ma wyboru, idzie z nami — rozkazała, prostując się na swoich niezbyt długich łapkach. A tak miała nadzieję, że Klan Nocy nagle magicznie przestał chorować! Ale nie, wszyscy najwyraźniej postanowili skryć swoje dolegliwości przed światłem dziennym!
Siwa Czapla z wyraźnym brakiem entuzjazmu zanurkował do legowiska. Słychać było tylko kilka cichych protestów, zanim wyciągnął stamtąd nieco zdezorientowanego kremowego kocura.
— Bolą cię stawy, mam rację? Na Klan Gwiazdy! Jeśli nie nauczycie się przychodzić do medyków, to pozdychacie jak muchy! Co za tragedia! Czy ja wyglądam, jakbym gryzła?
— Trochę — odparł Siwa Czapla bez większego namysłu. Dymna uczennica tylko zmierzyła go lodowatym spojrzeniem i mruknęła:
— Sio, do legowiska! Różana Woń powinna już nie spać, ona się wami zajmie. Nie mam już na was siły… — burknęła. Siwa Czapla i Bursztynowy Brzask spojrzeli się po sobie, a potem posłusznie zaczęli człapać w stronę lecznicy – i gdy już wreszcie Gąbka myślała, że czeka ją wolne, nagle zjawiła się ona. Srebrna uczennica. Śnieżna Łapa. Dymna aż drgnęła. Niemożliwe… czy to… kolejny chory?
— Gąbczasta Łapo! Chyba się przegrzałam! Zasnęłam wczoraj na słońcu, a taki skwar był! Kręci mi się w głowie, chyba mam gorączkę… — westchnęła smutno, patrząc na uczennicę wielkimi oczami. Gąbka westchnęła i szybko wzięła do pyszczka mech, który wplątał się w jej futro.
— Chodź. Musisz pić dużo wody, ponadto zrobię ci chłodny okład, dobrze? — oznajmiła, na co Śnieżna Łapa kiwnęła głową. Obie skierowały się do wyjścia z obozu, by dotrzeć nad brzeg rzeki.

***

Niedawno odbyła się ceremonia Krewetki… a właściwie już Krewetkowej Łapy. Dymna uczennica medyka, Gąbczasta Łapa, obserwowała ją z oddali, przypominając sobie tamtą krzyczącą smarkulę, która niegdyś wpadła w histerię tylko dlatego, że nie mogła wygrać w berka. Od ich ostatniego starcia nie zamieniły ze sobą ani słowa – i szczerze mówiąc, Gąbka nie czuła potrzeby tego zmieniać. A jednak, gdy dostrzegła szylkretkę stojącą samotnie na środku obozu, z nieco zdezorientowanym spojrzeniem, jakby jeszcze nie wiedziała, co zrobić ze swoim nowym statusem uczennicy… coś podpowiedziało jej, aby do niej zagadać.
— Hej, Krewetko, Krewetkunio! — zawołała, unosząc ogon w przyjaznym geście i podchodząc do niej sprężystym krokiem. Jej pysk rozciągnął się w uśmiechu, choć w oczach można było dostrzec ten sam figlarny błysk, który wtedy tak ją zirytował. Krewetkowa Łapa zmarszczyła lekko brwi i zadarła głowę, widocznie niepewna, jak powinna zareagować. — Dawno nie rozmawiałyśmy, prawda? — ciągnęła Gąbka z pozorną lekkością w głosie. — Nasze ostatnie spotkanie było… zaskakujące! Nieprawdaż?

<Krewetkowa Łapo?>

Wyleczeni: Bursztynowy Brzask, Siwa Czapla, Śnieżna Łapa, Kolcolistne Kwiecie

22 czerwca 2025

Od Gąbczastej Łapy CD. Szałwiowego Serca

Gąbka, tak jak zwykle, siedziała w lecznicy. Różanej Woni nie było, wybyła z legowiska skoro świt, mrucząc pod nosem coś o tym, że uczennica ma przez ten czas nie roznieść całej lecznicy. Kotka miała ochotę wyjść, pochodzić po obozie, rozprostować kości, ale starsza medyczka nakazała jej, aby nigdzie się nie ruszała – tak więc zrobiła, a przynajmniej… się starała. Choć nie było to łatwe. Siedzenie bez celu powoli ją dobijało, a łapy aż świerzbiły do tego, aby trochę pobiegać, poskakać. Zamiast tego przerzucała zioła z jednej sterty na drugą albo poprawiała puste legowiska, które tylko czekały na nieistniejących pacjentów. Oczywiście zerkała co chwilę w stronę wyjścia, mając nadzieję, że może już za chwilę, Różana Woń wróci, ale cały czas napotykała jedynie na puste wejście do legowiska. Co za koszmar!
W pewnym momencie, zamiast czarnej kotki, w wejściu pojawiła się niebieska sylwetka jednej z wojowniczek, która targała za sobą kogoś znajomego. Nawet bardzo. Kotem, który niechętnie człapał za Mżącym Przelotem, był ten sam, niesforny uczeń – Samowolna Łapa. Już kiedyś go leczyła! Tak, pamiętała to! Tym razem wyglądał jakoś blado, słabo. Ledwo trzymał się na łapach, futro miał zmierzwione, a oczy delikatnie zaszklone. Wojowniczka poruszała się zdecydowanie bardziej spokojnie, ale po jej minie było widać, że czuła dyskomfort. Gąbka w pierwszej chwili podbiegła do czarno-białego ucznia.
— O rany! To znowu ty? Co z ciebie taka sierota! — zawołała nagle, nie mogąc się powstrzymać. To były pierwsze słowa, które ślina nasunęła jej na język, jednak niebieska kotka nie wyglądała na zadowoloną, Samowolna Łapa zresztą też. Oboje wyglądali na zmęczonych.
— Gąbczasta Łapo, on… wymiotuje — wyjaśniła spokojnie Mżący Przelot, w jej głosie było słychać błaganie o litość. — Od samego rana. Nic nie je, tylko kręci się w kółko i stęka, że boli go brzuch — westchnęła ciężko, ale dymna uczennica gdzieś w połowie przestała się skupiać na jej słowach. Bardziej zainteresował ją fakt, że wojowniczka mówiła niewyraźnie, przy czym starała się jak najmniej poruszać pyskiem. Gąbka spojrzała w jej stronę, a potem zrobiła kilka kroków naprzód, aż jej oczy zalśniły.
— Boli cię ząb, mam rację? Ach, widać to z daleka! Ale o nic się nawet nie martw, ja już znajdę na to zioła! Różana Woń uczyła mnie, co podaje się na bolące zębiska — pochwaliła się, unosząc dumnie brodę. Mżący Przelot nie odpowiedziała, a jedynie skinęła głową. Uczennica, widocznie ucieszona, zanurkowała pyskiem w składziku z ziołami, szukając czegoś, co było twarde i miało chropowatą teksturę. W końcu udało jej się natrafić na poszukiwane zioło, a wtedy sprawnie i szybko pochwyciła je w swoją paszczę i wyciągnęła spośród reszty medykamentów. Trzymała oczywiście nic innego jak olszową korę. Szybko podbiegła do wojowniczki, kładąc przed nią szaro-brązowy kawałek kory. — Proszę bardzo! Musisz to przeżuć, ale nie połykaj. Musisz to potem wypluć, jak poczujesz, że ból mija — wyjaśniła. — A teraz… muszę się zająć tym nieco cięższym przypadkiem, nie, Samowolna Łapo? — rzuciła, zwracając się do ucznia.
Samowolna Łapa już zdążyło dramatycznie położyć się na jednym z posłań, wzdychając do nieba. Gąbka pokiwała na to głową, jednocześnie przewracając oczami, dokładnie tak, jakby starszy uczeń nie robił tego po raz pierwszy.
— Zanim ci podam zioła, to musisz się podnieść! Nie chcę, aby mi się w lecznicy kot zadławił ziołami, wiesz? — burknęła, zmierzając prosto do składziku z ziołami. Liście były tam poukładane niechlujnie, bo taki po prostu był styl życia Gąbczastej Łapy. Niedawno w nich sprzątała, a już zrobił się bałagan… — Muszę to poprawić, zanim Różana Woń zauważy i się wkurzy… — szepnęła pod nosem.
— Jak ci idzie? Masz już te zioła? — odezwał się zniecierpliwiony Samowolna Łapa. Kotka ugryzła się w język, delikatnie pochylając się nad wielorakimi roślinami. “Co mogłabym mu podać? Może… wilcze jagody?” pomyślała, rozsuwając liście łapami. Na myśl o swoim żarcie, Gąbka delikatnie się uśmiechnęła. “Ale jestem śmieszna! A tak na serio… może naprawdę podam mu jakieś zioła przeciwwymiotne…” tak więc zaczęła szukać. Po chwili pochwyciła kilka liści i wróciła z nimi do Samowolnej Łapy, który wciąż wyglądał niemalże jak trup.
— Trzymaj. Musisz po prostu je zjeść, tylko jeśli byłbyś na tyle miły… to prosiłabym cię o to, abyś nie zwrócił mi tych ziół zaraz po ich przełknięciu — skrzywiła się, wypowiadając te słowa – ale by miała robotę! Musiałaby to wszystko sama… sprzątać. Ble! Uczeń z zaciekawieniem spojrzał się na zioła, a potem wzruszył ramionami i wszystkie łapczywie zeżarł. Najwidoczniej był bardzo zdesperowany, że tak chętnie je zjadł. To nie zdarza się często. — To teraz możecie już zmykać, jakby objawy wróciły, to mówcie śmiało! — delikatnie wyprosiła ich z lecznicy, a potem wypuściła powietrze z płuc i usiadła na ziemi, rozglądając się za nowym zajęciem.
Pomyślała o posprzątaniu w składziku, choć nie miała na to ogromnej ochoty. Leniwie, szurając łapami po podłożu, dotarła do miejsca, w którym skrywali wszystkie zioła. Wyciągnęła niektóre z nich, a potem… straciła jakiekolwiek resztki chęci i zaczęła od niechcenia przesuwać je z jednej strony na drugą, udając, że cokolwiek robi. Na szczęście jej wybitne zajęcie nie trwało za długo, bo w końcu usłyszała kroki. Miała nadzieję, że to Różana Woń już wróciła, ale ku jej rozczarowaniu… był to jej kuzyn – Szałwiowe Serce. Mimo to, gdy zobaczyła gościa, nieco się rozpromieniła.
— Cześć! Co tam? — spytała, przekręcając głowę. Lepsza była rozmowa z wojownikiem niż siedzenie w takiej nudzie!
— Cześć — odpowiedział, po czym tajemniczo zamilkł, robiąc dziwną minę. Widział, jak kotka patrzy się na niego dziwnie, aż w końcu nie kichnął, tłumacząc tym swoje zachowanie. Miał się wytłumaczyć, ale najwyraźniej już nie miał do tego potrzeby.
— A. Rozumiem — wymruczała Gąbka, od razu zmierzając w stronę identycznie wyglądających kupek ziół. — Katar?
— Katar, przeziębienie. Nie wiem. Złapało mnie... — zdołał powiedzieć, zanim nie kichnął po raz drugi. Gąbczasta Łapa zachichotała, wyciągając ze sterty kilka liści, które miałyby dodać Szałwiowemu Sercu sił, a także zapobiec katarowi i dalszemu rozwijaniu się choroby, a następnie kazała mu je pogryźć i zjeść.
— Co tam u ciebie? — spytała, siadając na ziemi. — Bo… u mnie bardzo nudno! Różana Woń gdzieś poszła, a ja muszę tu siedzieć bezczynnie i czekać, dopóki nie wróci. Trochę słabo, nie?
— No… — odparł niebieski w przerwach pomiędzy przeżuwaniem.
— Muszę jeszcze poprawić zioła w składziku! Ostatnio co prawda sprzątałam, ale… niedawno musiałam wyciągnąć z niego kilka roślin i znowu zrobił się bałagan! Tylko nawet nie waż się pochodzić, bo jakby Różana Woń się dowiedziała to…
Nie było jej jednak dane dokończyć, bo ciemna sylwetka pojawiła się w wejściu do legowiska medyka, zasłaniając tym samym przepływ promieni słonecznych. Gąbka została skąpana w cieniu starszej kotki.
— Różana Woni! — zawołała uczennica, niemal podskakując pod sam sufit lecznicy. Medyczka jednak nie wyglądała na zadowoloną. Zrobiła kilka ciężkich kroków w głąb legowiska i stanęła obok Szałwiowego Serca. Jej ciemne futro zlewało się w jedność, a na tle jej ciemnego pyszczka widniała para błyszczących oczu.
— Co on tu znowu robi? Nie mów mi tylko, że znowu ci pomaga! — mruknęła gniewnie.
— Nie, nie! On nic takiego… nie robi! Przyszedł tylko, bo miał katar. Dałam mu zioła i już miałam wygonić! W niczym mi nie pomaga, naprawdę… — zapewniła medyczkę, tym samym przeganiając pointa, aby opuścił lecznicę.

***

Różana Woń siedziała w lecznicy, Gąbka natomiast wygrzewała się w słoneczku gdzieś poza lecznicą. Miała zmrużone oczy, a jej skóra pod futrem delikatnie piekła od ciepła. Już coraz bliżej było do Pory Zielonych Liści (nie pamiętam tych pór roku, dlatego zgaduję). Prawie wszystkie kwiaty zdążyły już zakwitnąć! To bardzo dobrze, bo zapasy w składziku były takie obfite, że mogłoby się wydawać, iż wystarczą na długie lata!
Po jakimś czasie Gąbka otworzyła sennie swoje brązowe ślepia, dostrzegając niedaleko Perlistą Łzę. Wydawała się… trochę zagubiona. Niech się nie martwi! Gąbczasta Łapa już śpieszy z pomocą!
— Hej, Perlista Łzo! Co tam u ciebie? — zawołała wesoło, podbiegając do niej w niewielkich podskokach. Perlista Łza odwróciła się powoli, marszcząc brwi. Jej futro na karku było delikatnie najeżone, a uszy położone na głowie. Wyglądała, jakby bardzo nie podobała jej się sytuacja, w której się znalazła.
— Och… mogłabyś powtórzyć? — spytała cicho, z grymasem na pyszczku. Dymna uczennica zawahała się na moment, widząc stan wojowniczki, ale potem uśmiechnęła się i machnęła na to łapą.
— Jak tam u ciebie! — powtórzyła głośniej, a potem przełknęła ślinę i od razu dodała: — Chyba niezbyt dobrze, co? Czemu tak się krzywisz?
Szylkretowa kotka westchnęła.
— Od kilku dni boli mnie ucho… — wyjaśniła, zerkając w bok. — Nie sądziłam, że to coś poważnego, ale najwyraźniej przydałoby się to zbadać — westchnęła. Gąbka przewróciła oczami. “Czemu oni zawsze zostawiają wszystko na ostatnią chwilę!” pomyślała. Zamiast udać się do medyka w pierwszy dzień, w którym pojawią się objawy – to wolą czekać na jakieś zbawienie od Klanu Gwiazdy! Co za bezsens!
— Dobrze! To chodź ze mną do lecznicy, Różana Woń na pewno coś ci na to da! — odparła po jakimś czasie, podchodząc do Perełki i popychając ją w stronę legowiska. Kotka delikatnie się przeraziła, robiąc kilka szybszych kroków do przodu.
— …Różana Woń? — przełknęła ślinę.
— Tak, booo mi się z lekka zapomniało, co podaje się na infekcję ucha! Ale Róża na pewno pamięta, więc wiesz — zaśmiała się nerwowo, a potem machnęła łapą. — To idziesz?
Perlista Łza dała się poprowadzić przez młodszą kotkę do lecznicy, w której panował półmrok. Różana Woń segregowała różne, a gdy usłyszała kroki, uniosła tylko uszy. Nawet na nich nie spojrzała. Gąbczasta Łapa odchrząknęła.
— Perlistą Łzę boli ucho, chyba ma jakąś infekcję. Podasz jej coś na to? — zapytała, podchodząc do mentorki, która wciąż ślęczała nad jakimiś roślinami. Różana Woń nie odezwała się, tylko wyciągnęła z jednego stosu kilka ziół i wcisnęła je Gąbce.
— Idź i nie przeszkadzaj mi więcej — miauknęła przez zaciśnięte zęby. Dymna pokiwała prędko główką i podbiegła do Perlistej Łzy, rzucając przed nią zioła.
— Co my tu mamy… to chyba aksamitka, wiesz? — wymamrotała, po chwili biorąc ją do pyszczka. — Nachyl się! — zażądała od szylkretowej wojowniczki, co ta wykonała. Potem Gąbka wysączyła trochę soku do ucha wojowniczki i łapą zaczęła go rozsmarowywać. Nawet nie wiedziała, czy tak to miało działać, ale wydawało się całkiem sensowne. Może nie będzie tak źle. — Gotowe!
Perlista Łza podziękowała nieśmiało, wychodząc już z lecznicy.
— Widzisz, jak sprawnie mi idzie? — pochwaliła się swojej mentorce, która trzymała w pysku kilka ziół, gotowa do wyjścia z legowiska. — Gdzie idziesz? — spytała, robiąc kilka kroków za nią.
— Spieniona Gwiazda wydaje się ostatnio wyczerpana. Jak ma przewodzić klanem w takim stanie? — wyjaśniła. Gąbczasta Łapa skinęła głową, wciąż idąc za czarną kotką.
— Mogę ci w czymś pomóc! — zaproponowała, ale zanim Róża cokolwiek odpowiedziała, uczennica już została w tyle, zatrzymana przez Szałwiowe Serce, który stanął jej na drodze. — Szałwiku! Uważaj, jak chodzisz! — burknęła, jednak prędko ochłonęła. — Coś za często się ostatnio widujemy! Znowu katar, czy po prostu zapomniałeś, że powinno się patrzeć pod łapy

<Szałwiowe Serce?>

[1731 słów]

[przyznano 35%]

Wyleczeni: Mżący Przelot, Samowolna Łapa, Perlista Łza, Spieniona Gwiazda

19 czerwca 2025

Od Gąbczastej Łapy

Zgromadzenie

Z chwilą, w której łapy Gąbczastej Łapy zderzyły się ze śliską powierzchnią, rozłączyła się od swojej mentorki, trzymając łeb uniesiony. W tłumie szukała kotów, które przykułyby jej uwagę. Długo czekać nie musiała – ponieważ prędko na wyspie zjawiła się przedstawicielka Owocowego Lasu, a za nią inne koty. Gąbka postawiła uszy do góry i zwinnie przebiła się przez obce jej koty, aby finalnie przedostać się do jednego owocniaka.
— Hej! Jak masz na imię? — spytała od razu, nawet się nie zastanawiając. — Jesteś z Owocowego Lasu, prawda? Na krety, to taka ciekawa przynależność! — dodała jeszcze, a jej wąsy poruszyły się z ekscytacji. — Może opowiesz mi trochę o waszych zwyczajach? Macie jednoczłonowe imiona, prawda? I podobno macie jakieś inne rangi niż my... To znaczy, Klan Nocy też jest pod tym względem bardzo unikatowy! Mamy na przykład ogrodników, których nie ma w innych klanach! — kontynuowała. Jej rozmówczyni wydawała się młoda, może załapią wspólny język, czy coś w tym stylu! Oby tylko dymna nie spłoszyła ją swoim zachowaniem. Owocniaczka zaś była tak zatopiona w swoich nikczemnych, wulgarnych myślach, że nie zauważyła, jak ciemna kotka zmierza w jej stronę. Dopiero kiedy została zalaną burzą słów i pytań, wróciła świadomością na wyspę.
— A-a... — słowa ugrzęzły jej pod językiem. Uczennica była w podobnym wieku co ona, najpewniej trochę młodsza. Na pewno była uczennicą, wielkością przypominała Jaśminowiec. Miała ładne futerko, lekko pokręcone, trochę jak tatko... Szybko się jednak pozbierała i przybrała nonszalancką, lekko wyniosłą maskę – była starsza, fajniejsza. Owocniaczka uśmiechnęła się lekko.
— Jestem z Owocowego Lasu, to prawda. Masz niezłe oko i niezły nos, chociaż... Ty pachniesz jak wodorosty i ryby, więc to też nie takie trudne odgadnąć, nawet jakbyś nie powiedziała, gdzie należysz... Ja pachnę ładnie, nie tak, jak przykładowo moja młodsza siostra – ona cuchnie zgniłymi jabłkami... Niestety tak to już u nas jest... Ty też mogłabyś śmierdzieć bardziej, ale... Ej! Pachniesz ziołami! Jesteś uczennicą medyka? Czy tym ogrodnikiem, co mówisz, że go macie…
Gąbczasta Łapa zachichotała na słowa kotki.
— Masz rację! Jestem uczennicą medyka — mruknęła radośnie, a potem wypięła dumnie pierś. — Bardzo lubię tę rangę! No i uwielbiam zapach ziół... a co do twojego zapachu, to chyba też nie jest zły. Nie wiem. A jak pachną zgniłe jabłka? Może twoja siostra gdzieś tu jest! Mogłabym się wtedy dowiedzieć — uśmiechnęła się do owocniaczki i zaczęła rozglądać dookoła. Wszystkie wonie różnych przynależności mieszały się tu ze sobą, przez co ciężko było wyczuć coś konkretnego. — Tak w ogóle to nazywam się Gąbczasta Łapa — przedstawiła się, po czym spytała:
— A ty? Nie przedstawiłaś się jeszcze.
— Miłostka się nazywam. Podobno po babci, ale nie znam jej. A co do siostry to nie ma jej tu. Została w obozie, bo pewnie by wpadła do jakiejś dziury i ktoś musiałby ją wyciągać – straszna z niej łamaga. Ach! — na samą myśl o obozie, Miłostka znów poczuła, jak się irytuje — Wszystkie fajne koty zostały w obozie, wiesz! To takie denerwujące! Tylko mój głupi brat tutaj jest ze mną, ale on jest głupszy niż ryba na drzewie! Mam wrażenie, jakby wszystko, co dzieje się w legowisku, było najważniejsze na świecie, że wszystko mnie omija, a nagle wszyscy zaprzyjaźnią się z moim najlepszym przyjacielem, którego tu nie ma! Wiesz, o czym mówię, Gąbczasta Łapo?
— Miłostka? — powtórzyła. — A co to tak właściwie znaczy? Poza tym bardzo ładnie brzmi! Podoba mi się... miłostka, miłostka... — Gąbka zaczęła powtarzać pod nosem, ale po chwili się opanowała i przestała, podnosząc głowę, aby spojrzeć na owocniaczkę.
Zdziwiła się na jej słowa.
— Jasne! — odparła prędko. — To musi być bardzo męczące! Ale z drugiej strony, jeśli ty jesteś na zgromadzeniu, to także możesz poznać jakieś nowe koty! Tyle ich tu jest... i zawsze się coś dzieje! Niech twoi znajomi żałują, że nie zostali wybrani! — podjęła próbę pocieszenia Miłostki, a potem krzywo się uśmiechnęła.
— Ale ja nie chcę żadnych nowych kotów – mój Len jest najfajniejszy — fuknęła, ale uznała, że jednak musi być trochę milsza, trochę bardziej... fajna — No ale prawda, mam nadzieję, że coś się stanie ciekawego. Bo wiesz... Skoro już tak tyle przeszłam i się fatygowałam, no to niech to będzie tego warte — uśmiechnęła się złośliwie, jakby już miała coś konkretnego na myśli.
— Ej, a czy bycie medykiem nie jest najnudniejszą rzeczą na świecie? Brzmi strasznie monotonnie, no i niektóre zioła tak śmierdzą! Mnie aż w nosie kręci. Raz prawie dostałam karę, bo się kręciłam po legowisku naszej szamanki i medyczki Pani Świergot. Nie wiem, nie mogłabym być takim kimś. Ja jestem zwiadowcą! Najfajniejszym kotem w całym Owocowym Lesie! — położyła łapę na swojej piersi, wypinając ją — Jakby były tutaj jakieś drzewa, to bym ci pokazała, bo nikt tak nie biega po drzewach, jak ja! Nawet wiewiórki. Ej, a wy w Klanie Nocy macie w ogóle drzewa? Czy mieszkacie pod skałami w rzece jak jakieś ślimaki?
Uczennica nieco zdziwiła się na słowa Miłostki. Czemu nie chciałaby mieć większej ilości znajomych? Dziwne.
— Nie wiem, kim jest ten Len, że jest dla ciebie taki ważny... ja to bym chciała mieć wielu znajomych! — przyznała, a potem wsłuchała się w słowa owocniaczki, która opowiadała o swojej randze. — Ej! Bycie medykiem jest świetne! Mogę leczyć koty, pomagać mojej mentorce, a przede wszystkim... mam niesamowitą więź z Klanem Gwiazdy! — mruknęła, choć tak naprawdę jeszcze nigdy nie miała okazji być na jednym ze spotkań medyków, gdzie wreszcie mogłaby spotkać się ze swoimi gwiezdnymi przodkami. — Ojej, zwiadowcą! A co, oprócz biegania po drzewach, robi się jako zwiadowca? — spytała. — I tak, mamy w Klanie Nocy Drzewa! Nawet całkiem dużo. Czemu mielibyśmy ich nie mieć? — przekręciła głowę.
— No bo... — zastanowiła się chwilę – w sumie jej wyobrażenie o Klanie Nocy było zbudowane z patyków i śliny – nie wiedziała o nim zupełnie nic... No prócz tego, że jedzą ryby, więc mają dużo wody — Dobra... Nie ważne... No jako zwiadowczyni robię same świetne rzeczy! No i niebezpieczne też! — usiadła wyniośle, owijając ogon wokół łap.
— Umiemy tak świetnie biegać po drzewach, aby móc z góry pilnować naszych terenów – jesteśmy jak zjawy w koronach! Nikt nas nie słyszy, nikt nie widzi i nie czuję, bo zapach żywicy maskuję naszą woń; to bardzo mądre rozwiązanie! Zwłaszcza że na naszych terenach aż roi się od lisów i borsuków! No a one nie umieją się wspinać; jesteśmy bezpieczni. O! No i umiem rozpoznawać gatunki, wiem, na jakie mam nie wchodzić, bo złamią się lub wygną pod moim ciężarem — nie wiedziała, czy zrobi to wrażenie na kotce, ale sama uważała, że jej droga szkolenia jest najfajniejsza na świecie. — Czy medycy znają się na drzewach? Znaczy się, no wiesz... Na wszystkich, nawet na tych, które nie mają żadnych... Dziwnych zastosowań. Jak nie, to ja mogę ci pokazać, no ale... Tu nie ma drzew... Ogólnie, strasznie tu brzydko.
— To chyba fajnie, nie wiem... — odparła na opowieści o randze zwiadowcy. — Na pewno ciekawsze to niż bycie zwykłym wojownikiem! U was też są wojownicy? Może macie jeszcze jakieś rangi? — zaczęła dopytywać, ale na kolejne słowa Miłostki, przymknęła pyszczek. — N-nie! — zawahała się, gdy to wypowiedziała. W jej oczach błysnęła iskra ekscytacji. — Różana Woń nigdy mnie nie uczyła o drzewach! Byłabym taka szczęśliwa, jeśli opowiedziałabyś mi o nich nieco więcej! — Gąbka miała wrażenie, że z radości zaraz zacznie się trząść. Rany, to zgromadzenie było takie fajne! Wreszcie mogła porozmawiać z kimś w podobnym wieku! — Ale... masz rację. Tu nic nie ma. To zwykły kamień! — spostrzegła, rozglądając się dookoła. Miłostka chciała kontynuować, chciała powiedzieć o tym, że mają oczywiście jeszcze wojowników, że mają tych idiotycznych, leniwych stróżów, no i że mają szamana, ale... Ale właśnie usłyszała, że coś się dzieje. Odwróciła głowę i...
— Na Wszechmatkę... Jaki wstyd — jęknęła, a zaciekawione spojrzenie Gąbki tylko wzmocniło to uczucie. — Widzisz te dwa koty, które się na siebie rzuciły? Widzisz tego starego kretyna? To mój ojciec... — powiedziała z krzywym uśmiechem; ale heca, ciekawe gdzie był Sekrecik.
— Chcesz może... Się przejść gdzieś, nie zostawać tutaj?
Uwagę Gąbki także przykuły dwa walczące ze sobą koty. Jeden z nich zdecydowanie był owocniakiem, Gąbka widziała, jak razem z grupą wchodził na wyspę! Swoje zaciekawienie spojrzenie przeniosła na Miłostkę, która na pewno musiała znać tego kocura. Na pysku towarzyszki wymalowane było zażenowanie.
— Znasz g- — chciała zapytać, lecz nie dokończyła, bo Miłostka jej przerwała. — Na Klan Gwiazdy! — wyrwało się z jej pyszczka. Dobrze, że jej rodzina nie odwalała takich rzeczy na zgromadzeniach! — No nie wiem. Chyba wolałabym poobserwować dalszy rozwój sytuacji!
— No dobra... — zgodziła się, obracając głowę w stronę akcji. Miała nadzieje, że nie zdradzi jej szczupła sylwetka ani lekko podkręcone futerko – może nikt się nie zczai, że to jej staruszek. — Ciekawe, o co poszło... Bo wiesz, mój tato jest zwykle jak gołąb – pocieszny i przymilny, a za matkę to by się dał pokroić. Niezła sprawa... Ciekawe co z tego wyjdzie... Na Wszechmatkę, ale mu staruszka da lanie, jak wrócimy — zaśmiała się dźwięcznie i szczerze. — Chcesz podejść bliżej? Może dowiemy się, o co chodzi, mi to nie robi różnicy.
Wtem uczennica zauważyła, jak dwójka kotów zostaje rozdzielona przez innych.
— No jasne, chodź! Tylko szybko, bo nam się jeszcze rozejdą! — mruknęła szybko i niezrozumiale, po czym zaczęła się przeciskać w stronę miejsca akcji.
— Chodź! Chodź! Ach! Ale akcja! — rzuciła Miłostka, gdy razem przebijały się z Nocniaczką między innymi kotami. Raz nawet, kiedy spotkała się z jakimś bucem, co zastawił jej specjalnie drogę, szepnęła, niemal z dumą, że ten czekoladowy to jej tato, a kiedy kot stał zdziwiony, przepchnęła i go. — Patrz! Leży! Leży jak kocie! Nie mogę, Gąbka, patrz! Ale żenujące! Jak myślisz, walnie piorun? — zapytała cała rozpromieniona i podekscytowana. Choć sytuacja wydawała się z pozoru nieprzyjemna, to młoda uczennica, uśmiechając się w najlepsze, za pomocą susów przemierzała wyspę. Podążała tuż za Miłostką, przytakując na każde jej słowo.
— Ale akcja! Ale by było, jakby przodkowie ich ukarali...! Mogłabym się każdemu chwalić, że widziałam ich gniew na własne oczy! — mruknęła. — Tylko już się chyba uspokaja... myślisz, że można coś jeszcze z tym zrobić?
Gąbka miała rację. Kocury już się nie biły, a kłótnia zdawała się przenieść między jej ojcem a jakimś innym kotem, który teraz trzymał go przy ziemi.
— Hm... ACH! Słyszysz, o czym gada staruszek? Poszło o mnie! Haha! Ja też jestem w to jakoś wmieszana! Myślisz, że powinnam zrobić jakąś scenkę?
Ciemnofutra nawet się nie zastanawiała. Słowa same wyrwały się z jej pyszczka:
— Tak! Tak!
Miłostka potrząsnęła głową, aby nadać swojemu futerku roztrzepany wygląd, nałożyła maskę strachu i przejęcia. Wzięła kilka głębokich oddechów i nagle wybiegła z grupy kotów, wrzeszcząc i nawołując.
— Ach! Ach! Tatusiu! Co oni ci robią?! — przednimi łapami naparła na Kijankowe Moczary, który dalej trzymał go na ziemi. Słyszała w tle głos jakiejś liderki, ale nie przeszkadzała sobie. Jej ruchy były gwałtowne i chaotyczne – to był jej wielki międzyklanowy występ.
— Proszę puścić mojego tatę! Proszę Panie Szanowny wojowniku! Nie rób mu już krzywdy, proszę — płakała i jęczała. Kijankowe Moczary spojrzał na rudą.
— Nie martw się, młoda. Twojemu ojcu z mojej łapy włos z głowy nie spadnie, jednak na razie musi ochłonąć. Wasza liderka... Sowia Gwi- Znaczy, Sowa, powinna zaraz tu kogoś przysłać. Oni zajmą się wymierzeniem mu kary.
Gąbczasta Łapa pobiegła tuż za Miłostką, a po jej skończonym występie, spojrzała się na swojego pobratymca. Przez chwilę stała w bezruchu, a potem wciąż nie spuszczając z niego wzroku, pochyliła się nad uchem owocniaczki i szepnęła:
— Czy twój ojciec zostanie osądzony? — spytała. — Jeśli osąd odbędzie się w obozie, na następnym zgromadzeniu chcę poznać jego wszystkie szczegóły! — zażądała żartobliwie, ale owocniaczka już patrzyła wilgotnymi oczami na nocniaka; gdzieś z tyłu słyszała śmiech Gąbki, co tylko dodawało jej animuszu do dalszej gry. Wtedy też poczuła jej bliższą obecność i usłyszała jej słowa. Przyłożyła jej ogon do pyska, jakby uciszając, a następnie poklepała nim po pysku. Nie może zniszczyć jej występu! Nie teraz!
— Szanowny Panie... Panie Wojowniku, ja... — zabrakło jej słów pysku. Czarny kocur był... nawet całkiem... nie! Brakuje mu tego jasnego futra i tych oczy niczym wonne siano... to nie Len! Ale... siano, zanim jest suche, jest przecież zieloną trawą... zieloną jak oczy wojownika... — Ah... Przepraszam, nie wiem co powiedzieć... Pan rozumie, tyle emocji, a też... Stoi pan na moim tacie, ja nie wiem, co się dzieje... Czy mógłby Pan... Wstać z niego... Jest już stary, jeszcze się połamie... Mama będzie zła, jak ojciec się połamie, rozumie Pan... — miała suszę w pysku, a oczy wędrowały to w dół, to znów na ostro zarysowany pysk wojownika. Kijankowe Moczary wysłuchał młodszej, po czym przerzucił spojrzenie zielonych oczu na kocura. Faktycznie, przestał się tak szamotać i pojękiwać, co wcześniej wprawiało łaciatego w lekki dyskomfort. I choć z czekoladowymi nigdy nic nie wiadomo, tak widząc zmartwienie w zaszklonych oczach córki napastnika, odsunął się, dając owocniakowi przestrzeń.
— Widzisz, płotko, jest zdrów jak (o)koń. Trochę się zakurzył, ale to może nawet i lepiej... Ekhem! — uciął, przypominając sobie, że nie jest w Klanie Nocy. — Myślę, że będzie miał szczęście, jeśli twoja mama go nie połamie, ale jak uważasz. Nie powinienem odbierać jej tej "przyjemności". Zmykać już, raz-dwa, nie ma tu na co patrzeć! — zaczął rozganiać gapiów. Miłostka odprowadziła wysokiego, smukłego, gibkiego, eleganckiego... Odprowadziła KOCURA wzrokiem. Spojrzała na ojca, który teraz powoli wstawał z ziemi. Był brudny, poobijany, ale cały i nawet całkiem... zadowolony? Posłał córce uśmiech, ale ta tylko podniosła brew i parsknęła, odchodząc. Odnalazła Gąbkę, którą uciszyła chwilę temu.
— Przepraszam za ten ogon w nosie, ale nie mogłabym pozwolić, żebyś zniszczyła mi przedstawienie! — uśmiechnęła się. — Niezłe to było co? Haha! Masz może jednak rację, że lepiej jest być tutaj, a nie w obozie! — była rozbudzona, a oczy iskrzyły jej się niczym poranna trawa. — Ej... a co to za kot... ten, co trzymał mi staruszka?
— Tak, tak! To było świetne! Nigdy tak dobrze się nie bawiłam! — Gąbka odparła, a potem wyprostowała się i spojrzała na Miłostkę. — Mówiłam! Na zgromadzeniach zawsze jest ciekawie!
Jej wzrok powędrował w stronę łaciatego kocura.
— On? Nazywa się Kijankowe Moczary — mruknęła. — Widziałaś, jak romansował dziś z tą kotką z Klanu Wilka na zgromadzeniu?
— Z Klanu Wilka? A co oni niby tam takiego mają? Pewnie śmierdzi u nich wilczymi bobkami — zażartowała, ale w sercu nie było jej tak do śmiechu. Chociaż... nie! Ona nie może teraz zdradzić Lna; on jest jej... no może nie partnerem, ale... może... kiedyś? — Nie mogę się doczekać, aż będę to mogła wszystkim opowiedzieć, nieźle się porobiło! Ale, wracając do tego, co mi szeptałaś na ucho – jasne, że ci wszystko opowiem! To będzie takie śmieszne! Bhaha! Nie wiem, co bym zrobiła na jego miejscu, jakby mi dali jakąś głupią karę, chyba bym się zapadła pod ziemię, chyba bym wolała odejść z owocowego lasu! Co byłoby najgorsze? Jak myślisz? Co brzmi na najgorszą karę, jaką mogłabyś za coś dostać?
Uczennica wzruszyła ramionami.
— Nie wiem, ale mamy z nimi sojusz — nie wiedziała nawet, od kiedy i po co był ten sojusz, ale chwila, ona była jego owocem... — O! Wiesz, że moja mama jest z Klanu Nocy, a tata z Klanu Wilka? To przez ten sojusz! Jestem jego symbolem! Brzmi fajnie, prawda?
Gąbka umilkła na moment, mrużąc oczy.
— Bardzo bym nie chciała, aby mi nadali jakieś głupie imię! U nas już jeden taki element jest, nazywa się Samowolna Łapa! — mruknęła. — Ale to nie koniec! W ogóle to go zdegradowali, wcześniej był wojownikiem!
— Who! Ale masakra! Chyba bym sobie oczy wyrwała, żeby tylko nie widzieć, jak na mnie patrzą! Ale wstyd! Ale imię chyba jeszcze gorsze! Mojego brata mogliby ukarać za bycie idiotą, mu się przyda głupie imię! — zaśmiała się. — Ej, a w sumie... Co to jest gąbka? To coś z wody? Jakaś ryba? — pytała, ale nagle zobaczyła innego kota, który idzie w ich stronę – był wkurzony?
— Wybaczcie, że przeszkadzam — nieznajomy zaczął niewinnie, choć w jego oczach i mówie ciała było widać istne wkurzenie. — Ale co macie do Klanu Wilka, a dokładniej TY co do nas masz?! — spytał zjeżony, stając niemal przed Miłostką.
— Co? Nie wiem, o czym mówisz, kolego — kotka powiedziała potulnie, wpatrując się w widocznie młodszego kocura. Mówiła cicho, wesoło, tak, aby nie można było wziąć ją za wrogą. — Nic do was nie mam, przecież to oczywiste, że trzeba być dla siebie miłym, no, chyba że ktoś śmierdzi jak wilczy zadek, ale nie mówię, że ty śmierdzisz. Gąbka nie śmierdzi jak pół wilczego zadka! — zaśmiała się.
— Myślisz, że to jest zabawne? Widać, że kogoś tu nie kochają i szuka publiki — syknął, chcąc przemówić jej do rozsądku słowami, a nie pazurami. Futro Gąbki się zjeżyło.
— Ej, koleżko, wyluzuj nieco! — wtrąciła się w ich rozmowę. — Myślisz, że nam się chce marnować ślinę na koty takie, jak wy? — dodała, nie czując, że robi coś potencjalnie złego. — Od razu uważasz, że wszystko jest o Klanie Wilka! My sobie tylko... spokojnie gawędzimy, nie masz żadnych powodów do tak nagłego atakowania nas! Patrz na siebie, co? — mruknęła oburzona. — Czasami może stwierdzimy jakieś fakty, ale czy to coś złego? — być może w zwyczajnych warunkach nie powiedziałaby czegoś takiego, ale pod wpływem obecności Miłostki, robiła cokolwiek, aby wyglądać na bardziej fajną.
— Jak widać, chce, skoro twoja koleżanka nas publicznie obraża. Poza tym to jest jedynie wasza opinia, a nie stwierdzanie faktów, rozróżniajcie jedno od drugiego może. I patrzę na siebie i jedynie bronię dobrego imienia własnego klanu, skoro wy nie umiecie o innych mówić z szacunkiem — prychnął, mając ochotę ich dwójkę porządnie zdzielić w te puste łby. Miłostka przewróciła oczami.
— Jeju... Może i mój żart był trochę niesmaczny, ale był śmieszny! Prawda, Gąbko? Zaśmiałaś się? — nie czekała na odpowiedź koleżanki. — Ale teraz już powiem coś, co jest faktycznie prawdą i wyniosłam to z obserwacji — uśmiechnęła się złośliwie do nocniaczki i puściła jej oczko. — Koty z Klanu Wilka to strasznie nudne buce. Macie patyk w zadku i nie umiecie się nawet zaśmiać, bo was małe gałązki wiercą w pupie – umiecie tylko stać wyprostowani, a pyski krzywicie jak przy zatwardzeniu – co jest zrozumiałe, bo tyłek zatyka wam kawałek drzewa.
— A może po prostu mamy swoją godność i nie zniżamy się do poziomu kogoś takiego jak ty — stwierdził, odnosząc wrażenie, że kotka jest jedynie mocna w gadce, ale gdyby doszło co do czego, to nie byłoby jej tak do śmiechu. — Poza tym lepiej patyk w zadku niż mieć za dużo luzu i potem problemy — mruknął, wygładzając sierść wzdłuż kręgosłupa. Adrenalina trochę opadła i racjonalne myślenie zaczęło brać górę, co nie umknęło uwadze Gąbczastej Łapy.
— Aj, idź już sobie, bo strasznie przynudzasz! Nie potrzebujemy rozmów z takim marudą i niszczycielem dobrej zabawy! — jęknęła. — Chyba że wolisz przekonać się o tym, że twoje pazury są równie tępe, co twoje myślenie — przewróciła oczami, a potem pomachała łapą, jakby próbowała odgonić od siebie wkurzającego robaka. Co ten wilczak jeszcze tu robił? Nie wolał się zająć swoimi sprawami, tylko musiał im głowę zawracać?
— No! Chcesz zobaczyć, co umiemy! Myślisz sobie, że co? Że jak jesteś kocurem, a my dwie kotki to możesz nami pomiatać, ty wilczy zadku? — Miłostka zaśmiała się. — Widzisz? Jak jesteś taki smętny, to nie masz obstawy, a jak jesteś taki zabawny i fajny, jak ja, to masz taką super przyjaciółkę jak Gąbką! — wyszczerzyła się do niego, pokazując zęby.
— To jest strasznie żenujące, wiesz? Jesteś żenujący! Żywica ci chyba weszła nosem i zakleiła mózg, bo nawet żadna myśl nie płynie.
— Już wam nie jest do śmiechu? Och, jak mi przykro. A o moje pazury się nie martw — odparł, zastanawiając się powoli czy chce mu się marnować czas na te mysie móżdżki.
— Jeszcze traficie na kogoś, kto będzie miał gdzieś kodeks czy przodków lub późniejsze konsekwencje. Poza tym, po co zaczynasz temat tego, że wy kotki, ja kocur? Co to ma do tego? Już nie masz argumentów i próbujesz się ratować czymkolwiek?
— Ale mi jest bardzo do śmiechu! Bo jak widzę takiego groźnego młodzika, który wyżej sra, niż dupę ma, to jedyne, co jestem w stanie zrobić, to z radością obserwować, jak zgrywa mędrca! — Gąbka warknęła, zadzierając brodę do góry. — Ciebie to i nawet samo Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd by się wstydziło, nie wspominając już o Klanie Gwiazdy! — dodała, a potem mruknęła:
— Nagle taki przejęty jesteś naszym zdrowiem, co?
— Uuu, zawiało grozą. I lepiej zgrywać mędrca niż być idiotą, który myśli, że nim nie jest. Może się przejąłem, ponieważ jeśli coś wam się stanie przed następnym zgromadzeniem, to z kim będę prowadzić tak ciekawe dywagacje? — odparł, unikając tematu Klanu Gwiazd i Mrocznej Puszczy.
— Wiesz... — Miłostka zmrużyła ślepia i uśmiechnęła się z litością — Myślę, że bycie idiotą nam nie grozi... Zjadłeś cały idiotyzm tego świata i myślisz, że to, co wpakowałeś sobie do pyska, to rozum. Masz tuupet, nie powiem... — spojrzała na Gąbkę — Niezły ten nasz nowy koleżka, co? Już nie mogę się doczekać, co ciekawego powie następnym razem. Może opowie nam, jak się je szyszki??
— A jakie ma wybujałe ego! Szyszki szyszkami – ciekawe, kiedy zacznie jeść kamienie! — dopowiedziała uczennica.
— Dla was specjalnie znajdę coś lepszego niż szyszki, w końcu to takie oklepane. Cóż... To, co niby wpakowałem sobie do pyska, jest na pewno bliższe rozumu, niż tego, co wy tam macie — powiedział, zastanawiając się, czemu zaczyna się dobrze bawić, prowadząc tę dyskusję. — Kamienie? Mówisz z własnego doświadczenia może?
— Wiesz co... My w Owocowym Lesie mamy naprawdę dobre warunki; nie musimy żuć kamieni. Wiesz co, strasznie jesteś nudny, naprawdę, jak lubię się kłócić i dyskutować z kretynami, a mam duże doświadczenie w tym, to ty jesteś aż nad wyraz głupi, no i bucowaty. — szylkretka odwróciła się na tylnych łapach i zerknęła na Gąbkę. — Powiedz temu nudziarzowi, że nie będę już strzępić na niego języka.
Gąbka natychmiast zwróciła się do wilczaka.
— Słyszałeś! Idź sobie od nas, brudasie — burknęła.
— Owocowy Las? I wszystko jasne w takim razie. Widać, że z was mysie móżdżki, że koty z innych klanów muszą was wyręczać i wspierać w rozmowie. Brudasem to co najwyżej jesteś ty, nocniaku – skwitował. — Ale cóż, było miło. Jakbyście kiedyś jeszcze chciały pogadać, to pytajcie o Pustułkową Łapę — zakończył miłym akcentem, by odejść od dwójki kotek.

[3560 słów]

[przyznano 71%]