Pręgowana, futrzasta łapa mocno przycisnęła główkę Kamyczka do ziemi, na co kociak stęknął z bólu.— Ojejku, nic ci nie jest? — wymiauczał od razu Dąbek, cofając się i przepraszając. — Nie chciałem cię zranić, naprawdę! Chcesz pójść do Cisowego Tchnienia? Albo do mamy?
Maluch wstał i otrzepał się z brudu, który przylgnął do jego sierści. Ból powoli gasł i nie sprawiał mu wielkiego problemu. Nie było potrzeby zawracać nikomu głowy. Na myśl mu jednak przyszło, że jego brat z każdym księżycem staje się coraz silniejszy, większy i barczysty. To super, bo dzięki temu Kamyczek miał pewność, że srebrny zostanie wielkim wojownikiem. A bicolor chciał jak najlepiej dla swojej rodziny.
— Nie, spokojnie — odparł kociak, śmiejąc się cicho. — Co ze mnie za niezdara, że się przewróciłem. Bawmy się dalej! Teraz ty jesteś myszą, uciekaj! — zawołał i zaśmiał się. Piszcząc z podekscytowania, rzucił się w pogoń za Dąbkiem, biegnąc, najszybciej jak potrafił. Miał wrażenie w tym momencie, że wyprzedziłby błyskawicę, bo nikt nie był w stanie dorównać jego prędkości. Silne łapy odbijały się od ziemi, przelatywały nad trawą, następnie lądowały na ułamek uderzenia serca i znowu wyskakiwały w górę.
“Łał, skoro potrafię tak biegać, to żadna zdobycz mi nie ucieknie”, pomyślał zadowolony, skracając dystans, który dzielił go od brata.
— Mam cię! — pisnął, skacząc, najdalej jak potrafił i lądując na futrzastym grzbiecie srebrnego. Mocno objął łapami jego ciało i nie dał się zrzucić, kiedy w plątaninie sierści i łap przeturlali się po leśnej polanie tworzącej obóz Klanu Wilka.
Obydwoje mocno sapali, kiedy podnosili się i otrzepywali futra. Byli mocno zmęczeni tą gonitwą, a także walkami, które toczyli podczas zabawy. Kamyczek spojrzał na Dąbka i uśmiechnął się, pokazując rząd małych ząbków, które niedawno mu urosły.
— Fajnie było, prawda?
— Oczywiście! — miauknął srebrny, kiwając gorliwie głową. — Co teraz robimy?
Bicolor zaśmiał się cicho. Oczywiście, jego brat nie mógł usiedzieć ani chwili w bezczynności. Tak więc Kamyczek wytężył swój umysł w poszukiwaniu ciekawego zajęcia, na które mogliby poświęcić resztę czasu, który im został do wschodu księżyca.
— Może pójdziemy do uczniów? Żeby nas czegoś nauczyli? — zaproponował po chwili, mając nadzieję, że Dąbkowi ten pomysł się spodoba.
— Tak, chodźmy! Zostaniemy najlepszymi wojownikami! — przytaknął entuzjastycznie srebrny i ruszył energicznym krokiem w stronę legowiska uczniów.
— No jasne! — odparł bicolor, szybko doganiając brata.
Zajrzeli do krzewu i rozejrzeli się. Już po chwili wydali jednak smutne, zrezygnowane, wspólne “ooooch”, nie widząc tam żadnej żywej duszy. Nigdzie w obozie nie było ani jednego ucznia, więc uznali, że pewnie wszyscy poszli na treningi.
— Niedługo nas też nie będzie całymi dniami! — rzucił Kamyczek, przypominając sobie, że już zaraz będą mieli sześć księżyców.
— No tak, ale na razie jesteśmy kociakami. Więc jak możemy się czegoś nauczyć?
Bicolor przestąpił z łapy na łapę, ponieważ do głowy przyszedł mu jeden pomysł, a mianowicie poproszenie wojowników o trochę nauki. Jednak wstyd mu było się przyznać, że troszkę się boi podejść i spytać o coś takiego.
— Coś kombinujesz! — miauknął Dąbek, przyglądając się braciszkowi ze zmrużonymi oczami.
— No tak, no bo…
— Mów!
— Po prostu pomyślałem, że moglibyśmy pójść do wojowników, żeby oni nas czegoś nauczyli! Ale nie wiem jak ty, ja się boję — przyznał, kładąc po sobie uszka i czekając na reakcję srebrnego. Miał nadzieję, że brat go nie wyśmieje…
<Dąbku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz