Tego dnia srebrny kocur postanowił, że coś się musi zmienić. Kiedy Królicza Ułuda znowu wdawał się w dyskusję z Dyniową Skórką, a Trójoki Zając stał obok w ciszy, Tiramisu podszedł do niego i mruknął poważnym tonem:
— Chodź na słówko.
Zając skinął głową, odrywając spojrzenie od brata. Odszedł z Tiramisu na bok i zatrzymał się, czekając, aż młodszy kocur zacznie mówić.
— Wiesz, Trójoki Zającu… — Tiramisu wyprostował się i spojrzał mu prosto w oczy. — Chciałbym, żebyś zaczął mnie szkolić. Razem ze swoim bratem.
W zielonych oczach starszego samotnika pojawiło się zaciekawienie.
— Tak? A o co dokładnie ci chodzi?
Srebrny na chwilę zamilkł, próbując starannie dobrać słowa.
— Chodzi o to, że życie w mieście jest dla was ciężkie. Te wieczne polowanie na resztki jedzenia, które w ogóle nadają się do zjedzenia… — westchnął, kręcąc powoli głową. — Może, gdybym potrafił polować, mógłbym wam przynosić coś lepszego. Coś, co naprawdę by wam smakowało.
Przez moment milczał, wpatrując się w twarz kremowego kocura, potem dodał:
— Ale to nie wszystko. Martwię się przez te gangi, które coraz częściej kręcą się po mieście. To byłoby żałosne, gdybym zginął z ich łap, nawet nie próbując się bronić. To byłaby skaza na moim honorze. Hańba.
Trójoki Zając przytaknął powoli.
— Masz rację. To dobry moment, żebyś zaczął się uczyć. Nie jesteśmy żadnym prawdziwym klanem ani grupą, ale musimy zadbać o twój rozwój — mruknął poważnie, a potem wygiął pyszczek w coś, co przypominało uśmiech, choć wyglądało raczej jak dziwny grymas.
Tiramisu zmrużył oczy.
— W takim razie obudź mnie jutro o świcie — oznajmił, a gdy już odchodził, obejrzał się przez ramię i dodał: — I przestań się tak krzywić.
Potem poszedł prosto do swojego legowiska. Było rozklekotane, a w powietrzu unosił się zapach spalin i kurzu, którego nigdy nie potrafił znieść. To miejsce nie pasowało do niego, do takiego elegancika, jakim zawsze się czuł. Ale cóż innego mógł zrobić? Przyssanie się do tej grupy było jedną z najkorzystniejszych decyzji w jego życiu.
***
Rankiem zbudziło go szturchnięcie łapą. Trójoki Zając dotrzymał słowa i zbudził go tak, jak było w planach. Gdy pomarańczowe oczy Tiramisu otworzyły się na świat, prosto w nie uderzył promień słońca. Srebrny stęknął głośno, a jego maska spokoju i elegancji na chwilę się ześlizgnęła, gdy próbował walczyć ze światłem.
— Zgaś to! — rozkazał, przyciskając łapy do oczu. Samotnik przesunął się tak, by zrobić mu cień. — Dziękuję — mruknął powoli Tiramisu, prostując się i otwierając oczy. Otrzepał z futra resztki mchu, które przykleiły się podczas snu. — No więc? Jaki był plan? Zabierasz mnie na trening, mam rację? — zapytał nonszalancko, jakby to była oczywistość. Zając skinął głową.
— Tak. Chodź ze mną — odparł, podchodząc bliżej i pomagając mu wygramolić się z legowiska. Tiramisu pozwolił się podnieść za kark, lecz gdy tylko jego łapy dotknęły ziemi, prychnął:
— Nie potrzebowałem twojej pomocy. Za kogo mnie masz, Zającu? Za niedorajdę? — zakpił, kręcąc głową. Nie czekając na odpowiedź, ruszył ku wyjściu z uliczki. Kremowy podążył za nim.
— Uważaj. Na końcu jest Droga Grzmotu. Potwory Dwunożnych przebiegają po niej codziennie. Jeden ich cios wystarczy, żeby zabić kota.
Srebrny tylko skinął głową. Uważał to za oczywiste – nie był przecież głupi. Wiedział, czego powinien się bać, a co omijać szerokim łukiem.
Kiedy już mieli wysunąć się na zewnątrz, rozległ się tupot małych łap.
— Zaczekajcie! Zaczekajcie! — rozbrzmiało popiskiwanie. Tiramisu odwrócił się gwałtownie, a w jego oczach mignął strach. W ich stronę biegła Kocimiętka. Trójoki Zając też obrócił głowę, unosząc uszy. Ruda kotka potykała się o własne łapki, ale uparcie zbliżała się do nich. — Mogę iść z wami? Proszę! — zapiszczała, zatrzymując się tuż przed nimi i przekręcając główkę. Zielonooki milczał, lecz Tiramisu nie powstrzymał się od urazy.
— Nie! To mój trening, nie twój — warknął, ale zaraz potem oblizał pierś i spróbował brzmieć spokojniej. — Jesteś jeszcze za młoda. Wracaj do Dyniowej Skórki i swojej siostry, zanim coś cię porwie — prychnął.
— Ale mama śpi! A świat poza uliczką wydaje się taki ciekawy! Wujku, no proszę, pozwól mi iść z wami! — miauknęła, wpatrując się w Zająca z szeroko otwartymi oczami. Trójoki Zając najpierw spojrzał na Tiramisu, a dopiero potem przeniósł wzrok na Kocimiętkę.
— No dobrze… Ale musisz trzymać się bardzo blisko nas. Nie pójdziemy nigdzie daleko, bo to dopiero pierwszy trening. Nie chcę, żeby coś wam się stało.
Oczy rudej kotki zabłysnęły radością, lecz Tiramisu wyglądał na obrażonego i zdradzonego. Nadął policzki i odwrócił głowę od dwójki. “To miał być mój trening! Nie tej małej mysiej strawy!” – pomyślał z urazą. Nie zamierzał jednak się wykłócać. Musiał to przełknąć.
— Chodźmy już — wycedził przez zęby i zrobił kilka kroków do przodu. Zając i Kocimiętka ruszyli za nim, starając się dotrzymać mu kroku. Srebrny nie oglądał się za siebie, wciąż nieco oburzony tym, że kremowy pozwolił zielonookiej przyłączyć się do treningu. Po chwili wziął głęboki oddech i zrównał się z samotnikiem.
— To gdzie chcesz mnie… to znaczy nas… zabrać? — spytał, po czym zmrużył oczy. — Kocimiętka jest taka mała, taka słaba… Jesteś pewien, że da sobie radę? Stawiam dwie myszy, że nie potrafi nawet wskoczyć na srebrny głaz — mruknął mu do ucha, tak by młodsza nie mogła tego usłyszeć.
Trójoki Zając zamyślił się na chwilę.
— Wiesz, już niedługo skończy sześć księżyców. Wtedy w klanie rozpoczęłaby trening.
— To świetnie, ale my nie jesteśmy w tym twoim klanie! — prychnął Tiramisu. — Gdzieś go mam. Jesteśmy samotnikami, nie… tymi waszymi Klanowiczami. Mnie zacząłeś uczyć dopiero teraz! To jest niedorzeczne i niesprawiedliwe! — wypalił.
— Wiesz, już niedługo skończy sześć księżyców. Wtedy w klanie rozpoczęłaby trening.
— To świetnie, ale my nie jesteśmy w tym twoim klanie! — prychnął Tiramisu. — Gdzieś go mam. Jesteśmy samotnikami, nie… tymi waszymi Klanowiczami. Mnie zacząłeś uczyć dopiero teraz! To jest niedorzeczne i niesprawiedliwe! — wypalił.
<Trójoki Zającu?>
[1063 słów do treningu wojownika]
[przyznano 21%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz