Rozmyślając nad tym, przypomniał sobie o pewnym samotniku – Kiełbasie. To właśnie on pomógł mu pozbyć się tego obrzydliwego kleszcza, a także zaradził ranom Trójokiego Zająca. To musiało oznaczać, że znał się na medycynie. Miał dodatkową wiedzę, która czyniła go ważniejszym. Może, za odpowiednią opłatą, zgodziłby się podzielić nią także z młodzikiem?
Tiramisu rozejrzał się dookoła, aż w końcu dostrzegł kremowego samotnika. Dumnie uniósł ogon i ruszył w jego stronę.
— Dzień dobry, Trójoki Zającu — powitał go, skłaniając głowę. Następnie usiadł i lekkim ruchem ogona wskazał, by tamten zrobił to samo. Po krótkiej chwili ciszy kontynuował:
— Wiesz, polowanie, tropienie i walka są naprawdę świetne… ale czuję, że to dla mnie za mało.
Przełknął ślinę i spuścił wzrok na łapy pręgowanego, celowo przybierając smutny wyraz pyska.
— Ja nie chcę być tylko zwykłym, szarym samotnikiem z podstawową wiedzą. Chcę czegoś więcej! — podniósł głowę, mówiąc z determinacją. Zając zamyślił się na moment, po czym mruknął:
— Czego więcej? — zapytał niepewnie, pochylając się nad srebrnym, jakby jego odpowiedź miała być wielką tajemnicą. Tiramisu wyprostował się gwałtownie, odsunął lekko i wypalił:
— Chcę uczyć się medycyny! Przecież pamiętasz Kiełbasę, prawda? Może zaprowadzisz mnie do niego? Jestem pewien, że zgodziłby się poopowiadać mi trochę o ziołach i chorobach. Wtedy nie musielibyście za każdym razem wędrować tak daleko, kiedy wbije wam się cierń w łapę. Ja mógłbym wam pomagać! — dodał z dumą, szczerząc swoje bielusieńkie ząbki.
— Hm… może rzeczywiście masz rację. Mam tylko nadzieję, że Kiełbasa nie będzie miał nam za złe, że zawracamy mu głowę… — zamyślił się zielonooki. Tiramisu uśmiechnął się pod nosem, po czym wstał i musnął futrem bok Zająca.
— Skądże! Jestem pewien, że taki samotny staruszek ucieszy się z towarzystwa. Ja pomogę mu, on pomoże mnie. Wszyscy będą zadowoleni.
Kremowy skinął głową, po czym także się podniósł.
— Więc kiedy chcesz wyruszyć? — spytał, zerkając na niebo. Było jeszcze bardzo wcześnie, a w Porze Zielonych Liści słońce i tak zachodziło późno.
— Teraz.
***
Kilka dni później, Tiramisu odbywa trening z Kiełbasą
Tiramisu szedł po mieście u boku Kiełbasy, którego oczy uważnie lustrowały otoczenie. Futro starego samotnika było napuszone, a poszczerbione uszy sterczały czujnie. Echo ich kroków odbijało się od murów, aż w końcu srebrny, zirytowany, prychnął:
— Więc… czego dokładnie szukamy? Kręcimy się w kółko już od dłuższego czasu! — burknął, zadzierając brodę. Kiełbasa zerknął na niego z ukosa, mrużąc ślepia.
— Cierpliwości, młodzieńcze. Jeśli naprawdę chcesz zdobyć wiedzę medyka, musisz nauczyć się wytrzymałości. Nie każde zioło rośnie pod łapą. Czasem trzeba szukać całymi dniami.
Tiramisu poczuł, jak coś ściska mu gardło. Powoli zaczynał żałować tej decyzji. Nie chciał uczyć się od jakiegoś śmierdzącego starucha! Chciał tylko być lepszy od Kocimiętki – i to właśnie zazdrość trzymała go w miejscu, choć najchętniej odwróciłby się na pięcie i odszedł.
— No tak, ale czego właściwie szukamy? Może zacząłbyś mi tłumaczyć jakieś podstawy? Chcę znać medycynę, a nie każdy zakamarek tego miasta — przewrócił oczami.
— Golteria — odpowiedział nagle Kiełbasa. — Szukamy golterii. Dobrze goi rany, a do tego działa jako antidotum na trucizny. Ma błyszczące, zielone liście i czerwone jagody.
Srebrny przytaknął, starając się zapamiętać każde słowo. Po jakimś czasie obaj opuścili miasto i skierowali się ku niewielkiemu lasowi. Pomarańczowooki zaczynał się niecierpliwić. Od początku treningu nie znaleźli niczego. Po co więc wędrowali tak daleko? Czy naprawdę właśnie tutaj miała rosnąć ta cała golteria?
Kiedy wkroczyli między drzewa, Tiramisu zaczął rozglądać się uważnie. I nagle dostrzegł – roślinę z błyszczącymi, ostrymi liśćmi i jaskrawoczerwonymi jagodami. Doskoczył do niej i już miał chwycić ją w pysk, gdy nagle rozległ się krzyk:
— Stój! Zostaw to!
Młody wzdrygnął się i odskoczył od rośliny. “O co chodzi temu staruszkowi? Postradał zmysły, czy po prostu mi zazdrości?” – pomyślał z pogardą. Kiełbasa podszedł, obwąchał zioło i westchnął ciężko.
— To ostrokrzew. Trujący. U dorosłych kotów wywołuje różne paskudne objawy, ale nie zabija. Młodzik w twoim wieku nie miałby już tyle szczęścia. — Delikatnie odepchnął Tiramisu od krzewu.
— Pff, oczywiście, że to wiedziałem — wymamrotał srebrny pod nosem, starając się ukryć poczucie zawstydzenia. Nie chciał przyznać przed sobą, że o mało co nie pomylił ostrokrzewu z właściwym ziołem. “To było zamierzone. Chciałem otruć tego starucha…” – wmawiał sobie, unosząc uszy. Rozejrzał się, ale Kiełbasy nigdzie nie było. Serce Tiramisu zabiło szybciej, nim zmarszczył brwi i prychnął, udając, że wcale go to nie rusza. Otrzepał futro i zaczął węszyć w powietrzu, próbując złapać jego trop. Po chwili zorientował się, że chyba się zgubił.
— Kiełbaso? Wiem, że tu jesteś! No pokaż się, staruszku! — zawołał, strosząc sierść. — To naprawdę głupie! Mieliśmy zbierać zioła, a nie bawić się w kotka i myszkę! — dodał, rozglądając się nerwowo. Nagle z góry spadł na niego kamyk. Spojrzał w górę i dostrzegł parę błyszczących oczu.
— Wspinaj się, żwawo! — zawołał Kiełbasa. — Zbierzemy trochę liści dębu. Jak się je wysuszy i przeżuje na papkę, dobrze zapobiegają infekcji.
Tiramisu podszedł niepewnie do pnia. Szybko sobie jednak przypomniał, że nigdy nie wspinał się na drzewa. Mimo to wysunął pazury i instynktownie spróbował podciągnąć się w górę. Doszedł mniej więcej do połowy, a tam utknął. Stracił rozpęd, nie potrafiąc wykonać następnego ruchu. Przytulił się kurczowo do kory.
— Coś się dzieje? Ja tu na ciebie czekam! — charknął z góry Kiełbasa. Srebrny przełknął ślinę, czując, jak łapy ześlizgują mu się po pniu. “Zdrajca! Chce mnie tylko upokorzyć! Tacy mentorzy powinni zginąć!” – pomyślał, po czym odczepił się od drzewa i runął nieelegancko na twardą ziemię. Poczuł ból w łapie, ale szybko się podniósł, udając, że nic się nie stało. Zaczął gorączkowo wylizywać zmierzwione futro, a gdy spróbował oprzeć się na chorej łapie, przeszył go ostry ból. Zagryzł jednak język i nie wydał z siebie żadnego dźwięku.
Po chwili Kiełbasa zeskoczył z drzewa, trzymając w zębach kilka liści.
— Halo? Żyjesz, młodzieńcze? — zapytał, po czym od razu zauważył, że Tiramisu nie stawia ciężaru na jednej łapie. — Zrobiłeś sobie coś?
— Nie twoja sprawa! Nic mi nie jest, wszystko w porządku — odburknął srebrny, odwracając wzrok.
— Skoro tak mówisz — mruknął Kiełbasa, wzruszając ramionami. — Dziś nam się nie poszczęściło. Nie znaleźliśmy nic wielkiego, więc wracamy. Jutro spróbujemy jeszcze raz. Tylko następnym razem słuchaj, jak coś do ciebie mówię. Nie będę powtarzał w nieskończoność.
Tiramisu tylko niechętnie kiwnął głową.
***
Dotarł w końcu do miejsca, w którym mieszkał wraz z piątką innych kotów. Starał się iść tak, jakby wszystko było w porządku. Co chwilę delikatnie naciskał na swoją łapę, by nikt nie zauważył, że kuleje. Ból przeszywał łapę przy każdym dotknięciu gruntu, ale mimo tego Tiramisu unosił dumnie brodę i udawał, że nic się nie stało. “Niech sobie nie myślą, że jestem słabeuszem!” – myślał, upewniając się, że nikt nie trzyma wzroku na jego obolałej kończynie choć uderzenie serca za długo. Oprócz tego jego futro było gładko wylizane, choć gdzieniegdzie wciąż sterczało po upadku. Na to jednak miał wytłumaczenie. “Przecież wieje wiatr!” – powtarzał sobie w głowie.
Gdy już miał wejść do posłania, podbiegła do niego Kocimiętka. Zatrzymała się przy nim, mrużąc oczy.
— Czemu tak dziwnie stawiasz łapę? — zapytała podejrzliwie. Srebrny parsknął na jej słowa i machnął ogonem, próbując ją odgonić, niczym upierdliwą muchę.
— Bo ja w przeciwieństwie do ciebie, staram się chodzić elegancko! — rzucił, próbując brzmieć obojętnie. Kocimiętka zmarszczyła brwi.
— Nie wiedziałam, że poruszanie się jak przejechany szczur jest teraz uznawane za elegancję! — dodała, po czym wzruszyła ramionami i tracąc zainteresowanie srebrnym, poszła dalej.
Łapa kocura pulsowała coraz mocniej. Odwracając wzrok od swojego posłania, postanowił usiąść w cieniu, starając się nie obciążać zranionej kończyny.
[1280 słów do treningu medyka]
[przyznano 26%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz