BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 września 2018

Od Księżyca

Świat otaczał mroźny biały puch, dlatego Księżyc wraz z swoją siostrą siedział w stodole słuchając swojej matki, która kolejny raz przez prośbę Ważki opowiadała jak poznała Lavika.
— I wtedy was tata wyszedł przez okno, ale on się wtedy wydawał czadowy.
— A później? Co było potem?
— Później się przekonałam, że naprawdę jest czadowy i kochany — oznajmiła Czereśnia z delikatnym uśmiechem na pyszczku, ale w jej oczach było widać smutek. I chociaż Księżyc, by się nigdy w życiu do tego nie przyznał, bolało go, że jego matka cierpi. Dlatego podszedł do niej i wtulił się w jej futro. Ale, żeby nie wyjść na kota, który jednak ma serce musiał coś powiedzieć, a, że był narcyzem to mógł powiedzieć tylko jedno.
— Też jestem czadowy — oznajmił, gdy Ważka gramoliła się, by również przytulić matkę.
— Tak jesteście cudowni i najlepsi na świecie — stwierdziła Czereśnia liżąc swoje pociechy i wróciła do swojej opowieści.
~*~
Od opowieści Czereśni minęło kilka wschodów słońca, a dzieciaki postanowiły wyjść pobawić się na zewnątrz stodoły. Przynajmniej tak powiedziały swojej matce, która teraz była coraz bardziej smutniejsza, a oni jej nie chcieli jej martwić tym, że Księżyc miał lepszy pomysł niż zabawa i tak pod czujnym okiem innych kotów. Pomysł, który polegał na tym by się bawić w przebieganie przez drogę grzmotu.
— Braciszku nie jestem pewna czy to dobry pomysł w końcu tam są potwory dwunożnych...
— No i co? Tchórzysz? — zapytał kocur z wrednym uśmiechem, idąc na ulice. Niby wiedział jakie potwory mogą być straszne po rozmowie z Małym Synkiem i zobaczeniu ich na żywo, ale nie mógł odpuścić sobie takie zabawy i pokazania siostrze jaki jest super, że potrafi unikać potworów dwunożnych.
— Oczywiście, że nie mysi bobku! — oznajmiła Ważka i wyprzedziła brata.
— Ale ja będę pierwsza, muszę sprawdzić czy nic się tobie nie stanie.
— A co niby ma mi się stać? Myślisz, że jestem głupi i dam się dopaść potworowi? — kocurek cicho prychnął, przewracając oczami. Nienawidził tego, że Ważka uważała go za malucha, którego musi wciąż pilnować. W końcu niedługo miał zostać uczniem, a potem wojownikiem tylko klan musiał się ogarnąć po śmierci Jasia i wszystko sobie uporządkować. Syn Czereśni nie rozumiał tego całego smutku po stracie kogoś, w końcu po Laviku nie czuł smutku tylko ciekawość jaki był ten kocur, w końcu go nie znał nigdy. Nie miał jak poznać uczucia straty, nie wiedział, że niedługo miał poznać ten ból i to szybciej niż można było się spodziewać.
— Może trochę — zaśmiała się cicho kotka, ale po chwili przestała widząc wzrok swojego brata. — Oj no już przestań się tak dąsać!
— Wcale się nie dąsam...— mruknął Księżyc, a gdy byli na miejscu spojrzał na siostrę. — Ale ja będę pierwszy! — zawołał i wpadł na drogę grzmotu, uśmiechnął się szeroko do siostry, nie widząc nadchodzącego potwora.
— Księżyc! — Ważka krzyknęła przerażona widząc, że jej brat tego nie widzi i szybko wskoczyła na jezdnię popychając go na drugą stronę i ratując mu życie, chociaż ona sama nie miała tyle szczęście.
~*~
Samochód już dawno odjechał, a Księżyc siedział przy ciele siostry, albo tym co z jej ciała zostało. Chciał krzyczeć, chciał sam wpaść pod potwora, ale nie zrobił tego, tylko siedział głośno płacząc. Kocurek wiedział, że nie może wrócić do domu, nie mógł się pokazać Czereśni, czuł się winny, w końcu to był jego pomysł, to on wskoczył na jezdnię nie rozglądając się, a Ważka go uratowała. To przez niego już nigdy nie miała się uśmiechnąć dając tym samym radość innym kotom. Księżyc czuł, że tracąc siostrę, stracił też połówkę siebie.
Siedział jeszcze tak przez jakiś czas, dopiero po kilku godzinach się ruszył, postanowił stąd odejść, nie narażając już swoich bliskich na jego osobę. Nie wiedział, że takim postępowaniem da więcej bólu Czereśni, którego próbował uniknąć uciekając. Spojrzał ostatni raz na ciało siostry i na drogę do stodoły, by po tym ruszyć w zupełnie drugą stronę.
~*~
Szedł tak kilka godzin, aż zmęczony zasnął pod jakimś drzewem, obudził go dopiero jakiś hałas. Po chwili się zorientował, że nie jest sam, że patrzą się na niego zielona ślepia. Tak samo zielone jak jego i jego matki, już chciał się tłumaczyć dlatego uciekł, ale to nie była Czereśnia, tylko jakiś kocur.
— Co tu robisz młody? Jak się nazywasz? — spytał cicho z delikatnym uśmiechem, naprawdę przypominał Księżycowi Czereśnie, co wywoływało w małym serduszku kocurka jeszcze większy ból, ale również odrobinę zaufania do starszego kota.
— Jestem Księżyc...— mruknął, nie miał zamiaru opowiadać co tutaj robi. W końcu co jeśli ten kocur, będzie chciał zaprowadzić go do stodoły? Na to Księżyc nie mógł pozwolić pod żadnym pozorem.
— Miło mi cię poznać, ja jestem Martini. Zgubiłeś się?
— Nie...
— Och chyba rozumiem — kiwnął łebkiem czarno-biały kocur. — Cóż Księżyc właśnie idę coś zjeść. Pewnie też jesteś głodny. Pójdziesz, ze mną? — spytał się cicho i trochę się oddalił od kociaka z Klanu Lisa, by dać mu podjąc decyzje.  Księżyc nie był pewien czy powinien iść z Martinim, ale widział, że starszy kot na pewno umie polować i pomoże mu przeżyć. Dlatego po chwili wahania kiwnął łbem i się do niego przyłączył, a po chwili oboje zniknęli za drzewami.

Odszedł do Klanu Gwiazdy!


GRADOWA MORDKA
Powód Odejścia: Decyzja Właściciela 
Przyczyna Śmierci: Wpadnięcie we wnyki; Wykrwawienie się
Odszedł do Klanu Gwiazdy 

Lampart! (Samotnik)



Lampart | Samotniczka

Od Fiołka C.D Księżyca

Czuła się źle... Wręcz okropnie. Dobrze, to był jej dziadek, ale to przez niego, jej ciocia i wujek odeszli! Młoda pociągnęła noskiem, uświadamiając sobie to, jak życie jest ulotne. Była bardzo przywiązana do Ćmiego Trzepotu, z resztą... Nic dziwnego, jednak... Jak bardzo musiała cierpieć teraz Ciernista Łodyga albo Biała Sadzawka? Jednak zdecydowanie Złota Melodia musiała cierpieć najbardziej... Była przecież rozdarta między partnerem, ojcem jej dzieci, a swoimi potomkami i wnukami. Oczywistym był jednak fakt, że gdyby Nocna Gwiazda posłuchał burej zastępczyni zarówno wojowniczka, jak i uczeń żyliby do dziś.
- Fiołek, idziesz? - spytała Księżyc, trącając ją noskiem w policzek. Calico pokiwała łebkiem i mimo iż piekły ją lekko oczka, to przytaknęła z łagodnym uśmiechem na pyszczku, po czym ruszyła za starszą siostrą. W jej małej główce zrodziła się dość dziwna, jak ma dziecko, myśl. Co, jeśli kiedyś i taki los ją spotka? Już teraz straciła dwoje członków rodziny, a co dopiero będzie gdy dorośnie? Córka Brzoskwiniowej Gałązki położyła po sobie uszy, wzdychając ciężko. Stracić Orzełka i Księżyckę? Nie! Nie! Nie! To byłoby okropne, wręcz traumatyczne doznanie.
- Wszystko dobrze? - miauknął bury kocurek, ocierając się o jej policzek i mrucząc przy tym kojąco. Fiołek przymknęła mimowolnie oczka, uspokajając się nieco. W duchu dziękowała swojemu bratu za to, że tak dobrze umie poprawić jej humor.
- Dalej! Co się tak guzdrzecie, co? - Księżyc przystąpiła z łapki na łapkę, oglądając się to za dorosłymi kocicami, to za swoim rodzeństwem. Calico zaśmiała się cicho, na słowa starszej siostry, jednak nic nie mówiąc razem z buraskiem ruszyli w stronę zniecierpliwionej Tortie. Niższa kotka polizała oboje za uchem, uśmiechając się lekko. Szli spokojnie za dorosłymi, aż Fiołek nie odezwała się w końcu.
- Obiecacie mi, że zawsze będziemy razem? - spytała cicho, spuszczając główkę, co był aż nazbyt dziwne. Nawet jak na nią.

< Księżyc? >

29 września 2018

Od Brzozy C.D Tulipanowego Pąka

Obudzona liźnięciem tego wielkiego ciepełka od razu otworzyłam oczy, żeby tylko zobaczyć jak wielki ogon mnie przykrywa zasłaniając cały świat. Na co przecież nie mogłam pozwolić! Otworzyłam pyszczek żeby jakoś wystraszyć ten wielki, puchaty ogon, ale zamiast wydobyć z siebie krzyk tylko zakrztusiłam się długim futrem.
- Może... Sosna i Brzoza? - usłyszałam przytłumione głosy co dało mi jeszcze większy impuls do działania. Niezdarnie spróbowałam walnąć to wielkie coś łapami i ugryźć. Przy okazji szamotaniny obudziłam siostrę, która z zapałem zaczęła mi pomagać. W końcu cynamonowa kita zaczęła się wycofywać na co płowa koteczka zareagowała radosnym piskiem, a ja oderwaniem łap od podłoża. Tak mocno chwyciłam zębami ogon, że nawet po tym jak ten zaczął się podnosić do góry ja ciągle byłam do niego przymocowana. Gdy ogon w końcu się zatrzymał, a ja razem z nim napotkała jakieś bardzo zdumione spojrzenie jasnoniebieskich oczu i drugie rozbawione, zielonych. Kątem oka zobaczyłam też pod sobą zdumioną siostrę, która jednak szybko się otrząsnęła i zaczęła skakać próbując chwycić mój ogon. Czując jak wbijają się w niego małe ostre igiełki podające się za pazurki zaczęłam nim wywijać na wszystkie strony. Siostra pisnęła z uciechy widząc w moim działaniu kolejną zabawę i ku swemu zdziwieniu też zaczęłam traktować to jak zabawę robiąc zręczne uniki ogonem przed łapami siostry. Niestety ogon mamy znowu położył się na ziemi, więc przestałam tak wisieć nad siostrą. My jednak nie zrażone kontynuowałyśmy dalej naszą zabawę na ziemi.

<Tulipanowy Pąku? Sosno? Ciernista Łodygo?>

Od Nocnej Łapy

Oblizałam się po pyszczku widząc na ziemi smakowitą przekąskę. Jakiś wróbel skakał po śniegu tuż pod mną. Tłuściutki, pewnie dokarmiany przez dwunogów i z uszkodzonym skrzydłem był łatwą zdobyczą. Siedziałam nieruchomo na gałęzi dokładnie obliczając tor skoku pomiędzy gałęziami. Powoli napięłam mięśnie, skupiłam wzrok na przyszłej piszczce, czułam jak ogon zaczyna lekko mi kołysać na boki. Nagle kątem oka zobaczyłam jakiś rudy kształt przy ptaku i pchnięta impulsem skoczyłam na zdobycz. Nie mogłam przecież pozwolić, żeby ktoś zwinął mi wróbla sprzed nosa. Kompletnie zaskoczony ptaszek nawet nie zdążył się ruszyć gdy wbiłam w niego zęby. Zresztą chyba nie tylko on był zaskoczony. Za drzewem z mojej prawej strony usłyszałam trzask nagle łamanych gałązek, ciche stuknięcie, jakby kot walnął o drzewo, przekleństwo i na sam koniec jakieś troskliwe słówka. Puściłam zdobycz i wyplułam kilka piórek. Widocznie nie tylko koty mają dłuższą szatę na zimę. W spokoju siadłam i zaczęłam wylizywać łapę trochę ubrudzoną przez krew małego zwierzątka.
Minęło kilka bić serca gdy w końcu dwie postacie wyszły zza drzewa. Pierwsza widocznie niezbyt zadowolona prychnęła:
- Mogłabyś ostrzegać kiedy tak nagle zlatujesz z nieba! W ogóle nie powinnaś ciągle łazić po drzewach. Spadniesz i będzie nieszczęście.
- Och, kochany Wąsiku przecież to nie moja wina, że poluję – odpowiedziałam z niewinnym uśmiechem. Słysząc tylko ciche prychnięcie w odpowiedzi już zaczęłam otwierać pyszczek, żeby jeszcze trochę podroczyć się z bratem, ale niestety przerwała mi druga osoba, liliowa kotka.
- Nocna, wiesz o co chodzi
W odpowiedzi, tylko zrobiłam coś na wzór wzruszenia ramionami i spojrzałam na Gardenię robiąc typową minę „To on zaczął”. Gardenia patrząc na to tylko lekko się uśmiechnęła i przewróciła oczami. Widząc to szykowałam się już na kolejną wypowiedź, którą teraz przerwał mi (jeszcze zanim się zaczęła) własny rodziciel.
- Nocna daj spokój bratu. Wąsata nie zakażesz siostrze wchodzić na drzewa. Gareniowa.. – zaczął swój wywód tata dopiero po chwili orientując, że się zapędził z tym dawaniem uwag i trochę zmieszany po prostu dał nam polecenie:
- Wykopcie wszystkie upolowane piszczki i ułóżcie je na stosie. Każdy na swoim.
Szybko uporaliśmy się z zadaniem i w krótce każdy stanął przed swoimi zdobyczami. Przy okazji Dzikusowi (dla osób nie w temacie tak nazywamy czasami Wąsatą Łapę w rodzinie) poprawił się humor, bo okazało się, że upolował więcej od mnie (jeśli chodzi o ilość wygrał, ale z jakością będę się kłócić jak na rodzeństwo przystało). Jak na pół wschodu słońca polowania było tych zdobyczy dość mało, ale były dość dobre jak na tą porę roku. W dobrych nastrojach wróciliśmy w czwórkę do obozu. Jeszcze przed pójściem spać mentorzy nam oznajmili, że będziemy uczyć się walki kiedy wróg ma przewagę liczebną oraz drużynowo i z tego powodu jutro mamy wszyscy razem trening.
***
Rano obudziłam się jak zwykle pierwsza i szybko obudziłam rodzeństwo oraz Gardeniową Łapę. Nie mogłam się doczekać na trening. W końcu po tylu księżycach rutyny coś nowego.

<Wąsata Łapo? Gardeniowa Łapo? Spopielona Łapo?>

Od Nocnej Łapy C.D Świetlistego Potoku

*akcja się toczy podczas Pory Opadających Liści*

- Zapewne - odpowiedziała kotka i zaczęła otwierać pyszczek z zamiarem kontynuacji. Na reszcie wyszła z jakąś własną inicjatywą zamiast tylko odpowiadać na pytanie pojedynczymi zdaniami, a raczej słowami, a może półsłówkami. Tylko czy takie słowo istnieje?
Świetlistemu Potokowi jednak widocznie nie było dane przejąć rozmowy, bo z nieba zaczął padać deszcze. Deszcz? Zdziwiona podniosłam łebek do góry skąd zaczynały spadać pojedyncze kropelki. Jedna, dwie, a za nimi już całe kaskady. Zadowolona zmrużyłam oczy i wystawiłam grzbiet w stronę nieba tak samo jak moja niedoszła rozmówczyni. Czując jak woda zmywa ze mnie cały brud i delikatnie spływa po moich nogach zaczęłam nawet cichutko mruczeć. Wszystko spływało z mojego pyszczka wokół wibrysów, a woda smakowała lepiej niż z najczystszego źródła. Mogłabym się założyć, że nawet w Klanie Gwiazd takiej nie mają!
Stałyśmy tak w ciszy same kontemplując to zjawisko i czystsze futerko. Ta cisza w przeciwieństwie do innych nie była nawet trochę kłopotliwa. Był inny problem, a dokładniej dwa. Pomimo, że byłyśmy już czystsze nawet od najgrzeczniejszego kociaka należącego do najbardziej pedantycznej matki deszcz nadal wzmagał się na sile i z dodatkową pomocą wiatru (problem nr 2) smagał nas jak batem. Po pierwszym mocniejszym "smagnięciu" o mało nie przewróciłam się na bok. Lekko przestraszona stanęłam twardo na ziemi nie zauważając nawet jak wbijam w nią pazury. Spróbowałam się uspokoić wiedząc jak może się skończyć mój atak paniki. Wzięłam wdech i pewniej stanęłam, choć wiatr ze wszystkich sił próbował mnie lekko przechylić w którąś stron. Teraz nie dziwiłam się nazwie tego klanu. Nawet najsroższe burze w Klanie Wilka przebiegały w miarę spokojnie, a tutaj? Nagle przeszedł przeze mnie dreszcz, zabłysło jasne światło, a po chwili większy huk. Trzymając ciągle nerwy na wodze pewnie wyrywając razem z nimi ich szczęki podeszłam do strumyka. Była najwyższa pora, żeby wracać.
Zatrzymałam się jednak po kilku krokach. Zamiast małego, choć ohydnego strumyczka w zagłębieniu było widać rwącą rzekę. Niepewnie spojrzałam na stok prowadzący do niej po którym teraz płynęły małe, ale równie rwące wodospady. Stałam i gapiłam się teraz na to wszystko. Może i dałoby się wykonać skok na drugą stronę, ale to i tak by nic nie dało. Ześlizgnęłabym się po śliskim zboczu wprost do strumyka.
- Do Czterech Sióstr! – krzyknęła do mnie starsza burzowiczka przekrzykując deszcz i moją panikę. Już nie próbując nawet grać odważnej popędziłam ile sił w nogach za nią. Nie wiedziałam nawet gdzie mnie prowadziła.
Kawałek stąd dostrzegłam sylwetki drzew. Gdy zrozumiałam, że biegniemy w tamtą stronę wbrew rozsądkowi poczułam ulgę. Przyśpieszyłam uspokajając się trochę i starając się skupić swoją myśl na drzewach. Kątem oka zobaczyłam ze zdziwieniem zaniepokojoną twarz kotki podczas gdy moja wyrażała chyba coś wręcz przeciwnego. Nie rozmyślałam jednak nad tym długo i biegłam dalej za nią. Nigdy nie należałam do najszybszych kotów na ziemi, ale przy niej musiałam naprawdę się wysilić by nie stracić jej z oczu.
Ledwo weszliśmy na obrzeża brzozowego zagajnika, szylkretka jeszcze w biegu skoczyła na drzewo najbliższe krawędzi strumyka. Nie pozostając jej dłużna wskoczyłam tuż za nią. Czując się pewniej szybko wyprzedziłam w wspinaczce skupioną kocicę i stanęłam na czubku, który tak mocno wywijał we wszystkie strony koziołki pchany przez wiatr, że musiałam wbić się w drzewo nawet zębami. Pod wpływem mojego ciężaru, a może naporu powietrza brzoza schyliła się nad strumykiem w stronę przeciwległego brzegu gdzie gęsty las już obiecywał schronienie. W moją stronę zmierzała na szczęście większa kotka powoli przechylając czubek drzewa w stronę obiecanego lądu. Chyba. Przez ten deszcz nic nie widziałam, a szum wody tuż pod mną i adrenalina, która huczała mi w uszach nie pozwalała mi nic usłyszeć.
Przez chwilę wydawało mi się, że czas zwolnił. Pojawiło się coś jasnego, sama nie do końca rozumiejąc co robię skoczyłam w stronę już zbliżającej się Świetlistej. Z hukiem wpadłyśmy do lodowatej wody, ale nie dorównało to dźwiękowi jaki później się rozniósł po okolicy. Grzmot było słychać wyraźniej pomimo wody, która wlewała nam się do uszu i nie tylko. Machałam łapami na wszystkie strony próbując złapać powietrze na zewnątrz. Zamiast wynurzyć się na powierzchnię coś spadło na nas. Drzewo na którym przed chwilą stałyśmy teraz przygniatało nas do dna. Oszołomiona leżałam przyciśnięta i targana na wszystkie strony przez prąd. Zacisnęłam mocno oczy i otworzyłam je dopiero gdy poczułam jak ktoś szarpie mnie próbując mnie wyciągnąć spod pnia. Czując uchwyt na karku od razu rozluźniłam mięśnie. Kotka szarpała próbując sobie pomóc zapierając się o błotniste dno. Przerażona patrzyłam na nią wielkimi oczami nie zdolna do ruchu. Ciągle czując w sobie adrenalinę niezdarnie machnęłam łapą próbując odgonić moją ratowniczkę. Mysi móżdżek za chwilę straci oddech i obydwie się tu utopimy. Ta jednak nie zrażona znowu spróbowała mnie wyciągnąć spod kłody. Zdesperowana zaczęłam wywijać łapami we wszystkie strony serce zaczęło mi łomotać jeszcze głośniej niż wszystkie błyskawice razem wzięte. W naszą stronę z szaloną prędkością płynęła oderwana gałąź. Zaczęłam się szamotać z jeszcze większą siłą, ale moja ratowniczka nie zwracała na to uwagi myśląc, że chcę ją tylko od siebie odczepić.
Gałąź pchana przez prąd w szaleńczym tempie uderzyła Świetlisty Potok. Szczęście w nieszczęściu szylkretka instynktownie chwyciła gałąź, która nie tracąc animuszu poleciała dalej ciągnąc za sobą przykleszczoną wojowniczkę, która teraz tak mocno trzymała mnie za kark, aż pokazywał się szkarłatny płyn od razu mieszający się z wartkim strumieniem. Z chlupotem wynurzyłyśmy się nad powierzchnię tafli wody. Zaciągnęłam się mocno powietrzem, by za chwilę moją głowa znów się zanurzyła w wodzie. Nie zważając na rwący strumień dookoła spróbowałam przełożyć starszą kotkę przez kłodę, żeby w ten sposób utrzymać ją na powierzchni. Kurczowo trzymałam się pnia, który był teraz jedyną rzeczą utrzymującą nas na powierzchni. Co chwilę poprawiałam drugą pasażerkę, żeby się nie utopiła. Kilka razy uderzyłyśmy o brzeg, ale za każdym razem gdy próbowałam się go przytrzymać ześlizgiwały mi się łapy, a prąd znowu nas porywał w przeciwną stronę. Nic nie widząc, nic nie słysząc spróbowałam jeszcze raz chwycić się brzegu. Poczułam w łapach jakiś wystający korzeń. Nie mając nawet siły żeby się z tego cieszyć chwyciłam go jak najmocniej zębami i podciągnęłam się. Zdawało mi się, że słyszę jakby mięśnie mi trzeszczały z wysiłku, jakby miały zamiar za chwilę pęknąć. Na oślep próbowałam zaciągnąć kłodę na ląd razem z Świetlistą na pokładzie. Klęłam w myślach na siebie i stanęłam na lądzie. Chwyciłam w pysk łapę wojowniczki i pociągnęłam za sobą. Nogi mi się trzęsły z wysiłku, a z czoła lał się pot, który od razu spływał razem z nieustającym deszczem. Syknęłam głośno gdy moja łapa wpadła do jakiejś norki pod dziwnym kątem. Ledwie pociągnęłam kotkę kilka mysich długości od zdradzieckiego strumyka padłam bez sił na ziemię. Czułam wszystkie siniaki od obijania się o boki wąskiego strumyka, każdy mięsień przeciążony ciągnięciem dorosłej kocicy i każdą nawet najmniejszą rankę spowodowaną przez drzazgi od drzewa, którego tak kurczowo się trzymałam. Ostatnią rzeczą jaką widziałam przed odpłynięciem do krainy Morfeusza był olbrzymi przewalony dąb i wbrew beznadziejnej sytuacji w której teraz się znajdowałam wraz z Świetlistą spowodowaną w sumie przez mnie uśmiechnęłam się.
***
Poczułam jak coś mnie trąci nosem i spróbowałam cicho syknąć z bólu. Niedoczekanie nie miałam nawet siły podnieść głowę. Wszystko mi się zamazywało i nie mogłam określić co kiedy się dzieje.
- Ale ze mnie lisi bobek – szepnęłam przeklinając równocześnie siniaka który mi się tworzył na przedniej łapie. Pewnie sobie dodatkowo coś skręciłam ciągnąc szylkretkę po śliskim zboczu. Zanim zostałam wciągnięta do kolejnego snu udało mi się jeszcze zarejestrować dwie rzeczy. Deszcz przestał padać i oprócz zapachu burzowiczki czułam kogoś jeszcze, ale może mi się wydawało? Tutaj było mnóstwo przecinających się starych, śladów zapachowych.

<Świetlisty Potoku?>

Od Brzozy

Jakiś podmuch chłodnego powietrza pobudził mnie do działania, a dokładniej podniesienia mojej małej główki. Cały świat wyglądał jak gra cieni pojedyncze miejsca robiły się raz jasne raz ciemne. Dookoła było słychać mnóstwo dźwięków, ale na żadnym z nich nie mogłam się skupić. Wszystko się plątało i mieszało. Zapachy, światło, dźwięki i pewnie jeszcze kilka innych rzeczy których nie potrafiłam poznać. Podniosłam łebek odrobinę wyżej i nastawiłam uszy na sztorc. Chciałam to wszystko poznać, odkryć i choć każdy normalny kociak tuliłby się teraz do tego wielkiego ciepła obok mnie zaspokajając przy okazji swój marudny brzuch ja już się pchałam w paszczę świata. Jednak to nie było takie łatwe. Podniosłam jeszcze wyżej mój przyrząd wszelkich pomiarów i spróbowałam podnieść jedną łapę. Podczas opierania mnie podejrzanie się trzęsła, ale nie zważając na to spróbowałam postawić drugą. Jednak świat świetlistych plam wykonał mi psikusa. Specjalnie przechylił się pod moją łapą, żeby ta zamiast na nim stanąć przejechała się po nim bokiem. Nagle zbliżyło się do mnie ciemne miejsce i prawie w tej samej chwili poczułam cios jaki zadał mi świat. Prychnęłam cicho niezadowolona co zabrzmiało w sumie bardziej jak kichnięcie lub inny podobny dźwięk, przez podłoże, które przyciskało się do mojej mordki. Świat zareagował na to trochę głośniejszym, ale wesołym szumem dobiegającym z góry. Zaciekawiona kolejnym sygnałem od niego przewróciłam się na plecy. Nad mną unosiły się trochę ciemniejsze plamy o świetlistym konturze. Tak z grubsza wyglądały. Z każdej plamy dochodził inny dźwięk choć podobny trochę do poprzedniego. Leżałam tak nie ruchomo rejestrując wszystkie bodźce i próbując rozwikłać zagadkę plam. Z każdej można było wyczuć ciepło takie same jak z wielkiego ciepełka przy którym wcześniej siedziałam. W dodatku im dłużej patrzyłam na jakąś plam tym wyraźniej ją było widać. Wkrótce świat plam, światła i cieni zamienił się w świat kształtów, kolorów, różnorakich stworzeń i światła. Bardzo dużej ilości światła. Próbując jakoś ochronić swoje małe oczy przed tym ogromem jasności zmrużyłam je i zakryłam łapką. Walczyłam w myślach z ciekawością do świata i nieprzyjemnością jaką było pieczące oczy. Na szczęście oczy w końcu jakoś przystosowały się do reszty świata i mogłam bez przeszkód obserwować (czyt. gapić się) świat, a dokładniej jedną z plam, która teraz już prawdę mówiąc plamy nie przypominała.
<Ktoś>

Od Strzyżyka c.d. Space

Po chwili wstaliśmy ze śniegu i się otrzepaliśmy.
- Dobra. Ja idę przynieść resztę moich łupów. - powiedział Burza i mnie ominął.
- Masz coś jeszcze? - spytałem zdziwiony.
- Tak. Jest jeszcze ptak i dwie myszy.
- O kurde. Dobrze ci poszło. Idź, to przynieś.
Burza tylko zamruczał i przejechał mi puchatym ogonem po boku. Sam wspiąłem się na drzewo i wszedłem do dziupli, a czarna kotka znów się najeżyła. Zignorowałem ją i usiadłem nie daleko zwierzyny i zacząłem wylizywać sierść ze śniegu.
- Gdzie Burza? - spytał Jaśmin.
- Poszedł po swoje łupy. - odpowiedziałem.
- Jeszcze coś złapał? - spytał zdumiony kocur.
- Tsa... Chyba trzeba go częściej puszczać samemu na polowania. - zaśmiałem się.
Nastała chwila ciszy, ale postanowiłem się w końcu odezwać.
- A jak się czujesz? - spytałem i spojrzałem przelotnie na czarną kotkę.
Space nie odpowiedziała i spojrzała na wyjście.
- Jeśli nam nie powiesz, to ci nie pomożemy. - powiedział spokojnie rudzielec.
- Czuję s-się do-brze. - odpowiedziała koteczka.
- Na pewno? Może jest ci zimno?
- Trochę...
- Trzeba było tak od razu. - powiedział mój przyjaciel i podszedł do kotki.
Ona przestraszona wystawiła małe pazurki. Jaśmin za to położył się koło niej i otulił puszystym ogonem, a potem zaczął cicho mruczeć, aby uspokoić, choć trochę kotkę. Ja patrzyłem na nich i też zacząłem mruczeć. Było tak miło i ciepło, a koteczka była taka słodka.

Space?

Od Space cd Strzyżyka

Uważnie patrzyłam jak koty posłusznie wychodzą z dziupli, z rozkazem rudego kocura, który wydawał się najbardziej dojrzały z całej trójki kocurów. Nawet najmłodszy jedno księżycowy kociak wie, że kociaków się nie wypluwa, chyba.
- To jesteśmy tu teraz sami, może zjesz tę mysz? - gdy nagle rudy kocur zaczął mówić, wystraszona szybko spojrzałam na niego.
Mysz? Nie wiem co to za pożywienie, mama zawszę powtarzała mi żebym nie ufała obcym. Kiedy pewnego dnia na mojej drodze pojawił się ogromny ciemny pręgowany kocur, niezbyt przyjacielsko nastawiony do mnie, straciłam zaufanie do wszystkich. Kilka dni zajęło mi ponowne uspokojenie się, aby ponownie rozmawiać z najbliższymi. Czy powinnam im zaufać, są dorośli, jeżeli zostanę z nimi, może uda mi się przetrwać?. Obniżyłam głowę do myszy i obrzydzona, powoli zrobiłam gryza. Była całkiem dobra, a nawet lepsza niż karma z domu. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie jak bardzo jestem głodna. Łapami przytrzymałam mysz, żeby mi się nie odsunęła i wyrwałam kawałek mięsa, które od razu zjadłam. Kiedy skończyłam, zostało jeszcze trochę, oblizałam pyszczek i usiadłam. Rudy kocur zwany Jaśminem patrzył w stronę wyjścia z dziupli, wyglądał jakby czegoś wypatrywał w białym śniegu, który dosłownie jest wszędzie. Przeszedł mnie deresz na samą myśl o białym puchu zwanym śniegiem, przez który musiałam iść bardzo długo. Również spojrzałam na wyjście z dziupli i położyłam się oplatając kawałek moich łap ogonem. Wtedy do środka wszedł czarno-biały kocur, zwany Strzyżykiem. Lekko się najeżyłam, ale nie ruszyłam z miejsca.

Strzyżyk?

Od Obłocznej Łapy CD Lśniącej Łapy.

Siedział tak, sam gdy nagle podszedł do niego jego brat, zdziwił się. Przecież Lśniąca Łapa traktował go jak strawę wron, a byli braćmi... Był zdenerwowany i musiał to jakoś oznajmić.
-C-czego ch-chcesz?- spytał cicho, co wogóle nie zabrzmiało, jak zdenerwowanie. Niestety.
Lśniąca Łapa spojrzał na niego, niezadowolony. Wiadomo, że nie chciał mieć z nim nic wspólnego. Powinien odejść z klanu... Nikt go tu nie chciał. Miał za mentora kota, którego ledwo widział. Nie chciał być medykiem, to nie było dla niego. Chciał być wojownikiem, ale wszyscy twierdzili, że lepiej by było dla niego gdyby był medykiem.
-Muszę tu być, Obłoczku.-odparł Lśniąca Łapa, zgrzytajac zębami. Jego imię, było wypowiedziane przez jego, tak jakby było trucizną. I „Muszę". Ktoś musiał zmusić Lśniącego do tego, żeby wogóle do niego przyszedł. Może Cisza się postarała. Chociaż dobrze, że ona chciała, żeby się pogodzili.


Lśniąca Łapo?
(akcja dzieje się przed tym, kiedy Lśniąca Łapa zostaje uczniem medyka)

Od Strzyżyka c.d. Space

Zaśmiałem się, a czarny kociak jeszcze bardziej się wystraszył.
- Zamknij ryj! - fuknął na mnie Jaśmin i spojrzał na kociaka - Nie boj się mała. Nie zrobimy ci krzywdy. Ten debil tylko żartuje.
Kotka jednak się nie uspokoiła.
- Na prawdę. Nie chcemy Cię zjeść ani zrobić krzywdy. Jestem Jaśmin, a tamten to Strzyżyk. Znaleźliśmy Cię pod naszym drzewem i przenieśliśmy do dziupli. Może jesteś głodna. - spytał rudy i podsuną ostrożnie mysz pod łapki kotki.
Czarna kulka chyba trochę się uspokoiła, ale dalej była zdenerwowana. Powąchała mysz i spojrzała na nas. Podszedłem bliżej, a kotka znów się cofnęła, po chwili nie uwagi krzyknęła, bo jej tylne łapki wylądowały za dziuplą. Trzymała się pnia, wbijając pazurki. Jaśmin szybko podszedł do niej i złapał za kark, a potem odłożył na mech.
- Uważaj mała. Nie chcemy, abyś wykitowała z naszego powodu. Zjedz mysz i się trochę uspokój. - poprosił rudy i znów podsunął jej jedzenie pod łapki.
Patrzyłem na tę akcją.
- To jak masz na imię? - spytałem i utkwiłem w niej swój wzrok.
- S-Space. - odpowiedziała kuleczka, dalej się trzęsąc.
Po chwili z wyjścia dobiegł dobrze mi znany głos.
- A co wy tam macie? - spojrzałem w tamtą stronę. To był Burza z jakimś ptakiem. Space znów się najeżyła.
- Macie kociaka? Czemu nie mówiliście? Ja też chcę. Jaśmin wypluj mi jednego! - rzucił w stronę rudzielca.
- Ile razy mam powtarzać, że nie jestem kotką!? - syknął, rzucając mu mordercze spojrzenie - Idźcie stąd obaj!
Masywny czarno-biały kocur rzucił mi pytające spojrzenie, a ja tylko posłusznie wyszedłem z dziupli, zabierając drugiego przyjaciela ze sobą.
- Co mu jest? - spytał Burza.
- Skąd mam wiedzieć? Chyba wstąpił w niego jakiś instynkt matczyny. - powiedziałem.
- A on nam wciska, że nie jest kotką.
Nastała chwila ciszy, po której oboje zaczęliśmy się śmiać i tarzać po śniegu.


Space? (Zostałaś z wujkiem Jaśminem)

Od Space C.D Strzyżyka

Czarna włochata kulka powoli otworzyła swoje zielone oczy. Trochę, a nawet i bardzo zaspana musiała zanalizować gdzie jest i co tu robi. Kiedy zauważyła, że wokoło niej są obce dla niej koty, zjeżyła sierść i wstała z prędkością światła. Co planowały zrobić jej te koty? Zrobić jej krzywdę? A może nawet zabić z zimną krwią jak te paskudne bestie zwane psami. Zaczęła się gwałtownie cofać, wpadła na następnego kota i szybko odskoczyła. Wygięła się w łuk. Można było wyczuć jej strach na odległość. Jej oczy były szeroko otwarte i widać było w nich, jak bardzo kotka się boi. Czarny kocur zaczął się do niej zbliżać. Cofnęła się jeszcze o dwa kroki. Kiedy kocur się nie zatrzymał, wyszczerzyła złowrogo kły. Wiedziała, że nie wystraszy kota ani że nie da rady z nim walczyć, ponieważ ten jest starszy, większy i pewnie bardziej doświadczony od niej, ale zawsze warto próbować. Po chwili leżący kocur wstał. Jak by mogła, jej sierść by uniosła się jeszcze bardziej. Zasyczała na podchodzącego kota. Kocur zatrzymał się i spojrzał na swojego pewnie przyjaciela
- To jak nie chcę współpracować to możemy ją zjeść? - spytał
Na te słowa kotka cofnęła się jeszcze bardziej.
"Zjeść!?" pomyślała, wiedziała, że to już jej koniec. Jej małe serce biło jeszcze szybciej.

Strzyżyk?

28 września 2018

Od Strzyżyka c.d. Space

Kocur wracał wraz z przyjacielem z polowania. Mimo że lasem rządziła zima, kocury jakoś sobie radziły. Czasem jednak musieli iść na tereny ludzi lub wejść na tereny zamieszkiwane przez grupki kotów. Strzyżyk nie wiedział, czemu dzikie koty to robią, ale chyba za bardzo go to nie obchodziło, ważne, że się nie naprzykrzali. Teraz on i Jaśmin wracali do norki z myszkami, które wygrzebali z norek. Gdy byli już nie daleko swojego drzewa, zobaczyli małą czarną kulkę na śniegu. Podeszli bliżej i okazało się, że był to kociak.
- Ej Jaśmin, zjemy ją? - spytał Strzyżyk, przekręcając łeb.
- No coś ty! Zdurniałeś? - syknął na niego dymny rudzielec, a potem lekko zdzielił po łbie - Ta mała nie może tu zostać. Zabieramy ją.
Potem Jaśmin chwycił kociaka za kark i po chwili wahania wskoczył na drzewo.
- Brawo Stasiu, pokonałeś lęk wysokości. - zaśmiał się ciemny kocur.
Rudzielec posłał mu tylko gniewne spojrzenie i wszedł do dziupli. Strzyżyk za to złapał myszy za ogony i tez wskoczył na drzewo, aby potem wejść do wspólnego legowiska. Tam jego kumpel leżał na mchu i wylizywał kociaka ze śniegu, tym samym go ogrzewając. Pręgowany kocur położył myszy gdzieś z boku i przysiadł obok dwóch kotów.
- Trzeba ją nakarmić, gdy się obudzi. - mruknął rudy.
- Położysz ją obok brzucha, a ona będzie robić swoje. - zażartował kocur.
Rudzielec posłał mu spojrzenie typu ,,nie pierdziel głupot".
- Ja mleka nie daję. Trzeba będzie dać jej mysz.
Po chwili mała kulka zaczęła się poruszać.
- Chyba się budzi. Daj tę mysz. - poprosił Jaśmin.
Strzyżyk wziął mysz i położył przed łapami przyjaciela.


Space?

27 września 2018

Od Space

Czarna mała i chuda kotka szlajała się po nie znanych jej ogromnych terenach. Nie wie, czy chcę wrócić do starego domu, nie wie, czy ma wrócić do domu, do rodziny, jedno jest pewne, trzeba iść naprzód. Space jak najszybciej mogła, musiała znaleźć schronienie przed wyłonieniem się wielkiego księżyca, ale jak może poradzić sobie dwu księżycowy kociak, w środku pory nagich drzew. Wszędzie leżał śnieg, w białym otoczeniu można było dostrzec czarną kulkę przedzierającą się przez puch. Młoda kotka obawiała się tylko tego, że spotka przerażające bestie, o których opowiadała jej matka, na przykład wielkiego potwora, który zabija z zimną krwią, nazywanego psem. Jedyne psy, jakie widziała były duże, te psy zabiły jej matkę i rodzeństwo. Space była już naprawdę zmęczona i słaba, bez żadnej najmniejszej nadziei szła ledwo przed siebie. Zachodzące Słońce okazywało, że niedługo wyjdzie księżyc i nadejdzie noc. Space nie chciała się poddawać, ciągle w głowie miała słowa matki "nie można się poddawać". Przez chwilę kotka miała chęć rzucenia się na śnieg i zaśnięcia, ale wiedziała, że nie morze się poddać, musi iść naprzód. Czuła, że matka nadal jest przy niej, na pewno wspiera ją duchowo. Space z dnia na dzień stawała się coraz słabsza. Żółtooka wkroczyła na zamarznięta wodę, na której w każdej próbie przejścia na brzeg, jej łapy się rozchodziły i upadała. Wiedziała gdzie szła i co ją czeka, szła przed siebie, wszystko może jej się przytrafić. Kiedy kotka ustała pod drzewem, rzuciła się na śnieg, była bardzo zmęczona. Po dłuższej chwili zasnęła.



Ktoś?

Space! (Samotniczka)

Space | Samotniczka

26 września 2018

Od Lilii

Córka Potokowej Gwiazdy wyjrzała na zewnątrz. To dziwne coś nazywane śniegiem właśnie przestało padać. Wokół jak okiem sięgnąć roztaczała się lodowa pustynia. Lilia mruknęła z zadowoleniem i pospiesznie wróciła do środka. Wyczuła, że to właściwy moment, by udać się do starszyzny. Podeszła do Wschodzącej Fali, by uzyskać zgodę. Przez moment królowa zastanawiała się, czy jej córka jest aby na tyle odpowiedzialna żeby sama udać się do legowiska starszych.
- Dobrze – powiedziała w końcu. – Ale musisz z kimś iść.
Lilia rozejrzała się za Pszczółką. Siostra spała jednak na wznak, pochrapując cichutko. Wyglądała przy tym tak uroczo, że Lilia nie miała serca jej budzić. Wzrok kotki przesunął się dalej i padł na rudego kocurka. Doznała olśnienia.
- Pójdę z Makiem – oznajmiła, uśmiechając się promiennie. – Jak Pszczółka się obudzi to też możesz ją wysłać do nas.
Wschodząca Fala skinęła głową, a Lilia i Mak wyszli na śnieg. Ich brzuszki od razu zapadły się w białą masę. Sierść Maka była doskonale widoczna i to braciszek pierwszy utorował drogę przez zaspy. Lilia nie odzywała się tylko, jak to ona w skupieniu skakała po śladach brata. Po kilkudziesięciu długich uderzeniach serca doszli do celu. Lilia podekscytowana pomknęła przed siebie. Ciekawie zajrzała do legowiska. Większość starszyzny, zapewnie również korzystając z dość ładnej jak na Porę Nagich Drzew pogody, gdzieś wyszła. W środku pozostała tylko ładna łaciata kotka.
- Przepraszam, możemy wejść? – zapytała Lilia, niepewnie przeskakując z łapki, na łapkę.
- Ależ oczywiście – zapewniła kotka, a widząc pytające spojrzenia kociaków ciągnęła. – Nazywam się Fenkułowe Serce i byłam medyczką Klanu Klifu.
- Ja jestem Lilia przedstawiła się szylkretowa kotka siadając w kącie.
- A ja Mak – dodał jej brat, przykucając przy siostrze.
- Czy mogłaby pani – zaczęła Lilia. – Opowiedzieć nam jakąś historię? Na przykład o Klanie Gwiazd? Trochę o nim słyszałam od rodziców, ale nic pewnego.
- Klan Gwiazd? – zamyśliła się dawna medyczka, grzebiąc łapą w ziemi. – Klan Gwiazd składa się z wielkich, dzielnych wojowników, którzy odeszli… Co noc, po zachodzie słońca możemy oglądać Srebrną Skórę. To właśnie na niej jest ich dom.
Mała kotka przymrużyła oczy wyobrażając sobie olbrzymią drogę prowadzącą do samej Srebrnej Skóry. Szli po niej dzielni, przestrzegający Kodeksu wojownicy, jakby utkani z gwiazd…
- Widzieliście już Srebrną Skórę, co? – zapytała Fenkułka uśmiechając się sympatycznie.
- O tak! – zapewniła Lilia. – W ogóle już wiele w życiu widzieliśmy!
Dawna medyczka zmierzyła ich wzrokiem i zaśmiała się.
- Wy? Kochani zapewniam was, że nie widzieliście jeszcze prawie nic.
- Opowie nam pani coś jeszcze? Proszę! – zamruczała Lilia, opierając się o futerko brata.

<Mak?>

Od Lilii C.D Pszczółki

Lilia położyła łapki na brzuszku Pszczółki. Nie bardzo wiedziała co ma teraz robić.
- Złapałaś mnie! – pisnęła starsza szylkretka chichocząc.
- No, tak – przyznała Lilia. – I co teraz?
- To proste! – pisnęła Pszczółka, wygramolając się spod siostry. – Teraz ty uciekasz!
Kotka posłusznie przebiegła kilka kroków. Po chwili dopadła ją Pszczółka i obie znów potoczyły się po ziemi. Szylkretka niemal natychmiast wyskoczyła spod Lilii i przemknęła niczym cień na środek kociarni.
- Teraz ja znów cię gonię? – upewniła się Lilia.
Pszczółka kiwnęła łepkiem. Obie kotki biegały dość długo po całym żłobku. Jak się okazało młodsza była w ciut gorszej kondycji.
- Uff, zmęczyłam się – stwierdziła Lilia, przyhamowując ostro i siadając na ziemi. – Odpocznę.
Lekko zniecierpliwiona Pszczółka, westchnęła i opadła obok siostry. Jak się okazało w porę.
- Śniadanie! – oznajmiła Wschodząc Fala mrucząc radośnie.

***

Kiedy obie kotki się najadły, znów przyszła pora na zabawę. Tym razem dołączył do nich jeszcze Mak. Całe rodzeństwo zgromadziło się przy wejściu, podziwiając płatki śniegu. Pierwsza oderwała od nich wzrok Pszczółka.
- Co teraz? – zapytała radośnie, unosząc ogonek.
Lilia przez moment analizowała otoczenie, unosząc lekko brwi.
- A gdyby tak… - zaczęła, a jej rodzeństwo spojrzało nań wyczekująco. – Porzucać mchem… - dokończyła niepewnie.
- Co? – nie zrozumiała Pszczółka.
Zamiast odpowiedzieć Lilia podbiegła do jednej ze ścian i uszczknęła trochę mchu. Nie musiała się martwić, że zimny wiatr wtargnie do żłobka. Potokowa Gwiazda zadbał o to by każda szpara była zakryta podwójną warstwą rośliny. Kotka uklękła i uformowała z porostu kulkę, wspomagając się zębami i pazurkami. Kiedy skończyła, popchnęła delikatnie „piłkę” w stronę Pszczółki.

<Pszczółko?>

Od Lilii C.D Wierzbowego Serca

Lilia siedziała cicho obserwując sytuację.
- Fuuuj! – skomentował piszczkę Mak, marszcząc lekko nosek i kotka dopiero wtedy włączyła się do rozmowy.
- To chyba nie może być „Fuuuj” skoro mama i ciocia to jedzą, prawda? – kotka przekrzywiła pytająco łepek.
- Ja to lubię – przyznała Wschodząca Fala.
- I ja – dodała Wierzbowe Serce, a jej pyszczek rozjaśnił uśmiech.
Lilii z miejsca spodobała się ta kotka. Nie była za głośna i wyglądała na taką, która nie tylko  z chęcią odpowie na każde jej pytanie, ale jeszcze dopowie coś od siebie. Podeszła więc bliżej pręgowanej i usiadła tuż obok niej. Przez moment wszyscy siedzieli w milczeniu.
- Jesteś już wojowniczką? – zapytała Pszczółka.
- Tak – odpowiedziała Wierzbowe Serce i znów ciepło się uśmiechnęła.
- To musi być super… - rozmarzyła się Lilia, a jej wyobraźnia zaczęła pracować na wyższych obrotach.
Mama i Wierzbowe Serce zabrały się do jedzenia, gawędząc wesoło o dawnych czasach. Lilia przysłuchiwała się ich rozmowie, wyobrażając sobie, że jest już uczniem. Po chwili wyciągnęła łapkę i delikatnie klepnęła nią wojowniczkę. Ta przerwała posiłek i zwróciła nań pytające spojrzenie. Lilia przez moment zastanawiała się nad tym co chce powiedzieć. Wiedziała, że ta kotka jest siostrą taty. Nie była jednak pewna jednego…
- Mogę do ciebie mówić ciociu? – zapytała przekrzywiając głowę.

< Wierzbowe Serce? Sorry, że takie krótkie jak się trochę rozkręci to będą dłuższe:)>

Od Tulipanowego Pąku

W końcu nastał ten dzień. Dzień, w którym na świat przyszły 2 puchate kuleczki ,,wyplute przez zad" pewnej kotki. Tą kotką była oczywiście młoda Wojowniczka, a raczej już Karmicielka Klanu Burzy - Tulipanowy Pąk. Nie świadoma i nie doświadcza kotka, musiała się nagle stać matką i odpowiadać za to, co ,,wypluła". Aktualnie zmęczona po porodzie cynamonka leżała na mchu w żłobku i myła jedno ze swoich kociąt. Medyk był jeszcze w jej towarzystwie, tak samo, jak kilka innych kotów. Koty coś do niej mówiły, ale ona słyszała tylko pojedyncze słowa. Gdy skończyła czyścić swoje drugie kocie, przystawiła je do brzucha i wycieńczona poszła spać.

***

Gdy się obudziła, jej maluchy smacznie spały, a ona była już nieco wypoczęta. Przed sobą zobaczyła zająca, był chudy, ale zawsze coś. Przygarnęła do siebie zwierzaka i zaczęła konsumować. Po jakimś czasie do żłobka wróciła Ciernista Łodyga. Lekko się uśmiechając podeszła do Tulipanowej.
- Już czujesz się lepiej? Bardzo się cieszę. Byłaś wyraźnie wycieńczona po porodzie. Nie odpowiadałaś na pytania Burzowego Serca. - powiedziała zmęczona Zastępczyni.
- Czuję się już dobrze. Co... Co to w ogóle było? - spytała cynamonka, mając na myśli poród.
- Tak się właśnie rodzą kocięta. A tak w ogóle to wiesz, jak je nazwiesz?
Tulipanowy Pąk podniosła trochę ogon, pod którym leżały kocięta i spojrzała na nie. Wcześniej nie mogła się im dokładnie przyjrzeć, ale teraz zorientowała się, że są piękne. Nawet bardzo piękne, takie okrągłe i puchate. Sama nie wiedząc czemu, polizała obydwa po głowach i znów zasłoniła je ogonem.
- Może... Sosna i Brzoza. - powiedziała i wróciła do jedzenia królika.

Sosna? Brzoza?

Od Świetlistego Potoku C.D Błękitnej Łapy

Księżyce mijały, a miejsce bitwy klanów zasypał śnieg, ukrywając ślady krwi na podeschniętej trawie. Nic nie zdołało jednak wymazać jej z pamięci kotów, które w niej uczestniczyły. Dwóm członkom Klanu Burzy nie dane było nawet poznać jej wyniku; polegli w walce, jak mówili niektórzy, niesłusznej. Obserwując zachowanie kotów przed nią i po niej oraz wsłuchując się w słowa, jakie nowa zastępczyni wypowiedziała do Nocnej Gwiazdy, Świetlisty Potok stwierdziła, że to przekonanie było być może jednym z czynników, które zadecydowały o porażce. Walczyć w obronie klanu to coś zupełnie innego, niż iść do ataku, zwłaszcza, jeśli wątpi się w jego słuszność.
Co do tych, którzy zginęli - łaciata prawie ich nie znała. Trwała w żałobie jak inni, w głowie wciąż jednak widziała obraz martwego ciała ojca. Nastawienie do walki, które poprawiło się w trakcie treningów z Deszczowym Porankiem, stało się bardziej niechętne niż za kociaka. Po wielokroć rozmyślała nad tym, jaki piękny byłby świat, gdyby życie w klanie polegało tylko na dostarczaniu mu pożywienia i czczeniu Klanu Gwiazdy, bez tych wszystkich wojen i konfliktów.

* * *

Świetlisty Potok wstała wcześnie, z zamiarem wyjścia na polowanie. Teraz, kiedy nie musiała już uzyskiwać pozwolenia od mentora, realizowanie takich postanowień było o wiele prostsze. Po opuszczeniu obozu skierowała się w górę zbocza, tworząc w śniegu głębokie doły tam, gdzie jej łapy odbiły się akurat od podłoża. Miała nadzieję na schwytanie królika - nawet, jeśli byłby żylasty i wychudzony, zawsze stanowi porządne źródło energii. Była już niedaleko celu swojej wędrówki, kiedy usłyszała niepokojący dźwięk, którego na pewno nie mogła wydać zwierzyna. Pełna obaw, zmieniła kierunek, dużymi susami pędząc w stronę źródła odgłosów. Po chwili na tle błyszczącego śniegu zobaczyła kocią sylwetkę. To była Błękitna Łapa, której cętkowana sierść mocno kontrastowała z bielą wokół. Trzęsła się lekko, a z jej pyska wydobywał się ten dziwny dźwięk, w którym przestraszona Świetlisty Potok dopiero po chwili rozpoznała śmiech.
Podeszła bliżej; uczennica zdążyła już podnieść się, a teraz wylizywała łapę. Szylkretka zauważyła na śniegu ślady krwi, ale szybko stwierdziła, że niebieska jest tylko powierzchownie ranna.
- Wyglądałaś, jakbyś zjadła jagody śmierci - powiedziała, unosząc brwi. Co prawda nigdy nie widziała kota, którego spotkało coś takiego, jednak słyszała o objawach zatrucia. Błękitna Łapa spojrzała na nią ze zdziwieniem; z jej oczu nie zniknęło jeszcze także rozbawienie. - Normalny śmiech tak nie brzmi - wyjaśniła ostrożnie Świetlista. - Dlaczego ci właściwie tak wesoło?
Niebieska przeniosła wzrok na swoją zadraśniętą łapę.
- Obtarłam się o kamień...
Szylkretka postanowiła nie dopytywać; odnotowała sobie jedynie, że koty śmieją się ze znacznie większej liczby rzeczy, niż przedtem myślała. Spoglądając na koleżankę, uświadomiła sobie, że w obozie widziała Złotą Melodię, czyli nie były razem na treningu. Możliwości były dwie - albo młodsza kotka uzyskała zgodę na samodzielne polowanie, albo samowolnie wyszła z obozu. Biorąc pod uwagę to, co Świetlisty Potok o niej wiedziała, druga opcja wydawała się bardziej prawdopodobna. Cóż, jeśli już wyszła na polowanie, to niech przynajmniej coś złapie.
- Chodźmy na Północne Zbocze - zasugerowała. W śniegu ciężko byłoby złapać mysz, a króliki są większe i biały puch przeszkadza im w poruszaniu się tak samo, jak kotom.
- Dobry pomysł! - miauknęła radośnie Błękit, otrzepując się z płatków śniegu. Obie kotki ruszyły w stronę siedliska zajęczaków. Świetlisty Potok wykorzystała czas potrzebny do dostania się do celu na obmyślenie taktyki. Nawet, jeśli nie spłoszą przedwcześnie zdobyczy, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że będzie ukryta w norach. Jeżeli tak się stanie, to jedna z nich powinna spróbować dostać się do środka, a druga stać na czatach, by złapać spłoszonego królika... Wlotów do nor jest wiele, jednak będą widoczne, skoro zwierzęta korzystają z nich, by coś zjeść. Zanim zdołała poukładać sobie coś jeszcze, były już na miejscu.

<Błękit?>

24 września 2018

Od Czereśni

Mijały dni, księżyce, a dzieci Czereśni były coraz starsze i niedługo miały zostać uczniami. Czarno-biała kotka równocześnie zastawiała się jak to będzie i kto zostanie ich mentorami, ale również się bała o ich przyszłość w klanie Lisa. W końcu na razie było pokojowo, ale co później? Co jeśli inne koty będą chciały iść napaść i porwać ich młode? Córka Srebra nie miała zamiaru na to pozwolić, chociaż kiedyś czuła żal do swojego klanu to od śmierci Sarny wiedziała, że nie może kierować się dawnymi ranami, Klan Lisa musiał stać się potężny, by zupełnie nie zniknąć ani nie dać się wchłonąc leśnym klanom. A Czereśnia chociaż lubiła niektóre koty z lasu nie miała zamiaru przyłączać się do nich. Dlatego też, któregoś mroźnego poranka zostawiła swoje pociechy z Płomykówką i zaprosiła Jasia na spacer, chciała się dowiedzieć co on planuje dalej. Przez jakiś czas szli w ciszy, młoda kotka nie wiedziała jak zacząć tą rozmowę, a sam lider cóż nie był zbyt rozmowny od śmierci Sarny, ale w końcu trzeba było albo wreszcie zacząć rozmowę albo wrócić do stodoły, Czereśnia wybrała to pierwsze.
— Posłuchaj zabrałam cię tutaj bo musimy porozmawiać. Jesteś w porządku kotem Jasiu, ale cóż liderem jesteś kiepskim — oznajmiła cicho czarno-biała kotka, wiedziała, że może tak nie powinna mówić do lidera, ale zbytnio ją to nie obchodziło, nie zamierzała udawać, że wszystko jest jak w najlepszym porządku.
— Huh? Nie rozumiem co masz na myśl, w końcu nie mamy żadnej wojny, a ja dla was jestem miły.
— Tak...Nie mamy żadnej wojny, ale na jak długo? Co jeśli inne koty będą chciały nas napaść? Czym oprzesz atak? Potrzebujemy więcej kotów, na razie jesteśmy jak małe kociaki, a potrzebujemy potęgi.
— Po co ktoś miał nas atakować? Mówisz jak Sarna, Czereśnio...— stwierdził cicho Jaś i spojrzał na niebo, wspominając swoją byłą partnerkę oraz przyjaciółkę.
— Nie, nie mówię. Sarna pragnęła potęgi bo chciała spełnić marzenia Sowy, sama chciała atakować inne klany. Ja nie chcę tego, chcę byś zapewnił nam bezpieczeństwo, kto wie co odbije leśnym kotom. Powinniśmy za nim nas zaatakują zwerbować więcej kotów i pójść się dogadać z jakimś klanem, miejmy z nimi sojusz. Może jak zobaczą, że nie jesteśmy zwykłą grupą tylko prawdziwym klanem zaczną nas traktować serio!
— Nie wiem czy to dobry pomysł...Skąd chcesz wziąć koty? Pieszczochy na to nie pójdą, zostańmy tak jak jesteśmy. Nikt nas nie zaatakuje.
— A jeśli jednak?
— To wtedy będziemy się martwić.
— No ty chyba sobie żartujesz?! — krzyknęła wściekła Czereśnia.
— Można zwerbować samotników i robić coś, by inne koty nas uznała niż czekać biernie! To może być nasza szansa! Nie możemy jej zmarnować! Słyszałam, że teraz była ciężka wojna między klanami, przecież możemy to wykorzystać, dać jednym poparcie i zyskać kawał lasu, a nie siedzieć w tej zapyziałej stodole! Wykorzystajmy tą szansę! — oznajmiła Czereśnia z zapałem jak mały kociak.
— Uspokój się. To nie jest zabawą, możemy zginąć, a tego raczej nie chcesz. Myślałem, że jak masz dzieci to trochę dorośniesz, ale widzę, że dalej z ciebie typowy kociak, który kieruje się marzeniami — mruknął Jaś. — W takiej sytuacji, trzeba tylko czekać.
— To nie są marzenia, tylko to co powinniśmy już dawno zrobić. W końcu jak nic nie zrobimy, to bez sensu, po co niby Sarna się tak starała jak ty masz jakieś ale? Powinniśmy powstać i może w końcu to zrozumiesz jak inne koty będą się rozwijać, a my będziemy siedzieć tylko w stodole, a w końcu pewnie zostaniemy pieszczochami, bo skończy się nam w końcu pożywienie albo umrzemy jak ktoś nakryje nas na polowaniu na jego terenach! — krzyknęła Czereśnia, często w takiej sytuacji po prostu wybuchła i nie kontrolowała tego co mówiła, może dlatego jej słowa nie były przemyślane tylko mówiła co myśli, nie zostawiając się zbytnio nad tym, jakby ją czas gonił. Lider Klanu Lisa już chciał coś powiedzieć, ale wtedy usłyszeli śmiech, a potem kota, który wynurza się zza krzaków.
— Zabawnie, że już ktoś was nakrył na byciu na jego terytorium — oznajmił czarny kocur, podchodząc do nich bliżej.
— Przepraszamy, nie wiedzieliśmy, że to kogoś teren. Już idziemy — stwierdził Jaś, nie chcąc walczyć z tym samotnikiem, lepiej zostawić go i wrócić do siebie bez żadnych ran ani nie potrzebny nikomu jest przelew krwi.
— Naprawdę już idziecie? Och jak miło, ale nie sądze, że mogę wam pozwolić pójść. Widzisz twoja towarzyszka to śliczna kotka, a ty cóż z tego co słyszałem z waszej rozmowy jesteś jakimś liderem. Skąd mam pewność, że nie przyjdziesz tu z resztą kotów i nie zajmiesz mojego terenu? — syknął kocur i stanął przed nimi. Czereśnia cicho prychnęła słysząc tego kocura.
— Proszę cię, on by oddał ci jeszcze naszą stodołę ta tchórzliwa kupo futra, więc nas puść, ty będziesz żył jak chcesz, a my też. A w ogóle warto było się przedstawić, jak mówisz, że to twoje tereny — oznajmiła Czereśnia, na co kocur się zaśmiał.
— Milutko, ale jakoś mnie to nie przekonuje — syknął cicho kocur, wyciągając swoje pazury. — Ale jak już chcesz wiedzieć jak się nazywam to moje imię to Smoła ślicznotko — przedstawił się kocur chcąc podejść do Czereśni, ale drogę mu zagrodził Jaś.
— Nie podchodź do niej, daj nam spokój. My też już idziemy.
— Nie wydaje mi się, że masz jakieś prawo głosu — syknął czarny kocur i wskoczył na lidera Klanu Lisa. Czereśnia na początku nie miała pojęcia co robić, widząc szarpiące się kocury. Ostatnim razem jak widziała walkę kotów, to Sarna pokonała naraz trzy koty, a tu było widać, że Jaś przegrywa. Czarno-biała kotka widząc to cicho syknęła i w końcu rzuciła się ratować Jasia, ale niestety nie miała szans samotnik ją odtrącił rzucając pod drzewo, był zbyt silny dla młodszej i mniejszej kotki, może dlatego córka Srebra nie mogąc się poruszyć mogła tylko patrzeć na śmierć Jasia z łap samotnika Smoły i czekać na swoją.
— Och nie mam zamiaru cię zabijać ślicznotko — oznajmił kocur, jakby czytając czarno-białej kotce w myślach i zaczął się do niej zbliżać. Czereśnia czuła jak jej serce bije głośno, przerażona czuła, że w ogóle nie może się ruszyć, ale myśląc o swoich dzieciach poczuła nową dawkę adrenaliny. Dlatego gdy kocur już był blisko, drasnęła go mocno w oko pazurem. I gdy Smoła zawył, ona się podniosła i nie patrząc na ciało Jasia szybko zaczęła biec do stodoły. Na miejscu wręcz upadła nie mogąc się ruszyć i wyszeptała, że Jaś i Smoła są w lesie nim straciła przytomność.
~*~
Czereśnia obudziła się u medyków, spojrzała na Małego Synka, który opatrywał właśnie Kroplę.
— Co się stało? Czy Jaś...— szepnęła cicho, mając nadzieję, że to był zwykły koszmar, a ona się tu znalazła przez przypadek, ale nadzieja, nadzieją, a ona znała prawdę, którą wymówiła Kropla, patrząc się na Czereśnie.
— Nie żyje. Przyniosłam jego ciało i policzyłam się z tym samotnikiem już nikomu nie zagrozi.
Czarno-biała kotka lekko zadrżała smutna, w końcu to przez nią Jaś nie żyje, to ona wzięła go na spacer. Chciała dobrze dla klanu, a teraz przez nią stracili kolejnego kota, a jeszcze przez to wszystko Kropla była ranna. Córka Srebra nie miała pojęcia co powiedzieć, więc tylko kiwnęła głową i spojrzała na Małego Synka, mając w oczach przeprosiny, w końcu przez nią stracił ojca. Cicho westchnęła i zamknęła oczy, zasypiając. Śniła o Sarnie i Jasiu, obiecała im, że będzie dbać o klan jak będzie mogła i już nie dopuści do żadnej śmierci. Och jakby wiedziała, że w jej życiu śmierć przewinie się jeszcze nie raz, ale nie mogła tego wiedzieć, mogła mieć tylko nadzieję, że wypełni swoją obietnicę dla Klanu Lisa.

Od Ciernistej Łodygi C.D Burzowego Serca

Wojowniczka westchnęła ciężko. Ona sama niejednokrotnie musiała zmagać się z okropnymi, wietrznymi wichurami wewnątrz siebie. Jej serce niejednokrotnie było już ściskane i kruszone, mimo iż kocica była całkiem młoda. Jednak zawsze najbardziej bolało ją oglądanie cierpienia innych. Burzowe Serce praktycznie nie przypominał kocura, którego znała, pomimo, że wyglądał bardzo podobnie. Oczy miał zmęczone, a futro dziwnie oklapnięte, zaś jego postura była przygarbiona. Nawet te piękne, zielone oczy, zdawały się gasnąć.
— Świat jezt okrutny, Burzowe Serce — szepnęła ponuro kocica, grzebiąc łapą w ziemi. Asystent medyka spojrzał nań zdziwiony tą nagłą frazą. — Im prędzej to zaakceptujemy, tym łatwiej będzie nam z tym żyć.
Kocur przez moment przyglądał się jej równie zmęczonemu wyrazowi pyska, jakby szukając tam wypełnienia tych słów. Czy Ciernista Łodyga przyjęła okrucieństwo tego świata?
Pomimo prób kocicy, widział to gołym okiem. Widział, że buraska nigdy go nie zaakceptuje.

~*~

Ciernista Łodyga bacznie obserwowała, jak Ziołowa Łapa porusza się cicho po śniegu. Jasna cześć sylwetki bicolora zdawała się ginąć w otaczających go zaspach bieli, zaś niebieską część futra zatapiał już mrok nocy. Pora Nagich Drzew jak co roku nie pozwoliła sobie na próżnowanie, przez co zastępczyni martwiła się, że niedługo nie wystarczy dla wszystkich zwierzyny. Miała nadzieję, że zapasy z minionej Pory Spadających Liści pozwolą im przetrwać chociaż połowę mrozów. Do nozdrzy kocicy dotarł znajomy, ziołowy zapach, przez co zaczęła się bacznie rozglądać. Bez cienia zwątpienia czuć było Burzowym Sercem. Ziołowa Łapa najpewniej też wyczuł woń kocura, gdyż nagle zmienił kierunek, w jakim się skradał. Ciernista Łodyga nie ignerowała w to, co robił, chociaż uważała, że wiedza o lokalizacji medyka nie jest im teraz niezbędna. Cóż, aktualnie i tak nie było w okolicy żadnych ofiar, a Burza mógł by niechcący przestraszyć potencjalny posiłek. Chwilę później usłyszała, jak młody skacze, ląduj na większym kocurze.
— Burzowe Serce? — zdziwił się, patrząc na medyka. — Co ty tutaj robisz?
Buraska podeszła do dwójki kotów, obdarzając przyjaciela podejrzliwym wzrokiem.
— Dobre pytanie, lecz może najpierw go puść — mruknęła. Syn Rdzawego Ogona posłusznie zszedł z burego, który z wolna się podniósł.
— Szukam Gradowej Mordki — powiedział niepewnie, patrząc to na przyjaciółkę, to na jej ucznia — nie widziałem go od rana, a już dawno powinien być w naszym legowisku.
Ciernistą Łodygę trochę zaskoczył owy powód. Medyk nie był typem włóczykija, bardzo często można było znaleźć go w obozie. To prędzej po jego asystencie spodziewała się nocnej eskapady, niźli po samym kocurze.
— Mogłeś od razu przyjść do mnie, zanim wyszliśmy — stwierdziła — wysłałabym za nim patrol.
Burzowe Serce poruszył powoli ogonem.
— Nie chciałem cię niepokoić — oznajmił. Jego przyjaciółka kiwnęła głową.
— Poszukamy go teraz razem, zgoda? Jeśli nam się nie uda, rano wyślę poszukiwania.
W ten oto sposób trójka kotów zaczęła przeczesywać swój teren, poszukując syna Bladego Świtu. Bezskutecznie.

~*~

Nocna Gwiazda nie zająknął się słowem dezaprobaty, gdy bura z samego rana pobudziła wojowników ich klanu, rozdzielając ich na dwa patrole. Może i relacje jego, oraz Gradowej Mordki oziębiły się przez ostatnie dziesiątki księżyców, jednak nadal był jego bratem. W tej jednej sprawie skłócona władza Klanu Burzy nie próbowała się spierać. Każdy kot miał znaczenie i o każdego bezpieczeństwo należało zadbać. Szczególnie w świetle ostatnich wydarzeń. Ciernista Łodyga sama stanęła na czele patrolu poszukiwawczego, do którego Burzowe Serce nalegał, aby dołączyć. Od zawsze podziwał swojego mentora i nie wyobrażał sobie, aby stała mu się krzywda. Prócz zastępczyni i medyka, w patrolu znajdował się także Sztormowe Niebo i Kaczeńcowy pazur, który mimo rzucania raz po raz kąśliwych spojrzeń w kierunku córki Białej Sadzawki, nie komentował konieczności przebywania w jej towarzystwie. Obie grupy wyruszyły, pozostawiając obóz w opiece lidera, garstki wojowników, królowej, oraz kociąt. Łapy zdążyły zziębnąć im okropnie, nim zdali sobie sprawę, że Gradowa Mordka na pewno nie przebywa na ich terenach. Burzowe Serce wątpił, aby kocur wtargnął na teren innego klanu, to też pozostały bagna, lub okolice Złotej Trawy.
— Najpierw przejrzymy zarośla — stwierdziła bura. Nie była zbyt wesoło nastawiona, jeśli chodziło o wymijanie potworów, chociaż w jej głowie już powoli pojawiała się ta przykra konieczność. Wykroczyli z terenu Klanu Burzy, kiedy nagle do ich nosów dotarł ostry zapach krwii. Ciernista Łodyga poczuła, jak całe jej ciało sztywnieje. Nie była pewna, czy chce widizeć to, co będzie dalej, jednak postawiła kolejne kroki, idąc za zapachem.
— Trzymajcie się za mną — szepnęła. Kaczeńcowy Pazur otwierał już pysk, aby coś powiedzieć, lecz dostrzegł, że reszta kotów robi to, co nakazała siostra jego zmarłej uczennicy. Może to ze względu na Ćmi Trzepot, nie umiał jednak do końca gardzić burą tak, jak robiła to jego matka. Sztormowe Niebo skrzywił się, znudzony całą tą szmeraniną. Rząd wojowników Klanu Burzy ruszył w stronę zapachu, a gdy dotarli do jego źródła, bura z truxem powstrzymała się od krzyku. Łapa kocura była prawie od początku kończyny zakleszczona w zdzierającej z niej skórę i plamiącej futro na szkarłatng pułapce. Brzuch Gradowej Mordki z trudem unosił się i opadał, a jego wzrok był nieobecny.
— Mentorze! — Burzowe Serce wybrnął do przodu, a Ciernista Łodyga widziała, że jego oczy błyszczą od łez. Z ogromną gulą w gardle postąpiła kilka kroków do przodu. Gradowa Mordka chyba próbował coś powiedzieć, ale kiedy tylko z trudem otworzył usta, splunął krwią. Grupa wojowników milczała, wręcz czując swoją bezsilność. Nie było szans, aby wydostali go z morderczego narzędzia.
— Jak długo... Jak długo może tutaj być? — zapytała Świetlisty Potok. Burzowe Serce pochylił łeb, patrząc z żapem na mentora.
— Z-za długo — wydukał, a po jego policzkach popłynęły łzy. Cierń poczuła, jak na ten widok pęka jej serce. Po raz molejny. Obróciła łeb w stronę dopełniającego żywotu medyka, pochylając głowę.
— Tak mi przykro, Gradowa Mordko — powiedziała cichutko — niech Klan Gwiazdy ma cię w opiece.
Po kilku długich chwilach kocur wydał z siebie ostatnie tchnienie.

<Burzowe Serce?>

23 września 2018

Od Wierzbowego Serca

W lesie na dobre zapanowała pora nagich drzew. Śnieg iskrzył się w słońcu, gałęzie drzew uginały się pod jego ciężarem, a zwierzyna albo uciekła, albo chowała się pod ziemią. Wierzbowe Serce obudził zimny wiatr, który wdarł się do legowiska wojowników. Kotka uchyliła jedną powiekę, po czym westchnęła głęboko i rozciągnęła się, wstając. Dzisiaj miała zamiar odwiedzić swoją dawną uczennicę - Wschodzącą Falę i jej kociaki. Trójka naprawdę rozkosznych maluszków. Wierzbowe Serce była bardzo szczęśliwa, na wieść o tym, że urodziły się zdrowe i silne. Powolnym krokiem wyszła z legowiska, starając się nie obudzić śpiących jeszcze Żądlącego Języka i Muchomorowego Serca. Wzięła ze stosu dwie piszczki. Jedną dla siebie, drugą dla młodej karmicielki. Bura kotka weszła do kociarni i ujrzała rudego kocurka ściganego przez siostrzyczkę. Oboje czołgali się tak rozkosznie, że Wierzbowe Serce mało co nie rozpłynęła się.
- O, witaj, Wierzbowe Serce. - przywitała się Wschodząca Fala z uśmiechem na pyszczku. Bura położyła przed nią ziębę i usiadła obok.
- Chyba się nie obrazisz, jeśli zjem z tobą śniadanie, co? - zapytała, delikatnie rozbawiona Wierzba.
- Oczywiście, że nie! - prychnęła szylkreta.
- A cio to? - zapytała mała Pszczółka, wąchając, prawie włażąc na posiłek swojej mamy.
- To jest piszczka. - Wschodząca Fala zaczęła tłumaczyć to, że dorośli wojownicy nie piją mleka, a jedzą właśnie takie piszczki.
- Fuuuj. - skomentował Mak, marszcząc swój malutki nosek.

< Pszczółka, Lilia, Mak? Nie miałam pomysłu, co tam do was napisać, ale coś wyszło? xd)

22 września 2018

Od Maślaka


Maślak chodziła sobie po żłobku aż lekko znudzona z niego wyszła. Kotka ziewnęła i zaczęła sobie biegać po obozie. Trochę było jej zimno, ale nie zwracała na to uwagi. Niby jest spokojna, lecz jest trochę jak jej braciszek. Nagle usłyszała głos swojej mamy.
- Maślaku! Gdzie jesteś? - Pisnęła karmicielka wychylając łebek z żłobka. Kociak szybko podbiegł do swojej matki i zaczął ocierać się o jej nogi.
- Przepraszam mamo, nie chciałam cię zmartwić. - Oznajmiła malutka koteczka. Wojowniczka westchnęła i polizała kota.
- Ważne, że jesteś. Wracaj do żłobka, jest zimno.. Jeszcze będziesz chora. A tego nikt nie chce. - Powiedziała Żwirowa Ścieżka. Obie piękne kotki - Bardzo podobne do siebie, weszły do żłobka i położyły się obok siebie.
- Życie kociaka jest nudne. Nie można nic robić.. - Oznajmiła lekko smutna. Niby fajnie, że nie musi polować tylko inni to robią dla niej, lecz czasem ma sama ochotę na takie polowanko. To musi być na pewno ekscytujące..
- Przestań Maślaku, kiedyś będziesz tęsknić za tymi czasami. - Powiedziała matka patrząc się w oczka kociaka.
- Ehh, możliwe. - Westchnęła i wstała po czym położyła się na mamie. - Kocham cię. - miauknęła cicho i położyła swój łebek na jej łapkach.
- Ja ciebie też.. - Mruknęła Żwirowa patrząc się na mech w żłobku. Kociak zaczął głośno mruczeć.
- Jak to jest być wojownikiem mamo? - zapytała się jej zamykając oczka.

< Żwirowa Ścieżko? >

20 września 2018

Od Błękitnej Łapy C.D Leśnej Łapy

Błękitna Łapa podeszła do brata, lekko się o niego ocierając. Uczeń odwrócił łepek i posłał jej uśmiech.
- Wcześnie dziś wstałeś – zauważyła kotka siadając i liżąc łapę.
Liliowy kiwnął głową.
- Nie mogłem spać – wyjaśnił i ostrożnie odłożył kolejną mysz na stosik zwierzyny.
- Niezły połów – zachichotała Błękit w myślach licząc myszy. – Zdaje mi się że coraz lepiej polujesz.
Jej brat uśmiechnął się jeszcze szerzej i oboje skierowali się pod ścianę obozu. Usiedli, ale Błękitną Łapę przeszedł dreszcz.
- Jest coraz zimniej – zauważyła przybliżając się do liliowego i chowając łepek w jego futerko. – Ale chyba nie może już być gorzej co?
- Nie wiem – przyznał Leśna Łapa, wpatrując się w ziemię.
Kotka wyprostowała łapy. Wstała i zaczęła truchtać w miejscu.
- Co robisz? – zdziwił się jej brat uważnie śledząc ruch kończyn siostry.
- To dla rozgrzewki – zachichotała niebieska, biorąc głębszy wdech.
- Dla rozgrzewki? Przed czym? – kocur nie zdążył mówić, bo Błękit pacnęła go w uch.
- Berek! – zarechotała, odsuwając się i ruszając do biegu. Liliowy terminator pognał za nią. Kotka wykonała slalom między kilkoma wojownikami i odwróciła się. Nie przeczuwała, że brat będzie na tyle szybki że dogoni ją niemal w kilka uderzeń serca. Klepnął ją łapą i zaczął uciekać. Niebieska pognała za Laskiem. Na zakręcie wpadła w lekki poślizg w efekcie którego wpadła na złotą kotkę, a zarazem na swoją mentorkę. Leśna Łapa przystanął lekko zaniepokojony.
- O, witaj Złota Melodio – zaszczebiotała kotka odwracając się.
Wojowniczka przyjrzała się uważnie swojej uczennicy.
- Właśnie was szukałam. Ciebie i Leśnej Łapy. Macie dziś razem trening.
Błękit podskoczyła radośnie. Może wreszcie będzie mogła posiłować się z kimś w swoim wieku.

<Lasek:)>

Od Pszczółki C.D Lilii

Pierwsze promienie słońca połaskotały małą szylkretkę w nosek.
Podniosła główkę, walcząc z ciężarem zaspanych powiek i ziewnęła
soczyście. Gdy tylko przyswoiła sobie fakt, że już nie śpi, ujrzała
siostrę - skąpaną w promieniach wschodu słońca Lilię, która siedziała
u brzegu żłobka. Obserwowała nastający dzień. Pszczółka zgadywała, że
jej ukochane rodzeństwo znowu nie mogło zasnąć. Zresztą, nic nowego.
Pszczółka powoli pokroczyła w kierunku Lilii. Łapki wciąż jej się
trzęsły i cały czas obawiała się, że lada moment upadnie, ale uczyła
się powoli i robiła coraz większe postępy.
- Cześć - powitała siostrzyczkę.
Lilia wzdrygnęła się, aczkolwiek uśmiechnęła się po ujrzeniu siostry.
- O, to ty. Cześć.
Kotki jeszcze przez moment wpatrywały się w niebo, po czym wróciły do
środka. Mama już się zbudziła, ale Mak spał w najlepsze.
- Kochana Pszczółko, czy miałabyś ochotę się ze mną pobawić? -
zasugerowała Lilia.
Pszczółka zastanowiła się. W żłobku było za mało kryjówek, żeby
pobawić się w chowanego. Polowanie na owady również nie wchodziło w
grę, a nóż wpadną na śpiącego braciszka. To może...
- Berek! - zawołała, klepnęła siostrę w ramię i śmignęła z miejsca.
Minęła Wschodzącą Falę, a ostro skręcając, o mało nie wpadając w
ścianę. Lilia ruszyła za nią. Złapanie Pszczółki było skomplikowanym
zadaniem i minęło kilka minut zanim się udało. Jednak sprytna Lilia
postanowiła wdrapać się na głaz. Wyczuła odpowiedni moment i wskoczyła
na Pszczółkę. Siostry poturlały się w kierunku wyjścia i o mało nie
wpadły na matkę, ale przynajmniej Lilia złapała tą wariatkę.

19 września 2018

Od Nocnej Łapy C.D. Leśnej Łapy

- W walce najczęściej chodzi o to by wykorzystać jak najwięcej swoich atutów i jak najszybciej zyskać przewagę nad przeciwnikiem. Chodzi o to byś przejęła inicjatywę, impet. Walka jest o wiele łatwiejsza kiedy to ty nadajesz jej rytm - opowiadałam dymnej kotce, która (o dziwo!) nadal nie znudzona słuchała mnie uważnie. Mała już dawno przestała zataczać głową koła próbując utrzymać równowagę, ale ku mojemu zdziwieniu i tak nie dawała mi pójść trzymając mnie na miejscu i zadając od czasu do czasu konkretne pytanie. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z taką postawą, ale w sumie jedynymi kotami, które bardzo dobrze znałam było moje rodzeństwo i Gardenia, a dla naszej paczki usiedzenie w miejscu więcej niż sześć bić serca graniczyło z cudem. Byli jeszcze oczywiście dorośli, ale ci prawie zawsze byli spokojni (wyjątek: Burzowy Kwiat). Spokojny kociak... znaczy uczeń był dla mnie raczej nowością, choć z tego co słyszałam od Popiołku to Leśna potrafiła porządnie dać w kość. To czemu teraz była taka spokojna?
- Nocna, opowiadaj dalej - z rozmyślań wybudził mnie głos niebieskiej koteczki. Zamrugałam kilka razy i dopiero potem zorientowałam się, że przestałam opowiadać. Już otworzyłam pyszczek by coś powiedzieć gdy moją uwagę zaobsorwowało coś innego. Białe płatki śniegu gęsto opadały wszędzie dookoła mnie. Uśmiechnęłam się widząc je. Ostatnimi razy widziałam je chyba za czasów kocięcych. Moją uwagę od nich odwróciło poczucie jak ktoś targa moje futro. Tym razem zobaczyłam niebieską, zirytowaną koteczkę trzymająca jeszcze w buzi kawałek mojego futra. Widząc to ciągle uśmiechnięta lekko przewróciłam oczami.
- Przestań się znęcać nad moim futrem i popatrz lepiej na to. Już jest Pora Nagich Drzew – powiedziałam kotce wskazując niebo, ale po chwili dodałam dostrzegając słońce pomiędzy chmurami – i czas treningu.
Po tym stwierdzeniu wstałam, otrzepałam się ze śniegu, który już zdążył się na mnie osadzić i niby od nie chcenia stojąc już na gałęzi najbliższego drzewa rzuciłam w kierunku Leśnej:
- Może chcesz razem potrenować lub popolować w lesie?

< Leśna Łapa? >

Od Świetlistego Potoku C.D. Nocnej Łapy

Po udzieleniu odpowiedzi na pytanie zabłoconej kotki z Klanu Wilka znów zapadła cisza. Gdy Świetlista zaczynała zastanawiać się, czy rozmówczyni jeszcze coś powie, czy też milczenie zwolni ją z obowiązku prowadzenia tej minikonwersacji, łapa drugiej kotki uniosła się niespodziewanie. Zanim trójkolorowa się obejrzała, wylądowała ona na jej łebku. Przestraszona, zesztywniała od czubków wąsów po koniec ogona. Co to ma być!?
Kiedy wreszcie kończyna, której zadaniem najwyraźniej było zdjęcie nadmiaru błota z głowy Świetlistego Potoku, wylądowała z powrotem na ziemi, kotka miała ochotę zwinąć się w kłębek w najciemniejszym kącie legowiska i przespać resztę tego dnia, bo biorąc pod uwagę dotychczasowy rozwój akcji jego końcówka nie zapowiadała się najlepiej. Najpierw o mało co nie utonęła, potem jakiś obcy kot przejeżdża jej łapą po głowie... na wieczór pewnie króliki zaczną latać i wszyscy padną z głodu.
Tymczasem powód obecnych, a niedoszły pogromca poprzednich problemów Świetlistego Potoku dalej wpatrywał się weń z jeszcze większym zaciekawieniem, po czym coś mu się najwyraźniej rozjaśniło w głowie, bo powiedział:
- Czy my się już nie widziałyśmy na zebraniu? - Łaciata poczuła się niekomfortowo na myśl, że kotka z innego klanu najwyraźniej zna jej tożsamość, podczas gdy ona niemal nic o niej nie wie. Zaraz jednak przyjrzała się jej dokładniej i coś jej się przypomniało - zapewne młodsza była jednym z uczniów, którzy skupili się w sporej grupce na ostatnim zgromadzeniu! Było to ledwie kilka wschodów słońca temu, więc po dokonaniu odkrycia Świetlistej nie zajęło wiele czasu przywołanie innych wspomnień; jeżeli dobrze pamiętała, to Nocna Łapa była jedną z tych bardziej 'normalnych' uczennic, z którymi rozmawiała tamtej nocy. W zasadzie, jeśli przyjrzeć się temu dokładniej... to oprócz Błękitu jedyną, chyba że trochę rozciągniemy definicję normalności.
- Zapewne - odpowiedziała, nie zważając na to, że pytanie było retoryczne. Szylkretka otwierała już pyszczek, żeby dać ujście następnej wypowiedzi, ale wtedy obydwie coś poczuły. Krople. Najpierw pojedyncze, potem spadały coraz gęściej. Nad lasem właśnie rozpoczynała się burza.
Z początku było to przyjemne i kotki, milknąc na tę chwilę, wystawiły grzbiety w stronę nieba, by deszcz obmył je z błota. Na Nocnej Łapie wyglądało to dość zabawnie, bo brud z czubka głowy spłynął jej po pyszczku, ale Świetlista nic nie powiedziała. Po kilku uderzeniach serca były już czyste, ale pojawił się nowy problem - deszcz i wiatr przybierały na sile, a nad głowami kotek błysnął piorun. W takich warunkach nie było mowy o żadnych pogaduszkach i stało się jasne, że powinny czym prędzej znaleźć schronienie - a najlepiej wrócić do obozów. Nocna Łapa zrobiła kilka kroków w stronę strumienia, ale zaraz zatrzymała się niepewnie - płynął teraz żwawiej, a błoto wokół stało się jeszcze bardziej śliskie. Poza tym po wcześniejszych przeżyciach kotka nie miała raczej ochoty na ponowną konfrontację z rzeczką.
Łaciata wojowniczka rozejrzała się; za niemal nieprzejrzystą już zasłoną wody zamajaczyły jej smukłe sylwetki brzóz.
- Do Czterech Sióstr! - miauknęła, głośniej niż zazwyczaj, by jej głos przebił się przez huk burzy, po czym popędziła w stronę zagajnika, obejrzawszy się jeszcze, by sprawdzić, czy uczennica biegnie za nią. Biegła, a na jej pysku malował się strach. Cóż, koty Klanu Wilka przeżywały pewnie burzę zupełnie inaczej, mając nad głową daszek z liści.
Oczywiście Świetlisty Potok też się bała, jednak z innego powodu. W lesie nie był to problem, zwalający się pień miał oparcie w gałęziach innych... Ale już najmłodszym kociętom Klanu Burzy wpajano, że podczas sztormu nie wolno chować się pod drzewami, bo może w nie trzasnąć piorun, a jeśli ma się pecha, to pozostaje tylko modlić się o szybką podróż do Klanu Gwiazdy.
Teraz obie kotki biegły w stronę nawet nie jednego, a czterech sterczących, wysokich pni, wydających się wręcz prosić o trafienie błyskawicą.


<Nocna Łapo?>

Rybi Ogon urodziła!

Rybi Ogon urodziła przepiękną koteczkę! 

Wierzba

Od Błękitnej Łapy CD Świetlistej Potoku


Niebieska westchnęła cicho i podeszła do łaciatej koleżanki. Świetlisty Potok uniosła lekko głowę i obie mierzyły się przez chwilę spojrzeniami. Błękitna Łapa ruszyła do przodu jak maszyna i opadła obok wojowniczki. Wtuliła łepek pod brodę szylkretowej kotki i zaczęła mruczeć. Tamta siedziała sztywno, wyraźnie nieprzygotowana na ten ruch terminatorki. Błękitna Łapa zaczęła mruczeć jeszcze głośniej, by odgonić od siebie strach i niepokój. Wibracje przeszły przez poduszki jej łap i zagłębiły się w ziemię. Po chwili z nieba zaczął padać śnieg…

* * *

Minęło kilka wschodów słońca… a może kilka księżyców? Dla Błękit to nie miało znaczenia. Odkąd umarła Ćmi Trzepot, niebieska nie liczyła upływu czasu. Żyła jak w szklanej bańce. Z odległości obserwowała klanowiczów. Czasem brała udział w konwersacji, ale nie wkładała w to serca. W jej myślach wciąż widniała liliowa pointka, która ze śmiechem coś do niej mówi. Błękitnooka i tak trzymała się lepiej niż Ciernista Łodyga.
Tego ranka Błękitna Łapa wyszła na polowanie. Nie zwracała uwagi na zasady, zresztą jeszcze się taki nie narodził co by ją powstrzymał. Kotka szła cicho depcząc biały śnieg i co jakiś czas stając, by wywąchać zwierzynę. Jak na złość wszystkie króliki, myszy i cała leśna drobnica wciąż spała zagrzebana w cieplutkich norkach pod śniegiem. Kocica parsknęła ze złością i kopnęła zaspę. Śnieg poleciał na wszystkie strony, a łapa trafiła wprost na ostro zakończony kamień. Cętkowana kwiknęła i odskoczyła w tył niemal wywijając orła na oblodzonej ścieżce. Zaśmiała się, po raz pierwszy od ponad księżyca. Ze zranionej kończyny pociekło trochę krwi, ale niebieska nie zwróciła na to uwagi. Chichotała jak opętana sama nie wiedząc czemu obtarcie łapy wydaje jej się zabawne. Z krzaków tuż za nią wyszła Świetlisty Potok i przez moment z lekkim niedowierzaniem przypatrywała się uczennicy. Błękit ostrożnie wylizała łapę i odwróciła się. Dostrzegłszy wojowniczkę pomachała radośnie ogonem, unosząc go do góry.

<Świetlista uvu?>

18 września 2018

Tulipanowy Pąk urodziła!


Tulipanowy Pąk urodziła dwie koteczki, które w przyszłości wspomogą wojowników Klanu Burzy! 
Gumki firmy Kaktus nie zadziałały xD

Sosna
Brzoza


17 września 2018

Od Gołębiej Łapy C.D Oszronionej Łapy

Kocurek w pierwszym momencie zerknął na nią tylko. Podniósł się na łapy i wstrząsnął całym ciałem pozbywając się większych grudek ziemi z sierści. Stanął obok szylkretowej kotki, zdając sobie sprawe że mimo iż kotka jest karzełkiem... to jest wyższy tylko o głowę, lub półtora. Był po prostu niski. I to porządnie, bo zaliczał się do tej dolnej lini przeciętnego wzrostu.
- Ym... chciałabyś iść w jakieś konkretne miejsce? - Mruknął cicho, co było dla niego normalne, gdzieś nawet słyszał jak Rozżarzony Popiół oraz (chyba) Srebrne Poroże podśmiewywali się na temat jego "cichości". Że razem z Tonącą Łapą powinien się zabawić w króla ciszy. Albo w ogóle założyć klub "Cichaczy". Nawet jeśli Łezka twierdziła, że Toń mówi. 
Kotka obrzuciła go spojrzeniem, doprawionym delikatnym uśmiechem. Uśmiechem, przez który poczuł jak serce dostaje mu chwilowego galopu. Pomrugał szybko, by skupić się na tym co ma do powiedzenia łaciata.
- Mo-Możemy iść pod Pła-Płaczącego Stra-Strażnika? Faj-Fajnie tam i nie ma Łe-Łezki.. - Miaukneła, spoglądając na niego z nadzieją. Najpierw zmrużył oczy rozważając tą opcje. Tylko... skąd ona wiedziała gdzie to jest i, że jest tam "fajnie". Zerknął na nią szybko. Wiedział że w obozie może być nudno, ale nie mogła poczekać tych paru wschodów na mianowanie? Tam nie było bezpiecznie, jak się mogło zdawać. Lisy, borsuki... i inne zagrożenia mogły się czaić w każdym miejscu. Jednak, skoro kotka stała tu, przed nim, cała i zdrowa... to musiała mieć szczęście. Albo drapieżniki miały na tyle wywalone, że nie chciało im się nawet koteczki pogonić. I w sumie, dobrze.
- Na pewno powinnaś tam iść? - Mruknął niepewnie. Mimo wszystko nie chciał żeby kotka miała kłopoty z Jagodową Gwiazdą. Nawet jeśli dało się go jakoś udobruchać, w co kocurek wątpił, to wolał nie ryzykować. A jak nie lider... to taki Dzik go zabije i będzie Gołąb w sosie własnym - Wiesz... jakby ktoś Cię przyłapał, to mogłabyś mieć problemy...
- P-Przestań, gadasz ja-jakbyś był Dzi-Dzikiem! - Miauknęła z pretensjami. Jeden nadopiekuńczy brat jej starczył. Po paru uderzeniach serca, rzuciła już uspokajająco kręcąc przy tym głową. - Ni-nic mi n-nie be-będzie.
On również pokręcił głową, powinni założyć klub kiwających głów czy czegoś w tym rodzaju. Nie wierzył że się na to zgadzał, ale podczas takiej ''Zabawy'' nie czułby się komfortowo w obozie. Zwłaszcza z wzrokiem Dzika na sobie.
- To chodźmy - Mruknął i ruszył powoli do przodu czekając na córkę Zawilca. Gdy ta do niego dołączyła, starał się iść tak by jej nie było widać. Bo jak ktoś się do nich doczepi, to świećcie Gwiezdni nad ich duszami.

~*~*~

Gdy tylko zaczeli się oddalać od obozu, terminator poczuł się luźniej. Tu nie było tyle kotów, którzy obrzucają go spojrzeniami. Nawet przypadkiem. Po prostu... nie czuł się osaczony. Szron szła pare kroków przed nim prowadząc go ścieżką, którą ona zazwyczaj szła. Zaś sam czarno-biały rozglądał się na boki. Nie chciał żeby ich przyłapano.
Chwile potem znaleźli się przy Płaczącym Strażniku.
- Cu-cudnie tu. Ch-chciałabym, żeby De-Deszczyk mnie tu zabrał - Rzuciła rozmarzona wizją romantycznego spaceru z niebieskim terminatorem. Po chwili bujania w obłokach mogła poczuć lekkie szturchnięcie, przez co zwróciła zdezorientowany wzrok na towarzysza, który uśmiechał się lekko. Może gdyby nie była ślepa, zauważyłaby że za tym kryje się coś innego.
- Kiedyś się doczekasz - Przeciągnął się, wyciągając przed siebie łapy, które bolały go po treningu. Treningu, na którym Rozżarzony Popiół wyciągał z niego siódme poty by chociaż zaczął zbliżać się do końca treningu. Bo jak na razie to co najwyżej byli w ciemnej dziurze i jeszcze dalej.
Wciąż czuł niechęć do własnych łap, a co dopiero pazurów. Wrażenie, że lepka ciecz była na jego pazurach nie opuszczała go nawet na chwile. Mimo tego że były one jak najbardziej czyste, bo to była jedyna czynność, której poświęcał nieco więcej czasu.
- N-Nie doczekam się, Ł-Łezka na to n-nie po-pozwoli - Jęknęła, tracąc momentalnie wesołość. Lecz ten stan nie trwał długo, bo jej oczy błysneły w ten szczególny sposób, który nie wróżył nic dobrego. Przyjemniej nie dla jego skóry. - Ch-chyba że... mi po-pomożesz
Kotka wbiła w niego roziskrzony wzrok, a Gołąb już wiedział że nie będzie mógł jej odmówić. W sumie. Czy on potrafił KOMUKOLWIEK odmówić? Przeskoczył z łapy na łapę, ale gwoździem do trumny było to co powiedziała po chwili.
- W ko-końcu Łe-Łezka cię lu-lubi - Stwierdziła z uśmiechem i utarła się o czarno-biały bok kocura. Po czym dodała, już znacznie ciszej - Ch-chociaż nie wiem cz-czemu ty ją lu-lubisz...
- Jak... Miałbym ci pomóc? - Mruknął, kładąc się na ziemi i przeciągając się po raz kolejny, układając tym samym kręgosłup w łuk. Rzucił Szron szybkie spojrzenie, bo nie ważne jak bardzo by chciał powiedzieć coś innego.. i tak wyszłoby z jego pyska to, co mówił w tym momencie - Jest moją przyjaciółką, tak jak ty.
- W-wieeesz, tu ją za-zabierzesz na sp-spacer. Albo bę-będziesz szukać z n-nią jakiś zi-ziółek i w-wtedy będę mogła iść d-do Deszczyka. - Oznajmiła i legła jak kłoda obok niego. Wyciągnęła łapy do przodu, gdy promienie słońca zaświeciły prosto w jej oczy, a opuściła je dopiero gdy te znikneły za zasłoną chmurek.
- Ymmm... Postaram się jakoś... załatwić czas? - Rzucił niepewnie.
- Dz-Dzięki! - Córka Zawilec uśmiechnęła się szeroko i pociągnęła szorstkim językiem po jego policzku na co ten przymknął oko, odwzajemniając jednocześnie uśmiech. Trwali chwile w ciszy, wlepiając ślepia w niebo. - O! P-patrz, to -w-wygląda jak kr-królik!
- Hm? - Uczeń zerknął na nią i podążył za jej wzrokiem. Przekrzywił głową pare razy, zastanawiając się, z której strony to przypomina tego skaczącego zwierza. - Królik? Mi to na gruszkę wygląda.
- Co? G-gdzie ślepoku? Z-zobacz! T-tam jest o-ogon! - Machnęła łapą w stronę nieba i znajdującej się na nim chmurki, która miała przypominać królika.
- Mi to wygląda na ten ogonek, co na nim owoc wisi - Rzucił, przekrzywiając głowęw drugą stronę. Gdzie ona widziała tam puchaty ogonek? Brązowooka zmarszczyła czoło, zerkając krótko na niego, po czym pokręciła głową i wbiła wzrok w niebo.
- Ehh... Jak już, t-to tamta wygląda j-jak owoc - Wskazała na biały, w jej domniemaniu, kłębek puchu. W sumie, ciekawe czy były tak miękkie jak się wydawało z ich perspektywny.
- Jak uważasz - Mruknął, nie chcąc się z nią kłucić. W końcu, jakie miał argumenty? I właściwie po co kłócić się o chmurę, która i tak za parę chwil przez wiatr zmieni kształt?
- N-No! J-Ja zawsze m-mam ra-racje! - Zaśmiała się, przymykają ślepia pod naporem promieni słonecznych. A mogłą tak jak kocur położyć się w półcieniu i nie cierpieć przez te jasne igiełki. Kocur w międzyczasie ziewnął, przeklinając gdzieś w głębi siebie wczesne wstawanie. Chociaż nigdy się do tego pewnie nie przyzna. Po chwili dorzuciła zdanie, na które kocur otworzył szerzej żółte oczy - M-możesz iść spać j-jak chcesz.
- Żeby twój brat mnie do końca życia przeklinał, że coś ci się stało, bo JA zasnąłem? O nie, nie nie - Jeknął od razu, kręcąc przy tym głową, a kotka wtuliła swój łaciaty łepek w jego bark, na co kocurka coś zabolało. Nie fizycznie, skądże. Raczej wewnętrznie. W sumie, to zazdrościł trochę Deszczowi, choć nie powinien. Tu nie chodziło o JEGO szczęście, a o córki Zawilec. Miał zamiar jej pomóc, nawet jeśli by go to zżerało od środka. Wolał widzieć jej uśmiech, ceną własnego, jak smutny wrok wlepiony w niebieskiego syna Żurawiny z inną kotką.
- Dzi-dzik i-i tak chce c-cie zabić - Zaśmiała się, i zerknęła na niego. - P-poza tym, u-umiem sama s-się bro-bronić.
- To jeszcze lepiej...  - Jęknął, kręcąc czarno-białym łbem. 
- Ni-nie po-powinieneś się g-go bać, w-w końcu je-jesteś już uczniem 
- Mogę się załóżyć że mógłby mnie pokonać tu i teraz. Ja nawet porządnie walczyć nie umiem! - Burknął, po czym dostał łaciatą łapą w policzek. Gdy kończyna koteczki odchylała jego pysk, on w miarę możliwości zerkną na jej naburmuszoną właścicielkę. 
- J-Jak się n-nie obronisz, to.. t-to ja skopie ci ku-kuper! - Rzuciła oburzona jego zachowaniem. Czemu on czasem był taki głupi? Przewrócił oczami i również, przewrócił się na brzuch z wyciągniętymi łapami. W sumie przypominał zdechły naleśnik. Kotka nie czekajac długo, wskoczyła mu na grzbiet i uniosła wyżej brodę. - M-Mam Cię! Z-Znowu! 
- To ja już wiem, co za niebezpieczeństwo kryję się na naszych terenach. - Rzucił rozbawiony, ciesząc się że czuł się luźnej. Kotka usiadła na jego plecach, wypinajac pierś
- O-oczywiście. Z-zobaczysz, n-niedługo usłyszysz o O-Oszronionej Gwiaździe, c-co opanowuje wsz-wszystkie klany! 
- Niech się boją wszystkie cztery klany, co? A może nawet i Klan Gwiazd? - Zaśmiał się cicho, spoglądając na nią kątem oka. 
- Oczywiście! - Rzuciła dumnie, uderzając przy tym łapą o czarne futro przyjaciela, który krótko stwierdził że już nie jest tą kolorową, nieśmiałą kulką, która zacinała się na każdym słowie. Tylko szkoda, że za paręnaście księżyców miało się to zmienić. Cóż, na razie żyli w nieświadomości... i niech tak zostanie jak najdłużej. Po chwili Szron, wbiła w niego wzrok. - J-jak się ogarniesz, t-to może z-zostaniesz moim za-zastępca. 
Posłał jej lekki uśmiech i podniósł się nieco. Szron, niespodziewająca się ruchu z jego strony, przeturlała się na trawę. 
- Jeszcze jest czas - Rzucił, kręcąc głową.  - Poza tym, pierw trzeba skończyć trening...
- G-Głupia kupka f-futra - prychnęła, podnoszac się na łapy i, po raz kolejny raz tego dnia, wbiła w niego ślepa. - A-A propo tre-trenignu, j-jak myślisz ko-kogo dostane? 
- A kogo byś chciała?
- M-Może Ja-Jasnego Kła? W-Wydaje się fa-fajny. - Mruknęła, po czym szybko dorzuciła zdanie, które nie zdziwiło - Na-Nawet jeśli prz-przyjaźni się z t-tym głupim Sr-Srebrnym Ego 
- Jasny Kieł, jest chyba w porządku. - Odpowiedział, zamyślając się na chwilę. Pokręcił główą. - Ale pewnie wszystko wyjdzie na ceremoni. 
-  Tak, m-mam nadzieje, że n-nie dostanę kogoś s-strasznego jak... - Pochyliła się do przodu, szukając w myślach przykładu - ... jak n-na przykład Ja-Jagodowa Gwiazda
- Wracamy? 
<Szron? Jestem zbyt leniwa by dopisać reszte, ok? XD>