Uśmiechnęła się, słysząc słowa kocura. Często słyszała podobne opinie, odnośnie swoich pociech. Jej dzieciaki były cudowne, jakkolwiek by na to nie spojrzeć. Cała trójka różniła się od siebie i wymagała innej opieki, bura kochała jednak każde z osobna. Były oczkami w głowie zarówno jej, jak i jej parnetki, a nawet Biała Szadawka i Złota Melodia uwielbiały się nimi zajmować, pomimo że odchowały już swoje dwa mioty. Bura nie wiedziała, czy kiedykolwiek zdecyduje się na kolejne dzieci. Na razie wystarczyło jej, że miała te pocieszne mordki. Właściwie, to królowa już dawno nie czuła się tak szczęśliwa i ustatkowana.
— Masz rację — szepnęła, a następnie polizała medyka w policzek — są wspaniałe.
Bury kocurek uśmiechnął się jedynie, a w jego głowie mignęła krótka myśl, która nie przeszła nawet przez łebek kotki. Gdyby nie ich podobieństwo, wyglądaliby teraz, jakby oboje byli rodzicami. Wiedział jednak, że buraska szczerze kocha swoją partnerkę.
~*~
Ciernista Łodyga, królowa, była szczęśliwa. Jaka jednak była Ciernista Łodyga, zastępczyni? Przez jej ciało przeszedł dreszcz chłodu, a leżąca przy niej Ćmi Trzepot już dawno ostygła. Bura wiedziała, że nie zabiorą jej ciała do rana i nie zamierzała się z nią rozstawać aż do tej chwili. Śnieg zostawiał białe ślady na jej wyziębionym futetku. Spojrzała smętnie na zastygły w spokoju pyszczek siostry. Wiedziała, że już nigdy nie padną z niego żadne słowa. Już nigdy się nie zaśmieje. Nie zapłacze. Ćma odeszła. Ciernista Łodyga nie była pewna, czy kiedykolwiek wybaczy Nocnej Gwieździe to, co spowodował. Wiele rzeczy można było przeboleć. Zacisnąć zęby i iść dalej. Jednak co, kiedy tracimy osobę, dla której tak długo zaciskaliśmy te zęby? Osobę, o której bezpieczeństwo dbaliśmy o wiele bardziej, niż kiedykolwiek o własne? Dla której tłumiliśmy własne cierpienie, aby tylko zapewnić jej oparcie? Pręgowana pociągnęła nosem. To nie tak miało być. To nigdy nie jest tak, jak miało być. Kogo jeszcze Klan Gwiazdy chciał jej odebrać? Dzieci? Brzoskwinię? Migotkę? Burzę? Mamę? Czy pewnego dnia mu się to znudzi? Czy jej bliscy stanowili dlań jakąś chorą pożywkę? Ukryła pysk w łapach, a całe jej ciało zatrzęsło się spazmatycznie. Z jej policzków wypływały łzy, które tak bardzo chciała zatrzymać. Nie chciała być słaba. Nie, kiedy nadal miała coś do stracenia. Nie, kiedy ktoś mógł ją zobaczyć.
I ktoś zobaczył.
W oczach Brzoskwiniowej Gałązki zabłyszczało delikatne, płynne szkiełko, kiedy podeszła do ukochanej i delikatnie polizała ją za uchem. Młodsza zadrżała ponownie, powoli odwracając wzrok załzawionych oczu. Kremowa chyba nigdy nie widziała jej w podobnym stanie. Zastępczyni nigdy bowiem jej na to nie pozwoliła. Brzoskwinia pociągnęła nosem. Cierń wiedziała, że tej kotce mało wystarczyło, aby zacząć płakać. Czasami miała wrażenie, że bicolorka była jej przeciwieństwem. A może dopełnieniem? Po jasnych policzkach zaczęły spływać stróżki łez, a ich właścicielka wtuliła łebek w krótkie, chłodne futro. Buraska ponownie się zatrzęsła.
— W-wiem, że to t-trudne — wydukała doń córka Złotej Melodii, drżącym głosem — a-ale n-nie możesz tutaj zo-zostać, kochanie. Dzieci się martwią. A ty się pochorujesz.
Ciernista wiedziała, że ma racje, a jednak nie potrafiła. Nie wyobrażała sobie, aby teraz wstać i odejść.
— N-nie chcę — szepnęła — nie mogę.
Coraz więcej łez uciekało z jej oczu. Brzoskwiniowa Gałązka polizała ją w policzek, wzdychając cicho.
— Nie mogłaś nic zrobić — mruknęła cicho — nie każ siebie, za błędy innych.
Cierń podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na cętkowaną. Buraska była trochę niższa, niż partnerka. Przez krótką chwilę ich oczy po prostu wymieniały nieme spojrzenia. W końcu Ciernista Łodyga ukryła gwałtownie głowę w jej torsie, szlochając szczerze, chyba po raz pierwszy w swoim życiu. Jasna kocica również trzęsła się, a z jej policzków powoli spadały łezki, cierpliwie jednak znosiła cierpienie swojej partnerki. Wiedziała jednak doskonale, że wraz ze wschodem słońca będzie tak, jak zwykle. Ciernista Łodyga będzie udawać, że wszystko jej jedno.
~*~
Zastępczyni wysłała poranny patrol niedługo po wyjściu z kociarni. Omijała jednak spojrzenia inmych, starając się trzymać gdzieś na uboczu. Czekała cierpliwie, aż Biała Sadzawka, lub Ziołowa Łapa wstaną, aby ze spokojną duszą móc zacząć kolejny dzień bez delikatnej sylwetki jej siostry. Zaczynała się do tego powoli przyzwyczajać, chociaż nie bez żalu. Jej obojętne spojrzenie pląsało po obozie, nim nie dojrzała ciemnej sylwetki, idącej w jej kierunku. Burzowe Serce delikatnie potarł się łebkiem o jej policzek, po czym przysiadł obok.
— Nie jesz śniadania? — zapytał, mało wesołym tonem. On też kilka wschódów słońca temu stracił brata. Bura poczuła dreszcz. Jej klan tracił ostatnio zbyt wiele dobrych kotów.
— Nie jestem głodna — oznajmiła cicho, odwracając wzrok — może zjem coś potem, nie przejmuj się. — Zmusiła się do uśmiechu, który wyglądał prawie naturalnie. Ach. Sztuczne uśmiechy. W ogóle za tym nie tęskniła.
Nie chciała, aby zły nawyk do niej wrócił, wiedziała jednak, że z nim nie wygra. Tylko patrzeć, aż znowu przestanie jeść.
<Burzowe Serce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz