BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aster x Pomocny Wróbelek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aster x Pomocny Wróbelek. Pokaż wszystkie posty

17 września 2025

Od Astrowej Łapy CD. Pomocnego Wróbelka

— Nawet pan?! — spytałam, przekręcając delikatnie główkę.
— Tak — odparł, lekko się do mnie uśmiechając.
— A może pójdziemy do pań medyczek i spytamy, czy potrzebują jakiś ziół? Możemy iść czegoś dla nich poszukać? Chociaż najpierw może chodźmy przejść się po obozie? Sprawdźmy, jak kto się ma!
Rozsadzało mnie od środka. Cały mój smutek, złość, zakłopotanie… Przemieniałam w sobie to wszystko w energię. W ten sposób mogłam jakkolwiek dobrze ją wykorzystać, aby pomóc innym. W głowie cały czas miałam obraz pani Liściastej Gwizdy, która straciła swój — jak się okazało, — jedyny żywot, właśnie w moich łapkach. Nadal pamiętałam jak serce kołatało mi z przerażenia, a ja mimo iż czułam już, że nie żyje, nadal próbowałam zatamować jej krwawienie. Pamiętałam, jak ktoś odciągnął mnie od niej, abym się opanowała. Może pani Wieczne Zaćmienie? Tego nie byłam w stanie stwierdzić. Potem, na drżących łapach podeszłam do — wtedy jeszcze Pana Judaszowcowego Pocałunku, następnie prowadząc go do ciała jego mamy. Potrząsnęłam lekko głową, aby powrócić do rzeczywistości.
— Możemy najpierw iść… Przejść między kotami… A potem pójdziemy jeszcze raz do Ćmiego Księżyca oraz Wiecznego Zaćmienia… — powiedział cicho mój mentor, następnie delikatnie kładąc swój ogon na moim karku.
— A… jak u ciebie?... No, po wojnie… I ogóle… — spytał, jakby trochę… niepewnie? Nie byłam do końca pewna, jaką barwę przybrał jego głos.
Głowa bolała mnie od rana, zapewne od natłoku myśli. Oprócz tego było mi trochę gorąco. Zbyłam to jednak.
— Niech się pan o mnie nie martwi, trzeba zająć się tymi, którym naprawdę jest ciężko, szczególnie po wojnie — mruknęłam trochę wymijająco. — Chodźmy więc! — powiedziałam, już bardziej entuzjastycznie, jednocześnie zakrywając tym ból, jaki odczuwałam w głowie.
“Pewnie to po prostu ze zmęczenia, albo nie wiem… Wymyśliłam to sobie, czy coś" — pomyślałam, następne wraz z burym idąc w stronę serca obozu, aby znaleźć jakieś koty wyglądające na takie, które potrzebują rozmowy.
W oddali ujrzałam rudą kulkę futra, która wyglądała na co najmniej poturbowaną przez tornado. Kiedy podeszłam bliżej, stwierdziłam, że ktoś tu się chyba nie wysypia i to już jakiś czas. Długi czas…
— Hejka, Świergocząca Łapo! Co tam u ciebie? Chcesz może pogadać, albo coś takiego? — spytałam ze zmartwionym wyrazem pyszczka.
Rudzielec długo nie reagował, jakbym była powietrzem. W końcu skierował na mnie swoje nieobecne spojrzenie i zaczął wpatrywać się we mnie z takim zmieszaniem, jakbym właśnie zaczęła do niego mówić w języku kranów.
— C-co?
W końcu jego błękitne ślepka rozbłysły.
— A,a… Nie, wszystko u mnie w porządku, dzięki za troskę, wielka Szyszko.
Zamrugałam kilka razy, zastanawiając się, czy się nie przesłyszałam.
— Czej… Jak mnie nazwałeś?
— O-oh, no tak, przepraszam, pani Święta Wielka Szyszko, pomyliło mi się trochę. Nie wolno przecież zapominać o tytułach!
Przez sekundę wpatrywałam się w niego, kiedy przez głowę przeleciało mi, że kocur może po prostu sobie ze mnie żartuje, ale wtedy nagle zaczął się śmiać.
— Czemu się śmiejesz? — spytałam, przybierając normalny wyraz pyszczka.
— No, no bo… Ten krab… — wybełkotał, dławiąc się ze śmiechu i jednocześnie wskazując łapą na puste miejsce przed sobą.
— Opowiedział… Taki śmieszny żart! I Jeszcze do tego, zaczął latać! — kontynuował po chwili, kiedy na kilka uderzeń serca się uspokoił.
— Ooo, Świergocząca Łapo, muszę na chwilę pójść do eee… do, tamtego gadającego krzaka, aby coś z nim yyy… Wyyyyyczarować? Ta-tak wyczarować! Zostaniesz tu na chwilę? Dosłownie tylko na sekundę. To bardzo ważne!
Następnie ogonem wskazałam na burego, który rozmawiał z moim starszym kuzynem — Gąsienicowym Ogryzkiem.
Pyszczek kocura nagle spoważniał.
— Oczywiście, pani wielka Szyszko!
— Dobrze… To ja zaraz do Ciebie wrócę ! — mruknęłam, następnie podbiegając do mojego mentora, który skończył właśnie rozmawiać z synem mojej zmarłej cioci.
— Panie Pomocny Wróbelku? — powiedziałam, następnie biorąc głęboki oddech, z błyskiem niepokoju w oczach. 
— Tak? — spytał, odwracając głowę w moją stronę.
— Świergocząca Łapa potrzebuje chyba pomocy medycznej. Mówi, że jestem wielką szyszką i… I widzi jakiegoś magicznego latającego kraba, który opowiada mu żarty. Chyba dawno dobrze się nie wyspał…
Mój mentor wytrzeszczył na mnie oczy, niespokojnie smagając ogonem o podłoże obozu. Następnie ja popędziłam do rudzielca, a on po pomoc medyczną, wpadając do miejsca w którym zazwyczaj znajdowały się medyczki.
— Eee, Świergocząca Łapo, Chodź ze mną do—
Błękitnooki, spojrzał na mnie oburzony.
— Świergocząca Łapo?! Ja jestem Świergoczącą Gwiazdą! A nie jakąś tam łapą!
“Czuję się, jakby rozmawiała z kimś po zażyciu dużej ilości kocimiętki… I to co najmniej kocimiętki…“ — pomyślałam, jednocześnie przerażona i rozbawiona jego zachowaniem oraz słowami.
— Czego potrzebujesz, Wielka Szyszko? — mruknął po chwili, intensywnie się do mnie we mnie wpatrując.
— Chodź ze mną, tylko szybko! Pani Ćmi Księżyc potrzebujecie się z tobą zobaczyć!
— O-och, okej! W takim razie już lecę pędzę! — powiedział, zaczynając skakać, zamiast normalnie iść.
Chciałam pobiec zanim, jednak poczułam, jak bardzo się chwieje. A raczej, jak bardzo trzęsą się moje łapy, przez to nie mogę się na nich utrzymać. Stałam tak przez chwilę, jednak w końcu po chwili potrząsnęłam głową, następnie szybko kierując się w stronę ucznia.
W końcu weszliśmy do legowiska medycznego. Zapach, jaki się tam unosił… Na Kłam Gwiazdy. Był niczym miód na bolące gardło.
— Pani Ćmi Księżycu? Panie Pomocny Wróbelku?
— Tutaj, Astrowa Łapo — usłyszałam, a moim oczom ukazała się niewidoma medyczka.
— Och, jak dobrze, że pani jest! Świergocząca Łapa chyba się nie wysypia i to już od dłuższego czasu. Wydaje mi się, że ma halucynacje. I to co najmniej halucynacje. Przed chwilą zaczął się śmiać z żartu wypowiedzianego przez niewidzialnego, latającego kraba... I cały czas mówi do mnie Wielka Szyszko!
— Dobrze, dziękuję za troskę. Możecie już iść. Ja się nim zajmę.
Za srebrną kocicą ujrzałam burego kocura, który szedł już w moją stronę.
— Okej… — mruknęłam, odwracając się. Na chwilę się zatrzymałam I obejrzałam. — Gdyby pani... Potrzebowała pomocy to… Może mnie pani wołać.
Ćma jedynie trzepnęła uchem. Uznałam, że mnie nie usłyszała, więc po prostu wyszłam z lecznicy, nucąc smutno pod nosem. Po chwili jednak rozchmurzyłam się, stwierdzając, że mam zarażać innych dobrą energią, a nie złą.
Pan Pomocny Wróbelek otworzył pyszczek, ale po chwili go zamknął. Jednak po dłuższej chwili odezwał się.
— Zobacz… Jastrzębi Ziew… Wygląda na przygnębioną… Może do niej podejdziesz?
— Tak, jasne! — miauknęłam pogodnie, następnie podchodząc do starszej od siebie wojowniczki.
— Dzień dobry, pani Jastrzębi Ziewie! Wygląda pani na taką… Przygnębioną… Czy może chce pani o tym pogadać? Ale jest coś, co mogłabym zrobić, aby poczuła się pani lepiej? Lub żeby poprawić pani humor?
Szylkretka podniosła na mnie spojrzenie, jakby nieco zaskoczona.
— Jejku, nie zauważyłam cię, Astrowa Łapo… Nie, nie potrzebuję rozmowy, ale dzięki za troskę. Chociaż w sumie… Znalazłaby się chyba taka jedna mała rzecz… Chyba zaczęłabym płakać ze szczęścia!
— Co to takiego? — spytałam delikatnie, siadając obok, a następnie owijając swój puszysty ogon wokół swoich łapek.
— Chciałabym dostać od kogoś lub znaleźć kiedyś sama pióro jastrzębia… — mruknęła cicho, a na jej pyszczku pojawił się słaby uśmiech. Kiedy jednak spuściła wzrok na swoją niesprawną łapkę, oraz miejsce, w której jeszcze przed wojną była druga, znów spochmurniała.
— Mhm… — mruknęłam, wstając. — Rozumiem. A poczeka tu na mnie pani chwilę? Dosłownie kilkanaście uderzeń serca i zaraz wracam.
— Y, tak, jasne.
— Zaraz będę! — rzuciłam jeszcze, następnie idąc do legowiska uczniów.
Zajrzałam za swoje posłanie, łapą przesuwając po piórach z mojej kolekcji.
— To jest pióro kruka, to gołębia, to też gołębia, to sroki, tutaj mamy sójki zwyczajnej, te są od wróbli, to jest płomykówki, puszczyka, tutaj jakieś innej sowy… O! Jest! Ha, nawet trzy! To jedno sobie zostawię!
Złapałam pióra jastrzębia w pysk, następnie szybko podnosząc się, aby wrócić do wojowniczki. Podbiegłam do niej uśmiechając się kropka następnie położyłam przed nią dwa pióra.
— To dla pani! — pisnęłam, czując, jak w moim serduszku narasta wielka radość na widok miny Jastrząb, momentalnie zmieniającej się ze zrezygnowaniej i przygnębionej na szczęśliwą. I to mało powiedziane!
— O… O jejku… Nie żartujesz? — spytała, podnosząc na mnie wzrok.
— Nie!
— Dziękuję, są przepiękne! — powiedziała uradowana, a ja widziałam, jak jej uszy zaczynają się trząść.
— Mogę? — spytałam, przekręcając delikatnie główkę.
— Ta-tak, byłoby świetnie! — mruknęła kocica, a ja zobaczyłam, jak jej oczy robią się wilgotne ze szczęścia.
Złapałam dwa pióra, następnie wkładając je za ucho Jastrzębiego Ziewu.
— Jeszcze raz dziękuję, Astrowa Łapo! Są idealne!
— Nie ma za co! Miło mi było panią uszczęśliwić! Idę dalej zobaczyć, czy nikt nie potrzebuje rozmowy. Do widzenia!
— Do widzenia! — odpowiedziała mi jeszcze, a potem ja się odwróciłam.
Za mną stał protektor, do którego od razu się uśmiechnęłam.

< Panie Pomocny Wróbelku? >
[1354 słów | trening medyczny Aster ]

12 sierpnia 2025

Od Pomocnego Wróbelka CD. Aster (Astrowej Łapy)

„Zgodzisz się?” Pytanie odbiło się echem w głowie burego, niepewien czy był gotów wziąć pod swoje skrzydła nowego ucznia, szczególnie w obecnym stanie popatrzył na niewielką kotkę. Jego wzrok z iskierką determinacji szybko zwrócił się ku liderce.
— Jeżeli... pomoże to Astrowej Łapie w znalezieniu swojego miejsca w naszym klanie… to się zgadzam.
Bura uczennica wręcz pisnęła z ekscytacji, prawie wyskakując ze swojego miejsca.
— Dziękuję Panie Pomocny Wróbelku!
Liściasta Gwiazda jedynie skinęła głową z uśmiechem na pyszczku.

〜☆〜
Parę dni po wojnie

Mroźny i nieprzyjemny deszcz obmywał zewnętrzne ściany obozu, pomimo nadejścia Pory Nagich Drzew na terenach klanów wciąż widniała zieleń, jedynie w niektórych miejscach trawa była przykryta nieestetyczną breją. Na szczęście dzięki długiej i gęstej sierści Wróbelek nie odczuwał chłodu aż tak jak jego krótkowłosi pobratymcy.
Bury przechodził przez prawie puste centrum obozu, by zgarnąć swoją uczennicę, w końcu przez wojnę i niefortunne ostatnie zdarzenia mieli łapy pełne roboty.
— Astrowa Łapo... — zawołał kocur, wchodząc do legowiska uczniów. — Jeżeli… jesteś u sił… to chodź ze mną…
Szylkretka, gdy tylko usłyszała mentora, wyskoczyła na proste łapy, najwyraźniej podekscytowana kolejnym dniem pomagania.
— Oczywiście, że jestem! Czemu bym miała nie być?
Kocur przez chwilę wpatrywał się pustym wzrokiem w swą uczennicę, jak gdyby słowa, które powiedział, były raczej skierowane do jego samego niż do burej. Wciąż nie mógł uwierzyć, że koty, z którymi dzielił języki, mogły posunąć się do zamordowania z zimną krwią najdroższych dla niego kotów.
— Sam nie wiem… No nieważne... Chodź... mamy mnóstwo do roboty bez innych protektorów.
Gdy już wyszli z legowiska uczniów, mentor przedstawił Aster dzisiejszy plan.
— Najpierw pójdziemy do legowiska medyków, powiedziałem... że dzisiaj możemy dostarczyć starszym ich lekarstwa… Po odwiedzinach u starszych udamy się szybko do żłobka, sprawdzić jak się ma Mysi Postrach wraz z maleństwami… A na koniec… możemy sprawdzić… jak mają się inne koty...
Aster energicznie pokiwała głową, dając znać, że słuchała i wszystko rozumie.
Gdy weszli do legowiska medyków, od razu uderzył ich intensywny zapach ziół i wątły zapach choroby.
— Dzień dobry… — powiedział Wróbelek spokojnym tonem, by Ćmi Księżyc, która właśnie robiła porządki w ziołach, nie była zaskoczona obecnością kotów. Bury dotknął Aster białą końcówką swojego ogona, dając znać, by też się przywitała.
— Dzień dobry proszę pań! — powiedziała mała miłośniczka ziół.
— Witajcie Pomocny Wróbelku, Astrowa Łapo. Poczekajcie tu chwilkę, zaraz przyniosę owe zioła — powiedziała spokojnie medyczka — Wieczne Zaćmienie.
Po paru chwilach szylkretka wróciła, w pysku trzymając bukiet ziół. Gdy podeszła wystarczająco blisko delikatnie położyła go na ziemi.
— Ta po lewej jest dla Półślepego Świstaka, natomiast po prawej dla Kornikowej Kory. Te zioła to dla nich nic nowego więc powinni wiedzieć, jak je stosować — powiedziała Medyczka z uśmiechem, zanim pożegnała się i znowu zniknęła w mroku legowiska.
— Weź, proszę zioła dla Półślepego Świstaka... a ja wezmę dla mojego kolegi po fachu... — powiedział cicho Pomocny z niewielkim uśmiechem.
Aster przytaknęła, uśmiechając się od ucha do ucha, podnosząc delikatnie korzeń w pysk.

〜☆〜

Gdy w końcu dotarli do starszych, dwójka kotów przywitała się jedynie skinieniem głowy, z powodu zajętych ziołami pysków. Wróbelek wskazał uczennicy łapą półślepego starszego, a sam poszedł w stronę byłego protektora. W kącie półki skalnej spał Dzwonkowy Szmer, na którego samo patrzenie sprawiło buremu ogrom bólu, jak gdyby ktoś wbijał mu igły w serce. Pomimo że nie miał dobrej relacji z ojcem, nie mógł uwierzyć, że morderca wciąż spokojnie śpi z innymi starszymi. Wpatrywał się w niego jak zahipnotyzowany, a z każdą sekundą narastała w nim żałoba i strach, aż w końcu z transu wyrwał go wciąż pełen wigoru głos Kornikowej Kory.
— Domyślam się, że ten chwast w twoim pysku to dla mnie.
— Och… wybacz Kornikowa Koro… tak, to dla ciebie… — odpowiedział, lekko zestresowany, że czekoladowy musiał przez niego czekać.
Szybko podszedł do niego, kładąc zioła przed jego łapami, a on nie tracąc czasu, zabrał się do przeżuwania, między gryzami opowiadając swoje klasyczne dowcipy Wróbelkowi. Które ciężko ukryć, poprawiały mu humor. Protektor co chwilę zerkał i jednym uchem nasłuchiwał swoją uczennicę, upewniając się, że dobrze sobie radzi, w każdej chwili gotowy wkroczyć na pomoc.
— Wybacz Kornikowa Koro, lecz muszę kończyć... Z Aster… jeszcze mamy… parę rzeczy do zrobienia… — przerwał po jakimś czasie starszemu, gdy zauważył, że Aster już ją niego czeka.
— No dobrze Pomocny Wróbelku, mam nadzieje, że za niedługo jeszcze wpadniesz!
— Oczywiście… do zobaczenia… — miauknął już na wymarszu.
Jak tylko zeszli z półki Aster już biegła przed nim gotowa by wparować do żłobka, na szczęście zatrzymała się tuż przed by poczekać na swojego mentora. Widząc to, Wróbelek przyspieszył, by uczennica nie musiała na niego czekać.
— Przepraszamy… za najście… — powiedział, wchodząc do żłobka tuż przed szylkretką.
Mysi Postrach skinął głową, najwyraźniej trzy niewielkie, piszczące kuleczki wyciągnęły z niego większość energii.
— Chcieliśmy tylko sprawdzić… czy nie brakuje ci niczego? — zapytał bury, powoli zostając otoczony przez drobne kociaki. Aster z uśmiechem coś mówiła, nie wiadomo jedynie czy do siebie, czy do maluchów.
— Wszystko w porządku. Przepiórcza Łapa dopiero co przyniosła mi nornice — odpowiedział karmiciel, wskazując na nieruchomo leżącego obok gryzonia.
— Ach... to dobrze… w takim razie my zmykamy… nie będziemy przeszkadzać… — zakończył z uśmiechem protektor, żegnając się z niewielką rodziną. Ruchem ogona przywołał uczennice i razem wyszli z legowiska.
— Panie Pomocny Wróbelku! Czy ja też byłam taka mała? — zapytała bura, podskakując przy mentorze.
— Oczywiście… każdy był… — odpowiedział spokojnie, prawdę mówiąc pamiętał praktycznie każdego, jak jeszcze był rozmiaru jego łapy.

<Uczennico?>
Trening medyczny Aster [870 słów]

[przyznano 9%]

17 lipca 2025

Od Aster (Astrowej Łapy) CD. Pomocnego Wróbelka

Kontynuacja opowiadania Pomocnego Wróbelka!

Uśmiechnęłam się szekoro, z satysfakcją i wieeeelkim szczęściem obserwując, jak kocur się rozluźnia. Przez przypadek zobaczyłam, jak bury cały spięty odchodzi od Szarego Klifu, z ogonem przecinającym powietrze w te i wewte. Kiedy podskoczyłam do niego, aby trochę go pocieszyć, ten o mało nie wyskoczył z futra!
Na wspominkę o piórku, uśmiechnęłam się jeszcze szerzej!
— Nie ma za co! Bardzo Panu z nim do twarzy!
Widziałam, jak Pan Wróbelek krzywi się na… No właśnie. Na mój najbardziej charakterystyczny zwrot, jaki posiadam!
— P-panie Pomocny Wróbelku… Ja przepraszam za to ciągle używanie tego zwrotu, ale nie umiem inaczej. To jest jakby takie moje specjalne coś. No, bo po prostu tak mi jest ciutke bardziej komfortowo! Wtedy czuję, że oddaje należyty szacunek dla osób starszych odemnie. Jeśli Pan chce, to mogę przestać tak się do Pana zwracać… — bąknęłam, wpatrując się w protektora.
Na to kocur westchnął i kucnął przy mnie, przednią łapą delikatnie gładząc mój pyszczek.
— Asterciu, jeśli to Ci pomaga, to nazywaj mnie jak tylko chcesz. Moją rolą jako protektora jest zadbanie, żebyś dobrze czuła się jako członek Klanu Klifu. Okazywanie szacunku jest naprawdę ważne, więc nie robisz nic złego. Pokazujesz mi oraz innym, jakie wielkie jest Twoje małe serduszko. Cieszy mnie, że mamy w naszym klanie kogoś takiego, jak Ty.
Kiedy Pan Wróbelek skończył, końcówką ogona dotknął mojego noska. Jego futerko mnie połaskotało i zaczęłam się śmiać, wpadając na niego.
On również lekko się zaśmiał, a ja wykorzystałam to i wtuliłam się w niego.
Bury odwzajemnił mój uścisk, a mi zrobiło się ciepło. Nie dlatego, że ma gęstą sierść, ale dlatego, że poczułam się zrozumiana, doceniona i najważniejsza dla właśnie tego Pana.
— Dziękuję — mruknęłam cichutko, wciągając niemalże kojący zapach kocura.
— Nie ma za co — odparł mi, kiedy (po całej wieczności) go puściłam.
— No dobrze, było mi naprawdę miło Cię pocieszyć Aster, ale muszę już iść — szepnął Wróbelek, wbijając wzrok w wyraźnie przygnębioną Melodyjny Trel.
“Ciocia chyba znów pokłóciła się z Pokrzywowym Zaroślami… Biedna Melodyjny Trel…”
— Jasne, rozumiem! — pisnęłam, a moje uszy opadły na błękitne ślepka, zasłaniając mi widok.
Pan Pomocny Wróbelek zaśmiał się, odsłaniając mi pole widoku, a potem już miał iść, kiedy złapałam go jeszcze za przednią łapkę.
— Panie Pomocny Wróbelku…
— Tak, Aster? — spytał, odwracając głowę w moją stronę.
— Odwiedzi mnie Pan jeszcze? — spytałam błagalnie, robiąc smutne oczka.
Bardzo lubiłam kocura. Był miły i zawsze wiedział co powiedzieć, żeby było mi lepiej! Był trochę jak taki dużo starszy brat, co jest inny (ale nie gorszy!!!) niż wszyscy i Cię obroni!
— Oczywiście.
— Jest Pan najlepszym protektorem ze wszystkich protektorów z całego Klanu Klifuuu! — pisnęłam, podskakując.
Pomocny Wróbelek delikatnie się uśmiechnął, po czym puściłam jego łapę i obserwowałam, jak podchodzi do szylkretki, próbując jakoś ją pocieszyć.
Odwróciłam się i z uśmiechem popędziłam do mojej Mamusi, która właśnie wyszła ze żłobka, zapewne w celu znalezienia mnie.

★ ★ ★ ★ ★ 

Dzień mianowania na ucznia wojownika

Ze smutkiem wpatrywałam się w Pani Ćmi Księżyc, która właśnie wracała z nową porcją ziół.
“Dlaczego nie mogę robić tego, co bym chciała? Czy pragnę za wiele?”
— Czyżby ktoś był tutaj smutny?
Odwróciłam główkę i z szerokim uśmiechem rzuciłam się na przednie łapy kocura.
— Panie Pomocny Wróbelku! Przyszedł Pan!
— Jak mógłbym nie przyjść do mojej osobistej asystentki do spraw dodatków? — zaśmiał się burek, grzecznie skłaniając głowę dla mojej mamusi, która właśnie weszła do żłobka, zapewne zaniepokojona moim krzykiem. Kiedy jednak ujrzała mnie w pełni uśmiechniętą u boku kocura, jedynie odwzajemniła mu swój gest a następnie wycofała się, wracając do rozmowy z moim tatusiem.
— Miałem zamiar już od dawna Cię odwiedzić, jednak nie miałem zbytnio czasu. Tak w zasadzie to przyszedłem sprawdzić jak Ty i Twoja rodzina się trzymacie. Czy coś Cię martwi? Wyglądasz na smutną.
Mój uśmiech trochę zbladł. Ściszyłam głos, ponieważ nie chciałam, żeby ktokolwiek oprócz niego o tym wiedział.
— Nie chcę szkolić się na wojowniczkę, ale Pani Ćmi Księżyc powiedziała, że nie mogę zostać jej uczennicą… Przez to trochę mi przykro…
— Aster… — szepnął protektor, a jego uśmiech również zszedł z pyszczka. — Przykro mi to słyszeć, ale jestem pewien, że są się coś z tym zrobić! Jeśli tylko będziesz chciała, możesz iść do Liściastej Gwiazdy i spytać się jej, dlaczego nie możesz być medyczką.
— Nie, nie, nie… To nie jest potrzebne. Poradzę sobie. Dla Jeżynka. On by tego chciał.
W moich oczkach zbierały się łzy, na samo wspomnienie o braciszku, a co dopiero mówieniu i nim.
— M-mój biedny, malutki braciszek… — chlipnęłam, a słone łzy zaczęły spływać mi po policzkach. — Wszystko tak bardzo mi o nim przypomina…
Pan Pomocny Wróbelek już nic nie mówił, tylko pozwolił mi się do siebie przytulić. Zaczęłam gorzko, acz cicho łkać, podczas kiedy protektor delikatnie głaskał mnie po głowie.
— Już dobrze Aster, już dobrze… Wszystko się ułoży.
“Mam taką nadzieję… Obyś miał rację”

★ ★ ★ ★ ★

Po niedługim czasie przestałam płakać, lekko odsuwając się od futra burego, przy okazji ocierając łapką łezki, które jeszcze spływały po moim pyszczku.
— Troszkę lepiej po rozmowie?
— Tak… D-dziękuję, P-panie Pomocny Wróbelku.
— Nie ma za co. Od tego właśnie jestem. Teraz szykuj się do ceremonii! Twoja mama zaraz przyjdzie i Ci pomoże, a ja już tam będę czekał.
— Dobrze.
Siorbnęłam jeszcze noskiem, patrząc, jak Pan Wróbelek szybkim, acz dość luźnym krokiem wychodzi ze żłobka. Chwilę później do środka weszła Mamrok z zatroskaną miną.
— Wszystko dobrze, Asterciu?
— Tak, mamusiu. Wszystko dobrze.

★ ★ ★ ★ ★

Kilka dni temu

Może to, co zrobiłam w stosunku do Postrzępionego Mrozu nie było najgrzeczniejsze, ale teraz to grzeczność musiała chwilę poczekać. W końcu dostałam zadanie od samej liderki!
“Potem ją za to przeproszę…”
Zatrzymałam się tuż przed zdezorientowanym Wróbelkiem, w ostatniej chwili unikając kolizji.
— Panie Pomocny Wróbelku! — wysapałam, przestępując z łapki na łapkę.
— Coś się stało?!
— Nie! Znaczy, Tak! Znaczy…
“Ugh, wysłów się!”
— Dzieje się, ale nic złego! Może Pan tu na mnie chwilę poczekać?
— Yyy, chyba tak — bąknął protektor, jeszcze bardziej zmieszany tym, co się dzieje.
Pognałam do sterty zwierzyny i wyciągnęłam z niej średniego rozmiaru srokę.
“Dla Pani Listek będzie idealna!”
Znów podbiegłam do kocura, a jego bursztynowy wzrok przeszywał mnie od środka.
Położyłam ptaka przed nim i poczekałam, aż serce przestanie mi tak walić, po czym — tym razem spokojnie — zaczęłam mówić:
— Byłam u Pani Liściastej Gwiazdy i prosiła, żebym po Pana przyszła. Przy okazji zanoszę jej obiad. Przepraszam, że tak latam w te i wew te, ale się stresuje!
— Rozumiem. W-w takim razie chodźmy!
Uśmiechnęłam i się i złapałam piszczkę w zęby, po czym podreptałam u boku protektora, wprost pod legowisko Liderki.
— Astrowa Łapo, to Ty? Masz ze sobą Pomocnego Wróbelka?
— Tak! — mruknęłam niewyraźnie przez pióra w pysku.
— W takim razie wchodźcie! — powiedziała szylkretka, prawdopodobnie podnosząc się z posłania.
Pan Wróbelek wszedł pierwszy, a ja zaraz po nim. Ponownie musiałam odczekać chwilę, aby przyzwyczaić się do panującego tam półmroku, ale nie zajęło mi to jakoś szczególnie dużo czasu.
Podeszłam dwa kroki w przód i położyłam zwierzynę na wprost przed kocicą.
— Dziękuję, Astrowa Łapo.
Odwróciłam się i już chciałam wyjść, kiedy szylkretka mnie powstrzymała.
— Zostań, Aster.
Zawróciłam się i wymieniłam zdezorientowane spojrzenia ze starszym kocurem.
Pani Liściasta Gwiazda po chwili ciszy odezwała się, kierując swoje słowa do protektora.
— Pomocny Wróbelku, Astrowa Łapa chciałaby zmienić swoją drogę szkolenia na protektorkę, ale wolę się upewnić, że jesteś gotowy na przyjęcie ucznia. Pewnie przydzieliłabym jej Szary Klif, jednakże… Cóż. On za niedługo pewnie przeniesie się do legowiska starszyzny. Czy chciałbyś dostać Aster jako swoją uczennicę?
Pan Pomocny Wróbelek chyba już się trochę pogubił, bo przeskakiwał wzrokiem między mną, a Panią Listek.
— Yyy… A c-czy Tobie to odpowiada? — spytał, zatrzymując swoje bursztynowe ślepia na moich, błękitnych.
— Tak! Byłby cudownie! Zgodzisz się?

< To jak, Panie Pomocny Wróbelku? >

[ 1262 słowa ]

[przyznano 25%]

20 czerwca 2025

Od Pomocnego Wróbelka CD. Aster

Widok niewielkiego kociaka z równie niewielkim piórkiem przypomniał mu o jego siostrzyczce, Kopciuszku. Jego rany po utracie rodziny powoli się goiły. Bury uśmiechnął się.
— Jakie śliczne, dziękuję, że o mnie pomyślałaś, droga Aster. — Zamruczał protektor — Czy chciałabyś czynić honory i dać piórko w jego nowe miejsce?
— Oczywiście że tak! — Pisnęła puszystą kuleczka, na co kocur przykucnął, by pomimo kolosalnej różnicy wielkości umożliwić kociakowi umieszczenie piórka. Szylkretka z entuzjazmem wzięła delikatnie piórko w pyszczek i podbiegła do boku starszego, ostrożnie oparła swe drobne łapki o potężny bark burego i wplątała piórko w długą sierść za uchem.
— Gotowe! — bura odskoczyła na bok, gdy tylko piórko stabilnie się trzymało.
— Ooo bardzo dziękuję. — Wymruczal ciepło z uśmiechem, słysząc delikatny szelest powodowany przez wiatr przedzierający się przez piórko.

*** Czas obecny ***

Kocur właśnie wspinał się z powrotem na półkę z legowiskiem starszyzny, w jego pysku znajdował się świeży mech dla legowiska Srebrnej Szadzi. Przywitał się z kotka uprzejmym skinieniem głowy, na co ta odpowiedziała tym samym. Przez jakiś czas majstrował przy legowisku, wplatając różne liście i pióra pomiędzy. Gdy w końcu uwolnił pysk z mchu, a starsza kotka ułożyła się wygodnie na nowym posłaniu, zapytał.
— Srebrna Szadzio, czy jest może coś, w czym mógłbym pomóc? Może mam coś medykom przekazać? — Zapytał z poczciwym uśmiechem, próbując zastąpić mroczny kłębek myśli jakimś zadaniem. Poza tym po utracie aż trzech starszych kotka pewno czuję się samotna.
— Hmm… Raczej nie, dziękuję za troskę. Chyba razem z liśćmi trochę odżywam po porze nagich drzew. — Odpowiedziała spokojnie, po chwili zastanowienia.
Lekko rozczarowany pożegnał się miło i pomaszerował w swoją stronę, zagubiony, w co włożyć swoje łapki, poszedł zobaczyć co u innych protektorów.
Zastał jedynie szarego kocura, najwyraźniej Kornikowa Kora poszedł na obchód poza obozem. Szary Klif błąkał się po sercu obozu, najpewniej również szukając zajęcia. Pomimo tej samej rangi nie rozmawiali zbyt często.
— Dzień Dobry Szary Klifie. — Zaczął cicho rozmowę.
— Och- Dzień Dobry Pomocny Wróbelku… — Oboje byli do siebie całkiem podobni, z charakteru jak i poglądów, prawdę mówiąc, bury trochę żałował, że tak rzadko rozmawiali.
— Czy miałbyś może sekundkę na rozmowę?
— Pewnie, coś się stało?… — Niebieski zatrzymał się i przysiadł przy ścianie, a naprzeciwko to samo zrobił Wróbelek.
— … Jeżeli to nie problem… czy słyszałeś coś o śmierci mojej siostry, Zagubionego Obuwika?… M-może coś… cokolwiek… obiło ci się o uszy?… — Sama myśl o tym paskudnym wydarzeniu spowodowała, że łzy napłynęły mu do oczu, starał się z całych sił nie rozpłakać, by utrzymać jakoś komfort rozmówcy.
Szary Klif cofnął się nieznacznie. W tym momencie wydawał się zupełnie przyparty do ściany.
– J-ja... Nic nie wiem. Przykro mi, nie mogę ci po-pomóc. – Nerwowo zaczął rozglądać się dookoła. Przełknął ślinę. – To na pewno trudny okres dla ciebie, prawda? Jeśli potrzebujesz porozmawiać... – Uśmiechnął się niepewnie. – Najważniejszym jest, żebyś ty mógł teraz znaleźć spokój. Rozgrzebywanie spraw tylko pogorszy twoje samopoczucie.
Wróbelek siedział w ciszy przez chwilę, pozwalając kilku łzom spłynąć po jego policzkach. Nałożył sztuczny uśmiech na pyszczek, mając nadzieję że to ukryje jak bardzo te wszystkie wydarzenia się na nim odbiły.
— … Dziękuję… za Twoją odpowiedź, chyba obejdę się bez rozmowy… — Odrzucił pomysł konwersacji z innym kotem, nie chciał narzucać swoich problemów na kogokolwiek innego. — Wybacz jeżeli ta rozmowa sprawiła ci dyskomfort… do zobaczenia...— Pożegnał się, po czym wyprostował się i odszedł.
Gdy przechodził przez obóz, przed jego łapy wyskoczyła drobna kuleczka, Aster. Momentalnie skrzywił swój uśmiech ze stresu, nie chciał, żeby młoda koteczka widziała go w tak zaniedbanym stanie.
— D-dzień dobry Aster…
— Dzień dobry Panie Pomocny Wróbelku. — Panie? Ten tytuł chyba trochę go przytłaczał. — O! Ma pan wciąż piórko ode mnie!
Gdy pierwszy komentarz kociaka nie dotyczył stanu jego wyglądu, stres z kocura trochę odleciał.
— Tak, bardzo ci jestem za nie wdzięczny. — Powiedział z uśmiechem.

<Aster?>

19 maja 2025

Od Aster do Pomocnego Wróbelka

Całość dzieje się jeszcze przed „Małą Epidemią”

Kolejny. Nudny. Dzień.
— Jejkuu… Ale mi się nudzi — powiedziałam, turlając się po wyklepanym podłożu.
Z dnia na dzień w żłobku robiło się tak nudno, że czasem zachowywałam się jak nieznośny kłak z kleszczem w środku którego nie można wyjąć z futerka, choćby nie wiem co!
Mamrok spała wraz z Jeżynkiem, który cichutko pochrapywał, wtulony w jej puchate, szylkretowe futerko. Z jednej strony mu się nie dziwiłam, ten kojący zapach mleka… Mm… Ale mimo to, nie jestem, ani nigdy nie byłam kociakiem, który umiałby długo spać. Dla mnie pół przespanej nocy powodowało napływ energii na cały dzień i pół nocy, a nawet więcej, ale za każdym razem Tatuś wraz z Mamusią jakoś tak magicznie sprawiali, że byłam grzeczna i posłusznie kładłam się spać. Ale teraz? Teraz było po południu! Nie było OPCJI, żebym poszła spać! Normalnie w takiej sytuacji podreptałabym poszukać Pani Postrzępionej Łapy, ale wiedziałam, że wyszła na polowanie; oczywiście musiała wyjść z Pochmurnym Płomieniem! Tak więc szukałam innych atrakcji. Nie wiem dlaczego, ale sprzątanie pozwalało mi odciągnąć myśli od nudy lub nieprzyjemnych myśli. Zawsze muszę mieć czymś zajęte łapki. Niezależnie od tego, czy po prostu siedzę w miejscu i myślę, czy wykonuje jakąś ważniejszą rzecz. Być może dlatego moje posłanie było zawsze takie czyste? Tak czy siak, to nie było ważne. Tak w zasadzie, to od dobrej ćwiartki księżyca powstrzymywałam się przed ogarnięciem tego, a nawet wpadłam na pomysł, jak namówić mamę i braciszka na opuszczenie legowiska. Kiedy zaczęłam widzieć oczętami wyobraźni, jak układam mój plan idealny, Mamrok otworzyła oczy i leniwie się przeciągnęła.
— Mamusiu?
— Tak, Asterciu?
— Wiesz, może przeszłabyś się z Jeżynkiem po obozie? Dawno nie wychodziłaś, a przy okazji zacieśnisz więzi ze swoim synkiem, czyż nie?
— To naprawdę fantastyczny pomysł, ale czy poradzisz sobie sama? — spytała zmartwiona, liżąc mnie delikatnie między uszami.
— Tak! Nie wierzysz w moje umiejętności i moją samodzielność? — powiedziałam, dramatycznie poruszając łapką.
— Oczywiście, że w Ciebie wierzę, kwiatuszku — powiedziała czule, mrużąc oczy.
— Naprawdę, poradzę sobie!
Moja szylkretowa mama, łudząco podobna do mnie - a raczej ja do niej - po dłuższej chwili ciszy wreszcie się odezwała.
— No cóż… Chyba moja mała Astercia już dorasta i staje się samodzielna. Ah, jak te pociechy szybko rosną — powiedziała dramatycznie, przykładając jedną łapkę do czoła, tak samo jak ja kilka chwil temu.
— Dziękuję! Kocham Was! — pisnęłam, kiedy burka wychodziła wraz z moim czekoladowym bratem u boku.
— Tylko nie baw się w nic fajnego beze mnie! — pisnął na pożegnanie Jeżynek.
Upewniłam się, że nikogo nie ma i dałam upust kipiącym we mnie emocjom.
— TAK! — krzyknęłam, skacząc z radości.
Takie napady mi się zdarzały. Raz potrafiłam być bardzo smutna, a innym razem taka szczęśliwa, że aż mnie roznosiło! Tatuś chyba też miał coś takiego, bo miał takie “skoki i spadki” energii. Tak w zasadzie to niech sobie będą. Nie podoba mi się tylko, kiedy czasem nie mam siły się podnieść. Nawet jeśli dzieje się coś bardzo ekscytującego lub ciekawego, gdzie normalnie rozniosłabym cały obóz Klanu Klifu, to ja leżę i wpatruje się w ścianę. Tak po prostu. Nie mam siły się w ogóle ruszyć, nawet o jedną, malutką miarę mysiego ogonka. Ale teraz na szczęście tak nie było. "Od razu zabieram się do pracy!" — pomyślałam, z uśmiechem i zawziętością na takim poziomie, jakby tu chodziło o czyjeś życie!
Zaczęłam kołysać się, początkowo tylko nucąc, ale śpiew sam wyrwał mi się z pyszczka (tak jest zawsze), stając na dwóch tylnych łapkach, aby dwoma przednimi podnieść kawałek posłania.
— I teraz stoję tu, robiąc co chcę, nikt nie zabroni mi! O nie! O nie! O nie! I pędzi burza. I wzlatuje pył. Krople tańczą, a ja wraz z nimi. I teraz stoję tu, ja, a kto inny? Księżyc w pełni oświetla mi drogę. Idę przed siebie, nie patrząc wstecz. Bo po co? Kocham ten świat, ale niech spłonie! Kropelki deszczu, jak łzy szkarłatne, ugaszą Twój lęk, a wraz z nim ja, ja i ta pieś-
Nagle zatrzymałam się w miejscu, zamierając od środka. Spojrzałam w stronę wejścia do pustego żłobka (oczywiście nie licząc mnie), a tam stał jeden z protektorów, Pomocny Wróbelek. Nigdy nie miałam okazji z nim rozmawiać, ale minęłam go kilka razy, gdy z nudów przechadzałam się po obozie.
— N-nie wiedziałam, że Pan tu jest… — wyjąkałam, robiąc trzy małe kroki w tył.
Śpiewałam cicho, pod nosem, ale mimo to nie miałam pewności, że nie słyszał mojego śpiewania, a nawet nucenia.
Najpierw czekoladowy wpatrywał się we mnie przez kilkanaście uderzeń serca, jakby zastanawiając się, co właśnie usłyszał, a potem przerwał tę ciszę, lekko chichotając.
— Ah, nic się nie stało, kociaku. Jak masz na imię? — spytał, wchodząc do prawie całkowicie opustoszałego żłobka.
— Dzień dobry, jestem Aster! Kocię Mamrok i Pochmurnego Płomienia! A Pan? — mimo, iż wiedziałam, jak ten Pan miał na imię, i tak wolałam spytać. Nawet, jeśli po prostu z kwestii grzeczności.
— Witaj, Aster! Ja jestem Pomocny Wróbelek, aczkolwiek owym wróbelkiem się nie czuję — powiedział lekko się kłaniając, co mnie rozśmieszyło.
— A może potrzebujesz pomocy? Taka mała kreatura jak Ty chyba jeszcze nie musi wykonywać obowiązków, a szczególnie, cóż, większych od siebie — dodał po chwili, uśmiechając się.
Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Jak powinnam to rozegrać? Słodkim i niewinnym “Tak, poproszę.”, czy raczej “Hej! Nie jestem taka malutka!”
Stwierdziłam, że połączenie tych dwóch opcji najbardziej wyrazi mnie, pod każdym względem.
— Tak, poproszę. Wtedy byłoby mi miło, ale nie jestem wcale taka mała! Pani Postrzępiona Łapa i mój tatuś nauczyli mnie jak to dobrze robić — mruknęłam z udawanym wyrzutem w stronę protektora.
— W takim razie przepraszam najmocniej. Na pewno Twoja rodzina nauczyła Cię świetnie to robić! Tylko nie wiem, jak taki mały ptaszek jak Ty, może mieć taki zapał do sprzątania. Nikt tego nie robi bo chce — powiedział Pan Wróbel, podnosząc drugą część legowiska Mamrok.
— Zaraz przyjdę! — zawołałam nagłe, wybiegając ze żłobka na pełnej prędkości.
Podreptałam w stronę niewielkiego zakamarka, w którym rosły kwiatki i zaczęłam delikatnie zrywać je z malutkiego kawałka ziemi, jedynego w całym obozie! Przyłożyłam pyszczek z jednej strony do łodyżek, a z drugiej do zimnego podłoża z namiastką czarno-brązowej ziemi, po czym kłapnęłam zębami, aby zdobyć kwiatuszki i listki.
Kiedy tylko to zrobiłam, popędziłam z powrotem w stronę czekającego na mnie Pomocnego Wróbelka. Zanim jednak do niego przydreptałam, zobaczyłam je. Leżały obok sterty zwierzyny. Od razu, niemalże automatycznie podbiegłam do piórek, po kolei je podnosząc. Jedno było niebiesko-błękitno-czarne, z ociupinką bieli, drugie czarno-białe, kolejne brązowe, jasne i ciemne, czwarte było całkowicie białe, oprócz jednej, minimalnej, ciemniejszej plamki. Ostatnie trzy sztuki leżące tam były mniejsze, prawdopodobnie niegdyś należące do młodszych ptaków. Jedno takie jak pierwsze, błękitne. Kolejne jasnobrązowe, ale ono było takie z natury, niewielkie. Tak, zdecydowanie to od wróbla. Ostatnie było szare, z przejawami czerni. Szczęśliwa ze wszystkimi łupami pobiegłam do zapoznanego protektora.
Położyłam przed nim rośliny i piórka, a on podniósł pytająco jedną brew.
— Zobaczy Pan — powiedziałam tylko, przytaczając z kąta żłobka mech na nowe posłania.
Następnie, kładąc zielony puch w odpowiednim miejscu, zaczęłam go ugniatać, nucąc pod nosem.
— Widzę, że jesteś bardzo muzykalna.
— Noo, chyba tak — mruknęłam, sama nie do końca będąc pewna, jak to jest z tą całą “muzykalnością”.
Czekoladowy kocur natomiast zajął się wynoszeniem starego mchu poza obóz. Ja nie mogę jeszcze tego robić, w końcu jestem tylko kociakiem, nieprawdaż? Kiedy tylko ponownie pojawił się w progu, pochwaliłam mu się, co zrobiłam.
— Udało mi się zlepić trzy, dosyć wygodne posłania, a nawet ułożyć je na swoich miejscach. Może i żłobek nie musi mieć jeszcze tyłu posłań, ale mimo to lepiej mieć więcej niż mniej, prawda?
— No jasne, że tak! Cieszę się, że mogłem pomóc.
— To jeszcze nie koniec! — pisnęłam, podnosząc kwiaty zerwane trochę wcześniej.
Podniosłam stokrotkę i zaczęłam delikatnie wplatać ją w mech. Potem sięgnęłam po następną roślinkę, robiąc z nią dokładnie to samo, ale na innej części posłania.
— Oo, już rozumiem — powiedział czekoladowy, wyciągając łapę do moich łupów.
Kiedy już wszystkie kwiaty zostały wykorzystane, zostały Nam tylko pióra. Najpierw, kiedy mój starszy asystent poprawiał stokrotkę wplecioną przez siebie, schowałam wszystkie pióra. Wszystkie oprócz jednego. Sięgnęłam po niewielkie, wróble pióreczko i położyłam je przed Panem Pomocnym Wróbelkiem.
— Proszę! To dla Pana! W podzięce za pomoc i spędzenie ze mną czasu. Będzie miał Pan ładną ozdobę za ucho!— pisnęłam z uśmiechem, pałając szczęściem.

<To jak, przyjmie Pan podarek, Panie Pomocny Wróbelku?>

[1365 słów]