Całość dzieje się jeszcze przed „Małą Epidemią”
Kolejny. Nudny. Dzień.— Jejkuu… Ale mi się nudzi — powiedziałam, turlając się po wyklepanym podłożu.
Z dnia na dzień w żłobku robiło się tak nudno, że czasem zachowywałam się jak nieznośny kłak z kleszczem w środku którego nie można wyjąć z futerka, choćby nie wiem co!
Mamrok spała wraz z Jeżynkiem, który cichutko pochrapywał, wtulony w jej puchate, szylkretowe futerko. Z jednej strony mu się nie dziwiłam, ten kojący zapach mleka… Mm… Ale mimo to, nie jestem, ani nigdy nie byłam kociakiem, który umiałby długo spać. Dla mnie pół przespanej nocy powodowało napływ energii na cały dzień i pół nocy, a nawet więcej, ale za każdym razem Tatuś wraz z Mamusią jakoś tak magicznie sprawiali, że byłam grzeczna i posłusznie kładłam się spać. Ale teraz? Teraz było po południu! Nie było OPCJI, żebym poszła spać! Normalnie w takiej sytuacji podreptałabym poszukać Pani Postrzępionej Łapy, ale wiedziałam, że wyszła na polowanie; oczywiście musiała wyjść z Pochmurnym Płomieniem! Tak więc szukałam innych atrakcji. Nie wiem dlaczego, ale sprzątanie pozwalało mi odciągnąć myśli od nudy lub nieprzyjemnych myśli. Zawsze muszę mieć czymś zajęte łapki. Niezależnie od tego, czy po prostu siedzę w miejscu i myślę, czy wykonuje jakąś ważniejszą rzecz. Być może dlatego moje posłanie było zawsze takie czyste? Tak czy siak, to nie było ważne. Tak w zasadzie, to od dobrej ćwiartki księżyca powstrzymywałam się przed ogarnięciem tego, a nawet wpadłam na pomysł, jak namówić mamę i braciszka na opuszczenie legowiska. Kiedy zaczęłam widzieć oczętami wyobraźni, jak układam mój plan idealny, Mamrok otworzyła oczy i leniwie się przeciągnęła.
— Mamusiu?
— Tak, Asterciu?
— Wiesz, może przeszłabyś się z Jeżynkiem po obozie? Dawno nie wychodziłaś, a przy okazji zacieśnisz więzi ze swoim synkiem, czyż nie?
— To naprawdę fantastyczny pomysł, ale czy poradzisz sobie sama? — spytała zmartwiona, liżąc mnie delikatnie między uszami.
— Tak! Nie wierzysz w moje umiejętności i moją samodzielność? — powiedziałam, dramatycznie poruszając łapką.
— Oczywiście, że w Ciebie wierzę, kwiatuszku — powiedziała czule, mrużąc oczy.
— Naprawdę, poradzę sobie!
Moja szylkretowa mama, łudząco podobna do mnie - a raczej ja do niej - po dłuższej chwili ciszy wreszcie się odezwała.
— No cóż… Chyba moja mała Astercia już dorasta i staje się samodzielna. Ah, jak te pociechy szybko rosną — powiedziała dramatycznie, przykładając jedną łapkę do czoła, tak samo jak ja kilka chwil temu.
— Dziękuję! Kocham Was! — pisnęłam, kiedy burka wychodziła wraz z moim czekoladowym bratem u boku.
— Tylko nie baw się w nic fajnego beze mnie! — pisnął na pożegnanie Jeżynek.
Upewniłam się, że nikogo nie ma i dałam upust kipiącym we mnie emocjom.
— TAK! — krzyknęłam, skacząc z radości.
Takie napady mi się zdarzały. Raz potrafiłam być bardzo smutna, a innym razem taka szczęśliwa, że aż mnie roznosiło! Tatuś chyba też miał coś takiego, bo miał takie “skoki i spadki” energii. Tak w zasadzie to niech sobie będą. Nie podoba mi się tylko, kiedy czasem nie mam siły się podnieść. Nawet jeśli dzieje się coś bardzo ekscytującego lub ciekawego, gdzie normalnie rozniosłabym cały obóz Klanu Klifu, to ja leżę i wpatruje się w ścianę. Tak po prostu. Nie mam siły się w ogóle ruszyć, nawet o jedną, malutką miarę mysiego ogonka. Ale teraz na szczęście tak nie było. "Od razu zabieram się do pracy!" — pomyślałam, z uśmiechem i zawziętością na takim poziomie, jakby tu chodziło o czyjeś życie!
Zaczęłam kołysać się, początkowo tylko nucąc, ale śpiew sam wyrwał mi się z pyszczka (tak jest zawsze), stając na dwóch tylnych łapkach, aby dwoma przednimi podnieść kawałek posłania.
— I teraz stoję tu, robiąc co chcę, nikt nie zabroni mi! O nie! O nie! O nie! I pędzi burza. I wzlatuje pył. Krople tańczą, a ja wraz z nimi. I teraz stoję tu, ja, a kto inny? Księżyc w pełni oświetla mi drogę. Idę przed siebie, nie patrząc wstecz. Bo po co? Kocham ten świat, ale niech spłonie! Kropelki deszczu, jak łzy szkarłatne, ugaszą Twój lęk, a wraz z nim ja, ja i ta pieś-
Nagle zatrzymałam się w miejscu, zamierając od środka. Spojrzałam w stronę wejścia do pustego żłobka (oczywiście nie licząc mnie), a tam stał jeden z protektorów, Pomocny Wróbelek. Nigdy nie miałam okazji z nim rozmawiać, ale minęłam go kilka razy, gdy z nudów przechadzałam się po obozie.
— N-nie wiedziałam, że Pan tu jest… — wyjąkałam, robiąc trzy małe kroki w tył.
Śpiewałam cicho, pod nosem, ale mimo to nie miałam pewności, że nie słyszał mojego śpiewania, a nawet nucenia.
Najpierw czekoladowy wpatrywał się we mnie przez kilkanaście uderzeń serca, jakby zastanawiając się, co właśnie usłyszał, a potem przerwał tę ciszę, lekko chichotając.
— Ah, nic się nie stało, kociaku. Jak masz na imię? — spytał, wchodząc do prawie całkowicie opustoszałego żłobka.
— Dzień dobry, jestem Aster! Kocię Mamrok i Pochmurnego Płomienia! A Pan? — mimo, iż wiedziałam, jak ten Pan miał na imię, i tak wolałam spytać. Nawet, jeśli po prostu z kwestii grzeczności.
— Witaj, Aster! Ja jestem Pomocny Wróbelek, aczkolwiek owym wróbelkiem się nie czuję — powiedział lekko się kłaniając, co mnie rozśmieszyło.
— A może potrzebujesz pomocy? Taka mała kreatura jak Ty chyba jeszcze nie musi wykonywać obowiązków, a szczególnie, cóż, większych od siebie — dodał po chwili, uśmiechając się.
Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Jak powinnam to rozegrać? Słodkim i niewinnym “Tak, poproszę.”, czy raczej “Hej! Nie jestem taka malutka!”
Stwierdziłam, że połączenie tych dwóch opcji najbardziej wyrazi mnie, pod każdym względem.
— Tak, poproszę. Wtedy byłoby mi miło, ale nie jestem wcale taka mała! Pani Postrzępiona Łapa i mój tatuś nauczyli mnie jak to dobrze robić — mruknęłam z udawanym wyrzutem w stronę protektora.
— W takim razie przepraszam najmocniej. Na pewno Twoja rodzina nauczyła Cię świetnie to robić! Tylko nie wiem, jak taki mały ptaszek jak Ty, może mieć taki zapał do sprzątania. Nikt tego nie robi bo chce — powiedział Pan Wróbel, podnosząc drugą część legowiska Mamrok.
— Zaraz przyjdę! — zawołałam nagłe, wybiegając ze żłobka na pełnej prędkości.
Podreptałam w stronę niewielkiego zakamarka, w którym rosły kwiatki i zaczęłam delikatnie zrywać je z malutkiego kawałka ziemi, jedynego w całym obozie! Przyłożyłam pyszczek z jednej strony do łodyżek, a z drugiej do zimnego podłoża z namiastką czarno-brązowej ziemi, po czym kłapnęłam zębami, aby zdobyć kwiatuszki i listki.
Kiedy tylko to zrobiłam, popędziłam z powrotem w stronę czekającego na mnie Pomocnego Wróbelka. Zanim jednak do niego przydreptałam, zobaczyłam je. Leżały obok sterty zwierzyny. Od razu, niemalże automatycznie podbiegłam do piórek, po kolei je podnosząc. Jedno było niebiesko-błękitno-czarne, z ociupinką bieli, drugie czarno-białe, kolejne brązowe, jasne i ciemne, czwarte było całkowicie białe, oprócz jednej, minimalnej, ciemniejszej plamki. Ostatnie trzy sztuki leżące tam były mniejsze, prawdopodobnie niegdyś należące do młodszych ptaków. Jedno takie jak pierwsze, błękitne. Kolejne jasnobrązowe, ale ono było takie z natury, niewielkie. Tak, zdecydowanie to od wróbla. Ostatnie było szare, z przejawami czerni. Szczęśliwa ze wszystkimi łupami pobiegłam do zapoznanego protektora.
Położyłam przed nim rośliny i piórka, a on podniósł pytająco jedną brew.
— Zobaczy Pan — powiedziałam tylko, przytaczając z kąta żłobka mech na nowe posłania.
Następnie, kładąc zielony puch w odpowiednim miejscu, zaczęłam go ugniatać, nucąc pod nosem.
— Widzę, że jesteś bardzo muzykalna.
— Noo, chyba tak — mruknęłam, sama nie do końca będąc pewna, jak to jest z tą całą “muzykalnością”.
Czekoladowy kocur natomiast zajął się wynoszeniem starego mchu poza obóz. Ja nie mogę jeszcze tego robić, w końcu jestem tylko kociakiem, nieprawdaż? Kiedy tylko ponownie pojawił się w progu, pochwaliłam mu się, co zrobiłam.
— Udało mi się zlepić trzy, dosyć wygodne posłania, a nawet ułożyć je na swoich miejscach. Może i żłobek nie musi mieć jeszcze tyłu posłań, ale mimo to lepiej mieć więcej niż mniej, prawda?
— No jasne, że tak! Cieszę się, że mogłem pomóc.
— To jeszcze nie koniec! — pisnęłam, podnosząc kwiaty zerwane trochę wcześniej.
Podniosłam stokrotkę i zaczęłam delikatnie wplatać ją w mech. Potem sięgnęłam po następną roślinkę, robiąc z nią dokładnie to samo, ale na innej części posłania.
— Oo, już rozumiem — powiedział czekoladowy, wyciągając łapę do moich łupów.
Kiedy już wszystkie kwiaty zostały wykorzystane, zostały Nam tylko pióra. Najpierw, kiedy mój starszy asystent poprawiał stokrotkę wplecioną przez siebie, schowałam wszystkie pióra. Wszystkie oprócz jednego. Sięgnęłam po niewielkie, wróble pióreczko i położyłam je przed Panem Pomocnym Wróbelkiem.
— Proszę! To dla Pana! W podzięce za pomoc i spędzenie ze mną czasu. Będzie miał Pan ładną ozdobę za ucho!— pisnęłam z uśmiechem, pałając szczęściem.
— Mamusiu?
— Tak, Asterciu?
— Wiesz, może przeszłabyś się z Jeżynkiem po obozie? Dawno nie wychodziłaś, a przy okazji zacieśnisz więzi ze swoim synkiem, czyż nie?
— To naprawdę fantastyczny pomysł, ale czy poradzisz sobie sama? — spytała zmartwiona, liżąc mnie delikatnie między uszami.
— Tak! Nie wierzysz w moje umiejętności i moją samodzielność? — powiedziałam, dramatycznie poruszając łapką.
— Oczywiście, że w Ciebie wierzę, kwiatuszku — powiedziała czule, mrużąc oczy.
— Naprawdę, poradzę sobie!
Moja szylkretowa mama, łudząco podobna do mnie - a raczej ja do niej - po dłuższej chwili ciszy wreszcie się odezwała.
— No cóż… Chyba moja mała Astercia już dorasta i staje się samodzielna. Ah, jak te pociechy szybko rosną — powiedziała dramatycznie, przykładając jedną łapkę do czoła, tak samo jak ja kilka chwil temu.
— Dziękuję! Kocham Was! — pisnęłam, kiedy burka wychodziła wraz z moim czekoladowym bratem u boku.
— Tylko nie baw się w nic fajnego beze mnie! — pisnął na pożegnanie Jeżynek.
Upewniłam się, że nikogo nie ma i dałam upust kipiącym we mnie emocjom.
— TAK! — krzyknęłam, skacząc z radości.
Takie napady mi się zdarzały. Raz potrafiłam być bardzo smutna, a innym razem taka szczęśliwa, że aż mnie roznosiło! Tatuś chyba też miał coś takiego, bo miał takie “skoki i spadki” energii. Tak w zasadzie to niech sobie będą. Nie podoba mi się tylko, kiedy czasem nie mam siły się podnieść. Nawet jeśli dzieje się coś bardzo ekscytującego lub ciekawego, gdzie normalnie rozniosłabym cały obóz Klanu Klifu, to ja leżę i wpatruje się w ścianę. Tak po prostu. Nie mam siły się w ogóle ruszyć, nawet o jedną, malutką miarę mysiego ogonka. Ale teraz na szczęście tak nie było. "Od razu zabieram się do pracy!" — pomyślałam, z uśmiechem i zawziętością na takim poziomie, jakby tu chodziło o czyjeś życie!
Zaczęłam kołysać się, początkowo tylko nucąc, ale śpiew sam wyrwał mi się z pyszczka (tak jest zawsze), stając na dwóch tylnych łapkach, aby dwoma przednimi podnieść kawałek posłania.
— I teraz stoję tu, robiąc co chcę, nikt nie zabroni mi! O nie! O nie! O nie! I pędzi burza. I wzlatuje pył. Krople tańczą, a ja wraz z nimi. I teraz stoję tu, ja, a kto inny? Księżyc w pełni oświetla mi drogę. Idę przed siebie, nie patrząc wstecz. Bo po co? Kocham ten świat, ale niech spłonie! Kropelki deszczu, jak łzy szkarłatne, ugaszą Twój lęk, a wraz z nim ja, ja i ta pieś-
Nagle zatrzymałam się w miejscu, zamierając od środka. Spojrzałam w stronę wejścia do pustego żłobka (oczywiście nie licząc mnie), a tam stał jeden z protektorów, Pomocny Wróbelek. Nigdy nie miałam okazji z nim rozmawiać, ale minęłam go kilka razy, gdy z nudów przechadzałam się po obozie.
— N-nie wiedziałam, że Pan tu jest… — wyjąkałam, robiąc trzy małe kroki w tył.
Śpiewałam cicho, pod nosem, ale mimo to nie miałam pewności, że nie słyszał mojego śpiewania, a nawet nucenia.
Najpierw czekoladowy wpatrywał się we mnie przez kilkanaście uderzeń serca, jakby zastanawiając się, co właśnie usłyszał, a potem przerwał tę ciszę, lekko chichotając.
— Ah, nic się nie stało, kociaku. Jak masz na imię? — spytał, wchodząc do prawie całkowicie opustoszałego żłobka.
— Dzień dobry, jestem Aster! Kocię Mamrok i Pochmurnego Płomienia! A Pan? — mimo, iż wiedziałam, jak ten Pan miał na imię, i tak wolałam spytać. Nawet, jeśli po prostu z kwestii grzeczności.
— Witaj, Aster! Ja jestem Pomocny Wróbelek, aczkolwiek owym wróbelkiem się nie czuję — powiedział lekko się kłaniając, co mnie rozśmieszyło.
— A może potrzebujesz pomocy? Taka mała kreatura jak Ty chyba jeszcze nie musi wykonywać obowiązków, a szczególnie, cóż, większych od siebie — dodał po chwili, uśmiechając się.
Chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Jak powinnam to rozegrać? Słodkim i niewinnym “Tak, poproszę.”, czy raczej “Hej! Nie jestem taka malutka!”
Stwierdziłam, że połączenie tych dwóch opcji najbardziej wyrazi mnie, pod każdym względem.
— Tak, poproszę. Wtedy byłoby mi miło, ale nie jestem wcale taka mała! Pani Postrzępiona Łapa i mój tatuś nauczyli mnie jak to dobrze robić — mruknęłam z udawanym wyrzutem w stronę protektora.
— W takim razie przepraszam najmocniej. Na pewno Twoja rodzina nauczyła Cię świetnie to robić! Tylko nie wiem, jak taki mały ptaszek jak Ty, może mieć taki zapał do sprzątania. Nikt tego nie robi bo chce — powiedział Pan Wróbel, podnosząc drugą część legowiska Mamrok.
— Zaraz przyjdę! — zawołałam nagłe, wybiegając ze żłobka na pełnej prędkości.
Podreptałam w stronę niewielkiego zakamarka, w którym rosły kwiatki i zaczęłam delikatnie zrywać je z malutkiego kawałka ziemi, jedynego w całym obozie! Przyłożyłam pyszczek z jednej strony do łodyżek, a z drugiej do zimnego podłoża z namiastką czarno-brązowej ziemi, po czym kłapnęłam zębami, aby zdobyć kwiatuszki i listki.
Kiedy tylko to zrobiłam, popędziłam z powrotem w stronę czekającego na mnie Pomocnego Wróbelka. Zanim jednak do niego przydreptałam, zobaczyłam je. Leżały obok sterty zwierzyny. Od razu, niemalże automatycznie podbiegłam do piórek, po kolei je podnosząc. Jedno było niebiesko-błękitno-czarne, z ociupinką bieli, drugie czarno-białe, kolejne brązowe, jasne i ciemne, czwarte było całkowicie białe, oprócz jednej, minimalnej, ciemniejszej plamki. Ostatnie trzy sztuki leżące tam były mniejsze, prawdopodobnie niegdyś należące do młodszych ptaków. Jedno takie jak pierwsze, błękitne. Kolejne jasnobrązowe, ale ono było takie z natury, niewielkie. Tak, zdecydowanie to od wróbla. Ostatnie było szare, z przejawami czerni. Szczęśliwa ze wszystkimi łupami pobiegłam do zapoznanego protektora.
Położyłam przed nim rośliny i piórka, a on podniósł pytająco jedną brew.
— Zobaczy Pan — powiedziałam tylko, przytaczając z kąta żłobka mech na nowe posłania.
Następnie, kładąc zielony puch w odpowiednim miejscu, zaczęłam go ugniatać, nucąc pod nosem.
— Widzę, że jesteś bardzo muzykalna.
— Noo, chyba tak — mruknęłam, sama nie do końca będąc pewna, jak to jest z tą całą “muzykalnością”.
Czekoladowy kocur natomiast zajął się wynoszeniem starego mchu poza obóz. Ja nie mogę jeszcze tego robić, w końcu jestem tylko kociakiem, nieprawdaż? Kiedy tylko ponownie pojawił się w progu, pochwaliłam mu się, co zrobiłam.
— Udało mi się zlepić trzy, dosyć wygodne posłania, a nawet ułożyć je na swoich miejscach. Może i żłobek nie musi mieć jeszcze tyłu posłań, ale mimo to lepiej mieć więcej niż mniej, prawda?
— No jasne, że tak! Cieszę się, że mogłem pomóc.
— To jeszcze nie koniec! — pisnęłam, podnosząc kwiaty zerwane trochę wcześniej.
Podniosłam stokrotkę i zaczęłam delikatnie wplatać ją w mech. Potem sięgnęłam po następną roślinkę, robiąc z nią dokładnie to samo, ale na innej części posłania.
— Oo, już rozumiem — powiedział czekoladowy, wyciągając łapę do moich łupów.
Kiedy już wszystkie kwiaty zostały wykorzystane, zostały Nam tylko pióra. Najpierw, kiedy mój starszy asystent poprawiał stokrotkę wplecioną przez siebie, schowałam wszystkie pióra. Wszystkie oprócz jednego. Sięgnęłam po niewielkie, wróble pióreczko i położyłam je przed Panem Pomocnym Wróbelkiem.
— Proszę! To dla Pana! W podzięce za pomoc i spędzenie ze mną czasu. Będzie miał Pan ładną ozdobę za ucho!— pisnęłam z uśmiechem, pałając szczęściem.
<To jak, przyjmie Pan podarek, Panie Pomocny Wróbelku?>
[1365 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz