Sen
Pacynka pędziła po rozległych, zielonych polach, a wiatr kołysał jej burym futrem, delikatnie rzucając nim na wszystkie strony. Czuła, jak ziemia dudni jej pod łapami, a powietrze jest rześkie i pachnie świeżością. Serce biło jej szybciej, choć jeszcze nie do końca wiedziała, dokąd i po co biegnie. Kierowało nią jakieś wewnętrzne przeczucie, coś, co mówiło jej, że musi dalej gonić, że coś ważnego jest tuż przed jej nosem. Tak się złożyło, że po chwili dostrzegła niewielki cień, przemykający między źdźbłami trawy. To była mysz. Ta sama, którą Pacynka goniła w tej zimnej, zatęchłej piwnicy. Wtedy jeszcze nie udało jej się dorwać drobnego stworzonka, ale teraz czuła, jak ogarnia ją determinacja. Przyspieszyła, wciągając powietrze do płuc i nie spuszczając ofiary z oczu. Teraz już wiedziała, dlaczego od początku biegła. Chciała złapać tę mysz, nie dla samej zabawy, czy dla pożywienia, po prostu chciała udowodnić Parareli, że nadaje się na to, aby wreszcie opuścić piwnicę i iść własną ścieżką. Nigdy wcześniej nie była tak skupiona, jak teraz. Skoczyła, wyciągając łapy daleko przed siebie. Jej pazury wbiły się w cieniutką skórę szarego stworzonka, które teraz wiło się w objęciach jej pazurów. Pacynka nachyliła się, aby zabić zwierzynę szybkim ugryzieniem w gardło, ale wtedy wszystko wokół zaczęło się rozmazywać. Pola zniknęły, trawa rozpłynęła się w powietrze, niczym mgła, a jej łapy nagle zrobiły się ciężkie. Puściła mysz, a potem wydała z siebie zagłuszony krzyk, zanim wszystko rozpadło się na jej oczach.
Koniec snu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz