Jeszcze jako kociak
Odprężyłem się, gdy poczułem miękką powierzchnię pod moim brzuchem, na którą bezceremonialnie runąłem, pomimo, że zabawa jeszcze się nie skończyła. Jednak dla mnie przyjemniejsza teraz była trawa, na której usiadłem, i jej łaskoczące źdźbła. Zmęczyłem się tą jakże przyjemną dla moich towarzyszy aktywnością fizyczną. Tak zresztą i dla mnie, tylko przed tym, jak ogarnąłem, że z tej piątki, z którą się bawiłem, mam najgorsze umiejętności.
Prychnąłem przeciągle, kiedy Słonko rzucił się na mnie. W naszej zabawie był on wojownikiem Klanu Burzy, którego to ja miałem zaatakować, a on tylko musiał bronić swojego honoru i przynależności.
Pomimo, że miało to charakter zabawy, trochę mnie niepokoiło. Po co miałem to robić? Przecież walka to rzecz zła i brudna. Nie lepiej byłoby porozmawiać?
Po chwili zauważyłem Szakłakową Gwiazdę (Szakłaka). Kocur, mając u boku również Dziwaczka, miał ogromną przewagę nade mną i Marzannową Gwiazdą, którzy to reprezentowaliśmy Klan Wilka. Zwłaszcza, że mi w tym momencie zachciało się gadać. Potwornie wszedłem w tą rolę, przyznam szczerze.
Zrzuciłem z siebie kremowego kocura. Powstałem.
— Prosimy o spokój. — Chciałem uspokoić ich. — Prze...
W tym momencie Słoneczko znowu zaczął ze mną walczyć. Byłem niezbyt zadowolony, ale poczekałem, aż łaskawy przestanie aż tak bardzo próbować uniemożliwić mi ruchy i znowu go z siebie stoczyłem. A raczej wysunąłem się z pod niego; jak zwał, tak zwał.
— Naprawdę, przemoc nic nie pomoże… — mruknąłem do zaskoczonych pysków.
— Czy na prawdziwej bitwie z obcym klanem też byś to powiedział? — wtrąciła się moja siostra.
— Oczywiście.
— To nie zdziwiłabym się, gdybyśmy przez Ciebie przegrali.
Poczułem ukłucie w sercu. Taki wyrzut skierowany w jego stronę przez własną siostrę był jednak bolesny. Przyzwyczaiłem się trochę do jej krytyki, ale nadal było to ciężkie do przetrawienia.
Mlasnąłem językiem z poirytowaniem. Nie lubiłem ciszy.
Zabawa znowu wróciła na normalne tory. Ostatecznie (jak z resztą obstawiałem) i tak wygrał nasz piękny klan.
***
— Nie rozumiem, o co Ci chodzi — odparłem jak gdyby nigdy nic. Nie było to kłamstwo. Serio, nie wiedziałem.
— Oh… bo zrozum, że bitwa polega na walce, a nie na… — Pospieszyła mi z wyjaśnieniami.
— Na dyplomacji? — wtrąciłem.
— Na bezsensownym gadaniu do wścieklych kotów chcących najbardziej... żebyś zamilknął? Ale już na wieki. — Jej liliowe futro zmierzwilo się, gdy go dotknąłem. — Oh! Ja nie wiem, jak z tobą dłużej wytrzymam…
— Nie martw się, siostro, na pewno coś poradzisz. — Puściłem jej oczko i szturchnąłem ją w bok.
Ona jedynie pokręciła głową.
— Powinieneś się umyć, brudny jesteś — zasugerowała Marzanna. Jak zawsze…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz