Kocanka już teraz słyszała wokół siebie tyle głosów, komunikujących się między sobą kotów. Mówili o wielu rzeczach, o których nie miała pojęcia. Raz na jakiś czas czuła szorstki język matki na swoim boku i przysuwała się lub zostawała przesunięta bliżej jej brzucha. Czas mijał tak okropnie wolno, a przestrzeń wokół niej nadal pozostawała zagadką. Słyszała już piski rodzeństwa, które zaczynało dokazywać i najprawdopodobniej, co potwierdzały słowa matki, otworzyli już oczy. Mała koteczka zastrzygła uszami. Czuła dziwny, dotykający ją aż do kości chłód. Przewróciła się na bok, by znaleźć się w pobliżu Srebrzystej Łuny. Szylkretowa koteczka trafiła w miejsce, w którym prześladował ją nieznośny promyk słońca. Jej zamknięte powieki na dźwięk głosu matki oraz kogoś nowego, po raz pierwszy się otworzyły. Słońce i jasność okrutnie poraziły jej oczy. Wiatr zakołysał zaroślami krzewu, w którym mieścił się żłobek, niosąc ze sobą zapach lasu i jej pobratymców. Zamrugała kilkukrotnie, a jej spojrzenie przeniosło się na kocura odwiedzającego chyba jej matkę. Miał ze sobą zwierzynę, jakiej nigdy nie widziała. On natomiast wyglądał, jakby właściwie nie urósł. Gdy później zapytała matkę, dowiedziała się, że to uczeń. Teraz jednak wpatrywała się w niego spojrzeniem lodowatych oczów.
Kocur był niepodobny do kogokolwiek, kogo kiedykolwiek słyszała. Niewątpliwie był też najpiękniejszą z rzeczy, jakie zdążyła zobaczyć. Jego sierść była czarna, ale w jaśniejszym i ciemniejszym odcieniu tego koloru. Wyglądał jak noc i burzowa chmura. Jego oczy były ciemne, jak cały żłobek, ale w odcieniu liści krzewu, które go otaczały. Miała wrażenie, że patrzy na dzieło stworzone przez samą naturę w przypływie największej weny. Swoimi niebieskimi oczami wgapiała się w kocura, jakby bała się, że ten widok zaraz zniknie, rozwieje się jak sen. Jej wzrok zatrzymał się na oczach dymnego, który już również na nią patrzył. Były nierealne, zielonkawe i naprawdę dziwne. Moment zdawał się trwać wieczność, a jednocześnie mijał zbyt szybko. Czuła, jak coś w niej drży, jakby jej wnętrze było jednocześnie przepełnione zachwytem i niepokojem. Poczuła ukłucie w sercu, niemal fizyczny ból, jakby ten widok obudził w niej coś, czego wcześniej nie znała. Z tego niemal stanu uśpienia i kocurka i koteczkę wyrwał głos jej matki. Jego wzrok przeniósł się na jej rodzicielkę i już do niej nie powrócił. Matka przedstawiła swoje kocięta, a kocur jedynie skinął głową… i odszedł, jakby nic się nie wydarzyło. Kocanka z niezadowoleniem przewróciła się na bok. Dopiero po chwili wsłuchiwania się w popiskiwanie Pajęczyny i Pszczółki srebrnej szylkretce udało się skutecznie uspokoić się i przysnąć na chwilę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz