Łapy mu drżały. Cały dygotał.
Rozświetlona Skóra zrobił to specjalnie.
Wiedział, że dzisiaj odbędzie się sprawdzian umiejętności Złotej Łapy, aby orzec, czy jest już gotów na zdobycie miana wojownika. Powinien być dobrze wypoczęty. Wyspany, rozciągnięty, a najlepiej jeszcze najedzony i zrelaksowany. A mimo to jego mentor od wczoraj, od samiusieńkiego ranka, targał go po wszystkich możliwych patrolach, których nie brakowało w Klanie Klifu, głównie z powodu rzekomych intruzów, panoszących się po terenach w okolicach Złotych Kłosów. Tłumaczył to właśnie wzmożoną potrzebą bezpieczeństwa, a w dodatku musieli też coś jeść, więc polowania były nieprzerwane. A kiedy wrócił już, dawno po całkowitym zmroku, jedyne co mógł zrobić, to rzucić się na mech, nawet nie jedząc kolacji, nie układając futra.
Był to jego kolejny błąd, gdyż z momentem samego świtania Rozświetlona Skóra wyszarpał go niemal za ogon i bez żadnych słów sprzeciwu, kazał mu wychodzić za nim z obozu. Bez śniadania, bez chwili na poprawienie futra czy nawet przetarcie ślepiów.
Głodny, niewyspany i w ogólnie kiepskim humorze, Złota Łapa dostał trzy polecenia. Trzy zadani, które mają być wyznacznikiem tego, że jest gotowy przyjąć wojownicze imię i wojownicze obowiązki.
Pierwsze zadanie udało mu się wykonać bez problemu. Pod korzeniami pojedynczego drzewa, niedaleko obozu oraz tam, gdzie mentor zapoznał go z zasadami jego testu, starszy kocur wykopał dołek. Leto miał polować tak długo, aż dołek nie będzie pełny. Na szczęście los się nad nim zlitował i zesłał mu pod łapy aż dwie nornice pod rząd, a później jeszcze kulawego zająca, który sam w sobie był wielkości dziury. Zadowolony mógł przejść do następnej części.
Nie podobała mu się ona zdecydowanie najbardziej. Brązowooki oznajmił, że w tunelach, jeszcze przed wzejściem słońca, schował gałązkę leszczyny, do której przymocował wonny wrzos, pożyczony od sióstr. Wiedział, że Złota Łapa zna ten zapach, a więc odnalezienie go w korytarzach nie powinno być trudniejsze niż zwyczajne wytropienie myszy między korzonkami.
Kierując się w stronę wejścia do tuneli, złapał jeszcze jedną sikorkę, która zostawił, wiedząc, że mentor i tak siedzi mu na ogonie i zapewne się nią zajmie. Kiedy stanął przed mrocznymi wrotami, dreszcz go przeszedł. Bardzo nie lubił przebywać tam na dole. Niesamowicie bardzo.
Musiał jednak przyznać, że nawet stąd umiał wyczuć kwiecisty aromat, który skrywał się tam, gdzieś głęboko w cienistej otchłani. Postąpił naprzód. Zamknął ślepia i przez większą część trzymał je w ten sposób zaciśnięte, aby zmysł powonienia wyostrzył się jeszcze bardziej. Z barkiem przyczepionym do jednej ze ścian, szedł dalej, aż w końcu zapach stał się wręcz otumaniający. W końcu nastąpił na gałązkę. Wziął ją do pyska, a następnie migusiem, skupiając się na drodze powrotnej, przemknął wśród cieni, aż do wyjścia.
Ostatnie zadanie było męczące. O ile polowanie na ziemi było dla niego dość proste, tak bardzo nie lubił ścigać za zwierzyną w koronach drzew. Wolałby bić się z Rozświetloną Skóra, ba! Wolałby bić się nawet z takimi olbrzymami jak Pokrzywowe Zarośla lub Dzwonkowy Szmer! Tylko że jego mentor dobrze o tym wiedział, a zasady wolał uprzykrzyć mu dzień jeszcze bardziej.
Trzymał się łapami konaru. Kora skrzypiała pod pazurami, a drgania łap, zdawałoby się, wprawiały w ruch wszystkie gałęzie. Miał złapać ptaka. No i miał to zrobić w koronach; nie było sensu oszukiwać, zwłaszcza że w pewnym momencie wydawało mu się, że widział smugę, która bardzo przypominała biały ogon. Czuł stres; zwłaszcza że teraz obecność nauczyciela była wręcz wyczuwalna, namacalna.
Na szczęście i tutaj mu się poszczęściło. Udało mu się schwytać kosa, który był zbyt zajęty czyszczeniem piórek. W momencie, kiedy zeskoczył na trawę, pojawił się Rozświetlona Skóra. Skinął łbem i machnął ogonem. Wrócili po resztę upolowanej zdobyczy i wraz z pokaźnymi łupami powrócili do obozu. Mentor zniknął w legowisku swojej babki.
Dawna wojowniczka znów skinęła głową, nie uśmiechając się jednak ani razu. Do jej boku przylgnął syn, który odprowadził ją pod nowe legowisko, liżąc czule jej policzek.
— Nasze grono wojowników jednak nie ucierpi liczbowo — kontynuowała bura. — Złota Łapo, wystąp! — zawołała, a bengal podekscytowany, chociaż wciąż bardzo zmęczony, zrobił kilka obszernych kroków, aż znalazł się zaraz pod jej oczami. — Zdałeś pozytywnie swój test, a więc jesteś gotów do wejścia w grono wojowników. — Odkaszlnęła i kontynuowała już oficjalnie: — Ja, Liściasta Gwiazda, przywódczyni Klanu Klifu, wzywam moich wielkich Przodków, aby spojrzeli z góry na tego młodego kota. Uczył się on pilnie sztuki polowania, walki i naszych obyczajów oraz zasad, które nam zesłaliście. Teraz polecam wam go, jako nowego wojownika. Złota Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika, bronić swojego klanu i jego członków nawet za cenę własnego życia?
— Przysięgam, oczywiście przysięgam! — odpowiedział donośnie kocur.
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci więc imię wojownika. Od dziś będziesz nazywany Złotą Drogą. Wielcy Przodkowie cenią twoje męstwo i honor, którym się kierujesz. Wita cię jako nowego wojownika Klanu Klifu. — Kończąc, posłała mu delikatny uśmiech.
— Złota Droga! Złota Droga! — słyszał skandowanie. Umiał rozróżnić najgłośniejsze głosy, w tym ten należący do Strzępki czy Wróbelka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz