BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

27 kwietnia 2024

Zgromadzenie!

Dnia 27 kwietnia(sobota) o godzinie 18:30 odbędzie się zgromadzenie! Poniżej przedstawiono listę kotów wybranych na to spotkanie:

KLAN BURZY

Różana Przełęcz
Sójczy Szczyt
Margaretkowa Łapa

Koniczynowa Łąka
Ostowy Pęd
Gradowy Sztorm
Kukułcze Skrzydło
Brzęczkowy Trel
Piaszczysta Zamieć
Niknące Widmo
Srebrzysty Nów
Nagietkowy Wschód
Przepiórcza Łapa
Liliowa Łapa
Stokrotkowa Łapa
Kozi Przesmyk
Króliczy Nos

KLAN KLIFU

Srokoszowa Gwiazda
Przyczajona Kania
Czereśniowa Gałązka
Liściaste Futro

Lisi Ognik
Biała Zamieć
Gąsiorkowa Łata
Śliwowa Ścieżka
Liściasty Wir
Delikatna Bryza
Bożodrzewny Kaprys
Judaszowcowy Pocałunek
Szary Klif
Pochmurny Płomień
Stokrotkowa Łapa
Północna Łapa
Wróbelkowa Łapa
 
KLAN NOCY

Srocza Gwiazda
Tuptająca Gęś
Strzyżykowy Promyk
Różana Łapa

Błotnista Plama
Okraszona Polana
Wodnikowe Wzgórze
Bratkowe Futro
Krzycząca Makrela
Kawcze Serce
Księżycowe Blask
Kolcolistne Kwiecie
Cuchnący Śledź
Piórolotkowy Trzepot
Cyrankowa Łapa
Kazarkowa Łapa
Karasiowa Łapa
Krabowa Łapa
Skrzelikowa Łapa
Nenufarowa Łapa

KLAN WILKA

Błękitna Gwiazda
Wieczorna Mara
Naparstnicowa Kołysanka

Bielicze Pióro
Ważkowe Skrzydło
Gwiazdnicowe Niebo
Płonąca Dusza
Koszmarny Omen
Kukułcze Gniazdo
Makowy Nów
Śnieżny Wicher
Mroczna Wizja
Lodowy Omen
Oszroniona Łapa
Biała Łapa
Blada Łapa
Topielcowa Łapa
Pokrzywowa Łapa
Ognista Łapa
Muszlowa Łapa

OWOCOWY LAS

Lśniąca Tęcza
Daglezjowa Igła
Świergot
Witka
Murmur
Chmurka

Łuska
Śliwka
Sówka
Migotka
Sadzawka
Kosodrzewina
Malinka
Cierń
Jarząb
Chrząszcz
Jarzębinka
Orzeszek
Puma

Zgromadzenie odbędzie się na przeznaczonym do tego kanale na Discordzie!

Od Diamenta

- A teraz pora na szybkie przepytywanie - oznajmiła Jeżyk, patrząc uważnie na adepta. - Będzie dotyczyło materiałów z tej i poprzedniej lekcji. Zaczynamy. Wymień mi pięć trucizn, jakie znasz - poleciła.
- Cis pospolity, Szalej… Ostrokrzew kolczasty, wilcza jagoda i… Zimowit jesienny! - wykrzyknął usatysfakcjonowany.
Po wielu wschodach i zachodach słońca spędzonych na uczeniu Diamenta medycyny, szylkretka szybko zorientowała się, że więcej zapamiętuje z krótkich lekcji. Jak mówiła, miał w sobie za dużo energii i często potrzebował przerw. Tak więc, zamiast jednego długiego wykładu robiła mu kilka małych. W nawyk też jej weszło przepytywanie go pod koniec, aby sprawdzić, czy zapamiętał nowe informacje.
- Bardzo dobrze. Jak uratujesz kota od zjedzenia jakiejś trucizny, na przykład cisu?
- Podam zioła na wymioty - prychnął srebrny z tonem sugerującym, iż pytania są naprawdę banalne.
- W takim razie gdzie rośnie Ostrokrzew kolczasty? - Padło następne pytanie.
Diament podniósł na nią zaskoczony wzrok. Tak dobrze mu szło! Przez chwilę próbował odgrzebać tę informację, którą pewnie miał gdzieś z tyłu głowy, ale po chwili nieudanych prób przypomnienia sobie, zrezygnował.
- Na ziemi - powiedział wymijająco, uśmiechając się szeroko.
Jeżyk też się uśmiechnęła, ale pokręciła głową.
- W lasach. - wyjaśniła. - Jak działa Szalej jadowity?
Adept przez chwilę się zastanawiał. Wiedział o tym kilka rzeczy, ale nie potrafił ich połączyć w całość. Potrzebował te informacje ubrać w słowa, ale nie wiedział jak.
- No… Jakoś tak, że jak się zje, to leci piana z pyska i ma się drgawki? - spytał niepewnie.
Te pytania były już trudniejsze od początkowych. Czemu Jeżyk nigdy nie mogła się nad nim zlitować? Chociaż, był z siebie dumny. Ostatnio porządnie wziął się za trening i już mu szło coraz lepiej. Tylko czekał na dzień, kiedy mentorka powie, że jest gotowy do mianowania.
- Tak. Ta trucizna powoduje też wymioty i problemy z oddychaniem, ostatecznie też dochodzi do śmierci - dopowiedziała kotka.
Diament skrzywił się lekko na to słowo. Śmierć to poważna sprawa. Dobrze wiedział, co znaczy utrata jakiegoś bliskiego i nie chciał ponownie czuć tego bólu, a przecież jeszcze tylu jego przyjaciół mogło umrzeć. I znowu by rozpaczał za każdym z osobna.
- Ostatnie pytanie: Z czym często jest mylony Zimowit jesienny? - wyrwała go z rozmyślań Jeżyk.
- Zimowit? Z czosnkiem - odpowiedział, ponownie skupiając się na treningu.
- Dobrze.
Mentorka odwróciła się i weszła w głąb szopy, gdzie akurat się znajdowali. Stare graty dwunożnych były pokryte pajęczynami, dlatego wolał się tam na razie nie zapuszczać. Po podłodze walały się też sztuczne myszki i piłeczki z dzwoneczkami w środku. Pamiętał, że jak był mały, często się tu bawił. Teraz oczywiście nadal spędzał czas ze swoją ulubioną piłeczką, którą też wziął na trening i trzymał przy swoich łapach, ale większość zabawek została oddana młodszym kociakom. Diament patrzył zaciekawiony na szylkretkę, która przyniosła kilka ziół i dwie piszczki.
- Co będziemy z tym robić? - spytał zdziwiony.
- Trzeba cię nauczyć pewnej ważnej umiejętności. Mianowicie, wkładanie ziół do zdobyczy. Głównie tego używamy, jak chcemy kogoś otruć. Oczywiście, to nie są prawdziwe trucizny - wyjaśniła kotka.
- Super! - zawołał srebrny, podekscytowany.
Jeżyk poleciła mu najpierw patrzeć, a potem próbować wykonać czynność samodzielnie. Mentorka szybkim ruchem pazura rozcięła pewien fragment skóry na boku piszczki. Co ciekawe, krew prawie w ogóle nie leciała. Wepchnęła tam kilka ziół, które najpierw porządnie zgniotła i położyła mysz na drugim boku, tak aby rana nie była widoczna.
- Łał! - wyrwało się z pyska Diamenta.
Od razu sięgnął po swoją zdobycz i resztę liści, które Jeżyk przyniosła. Podniósł łapę i wysunął pazury, gotowy do przecięcia skóry zwierzęcia. Miał tylko nadzieję, że nie ubrudzi futra.
- Zaczekaj! Musisz zrobić ranę dokładnie w tym miejscu co ja, aby leciało mało krwi. Pamiętaj, wszystko musi być robione dyskretnie. - Poinstruowała go jeszcze raz szylkretka.
Srebrny pokiwał energicznie głową, nie tracąc zapału do wykonania czynności, która wydawała mu się czymś super w stylu Kamiennej Sekty. Spróbował jeszcze raz. Tym razem nie popełnił żadnego błędu.

[620 słów]

Od Polanki

- Czyli kiedy uczeń ukończy trening musi stoczyć walkę z innym uczniem? - zapytała Zalotka. Zaranna Zjawa pokiwała głową.
- To nie ma sensu! - zawołała Polanka. - Wszystko w Klanie Wilka takie jest. Może jakiś kot dobrze poluje, szybko biega, a niekoniecznie dobrze walczy i co? Zostanie wygnany z tego powodu? Bo co? Bo lider chce mieć w klanie silne koty? Bo Mroczna Puszcza chce mieć silne koty, które mogą wstąpić do kultu i zabijać dla niej samotników? Czy koty nie powinny być tym, kim chcą być? - zawołała oburzona.
Nagle poczuła, jak silna łapa Mrocznej Wizji popycha ją do tyłu. Dawna uczennica Zarannej Zjawy przesunęła się, osłaniając ją własnym ciałem. Krzyknęła.
- Polanko, spokojnie - powiedziała, chociaż jej głos drgał z emocji. Koteczka spojrzała na swoją matkę. Zaranna Zjawa z widocznym zaniepokojeniem rozglądała się dookoła.
- Co się stało? - zapytała.
- Wracamy do legowiska. - powiedziała Zaranna Zjawa, popychając kocięta. Kiedy byli już w legowisku Mroczna Wizja stanęła nad nią.
- Wiesz, ile kotów było na tej polanie?! - wrzasnęła. Polanka przechyliła głowę.
- Może z dziesięć? - zapytała.
- Nie wiesz, że nie wolno ci przy innych mówić nic o kulcie? Matka cię nie nauczy... - nagle przerwała i cofnęła się o krok. - To znaczy… - zaczęła, najwyraźniej speszona.
- W porządku, Mroczna Wizjo - powiedziała Zaranna Zjawa. - Polanko. - Tu zwróciła się do niej.
- Tak? - zapytała złota.
- Co się stało, to się nie odstanie, ale pamiętaj, że kult musi pozostać tajemnicą - powiedziała łagodnie.
- I nie tylko - dodała Mroczna Wizja. - Gdyby któryś z kultystów usłyszał, że wykrzykujesz różne informacje o kulcie, zostałabyś prawdopodobnie zabita - powiedziała już spokojniej.
- To dlatego mnie popchnęłaś? - zapytała Polanka zaskoczona.
- Między innymi - odparła. - Gdybyś nie była kocięciem mojej przyjaciółki, sama poszłabym to zgłosić liderowi. Stanowisz dla nas niebezpieczeństwo. Nigdy więcej tak nie rób choćby nie wiem co - poleciła i zaczęła delikatnie lizać ją po uszach. Polanka spojrzała na resztę rodzeństwa. Wyglądało na przestraszonych. Mroczna Wizja trąciła je nosem.
- No już, przecież nic się nie stało - powiedziała Mroczna Wizja, pewnie próbowała dodać im otuchy. A Polanka się nie bała. Nie zrobiła niczego złego. Tylko Mroczna Wizja ma jakieś chore poglądy. Odsunęła się od niej i przytuliła się od mamy. Mroczna Wizja już miała wyjść, kiedy Polanka zakrzyknęła:
- Mroczna Wizjo, czekaj! - Zawołana kotka odwróciła się.
- Tak? - zapytała.
- Zaśpiewaj nam kołysankę na dobranoc! - poprosiła Polanka.
- Ja… Nie znam żadnych kołysanek. Nikt mi nigdy nie śpiewał - powiedziała, a w jej oczach było widać ból. Polanka zauważyła, że Mroczna Wizja bardzo dobrze maskuje emocje. U innych kotów widziała praktycznie wszystko. A Mroczna Wizja… Ona była zagadką. Polanka lubiła zagadki.
- Wymyśl jakąś. Może być o Mrocznej Puszczy - powiedziała.
- Mogę trochę czasu? - poprosiła czarna kotka.
- Nie - powiedziała złota i ułożyła się wygodnie.
- Niech będzie.
Mroczna Puszcza jest tam, gdzie nie ma gwiazd.
Idziesz młody wojowniku do niej tam gdzieś w dal.
Może właśnie dziś patrzy na ciebie,
więc modlitwą poproś, aby kult powiększył się.
Deszcz, ten zimny deszcz, bębni o ziemię.
Mokną na nim leśne koty, lecz ty nie bój się.
Strach jest dla słabych, a ty jesteś dzielna.
Mroczna Puszcza cię utuli, główkę twą do snu.
Księżyc zaszedł już, czemu nie chcesz spać?
Mroczna Puszcza cię odwiedzi, walczyć nauczy.
A więc zaśnij już, przygoda czeka.
Mroczna Puszcza cię utuli główkę twą do snu - zakończyła.
Polanka ziewnęła i zamknęła oczy. Słyszała jak Mroczna Wizja i jej mama o czymś jeszcze rozmawiają, ale nie słuchała. Zasnęła. Niestety, żadna Mroczna Puszcza jej nie odwiedziła we śnie, co sugerowało, że Mroczna Wizja kłamała.

Od Polanki

Siedziała przed legowiskiem medyka i wpatrywała się w przestrzeń. Przechyliła lekko główkę, kiedy zauważyła Mroczną Wizję.
- Polanko, chodź do środka, bo zmarzniesz - powiedziała czarna kotka.
- Polanka chce jeszcze zostać - miauknęła krótko, nie ruszając się z miejsca.
Mroczna Wizja usiadła przy niej i otuliła ją swoim puszystym ogonem. Złotej koteczce od razu zrobiło się cieplej.
- Na co patrzysz? - zapytała Mroczna Wizja.
- Tam. - Polanka wskazała łapą przestrzeń i wirujące płatki śniegu. Mroczna Wizja pokiwała głową, ale Polanka wiedziała, że nic tam nie widzi. A ona widziała. Płatki śniegu układały się w przedziwne wzory, kiedy spadały. Polanka myślała, że to życie. W śniegu widziała koty, drzewa, kamyki… Wszystko jednak kiedyś upadało, umierało. Tak samo z nimi. Z czasem płatki zaczęły tworzyć historię. Widziała twarz młodej kotki, silnej i niezależnej. Potem wiatr zawiał i śnieg zawirował. Jeden płatek osiadł jej na nosie; kichnęła. Mroczna Wizja delikatnie, ale zdecydowanie popchnęła ją do legowiska Zarannej Zjawy.
- No już. Bo Zaranna Zjawa pomyśli, że się tobą źle zajmowałam - powiedziała stanowczo.
- Zależy ci na jej opinii? - zapytała zaskoczona. Myślała, że Mroczna Wizja przejmuje się tylko tym, aby mieć wysoką rangę w kulcie.
- No jak już się tobą opiekuję, to chyba nie chciałaby, żebyś się przeziębiła - zbyła ją.
Polanka przyjrzała się jej pyskowi uważnie. Wiedziała, że pod tym kryje się wiele więcej. Mrocznej Wizji zależało na jej matce, nie wiedziała tylko jeszcze dlaczego. Z ociąganiem weszła do legowiska. Jej rodzeństwo słuchało jakiejś historii od Zarannej Zjawy. Mroczna Wizja przysiadła przy niej. Polanka położyła się obok mamy, nadstawiając brzuszek do wylizania. Mama zamruczała i przerwała opowieść, aby polizać córkę.
- I wtedy Klan Burzy zaatakował Klan Wilka. Jedna z ich wojowniczek rzuciła się na Mroczną Gwiazdę - kontynuowała historię.
- Oczywiście Mroczna Gwiazda ją zabił - wtrąciła Mroczna Wizja.
Polanka nie słuchała. Była zajęta obserwowaniem drobinek na jej futrze. Było takie śliczne! Takie złote… Jej prababcia Stokrotkowa Polana też takie miała. Złote koty są mądre… Jej krewna słyszała duchy. To było magiczne. W Mrocznej Wizji też było coś niezwykłego, w końcu była Mroczną Gwiazdą. A przynajmniej tak twierdziła. Oczy zaczęły jej się powoli zamykać, a główka sama opadła na miękki mech. Zasnęła.

26 kwietnia 2024

Od Pumy

kilka dni po poznaniu Przebiśniega, Pora Nagich Drzew
Puma ziewnął przeciągle i zwinnym ruchem wstał, przewracając się na podłoże żłobka. Pisnął cicho, żeby nikt nie usłyszał, że coś go boli. Nie chciał także obudzić siostry i mamy, nadal śpiące na posłaniu wykonanym z mchu. Kocurek nie chciał być obiektem niepokoju, który budzi rodzinę tak wcześnie. Nie było jakoś bardzo jasno, ale wystarczająco, aby uznać, że jest dzień, a nie noc mroźniejsza od pory, gdzie mógł swobodnie brykać.
Wczesnym wieczorem zawsze musiał kłaść się na cieplutkim mchu i leżeć, tak długo, aż nie pochłonie go sen. Marzył, aby w jeden wieczór nie musieć iść spać. Nie chciał przegapić mijającej nocy, która niestety znikała tak szybko. Prawie, tak jakby trwała kilka uderzeń serca!
Aby jego plan wypalił, musiał wymyślić bardzo złożony plan, składający się z najmniejszych szczegółów. To było dość trudne, ponieważ Puma nie miał w swoim nawyku układanie planów. Nie miał też w naturze planowania czegoś, co miało nastąpić za księżyc, czy dwa. Nie posiadał także zdolności zapamiętaniu ważnych rzeczy. Może kogoś poprosić o pomoc? Jednak było to ryzykowne. Kosodrzewina mogła się o tym dowiedzieć i dać mu karę za nieprzestrzeganie jej zasad. Chciał, bardzo chciał zobaczyć, jak wygląda ciemność! Zasypiał, wtedy gdy było jeszcze jasno. Nawet nie był zmęczony! Zamiast szybko oddalić się w sen, on czekał z zamkniętymi ślepiami i dopiero oddawał świadomość gdzieś daleko, daleko stąd. Nawet nie wiedział, kiedy to się działo! To było irytujące!

***

Puma znów otworzył oczy i brązowymi ślepiami zaczął rozglądać się po kalinowym żłobku. On poszedł spać! Znowu! Tym razem jednak spał na zimnym podłożu niż na ciepłym mchu. Spojrzał na siostrę, która spała zwinięta w kłębek. Potem na mamusię, która leżała plecami do niego. Nie widział jej oczek, ale był pewien, że śpi.
„Co by tu polobic?” – pomyślał, wstał z ziemi i usiadł, owijając białe łapy ogonem. Było troszeczkę jaśniej, więc na pewno nie spał długo. Pewnie zdrzemnął się chwileczkę. Mimo tego kocurek nadal czuł znużenie.
,,Wen! Pobabie się patykem!’’ – oznajmił w myślach. Nie chciał wypowiadać myśli na głos. Kosodrzewina mogła usłyszeć jego zamiary! Nie chciał, aby mama była na niego zła. Pumcia wstał, kierując się w stronę kalinowej ściany azylu. Gałązki były pokryte szronem, a te, które można, było ujrzeć na zewnątrz legowiska, były pokryte białym puchem, zwanym śniegiem. Bicolor kochał aurę natury, która go otaczała. Czuł energię od tych dzieł przyrody. Zatrzymał się i wzrokiem szukał jakiegoś patyka, pokrytego szronem. Lubił takie kijki pokryte lśniącą materią. Wyglądały bardzo ładnie. Chociaż ta rzecz, którą znalazł była dużo bardziej interesująca i do tego czuł z nią więź. Jakby była to mała Chmurka, z którą doznał od urodzenia bliskość. Mimo tego nie powinien porównywać interesującej rzeczy do swojej rodzonej siostry. Nie było to w porządku. Chmurka była żywsza niż ten dziwny zawijas.
Pokręcił głową, nie było to odpowiednie. Brązowym wzrokiem szukał patyk, którym bawił się już kilka razy. Nie było go nigdzie widać! Nie mógł przecież wyparować! Była Pora Nagich Drzew, więc nie było to możliwe… Cóż, może nadzwyczajnie go gdzieś zapodział? Puma poczuł smutek wylewający się w jego serduszku. Z patykiem miał dużo wspomnień! Czemu tak po prostu zniknął? Nic nie mówiąc?
,,Czenu go ne ma? Byl totaj…’’ – pomyślał gorzko, szukał jeszcze przez chwilę, ale nie mógł znaleźć kijka pokrytego szadźią.
Smutny odwrócił się, z myślą położenia się obok siostry i mamy. Jednak zatrzymał się. Otworzył szeroko oczy, które w mgnieniu oka ze smutnych iskierek zamieniły się w radosne. Patyk! Leżał obok innego legowiska z suchego mchu! Podbiegł i zaczął wąchać czy to był na pewno ten sam. I tak! To był on! We własnej patykowej osobie! Błyszczał tak samo, pachniał tak samo, wyglądał tak samo! Nic się nie zmienił od ostatniego spotkania!
,,Lezal tutaj przez cały cas? Doprze, ze ne zginol!” – pomyślał przepełniony radością, wziął w ząbki odnaleziony kijek. Podskoczył, o mało się nie wywracając. To był sukces! Przeważnie skacząc, padał na ziemię żłobka. Raz udało mu się przed tym uniknąć. I tym razem udało mu się utrzymać równowagę. Był z tego niezmiernie dumny. Odłożył kijek o kocięcy krok. Postanowił, podskoczył znowu. Niestety znalazł się w sytuacji bez wyjścia, ponieważ padł na nos. Pisnął głośno. To bolało! Chwila… Kosodrzewina i Chmurka mogły się obudzić, nie mówiąc już o innych. Z powagą wstał i z podkulonym ogonem podreptał powoli do posłania. Chmurka leżała i spała tak samo, jak wcześniej, za to Kosodrzewina jedynie zakryła jedno ucho ogonem. Jaka ulga! Nie chciał ich obudzić. Nie chciał również kończyć zabawy patyczkiem. Patyk był taki intrygujący.
Podszedł do patyczkowej mości. Wziął w ząbki to cudo natury i zaczął trucht, słabo gryząc zdobycz. W jedną stronę i w drugą stronę. Obszedł cały żłobek i zatrzymał się przed pyskiem mamusi, która dalej nie otrzymała świadomości. Uśmiechnął się, przestając gryźć kijek. Mama nie kazała mu brać go do buzi. Poruszał pyszczek w lewo i w prawo pokazując jej, że nie słucha się jej zaleceniom. Puma miał dosyć zmienne poglądy. Nie chciał, aby mama była zła, ale z drugiej strony, kiedy patrzyła na niego z dezaprobatą, mógł uczyć się po niej powtarzać. Arlekinka nie zareagowała, na jego sprzeciw.
,,No tak…spi” – pomyślał smutno. Było mu przykro. Bardzo przykro. Odszedł ze spuszczoną głową i ze spuszczonym ogonem. Miał nadzieję, że zaraz się obudzi.
Westchnął cicho, siadając koło innego posłania, które nieznacznie było blisko wyjścia z kaliny. Patyk wypadł mu z pyska, kiedy Puma przeciągał się, drapiąc małymi pazurkami ziemię. Znów się znudził. Nie lubił nudy! Kiedy będzie mógł wyjść ze żłobka? Nigdy! Tak przypuszczał. W jego mniemaniu on i Chmurka zostaną tutaj, ukryci przed caaałym światem. Nie chciał tego… Wolał chyba już kolejny raz dotknąć śniegu niż siedzieć tutaj aż do końca. Właśnie! Śnieg! Musiał zobaczyć czy jest tak samo zimny, mroźny i lodowaty! Patyk się zmienił. Był w innym miejscu i w niektórych miejscach bardziej pogryziony. A śnieg? No cóż…na słabe oko Pumy był troszkę wyższy. Urósł tak, jak czekoladowy. Chociaż nadal był wyższy od Pumci. Wstał i zaczął tupać do białego puchu. Ostrożnie stawiał białe łapki, aby nie przewrócić się i nie zaliczyć bliskiego spotkania ze śniegiem. Nie chciał tego! Wolał spokojnie i delikatnie się z nim przywitać.
Czując się bardziej pewnie, podniósł łeb i nie zwracał uwagi na to, że może się przewrócić. Phi! Przecież to było niemożliwe! Zaraz miał dotrzeć do celu, więc nic się nie stanie! Prawda? Jego śmiałość zawiodła, ponieważ Puma źle stanął i poleciał do przodu. Wylądował twarzą w śniegu. Rozległ się pisk. Bicolor odskoczył od tego nieszczęsnego puchu i pobiegł na koniec żłobka. No może nie pobiegł, raczej poślizgnął się i poturlał na koniec kaliny. Znowu się przewrócił! Poczuł znajome zirytowanie, które czuł zawsze przy upadkach. W śniegu był odciśnięty jego pysk, a z kolei on był pokryty śniegiem, który już prawie stopniał, przez kurz i ziemię. Czemu on ma takiego pecha?
Zrezygnowany wstał, smętnie poruszając czekoladowym ogonkiem. Kiedy w końcu pozbędzie się tej klątwy? Może jak będzie bardziej uważał, to w końcu opanuje kontrolowanie nad swoją równowagą? Chociaż, czy uroki można ot, tak odpędzać? Hmmm…pewnie musi minąć duuużo dni, zanim to nastąpi. Bicolor zrobiłby wszystko, aby zapobiec innym upadkom. Byłby wtedy z siebie dumny. Jego rodzicielka pewnie też. Chmurka również. I wujek! Przebiśnieg był jednym z kotów, które były nieziemsko tajemnicze. Czuł zakłopotanie, kiedy mówił do niego zagadkowym głosem, ale był bardzo zadowolony, że kolega jego mamy chce spędzać z nim czas. Bawili się w różne zabawy. On, Chmurka i wujek! Od zabawy w berka do zabawy gonienia mchu. Były bardzo wyczerpujące. Puma po tych zabawach dyszał i chciał się położyć. Oddać świadomość gdzieś daleko. Znaczy! Jego białe łapki były zmęczone i tylko one. Bicolor nie chciał iść spać. Zafascynował się na pukcie nocy! Chciał ją zobaczyć. Był pewny, że kiedyś na pewno ją zobaczy w jej przepięknej osobowości. Była pewnie bardzo ładna!
Westchnął. Kolejny raz w tym dniu podszedł do rodziny. Położył się obok liliowej koteczki, kładąc brodę na łapach. Jego przygnębienie pewnie było czuć po drugiej stronie obozu Owocowego Lasu. To wszystko przez ten śnieg! Gdyby go nie było, nic by się nie stało. Nie byłby teraz brudny od ziemi, kurzu oraz mokry od roztopionego białego puchu. Wszystko byłoby inaczej! Schował nosek, zasłaniając go czekoladowym ogonem. Nie chciał pokazywać nawet ziarenku podłoża w żłobku swojego smutku. Z nudów zaczął drapać pazurami ziemię, przyglądając się swoim rozmazanym brązowym spojrzeniem. Nudaaa! Wstał szybko i rozciągnął się, drapiąc po raz kolejny grunt legowiska. Pomachał ogonem, otrzepując z niego niewidzialny brud. Nie wiedzieć czemu znowu podreptał do ściany azylu. Przykucnął i zamglonym wzrokiem rozglądał się po tę dziwną, zawiniętą rzecz. Nic nie dostrzegał. Posmutniał bardziej, ale jego pysk nie był przejęty przez smutek. W jego oczach malowała się powaga. Musiał to znaleźć! Chociaż…nie wiedział dlaczego. Czuł między tym nić porozumienia, ale nie wiedział, co to dokładnie jest! Położył się na ziemi, mierząc kalinę surowym spojrzeniem. Wyglądał troszkę jak żaba rozjechana na drodze. Puma jednak nie był tym przejęty. Chciał odkryć po raz drugi tę rzecz.
Po chwili, gładząc delikatną łapą podłoże krzaku, poczuł coś zimnego i jednocześnie ciekawego w dotyku. Wyciągnął to ostrożnie, aby przypadkiem tego nie uszkodzić. Biały, dziwny zawinięty zawijas. Czekoladowy przekręcił głowę na lewą stronę, a następnie na prawą. Było to bardzo ładne!
— O hej — mruknął cicho. — Chces zostac moim pszylacelem?

Od Nastroszonego Futra CD. Bastet

Obił mordę jakiemuś typowi i wracał do bazy bardzo z siebie zadowolony. Te zadania, które zlecał mu Entelodon były wspaniałe! Normalnie czuł jak rozkwita! Duma wręcz go rozpierała, kiedy kroczył uliczkami z dobrze wykonanej roboty. Tu w końcu ktoś go doceniał, tu w końcu ktoś się go bał. Ci samotnicy byli słabi. Żaden nie miał z nim szans, ha! 
Nagle przystanął, bo ujrzał znajomą postać, która wwiercała w niego swoje spojrzenie. O nie... Co ona... tu robiła?!  
— Jak mija dzień, Nastroszone Futro? — spytała pogodnie Bastet, jednak wciąż typowym dla siebie chłodem. — Słyszałam, że ci się oberwało.
Rzeczywiście informacja o ich sprzeczce dotarła do właściwych uszu. Nie zamierzał dać się jej jednak ponownie sprowokować, zaciskając z trudem pysk na swoim języku. Duma go zabije jeśli znów będzie zmuszony płacić Jafarowi za jego błędy. Jednak nie potrafił po prostu tak zignorować jej słów. Gdyby teraz odszedł z podkulonym ogonem... Okazałby się tchórzem bez honoru! 
Uniósł na nią spojrzenie, chociaż uszy przylegały mu płasko do głowy. 
— Ciekawe kogo to zasługa... Zadowolona jesteś z siebie?
— Owszem. Tą sytuację dopisuję do listy moich osiągnięć — odparła spokojnie. — Dziękuję, że doceniasz moje umiejętności upokarzania innych kotów, jednak sądzę, że była to w większości twoja zasługa. Wystarczyło być grzecznym i niezbyt aroganckim, a spójrz, jak miło byśmy sobie pogawędzili...
Zmrużył oczy, patrząc na nią z ogromną urazą i niechęcią. Jasne... Już to widział... 
— Tak... — miauknął tylko. Nie mógł znów podpaść. Bądź co bądź, Bastet i jej szef byli sojusznikami. Nie chciał, aby przez niego runął tak ważny dla Entelodona sojusz. Wtedy nawet Duma by mu nie pomógł, a miastowa szycha wtarłaby go w beton tak, że już nigdy by się nie pozbierał. 
— Rozumiem więc, że spór zakończony? — Usiadła, prostując się. — Jak zatem u Entelodona? Nie mieliście ostatnio żadnych komplikacji?
Tak... Zakończony. Chyba... Chociaż nadal był na nią obrażony, że na niego doniosła. Podły szpicel. 
— U niego dobrze. Załatwiałem właśnie jednego typa, który mu się naraził — Uśmiechnął się pod nosem, bo wspomnienie zwycięstwa napawało go dumą. Pokazywało mu to, że nie był taki beznadziejny za jakiego zawsze uchodził w Klanie Nocy. Tutaj... Tutaj był kimś. Miał namiastkę władzy, którą zawsze pragnął posiadać. 
— Zatem widzę, że twoja profesja jest dość podobna do mojej. Mi również zdarza się zrzucać z dachów i miażdżyć głowy wrogom Jafara. Ale nie tylko. Jesteśmy sojusznikami, a więc wróg Entelodona jest i moim wrogiem. — Uniosła brodę. — To takie ironiczne, że wciąż znajdują się koty dość głupie, by znieważyć najsilniejsze w mieście osobowości. Myślą, że oszukają diabła.
— Tak. Głupcy — zaśmiał się, nieco rozluźniając się przy kocicy, ponieważ schodziła na bardzo interesujące tematy. A on cóż... lubił porozmawiać z kimś kto rozumiał, jaką frajdą było klepanie kogoś po mordzie. — Ale to wspaniałe uczucie. W klanie za coś takiego by mnie wygnali albo zabili, a tutaj mogę legalnie czynić to co jest moją pasją i jeszcze ode mnie tego oczekują. Uwielbiam sprzątać problemy. To super zabawa.
Bastet uniosła brew, oplatając ogonem swoje łapy.
— W klanie — powtórzyła. — Czym są te "klany"? Nie pierwszy raz słyszę to określenie, ale niedużo kotów wie więcej na ten temat. 
O! Czyli jednak było coś czego panna mądralińska nie wiedziała. Ale wiadomo... Mało kto znał leśne społeczności, które znajdowały się poza Betonowym Światem. Jego wiedza była więc cennym towarem. Ale... nie byłby sobą, gdyby jej o tym nie opowiedział. Uwielbiał w końcu uchodzić za kogoś mądrzejszego niż był w rzeczywistości. Akurat wspomnienia o dawnym domu były wciąż żywe, więc bez problemu rozpoczął: 
— Klany... To takie większe gangi liczące kilkadziesiąt kotów. Żyją w dziczy, lasach, polach czy na wyspie. Funkcjonują jako społeczeństwo. Jest hierarchia, na szczycie stoi lider, co przewodzi i jego zastępca, co przejmie jego funkcje po jego śmierci. Potem są medycy czyli tacy uzdrowiciele, oni nie mogą mieć potomstwa ani partnerów. Dorosłe koty szkolą się na wojowników, czyli takich gangsterów co pilnują terenów, walczą i polują na zwierzynę dla wszystkich. Są jeszcze uczniowie, tacy młodzi co się szkolą na wojowników oraz królowe - ciężarne kotki i kocięta. A gdy jesteś staruchem idziesz do starszyzny, leży się tam i nic nie robi, a uczniowie wymieniają im mech, dają jeść i wyciągają kleszcze — podzielił się informacjami z kocicą. — No i jest kodeks — prychnął. — Strasznie ograniczający. Zabijanie jest tam karane wygnaniem. Ja sam odszedłem, bo miałem dość tego co tam się działo... Baby doszły do władzy i próbowały mnie sobie podporządkować, bym skakał na każde ich zawołanie. Odrażające istoty!
Samotniczka zaśmiała się czystym i klarownym śmiechem, gdy tylko skończył.
— Czyli rozumiem, Zjeżku, że wylądowałeś tutaj z frustracji bycia podporządkowanym płci żeńskiej? Powiedziałabym nawet, że bycie uciśnionym przez kotki jest lepsze, niż przez koty takie jak Entelodon. Gdy dołączasz do gangu, nie ma już z niego powrotu. — Wysunęła teatralnie pazury, przyglądając się im. — Oczywiście to dotyczy tylko słabych kotów. Te silne i ambitne z pewnością zapracują na sympatię pana miasta. A system tych leśnych dzikusów zdaje się niezwykle wadliwy. Jak dbają o pewność, że członkowie klanu będą lojalni wobec ich przywódcy bez zastosowania przemocy? Samo przetrzymywanie w grupie staruchów to duże obciążenie. W miejskich historyjkach klanowe koty były antagonizowane, a, jak widzę, są całkowitym tego przeciwieństwem.
Strzepnął ogonem słysząc jej słowa. 
— Właśnie, że nie! Mówisz tak, bo jesteś kotką i nie doświadczyłaś tego co ja! Tutaj... — Wziął głęboki oddech. — Tutaj odetchnąłem pierwszy raz odkąd się urodziłem. Praca dla Entelodona, nieważne jak brudna i parszywa jest sto razy lepsza niż podleganie babom. — Najeżył się. — No jest wadliwy i bardzo ograniczający. Tam za podniesienie łapy na kogoś dostajesz karę, możesz stracić swoją pozycję i zostać na powrót kociakiem będąc staruchem. Zastraszają ich właśnie w taki sposób, a gdy ktoś jawnie się sprzeciwia to przechodzą przez wygnanie. A owszem. To srające tęczą zbiorowisko gejów i lesb, co niszczą porządne koty!
— Wyluzuj, Zjeżku. Stroszysz się jak kocię i wystarczy jedno słówko, żeby cię zirytować. Nic dziwnego, że takie imię ci nadano — prychnęła, słysząc kolejne słowa. — Czyli w taki sposób karają koty? Cofając dorosłych wojowników do rangi kocięcia? To wygląda bardziej jak zabawa lub nieśmieszny żart, niżeli grupa, która miałaby prawo określać się mianem klanu. Jeśli przeszkadzają ci związki homoseksualne, trafiłeś chyba na niezbyt dobre miejsce, kochany. Tutaj roi się od gejostwa. Myślisz, że nigdy nie przespałam się z kotką? — parsknęła, jakby rozbawiona jego rozumowaniem.
Na jego pysku pojawił się obrzydzony i zdegustowany wyraz. Cofnął się od niej jak od jakiegoś robactwa, które na niego wlazło. Co?! O fuj! Jak ona mogła tak szczerze się do tego przyznać?! To było... nawet nie chciał kończyć. Wystarczyło, że udało mu się wyobrazić sobie, że ta tutaj przed nim była zdolna do tak gorszących czynów, jak pocałowanie innej kotki. Ble! 
— Jesteś obrzydliwa! W gangu Entelodona nie ma żadnych gejów, ty nie należysz do niego... A w Klanie Nocy... Tam zmuszano mnie do bycia jednym z takich zboczeńców! Tu mogę być kim tylko chcę! I nie nazywaj mnie Zjeżykiem. — Tupnął oburzony łapą. — Nie jestem kociakiem, mógłbym z łatwością cię pokonać. Walczyłem z samym Entelodonem i zobaczył we mnie potencjał, potencjał, którego nikt nie dostrzegał w moich rodzinnych stronach. Dlatego jestem tu gdzie jestem i nie zamierzam cię słuchać, jak będziesz gadać dalej te swoje bzdury. 
— Nie ma żadnych gejów? Jeden z jego synów jest partnerem Jafara. Wie o tym całe miasto — parsknęła. — Wszyscy są do tego przyzwyczajeni. To jest Betonowy Świat, większość kotów flirtuje z kim popadnie i płeć nie ma dla nich znaczenia. Przyzwyczaj się. Zmuszanie do homoseksualizmu nie jest raczej mądre, zważając na to, że musicie się rozmnażać, żeby klan przetrwał — jego słowa sprawiły tylko, że Bastet uniosła brew z powątpiewaniem. — Wiara w to, że siła mięśni to jedyne, co pozwoli ci wygrać, jest naiwna. Liczy się taktyka i rozum, Zjeżku — podkreślając to, puknęła się pazurem w czoło. — Jeśli w to wątpisz, śmiało, zmierz się ze mną. Chętnie trochę poćwiczę i może się czegoś nauczę, skoroś tak dobry. Lubię wyzwania.
Wbił w nią niezadowolony wzrok. To co mówiła było herezją! Przecież miał oczy i widział jak jest naprawdę. Może po mieście chodziły takie obrzydliwe plotki, ale nie było w tym ani grama prawdy! Inaczej dawno by zauważył, że taki Duma go podrywa, a przecież tak nie było! Nie rzucał się na niego i nie zapraszał na randki jak ktoś kto lubiłby tą samą płeć. Najwidoczniej Bastet próbowała namieszać mu w głowie, ale nie! On się nie da wyrolować! 
— Brednie! Poznałem jego synów i żaden z niego gej! To moi kumple. Nie podrywali mnie nigdy, a to cecha gejów! — powiedział co wiedział, nie dając jej wiary. — Dlatego odszedłem! Nie chciałem żyć w świecie, gdzie ktoś narzucał mi kim mam być — Słysząc jej zachętę do bójki, uśmiechnął się pod nosem. Zaraz da tej lesbie nauczkę. Zobaczy, że nie ma z nim szans! — Dobra. Dawaj. Jeśli wygram to przestaniesz mi ubliżać, a jak ty wygrasz to będziesz mogła wołać na mnie jak ci się żywnie podoba. Stoi?
Kotka uśmiechnęła się.
— Stoi — odparła, zaskoczona nieco tak głupim zakładem. 
Samotniczka czekała, przygotowana na jego pierwszy ruch. Nie dał jej jednak dużo czasu do namysłu. Rzucił się na nią od razu, próbując zbić ją z łap i przycisnąć do podłoża. Liczył na szybką wygraną. Bastet może i znana była na całe Siedlisko Dwunożnych, ale była przecież kotką. I to opowiadającą odrażające rzeczy! A on... on był niezły w walce! Udowodni jej, że się co do niego myliła. 
Samica uskoczyła, ale wcale go to nie zniechęciło. Rzucił się ponownie, próbując użreć ją dość boleśnie w łapę i udało się! Przeciwniczka wydała z siebie wrzask. Ha! Czyli teraz pójdzie z górki. W końcu wybrał tą część ciała na cel, ponieważ szybko zakończą tak pojedynek. Nie chodziło w końcu o zabicie kotki, a ukazanie swojej dominacji. A najlepsze w tego ukazaniu było przyciśnięcie jej do brudnej betonowej drogi.
Jedyny logiczny sposób na uwolnienie się, jaki przyszedł Bastet do głowy, to wysunięcie pazurów i użarcie go w gębę. Zrobiła to, a następnie wykręciła tylną łapę, by zbić go z nóg. Korzystając z wolnego momentu, rzuciła się pędem w kierunku dużego kontenera. Wskoczyła na niego, a potem na balustradę. Zachowując równowagę, szła po poręczy balkonu, wskakując następnie na dach.
— Wespniesz się do mnie? — miauknęła spokojnie z góry.
Co to były za ucieczki? Tak się u nich walczyło? Oburzające!
— Tchórz! Oczywiście, że wejdę — i na potwierdzenie swoich słów, wskoczył na kontener dość niezgrabnie, podciągając się na balustradę. Zachwiał się na moment, prawie tracąc oparcie, ponieważ nie przywykł jeszcze do tego sposobu poruszania się. W dziczy nie ma przecież takich śliskich tworów, w które nie da się wbić pazurów, a następnie wskoczył na dach, wbijając mocno w dachówki łapy, podciągając się z ciężkim sapnięciem. 
— Ha! Widzisz! Udało się — wydyszał.
Gangsterka uśmiechnęła się do niego przebiegle. 
— Dyszysz jak starzec — zacmokała. — Zmęczyło cię parę skoków? 
Chciał jej odpowiedzieć, ale widząc jak się rzuca w jego stronę, uskoczył w bok. Jego łapy nieprzywyknięte do nierównej, skośnej powierzchni, osunęły się, powodując że ześlizgnął się aż do krawędzi, tworząc brzydki ślad na metalu. 
— Zejdźmy na ziemie! Tu nie da się walczyć! — zauważył, czując jak był blisko od zlecenia i nieuchronnej śmierci.  
— Za późno, Zjeżku. Pozwoliłeś mi podyktować warunki walki — zamruczała. Spoglądała raz to w jego oczy, raz w jego łapy. Przyzwyczajona do chadzania po dachach, podeszła do niego, gdy tylne kończyny kocura zsuwały się z krawędzi. — Coś mi się zdaje, że lesba cię pokonała.
— Nie! — Położył po sobie uszy, sycząc wrogo. — Wcale nie! Dam radę! Jeszcze nie padłem od twych łap! — I na potwierdzenie tych słów, pozbierał się na do góry i skoczył w jej kierunku, by to ona leżała pokonana na ziemi, a nie on!
Kocica uskoczyła do tyłu, ale potknęła się i przewróciła. Zsunęła się kawałek, ale wysiliła się, by odepchnąć kocura tylnymi łapami. Wstała na łapy, robiąc krótką przerwę na zaczerpnięcie oddechu, który od ilości wysiłku znacznie jej przyspieszył. Spojrzała się na niego. Wciąż stał niżej na dachu od niej. Skoczyła w jego stronę i potoczyli się w dół. Arlekinka chwyciła się pazurami dachówek i podciągnęła, by nie spaść. A on? Poczuł jak zlatywał z dachu, w ostatniej chwili zaczepiając się pazurami o rynnę. Wisiał tak czując, że pod łapami nie miał nic. Pustka. Złapał go strach. Nie. Nie mógł tu umrzeć! Był za młody! Jeszcze nie osiągnął wielkości o jakiej marzył! Starał się wciągnąć, ale nadaremno. Mięśnie łap paliły go z bólu i wysiłku. Nie! Nie! Nie! 
— P-pomocy! — wypiszczał niczym przestraszony kociak.
— No proszę, podobno "tchórz" właśnie ratuje ci życie — wydyszała samotniczka. — Ale, wiesz, tak się zastanawiam, czy ci pomagać... Byłeś w stosunku do mnie bardzo niegrzeczny, Zjeżku. Może jak poprosisz.
— Proszę! Błagam! Jak spadnę to sobie coś złamie i mnie Entelodon weźmie na straty! Błagam! Miej litość! —  panikował coraz bardziej, ponieważ ostatkiem sił utrzymywał się na dachu. Jego szaleńcze młócenie powietrza tylnymi kończynami na nic się zdawało, a jedynie odbierało dech w piersi. Spadnie. Spadnie i umrze! 
Bastet złapała go za kark praktycznie w ostatnim momencie, gdy już wydawał z siebie wrzask i wciągnęła z powrotem na dach.
— Spokojnie. I tak nie pozwoliłabym ci umrzeć, jesteś kotem Entelodona, nieważne, jak bardzo irytującym. Chciałam po prostu zobaczyć, jak błagasz kotkę o litość z zębami zaciśniętymi ze strachu — miauknęła, a jej ogon otarł się o jego podbródek, gdy go mijała. — Na ziemi może i byś mnie pokonał, ale nad nią to ja króluję. Powinieneś myśleć, zanim coś zrobisz.
Odetchnął z ulgą, gdy łapy znalazły twardy grunt. Szybko otarł łzy z oczu, gdy wciąż przez jego grzbiet przechodził zimny dreszcz. O rany... Było blisko. Skrzywił się na jej słowa, bo rzeczywiście... Miała rację. Nie pomyślał i przez to kocica go idealnie wyrolowała. 
— Wygrałaś — wyznał po dłuższej przerwie. — Możesz teraz się tym chełpić.
Parsknęła.
— Czym mam się chełpić? Tysiąc kotów już zrzuciłam z dachu. Idzie się przyzwyczaić do wygrywania — miauknęła sarkastycznie, ale niedługo później spoważniała. — Całkiem dobrze walczyłeś, Zjeżku, trzeba przyznać. Zmęczyłam się.
Wypiął dumnie pierś słysząc, że został doceniony. I to przez kotkę! Uśmiech zalśnił na jego pysku. 
— Ja też. Ale wiem... Jestem boski. Widzisz jaki talent wyrzucono? Jak tu trochę pożyję, to zobaczysz, że nawet na dachu cię pokonam! — Spojrzał w dół i zaraz sobie coś o czymś przypomniał. — E... Bastet? A jak się schodzi z dachu? Bo... Tak się składa, że nigdy tego nie robiłem... To nie drzewo...
Arlekinka przewróciła oczami.
— Zaczynam żałować, że cię nie zrzuciłam — sapnęła. Skinęła kocurowi głową, by ruszył za nią i podeszła do krawędzi dachu z tej samej strony, z której na niego wchodzili. Wycelowała wzrokiem w poręcz i skoczyła, utrzymując równowagę.  — Tylko uważaj, bo zostanie z ciebie krwawa miazga, jeśli źle skoczysz.
Spojrzał w dół. Wycelowanie w taką wąską barierkę będzie trudne. Zaparł się łapami i ustawił do skoku. Trwał tak przez moment, próbując wyczuć odpowiedni moment na odbicie się od powierzchni. 
— NIE POMAGASZ! — pisnął, próbując nie myśleć o rychłej śmierci.
— Nie bądź ciapą — ponagliła go, wpatrując się w jego nieudolną pozycję. — Namierz cel i skocz. Nie odbijaj się zbyt mocno, bo polecisz, ani zbyt słabo, bo twoja główka spotka się z twardymi płytami.
Wziął głęboki oddech. Łatwo jej było mówić! Ona pewnie się urodziła na dachu i miała to całe schodzenie we krwi. W końcu zebrał się w sobie i z wrzaskiem skoczył, uderzając dość boleśnie o poręcz, obejmując ją wszystkimi kończynami. Żył, ale jego brzuch cierpiał od bólu spowodowanym twardym lądowaniem. 
— Ała... Moja wątroba...
— Nie rycz, przeżyjesz — odparła. — Cóż, mam nadzieję, że twoja wątroba jest przygotowana na kolejny skok.
I mówiąc to, skoczyła w kierunku kontenera. Odbiła się od jego powierzchni i wylądowała na ziemi, ocierając się z kurzu.
Spojrzał w dół i zebrał się w sobie, aby się unieść, ale jedynie przewrócił się i wypadł z poręczy, upadając na kontener z głośnym "łups". Na szczęście jednak w powietrzu okręcił się i spadł na cztery łapy, kończąc po chwili na ziemi u boku Bastet, kuląc się na ziemi z bólu. 
— Nigdy... Więcej... Nie wejdę... Na dach.
Poklepała go łapą po głowie.
— Przynajmniej teraz docenisz mnie jako przeciwnika — mruknęła rozbawiona jego bolesnym upadkiem. — Prawda, że dachy są niezwykle urokliwe?
Spiorunował ją spojrzeniem, krzywiąc nos na jej dotyk na łbie. Jakby był jakimś dzieciakiem! Oburzające. Pozbierał się na łapy, krzywiąc z bólu, przygarbiając się przy tym. 
— Są okropne! Nie lubię ich! Ugh... — wyrzucił z siebie całą swoją frustrację.
— I dlatego właśnie uwielbiam się po nich wspinać — zamruczała.

***

Tyle już księżyców żył w tym świecie, że powoli stawał się częścią tej całej społeczności. Radosnym krokiem przemierzał drogę w kierunku Kasztelana, aby nieco się zabawić. Ostatnio jego pewność siebie wzrosła, pomimo zawalenia misji ze znalezieniem Artura. Dostrzegając czyjeś znajome futerko, podbiegł do Bastet, szczerząc się jak głupi. 
— Cześć, Bastet! Nie uwierzysz! Zostałem prawdziwym gangsterem! Duma mnie pochwalił! On! Jest ze mnie dumny, wiesz?

<Bastet?>

Od Topielcowej Łapy

Topielcowa Łapa spoglądał na niewyraźny i rozmazany obraz pod jego łapami, kurczowo trzymając się cienkiej i giętkiej gałęzi. Był około trzy i pół metra nad ziemią - czyli tam, gdzie w zasadzie nie powinien znaleźć się żaden kot. Wokół niego rozciągał się wspaniały krajobraz, a kwiaty rozkwitały, zwiastując Porę Zielonych Liści. 
Biała Śmierć obserwował swojego ucznia ze skrzywieniem pyska.
- Nie wiem co ty robisz, ale skoro pragniesz umrzeć to droga wolna — odpowiedział ze spokojem, przyglądając się mu z zainteresowaniem, tak jakby wizja upadku kocura go ciekawiła. 
Dobrze zdawał sobie sprawę, że to zachowanie było dość dziwne... Jego mentor zazwyczaj nie zniżał się do poziomu drwienia z niego, po prostu komentował, jak beznadziejny on jest. Jednak on nie zwrócił na to większej uwagi.
- Już, nie wyskakuj z futra! - warknął, przewracając oczyma.
Zwracał uwagę na każdy swój krok - nie mógł się pomylić. Gładko przeskakiwał z gałęzi na gałąź, wyginając swoje ciało w odpowiedni sposób. Jednak... Ten jeden raz oparł się całym swoim ciężarem o spróchniałą gałąź, a ta zatrzeszczała i z nagłym trzaskiem złamała się i zaczęła spadać w dół. Dymny kurczowo trzymał się jej za pomocą pazurów, ale co mu mogło to dać? Był już tak blisko ziemi, niemal czuł, jak pękają kości w jego organizmie...
***
Topielec gwałtownie wybudził się ze snu, ciężko dysząc i nerwowo spoglądając na boki. Był słoneczny, bezchmurny dzień, a z legowiska uczniów bez trudu dało się usłyszeć irytujące dźwięki wydawane przez ptaki, których nasłuchiwała część uczniów wokół niego. Trawa lśniła od porannej rosy, liście szeleściły na porannym wietrze, a zaspane koty budziły się ze snu. Jednak on nie potrafił się uspokoić. Jego sen był tak realistyczny... Energicznie zamrugał oczami, próbując się go pozbyć ze swoich myśli. Było, minęło. Mniej więcej się ogarnął i wyszedł z legowiska, kierując się w stronę stosu zwierzyny. Nie był jakoś szczególnie głodny, ale chciał się posilić, póki miał czas. Ale drogę zastąpiła mu masywna biała sylwetka, najwyraźniej domagająca się jego uwagi.
- Co chcesz? - zapytał mentora, przewracając oczami. - Daj mi zjeść w spokoju.
Ten nie poruszył się nawet, słysząc ton ucznia.
- Trening. Jak ci się nie chce iść, to zostań tutaj. Tylko pamiętaj, że totalną niesprawiedliwością będzie to, że to mi się dostanie opieprz - powiedział przez ramię, gdyż zaczął już iść w stronę wyjścia.
Dymny po raz ostatni spojrzał tęsknie przez ramię i dogonił kocura. Po chwili zapytał:
- Będziemy robić to, co ostatnio?
- Nie.
- Co to będzie?
- To, co będzie.
Właśnie tak wyglądały ich rozmowy.

***
- Nie wejdę tam, chyba śnisz! - warknął przez zaciśnięte zęby. Że też dziś miał się uczyć wspinaczki!
Nad nim górowała dostojna sosna, która miała około pięciu metrów. Nie miał pojęcia, czemu trafiło akurat na tą roślinę - nie była jakaś wspaniała.
- Jeśli nie zamierzasz tego zrobić, to najwyraźniej nigdy się tego nie nauczysz - wytknął mu biały, mierząc go swoim wzrokiem. - A zresztą, rób, co chcesz. Nieważne.
Topielcowa Łapa spoglądał nieufnie na swoje łapy, jakby z obawą, że w trakcie wędrówki koronami drzew postanowią sobie pójść na spacer i go zostawią. Bo nie chciał im ufać - wcale a wcale. Jednak nie mając siły wykłócać się ze starszym, wybił się z ziemi i kurczowo chwycił się pazurami pnia. Jednak to był tylko początek - jeszcze wiele drogi przed nim, czym nie był zachwycony bądź podekscytowany. Niepewnie zaczął piąć się w górę, aż w końcu uznał... Że to mu się... Podoba. Podciągnął się jeszcze kilka razy, aż dotarł do pierwszego konaru. Zwinnie przeskoczył na następną sosnę. Nie widząc żadnego drzewa w pobliżu, wspiął się jeszcze wyżej, by móc dosięgnąć następnych gałęzi. W końcu wypatrzył jedną i skoczył na nią. I tak mijały godziny, aż w końcu się ściemniło i trzeba było wracać do obozu. Ścieżka zdawała się w kółko wydłużać, on...
Za co. - jęczał przez całą drogę w myślach. - Za co?!

[644 słowa]

Nowi członkowie Klanu Gwiazdy i Pustki!


 Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Zaczadzenie


Odeszła do Klanu Gwiazdy!




NIEDŹWIEDZIA SIŁA

 Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Zaczadzenie


Odszedł do Pustki!

Od Niedźwiedziej Siły CD. Aksamitnej Chmurki

Nie spodziewał się, że uzdrowicielka nie zechcę zapłaty. Naprawdę Aksamitka działała aż tak irytująco na inne koty? Jakoś tego na co dzień nie odczuwał. Może to kwestia przyzwyczajenia? Tak czy siak... Był bardzo z tego zadowolony! Darmowa opieka medyczna była w końcu w tych stronach rzadkością. Gorzej sprawa się miała z tym, że jeśli kotka znów zachoruje, będzie musiał szukać kogoś innego do pomocy, a w tych stronach... mało który samotnik znał się na schorzeniach. 
— Ale miła koleżanka, skąd ją znasz? — zagadnęła go pointka. — Wrócimy do niej jeszcze kiedyś? Proooszę! Bardzo ją polubiłam, a ona mnie chyba też! — stwierdziła z fascynacją.
Ah i co miał jej powiedzieć? Nie chciał burzyć jej idealnego świata, ale... to było miasto. Tutaj mało który kot był ze sobą tak blisko jak w klanie. Jeżeli chcieli przeżyć, Aksamitka musiała w końcu zrozumieć, że nie każdy ją lubił. 
— Popytałem trochę w okolicy i tak ją znalazłem. A co do kolejnego z nią spotkania... Mam nadzieję, że nie będzie konieczne — nie rozwodził się bardziej nad tą kwestią, co oczywiście nie zniechęciło kotki do pytań. Truła mu głowę aż do samej piwnicy, że powinni się spotkać, że to tak nieładnie poprosić o pomoc, a potem zerwać kontakt zwłaszcza, że uzdrowicielka podobno ją polubiła. Ah... Gdyby to było takie proste. Ale niestety... nic co mówił nie docierało do łebka szylkretki. Taka już po prostu była. 

***

Zbliżał się dzień, w który mieli wyruszać z powrotem na granicę z Klanem Klifu. Nareszcie przyszły roztopy, a ziemia przestała być zlodowaciałą pułapką. Ciężko było namówić Aksamitkę, aby przeczekali Porę Nagich Drzew, bo podróż mogłaby być niebezpieczna, ale się udało, chociaż kocica kręciła nosem. Jednak czegoś się od niej nauczył przez te księżyce wspólnego życia. A była to upartość spowodowana troską o jej życie. 
— Misiu... Jestem jakaś taka zmęczona po tym dzisiejszym dniu — Aksamitka ziewnęła. 
Sam też to poczuł. Czyżby starość tak szybko dała o sobie znać? Znał mało kotów w sędziwym wieku, ot jedynie te, które poznał w Klanie Klifu. Widział jednak, że często oddawali się krótkim popołudniowym drzemkom, aby nabrać sił. On... cóż... miał już ze sto księżyców! Tu w Betonowym Świecie to był niesamowity wiek. Takie koty uznawano za ekspertów w kwestii przetrwania, jednakże mało który staruszek chętnie dzielił się zdobytą przez księżyce wiedzą z obcymi. Może to przez wrodzoną ostrożność i nieufność? W końcu... gdy ciało przestaje się słuchać, droga do śmierci jest szybsza. Nie upoluje zwierzyny, nie da po mordzie napastnikom. Tak działał ten świat. 
Widząc, że ukochana się kładzie, również spoczął tuż obok niej. Przytulił ją swoimi łapami, pozwalając kotce wtulić swój nos w jego pierś. Ah, jak on ją kochał. Dał jej całusa w nosek, a ona uśmiechnęła się uroczo. Znów poczuł tą dziwną senność. Sklejała mu oczy, przez co nawet już nie widział szylkretki. Było mu tak przyjemnie i błogo. Czuł zapach jak i dotyk sierści kogoś kogo kochał. A kochał ją najmocniej na świecie. Gdy widział ten jej niewinny pyszczek, na którym jaśniał za każdym razem uśmiech, gdy go dostrzegła, był w stanie skoczyć za nią w ogień. Chciał ją uratować przed całym złem tego świata. Okryć swym ogonem, aby nikt nigdy jej nie skrzywdził. Prawie ją stracił, gdy Srokoszowa Gwiazda rozkazał mu ją zabić. Wtedy... wtedy pierwszy raz pomyślał o sobie. Nie zrobił tego. Uciekli. Uciekli, aby móc dalej żyć, by móc cieszyć się swoją bliskością już na zawsze. Był jej Misiem, a ona jego Aksamitką. Nawet jeśli miała głupie pomysły i zachowywała się nierozważnie jak na swój wiek, to miłość ich przy sobie trzymała. W końcu... To ona pokazała mu, że miał serce. Roztopiła w nim coś, o czym nie miał pojęcia, że istnieje. I chociaż skończyli na samym dnie, w tej obskurnej piwnicy w Betonowym Świecie, bez rodziny i znajomych, to żyli szczęśliwie. Bo mieli siebie. 
Żadne z nich nie spodziewało się, że to była ostatnia chwila na tym świecie. Mieli plany, mieli marzenia. Śmierć była jednak litościwa. Zabrała ich wspólnie, wtulonych w siebie niczym połączone kawałki dwóch przełamanych serc. Śnili wspólny sen, w którym zawsze byli razem. Bowiem nawet śmierć, która zapukała do ich drzwi, nie była w stanie rozdzielić tych dwóch dusz, nawet jeśli powędrowały w całkiem inne zaświaty. 
Bo mieli siebie w pamięci... na zawsze. 

Rip [*]

25 kwietnia 2024

Znajdki w Owocowym Lesie!




Od Cis CD. Śnieżnego Wichru

Ziewnęła ze zmęczenia, czując, że oczy jej się lekko zamykają.
- Nie! Nie chcę iść do żłobka - powiedziała, jednocześnie tupiąc łapką, co raczej wyglądało na pacnięcie ziemi.
- Jesteś zmęczona Cis – powiedział wojownik. – Ale dobrze, skoro tak chcesz... Jednak w żłobku jest choć trochę cieplej i na pewno wygodniej niż na ziemi.
Nie spodobała jej się ta wizja. Nie chciała znowu iść spać. Nie chciała znowu zostać sama! Dlatego tu zostanie razem z wojownikiem. W końcu jeżeli jej pilnuje, to nic złego się nie może stać, co nie?
- Jupi! - powiedziała szczęśliwa z tego, że może zostać na dworze. Wtuliła się w jego futro, by zachować ciepło. - Teraz nie muszę iść do żłobka!- zaśmiała się.
- Najwyraźniej – odparł kocur i zaśmiał się cicho. Ewidentnie jemu też się udzielił jej humor.
Po chwili czarno-biały spojrzał w niebo pełne gwiazd. Podążyła za jego wzrokiem. Gwiazdy były naprawdę piękne. Nie powinny być kojarzone z tymi potworami z zaświatów.
- O te gwiazdy wyglądają jak liść!- wskazała, śmiejąc się.
- Rzeczywiście! – powiedział syn Ważkowego Skrzydła, dalej rozglądając się po nocnym niebie. – A tamte tworzą większą gwiazdę! Ale nieco krzywą.
Uśmiechnęła się. „I to powinno symbolizować tych samozwańczych przodków” pomyślała.
- Nudzi mi się, poróbmy coś - westchnęła.
- A co chcesz porobić? - zapytał brat Lawendowej Łapy.
- Hmm... a co da się porobić nocą w obozie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Nocą w obozie... - powtórzył cicho i rozejrzał się. - Nie jestem pewien... Od dawna nie chodziłem w nocy. A nawet jeśli, to i tak nic ciekawego tu nie ma. W końcu wszyscy śpią i nie możemy ich obudzić.
Posmutniała.
- Czyli będę musiała wrócić do żłobka? - zapytała.

<Śnieżku?>

Od Stokrotkowej Łapy

Liliowy kocur wraz z Zielonym Wzgórzem był od świtu na kolejnym szkoleniu. Tym razem kotka chciała, by kocur poznał granice swojego klanu. Od rana zdążyli oni zrobić już chyba z 3 spacery wokół granicy, a słońce nie było jeszcze blisko zenitu! Według kotki „powtarzanie sobie czegoś kilka razy to świetna metoda na zapamiętywanie”. Stokrotkowej Łapie burczało w brzuchu, więc zielonooka postanowiła zatrzymać się obok złotych kłosów, tak by można było zobaczyć kacze bajorko, którego poziom wyraźnie się podniósł.
— Co ty na to, że zapolujesz w złotych kłosach i wrócimy się do obozu?
Kocur wiedział, że nawet jeśli chciałby się sprzeciwić, to nie mógł. Uczniowie musieli polować dla klanu. Kocur przytaknął i posłusznie wszedł w złoty labirynt. Przez pierwszą chwilę kocur jedynie nasłuchiwał odgłosów zwierząt, jednak po chwili nasłuchiwania i wąchania zauważył małe zwierzątko, które bez zmartwienia chodziło sobie po złotych kłosach. Przysiadł do pozycji łowieckiej, zbliżył się do owego zwierzęcia i po chwili skoczył na coś, co okazało się być myszą. Zadowolony chciał już wrócić, jednak poczuł znajomy mu, lecz odległy pamięcią zapach. Zakopał mysz i postawił kilka kroków w stronę owej woni. Nie wiedząc, czy był to inny członek Klanu Klifu, członek innego klanu bądź samotnik, Stokrotkowa Łapa kucnął i rozglądał się dookoła. Po chwili usłyszał przed sobą nagły ruch. Kocur bez zastanowienia w przypływie adrenaliny skoczył na kota, którego zapach poczuł, nie powalił go, lecz po chwili zrozumiał, dlaczego ten zapach był znajomy.
— Mama?
Kocur spojrzał na burą kotkę, która była już widocznie w sile wieku. Wyglądała ona na równie zaskoczoną co kocur.
— Stokrotek?
Po chwili oszołomienia uczeń wtulił się do boku matki, kotka zrobiła to samo i zamruczała ze szczęścia.
— Tak dawno cię nie widziałam… Myślałam, że już cię nie spotkam! — Bura polizała kocura za uchem opiekuńczo.
Stokrotkowa Łapa nie mógł nacieszyć się chwilą. W końcu spotkał swoją rodzinę, z którą od dawna chciał się pożegnać! Jednakże wiedział, że musi się streszczać, gdyż Zielone Wzgórze będzie się niecierpliwić. Przysiadł obok matki i tak szybko jak to możliwe opowiedział jej, co wydarzyło się przez ostatnie kilka księżyców. Kotka spojrzała na niego z dumą w oczach. Jej syn zostanie wojownikiem klanu, tak sam,o jak jego druga matka. Lecz gdy tylko kocur zapytał się matki o rodzinę, jej mina stała się niepewna.
— A właśnie, co u Krzemień? Nadal jest taka grzeczna jak udaje?
— Krzemień… nie ma już z nami na tym świecie. Ja też już nie jestem w najlepszej formie.
Stokrotkowa Łapa spojrzał na rodzica w szoku. Jego siostra umarła?! A on nie miał nawet szansy się z nią pożegnać!
— Nie wiem nawet, czy będzie szansa na kolejne spotkanie, nie mam tyle siły co kiedyś. — Kotka mruknęła.
Kocur wtulił się z powrotem w matkę, wyglądając przy tym, jak mały smutny kociak. Nie chciał stracić kolejnego członka rodziny. Wiedział jednak, że nawet Klan Gwiazdy nie zatrzyma upływu czasu.
— Stokrotkowa Łapooo! Jak ci idzie polowanie? — Zielone Wzgórze miauknęła głośno.
Kocur spojrzał na swoją matkę i polizał jej futro nadal przygnębiony.
— Muszę już wracać mamo.
Kotka przytaknęła.
— W razie gdybyśmy już się nie zobaczyli… żegnaj mamo. Będę tęsknił za wami wszystkimi.
— A my będziemy tęsknić za tobą, Stokrotkowa Łapo. — Bura ostatni raz przytuliła się do futra swojego syna, odwróciła się i zaczęła kierować swoje łapy z powrotem do koloni, co jakiś czas zerkając na syna.
Uczeń spojrzał w stronę, z której usłyszał głos mentorki, odkopał mysz, którą wziął do pyszczka i podszedł w jej kierunku
– Już idę! Wybacz, że zajęło mi to tak długo.

[570 słów] 
[przyznano 11%]

Od Topielcowej Łapy Do Cis

Kocur niepewnie schylił się przed wejściem do żłobka. Eh, dzieciaki. Czemu to akurat on musiał wymieniać im legowiska? Nie potrafiły niczego robić. Były we wszystkim beznadziejne. Nie przychodził tu często, bo nie miał czasu ani powodu, choć nawet gdyby miał, i tak by tego nie robił. Jednak tuż po wkroczeniu w jego obszar (bo przecież musiał tam wejść), pierwsze, co przykuło jego wzrok, to była... Kotka. Szylkretka, o okrągłych ślepiach i lśniącej sierści. Dokładniej, to gapiła się na niego. W końcu znudzony czekaniem i zaniepokojony wzrokiem, którego kierunek był skierowany na jego chudą sylwetkę, warknął:
- Czego chcesz?
Podeszła do dymnego, ignorując jego wrogi ton głosu.
-Ja jestem Cis. Jak masz na imię? Jesteś uczniem co nie? - zalała kocura pytaniami, ale po co jej były odpowiedzi na nie?
Zerknął na nią niczym na jadowitego węża. Trochę go wytrąciła z równowagi, więc nierozmyślnie, powoli i zirytowanym tonem wypaplał:
- Jestem Topielcowa Łapa. I tak, jestem uczniem, chyba przecież widać, no nie?
Ta mała... go intrygowała. Jej zachowanie było dość... Nonszalanckie? Nie, to nie to słowo. Nie brzmiało to tak. Nie umiał tego ocenić, ale była dziwna. Czyżby interesowała się jego losem?
*Walnij się w łeb* - powiedział głos w jego głowie - tak zwana podświadomość.
*Cicho bądź* - odpowiedział jej.
Cis uśmiechnęła się, najwyraźniej zadowolona z tego, że dostała odpowiedź. Jednak wyglądała, jakby coś jej ewidentnie nie pasowało, ale słodki Klan Gwiazdy wie, co to było.
- No przecież cię pytałam, czy jesteś, bo wyglądasz - powiedziała, jakby wmawiała kociakowi, że nie należy bawić się zwierzyną. Czy ona nie rozróżniała pytań retorycznych?
- A czy jakikolwiek wojownik chciałby rozmawiać z takim tępym dzieciakiem jak ty? - prychnął, przewracając oczami. - I wierzyć, że za chwilę będziesz uczennicą.
Widział, że ledwo udało jej się powstrzymać o wbicie pazurków w ziemię. Chyba starała się też nie wyglądać na wkurzoną, ale jej ogon i tak rytmicznie podrygiwał.
- Nie jestem tępa, poza tym dużo wojowników mnie odwiedzało. A co do bycia uczennicą… niedługo będę mieć sześć księżyców więc i tak będę i niezbyt możesz cokolwiek z tym zrobić - wyparowała na jednym, średnio opanowanym wdechu.
- Może i nic nie zmienię z twoim wiekiem - wzruszył ramionami. - Ale charakterek to ty masz. Kiedy będziesz mianowana na uczennicę?
Kotka teatralnie przewróciła oczami.
- Za trzy ćwiercie księżyca z tego co mi się wydaje - odpowiedziała grzecznie.
- Będę na ciebie czekać - odparł po chwili namysłu, wolno, by przypadkiem nie przesadzić ze słowami. Miał siedzieć w cieniu, udawać ponurego... A co mu z tego wyszło? Rozmowa z kociakiem? Westchnął w duchu i kontynuował. - Bo wiesz, reszta uczniaków jest nierozgarnięta i patrzy tylko na siebie. Z tobą się da porozmawiać - dodał, spuszczając wzrok.
Zdezorientowana przekręciła główkę, jakby zdziwiona jego zachowaniem.
- Dzięki! - wypaliła z radosnym uśmiechem. - Kto jest twoim mentorem?
Dymny rozglądnął się na boki, szukając kogoś, kto by mógł słyszeć ich rozmowę.
- Uch... - zaczął niepewnie. - Eee... Biała... Śmierć. Kojarzysz go chyba, prawda? Jest okropny i walnięty jakiś.
- Jeżeli to jest jedyny cały biały wojownik w tym klanie, to tak - powiedziała, potwierdzając przypuszczenia żółtookiego.
- Ciekawe kto będzie moim mentorem… - westchnęła z rozmarzeniem.
- Nie wiem - odparł zgodnie z prawdą. - Mam nadzieję, że ktoś, kto rzeczywiście będzie dobrze uczył. Bo według mnie wybory nauczycieli przez Błękitną Gwiazdę potrafią być niesprawiedliwe.
- Jest przywódcą, wie, co robi! - pisnęła i dla podkreślenia tych słów tupnęła łapką.
Przewrócił oczami.
- Może i tak, ale ja sam wolałbym kogo innego. Bo Biała Śmierć ma mnie osobiście gdzieś, robi to tylko dlatego, że on go poprosił. Nie chcę się uczyć takim kosztem - zauważył, ze złości wbijając pazury głęboko w mech.
- Możesz zawsze pogadać z kimś o tym i to powiedzieć - zaproponowała.
- Nie - odpowiedział krótko i zdawkowo, unikając wzroku kotki. - Nie.
- Czemu? Przecież mogłoby być lepiej - zapytała zdziwiona.
- A może byś trochę poruszała tą swoją głupią łepetyną i pomyślała, że może nie mam komu?! - warknął i skierował się do wyjścia ze żłobka.
Podbiegła do kocura.
- A może ty przestałbyś być taki wredny? Myślałeś o tym? - zapytała.
- Nie jestem wredny! Odwal się, ty- - urwał i spuścił wzrok. - Pa.
Schylił głowę przy wyjściu, by o nie nie zahaczyć. Wcale nie miał ochoty wychodzić - ale to było za dużo jak dla niego. Może i zapomniał o posprzątaniu legowisk, ale trudno - wolał dostać wycisk od Białej Śmierci niż tam wracać.
 

<Cis?>

[744 słowa]
[przyznano 15%]

24 kwietnia 2024

Od Pochmurnego Płomienia CD. Jastrząb

Pochmurny Płomień przyglądał się rozkosznemu, uroczemu kociakowi i w sumie nie przeszkadzało mu to, że kręci mu się pod łapami. Był taki sam, jak był kociakiem.
Jastrząb przybrała niezdarnie pozycję łowiecką, choć musiał przyznać, że wychodzi jej całkiem nieźle jak na tak małego kociaka. Nagle mała przewróciła się i poturlała aż do wejścia do żłobka.
Pochmurny Płomień szybko podbiegł do Jastrząb, chwycił ją lekko za kark, podniósł ją i posadził sobie na grzbiecie.
- Może na dzisiaj wystarczy trenowania. Idzie ci całkiem nieźle. Może chciałabyś zobaczyć obóz? - Spojrzał na Miedź, a ta skinęła głową, wyrażając zgodę.
- Tak!!! - odpowiedziała z entuzjazmem mała Jastrząb.
- To trzymaj się mocno!
Pochmurny Płomień wyszedł ze żłobka z koteczką wczepioną w niego i zatrzymał się na środku.
- To jest nasz obóz.
- Nie widzie! - To mówiąc Jastrząb wspięła mu się na głowę. - Teraź widzie! - Powiedziała z zadowoleniem koteczka.
- To dobrze, że widzisz - odpowiedział jej ze śmiechem. - Tu - wskazał łapą półkę - jest mównica.
- To na niej mówi Śrokosiowa Gwiaźda w ciasie zieblań klanu?
- Tak, na niej.
- Na twojej cieremonii wojownika teź?
- Na mojej ceremonii też. I na twojej ceremonii też będzie.
Koteczka się uśmiechnęła jeszcze szerzej niż wcześniej. Jak widać, bardzo chciała być już wojowniczką. Zobaczy, jak jej szybko czas zleci. Nim się obejrzy, już będzie wojowniczką.
- Nie mogę się dociekać mojej gdy będę ućniem, a potem wojownikiem!
- Zobaczysz, doczekasz się, ja jeszcze jakiś czas temu byłem takim kociakiem jak ty, a już jestem wojownikiem. Zobaczysz, szybko zleci.
- Aje ja chcie teraź. - Pochmurny Płomień uśmiechnął się mimowolnie. On też kiedyś chciał.
- Teraz się jeszcze nie da.
- Śkoda. Cio to za gniaźdo na ziemi? I cio w nim jeśt? - zapytała z ciekawością koteczka.
- To? To jest gniazdo, w którym trzymamy upolowaną zwierzynę.
- Aha… - powiedziała koteczka. - A gdzie ty śpiś? - zapytała z ciekawością.
- Śpię na półkach dla wojowników, o tam. Chcesz zobaczyć?
- Tak!
Wspiął się na jedną z półek i przysiadł tak, by koteczka mogła zejść. Gdy Jastrząb usiadła na mchu, Pochmurny Płomień nie spuszczając z niej oka, by nie daj Klanie Gwiazdy spadła, kontynuował.
- To jest moje legowisko. Widać stąd cały obóz. Chcesz zobaczyć coś jeszcze?

<Co chciałabyś zobaczyć kochana Jastrząb? >

Od Topielcowej Łapy

Topielec powoli podniósł powieki, z przesadną ostrożnością, by przypadkiem jego oczy nie natrafiły na jaskrawe, poranne promienie słoneczne. Innym mogło się wydawać to dziwne, ale on był kotem cienia - czyli właśnie światło zawsze stawało się jednym z jego największych wrogów. Lubił swoją rolę w społeczeństwie, miał dzięki niej spokój, bo nikt go nie zauważał, bądź po prostu gdy ich wzrok padał na zmatowiałą sierść oraz zlepione czerwonym sokiem z jagód futro, nie podchodzili. Ale jego ślepia nie natrafiły na oznakę świtu - prędko zdał sobie sprawę, że trwała jeszcze noc. Zresztą może to i lepiej dla niego - mógł wkraść się do lasu, wmawiając sobie, że jest to jego zamknięte królestwo upiorów, do którego nikt nie ma dostępu. A więc z ociąganiem podniósł się chwiejnie na łapy, rozciągnął grzbiet i ruszył nieśpiesznym krokiem w stronę wyjścia. Obóz, co było spodziewane o tej porze, był spowity cieniami. Po zmierzchu każdy krzak mógł stać się maszkarą, a drzewo zdeformowanym potworem. A było ich dość dużo w okolicy - wszystko jakby przyglądało mu się z góry, surowo go oceniając. Ale on się nie bał - ponieważ miał problemy z odczuwaniem takich emocji. Tkwiła w nim jedynie przejmująca pustka, a on sam spoglądał na wszystko tępo i bez zainteresowania. Przy jego każdym kroku sieć ciemnych plam przemieszczała się, układając się w coraz to nowsze i bardziej wymyślne wzory. A on przechodząc pomiędzy tą plątaniną, w końcu dotarł do tunelu. To, co go najbardziej zachęcało do wgłębienia się w naturę, czyli coś, nad czym nikt nie miał kontroli, to ta nieprzewidywalność. Nikt nie wiedział, kiedy upadnie drzewo. Nikt nie wiedział, kiedy uderzy z łoskotem piorun. Nikt nie wiedział, kiedy piorun uderzy w to drzewo i czy rozpocznie się wtedy pożar. Przypominało mu to po części jego samego - tak samo nikt nie miał pojęcia, czego się ma po nim spodziewać. A więc... Chyba pasowali do siebie? I z tą myślą postawił łapy na trawie, która żyła własnym życiem, bez kontroli kogokolwiek. W lesie.

***

Był tu już od jakiegoś czasu. W swoim królestwie. Zdążył na razie wetrzeć w swoje futro nową porcję czerwonych jagód oraz się przejść. Przy tym jakże długim spacerze natrafił na niewielką polankę, której historii też oczywiście nie znał. Uznał więc, że nie ma sensu tracić okazji. Mógł potrenować. Właśnie ćwiczył nową technikę z Białą Śmiercią: Udawaj, Biegnij, Padnij, Atakuj, Wróć. Po kolei polegała ona na tym: najpierw musiał zacząć udawać, że się cofa ze strachu przed większymi bardziej okazałym przeciwnikiem. Gdy ten już częściowo się zdekoncentrował, należało rozpocząć na niego szarżę. I mógłby teraz nastąpić moment skakania na jego grzbiet, ale zamiast tego trzeba wsunąć się pomiędzy jego łapy, z dokładnością i precyzją rozciąć jego podbrzusze, a następnie powrócić w bezpieczną odległość. Może i wydawałoby się to trudne, ale jakoś szczególnie nie było. A więc ćwiczył bez przerwy, aż w końcu wstało tak długo oczekiwane słońce i z westchnieniem skierował swoje kroki z powrotem do obozu. 
 
[479 słów] 
[przyznano 10%]

Od Liściastego Futra

Ukradła zdobycze i zakopała je na skraju lasu. Wciąż czuła się z tym źle. Miała nadzieję, że nikt tego nie widział, bo nie miała jeszcze przygotowanej odpowiedniej wymówki.
Kocur z Mrocznej Puszczy raczył jej się przedstawić. Jego imię to Lisia Gwiazda. Słyszała o nim wiele historii podczas swojego wesołego, nieświadomego zła na tym świecie dzieciństwa. Następne dwa zadania, które jej zadał to: zmylenie patrolu i pomieszanie ziół w składziku. Pierwsze polegało na wymyśleniu historii o lisie, który chodził nieopodal granicy ich terytorium. Drugie natomiast było kompletnie bezsensowne, bo następnego dnia i tak będzie musiała uporządkować rośliny. Jednak nie to całkowicie zepsuło humor niebieskiej. Tej nocy miała być ostateczna zemsta. Miała nadzieję, że prapradziadek po odwecie już ją zostawi w spokoju.
Jego plan był taki: zabić Srokoszową Gwiazdę w środku nocy. I oczywiście, to Liściaste Futro musiała popełnić zbrodnię, a nie on.
Kotka niepewnie wyszła z legowiska. Tunel prowadzący do legowiska medyków znajdował się tuż obok schronienia lidera. Nie będzie miała zbyt wiele do przejścia w nocy, co zmniejszy ryzyko, że ktoś ją zobaczy. Przez wejście do obozu padało rażące światło zachodzącego słońca. Blask oświetlał skały i futra kotów powoli zbierających się na środku obozu, aby podzielić się językami. Za kroplami wody z wodospadu było widać pomarańczowe barwy nieba. Łagodny szum dochodził do uszu asystentki medyczki. Niedługo nadejdzie noc. Na razie starała się o tym nie myśleć i nie psuć sobie wieczoru. Jej wzrok padł na niskiego kocura z małymi uszami. Jego futro było jasno liliowe poprzecinane ciemniejszymi pręgami. Po brzuchu i podgardlu wojownika rozchodziły się białe plamy zakończone łagodnymi brzegami. Siedział samotnie przy ścianie obozu. Gdy niebieska podeszła do niego, skierował na nią swoje duże, brązowe oczęta.
- Cześć, Paprociowy Zagajniku. - Spróbowała zacząć rozmowę kotka.
Jej przyjaciel kiwnął głową na powitanie, nie odzywając się jednak ani słowem. Już się przyzwyczaiła do tego, że nie był zbyt rozmowny i nauczyła się przy takich kotach nieco powstrzymywać swoją energię, tak, aby towarzysz czuł się bezpieczniej i bardziej komfortowo. Zobaczyła przy łapach kocura trzy kamyczki. Jeden duży, jasnoszary, drugi średni w kolorze brązowym, a trzeci mały niemalże czarny.
- Jak minął dzień tobie i twoim kamiennym przyjaciołom? - spytała.
- Byłem na patrolu łowieckim i złapałem myszkę oraz drozda - pochwalił się wojownik.
Poczuła ponownie nadchodzące wyrzuty sumienia. Właśnie drozda i myszkę dzisiaj ukradła z życzenia Lisiej Gwiazdy i zakopała w lesie.
- A Głazek, Gwiazdka i Drewienko?
Wskazała ogonem kolejno na kamyczki. Księżyc temu Paprotek nadał im takie imiona. Liściastemu Futru te nazwy bardzo się podobały i uważała, że idealnie pasują do wyglądu maleńkich skał.
- Bawiły się przez cały dzień. I Drewienku udało się wykonać przewrót z kopnięciem. To taki ruch bitewny - wyjaśnił z dumą wojownik.
Niebieska kotka pokiwała z podziwem głową. Jej wzrok powędrował na małą myszkę, którą jadł jej przyjaciel. Sama dzisiaj nic nie jadła. Nie zamierzała jeść kradzionych zdobyczy, a tym bardziej nie chciała dodatkowo marnować piszczek. Miała nadzieję, że kiedy Lisia Gwiazda ją zostawi w spokoju, zwierzęta jeszcze nie zgniją i będzie je można dać komuś do zjedzenia.

***

“Gotowa?” - spytał prapradziadek miękkim głosem.
Pewnie już nie mógł się doczekać tego, aż popełni zbrodnię. Tylko czekał, aż dołączy na jego stronę ciemności, a gdyby zabiła, na pewno Klan Gwiazdy by ją odrzucił już na zawsze. Otworzyła oczy. Posłanie z mchu było rozrzucone po całym legowisku. Miała koszmar w nocy. O rodzicach. Niepewnie rozejrzała się po jaskini. Czereśniowa Gałązka spała niedaleko niej. Chociaż wieczorem długo nie mogła zasnąć, to jej umysł był całkowicie trzeźwy. Straszna sytuacja dostatecznie ją rozbudziła. Usiadła na kamiennym podłożu.
- Nie chcę tego robić - szepnęła na tyle cicho, aby nie przerwać snu swojej byłej mentorce.
“Myślę, że wolisz, aby Aksamitna Chmurka żyła.” - odparł na to Lisia Gwiazda obojętnym tonem.
Szantażował ją. Wiedział, że nigdy by nie zabiła, ale że dla rodziców zrobi wszystko. Chciał sprawdzić, które uczucie będzie silniejsze. Wykorzystywał ją. Robił z niej mroczną bestię pragnącą rozlewu krwi. Jeśli myślał, że taka będzie, to grubo się mylił. To była wyjątkowa sytuacja.
Wstała. Nogi miała ciężkie. Sztywnym krokiem wyszła z jaskini i wślizgnęła się do legowiska lidera. Szary kocur leżał nieruchomo na posłaniu. Stanęła tuż obok niego. Czuła jego oddech na swoich łapach. Mimo tego, co jej zrobił, nie zasługiwał na śmierć. Spod niebieskiego, puchatego futerka asystentki medyczki wysunęły się pazury. Uniosła przednią kończynę. Łapa zawisła nad gardłem przywódcy, który nadal głęboko spał, niczego nieświadomy.
“Pośpiesz się.”
Po tonie Lisiej Gwiazdy można było wywnioskować, że ma z całej sytuacji radochę. Pewnie teraz wiele mrocznych duchów obserwowało ją z nieba i nie mogło się doczekać tej krwawej śmierci Srokosza. Liściaste Futro nie mogła już dłużej utrzymać kamiennego wyrazu pyska. Musiała podjąć właściwą decyzję i to w tej chwili. Co było dla niej ważniejsze? Życie przywódcy, czy Aksamitnej Chmurki? Oczywiście to drugie. Ale jeśli zabije lidera, zostanie mordercą i złamie kodeks wojownika. Co mogła w takim razie zrobić, aby do tego nie doszło? Przecież to było bez znaczenia. Bardziej się liczyło zdrowie jej matki. Sama nigdy by tak nie chciała zginąć. Zabita przez członka swojego klanu. W tej chwili kocur, którego nienawidziła, miał zginąć z jej łap. I chociaż tak go nie lubiła, bardzo mu współczuła. Nie chciała tego robić. Ale musiała. Łapa z wysuniętymi pazurami nad gardłem Srokosza zaczęła dygotać. Już po chwili całe jej ciało drżało. Łzy płynęły strumieniami po jej policzkach. Z tyłu głowy słyszała śmiech prapradziadka. Zmusiła się, aby jeszcze bardziej opuścić kończynę, bliżej szyi lidera. Teraz wystarczy jeszcze tylko jeden szybki ruch. W umyśle kotki działo się w tej chwili dużo rzeczy. Wspomnienia migały jej przed oczami. Przypomniała sobie moment kiedy Srokosz obalał jej matkę, jak ranił swoimi pazurami jej bezbronne ciało, jak koty umierały… Jak Kwiecista Fantazja została zamordowana pewnego dnia, kiedy niczego się nie spodziewała. Liściaste Futro wzięła głęboki wdech. Nie mogła pozwolić, aby z jej łap jakiemukolwiek kotu stała się taka krzywda.
“Zabij go!” - wrzasnął Lisia Gwiazda.
Ciało asystentki medyczki zaczęło drżeć jeszcze bardziej. Próbowała przesunąć kończynę, ale mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Nie potrafiła. Tłumiąc szloch, wyszła z legowiska i puściła się biegiem do lasu. Co sił w łapach udała się do Sekretnego Tunelu. Po męczącej chwili monotonnego sprintu biegu już widziała charakterystyczne kamienie przy wejściu do tunelu.
“To jeszcze nie koniec.” - prychnął jej znienawidzony prapradziadek.
Gdy dotarła na miejsce, była wyczerpana. Spuściła głowę i stała przez chwilę w miejscu, głośno sapiąc. Gdy już udało jej się złapać oddech i nieco uspokoić, rozejrzała się. Tunel w środku był całkowicie czarny. O wiele bardziej odpychający, niż wtedy kiedy była na spotkaniu medyków. Teraz bała się, że jeśli wejdzie, zgubi drogę w ciemnych czeluściach. Mogła jedynie mieć nadzieję, że gwiezdni wysłuchają jej stąd. Podniosła łeb najwyżej, jak potrafiła.
- Kochany Klanie Gwiazdy! - zawołała, wodząc wzrokiem po świetlistych punkcikach. - To nie tak, jak wam się wydaje. Chciałam was przeprosić za swoje haniebne czyny, które popełniałam, kiedy Lisia Gwiazda mną manipulował. Naprawdę, nie chciałam, żeby do tego doszło. - Zrobiła sobie chwilę przerwy na wzięcie głębokiego oddechu i kontynuowała: - Ostatecznie nie zabiłam Srokoszowej Gwiazdy. Ale groził mi, że zamorduje Aksamitną Chmurkę. Proszę, nie pozwólcie mu zrobić jej żadnej krzywdy. To dla mnie bardzo ważne. Jesteście moją jedyną nadzieją. Przyrzekam wam, więcej mu się nie dam. Nie zrobię już nic złego. Przepraszam! - mówiła szybko, bez większego ładu.
Ponownie zaniosła się łzami. Aż do wschodu słońca siedziała przy Sekretnym Tunelu, szlochając, przepraszając i modląc się do gwiezdnych. Wszystko zepsuła. Teraz mogła jedynie liczyć na ich łaskę.

23 kwietnia 2024

Od Jafara CD. Bluszczu

— Nie próbuj uciekać — gdy to usłyszał miał ochotę się zaśmiać Bluszczowi w pysk. On? Uciekać? Chyba kocur nie wiedział co się działo tu na dole, skoro sądził, że był tak głupi, aby rzucić się do wyjścia. Klatka to była jego jedyna bezpieczna przystań, w której czuł się bezpiecznie. — Jesteś za słaby, nie dasz rady. A teraz przybliż się trochę do mnie — rozkazał i położył przed ojcem liście wierzby. 
Przyjął zioła bez zbędnych słów. Te wymioty mocno nadszarpnęły jego żołądek... Nie dość, że śmierdziało jeszcze gorzej, to gazety wręcz się od nich kleiły, przez co nie dało się nie mieć torsji. A sądził, że niżej nie dało się upaść... Najwidoczniej dało. Syn jednak zauważył jego stan i jakimś cudem udało mu się przekonać Białozora, aby mógł go wyleczyć. Dobrze, że szkolił się w uzdrowicielskich praktykach. Teraz jego umiejętności ratowały mu życie. 
Samo jednak to w jakim był stanie i co musiało oglądać jego dziecko, wprawiało go w zażenowanie. Podano Bluszczowi jakiś materiał nasączony wodą i pozwolono mu go napoić. Woda... Woda była taka zbawienna. Spijał ją złakniony, czując jak jego żołądek na powrót się skręca. Na szczęście jednak leki powoli zaczynały działać. 
— Wyniesiesz te gazety? — Wskazał na upaćkane przedmioty. Nie wyzdrowieje w takich warunkach. Przecież nie dało się tu nawet oddychać! Cud, że ten kot, który pilnował Bluszcza, aby ten nie zrobił nic głupiego, tu jeszcze sam nie padł. 
Syn jak to dobry syn, zgodził się i wyniósł zarzygane śmieci. A już sądził, że tu umrze... Najwidoczniej to nie był jeszcze jego czas. Kiedy już nie było nic do roboty, jego syna wygoniono, a on znów został sam. 

***

Może i dawny on nie pochwaliłby go za to co zrobił, ale... ale jego szczęścia było co nie miara, gdy tylko obiecany koc trafił w jego posiadanie. Nie był jakiś szczególnie wykwintny, przypominał jakąś starą szmatę w beżowym odcieniu, ale to... to znaczyło dla niego tak wiele. Od razu zaciągnął go w swój kąt i wszedł pod niego, owijając się nim niczym najprawdziwszym skarbem. Nie potrafił powstrzymać łez szczęścia. Miał kocyk! Nareszcie mógł poczuć chociaż odrobinę wygody pod grzbietem. W Porze Nagich Drzew nie będzie już tak marzł, a jego dotyk na ciele, przypominał mu o bardzo przytulnym miejscu. No i mógł się do niego przytulić! Ewidentnie ten kawałek materiału był ponad wszystko inne. Miał gdzieś zioła, gdzieś swoje receptury. To... To było teraz dla niego najcenniejsze. 
Gdyby mógł nie rozstawałby się z nim. Dawał mu poczucie bezpieczeństwa i spokoju. Mógł się w nim ukryć przed całym światem. Chronił go. Był jego jedynym przyjacielem. 
Ale niestety... czasami trzeba było wrócić do rzeczywistości. Szczęk otwieranej klatki spiął jego całe ciało. Wynurzył łeb spod koca, aby sprawdzić kto do niego zawitał. Dwóch samotników, tych samych co go pilnowało, kazało mu wyjść. Nieco się bał, bo nie znał ich intencji, a kojarzył ich z dość brutalnego znęcania się nad nim. 
— Wyłaź. Idziesz do roboty — prychnął jeden z nich podirytowany jego bierną postawą. 
Robota. Ah, no tak! Czyli przynieśli zioła? Ostrożnie wyczołgał się z klatki, ponieważ dalej miał trudności z utrzymaniem się na czterech łapach. To był dopiero początek jego kuracji po tym, jak codziennie był bity na arenie, przez co jeszcze nie doszedł do siebie, by móc ustać samodzielnie na swych kończynach. Samotnicy to wiedzieli i podnieśli go za kark. Ach, co to był za ból, gdy jego łapy się wyprostowały. Od razu się osunął na bok ochroniarza, który go podparł ze swoim kolegą. Udali się... w inne miejsce niż dotychczas chodził. Na dole była arena, a tu musiał wspinać się na górę. Długo mu to zajęło. Bez pomocy tych dwóch, którzy wciągali go za kark, zapewne nie doszedłby na piętro. Pomieszczenie, w którym się znaleźli było nieco zapuszczone, ale od razu co rzuciło mu się w oczy to masa ziół. Jego ziół. Aż się wzruszył. Pamiętał w końcu każdą kiść, która tu leżała. Na dodatek dojrzał swojego syna, który układał zapasy. Musiał się na jego widok bardzo zdziwić, w końcu nigdy go tu nie wpuszczano. 
Samotnicy zaciągnęli go w kąt, gdzie miał pracować, z dala od okien i drzwi. Jeden usiadł nieco z boku, a drugi spoczął na jego ogonie, jak gdyby to miało go powstrzymać od ucieczki. No... W zasadzie to było to skuteczne. Bez ich pomocy jedyne co by robił to się czołgał. Zauważył, że był jeszcze trzeci kot, który pilnował drzwi, a czwarty obstawiał okno. No naprawdę niesamowite, że sądzili, że był w stanie w ogóle im zbiec. 
— Tato? Co tu robisz? — zapytał zdumiony Bluszcz, który do nich ostrożnie podszedł, patrząc z lekkim strachem na jego strażników. 
— Pracuje — odparł, nie wdając się w szczegóły. — Będziesz przynosił mi zioła i odpowiednie narzędzia, bo raczej mnie nie puszczą. Najpierw woda do obmycia łap, a potem standardowe składniki, o których cię uczyłem. — Rzucił mu takie spojrzenie sugerujące, aby nie wymieniał nazw i nie pytał o nic więcej. Chciał mimo wszystko nie oświecać tutejszych dryblasów jak nazywały się konkretne składniki. — I daj trochę proszku, bym miał do niego dostęp. A wy. — Tu spojrzał na gangsterów. — Nie chuchajcie mi nad uchem, bo jeśli się pomylę nie będzie dobrej zabawy, a śmierć, jasne? 
Kocury spojrzały po sobie, ale pokiwały głowami. No. Przynajmniej nie byli głupcami i dadzą mu nieco przestrzeni. 

<Bluszcz?>

Od Obserwującej Żmii CD Płomiennej Łapy


*Już jakiś czas temu. Niedługo po drugim treningu Płomyka, Pora Nagich Drzew*

Czekała na to, aż Różana Przełęcz wyjdzie z obozu. Musiała ją o czymś poinformować. Tak też, gdy starsza kocica wyszła z siedziby burzaków, młodsza po odpowiednim odstępie czasu również to zrobiła, a potem po prostu podążając za jej zapachem znalazła starszą szylkretkę.
— Różana Przełęczo! — zawołała do niej młodsza — mam sprawę do ciebie.
— O co chodzi — rzuciła krótko liderka, zatrzymując się.
— Mój uczeń... Płomienna Łapa... — zaczęła ostrożnie — no po prostu powiem to bez owijania w bawełnę. To dziecko nie ma nie tylko za grosz podstawowych manier czy choćby namiastki, namiastki jakiegokolwiek poszanowania do innych kotów, ale także skłonności sadystyczne. Z rozmów z nim, a podkreślam, jestem wobec niego bardzo, a to bardzo cierpliwa, bo obraża mnie i próbuje rozkazywać, wiem, że nie szanuje innych kotów i ma osobie bardzo wygórowane mniemanie. Uważa, że inni powinni mu służyć i nie tylko. Dzisiaj próbował bawić się życiem królika, zdając mu ból i łamiąc łapy. To jest... niepokojące. Co najmniej. Przyszłam ci o tym powiedzieć, bo w mieście takie koty wyrastały na najgorsze kanalie i chciałam cię ostrzec, byś miała na niego oko. Tylko proszę, nie zdradź nikomu, że to ja ci o tym mówię, bo będę musiała na treningach potem wysłuchiwać syczenia, narzekań i obelg, o ile w ogóle ten mały zechce po tym wyjść z obozu, bo ledwo udaje mi się go przekonać, by się w ogóle ruszył z legowiska.
— A tak, rudy pomiot Piasek, spodziewałam się tego — rzuciła jak gdyby od niechcenia, ruszając powoli dalej — Ostrzegałam cię przed tym przy dołączaniu. Dlatego też przypisałam go tobie. Wydawałaś się być osobą, która dałaby radę z czymś podobnej rangi. — zamilkła na moment, jakby zastanawiając się, czy może kontynuować rozmowę — Popełniłam błąd, mając wiarę, że młode pokolenia przestaną być zepsute. Powinnam wyrzucić ich dawno temu.
Poczuła gulę w gardle.
Ich.
Rodzinę Piasek.
A Rodziną Piasek była…
Margaretka.
— Ale... nie wszystkich, prawda? Jak on jest... no, czymś na pewno, to jego wujek, Piaszczysta Zamieć... zdaje się być miłym kotem. I siostry Płomiennej Łapy... one też się takie nie zdają — miauknęła.
— Oczywiście, że nie chciałabym wszystkich — rzuciła liderka, ku szczerej uldze tortie — Piaszczysta Zamieć jest dobrym kotem, kocięta u których pranie mózgu nie zadziałało do końca, mogą się jeszcze naprostować. Pytanie tylko, czy większą lojalność mają dla klanu, czy dla swojej linii krwi. Jednak sama wspomniałaś o sadystycznych skłonnościach i jestem wdzięczna, za podzielenie się tą informacją. Pytanie tylko, czy wierzysz w fakt, że pozostawienie takiego kota w klanie to dobry pomysł i że w przyszłości nie stanie się na tyle śmiały, by nie pójść w ślady Piaskowej Gwiazdy.
Mimo iż mówiła to Róży, nie pragnęła wygnania Płomyczka.
Powiedziała o incydencie Róży, to prawda, ale mimo to nie miała zamiaru przestać szkolić rudego demona. Nie mogła się poddać, bo to by oznaczało, że nie podołała. A to byłoby dla niej hańbą. Wolała go wyszkolić, naprostować, sprawić, by mogła być zadowolona z posiadania go za ucznia.
Tak też miała zamiar przekonać Różę, by pozwoliła jej dalej działać.
— On... no tak, jest trudny, ale wydaje mi się, że... jakaś niewielka, jak źdźbło trawy szansa jeszcze dla niego jest. Jest młody, plastyczny. Wykazuje... dość duże przywiązanie do matki i to zdaje się na niego działać. Gdy podaje ją jako przykład... trochę zmienia nastawienie. Sądzę, że jak mało prawdopodobne, to warto spróbować. Jeśli nie zmieni się do osiągnięcia dorosłości... wtedy pomyśleć. To mimo wszystko jest jeszcze kociak, wyrośnięty, arogancki, ale kociak. Powierzyłaś mi go i chcę się przysłużyć, wykonać zadanie o ile jest to możliwe. — Możesz spróbować. Mam nadzieję jednak, że cię nie przygniecie. Jeśli nie pójdzie dobrze, mam nadzieję, że mi to zgłosisz. Lew sama w sobie jest problemem, lubi się bawić kotami, więc takie, jak to ujmujesz, plastyczne koty, są bardzo na to podatne. Mam tylko nadzieję, że ta nadzieja cię nie zawiedzie, że to wyrośnięte kocie obierze inną drogę. Jak mnie.
Kronikarka skinęła głową.
— Postaram się najbardziej jak to w mocy zwykłego kota. Jeśli się nie uda... dam ci znać — stwierdziła. — dziękuję. Za szansę i... za to, że we mnie wierzysz.
— Wydajesz się być rozsądnym kotem — stwierdziła prosto Różana Przełęcz — Mam nadzieję, że nie będziesz mieć większych problemów.
Uśmiechnęła się, a potem pokłoniła i pożegnała, odchodząc.
Udało jej się. Nie spodziewała się, iż Róża od razu będzie rozważała wygnanie młodzika przez jeden raport, ale udało jej się z tego wybrnąć jednocześnie zachowując twarz i zgarniając trochę zaufania Róży. Czarno-ruda ruszyła przez pokryte śniegiem wrzosowiska, by coś upolować, skoro już wyszła na ten mróz.

***
*Pora Nagich Drzew, niedługo po porzuceniu treningu Płomyczka*

Noi musiała się przenieść do kociarni. To niestety był już na to czas. Długo udało jej się ukrywać ciążę, musiała przyznać, ale w końcu przyszedł ten moment, gdy stała się ona na tyle widoczna, że nawet Płomienny Demon to zauważył, więc została karmicielką. Cieszyć się mogła teraz należytym spokojem. A raczej mogłaby… Gdyby nie to, iż jej dawny uczeń postanowił ją odwiedzić. Zdziwiło ją to. Myślała, że za nią nie przepadał, skoro była tak „okropną i bez szacunku nierudą mentorką”. Była ciekawa, co miał zamiar jej powiedzieć, jednakże gdy tylko jego słowa padły, już wiedziała, że jak zwykle, Płomyczek… zachowywał się po prostu jak rozwydrzone kocię.
Podszedł do niej z gracją i wdziękiem, rzucając jej kpiący uśmieszek.
— Mama wyjaśniła czemu jesteś gruba i czemu porzuciłaś mój trening - znowu. Ah, nie mogę się doczekać na te małe sługusy! Mają być rude, słyszysz? Niech brudna krew przez nie nie przemawia. Słyszycie kociaki! — przemówił do brzucha szylkretki, by dotarło to także do jej młodych. Nie wiedziała, czy śmiać, czy prychać. Na jej pysku gościł jednak lekki uśmiech, który nie zdawał się być do końca miły, a może nawet lekko chytry? Trudno było stwierdzić z zewnątrz, ale coś dodatkowego na pewno kryło się za przymróżonymi, skośnymi ślipiami, czego tożsamość znała tylko Żmija. A była to szczera irytacja.
— Mój drogi, ale czy ja powiedziałam, że oddam ci ich na sługi? To są moje dzieci, nie twoje. A i dla twej wiadomości, nie mam wpływu na to, jakiego dokładnie będą koloru. Poza oczywiście wyborem partnera, bo jego kolor wpływa na potencjalne barwy potomstwa — stwierdziła, przylizując odstającą kępkę na łapie — i tak uczyłam cię dłużej, niż powinnam. W końcu byłam w ciąży już w dniu, gdy zostałeś uczniem. — Ha! Stąd te twoje humorki! I jak to nie dasz? Wręcz powinnaś! Nie ma innych kociąt w klanie. One nadadzą się idealnie! Tak wiem, że twój partner rudy. Mamusia mówiła, że mogą wyjść rude! A rude to lepsze! I ja je chce! — Tupnął łapką.
— Moje humorki są dlatego, że nie jesteś... łatwym uczniem — ujęła to w najlekkszy sposób, jaki umiała — to moje dzieci, Płomienna Łapo, powtarzam drugi raz.
— Obrażasz mnie?! — Uniósł dumnie łeb, najwyraźniej nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszał. — A co to za odliczanie? Ja już swoje powiedziałem. Chcę te dzieci. Będę je wykorzystywał jako sługi, nic więcej. Nie umrą podczas tego. To jak to się nazywa... — Szukał odpowiedniego określenia. — To jak bycie kolegami!
Parsknęła. Tak. Kolegami… tylko takimi, co to ich można bić i się nimi wysługiwać. Po jej trupie.
— A z tobą jak zwykle — miauknęła, zaczynając się śmiać, by po chwili otrzeć łezkę śmiechu która powstała w kąciku jej oka — słuchaj, możesz je odwiedzać i tak dalej, ale na sługi ci ich nie dam — odmówiła klasycznie pręgowanemu po raz kolejny.
— Niby dlaczego?! — pisnął niezadowolony syn Lwiej Paszczy — Przecież to zaszczyt! Mogą dzięki temu zaznać mego błogosławieństwa!
Tortie w końcu nie wytrzymała. Ten dzieciak miał naprawdę spore umiejętności w irytowaniu, wkurzaniu, oraz bawieniu swej dawnej mentorki, której aż ciężko było łapać oddech, praktycznie dusząc się ze śmiechu z naiwności młodzika.
— Czemu się śmiejesz?! Mówię poważnie! — zawarczał, co tylko dalej napędziło jej śmiech. Nie przestała się śmiać. Klanie Gwiazdy, ratuj! On naprawdę wierzył, że jego zdanie tu cokolwiek zmieni! Rudy nadął policzki, wyraźnie zły.
— Już przestań, słyszysz?!
Powoli spróbowała się uspokoić. Zaczęła coraz ciszej się śmiać, ale mimo to gdy już nieco przycichła ledwo powstrzymywała, i dusiła ze śmiechu już w ciszy. Płomyk zaczekał aż skończy, mordując ją przy tym wzrokiem, a gdy zdawała się już być mu w stanie odpowiedzieć, zarządał:
— Wytłumacz się!
— Czy ty... naprawdę... oj nie mogę... — ledwo była w stanie oddychać, a co dopiero mówić — naprawdę sądzisz, że cię inni za świętego uważają? — znowu wybuchła śmiechem, zakrywając pysk łapą.
Niby to było oczywiste i o tym wiedziała, ale naprawdę, ależ zabawne! Naprawdę musiał nie mieć mózgu… jego siostry się tak nie zachowywały, a przecież były wychowywane1 podobnie, bo przez jedną kotkę, ich wspólną matkę.
— No a jak! Jestem wybrańcem, który zmieni ten klan! Mamusia opowiadała, że zesłał mnie Klan Gwiazdy. Pisane mi zostać kimś wielkim, więc nie rozumiem czemu cię to bawi. Ciągle zapominasz, że przebywanie przy mnie i wpatrywanie się w mą boskość powinno być dla ciebie zaszczytem.
— Słuchaj, mały — zaczęła, już uspokojona — ja rozumiem, że wierzysz we wszystko, co ci matka mówi, ale bez przesady! — machnęła łapą — czy gdybym ja powiedziała, że jestem "zesłana przez Klan Gwiazdy", uwierzyłbyś mi? Hm?
— Nie jesteś, bo jesteś mieszańcem. W Klanie Gwiazdy są tylko rude koty. A zresztą... ja jestem wybrańcem! Dwóch nie może być! Czuje się nim! Jestem wielki! Dlatego potrzebuje sług, by reszta to dostrzegła. W końcu Różana Przełęcz nie przyjęła członu Gwiazda, bo wiedziała, że nie jest go godna, bo jest tylko zwykłym namiestnikiem. Czekała na moje pojawienie się, abym po szkoleniu został liderem i poprowadził klan dalej ku chwale!
Znów zaśmiała się, ale tym razem szybciej się skontrolowała.
— Różana Przełęcz go nie przyjęła, nie dlatego, a bo po prostu jej się nie podobał. Tyle i aż tyle. Nikt nie wiedział, że przyjdziesz na świat. Wiem, że to dla ciebie jest zadziwiające, ale większości kotów nie obchodzi kolor futra. A ja sama widziałam na oczy koty Klanu Gwiazdy, bo jestem kronikarzem, ta pozycja się z tym wiążę. I wiesz co? Byli tam nie rudzi. Więc twoja teoria legła w gruzach.
— Kłamiesz! Mówisz tak, bo mi zazdrościsz chwały! I jak można nie przyjąć członu, bo jest brzydki? Człon lidera? To chyba jest jakaś nienormalna. Nie, tak nie było. Moja wersja jest lepsza! Ona czekała na mnie, bo Klan Gwiazdy jej przepowiedział! A ty nie widziałaś ich! Inaczej byś o mnie wiedziała i traktowała mnie z szacunkiem!
Naprawdę, strasznie kurczowo trzymał się swojej wersji. Jak tonący. Bo nim był.
— Tak, wmawiaj to sobie dalej. Myślisz, że dla czego koty dziwnie na ciebie reagują, gdy próbujesz je rozstawiać po kątach? Dlaczego Nagietek cię nie nosi na grzbiecie podczas treningu? Dlaczego w ogóle musisz na ten trening chodzić? Dlaczego Różana Przełęcz wybrała mnie, kotkę nie do końca rudą na twoją mentorkę, jeśli wiedza o wyższości rudych i kremowych byłaby tak powszechna? Spójrz na to, co się wokół ciebie rozgrywa Płomienna Łapo. Spójrz a następnie wyciągnij wnioski, nie tylko takie, jakie ci się podobają.
— Moje wnioski są takie, że jesteście po prostu ślepi i głupi! Albo nikt was nie powiadomił o mym pojawieniu się. Powinnaś mnie szanować! Ja jestem bogiem! Słyszysz?! A to co mówisz jest okropne! Powiem o wszystkim mamusi! Powiem jak mnie źle traktujesz! Tak nie można! — głos w połowie mu się załamał, a warga zadrżała. Widać było, iż ta rozmowa nim emocjonalnie wstrząsnęła i nie była dla niego przyjemna. Widać było, że zaraz może pęknąć, więc postanowiła jeszcze bardziej zniszczyć mu wizję świata.
— Wnioskuj sobie tak, wnioskuj. Żyj nie patrząc dalej, niż czubek własnego rudego nosa. Musisz zaakceptować rzeczywistość, Płomienna Łapo, inaczej to się może skończyć dla ciebie źle. Lepiej zrób to teraz, bo to przyniesie ci więcej korzyści, niż wypieranie świata i wiedzy o nim — powiedziała, wewnątrz bardzo ciekawa jego reakcji. Czy się zaprze i utrzyma fasadę?
— Twoje dzieci będą mieć okropną matkę! Już im współczuje! Jesteś niewdzięczna! Głupia! Tępa! Pusta! Lisie łajno! Nie zasługujesz w ogóle na to, aby je posiadać! Skrzywdzisz je swoim mieszańcowym podejściem! Tfu! — Splunął na ziemie, wręcz dygocząc od emocji. Czyli nie utrzymał. — Nic dziwnego, że twój syn jest zasmarkanym łajnem! To twoja wina! Nienawidzę cię! Obyś zdechła! — Zasłonił swój pyszczek łapami, czując jak robi się mokry. — Nie rycz idioto! To ona jest głupia! — warknął do siebie, a następnie czmychnął ze żłobka miejsca.
Żmija prychnęła, obserwując, jak ten maminsynek ucieka.
Tak, niech biegnie do mamusi, która da mu wszystkie odpowiedzi takie, jakie chciał usłyszeć. A jej praca zacznie się na nowo. Eh. Trudno.

***
*już Pora Nowych Liści, czasy obecne*

Znów układała swe w większości czarne futro. Oset poszedł do legowiska medycznego z kociakami, by pokazać im je. Ona jednak została, chcąc trochę odpocząć. Noi zjeść w spokoju, nie musząc ich pilnować. Dość szybko pochłonęła niewielkiego ptaka, którego zostawił jej kremowy partner. Widać, że apetyt jej dopisywał. Nic dziwnego, w końcu karmiła swe kocięta mlekiem.
Po chwili postanowiła wyjść z kociarni, by nacieszyć się świeżym powietrzem i brakiem ulewy. Wciągnęła wilgotne powietrze. Świat budził się do życia, a zwierzyny wreszcie było dostatecznie dużo. Nie tęskniła za Porą Nagich Drzew. Była mroźna i utrudniała jej treningi z Płomienną Łapą, ba, samo jego wyciągnięcie.
Po chwili rozkoszowania się ciszą i spokojem popołudnia spojrzała na stos. Cóż, nic jej nie szkodziło zjeść jeszcze trochę... w końcu była karmicielką, potrzebowała dużo jedzenia. Raczej nikt się nie przyczepi.
Tak też ruszyła w stronę miejsca składowania martwej zwierzyny. W pewnym momencie silny wiatr wzbił w powietrze pewne piórka, które poszybowały w górę.
Tortie przeniosła na nie swe spojrzenie, przez co nie zauważyła idącego prosto na nią Płomiennej Łapy, przez co zderzyła się z kimś. Spojrzała w dół i dostrzegła nie kogo innego, jak Płomienną Łapę.
— Och, nie zauważyłam cię — miauknęła, a na jej pysk wstąpił uśmiech — a więc? Co ci twoja matka powiedziała? Jakim to jesteś wybrańcem, kotem nad kotami? — spytała, podchodząc do stosu, następnie chwytając tłustego królika, bo akurat na niego miała ochotę. Powinien on też nasycić jej zwiększony głód na dobre.
Młodszy położył po sobie uszy. Od ostatniej rozmowy nie zamienili ze sobą słowa. Zdawało jej się, że kocur jej unikał, co nie było specjalnie trudne, bo większość czasu spędzała w żłobku, ze swoimi dziećmi, jak na dobrą karmicielkę przystało.
— UWAŻAJ TROCHE! — zbulwersował się rudy. — Nie twój interes. Wracaj do swojej nory.
Obserwująca Żmija zaśmiała się w głos.
— To ty lepiej uważaj, to ja tu jestem karmicielką, nie ty — odparła, na moment odkładając królika na ziemię. — Czyli rozumiem, że upewniła cię w twojej wielkości? Wielka szkoda — stwierdziła.
— Srelką, a nie karmicielką. — Zadarł dumnie łeb, jak gdyby szkoda mu było czasu na rozmowy z jej pokrojem i udał się do legowiska uczniów.
— Cóż, przynajmniej ja nie płaczę na wieść o tym, jak świat działa — rzuciła za nim, chcąc go sprowokować, a następnie wzięła królika i ruszyła do kociarni. Nie miała zamiaru kończyć jeszcze tej rozmowy, o nie. Skoro się nie udało, pragnęła go dalej męczyć swoją osobą aż w końcu coś do niego dotrze. Może to w końcu sprawi, iż zacznie myśleć.
Tak jak przewidywała, rudzielec zatrzymał się, następnie natychmiast ruszając za nią.
— Masz przestać o tym rozpowiadać słyszysz?! Ja nie płacze! — Warknął pręgowany.
— Ah tak? Nie płaczesz? To co to było to ostatnio jak się widzieliśmy, hm? A ja jeszcze nie zaczęłam o tobie nic rozpowiadać. Ale skoro już to sugerujesz, to może o tym komuś napomknę... — miauknęła melodyjnym głosem z chytrym uśmieszkiem i przymrużonymi oczyma, siadając i biorąc królika między łapy.
— To było nieporozumienie! Zwidy miałaś. Kotki w ciąży tak mają. I nie! — Podszedł bliżej tak, aby czuła na sobie jego ogniste spojrzenie. — Nic nie powiesz. Jak to zrobisz to cię zniszczę, słyszysz? Zniszczę!
Naprawdę, dalej próbował jej grozić? Żałosne.
— A niby jak zamierzasz to zrobić? Hm? — spytała, zbliżając do niego pysk — blaskiem rudego futerka? Władczym tonem? A może krzykiem niczym umierająca wiewiórka? — spytała, śmiejąc się przy tym ostatnim.
Młodzik nie cofnął pyska, mierząc się z nią spojrzeniem. Widać nie zamierzał się tak łatwo wycofać i dać jej nowego powodu do drwin.
— Gdy zostanę liderem... ześle cię do dziury. I będziesz umierać tam z głodu, ku mej wielkiej radości — wycedził.
— A zostaniesz nim w snach co najwyżej, bo Różana Przełęcz ani Sójczy Szczyt, ani nikt inny, kto nie jest twoją rodziną, cię na zastępcę nie mianuje. W końcu zachowujesz się jak kociak, kto by chciał mieć taką prawą łapę? — spytała, unosząc brew i nie zmieniając pozycji.
— Nie będę zastępcą, mysi móżdżku. Nie dotarło? Odbiorę to co moje jeśli będziecie mi w tym przeszkadzać. To moje dziedzictwo. Nierudzi je odebrali siłą, w końcu Piaskowa Gwiazda nie mianowała na zastępcę nierudego, a jakoś dorwali się tam gdzie nie powinni. To co widzisz, jest kłamstwem. Ta władza jest oszukana. Klan Gwiazdy tego nie pochwala, stąd me przybycie! Ja przywrócę Klanowi Burzy wielkość!
— Oświecę cię, mały. Piaskowa Gwiazda miała niegdyś nierudego zastępcę, Orlikowy Szept. A nawiasem mówiąc, to przed nią nikogo nie obchodziło, kto ma jakie futro i liderów nierudych było od groma, zresztą tak samo jak po niej. I już to widzę, jak odbierasz liderom Klanu Burzy władzę machnięciem królewskiej łapki. Ha! Dobre sobie — zadrwiła tortie.
— Kłamiesz! Jesteś przybłędą spoza klanu! Nie znasz historii! Powtarzasz tylko bzdury, o których opowiedziała ci Różana Przełęcz. A ona zakłamuje historie, bo jej tak wygodnie. Jesteś głupia skoro z nią współpracujesz. To rudzi od wieków rządzili Klanem Burzy. To nam się należy władza, nam, a nie takim ścierwom jak wy, co psują naszą dawną potęgę. Przez takich jak wy Klan Burzy był w niewoli. Za czasów Piaskowej Gwiazdy to my byśmy zniewolili wszystkie klany!
— Oh, jakże uwielbiasz te swoją wyimaginowaną wersję... a to że jestem "przybłędą", nie oznacza, że wierzę we wszystko, co mi inni mówią. Wiem, że mi nie wierzysz, ale powtórzę jeszcze raz - te wiedzę mam nie od Różanej Przełęczy, a od Klanu Gwiazdy. Jestem Kronikarzem. Kro-ni-ka-rzem — przesylabowała mu — a dla twojej wiadomości, Ziębi Trel, twoja babcia, też jest... jak to ty ująłeś? Przybłędą, bo się tu nie urodziła. Więc jesteś w co najmniej ćwiartce samotnikiem, gratuluję!
Żyłka mu zadrgała.
— Jak śmiesz! — Niespodziewanie uniósł łapę i spoliczkował kocicę, mordując ją wzrokiem. Obserwująca Żmija przez uderzenie wypuściła aż powietrze. Nie zmieniając pozycji łba zmarszczyła brwi, z zaskoczonym wyrazem pyska dotykając swego policzka. Czuła, jak ją piekł. Poważnym spojrzeniem i z kamienną miną spojrzała na Płomienną Łapę, odwracając się w jego stronę.
— Czy ty... właśnie... mnie uderzyłeś, Płomienna Łapo? — spytała powoli.
— Zmusiłaś mnie do tego. Sama jesteś sobie winna — zasyczał.
Bezczelny darmozjad. Dość tego. Znosiła jego zachowanie długo, ale teraz przelała się czara goryczy.
Oj już ona mu zrobi problemy.
Kronikarka bez słowa wstała, po czym ruszyła do wyjścia.
— Dokąd to? — spytał Płomyk. Żmija jednak odpowiedziała, idąc dalej przed siebie. Tymczasem rudy zacisnął pysk.
— Ah, rozumiem. Będziesz skarżyć. Dorosła kocica, a nie radzi sobie z kociakiem. Jakie to żałosne — Skrzywił się. — Ale powiem ci coś... Ja nie pozwolę siebie tak traktować. Nie pozwolę, by ktoś twego pokroju mnie poniżał.
Ona miała jednak gdzieś jego słowa, wiedząc, co zamierza zrobić i nie mając zamiaru zrezygnować, przez jakieś żałosne kocięce zaczepki.

***

Obeserwująca Żmija dowiedziała się od Sójczego Szczytu, że przywódczyni jest najpewniej przy Kamiennych Strażnikach, więc wyszła z obozu, by znaleźć liderkę burzaków. Gdy tylko dostrzegła na horyzoncie jej czarno-biało-rude futro, zawołała do niej z kamiennym wyrazem pyska, bo naprawdę żarty się skończyły:
— Różana Przełęczy! Można?
Kocica zatrzymała się, a widząc Kronikarkę zmrużyła nieco oczy.
— Oczywiście. W czym problem? — spytała.
— Płomienna Łapa rozbestwił się do końca — miauknęła tortie.
Córka Wilczej Zamieci uniosła brwi, oczekując na wyjaśnienia z jej strony. Tak też Obserwująca Żmija przeszła do rzeczy.
— W bardzo dużym skrócie ostatnio rozmawiałam z Płomienną Łapą, bo przyszedł do mnie do żłobka i chciał, bym swoje dzieci dała na jego, cytuje, "sługi". Skończyło się na tym, że dzisiaj spotkałam go przypadkiem przy stosie zwierzyny, pokłóciliśmy się jak już wróciłam do kociarni, i gdy stwierdziłam że jestem kronikarzem i znam historię i wiem że nie zawsze liderzy byli rudzi i że nie cały Klan Gwiazdy jest rudy, a on nie jest wybrańcem, bo próbowałam mu przetłumaczyć to wiele razy spokojnie i nie mówiąc wprost ale nie docierało, to tak się wściekł, że mnie uderzył. Prosto w pysk.
Z pyska staruszki wypadło prychnięcie. Rozbawione, ironiczne, jakby właśnie zdarzyło się coś, czego oczekiwała.
— Jak widać Lwia Paszcza nie lubi się kryć ze swoimi przekonaniami. Może powinnam mu przypomnieć kilka lekcji historii. Nie musisz się obawiać resztą, wymyślę dla niego coś specjalnego~
Podejrzewała, że liderka naprawdę da mu popalić. Nie słynęła z pobłażania takim zachowaniom. Żmija jednak chciała młodszemu zafundować coś od siebie samej. Wiedziała, że młodzik był toporny i że zależnie, co zrobi Róża, może to niewiele dać. Na dodatek młody był w końcu na początku jej uczniem, przez co pragnęła go naprawić, naprostować by nie musieć się za niego wstydzić. W końcu mimo bycia w ciąży trenowała go najdłużej jak się dało, bo chciała mieć w nim swój wkład. Nie chciała by to się zmarnowało i skoro miała okazję, postanowiła włożyć jeszcze trochę starań w kocurka, jednocześnie pokazując mu jeszcze bardziej, że nie warto z nią mieć konfliktu.
— Właściwie, jak o tym myślę, to mam małą propozycję, która mogłaby ci się spodobać — miauknęła do liderki. Ta przyzwoliła na kontynuację zachęcającym kiwnięciem głowy.
— Lwia Paszcza nie wychowała go należycie. Rozpuściła go. Miałam więc pomysł, że można by zmienić jego rangę na kociaka i ponowić próbę wychowania małego potworka na... mniejszego potworka. Albo bardziej okiełznanego potworka. Wiesz, w czym rzecz.
— Ciekawa propozycja. Jeśli tylko chcesz się z nim użerać...
— Powiem tak. Przyprawia mnie o ból głowy, ale z pomocą Nagietkowego Wschodu zrozumiałam parę rzeczy o nim, i sądzę, że coś takiego ma szansę zadziałać — powiedziała zgodnie z prawdą.
— Twoja wola — mruknęła Różana Przełęcz wzruszając ramionami. — W takim wypadku wyczekuj następnego zebrania.
Skinęła głową.
— Dziękuję, Różana Przełęczy — skłoniła nisko głowę, przez chwilę tak stała a potem pożegnała się kulturalnie i ruszyła do obozu z uśmiechem na pysku, obierając trochę dłuższą drogę i napawając się zwycięstwem. Oj, Płomyk nie będzie zadowolony…

< Płomienna Łapo? :> >