Zostało samo. Sylwetka mamy zniknęła koło drzewa. Wraz ze zniknięciem pola widzenia myśli zaczęły się kotłować w niewielkiej główce. Wielki zwierz, kłócące się rodzeństwo i mnóstwo krwi. Mama się nią pobrudziła. Szybko ją zmyła. Była taka cicha. Tajemnicza. Wszystkiego im nie mówiła. Zostawili ich tam. Rannych. Śpiących. Marznących wśród śniegu. Samotnych. Bagietka nerwowo zaczęło chodzić w kółko. Może powinno wrócić po nich. Potowarzyszyć im. By nie byli sami wśród śnieżnych zamieci. Wyglądali tak źle. Tak... bez życia. Szybko pokręciło łebkiem. Na pewno nic im się nie stało. Różana Woń im zaraz pomoże. Przecież mama mówiła... mama mówiła... zapomniało.
Czekało. Czekało na nią, a ona wciąż nie wracała. Trochę się bało, że będzie zła, że nie poszło do legowiska uczniów, ale coś im nie pozwalało. Mama była taka przestraszona. I smutna. Nie mogło jej teraz zostawić. Nie w takim stanie. Potrzebowała ich, a oni jej. Przecież byli rodziną, musieli się wspierać. Otaczać razem ciepłem. Będzie im raźniej obok siebie. Będzie im cieplej. Czekało. Wszystko tak strasznie się dłużyło. Czas jak na złość zdawał się zwolnić. A mama wciąż nie wracała. Bało się coraz bardziej. Coraz bardziej dosięgały ich te wszystkie emocje. Te wszystkie straszne obrazy. Te nieruchome ciała.
Krew. Tak dużo krwi. Bagietka nie sądziło, że koty mają aż tyle w niej w sobie.
— Mewia Łapo! — głos Siwej Czapli rozległ się gdzieś za nimi.
Niechętnie uniosło łebek w stronę przyjaciela. Jego minka zmieniła się. Oczka stały się takie smutne.
— Oh, Mewo, co się stało? — jego głos był taki zmartwiony.
Spanikowane spojrzało na swoje łapy. Przerażająca myśl, że też było w krwi zabłysnęła w głowie uczniaka.
— Dlaczego płaczesz?
Bagietka dotknęło swoich polików niepewnie. Były mokre.
— Mama... — wydukało jedynie, patrząc zrozpaczone w stronę drzewa.
— Twojej mamie coś się stało? — zapytał przestraszony Czapla.
Pokręciło łebkiem szybko.
— Nie... n-nie... ona długo n-nie wraca... — rozpłakało się niczym kociak.
Wojownik przytulił ich. Jego ciepło było kojące, ale nie aż tak miłe jak mamy. Tak bardzo chciało by już wróciła do nich od liderki. By już znalazła się obok nich. Czemu tak długo nie wracała.
Czy tam też stało się coś strasznego?
— Spokojnie, skoro jest u Sroczej Gwiazdy to pewnie rozmawiają. Nic złego jej się nie dzieje. Nie ma do tego powodów, prawda?
Bagietka jedynie rozpłakało się bardziej. Nie potrafiło zrozumieć co kotce zajmuje tak długo. Dlaczego tak zniknęła. Na tak długi czas. Po czymś tak dziwnym, niepokojącym, strasznym, krwawym.
— Mamo... — jęknęło cicho, wtulone w sierść przyjaciela.
Niechętnie uniosło łebek w stronę przyjaciela. Jego minka zmieniła się. Oczka stały się takie smutne.
— Oh, Mewo, co się stało? — jego głos był taki zmartwiony.
Spanikowane spojrzało na swoje łapy. Przerażająca myśl, że też było w krwi zabłysnęła w głowie uczniaka.
— Dlaczego płaczesz?
Bagietka dotknęło swoich polików niepewnie. Były mokre.
— Mama... — wydukało jedynie, patrząc zrozpaczone w stronę drzewa.
— Twojej mamie coś się stało? — zapytał przestraszony Czapla.
Pokręciło łebkiem szybko.
— Nie... n-nie... ona długo n-nie wraca... — rozpłakało się niczym kociak.
Wojownik przytulił ich. Jego ciepło było kojące, ale nie aż tak miłe jak mamy. Tak bardzo chciało by już wróciła do nich od liderki. By już znalazła się obok nich. Czemu tak długo nie wracała.
Czy tam też stało się coś strasznego?
— Spokojnie, skoro jest u Sroczej Gwiazdy to pewnie rozmawiają. Nic złego jej się nie dzieje. Nie ma do tego powodów, prawda?
Bagietka jedynie rozpłakało się bardziej. Nie potrafiło zrozumieć co kotce zajmuje tak długo. Dlaczego tak zniknęła. Na tak długi czas. Po czymś tak dziwnym, niepokojącym, strasznym, krwawym.
— Mamo... — jęknęło cicho, wtulone w sierść przyjaciela.
* * *
Mama stała się dziwna. Cichsza. Błądziła gdzieś myślami. Wciąż nie wyjaśniła im nic z tamtej nocy. Była taka dziwnie... spięta? Nie miała siły na wygłupy. Nie chciała żartować. Była zła, że nie wróciło od razu do legowiska uczniów.
Pani Kruk i jej brat nigdy nie wrócili. Niedługo później odbyło się ich pożegnanie. Myśl, że tamten potwór wciąż tam grasował budziła Bagietke w nocy. Bało się lasów. I potworów się tam skrywających. Pani liderka też się bała, bo nie wolno było tam chodzić niedoświadczonym kotom. A Bagietka było bardzo niedoświadczone, więc stanowczo nie mogło tam chodzić. Całkowicie do żadnego lasu. Nigdy.
— Dziś potrenujemy łowienie ryb. — ogłosiła mama i skierowała się w stronę linii brzegu.
Bagietko szło za nią cicho. Trochę bojąc się być głośne. Od tamtego wydarzenia w tym łebku kiełkowała natrętna myśl. Uporczywa i wstrętna. I jakże przerażająca.
Mamusia już ich nie kochała.
Próbowało ją wyrzucić ze świadomości. Zakopać. Pozbyć się. Lecz wciąż powracała. Mama była taka chłodna. Nieobecna. Cicha. Nie wygłupiała się z nimi jak dawniej. Nie przychodziła pocałować w czółko na dobranoc. Zdawała się być tak daleko mimo że była tak blisko ich. Na wyciągniecie łapki, lecz i tak za daleko by wtulić się w cieplutkie futerko kotki.
— Mewia Łapo? — głos wojowniczki był taki zmęczony.
Na pewno miała ich dość. Już Kijanka i Iskra byli wojownikami. A ono było takie głupiutkie i niepoważne. Zamiast być duże i odważne chciało się bawić i tulić. Pewnie miała im to za złe. Pewnie bracia uratowali by Panią Kruk i jej brata, i jeszcze pobili giga jelenia. Ale mamusia była z nimi. Z głuptasem. Któremu nic nie mówi, wszystko ukrywa, i teraz przed nimi ucieka.
Których już nie kocha...
— Mamo... — jęknęło zrozpaczone.
Zaskoczona wojowniczka spojrzała na nich. Brązowe pogrążone ślepka otworzyły się szerzej. Łzy lały się z bagietkowych patrzałek.
— D-dlaczego mnie już nie k-kochasz...? — załkało żałośnie, nawet nie próbując wciągnąć gluta, który zwisał im z nosa.
<mama teraz się tłumacz...>
[liczba słów 716]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz