Odpoczywała w ciepłym żłobku, przy boku matki. Jej bracia spali głęboko, wydając z siebie tylko ciche, miarowe westchnięcia. Szadź jako jedyna była przebudzona, ale zmęczona jeszcze i rozespana leżała w kącie kociarni. Skuliła się bardziej, gdy skąpe promienie słońca dobiegające do wnętrza przez wejście zostały przysłonięte przez czyjąś sylwetkę. Wcisnęła się głębiej w kąt. Lód posłała jej zmartwione spojrzenie. W przeciwieństwie do siostry, ona nie bała się tych, którzy przychodzili. Była ich ciekawa.
— Witajcie — powiedziała kotka, która właśnie zawitała w żłobku.
Mała Lód skądś ją pamiętała. Ten pysk widniał gdzieś w głębokich odmętach jej wspomnień, ale zbyt niewyraźnych, by móc połączyć je z konkretną osobą.
Mama kiwnęła głową. Lód zaraz wygramoliła się spod jej ciepłego brzucha, by rzucić zaciekawione spojrzenie na przybyłą.
— Witaj, Lód.
— Kim jesteś? — zapytało zaskoczone kocię.
—Jestem... Mroczną Łapą. Przyszłam zobaczyć, jak się miewasz. On obiecał ci moją opiekę, pamiętasz?
Lód otworzyła szerzej oczy.
— Ja... Chyba coś pamiętam — odpowiedziała. Młode kocię przywołało w głowie wspomnienia związane z tym głosem, z tym wzrokiem. Tajemniczy On, o którym mówiła. Jej pradziadek!
— Oczywiście, że pamiętasz. Jesteś mądra. A on nad nami czuwa. Nawet lepiej. Jest tutaj.
Młode kocię przekrzywiło głowę zainteresowane. Naprawdę tu był? Ile widział? Ile słyszał? Co o nich sądził? Czy był jak tata?
Jej łapki natychmiast zadrżały. Tata często mówił, że go mu przypominała. To samo mówiono mu. Tata był straszny, ale był wielkim wojownikiem. Tak jej mówiły starsze koty. Mówiły, że zrobi wielkie rzeczy, jak jego dziadek. Ale Lód czasem się go bała.
— Naprawdę?
— Tak. Jest we mnie, a ja jestem w nim — kontynuowała Mroczna Łapa. Lód uważnie wsłuchiwała się w jej słowa.
— Nie kłamiesz? — dopytywała. — Niektórzy kłamią. Mama mówi, że jestem świetna w odgadywaniu nieprawdy. Niektórym kotom drżą wtedy wąsy. Tobie nie — stwierdziła, obserwując ją uważnie. — Opowiesz mi o nim więcej?
I przez resztę czasu słuchała. Tak uważnie i z takim zaangażowaniem, jakiego nie można było dostrzec u innych kotów.
* * *
*czasy obecne*
Wracała do obozu po skończonym treningu wojowników. Jak na klan tak selektywny w doborze najsilniejszych jednostek, mieli zaskakująco dużo mysich móżdżków w swoim składzie.
Teraz wzięła ze sterty chudą mysz i usiadła na boku, by się pożywić. Całe śnieżnobiałe, upstrzone czarnymi łatami futro pokryło się warstwą jasnego puchu.
Ledwo skończyła jeść, a światło słoneczne przyćmił czyjś cień. Błękitne źrenice od razu powędrowały do góry.
Stała przed nią Borsucza Puszcza. Bura kotka jak zwykle wyglądała jak dąb - dumna, wysoka i wielka. Wzorzec Wilczaka. Nie brakowało jej werwy i twardego temperamentu, a jednocześnie potrafiła zachować subtelność, gdy była taka potrzeba.
— Jesteś wytrwała, jeśli wciąż nie straciłaś nadziei na to, że kiedykolwiek odpowiem na twoje zaloty — mruknęła beznamiętnie pod nosem, skupiona na turlaniu łapą małej kostki, która pozostała po spożytym gryzoniu. — W pewnym stopniu to podziwiam, ale wolałabym, żebyś skupiła się na swoich obowiązkach, a nie na romansowaniu z każdym Wilczakiem, jakiego spotkasz.
Puszcza zaśmiała się cicho, z przeszywającym wyrafinowaniem. Usiadła i oplotła łapy burą kitą.
— To aż tak widoczne? — spytała.
— Nie znam żadnego innego kota, który potrafi flirtować pytając kogoś, co jadł na śniadanie — odparła, obrazując jej skalę, według jej przekonań, problemu. Borsucza Puszcza mogłaby być trochę... bardziej powściągliwa w kwestii zalecania się do Wilczaków.
— Więc mało poznałaś kotów — Puszcza wzruszyła ramionami. — Przyszłam tu, prawda, ale nie po to, by zapraszać kogokolwiek na randki. Chcę ciebie poznać.
— Czy nie o to właśnie chodzi w randkach? — mruknęła Lód beznamiętnym, znudzonym wręcz tonem. Nie miała czasu na zajmowanie się takimi głupotami. — Odpowiedziałam już kiedyś na twoje pytania. Czego więcej chcesz?
— Lód... — Borsuk nie przeszła od razu do rzeczy. Zamiast tego podniosła się i machnęła wielkim ogonem, spojrzeniem nagląc ją, by również wstała. — Nie jestem głupia.
Lód uniosła brwi. Nigdy tak nie zakładała. Najwyraźniej Puszcza szykowała już jakiś monolog, a mistrzyni w głowie próbowała przewidzieć to, co za chwilę usłyszy.
— Odkąd tu dołączyłam wiedziałam, że coś mi tu nie gra — zmarszczyła nos, oglądając się za siebie. — To znaczy, jesteście bandą dzikich kotów żyjących w lesie i czczących gwiazdy na niebie. To samo w sobie jest już dziwne. Ale było w was jeszcze coś dziwniejszego i bardziej intrygującego.
— Przyznam, że udało ci się mnie zainteresować. — Lód podniosła się z miejsca. Jej ogon mógłby zmieść wszystkie kurze z ziemi, gdy jego końcówka tak się kręciła. — Chyba powinnam ci gratulować.
— Chodź ze mną — zaproponowała nagle wojowniczka. — Nie potrzeba mi tu nieproszonych uszu.
Lód nie zaprotestowała. Jeśli Puszcza miała coś do powiedzenia, to chciała jej wysłuchać. Poza obozem mogły porozmawiać z dala od ciekawskich spojrzeń.
Kotki opuściły obozowisko niemal w identycznym czasie, co wyruszał jeden z patroli łowieckich. Szybko jednak ich ścieżki się rozłączyły, a Wilczaczki ruszyły wzdłuż skraju leśnej przełai, nieopodal jeziora, którego piaszczysto-ziemiste brzegi regularnie obmywane były przez wodę.
— Część z was ma urwane lewe ucho — zaczęła nagle Puszcza. — Wasi liderzy, zastępcy... Wszyscy je mieli. I spędzacie ze sobą dużo czasu.
— Sosnowa Gwiazda go nie ma — spostrzegła Lód. Temat, jaki obrała Puszcza wcale jej nie zestresował, a wręcz zaintrygował. Chciała zasiać w niej ziarnko wątpliwości i zobaczyć, czy wyrośnie. Czy wojowniczka była pewna swoich racji?
— Tak. Tego wciąż nie rozgryzłam — mruknęła bura, odwracając na moment wzrok, by spojrzeć w taflę jeziora. — Ale to nie zmienia faktu, że tak wielu Wilczaków łączą te cechy, choć nigdy nie widziałam żadnych ceremonii oderwania uszu. Nie jestem może rodowitym Wilczakiem, ale nie żyję tu też od wczoraj.
— Nie uważasz, Puszczo, że gdyby to miało tak wielkie znaczenie, już dawno znałabyś powód, dla którego tylu z nas dzieli jednakową bliznę? — spytała. — Prawda ma to do siebie, że ciężko ją ukryć. Zwłaszcza w klanach. Plotki rozprzestrzeniają się szybciej niż zając ucieka przed sowimi szponami.
Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać, że zależność między wyglądem poszczególnych kultystów powinna rzucać się w oczy, w rzeczywistości, nie znając całej prawdy, ciężko było w pierwszej chwili pomyśleć właśnie o Mrocznej Puszczy. Klan Wilka, nietypowo jak na klan, słynął z tego, że był mieszaniną kotów o różnych wierzeniach. Nawet ci nieświadomi istnienia kultu zauważali, że Wilczacy przykładali dużo mniejszą wagę do samej wiary. Nie byli zbyt uduchowieni. Klan łączył wiele kotów o różnym wyznaniu. W przeciwieństwie do innych leśnych grup, tutaj powiedzenie, że nie wierzyło się w nic, nie było niczym kontrowersyjnym. Nawet, jeśli owym niewierzącym miał być sam medyk.
Czemu by więc nie założyć, że ta grupa kotów o urwanych uszach to nie kolejny odłam niegdysiejszych samotników, którzy swoje tradycje i wierzenia przenieśli do klanu? Tak mogli sądzić zwłaszcza ci, którzy znali historię przywódców Klanu Wilka. Mroczna Gwiazda i jego rodzeństwo wierzyli w znaczenie nadawania blizn. Łatwo było stwierdzić, że ta tradycja zwyczajnie rozprzestrzeniła się po części klanu.
— To prawda — przyznała w końcu wojowniczka. — Ale niezależnie, czy stoi za tym coś wielkiego, czy jakaś błahostka - coś musi was łączyć. Nie wmówisz mi, że jest inaczej.
— Nie próbowałabym tego zrobić — odparła mistrzyni. — Nawet najgłupszy kot w klanie domyśliłby się, że to nie przypadek. Czemu więc miałabym kłamać?
Kłamstwo w takiej sytuacji wzbudziłoby tylko więcej podejrzeń. Niektórzy kultyści błędnie uznawali kłamstwo za złoty środek. Ale czasem lepsze było milczenie lub dobrze sformułowana prawda.
— A więc?... Zechcesz powiedzieć mi więcej? — dopytywała się duża kotka.
— Mój pradziadek wierzył, że blizny zapewniają połączenie z bogami. Umacniają w drodze do zjednoczenia się z naturą — opowiedziała jej.
— To nie jest do końca odpowiedź na moje pytanie — zauważyła Puszcza.
— Nie — przytaknęła Lód. — Możesz zinterpretować to jak chcesz.
Puszcza była z pewnością interesującym kotem. Nie wzdrygała się na myśl o obcej wierze. Była nią zaintrygowana.
Mogłaby dobrze sprawdzić się jako członkini kultu. Lód wiedziała, że kocica miała serce z kamienia, potrzebne do pełnienia roli kultysty. Ale kwestią dużo ważniejszą był sposób, w jaki zareagowałaby na prawdę.
— Chodź — pospieszyła ją Lód i poprowadziła ją na zachód, tam, gdzie las zaczynał się rozrzedzać. Do Ciernistego Drzewa.
Gdy stanęły pod pniem wielkiego, wiekopomnego drzewa, które widziało więcej niż jakiekolwiek kocie oczy, jakie na niego spoglądały, Lód usiadła i owinęła łapy swoim ogonem.
— To drzewo też nosi blizny — tymi słowami mistrzyni przerwała dłużącą się ciszę. Puszcza zmrużyła oczy, jakby starając się dostrzec, co ona. — W niektórych miejscach kora jest popękana. W innych widać rysy po szponach ptaków i pazurach kotów. Wiele przeżyło i dalej stoi.
— Lubicie blizny — podsumowała Puszcza. — To już wiem. Ale czy kryje się za tym coś więcej?
Lód spojrzała głęboko w drzewo. Czasem zastanawiała się, ile tu już stało i czy kiedyś stanie się świadkiem jego śmierci.
— Byłam w miejscu, którego nie są w stanie dojrzeć twoje oczy — zaczęła w końcu, w miarę, jak bura przeniosła na nią swój zaciekawiony wzrok, który teraz spoważniał. — Widziałam wiele blizn. I ran, które nigdy nie były w stanie się zasklepić.
Puszcza milczała. Najwyraźniej nie miała nic do powiedzenia.
— To ciemne miejsce — kontynuowała. Przed oczami majaczył jej jego obraz. — Tam największe lęki stają się rzeczywistością. Tam jest cmentarzysko nadziei. Nie dociera tam światło. Trwa niekończąca się, bezgwiezdna noc. Jest tylko mrok, chłód i cisza.
Wraz z ostatnim słowem wspomniana cisza zapadła i tutaj, wśród nich, jak gdyby to słowo rzucone przez Lód nabrało mocy jakiegoś czaru czy zaklęcia.
— Mogę pomóc ci poznać to miejsce — odezwała się w końcu.
Zainteresowanie na pysku Puszczy wzrosło. Teraz w oczach błysnęło zaskoczenie. Kotka wstała i podeszła bliżej drzewa, by zaraz zwrócić spojrzenie na Lód. Przyjęła propozycję.
— Musisz wiedzieć — dodała Lód. — Że ta droga nie jest dla wszystkich. To miejsce nie jest domem, w którym znajdziesz szczęście i komfort. To dom, w którym zaprzyjaźnisz się z tym, co cię najbardziej przeraża.
— Chcę wiedzieć — nalegała wojowniczka.
— Nasze uszy to nie przypadek. Twoja uwaga była słuszna — wyjaśniła Lód. Spojrzała w niebo, teraz spowite ciemnymi chmurami. — Opowiadałam ci wcześniej o Mrocznej Puszczy i Klanie Gwiazdy. Mówiłam, że idea wspaniałych, dobrych kotów tam na górze nigdy do mnie nie przemawiała. Nie kłamałam, choć nie powiedziałam ci wszystkiego. Wierzymy w Mroczną Puszczę.
— Mroczną Puszczę?
Lód skinęła krótko głową.
— Przynajmniej oni nazywają to wiarą. Dla mnie to bardziej rodzaj współpracy. Ja daję im coś, a oni dają coś mnie. Jestem przy tym świadoma tego, że mogę zostać oszukana. Nie widzę w nich przyjaciół. Wrogów także nie. Widzę koty przebiegłe i inteligentne, które swojej pomocy udzielą tym, którzy są tego warci. Którzy potrafią przewidzieć ich sztuczki i skorzystać na ich działaniu. Ale nigdy im nie zaufałam. Nigdy ich nie czciłam. Oni dobrze wiedzą, jak manipulować. Wiara to tylko jedna z technik.
Borsucza Puszcza położyła łapę na starym pniu drzewa.
— Mówiłaś wcześniej co innego. Że te wszystkie blizny wynikają z tradycji, jakie przyniósł tu twój przodek.
— Tutaj też nie kłamałam — odparła. — Nie powiedziałam całej prawdy, to fakt, ale to mój pradziadek przyniósł za sobą tradycję odrywania kawałka lewego ucha. Prawdę mówiąc, wiele z dzisiejszych tradycji w Klanie Wilka przemieszało się z jego rodzimą wiarą i wnikło w wierzenia kultu Mrocznej Puszczy. Ta wiara nigdy nie umarła. Zwyczajnie zmieniła swoją postać.
Puszcza pokiwała głową.
— Chcę być tego częścią. Długo szukałam znaku. Może to jest właściwy moment.
— Wiem, że jesteś odpowiednim kotem. Porozmawiam na twój temat z główną kapłanką — oznajmiła. — Nie powinnaś słyszeć tego, co ci dziś powiedziałam. Nie powinnaś jeszcze wiedzieć o kulcie, dopóki ona nie zaakceptuje cię jako członka. Ale szanuję cię na tyle, by zdradzić ci tę małą tajemnicę. Wiem, że nie powiesz nikomu ani słowa. Twoje pragnienia odbijają się w twoich oczach. To, co jest w spojrzeniu innych złe, ciebie nie odstrasza, a przyciąga. Nie uciekasz przed strachem. Ale i tak muszę cię przestrzec - jeden zły krok kończy się śmiercią. Nie ma tu miejsca na przebaczenie. Drugiej takiej szansy nie dostaniesz.
— Wiem.
Lód skinęła głową.
— To, co ujrzysz, gdy do nas dołączysz, może cię przerazić — powiedziała, gdy odwróciła się już, by odejść. — A ujrzysz koty składające hołd Bezgwiezdnej Ziemi. Rzeczą głupców jest ślepa wiara, ufność i posłuszeństwo duchom — miauknęła. — One gardzą kotami, które nie rozumieją ich ran i blizn, a ślepo oddają im chwałę. Wiara jest dla nich jednak cennym narzędziem. Są tak przebiegli, że zdołali zbudować sobie kult tu, na świecie. Uszanują cię, jeśli nie dasz się oszukać.
Odeszła. Nie odwracała się za siebie. Powiedziała wszystko, co miała do powiedzenia, a resztę okryła nadobnym milczeniem.
Gdy wróciła do obozowiska, wzrokiem odszukała Mroczną Wizję. Spędzała z kotką dużo czasu ze względu na ich zbieżne profesje. Pamiętała jej obraz z wczesnego dzieciństwa. Już wówczas Lód gdzieś w podświadomości poddawała jej słowa w wątpliwość. Teraz znała kolejną z niezwykle cennych lekcji. Wątpliwości były przejawem mądrości. Narzędziem do odróżnienia faktów i rzeczywistości od omylnych wyobrażeń.
To powtarzała Pokrzywowemu Wąsowi. Podważaj, że słońce jest żółte, a może kiedyś odkryjesz, że jest zielone.
Pewne prawdy widoczne były na pierwszy rzut oka. Inne pozostawały nieodkryte, nieudowodnione. Tak było z Mroczną Wizją.
Lodowy Omen doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak głęboko kotka wierzyła. Pokładała w duchach niezwykłą cześć i wiarę. Przekonanie innych kotów o tym, że jest wcieleniem Mrocznej Gwiazdy, było sprytnym posunięciem. Niezależnie od tego, czy było celową metodą manipulacji, czy wynikało z faktycznych przekonań kotki.
Lód jednak nigdy całkowicie nie wierzyła słowom Mrocznej Wizji.
Duchy, choć wzbogacone doświadczeniem i mądrością czerpaną z wieczności, wciąż były kotami. Wiedziała to już zanim Mroczna Gwiazda zaczął odwiedzać ją we snach. Żywi niekiedy zapominali, że dusze, gdy żyły, także można było zranić. Zbudowani z krwi i kości, mieli - i wciąż mają - swoje wady. Lód nigdy ich nie czciła. Szanowała ich za to za ogromny spryt, jakim musieli dysponować, by kult powstał - by do dziś składano im ofiary. Byli mistrzami manipulacji. Kotom łatwiej było po prostu oddać pokłon, niżeli zrozumieć ducha. To, przez co przeszedł. Jakie są jego intencje. Przewidzieć jego sztuczki i pragnienia.
Lodowy Omen przestrzegała już swojego ucznia. Pokładanie ufności i wiary w duchach było czymś ryzykownym i zwyczajnie głupim. Niezależnie, czy to duch Klanu Gwiazdy, czy to kot z odmętów Mrocznej Puszczy. Wszystkich zepsuła duma. Doświadczając wieczności, widzieli tak wiele umierających i rodzących się kotów, że przestali postrzegać ich jako osoby - jednostki, a zaczęli jako pionki. Patrzyli na świat z perspektywy dużo szerszej od tej, która znana była żywym. Naiwnie było uważać ich za bóstwa. Naiwnie było im ufać. Ale dużą część z nich Lód szanowała.
Lód wierzyła, że wiele duchów z początku cieszy się z bycia otaczanym bezgraniczną czcią. Wraz z upływem księżyców taki stan rzeczy staje się nudny. Na setkę głęboko wierzących kotów znajdzie się jeden, który poddaje autorytety wątpliwościom - i ten kot staje się interesujący. Inny. Zdolny do rozmów, zdolny do powątpiewania. Można mieć sługi, którzy pójdą za tobą w przepaść, ale czy nie bardziej wartościowe byłoby posiadanie sojusznika, z którym można rozmawiać na równi? Będąc mistrzynią, Lód nauczyła się, że najbardziej wartościowi wojownicy to tacy, którzy umieją myśleć samodzielnie. Armia złożona z takich właśnie wojowników na polu bitwy nie miałaby sobie równych. To samo było z kultem.
— Witaj, Mroczna Wizjo — powitała kotkę, która po odejściu Zarannej Zjawy przejęła funkcję Głównej Kapłanki. Lód nie rozmawiała z nią od czasu, gdy wyznała przed kultem o swoich kontaktach z Mroczną Gwiazdą. Nie wiedziała, co kapłanka na ten temat sądziła i nie czuła potrzeby, by o to pytać. Nie to było w tym momencie istotne. — Od ostatniego polowania nie miałyśmy zbyt wielu sposobności, by ze sobą porozmawiać. Przyszłam, by polecić ci Borsuczą Puszczę jako kultystkę. Rozmawiałam z nią — wyjaśniła. — Byłam wystarczająco subtelna, żeby wyciągnąć z niej wszystkie potrzebne informacje. Odrębne tradycje ją intrygują. Chce być częścią czegoś większego. To dobry moment, by zapoznać ją z kultem. O ile uznasz ten wybór za słuszny.
Przerwała, by spojrzeć w niebo i zachodzące powoli słońce.
— Wiara to jednak przedziwna rzecz. Dla zwykłego kota stanowi oparcie, dla mądrego przestrzeń do nauki i wyciągania wniosków, a dla tych najwybitniejszych jest po prostu użytecznym narzędziem — powiedziała nagle. Nie przejmowała się wcale tym, jak bardzo oderwane od rzeczywistości było to wtrącenie. Nigdy nie było złego momentu na rozmowę. — Łatwo wierzyć w coś lub kogoś. Wówczas mamy kogo obwiniać za błędy, które popełniliśmy. Mamy na kogo wskazywać łapą, gdy coś pójdzie źle. Mamy za kim iść i nie musimy myśleć sami. Dużo trudniej jest zawierzyć sobie. Kot stojąc pod sosną i zachwycając się nad jej starymi korzeniami nawet nie zauważa, że cały czas kryje się w jej cieniu.
<Mrok?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz