Zaczęłam przejeżdżać łapą po moim futrze, które nie tylko było w złym stanie, ale również zawierało — jak z resztą się przekonałam po wpakowaniu do mego języka w kłęby sierści — liczne liście, łodyżki i inne rzeczy, których w futrze być nie powinno. Choć zachowanie mojej sierści w stanie idealnym kosztowało mnie sporo dobrych chęci i wysiłku, to mogłam śmiało powiedzieć, że mam najpiękniejsze futro w całym żłobku, a to był powód do dumy. Wystawiłam łeb poza wejście do żłobka, chcąc wbić spojrzenie mych dwóch pomarańczowych oczu w tego, kto będzie najbliżej mnie. Szybko ujrzałam Pluskającą Łapę oraz Sztormową Łapę, czyli niedawno mianowane na uczniów koty. Wiedziałam, że niedługo pójdę w ich ślady, więc stwierdziłam, że muszę być lepsza od nich już w pierwszym dniu mojego szkolenia. Tylko jak mogłabym to zrobić? Przecież mają więcej doświadczenia niż ja, a trudno mi będzie ich nadgonić bez mentora, dostępu do terenów poza obozem i bez kodeksu, którego tak bardzo chciałam poznać. Zagadać do nich nie chciałam, ponieważ mogliby uznać za niegrzeczne to, jak bardzo wtrącam się w ich działania pomimo mojego wieku. Starsi wojownicy też nie wchodzili w grę, w końcu na ich łapach spoczywa bezpieczeństwo klanu i na pewno są okropnie zajęci... Poza tym żadnego z nich nie znałam.
„Skoro zdyskwalifikowałam tych, którzy mają największe pojęcie o kodeksie, to od kogo mam się uczyć?” — Zapytałam się w myślach, a następnie ziewnęłam przeciągle.
— Nie wyspałaś się, Kuno? — To Kotewkowy Powiew mruknęła do mnie swym delikatnym tonem.
„Przecież ona musi znać kodeks! A przynajmniej jego część...” — nagła idea przeszła przez mój łebek.
— Kuno? — Przymrużyła oczy, gdyż nie podałam jej odpowiedzi.
— Wybacz, że nie odpowiadam ci na pytanie, jednak się zamyśliłam. — Wyciągnęłam z futra łodyżkę, na którą natrafiłam. — Wiem, że moje pytanie może wydawać się dziwne oraz nieczęste, jednak chciałabym wiedzieć, czy znasz kodeks wojowników... no i może medyków.
— Kodeks wojownika znam bardzo dobrze, ponieważ to on stanowi podstawę, która odpowiedzialna jest za podtrzymywanie wszystkich czterech klanów. — Podniosła wzrok ku górze, a następnie opuściła go na mnie. — Kodeks medyka nie jest mi w zupełności obcy, jednak nie jest on tak ważny, jak kodeks wojowników.
— A czy mogłabyś mi opowiedzieć o obydwu kodeksach? — spytałam, chcąc wiedzieć, co bardziej może pasować na moją przyszłą ścieżkę.
— Jasne! Może najpierw zacznijmy od kodeksu wojowników, hm?
Skinęłam głową oraz nadstawiłam uszu.
— Pierwsza zasada mówi, że należy chronić swych pobratymców nawet za cenę własnego zdrowia czy życia. Pamiętaj, że każdy kot, który posługuje się kodeksem, jest twoim sojusznikiem, jednak na pierwszym miejscu zawsze należy postawić klan.
— Czyli mogę mieć przyjaciół w innych klanach? — spytałam, czując, że nie rozumiem.
— Oczywiście, jednak nie będziecie spotykać się często ze względu na podział między granicami.
— Są jakieś wyjątki?
— W każdą pełnię księżyca organizowane są pokojowe zgromadzenia, w których uczestniczą koty czterech klanów. Permisje, by w nich uczestniczyć, zwykle daje przywódca.
Pokiwałam głową. Musiałam wiedzieć wszystko, co mogło mnie czekać i co mogło mi się przydać, a jednak nie czułam szczęścia z czerpania tej całej wiedzy. Granice musiały być czymś ważnym, skoro potrafiły rozdzielić koty tak skutecznie, że nawet znajomość nie potrafiła ich naruszyć. Tylko jak one wyglądały? Podejrzewałam, że granicami są kolczaste krzewy, które swą ostrością rozdzielają wszystkich i wszystko. Musiałam mieć pewność, musiałam o tym wiedzieć teraz, więc zapytałam:
— A jak wyglądają granice?
Piastunka zastrzygła uszami.
— W zasadzie, to ich nie widać. Są jedynie w głowach tych, którzy przestrzegają kodeksu, co nie oznacza, że ich nie ma.
Nie rozumiałam. Jak można przestrzegać czegoś, co nie istniało? Czy jedyną rzeczą, która była w stanie zatrzymać naszą potrzebę do kontaktu z kimś, spoza określonej grupy społecznej jesteśmy my sami? Przecież to było tak dziwne, a równocześnie przerażające. Strach zaiskrzył w moich oczach.
„Więc to są cztery klany?” — pomyślałam, czując, jak obrzydzenie pulsowało w moich żyłach. Nie chciałam prowadzić życia, w którym miałam być agresywna w stosunku do innych tylko z powodu granic, chociaż z drugiej strony chciałam mieć poczucie tego, że zapewnione jest klanowi bezpieczne miejsce, po którym każdy mógł się przemieszczać. Chęć wyrażenia mojej opinii była ogromna, jednak czy stracę czyjś respekt, czy szacunek, jeśli to zrobię? Wolałam nie próbować, więc postanowiłam układać nastroszone z przejęcia futro, które stało tak pionowo, że można by je uznać za krzew o licznych, półdługich kolcach.
— Jeśli cokolwiek jest nie tak, możesz mi powiedzieć. — Kotewkowy Powiew była wyraźnie zaniepokojona tym, jak bardzo zjeżone jest moje futro.
— To przez ekscytację. — Nie zamierzałam jej niczego wyjawiać. — Co jeszcze stanowi zasady kodeksu?
Piastunka zmierzyła mnie spojrzeniem swych czujnych oczu.
Wzięłam kilka głębokich oddechów. Przydałby mi się tymianek, który jak słyszałam, działał przeciwstresowo. Pomimo braku tego zioła w moim „magazynku” udało mi się jakoś uspokoić. Futro moje leżało już spokojnie, oddech drastycznie zwolnił, a stres schował się gdzieś w środku mnie.
— Dobrze, więc druga zasada mówi, że każdy klan jest wspaniały i niezwykły.
— To całkiem proste. Jest w tym coś głębszego? — spytałam.
— Nie, nie sądzę.
— Dobrze, więc możemy przejść dalej. — Nie chciałam zbytnio zagłębiać się w tradycje mojego czy innych klanów, w obawie, że ponownie usłyszę coś, co wywoła we mnie stres.
— Zasada trzecia daje nam do zrozumienia, że prawdziwy wojownik nie potrzebuje brutalnie atakować innych, by zwyciężyć w bitwie... — Kotewka pod koniec mówiła trochę niepewnie.
Mój pysk zbladł. Jasne to dobrze, że kodeks zabrania nam krzywdzenia innych, jednak jak coś takiego jak atakowanie innych dla wygrania w jakieś bitwie mogło komuś przejść przez myśl? Co mnie czeka, gdy zostanę uczennicą? Czy mój mentor nakaże mi wtedy walczyć? Przecież źle jest krzywdzić innych! Czułam, jak pożera mnie obawa. Dotychczas nie myślałam, że świat może być tak bardzo okrutny. Siłowałam się z futrem, które za wszelką cenę starało się unieść w górę.
— Czy ja będę zmuszona walczyć dla klanu? — zapytałam, ze strachem lśniącym w mych bursztynowopomarańczowych oczętach.
— Tak, jednak to nie będzie zła walka. Będziesz walczyć w obronie tych, na których ci zależy... Poza tym masz jeszcze czas.
— Ale zależy mi na wszystkim, co żyje! — jęknęłam.
— Mi też. Dlatego powstała ta zasada. Rany cielesne bolą, jednak każdy będzie się z nimi mierzyć w czasie bitwy.
— Nie ma innej ścieżki? — spytałam z desperacją iskrzącą w mym głosie.
— Jest droga medyka, jednak strach przed walką nie upoważnia cię do nagłej zmiany drogi, jaką chcesz podążać.
— Ja nie wiem, jaką drogą chcę podążać. Może da się podążać jakąś inną niż rola wojownika? — W moich oczach pojawiła się iskra nadziei.
— Nie, Kuno, nie ma innej ścieżki. Są dwie role, z czego na każdą nałożone jest coś, co może wywoływać w nas strach, smutek czy nawet gniew, ale z czasem odkrywamy, że musimy się z tym mierzyć, by poprawnie wykonać obowiązek, który został nam przypisany.
Westchnęłam. Teraz nie wiedziałam już, kim tak naprawdę pragnę być. Może po prostu zobaczę, co los na mnie rzuci? Chyba lepiej będzie iść dalej, niż się obawiać i stać w miejscu.
„Póki zasady istnieją, będzie ze mną dobrze. Dobrze utworzony system mnie ochroni, niezależnie od tego, kim będę” — pomyślałam, ponownie czując uspokojenie. Byłam gotowa wysłuchać każdej z tej zasad, jeśli dzięki temu mogłam zrozumieć, która ścieżka należy do mnie.
— Czy mogłabyś mówić dalej?
— Nie sądzę, że rozsądnie byłoby mówić ci coś, co wywołuje w tobie tak mocne emocje. Powinnaś teraz odpocząć i powtarzać sobie nowo nabyte informacje. — Przełknęła ślinę. — O ile jesteś na to gotowa.
Nie stawiałam oporu, uznając, że następnego dnia ponownie uda mi się wysłuchać zasad kodeksu. Skinęłam wdzięcznie głową do piastunki, której wyraźnie ulżyło na widok tego, że jakoś udało mi się przyjąć te zasady, a następnie poczłapałam w stronę mojego ciepłego, mszystego posłanka, na którym zwyczaj miałam sypiać. Gdy już do niego dotarłam, zwinęłam się w kłębek. To był dzień pełen emocji, a nawet nie wychodziłam poza żłobek!
Dzień później...
Do moich uszu wleciało melodyjne ćwierkanie ptaków. Uwielbiałam to, jak miłe są ich małe głosiki, jednak nie chciałam się podnosić z miłego posłania, na którym jeszcze chwilę temu chrapałam w najlepsze. Pomimo mojej niechęci do wstawania, poczułam, jak moje futro nagrzewa się od słabych promyczków słońca, które cudem przedostały się do żłobka. Westchnęłam, a następnie podniosłam się z ziemi. Przeciągnęłam się powoli i dokładnie. Miałam nawet wrażenie, że słyszałam, jak coś strzela mi w kościach. Byłam nie tylko zmęczona, ale i głodna. Rzecz w tym, że nie chciało mi się wychodzić na dwór, by nie oberwać chłodną bryzą. Westchnęłam ponownie i wyszłam. Moje łapy przypominały mi teraz szargane na wietrze źdźbła trawy, ponieważ wahały się na chwilę, by następnie szarpnięte przez lekką wichurę postawić pewny siebie krok. Cudem udało mi się dojść do sterty, chwycić rybę i wrócić. Gdy ponownie znajdowałam się przy moim posłaniu, wgryzłam się w rybę. Ciekawiło mnie, czym żywią się inne klany, jednak Kotewkowy Powiew dopiero rozbudzała się, a ja nie chciałam jej przeszkadzać. Pamiętałam jednak o zasadach, które wczoraj mi przekazała i choć powtarzałam je przed snem, to pragnęłam poznać ich więcej. Odczekałam więc trochę i podeszłam do piastunki.
— Dzień dobry, jak ma się kodeks, Kuno? — miauknęła do mnie, gdy tylko zobaczyła, że do niej podchodzę.
Nie wiedziałam jak mam jej odpowiedzieć. Wczorajszy dzień był naprawdę ekscytujący i ciekawy, jednak piastunka przedstawiła mi też to, co sprawiło, że zwątpiłam w drogę, jaką chcę wybrać i dalej tkwię tu, w żłobku, wątpiąc. Nie chciałam jednak pozostawiać jej w napięciu, więc miauknęłam:
— Dobrze było mi poznać jego zasady, które, choć były interesujące to także po części... Straszne.
— Wiem, że to wszystko cię wystraszyło, jednak poznałabyś zasady kodeksu prędzej, czy później. Jednak zdarzyło mi się powiedzieć, coś, na co jesteś na pewno za mała.
— To bez znaczenia, chcę poznać więcej zasad. Jednak zanim zaczniemy, pragnę się ciebie zapytać o to...— przejechałam łapką po futerku za uchem —... czy inne zasady też są takie brutalne?
— Nie martw się. Zapewniam cię, że nie są — odparła.
— Więc możesz kontynuować to no... To, z zasadami kodeksu wojownika.
Ułożyłam się więc wygodnie, podczas gdy piastunka zaczęła przygotowywać się do ułożenia wypowiedzi, która podałaby mi to, co chciałam wiedzieć. Czułam się troszkę źle z tym, że marnowałam jej czas na te wszystkie zasady z kodeksem. Musiałam jednak być w pełni sił na początku mojego szkolenia, od tego zależał sposób, w jaki postrzegać mnie będą inne koty! Nie mogłam zawieść mojego przyszłego mentora ani samej siebie.
— Dobrze, więc możemy przejść do kolejnej zasady... Skończyłyśmy na regule drugiej?
— Już skończyliśmy trzecią. — Poprawiłam.
— Dobrze, więc reguła czwarta mówi, że starsi, karmicielki oraz kocięta jedzą przed wojownikami czy uczniami. Ta zasada powstała dlatego, że żadne z wcześniej przeze mnie wymienionych nie jest w stanie polować.
— Założę się, że starsi zapomnieli, jak się poluje i dlatego trzeba robić to za nich!
Kotewkowa pokręciła głową. W jej oczach błysnęło lekkie rozczarowanie, które nieco mnie speszyło. Nie wiedziałam w końcu, co powiedziałam źle, a ona patrzy na mnie tak, jakbym, chociażby rzuciła w nią śniegiem!
— Starszyzna walczyła za twoją i moją przyszłość. Z grzeczności nie wolno nam zmuszać ich do harówki — powiedziała mi takim tonem, jakby było to oczywiste. — Powinniśmy oddać im należyty szacunek i nigdy nie oczekiwać za to wdzięczności.
— Dobrze, a co z kociętami? Pewnie, gdybyśmy mieli możliwość, to wybieglibyśmy w poszukiwaniu czegoś jadalnego.
— Tak, to zrozumiałe, ale jesteście zbyt mali, za czym idzie za mało obeznani. Nie moglibyście w żaden sposób uchronić się przed czymś, co może być kilka razy większe od was.
— Moglibyśmy uciekać.
— Brak koordynacji sprawiłby, że upadlibyście na twardą glebę, a przez to dalibyście czas na dogonienie się.
Parsknęłam, nie dowierzając. Przypomniał mi się jednak upadek na śnieg, który zaliczyłam przez czysty przypadek. Trochę dziwnie było mi przyznać przed samą sobą, że piastunka naprawdę potrafiła przewidzieć scenariusze, o których ja nie posiadałam żadnego pojęcia. Pomimo niezadowolenia, które iskrzyło w mym sercu, miauknęłam do niej:
— Wybacz, że tak bardzo wypytuje cię, o rzeczy oczywiste.
Piastunka zastrzygła uszami. Jej delikatny niczym bryza w ciepłe dni uśmiech lśnił na jej pysku. Musiała czuć dumę z tego, jak wielkim jest dla mnie autorytetem, choć nigdy otwarcie mi się do tego nie przyznała. Podziwiałam ją. Była doświadczona, mądra, cierpliwa. To idealny wzór dla mnie! Chyba muszę częściej prosić ją o rady, bo dzięki temu, na pewno zyskałabym większe doświadczenie i szacunek!
— Chcesz przejść dalej czy może masz jakieś inne pytania dotyczące tej zasady? — spytała mnie nagle.
— Przejdźmy dalej.
— Piąta zasada nie pozwala uczniom żywić się czymkolwiek ze sterty zwierzyny, dopóki nie złapią czegoś dla członków starszyzny.
— Yhm... No dobrze, nie mam co do tego żadnych pytań. Jak brzmi szósta reguła? — miauknęłam, już gotując się na ciekawą odpowiedź.
— W każdą pełnię księżyca odbywa się pokojowe zgromadzenie czterech klanów. Podczas takiego zgromadzenia nie wolno wywoływać bójek.
Kiwnęłam głową. Już wczoraj opowiadała mi o tym całym „zgromadzeniu". Teraz naprawdę zaczęło interesować mnie, jak wygląda takie spotkanie. Miałam nadzieje, że już niedługo uda mi się zaspokoić moją ciekawość, choć do dnia mojego mianowania zostało jeszcze trochę czasu. Już wyobrażałam sobie te wszystkie lokacje, miejsca i zwyczaje, jakie pokaże mi mój nowy mentor bądź mentorka. Zaczęłam nerwowo układać moją sierść, jak gdybym zaraz miała zostać mianowana. W zasadzie to wciąż nie wiedziałam na kogo, jednak domyślałam się, iż najpewniej będę uczennicą wojownika. Może w głębi mego serca liczyłam na inne rozwiązanie, jednak skoro innego rozwiązania nie była, to chyba pozostawało mi kroczyć tą ścieżką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz