Po księżycu, kiedy zamieszkał z Lwem
— Lwie, Lwie! Pobawisz się z nami? — pisnąłem. Złocisty, duży kocur odwrócił się do mnie.
— Nami? — zapytał. Mała, o rdzawej kolorze futerka, wskoczyła na Lwa.
— Mam cię! — mruknęła Misty. Zaśmiałem się.
"Powalimy go na ziemię, i rzucimy go wronom na pożarcie" pomyślałem. Biegałem wokół Lwa jak szalony. Misty gryzła go w ucho, tak żeby nic mu się nie stało. Zabawa kręciła się w najlepsze, kiedy Lew się schylił, wskoczyłem mu na grzbiet.
— Jedź, jedź! — rzuciłem. Czuć było, jak większy napiął mięśnie. Łapkami chwyciłem się jego grzywy. Kocur zaczął biegać wokół Misty, a ta próbowała nas złapać.
— Hej! To nie fair, czekajcie! — krzyczała naburmuszona. Lew po kilku minutach biegu, zmęczył się. Kiedy poczułem to, zeskoczyłem z niego.
— Pobawimy się koło krzaków? — zapytała Misty. Kiwnąłem głową i pośpieszyłem za nią. Lew obserwował nas kątem oka. Po chwili usłyszałem kroki, zaciekawiło mnie to. Ruszyłem jego kierunku.
— Lwie! Tam ktoś jest — mruknąłem. Złocisty kocur też coś usłyszał, napiął mięśnie i wstał z miejsca.
— Chodźcie za mnie — rozkazał.
— Kto tu idzie? — szepnęła Misty. W wejściu pojawiła się ciemna postać. Zrobiłem duże oczy i stanąłem za naszym obrońcą.
— Kto to? — pisnąłem. Kiedy ciemna postać wyszła z cienia, wyglądała pogodniej. To był kot! Kogoś mi przypominał. Lew podbiegł do przybysza; on też go znał? Ruszyłem bliżej i rozpoznałem w nim dawnego współklanowicza.
— Pochmurny Płomień! — pisnąłem.
— Mniszku ty żyjesz! — krzyknął kocur.
— Co tu robisz? — zapytał Lew.
— Erm… No tak… — wydukał.
— Mniszku, idziesz?— zapytał Pochmurny Płomień.
— Tak, tak… Idę! — krzyknąłem. Ruszyłem z miejsca, zacząłem kierować się w kierunku mentora. Kiedy stanąłem koło niego, weszliśmy prosto do lasu.
— Co będziemy robić? — dociekałem. Pochmurny Płomień zmarszczył brwi, chwilę się zastanowił i zabrał głos.
— Wspinanie się na drzewa! — odrzekł. "Co on znowu wygaduje… Ja po drzewach?! Najlepiej być na dachu, nie spadniesz i nic sobie nie robisz. A drzewo? Łapa ci się osunie i po kłopocie. Nie mam kilku żyć, żeby tam się wdrapać" pomyślałem. Stanęliśmy koło drzewa, chudego, suchego drzewa.
— Zaczynajmy — powiedział. Wysunąłem pazury. Niepewnie zacząłem wchodzić na konar. To nie skończy się za dobrze. Z trudem znalazłem się na szczycie, spojrzałem się w dół. Byłem wysoko… Za wysoko.
— Mniszku! Nie panikuj tak, nawet nie jesteś wysoko! — zapewnił go Pochmurny Płomień.
"A to tak. Faktycznie nie byłem za wysoko, ale dla mnie to wygląda jak… Jak klif! Taki duży i straszny klif. Nie dam rady zejść, bo zaraz spadnę!" przeraziłem się.
— Teraz wskocz na drugie drzewo! — ponownie krzyknął. Zacząłem stawiać malutkie korki, w stronę gałązki.
— Jak nie dasz rady, to schodź! — powiedział. Kiwnąłem głową, z prędkością światła znalazłem się na ziemi. Nigdy więcej! Mentor spoglądał na mnie z zażenowaniem.
— Jedź, jedź! — rzuciłem. Czuć było, jak większy napiął mięśnie. Łapkami chwyciłem się jego grzywy. Kocur zaczął biegać wokół Misty, a ta próbowała nas złapać.
— Hej! To nie fair, czekajcie! — krzyczała naburmuszona. Lew po kilku minutach biegu, zmęczył się. Kiedy poczułem to, zeskoczyłem z niego.
— Pobawimy się koło krzaków? — zapytała Misty. Kiwnąłem głową i pośpieszyłem za nią. Lew obserwował nas kątem oka. Po chwili usłyszałem kroki, zaciekawiło mnie to. Ruszyłem jego kierunku.
— Lwie! Tam ktoś jest — mruknąłem. Złocisty kocur też coś usłyszał, napiął mięśnie i wstał z miejsca.
— Chodźcie za mnie — rozkazał.
— Kto tu idzie? — szepnęła Misty. W wejściu pojawiła się ciemna postać. Zrobiłem duże oczy i stanąłem za naszym obrońcą.
— Kto to? — pisnąłem. Kiedy ciemna postać wyszła z cienia, wyglądała pogodniej. To był kot! Kogoś mi przypominał. Lew podbiegł do przybysza; on też go znał? Ruszyłem bliżej i rozpoznałem w nim dawnego współklanowicza.
— Pochmurny Płomień! — pisnąłem.
— Mniszku ty żyjesz! — krzyknął kocur.
— Co tu robisz? — zapytał Lew.
— Erm… No tak… — wydukał.
Teraźniejszość
— Mniszku, idziesz?— zapytał Pochmurny Płomień.
— Tak, tak… Idę! — krzyknąłem. Ruszyłem z miejsca, zacząłem kierować się w kierunku mentora. Kiedy stanąłem koło niego, weszliśmy prosto do lasu.
— Co będziemy robić? — dociekałem. Pochmurny Płomień zmarszczył brwi, chwilę się zastanowił i zabrał głos.
— Wspinanie się na drzewa! — odrzekł. "Co on znowu wygaduje… Ja po drzewach?! Najlepiej być na dachu, nie spadniesz i nic sobie nie robisz. A drzewo? Łapa ci się osunie i po kłopocie. Nie mam kilku żyć, żeby tam się wdrapać" pomyślałem. Stanęliśmy koło drzewa, chudego, suchego drzewa.
— Zaczynajmy — powiedział. Wysunąłem pazury. Niepewnie zacząłem wchodzić na konar. To nie skończy się za dobrze. Z trudem znalazłem się na szczycie, spojrzałem się w dół. Byłem wysoko… Za wysoko.
— Mniszku! Nie panikuj tak, nawet nie jesteś wysoko! — zapewnił go Pochmurny Płomień.
"A to tak. Faktycznie nie byłem za wysoko, ale dla mnie to wygląda jak… Jak klif! Taki duży i straszny klif. Nie dam rady zejść, bo zaraz spadnę!" przeraziłem się.
— Teraz wskocz na drugie drzewo! — ponownie krzyknął. Zacząłem stawiać malutkie korki, w stronę gałązki.
— Jak nie dasz rady, to schodź! — powiedział. Kiwnąłem głową, z prędkością światła znalazłem się na ziemi. Nigdy więcej! Mentor spoglądał na mnie z zażenowaniem.
<Pochmurny Płomieniu?>
[435słów]
[przyznano 9%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz