Ostrzeżenie: Opowiadanie porusza wątek postępującej choroby psychicznej.
teraźniejszość
Ostatnich parę tygodni było spokojnych. Można być wręcz powiedzieć, że zbyt spokojnych. Podniesione jakiś czas temu plotki i szepty w klanie, powoli się wyciszały, a wraz z nimi energiczny sposób bycia Karasiowej Ławicy.
Zimowy mróz powoli tajał, odsłaniając coraz to większe połacie zielonych traw. Gdzieniegdzie z całą swoją kolorowością dumnie prężyły się fioletowe krokusy oraz nieco bardziej nieśmiałe żonkile. Również ptactwo wszelakie, jakby nieco bardziej orzeźwione cieplejszymi promieniami słońca, żwawiej podskakiwało na wysokich gałęziach drzew. Z całym swoim świergotem i furkotem zagłuszały wszystkie inne dźwięki. Również rzeka zdawała się powoli budzić z długiego zimowego snu. Lód dawno popękał. Teraz jedynie od czasu do czasu gdzieś można było zauważyć ospałą, białą, plamę kry na ciemnej tafli wody. Świat budził się do życia. Jednak nastrój w rodzinie Skrzelowego Szeptu był zgoła odmienny. Właściwie wręcz dogorywał ostatnimi ochrypłymi westnięciami. Zwykle radosna i pełna życia Karasiowa Ławica, teraz coraz rzadziej zabierała głos. Ponadto zaczęła z pasją unikać przebywania z siostrą czy matką. Skrzelowy Szept czuł głębokie ukłucie żalu, a może nawet poczucia winy? Wiedział, że całe to zamieszanie było wynikiem usiłowań Karaś w próbach doprowadzenia do równości czekoladowych kotów. Wiedział, że tak długo, jak inne koty będą kojarzyć kotkę z nim, przysporzy to jedynie więcej problemów. A tych kotka miała wystarczająco, biorąc pod uwagę ostatnio podejrzanie nisko opuszczony ogon.
Relacja pomiędzy rodzeństwem była bardzo niepewna. Krabik już praktycznie całkowicie go ignorowała, a Karaś często niby to przypadkiem wpadała na niego podczas polowań. Skrzelik z kolei unikał ich obu. Była to niesamowicie dziwna zabawa w gonitwę, szczególnie że nie bawili się w nią od czasów kocięcych. Pomimo bycia oficjalnym wojownikiem, Karaś ostatecznie była szybsza, sprawniejsza i wybitna w technikach tropienia. Często więc kończyło się na przyłapaniu go na nieudolnej próbie wyślizgnięcia się spod czujnego oka kotki.
Ostatnio coraz częściej rozmyślał: co by było, gdyby porzucił klan? To nie tak, że rzeczywiście był przydatny… Prawdę mówiąc, ostatnio sprawiał same problemy. Reputacja jego siostry mogła jedynie zyskać, jeżeli by zniknął. Algowa Struga też od czasu do czasu otrzymywała krzywe spojrzenie od wiecznie podejrzliwej Mandarynki, a Krabik byłaby pewnie przeszczęśliwa, mogąc się pozbyć takiej skazy na rodzinie. Krzycząca Makrela również ostatnio zaczął coraz częściej znikać. Nie pojawiał się przez wiele dni z rzędu*, po czym wracał zmęczony z dużą ilością zwierzyny. O Ryjówkowym Uroku praktycznie nie musiał już rozmyślać. Czuł, jakby jego własna matka się go wstydziła. To było naprawdę bolesne. Ale chyba… Powoli się przyzwyczajał? Jeżeli rzeczywiście jest to rzecz, do której można się przyzwyczaić.
Szczególnie trudne były dni, kiedy słyszał te wszystkie szepty i plotki dookoła. Jakby ich kompletnie nie obchodziło, że wszystko słyszy.
~ Jest takim beznadziejnym wojownikiem prawda?
~ Co on w ogóle sobie myśli?
~ Znowu przyniósł jakieś truchło. Absolutnie bezużyteczne!
I tak w kółko i, kółko i kółko… Czasem czuł, jakby świat kręcił się dookoła, a syczące obelgi zalewały go ze wszystkich stron. W takich chwilach lubił biec do przodu, co sił w łapach. Wtedy wiatr zagłuszał wszystkie dźwięki.
Potem była cała sprawa z Kazarkową Śpiewką. Kocur nie do końca był na bieżąco z całym tym zamieszaniem, ale wiedział, że wygnanie kotki tylko pogorszyło jego stanowisko w klanie. W końcu to kolejny czekoladowy kot, który wypadł z łask. Z jego pokolenia pozostał tylko on i Skacząca Cyranka, ale kuzynka zdawała się również raczej ignorować kocura. Głęboko pod futrem czuł nadchodzące ciężkie czasy. Po raz pierwszy w życiu poczuł się naprawdę dorosły. Wręcz stary. Zmęczony tymi wszystkimi napięciami i niedomówieniami. Tęsknił za prostotą swojego dzieciństwa. Tęsknił za czasem, kiedy jego jedynym problemem był zbyt pełny brzuszek mleczka. Wszystko to zdawał się jakoś takie błahe. Takie mało ważne.
***
Noc, kiedy to się stało, był naprawdę spokojna i zaskakując ciepła. Skrzelik jak zawsze wcisnął się w kąt legowiska wojowników, tuż przy boku siostry i nie myśląc wiele, zamknął oczy. Następnego dnia Szyszkowy Zagajnik został znaleziony martwy. Odszedł spokojnie. We śnie. Z kimś, kogo kochał. To była dobra śmierć. Wszyscy tak mówili.
Pozostawiło to nową ziejącą ranę w jego już i tak poobijanym sercu. Czekoladowy kocur ciężko przeżył tę stratę. Szyszkowy Zagajnik był dla niego zawsze tak dobry. Nigdy go nie strofował ani nie pouczał, ani nie obgadywał za plecami. Zawsze z wielką wdzięcznością dziękował za świeży mech, a następnie swoim ciepłym, nieco zachrypłym głosem opowiadał historie ze swojej młodości. Ile z nich było bajką a ile prawdą, Skrzelik nie wiedział. Ale czy to rzeczywiście było ważne? Tęsknił za kocurem. Mało kto w tym klanie okazywał mu tyle życzliwości. Nawet jego własna matka nim gardziła.
Plany ucieczki, z odległej mrzonki, przerodziły się w kuszącą możliwość. Na dobrą sprawę nic go tu nie trzymało. Oczywiście! Tęskniłby za swoją rodziną i za księżniczką! Jednak nie mógł się oszukiwać. Naprawdę zdjąłby dużo napięcia z całego klanu, gdyby po prostu zniknął. W końcu to i tak było coś, czego spodziewano się po czekoladowym kocie. Może jednak w tych opowieściach od Sroczej Gwiazdy był prawda? Może czekoladowe koty były przeklęte?
~ Skrzeliku?
Cichy szept przy jego uchu, sprawił, że ospały chłodnym porankiem kocur, skoczył na równe nogi.
— K-k-kto tam?!
~ To ja.
Głos znowu przemówił. Tym razem dobiegał od jego prawego boku. Odwrócił głowę z zawrotną prędkością i zaraz nastroszył sierść na grzbiecie.
— K-kim jesteś?! T-to t-terytorium Klanu Nocy!
Pisnął całkowicie nie męsko kocur. Oblany czernią kot, o równie czarnych ślepiach, przekrzywił jedynie głowę.
— Odejdź!
Wrzasnął ponownie Skrzelik.
— Skrzelik? Wszystko w porządku?
Zdziwiony głos Karasiowej Ławicy odezwał się za jego plecami. Podskoczył ponownie i za chwilę zaśmiał się całkiem niezręcznie. W kompletny amoku zaczął desperacko wygładzać futro na plecach.
— O-o! N-nie widziałem Cię! W-w-wszystko w-w p-porządku
Chociaż w ostatnim czasie jego problem z jąkaniem zdawał się poprawić, teraz wrócił z podwójną siłą.
— Słyszałam, jak krzyczysz przez sen, coś się stało? Kogoś chciałeś odstraszyć, czy to ktoś z klanu, kto był dla ciebie ostatnio niemiły i teraz do ciebie wraca we śnie? — kotka patrzyła się na brata badawczo.
— J-ja... - kocur zawahał się przez chwilę. W końcu. Czy to naprawdę jakiś obcy kot wtargnął na ich terytorium? Mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek zdołał przemknąć tak blisko obozu niezauważonym. Może to tylko jego cień, poruszony nocnym wiatrem. — N-nie, nie to nic! Coś mi się wydawało.
Odparł, ale w jego głosie wyraźnie brakowało przekonania. Obejrzał się raz jeszcze przez ramię dla pewności. Jednak w zacienionych krzewach, chronionych od blasku księżyca, już nic więcej nie dojrzał.
— P-przepraszam, że cię obudziłem.
Przez chwilę patrzyła na kocura, nie wierząc mu do końca.
— Nic się nie stało — mruknęła w końcu. — Ale mów mi, gdy ktoś cię zaczepia.
Skrzelik poruszył niespokojnie ogonem. Karaś naprawdę musiała przestać tak o niego dbać. To nie było dla niej dobre. A poza tym radził sobie prawda? To, że widział jakąś ciemną postać, która do niego mówiła to całkiem normalne co nie? Nic przerażającego!
— Hej‐j, ja… Jestem już wojownikiem, wiesz? Nie musisz mnie aż tak bronić.
— Oh. No tak — jej głos był trochę dziwny, tak jakby poczuła się nieswojo. Zamilkła na dłuższą chwilę. — Nie wiem jak ty, ale ja już dziś nie zasnę, idę zapolować.
Patrzył jeszcze chwilę za jej znikającym w zaroślach ogonie. Czy ja zasmucił? Tak trochę to brzmiało. — To dla twojego dobra, siostrzyczko.
** - Wszystkie dialogi rozpoczynające się od "~" są wynikiem halucynacji/omamów słuchowych