BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.W Klanie Klifu
Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.W Klanie Nocy
Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.W Klanie Wilka
Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.W Owocowym Lesie
Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)
Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)
12 października 2024
Od Turkawki
Kotka jadła nie tak dużą mysz, co mogło nie nakarmić jej w pełni. Podniosła wzrok znad zwierzyny, patrząc na brata.
— Muszę odpoczywać — odpowiedziała mu, odrywając się chwilę od jedzenia.
— Ale to nie było zaraźliwe? Ja nie chcę być chory! — pokręcił głową, wyrażając swoje kaprysy.
— Chyba nie… — spojrzała na niego ze słabym uśmiechem.
— Mam taką nadzieję — pokiwał na chwilę zamyślony, aż w końcu położył się na ziemi. — Wliczając, że powinienem być wielbiony przez wszystkich, to przez schorzenia nie chcę — przybrał poważniejszą maskę na pysku. — Ich komplementy pewnie są do bani. Bo co powiedzą? ,,Hej jestem chorobą i uwielbiam chorować innych, a ty wydajesz się do tego idealny”. To sensu nie ma — prychnął, przewracając oczami.
Siostrzyczka słuchała go, kończąc swoje jadło. On zaczął wypowiadać się na temat jakichkolwiek kłopotów ze zdrowiem. Może były one dziwnie skomplikowane, ale w jego świadomości brzmiały normalnie i spójnie. Bo co to za radość z bycia schorowanym? No żadne szczęście!
Wyleczona: Stonka
28 sierpnia 2024
Od Turkawki
Kocur przeturlał się, mając chwilę patrzenia na pazury swojej siostry. Zatrzymał się na brzuchu, wpatrując się w brodę Szmaragd, która zielonymi oczami obserwowała jego wygłupy.
— Musisz spróbować! — poradził jej, zakładając łapę na łapę. Ona spojrzała na niego pytającym wzrokiem. — Ten kawałek ziemi jest najwygodniejszy! — wiatr mierzwił jego długie futro, na co on mlasnął zirytowany. Wspiął się na łapy i posłał kotce bliżej nieokreślone spojrzenie.
— Pójdziemy już do środka? — spytała się go, machając ogonem w jedną i drugą stronę.
— Hmm — zamyślił się, jednak w końcu przytaknął. Razem wstali i poszli do środka szopy. Usiedli w pobliżu miejsca, które służyło do spania. Po chwili srebrna zaczęła drapać się po uchu. — Mrówki weszły ci do ucha? — zapytał zaczepnie ze szczerbatym uśmiechem. W końcu miała w nich wielką kępkę włosów! Pewnie mrówki chciałyby w nich zamieszkać. Patyczkowa nic nie odpowiedziała, tylko zaczęła bardziej rozdrapywać część, która sprawiała jej dyskomfort. Kocurek zmartwił się lekko, zachowując nadal tę samą maskę. — Może pójdziemy do Skowronek?
Koteczka podniosła się, najwyraźniej zgadzając się na propozycje brata, który również wstał i podreptał za nią. Zielonooka miała lekko podniesiony ogon do góry. Za to on nie wykazywał większych emocji oprócz śmiechu.
— Skowronek? — zapytał, zwracając się do starszej kotki. Ona odwróciła się do niego. — Coś się stało mojej siostrze — oznajmił, siadając wygodnie. Siostrzyczka spojrzała na niego z widocznie zirytowaną miną. — No co?
— Podejdź tutaj — poklepała łapą obszar obok siebie. Kotka usiadła w skazanym przez starszą kocicę miejscu.
Turkawka odwrócił głowę, gdy szylkretka zaczęła pytać i badać srebrną. Obserwował to ściany, to swoją łapkę, nadal jednak przysłuchując się rozmowie. Znudziło mu się czekanie na koniec lekarskich pogawędek, więc zaczął szukać kogoś, kogo mógł obserwować. Padło to na Stonkę, która leżała po drugiej stronie szopy. Zmrużył czujnie oczy, chcąc podejść, jednak do jego nozdrzy dotarł dziwny zapach. Przeniósł spojrzenie na kotki.
— Użyjemy mysiej żółci, by pozbyć się tego kleszcza — powiedziała szamanka, trzymając w łapie mech nasączony jakąś cuchnącą cieczą w żółto-zielonym kolorze.
— Kleszcz? Mogę zobaczyć? — zapytał kocurek, przybliżając się do długowłosej. Przyglądał się pasożytowi, który przyczepił się w okolicy ucha jego krewnej. — Ooo! Większy od mrówki! — wyraził swoje zdanie z chichoczącą minką, odsuwając się od niej, aby calico mogła nałożyć tę nieokreśloną substancję na szkodnika. Szmaragd wbiła w niego swój zielony wzrok pełnym dezaprobaty, gdy ten nie wytrzymał i zaczął śmiać się, że jeszcze chwila, a kleszcz zjadłby jego patyczkową siostrę.
Wyleczona: Szmaragd
14 lipca 2024
Od Turkawki CD. Diamenta
— Tatoo, jus? — zniecierpliwiony, wiercił się i błagał, by w końcu mógł wyjść i udać się poza obszar szopy.
Starszy wymruczał coś nie zrozumiałego, wciąż myjąc kociaka. Znużony zielonooki, zmrużył oczy i zaczął powątpiewać, że wyjdą z tego miejsca.
— Gotowe!
Kociak od razu zerwał się i podskoczył z zachwytu. Czas zabawy był zdecydowanie najlepszy. Mógł bez liku turlać się, obserwować, uczyć się. A przede wszystkim otrzymywać komplementy! Wybiegł z azylu, nie czekając na rodzica. Tata zdąży go dogonić, był tego pewien. Usiadł, kładąc ogon na łapy.
— Oj, oj — wymiauczał srebrny, obdarowując zielonookiego spojrzeniem. — Powinieneś być cierpliwy.
— Ale ja jestem cerpiwy — wyznał powoli, robiąc maślane oczka w stronę rodzica. — Pszecez jestem gszecny… — po westchnieniu tygrysio pręgowanego, wstał i przytulił się do jego łapy. — Plawda?
Wpatrywał się w niebieskie oczy, a po kilku uderzeniach serca kocur w końcu przytaknął. Młodszy z uśmiechem odskoczył od niego, ciesząc się z jego chytrego planu. Przykucnął, wyczekując na odpowiedni czas, by skoczyć. Jego celem był leżący kolorowy liść, który nie należał do grupy tych małych. Zdecydowanie był wysokich rozmiarów, był to pierwszy duży listek, którego kociak widział w swoim życiu. Skoczył, kiedy poczuł, że lada moment, a ten ucieknie. Złapał go i chwilowo gryzł roślinę, która spadła z drzewa. To go nieco zmęczyło! Puścił zabawkę i położył się, zakładając jedną łapę na drugą. Nie lubił tego rodzaju roślinek. Szczególnie tych, które patrzyły na niego krzywo! Wolał już tę nieszczęsną babkę lancetowatą, zjadaną przez Stonkę.
— Bardzo ładnie, synku — pogratulował jego skok srebrny z wielkim uśmiechem. Cętkowany był ucieszony dobrym słowem i zaczął machać swoim puchatym ogonem. — Potem poćwiczymy, co ty na to? A teraz może pójdźmy poza ogród, ale bądźmy ostrożni.
— Ne chce — mruknął tylko i wstał do pozycji siedzącej, przejeżdżając językiem po piersi. Zaczął pielęgnować niedbale swoje futro, aby praca jego taty nie poszła tak szybko na marne.
— Hm? Nie chcesz zobaczyć, co jest poza ogrodem? — dopytywał kocur, zmrużonymi lekko oczami. Zielonooki myjąc łapę, pokiwał poważnie głową.
Kocurek poprawił swoją grzywkę, która zakrywała lekko jego piękne oczęta i podniósł się, wbijając pazurki w ziemię. Postanowił zobaczyć, czy jest więcej jego wrogów. Podszedł do różnokolorowej sterty, która była mniejsza od niego. Względem wzrostu miał zdecydowanie szanse. Wsadził swoją kończynę w tę grupę listków i zaczął je rozwalać, udawając jakiegoś stworka. Czuł na sobie spojrzenie Diamenta, który obserwował, jak bawi się w niszczenie jego nieprzyjaciół. Po rozglądaniu się na swoje dokonanie przeniósł tęczówki na jakiś dziwny kształt z kolczastą sierścią. To coś zbliżało się do niego z małą prędkością. Zatrzymało się przy jego białych łapkach. Srebrny nie wytrzymując, odbiegł od tego zwierzątka. Było to straszliwe, ale on się wcale tego nie bał! Najzwyczajniej był tym zaskoczony. Nie wiedział co to za istotka! Schował się za łapą jego tatusia z lekko najeżonym futrem i wbił w jego pysk pytające spojrzenie. Chciał się dowiedzieć, co to było.
Od Turkawki
— Tulkawko, cio tiam lobis? — jego niebieska siostra podeszła, schylając łebek w stronę jego ślepi.
— Aaaa Stonko, zaslanas mi — zmarszczył oczy, patrząc na dymną. Kotka odsunęła się od niego, okazując mu widoczność na dach szopy. Kocurek przewrócił się na brzuszek, wlepiając wzrok na pyszczek zielonookiej. Podniósł się, łapą pokazując, by klapnęła obok niego.
— Tio jak? — zapytała, siadając naprzeciwko niego. Z ciekawością uśmiechnęła się do niego.
— Mlalem… — wytężył umysł, ale wszystkie jego dotychczasowe wymysły, ulotniły się niczym ptaki do ciepłych krajów. Zamiast tego zrobił groźną minę i spojrzał na nią, przechylając lekko główkę do przodu. — Zapomnalem prez cebe — oskarżył ją, patrząc na jej reakcje. Jej szeroko otwarte oczy zdradzały, że nie wiedziała, z jakiego powodu jej brat tak szybko zmienił nastawienie. Po chwili jednak walnęła go końcówką ogona, a go dopadła dawka śmiechu. Z podniesionymi łapkami prawie wywrócił się do tyłu, ale złapał w ostatnim momencie równowagę. I tak by to obrócił, że był to jego pomysł…
— No to moze ja cios wymysle? — zapytała, kładąc łapę na pyszczku. — Nawe mam pomysl! Taki lepsy! Cętkowany spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami. Był pewien, co jego siostra ma zamiar oznajmić.
— Ne, plose ne! — błagał ją, by nie wypowiadała następnych słów. — Po ostatim laze losbolal mne blsusek…i babca Jelyk powiedala, zebym juz ne jad duzo… — posmutniał, przywołując wspomnienia. Jednak szybko przewrócił się na bok, leżąc i patrząc na nos koteczki.
— Sawoty nia jedeeneeee! — nie zwracając uwagi na zielonookiego, uśmiechnęła się, szykując do wyżerania zapasów.
Turkawka zamrugał kilka razy. Nie chciał znów iść do babci i zjadać zioła. Były takie piękne, żal było je tracić. Jednak dał za wygraną siostrzyczce. Ten ostatni raz… Nawet wpadł na pewien pomysł, aby nie pobiec z podkulonym ogonem do babci i błagać ją o zioła, które po zjedzeniu mogły ukazać mu cuda w postaci zatrzymania bólu brzucha.
— No tio tak…to toje — pokazała łapą na stertę, która była mniejsza od kupki przysmaków obok. Dymna wyłożyła przed każdym z nich dwie myszy (kocurek dostał nieco mniejsze od niej), liście babki lancetowatej, jak i innych roślin, które były bezpiecznym pokarmem. Zrobiła to tak szybko, przez co srebrny podejrzewał ją o trzymanie ich niedaleko siebie. Jakby kolejne zawody miała zaplanowane już od kilku dni. — Cas! Stalt!
W jednej chwili Stonka rzuciła się na jedzenie i zaczęła pożerać swoją część. Natomiast jej braciszek ze spokojem podszedł do posiłku i jak szlachta zaczął zjadać jednego gryzonia. Po powolnym posileniu się nią odsunął się od sterty i zaczął odpoczywać. W tym samym czasie, gdy jego siostrzyczka zjadła już połowę swojej części. Spojrzał na nią i wzruszył ramionami, kiedy ta w tajemnicy przed nim podwędziła mu jedną z babek. Po spojrzeniu na drugie zwierzątko z łysym ogonem schylił głowę i zaczął niemrawo go skubać. Jego mina była taka smutna, pozbawiona wszelkiego szczęścia. Jednak przymknął lekko ślepia, nie patrząc na żyjątko. Srebrny kociak był pewien, że niebieska się w końcu zmęczy. Niestety ona nie miała zamiaru się poddawać. Gdy Turkawka skończył zjadać myszkę, ta z kolei kolejny raz podwędziła mu jadło. W ten oto sposób wspinała się ku zwycięstwu.
— Wyglalam!! — krzyknęła z szerokim uśmiechem. Spojrzała na zaskoczonego kocura i pokazała łapą na niezjedzoną górę jedzenia. — Bedes to jad?
Pokręcił zrezygnowany głową i przesunął przysmaki ogonem w jej stronę. Mięso myszy, które nadal czuł, smakowało, jak porażka. Westchnął, mając w głowie, że nie podołał zadaniu.
Od Turkawki
— Śpiący? — zapytała starsza, owijając jego ciałko wokół swojego ogona. Podniósł zielone ślepia i ujrzał babunię, która głaskała go po główce. — Idziemy spać?
Kociak kiwnął głową i poszedł za nią w stronę, gdzie zazwyczaj spali. Szylkretowa podtrzymywała go swoją łapą, by uniknąć jego upadku. Ułożyła się na posłaniu, a z kolei srebrny usiadł niedaleko kocicy. Nie odczuwał konieczności snu, nawet jeśli ta powinność truła mu ogon. Ze śpiącymi oczkami spojrzał na nią i położył swoją kitę na białych łapkach.
— Babcu Jelyk…opowed mi histole…plose… — poprosił ją, przesiadając się bliżej jej futra. Był złakniony opowieściami z jej strony. W jego główce powstała myśl, która nakazywała mu być nieugiętym i poznać wszystkie wydarzenia, które wydarzyły się w życiu całej Kamiennej Sekty.
— Twoje oczka się kleją, kochanie — wymruczała kotka, otulając go swoim ogonem. Robiła to z taką troską, że jej wnuczek najchętniej chodziłby obok niej przez cały czas i byłby chętny do słuchania komplementów od niej.
— Plose… — swoimi pięknymi zielonymi oczami, błagał ją o opowiedzenie czegokolwiek na dobranoc.
Spojrzała na niego zmrużonymi oczami, następnie zamyślona zerknęła na ziemię. Kociak był wykończony po całym dniu, jego organizm domagał się zaśnięcia. Jednak on powstrzymywał się od podtrzymania tego obowiązku.
— Dobrze… — zgodziła się w końcu. Uszy Turkawki nastawiły się, kiedy uśmiechnięty położył się obok kotki ze swojej rodziny. Mimo zmęczenia wymalowanego w ślepiach był skłonny do wsłuchania się w opowiastki o jego najbliższych. — Opowiem ci o mojej babci, a twojej praprababci, Bylicy.
— Plaplabaci — wymruczał zaciekawiony tym tematem.
— Tak. Powiedz By — zaczęła, szeroko otwierając pysk, by kocurek był w stanie usłyszeć ją dokładnie. Powtórzył za nią „By” z szeroko otworzonymi oczami. — Li — miauknęła następne, a cętkowany z gracją wypowiedział na głos „Li”. — Ca — po powtórzeniu tego, babcia pogłaskała go po główce. — Teraz powiedz całość. Bylica — zakończyła uczenie wymawiania imienia takiej wspaniałej osobliwości.
— Bylica — wymruczał uważnie, nieco sepleniąc i wytykając język podczas wymowy. Był zagubiony w sprawie swojej krewnej, którą nigdy nie poznał. Zresztą chciał się nieco powygłupiać.
— Świetnie, brawo — uśmiechnęła się do niego, dumna z jego zainteresowania. Komplement! Spodobało to się Turkawce. W jego głowie zrodziła się myśl, że mogła powiedzieć coś więcej. To byłoby najwspanialszym dobrym słówkiem, które dotychczas otrzymał. Wtulił się w jej objęcia, patrząc na jej pysk ze spokojem i nutką senności w oczach.
— Tio kto to? — zapytał, przekręcając głowę w jedną stronę.
— Moja babcia była bardzo mądra — zaczęła odtwarzać swoje wspomnienia. — Bardzo kochała swoją rodzinę.
— A mne? — zapytał z lekko otwartym pyskiem. Jego praprababcia pewnie była wspaniałą osobistością.
— No jasne, bąblu — dotknęła poduszką swojej łapy jego noska, na co on zaczął z rozbawieniem się wiercić. — Jestem pewna, że właśnie w tym momencie patrzy na ciebie z wielkim uśmiechem.
— Taki duuuuuzym? — wyciągnął kończyny i zaprezentował, o co mu chodziło.
— Ogromnym uśmiechem — Jeżyk polizała go po uchu z miłością.
Po wyobrażaniu sobie, co mogła dokonać jego krewna, mimowolnie zamknął oczy. Opowieść tak go wymęczyła, nie przez to, że była nudna. Bylica spodobała mu się w jego oczach. Szczerze pragnął ją poznać.
— Niech kamienie strzegą cię w sennych krainach — usłyszał od Jeżyk, która poprawiła swój ogon, przykrywając go szczelnie.
Po kilku uderzeniach serca zanurzył się w otchłani snu, szczęśliwy z powodu dowiedzenia się czegoś o swojej rodzinie.
22 czerwca 2024
Od Turkawki do Diamenta
— Widzę, widzę — odpowiedział Diament z uśmiechem na pysku. Pogłaskał łapą głowę syna, który wtulił się w jego kończynę noskiem, po podniesieniu głowy.
— Cio to jes? — zapytał po dłuższej chwili z nieskrywaną fascynacją piękności nieznanych dzieł. Dotknął to łapą, a one nic sobie z tego nie zrobiły. Wspaniałe! Ekscytujące! Niesamowite!
— To są listki — oznajmił mu rodzic, przenosząc wzrok na te rośliny, które nie wiedząc skąd, przyfrunęły. Zapewne, by podziwiać Turkawkę. — Służą one do wyłożenia legowiska, bawienia się… — jego synek spojrzał na niego z wielkimi oczami, przewracając się z własnego pomysłu. Turlając się w stronę jego łap i z powrotem w stronę roślinek, brudził się przez osad na podłożu i cienką powierzchnię tych przedmiotów. — No…lub można się po nich turlać…
Turkawka pokiwał głową zadowolony ze swojego planu i z tego, że jego tata potwierdził wspaniałość ukrytą w jego główce. Tak było ono idealne tak, jak on sam! Przewracając się na brzuch, kichnął, mrugając kilka razy po tym zjawisku. Potrząsnął głową, wstając.
— Uuuu, a to cio? — zapytał, znów patrząc na skupisko wyglądające inaczej niż poprzednie. Było tego mniej i kocurek stwierdził, że na pewno to nie jest to samo. Miało również inne kolory. — Nooo tatooo! — pośpieszał Diamenta, który podszedł do niego, a zakres jego ślepi ujrzał srebrnego. — Popat! Cio to?
— To… — Przeniósł zielone oczy na tatę, który zmarszczył brwi. — To też są…liście. Tylko że jest ich mniej.
— Oh… — ta odpowiedź go nie zadowoliła. Czemu jego rodzic nie mógł powiedzieć, że jest to coś innego? Przecież nie zwróciłby uwagi! To wszystko nie miałoby znaczenia, ponieważ on by w to uwierzył! Nie znał świata, więc nie mógł się temu sprzeciwić! Aby nie pokazać rodzicowi swojego rozczarowania, podszedł do niego i wtulił się w jego futro. — Tato? Gde mama? — zapytał po ciszy przytulania się do niego. Zwrócił główkę w ziemię, prawie płacząc przez to, że jej nie pamiętał. Nie mógł skupić myśli, aby wyobraziły sobie jej pyszczek! Czuł, że to nie jest sprawiedliwe. Nie chciał pokazywać smutku rodzicowi, który by się pewnie zmartwił. Był gotów temu zapobiec. W każdy szalony sposób, który zrodziłby się w móżdżku.
02 czerwca 2024
Od Turkawki
W końcu ktoś pomógł mu wstać z tej nicości porażki. Znów stanął na łapkach, które przenosił w stronę ciepła. Wspaniałego ciepła! Chciał jak najszybciej wtulić się w ten azyl przed jego noskiem. Był taki ciekawy, lecz w jakiś sposób nieosiągalny dla niego. Jego łapy doprowadziły go do tego miejsca (z małymi potyczkami, które pomagał mu przełamać delikatnie coś innego bądź ktoś), w którym jego wszystkie smutki zniknęły. Wtulił się, ze wszystkich stron czuł otulający go do snu aromat mleka przeplatający z jego delikatnym uśmiechem, jak i ciepełkiem. W najbezpieczniejszym miejscu udał się w nieskończenie spokojny sen. Oddalił świadomość, podarowując komuś zadanie pilnowania go do upadłego. Bo przecież to on z niewielką pomocą doszedł do marzenia, wtulenia się w brzuszek mamy. To on wymyślił sobie bezgłośnie to życzenie. Ten ktoś w jego śnie powinien go wielbić i się nim opiekować. O, tak! To było jego zadanie, które miało być przeznaczone wyłącznie dla niego, jak i innych, lecz w tym wypadku podczas jawy. Po niepełnych kilku uderzeń serca po wymyślaniu zadań, które i tak były bez sensu z uwagi na to, że nie przemyślał ich wymagań oraz za i przeciw, zasnął w głęboki sen.