BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krwawnik. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą krwawnik. Pokaż wszystkie posty

19 lutego 2023

Od Krwawnika

Źródło cichego szmeru w pełni skupiło na sobie jego uwagę. Powiódł wzrokiem za błądzącą po ziemi myszą, najwyraźniej chorą, bo pomimo przebywania w bliskiej od niego odległości, zdawała się wciąż nie wyczuć jego obecności. Uspokoił naturę drapieżnika, patrząc na nią wyczekująco. Chciał, aby się obróciła. By zauważyła go i wydając z siebie pełen przerażenia pisk, spróbowała uciec. Mizerna istota, którą nawet kocię się nie naje. Czy będzie miała nadzieję na to, że uda jej się umknąć przed śmiercią?
Ciężko stwierdzić. To w końcu jedynie głupi gryzoń niewykazujący zdolności do myślenia. Swój każdy oddech zawdzięczał instynktom, pozwalającym mu przetrwać. Nie na długo, zważywszy na to, iż bytował na terenie przepełnionym od głodnych kotów. Prędzej czy później skończy w czyimś żołądku, ku temu nie było żadnych wątpliwości.
Kocur przeciągnął się w ciszy i zmrużył oczy, oddzielając skrupulatnie zieleń trawy od szarego futerko stworzenia. Jeden zły krok, a liście zaszeleszczą pod ciężarem jego ciała i ostrzegą jego potencjalną ofiarę o czyjejś obecności.
Jego, jako drapieżnika. Tego, który zabija, by się posilić. Bo dla tego powodu właśnie koty polowały. By zaspokoić głód.
Wysunął pazury, gotów do ataku. Czekał cierpliwie do ostatniej chwili, byleby spełnić swoją głupią zachciankę. Chciał ujrzeć i poczuć strach ofiary wiedząc, że to on będzie oprawcą.
Bo niegdyś miał ku temu okazję. Zabić coś więcej, niż marnego gryzonia. Mógł pozbawić żywotu kota. Jednego z pobratymców, z którym to zamienił kilka słów i który patrząc na niego, nie widział mordercy, jakim był.
Ilu to ich było? Tak wielu, a zarazem w jego głowie było to nic. Kiedyś i tak musieliby umrzeć, on jedynie przyspieszył ten proces. Pozwolił im zaznać spokoju dużo wcześniej, bo czyż nie tym była śmierć? Odejściem do nicości, gdzie nie ma już smutków i trosk. Nie ma nic, a to było piękne.
Gronostaj, Stokrotka, Poziomka i Księżyc. Czy to wszyscy? Nie zadowalała go ta liczba. I nie zadowalał go fakt, że od dawna nie miał okazji do ponowienia tego czynu. Dla wielu okrutnego, dla niego zaś stanowiącego zwykłą formę rozrywki. Potrzebował tego. Potrzebował zasmakować krwi kota bardziej, niż tlenu bądź tej mizernej myszy.
Tyle się ograniczał. Tylko po co? Dlaczego jego rozsądek kazał mu aż tak uważać? Nie było już Krzemienia, który siedział mu na ogonie i pilnował jego każdego ruchu. Agrest był zajęty obowiązkami zastępcy, a i bez starszego kompana, nie wydawał się już zainteresowany tym, co czynił Krwawnik. To sprawiało, że czarny zaczynał czuć się swobodniej.
Od początku był bezkarny. Prócz tych kilku podejrzeń o jego "dziwnym zachowaniu", nikt nie zwracał na niego uwagi. Był niczym cień, sunący się po krańcach obozowiska, z dala od całej reszty. Niewiele zmienił się od czasu bycia kocięciem. Wciąż nienawidził ich wszystkich. Czasem za sam fakt, że oddychali tym samym powietrzem co on. Bezwartościowe pasożyty.
Skoczył. Znużyło go czekanie, aż mysz się ruszy. Zatopił w niej pazury, a następnie zniżył pysk i wbił w wątłe ciałko kły. Rozszarpał ją. Czerwień zbrudziła zieleń, tworząc fascynujący dla jego oczu kontrast. Dał upust swym emocjom i trzymanemu na głodzie mordercy, który krył się w jego wnętrzu.
Patrząc na swe dzieło, nie czuł jednak nic. Żadnej satysfakcji ani ulgi. Po prostu brutalniej zabita mysz, ale gdyby nie on, inny wojownik by się za nią zabrał.
Zmarkotniały zakopał zdobycz. Niech tu leży, nikomu się nie przysłuży w takim stanie. Uniósł pysk, na dźwięk szelestu koron drzew. Kilka pojedynczych promieni przedarło się przez liście, spływając na ziemię i otulając ciepłem jego krótką sierść.
Machnął z niezadowoleniem ogonem. I tak musiał coś złapać, bo wychodzenie na spacery i powrót z niczym zawsze mógł zbudzić niepokój.
Ostatnimi czasy i tak było u nich... Spokojnie. Nic się nie działo, żadnych morderstw, bójek z rozlewem krwi czy też dramatycznych kłótni na cały klan.
Brakowało mu tego. Tęsknił za czasami, gdy w oczach pobratymców czaił się ciągły niepokój. Strach, że pewnego dnia po prostu wyjdą poza obóz i już nie wrócą. A przynajmniej nie żywi.
Zapragnął zobaczyć to po raz kolejny, chociażby ostatni raz.

***

Ledwo co wspiął się na gałęzie klonu, z trudem unikając zderzenia ze żwawo stąpającym wojownikiem. A przynajmniej jego namiastką, bo Poranek nie zamierzał stawiać na równi sobie, zważywszy na to, jak wpierw nie poradził sobie w roli medyk, a później ledwo co dał radę ukończyć trening. Zresztą, Krwawnik nikogo nie nazwałby równego sobie.
Skrzywił jedynie pysk, ignorując przepełnione skruchą "Przepraszam" i zaszył się we własnym posłaniu, kryjąc pysk pod łapami. Życie go wprost męczyło. Ciągły harmider, wojownicy mieli za mało powodów do zmartwień, by siedzieć cicho i nie denerwować go. Zamiast zdychać, coraz to częściej widać było kotki z wielkimi brzuchami. Bilans był dodatni, zabierali mu swobodną przestrzeń do egzystencji.
Owszem, mógł po prostu pewnego dnia odejść i nie wrócić, życie na własną łapę nie brzmiało aż tak źle. Był jednak wygodny i nieraz czerpał korzyści ze stałego dostępu do pokarmu bądź medyków.
Ziewnął, marszcząc nos. Temu błogiemu spokojowi należało położyć kres. A przynajmniej on powinien zaznać trochę rozrywki, bo coraz bardziej roznosiło go od środka.
Skupił wzrok na Poranku, który ponownie zawitał w legowisku. Dziwił się, że tak nieporadny i sprawiający wrażenie zagubionego kocur wciąż dychał na tym świecie.
Zakrył łapą pysk, kryjąc lekki uśmiech, który zawitał u niego wraz z pewną myślą krążącą po głowie.
Czy nie pora była pomóc mu trafić na właściwą stronę świata?


20 listopada 2022

Od Krwawnika CD. Nikogo

podczas przeprowadzki

Ich dotychczas nudne życie, przepełnione wymuszaną uprzejmością i sztuczną dobrocią utraciło swą całą wiarygodność. Pełne dziwactw zgromadzenie czterech klanów uświadomiło go, że wszędzie występuje nadmiar stukniętych jednostek, przez które świat pełni jedynie funkcję miejsca do utrzymania wariatów blisko siebie. Nie sądził, by dało się to kiedyś odmienić. Pasożytów było zbyt wielu, aby wyplenienie ich było w ogóle realną opcją.
Irytowało go to. Zresztą, jego nerwy przeżywały ostatnimi czasy próbę. Co rusz ktoś bądź coś próbowało je nadszarpać, a on z całych sił starał się zachować wewnętrzny spokój. Śmierć Brzoskwinki i to nie z jego pazurów pozwoliła zdać mu sobie sprawę z tego, że wśród nich może kryć się ktoś podobny mu. Nie miał jednak pewności, czy morderca był równie spragniony krwi, czy jedynie nużył go byt i jedyną formą rozrywki, na jaką przyszło mu wpaść, było zabijanie.
Krwawnik czuł się jak na odwyku. Tylko takim nie z jego woli. Niczego nie trzeba mu było teraz bardziej, aniżeli czerwieni, która pokryłaby otaczające go tereny. Trzymał się z dala od reszty, by nie kusić losu. Nie pozwalał sobie na sytuację, aby został z kimś sam na sam, jeszcze gdzieś na uboczu. Zrodzenie się myśli, która pchnęłaby go do dokonania zbrodni, mogłaby być jednoznaczna z jego zgubą.
Wtem rozległ się ten cichy, pełen żałości głos. Położył nisko uszy po sobie. Jeszcze tego mu tu brakowało, byłego ucznia, którego sam widok powodował w nim niechęć do życia. A zadane przez niego pytanie było tym, czego nienawidził.
— A jak ma być? Normalnie, wędrujemy — prychnął, odwracając wzrok. Dawał mu prostą aluzję, by odszedł. Uczepił się go jak rzep psiego ogona, co wywoływało w nim coraz więcej złości. Ta cała przeprowadzka była już sama w sobie ciężka do zniesienia, a jego towarzystwo sprawę jedynie pogarszało.
Nic nie szło jednak po jego myśli. Stał tam dalej, czuł jego zapach i kątem oka dostrzegał drżenie ciała. Owszem, trening go zmienił i zdecydowanie zmężniał. Nie miał już tej kocięcej postury i był zdecydowanie silniejszy, a mimo to tak jego wady wciąż tkwiły na wierzchu.
— M-może pójdziemy razem na p-polowanie? — zasugerował młodszy, czym całkowicie przekroczył jego granicę wytrzymałości.
— A po co? Sam nie umiesz? — rzucił ozięblej, rozglądając się dookoła. Zero świadków. Zarazem dobrze i źle. — Męczyłem się z tobą masę księżyców. Znosiłem twoja obecność, chociaż w życiu nie miałem do czynienia z większą porażką życiową. A ty masz czelność przychodzić do mnie z takim durnym pytanie? — fuknął. — Masz znajomych w swoim wieku, idź się z nimi pobaw. — Dla odstraszenia kocura kłapnął zębiskami w jego stronę. Gdyby nie przeklęty zdrowy rozsądek, posunąłby się o krok dalej.
Ostrzeżenia nie była jednak wystarczające, bo Nikt wciąż przed nim stał, jakby łapy wrosły mu w ziemię.
— A-ale... Mówiłeś, że... Będziemy jeszcze chodzić na jakieś eksperymenty... — Zwiesił łeb, kładąc po sobie uszy. Ta skruszona mina, którą wojownik widywał tak często przez czas ich nauki, tylko go dobijała.
— Jeśli poczuje potrzebę, to sam cię przywołam. Trening ciebie był niezwykle nużący, wyniszczyłeś swoją nieudolnością moją całą siłę i jeszcze oczekujesz, że będę się z tobą bawił? — prychnął. — Idź zajmij się czymś pożytecznym, z dala ode mnie. Nie jesteś kociakiem, nie trzeba ci niańki — zauważył z przekąsem w głosie. 

<Nikt?>

29 września 2022

Od Krwawnika CD. Nikogo

Krwawnik dołożył drugi kamyczek, oczekując jakiegokolwiek błędu ze strony ucznia, za który będzie mógł go porządnie skarcić. Widział, że całe jego ciało drży, a łapy coraz bardziej uginają się pod ciężarem ułożonej na jego głowie stercie. Czarny musiał sięgnąć po jeszcze jeden, niewielki głazik, aby ta niewielka konstrukcja w końcu runęła. Nikt ledwo co stał, a kończyny najwyraźniej coraz bardziej odmawiały mu posłuszeństwa.
— Ah, wciąż z ciebie ciamajda — burknął wojownik i jakby nigdy nic powalił go ja ziemię. Uwielbiał patrzeć, jak ten marny wypłosz sięgał dna. — Mógłbyś się w końcu postarać i przestać sprawiać mi zawód. Nie chcę cię szkolić aż do śmierci — prychnął. Nie interesował go na ten moment sukces arlekina. Dzierżył już naprawdę sporą dawką siły, a nawet nie ukończył 10 księżyców, więc w porównaniu do niego osiągnął więcej.
Żółte ślepia spojrzały na niego z determinacją, a ich właściciel podniósł się z powrotem na łapy, przyjmując poprzednią pozycję z ćwiczeń.
— Jeszcze raz — oświadczył z powagą.
— A czy ja wydałem polecenie, abyś robił to jeszcze raz?
Odpowiedziała mu głucha cisza. Uśmiechnął się triumfalnie, mierząc ucznia wygórowanym spojrzeniem.
— Może nie chcę patrzeć więcej na twoje porażki? — parsknął, na co Nikt położył nisko uszy i garbiąc się, zwiesił łeb.
— A co byś chciał, panie? — spytał niemrawo, a Krwawnik ledwo co powstrzymał się od rzucenia mu się do gardła. Chciał wiele, ale nie wszystko, co leżało w jego marzeniach, było do zrobienia.
— Sam już nie wiem, może zaradniejszego ucznia? — rzucił z tonem głosu, wskazującym, że to coś oczywistego. Na to młodszy zareagował tylko skinięciem łba, jakby godził się ze swym losem.
Bicolor przyglądał mu się chwilę w myśleniu, nim nie westchnął głośno i przewrócił oczami.
— Dobrze, masz szansę na poprawę. Zaskocz mnie czymś. Zrób coś, co sprawi, że uznam cię za lepszego od tej całej bandy idiotów — polecił, oblizując pysk. Nudził się coraz bardziej i trzeba mu było jakiejś sensownej rozrywki.  
Liczył, że od razu dostanie niezły pokaz, jednak arlekin wpatrywał się w niego z niepewnością, rozglądając się niemrawo po otoczeniu. Przez krótką chwilę wydawało się, że w jego głowie zrodził się już jakiś pomysł, jednak momentalnie zanikł.
— Nie wiem... Co mogłoby cię zaskoczyć... — przyznał z żalem, kopiąc łapą w śniegu.
— Myśl. Myśl intensywniej, bo póki co stale mnie żenujesz — syknął. — Mam z każdym dniem coraz bardziej dosyć naszych treningów. Zero z ciebie pożytku — stwierdził oschlej, krzywiąc się z powodu coraz to niższej temperatury. Najchętniej wróciłby do obozu, jednak wpierw miał ucznia do zahartowania.
— D-Dobrze. — W końcu wstał na łapy i zaczął prowadzić mentora w nieznanym mu kierunku. Przeszedł przez ogrodzenie, czekając na kocura po drugiej stronie.
— J-jeszcze kawałek — zapewnił go, by się nie zraził i nie zawrócił.
Krwawnik westchnął ze znużenia, ale ruszył dalej za nim.
Przez moment naszła go myśl, że kocur będzie próbował zaciągnąć go z dala od terenów Klanu i ubić.
On by tak chętnie nieraz zrobił z Janowcem, kiedy w czasie treningów, odsuwali się od obozu i umykali od wścibskich spojrzeń. Ostatecznie coś go zawsze powstrzymywało. Jaka szkoda, że Nocniaki go uprzedziły z morderstwem. Staruszek i tak egzystował zdecydowanie za długo.

<Nikt?>

12 września 2022

Od Krwawnika CD. Krzemienia

Krwawnik dzielnie za nim dreptał. Zaraz po przekroczeniu wejściu do obozu postanowił udawać skazańca. Zwiesił nisko łeb i dotykał końcem ogona ziemi, smętnie szurając łapami za Krzemieniem.
Usłyszał jego cierpiętnicze westchnięcie, co niemalże wepchnęło mu uśmiech na pysk. Chociaż wojownik kierował swe kroki w ustronne miejsce, niebieskooki wciąż parł do przodu. A gdy starszy pojął, że ten podąża za nim, zatrzymał się i spojrzał na niego ze zdziwieniem, na co Krwawnik skulił się jeszcze bardziej.
— Ale n-nie bij — pisnął głośniej, próbując na nowo zgrywać poszkodowanego.
Krzemień skrzywił się lekko, ale widząc zainteresowanie przechodniów, odszedł pospiesznie, nie komentując tego. Odegrał to tak, jakby Krwawnik nawet nic do niego nie mówił.
Młodszego to nie usatysfakcjnowowało, ale nic nie powiedział, tylko skulił się na środku obozu.

***

Jego ulubiony wojownik trafił do starszyzny. Krwawnik nawet nie wiedział, ile kocur miał księżyców na karku, ale był zaskoczony, że naszła go taka nagła potrzeba na emeryturę. Nie wydawał się aż taki wiekowy, choć z tej sytuacji wynikało, że pozory mylą.
— Dzień dobry — rzucił z niewinnym uśmiechem w stronę Krzemienia. Nie był sam w legowisku, bo i Bielik miała tu swój kącik. Z dala od nich, a jednak wojownik wiedział, że warto pilnować języka.
— Witaj Krwawniku. Czym sobie zasłużyłem, że mnie odwiedzasz? — mruknął, patrząc na niego nadal chłodnym wzrokiem.
— Chciałem zobaczyć, jak się masz, Krzemieniu — wyrecytował z głowy przygotowaną wcześniej formułkę. — W końcu, starość daje w kość. Jesteś jeszcze w stanie chodzić? — lekko zakpił.
— Owszem, jestem. — I na potwierdzenie swoich słów, poniósł się na łapy. — Bycie starym nie oznacza, że już się dogorywa i czeka na śmierć — wyjaśnił.
— Może i nie, ale niektórzy starzeją się szybciej, inni wolniej. Z moich obserwacji zdecydowanie jesteś członkiem tej pierwszej grupy — rzekł z pokrzepiającym tonem głosu.
— Nie boję się śmierci, jeśli to masz na myśli. — Strzepnął uchem. — Nie powinieneś zajmować się szukaniem pożywienia? — spytał. Krwawnik doskonale wiedział, że w tym momencie starzec nie przejmował się aż tak losami klanu, a po prostu chciał się go stąd pozbyć.
— Od rana biegałem po skrajach terenów, przykro mi, ale pustki to pustki. Nie stworzę zwierzyny z niczego — prychnął. Krzemień doskonale znał ich aktualną sytuację i zdecydowanie oczekiwał zbyt wielkich cudów.
— Och jak mi przykro. Pewnie musisz być zmęczony. Nie lepiej iść odpocząć w legowisku? Nabiegałeś się sporo, łapy pewnie ci odpadają — miauknął, choć troska w jego głosie była sztuczna.
— Nie trzeba, wolę wykorzystać czas na rozmowy z mądrym staruszkiem z tego klanu, póki jeszcze żyje — odparł.
— A o czym niby chcesz ze mną rozmawiać? — Posłał mu podejrzliwe spojrzenie.
Parsknął cichym śmiechem, ocierając łapą pysk. Tematów mogło być wiele, ale i ich aktualne miejsce pobytu, a także obecność Bielik w kącie, przeszkadzała mu w zadawaniu tych szczerszych pytań.
Pozostało mu jedynie zakończyć to we właściwy sposób.
— O tobie — odparł, podnosząc na niego wzrok. — O tym, jak wdzięczny jestem ci za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Za każdy dodatkowy trening, motywujące słowa — mruczał z zadowoleniem te bzdury, obserwując z fascynacją każdą zachodzącą zmianę w mimice starszego. — Przez długi czas pilnowałeś mnie, chodząc za mną niczym cień. Szkoda, że o tym nie wiedziałem — rzekł z wyczuwalnym żalem, choć ostatecznie nic mu to nie zaszkodziło. — Byłeś dla mnie takim ogromnym wsparciem — skłamał po raz kolejny, powoli wycofując się w stronę wyjścia. — Masz rację, nie będę cię męczył. Skoro już znasz moją wdzięczność, to chcę ci życzyć miłego odpoczynku. — Uśmiechnął się, ostatni raz patrząc w te zielone, pełne zdziwienia, ślepia.
Jak wyszedł, tak już nigdy tam nie wrócił. W tym niewielkim starciu i niepokojących intrygach, jakie wynikały z podejrzanych sojuszów Krzemienia – to Krwawnik wyszedł zwycięsko. Skoro jego wróg zadomowił się w tym miejscu, to tak naprawdę gotował się już na śmierć.
Nie interesował się już więcej jego tematem. Nawet gdy usłyszał, że ten zmarł, przyjął tę informację z pokorą. Taka kolej rzeczy, jedyni odchodzą, drudzy przychodzą. Dla niego liczyło się już tylko to, że problemy same wyniosły się z jego życia.

11 września 2022

Od Krwawnika CD. Nikogo

Czarny ziewnął, znużony jego kolejnymi próbami. Nie mógł nic poradzić na to, że kocur go nudził swoją bezradnością. 
Ilekroć sprawiał wrażenie, że dokonywał postępów, to zaraz zawodził go, upadając. Nie tylko w rzeczywistości. Krwawnik czuł, że we wnętrzu arlekina co rusz zachodzą nowe zmiany. 
Naprzemiennie staczał się i odbijał od dna. Z tym, że zdecydowanie częściej gryzł piach. 
— Dobra, nie ośmieszaj się już dłużej. Kończymy na dziś — rzucił w końcu, zawracając do obozu bez czekania na niego.
 
***
po wojnie z Klanem Nocy
Widział, że uczeń dużo mu się przypatruje. Sytuacja w klanie wciąż była śmieszna, a ten wyglądał, jakby w ogóle go to nie cieszyło.
Przecież nie tak dawno zwyciężyli w wojnie, w której młody miał okazję nawet zabić. Na co narzekał? 
Bezkarne morderstwo na oczach dwóch klanów.  Brzmiało jak nierealne marzenie, a jednak wystarczył konflikt między dwiema grupami i można było beztrosko dokonywać niemoralnych czynów.
— Coś ty taki zwieszony jak mokry kundel? — prychnął, widząc smutek w żółtych ślepiach. — Idziemy na trening. Dzisiaj zobaczymy, jak sprawnie radzisz sobie na drzewach — oznajmił. — A wierz mi, że w tej kwestii mocno w ciebie wierzę.
Nie bez powodu skupiał się na wytrenowaniu łap u Nikta. Sam nie dzierżył w nich zbyt dużą siłą, więc chciał wykorzystać młodszego. 
To, z czym miał największy problem, co było jego najbardziej dobijającą słabością, uczynił silną stroną u swego ucznia. 
— Powiedzmy... — rzekł niechętnie. Nie będzie go za dużo chwalił, bo się jeszcze rozleniwi.
— M-mam dla ciebie informację, panie — odezwał się tak nagle, przerywając plątające się w jego głowie myśli. 
— Co? — Spojrzał na niego przelotnie. — Czy zamierzasz zanudzać mnie i dołować kolejnymi historiami o tym, jak ktoś cię zlał, czy jednak wolisz powiedzieć coś sensownego? — mruknął. — Zastanów się dwa razy, bo nie będę marnował czasu na słuchanie twoich lamentów — ostrzegł z warkotem. 
— T-to nie będą lamenty, panie. Mam informację o władzy jak i o Agreście, które powinny cię zainteresować — miauknął, schylając pokornie łeb
Krwawnik zatrzymał się gwałtownie, unosząc zaciekawione spojrzenie na arlekina.
— Agrest? A co mi istotnego możesz powiedzieć na jego temat? — prychnął. — Znowu spoufala się z Krzemieniem? Że też ten dziad się jeszcze niczego nie nauczył...
— Dowiedziałem się, że jest nam przychylny. Jest za tym, by dać mi i mojej siostrze prawa, byśmy byli prawdziwymi Owocniakami, a nie... podkotami. Ma jakąś znajomą, co jej nocniaki kociaki porwały, jednak nie znam szczegółów. Na dodatek klei się do niego Kuklik. Chyba są parą... — zdradził. — Z tego co wiem, to Krzemień już się z nim nie zadaje — dodał na pocieszenie. 
Bicolor mimowolnie przewrócił oczami. Gadanie o niczym, po co mu prawa dla jego ucznia?
— Sam dbaj o swój biznes i prawa, nikt nie powinien tego za ciebie załatwiać — fuknął. — Świetnie, że odpuścił sobie Krzemienia. Ale co to za znajoma? Zdradza dla niej klan? — dopytywał. 
Gdyby takie brudy wyszły na światło dzienne, załatwiłby sobie dodatkową rozrywkę w klanie. 
— N-nie wiem tego panie. J-jeżeli w Owocowym Lesie nie znasz nikogo, komu Klan Nocy porwał kocięta, to musi być ktoś z zewnątrz. Może Burzak lub samotnik? Tylko z nimi mógłby się spotykać — podzielił się z nim swoimi przemyśleniami na ten temat.
— Ciekawe — rzekł, powoli trawiąc te informacje. — Powiedzmy, że ta wiedza może mi się kiedyś przydać. Teraz gadaj, co wiesz o władzy — zażądał.
— Janowiec był mordercą. To on zabijał te koty w lesie. Prawdopodobnie. Wiem, że w przeszłości też mordował. Szantażował liderkę, dlatego ta się go słuchała. Dyrygował nią z ukrycia. To on naprawdę rządził w Owocowym Lesie. Miał tu swoich popleczników, którzy mu w tym pomagali. Komara i Wiatra, i podobno jeszcze kogoś. Komar został zastępcą z jego woli, bo rozkazał tak Brzoskwince.
Oniemiał, słysząc to wszystko. Brzmiało tak dokładnie, że aż nieprawdopodobne było, iż jego uczeń zdobył taką wiedzę.
— Skąd to wiesz? — spytał podejrzliwie, zastanawiając się, czy młody po prostu nie nazmyślał w tym momencie.
— Od Miodunki. Brzoskwinka jej się wygadała... - miauknął. — Zapytałem się jej, czy znała Janowca i tak samo poszło.
— Liderka wygadała się byle jakiej gówniarze? — parsknął, kręcąc głową z niedowierzania. — Co za idioci zasiadają u władzy...
— T-tak... też nie mogłem w to uwierzyć, ale Miodunka to jej wnuczka... No i jest strasznie uparta. Pewnie naciskała na nią... Jednak prosto z niej to dało się wyciągnąć...
— To jej wnuczka? — spytał. — Aha. Rodzina. Wszyscy tutaj to taka wielka słodka do usrania rodzina — prychnął ze znużeniem. — Osłabiają siebie nawzajem, ale może i dobrze. Nam łatwiej wykorzystać ich słabość.
— Prawda... Ja... Ja właśnie wykorzystałem jej słabość. — Uśmiechnął się lekko. — I dzięki temu zdobyłem te informację. Tak jak ty, panie.
— A co jest w takim razie jej słabością? — spytał, robiąc ku niemu krok. — I jak to odkryłeś?
 
<Nikt?>

29 sierpnia 2022

Od Krwawnika CD. Krzemienia

Czekał. Cierpliwie czekał, aż starszemu już wojownikowi puszczą nerwy. Obserwował go uważnie, bacznie przyglądając się każdemu skrawkowi jego pyska i analizując występujące na nim zmiany. Był zirytowany, ale kiedy wypuści z siebie prawdziwą bestię?
— Jeśli zacznę je rozsiewać, nie będziesz miał co liczyć, że zostaniesz w klanie. A starzejesz się, Krzemieńku, może i masz taktykę w ruchach, ale robisz się z dnia na dzień wolniejszy i słabszy. Jako samotnik byś zbyt długo już nie pociągnął — zauważył delikatnie, siląc się na dawkę uprzejmości w głosie.
— Nie potrafisz nawet mnie pokonać. Nie czujesz wstydu, że zlał cię staruszek? — prychnął, wbijając pazury mocniej w ziemię. — Jeżeli chcesz. by nam się miło ze sobą współpracowało, to zamknij się i daruj te swoje szczeniackie komentarze — syknął ostrzej.
Krwawnik przewrócił oczami. Nie chciał dobrych relacji między nimi. On pragnął jedynie wiedzieć więcej na jego temat, a szczególnie zdobyć więcej informacji o jego ojcu.
— Nie, nie czuję wstydu, że rasowy morderca mi wpieprzył. Tak szczerze to przecież cud, że przeżyłem to spotkanie, prawda? Tyle zabójstw na koncie i ja jedyny wyjątek... — westchnął z wyraźną ulgą.
— Nikogo nie zabiłem. — Spiorunował go spojrzeniem. — Te śmierci w Owocowym Lesie to nie moja sprawka. Mam alibi. Nie kręci mnie odbieranie życia niewinnym kotą. Szanuje każde istnienie, bo wiem, że jest cenne. Może i miałem ojca mordercę, lecz dzięki temu nauczyłem się nie podążać jego ścieżką. Widziałem, co robił. Nie chciałem być taki jak on. To okrutne i chore. Dlatego też twoja fascynacja tym mnie niepokoi. Podoba ci się taka wizja? Może sam masz problemy z psychiką, Krwawniku? — podsunął, z wyczuwalnym zadowoleniem w głosie.
Niebieskooki czuł, że Krzemień ustawił się na lepszej pozycji. Próbował złamać go od innej strony, ale młodszy nie zamierzał nabierać się na jego numery.
— Owszem, mam — odparł ze spokojem. — Może dlatego, że matka się mną nie interesowała, ojca nie znałem, a w tle w klanie co chwile ktoś umierał? Bałem się, nic nie rozumiałem i nie miałem komu się z tego wygadać, jak twoim zdaniem mam mieć zdrową psychikę? — spytał. — Tak naprawdę wszyscy tu mogą czuć się pokrzywdzeni.
Krzemień zmierzył go chłodnym spojrzeniem. Zielone ślepia miały wyjątkowo lodowatą toń.
— Nie znam się na tym. Przykro mi, że to cię spotkało. Ja widziałem również śmierć swoich bliskich, jednak nie zostałem przez to mordercą — wyjaśnił.
— Ale od początku sprawiałeś wrażenie podejrzanego — upomniał. — Sam przez swoje kombinowanie i śledzenie mnie pozwoliłeś, bym zaczął uważać cię za mordercę — dodał, kuląc się.
— A ty przez swoje wypytywanie mnie o ojca oraz wrzeszczenie w obozie, że morduje, sprawiłeś, że ja pomyślałem, że ty nim jesteś. Mordercą, który próbuje wrobić mnie w swoje zbrodnie. Czyli jesteśmy kwita, Krwawniku — uznał.
Krwawnik spojrzał na niego z zainteresowaniem. Nie był taki głupi, na jakiego wyglądał, ale jeśli właśnie pozbywał się go — głównego problemu, to było mu to nawet na łapę. Pod tym względem zdecydowanie byli kwita.
— Gronostaj zniknął tak nagle. A potem ktoś powiedział mi o twoim ojcu. Pasowało mi to, a że byłem zdesperowany, to chciałem się upewnić — odezwał się, chcąc na wszelki wypadek wyjaśnić swoje zmartwienia.
To brzmiało na tyle logicznie, że zielonooki nie powinien kręcić nosem.
— Nie piętnuje się koty za czyny ich rodziców. Gdybym był mordercą, to bym dawno cię już zabił, bo logicznie byłoby pozbyć się takiego irytującego drania, który może sprawić problemy. A szkole cię, co byłoby głupotą z mojej strony, gdybym był odpowiedzialny za te śmierci. Mam nadzieję, że zakończymy już ten temat i nie będziemy do niego wracać. Jasne? — zapytał ostrzej.
— Cóż, wciąż nie mogę ci ufać, ale powiedzmy, że uspokoiłeś moją ciekawość — wyznał. — Niby nie, ale zachowania rodziców często przechodzą na dzieci — rzekł jeszcze, pragnąc, by do niego należało ostatnie zdanie w tej dyskusji. 

<Krzemień?>

18 sierpnia 2022

Od Krwawnika CD. Nikogo

Upewnił się, że jego uczeń nie zmienił wersji wydarzeń. Uważnie obserwował go, gdy ten niemalże spowiadał się ze zdarzenia nieopodal granicy. Sam starał się ukazać sobą strach związany z tą całą akcją. Drżał, nerwowo przełykając ślinę. Słowa arlekina potwierdził z trochę większym spokojem, a następnie przemknął do siebie, znudzonym przedstawieniem, które zrobili.
Bo cóż to za sztuka, gdy na scenie nie ma trupa?

***

Wciąż miał na pysku posmak krwi. Tak przyjemnie słodki, gdy ciała wojowników o nieznanych mu imionach padały bezwładnie na ziemię. Nawet gdy nie był sprawcą ich śmierci, przyjemnie patrzyło mu się na śmierć.
Żałował, że nie wybili się wszyscy nawzajem. Przynajmniej szkoda mu było przetrwania tych słabych jednostek. Można było wrzucić ich na pierwszy ogień, to padłyby najszybciej, a oni mieliby, chociaż żywe tarcze.
Był nawet w szoku czynem ucznia. Skoczył na zakradającego się zza jego pleców napastnika, który łatwo mógłby pozbawić go życia.
Uratował go. Tylko po co? Chciał się podlizać? Zaimponować mu?
Odnalazł wspomnianego kota i z niewinnym uśmiechem zaprosił go na spacer. Wojownicy nie zwracali zazwyczaj na nich uwagi. Czasami niektórzy tylko dziwili się, że Krwawnik jest tak miły dla odmieńca pokroju Nikta. Zyskiwał ich sympatię przez tak banalny sposób. Nie musiał wdawać się z kimkolwiek w dyskusję, aby pokazać, że jest grzecznym i wychowanym kocurem.
W bezpiecznej odległości od obozu zwrócił się ze spokojem do ucznia, który dreptał spięty od czasu minięcia pierwszych drzew. Rany po ich ostatniej zabawie nie zagoiły się, ale blizny, których się nabawił, polepszyły jego wygląd. Może to i kwestia tego, że dorósł, jednak niebieskooki nie musiał czuć już aż tak wielkiego zażenowania samym jego istnieniem.
— W bohatera zachciało ci się bawić, co? — parsknął, znudzony obserwacjami.
Arlekin spojrzał na niego z przerażeniem, przełykając głośno ślinę.
— Nie... — miauknął, kładąc po sobie uszy. — Po prostu tamten wojownik wcześniej i mnie zaatakował. Musiałem mu się odpłacić...
Uniósł zaskoczony brwi. Takiej odpowiedzi się nie spodziewał i była zdecydowanie ciekawsza niż brnięcie w kłamstwa, że mu zależało na jego życiu, czym po prostu chciałby się podlizać i mieć łaskawsze traktowanie.
— I dobrze. Jeśli czujesz w sobie żądze zemsty, nie pozwól jej umrzeć. Wykorzystaj ją. Odpłacaj się tym, którzy na to zasłużyli — polecił, podnosząc łapę i przyglądając się z bliska swoim pazurom. Na ich spodzie wciąż widniały resztki zaschniętej krwi. Wojna była zdecydowanie pięknym i wartym uwagi widowiskiem.
Nikt jedynie kiwnął głową na jego słowa.
— Co będziemy dzisiaj trenować? — zapytał, nie odnosząc się więcej do poprzedniego tematu.
— Pójdziemy do ogrodzenia dwunożnych. Nauczysz się po nim chodzić — oznajmił, a widząc jego minę, prychnął cicho. — Wiem, że jest cała oblodzona, ale nie obchodzi mnie to. Będziesz miał dodatkowe utrudnienie, a to i nawet lepiej. Każdy gówniarz przeszedłby się po nim, gdyby nie było śliskie.
Ruszył, nie czekając na jakiekolwiek słowa ucznia. Nie chciał słuchać jego mamrotania i wymówek, miał zamiar zrobić z niego któregoś dnia porządnego wojownika, aby zyskać pozytywny rozgłos w obozie.
Obserwował kątem oka arlekina. Zatrzymał się wprost przed metalową siatką, a następnie zawrócił wzrok na mentora, czekając na zgodę, by rozpocząć ten dziwny trening
Skinął mu w odpowiedzi głową, nie spuszczając z niego wzroku. Ciekawiło go, co działo się teraz w łbie kocura, kiedy był w pobliżu miejsca swojej drugiej zbrodni. To bezbronne niegdyś kocie zrobiło się niezłym potworem do zabijania.
Krwawnik nie zamierzał pozwolić tej stronie umrzeć. Kocur miał stać się najgorszy. Tego właśnie chciał.
— Wchodź na górę. Następnie zadanie jest proste. Masz się przejść wzdłuż i nie spaść, a potem zawrócić.

<Nikt?>

[przyznano 5%]

Od Krwawnika CD. Nikogo

Żaden z nich się nie poruszył. Obydwoje najpewniej oczekiwali ruchu drugiego, chociaż Krwawnik podejrzewał, że uczeń czeka na jego zgodę. Stał tak ze spokojem wymalowanym na pysku i obserwował każdą reakcję jego ciała na panującą, niezręczną ciszę. W końcu parsknął przelotnym śmiechem i machnął ze znużenia ogonem.
— Ruszaj się wypłoszu, nie mamy całego dnia — oświadczył poważnym tonem.
Arlekin podniósł na niego wzrok, a jego żółte ślepia wypełnione były obawą. Skierował swe kroki ku rzece, toteż niebieskooki ruszył za nim. Gdy dotarli na miejsce, spostrzegli, że tafla jest skuta lodem. Młodszy podszedł niepewnie do brzegu, rozglądając się po niegdyś piaszczystym otoczeniu.
— Trzeba zrobić dziurę w lodzie — poinformował, kończyną testując wytrzymałość przezroczystej warstwy.
— To zrób — polecił beztrosko bicolor, przewracając oczami. — Tylko nie kombinuj za bardzo. Walnij z całej siły łbem i zobaczymy, co się stanie — zaproponował, zaciekawiony, czy uzyskał jego oddanie na tyle, by ten był gotów ryzykować swoim życiem dla zapewnienia mu rozrywki.
Jak na razie spiął się, jednak w końcu z najwyższą ostrożnością wszedł na lód. Patrzył przez chwilę na niego, nim w końcu bezmyślnie wykonał polecenie, uderzając głową w podłoże, na którym stał. Zaraz po tym zachwiał się i cofnął o krok, a jego kończyny od razu zapadły się w mule.
Krwawnik bez wahania podszedł do niego i przednią łapą pchnął jego łeb pod taflę wody. Sam poczuł jej chłód, ale tylko skrzywił się, nie pozwalając kocurowi podnieść głowy.
— Tylko wymyj porządnie pysk! — upomniał, choć nie wiedział, czy ten go nawet słyszy z zalanymi uszami.
W odpowiedzi dostał zniekształcony krzyk, a bąbelki powietrza uciekły ku powierzchni. Nikt zaczął się szarpać, nie pozwalając mu dłużej czerpać satysfakcji z tej chwili.
Krwawnik przeklnął się za słabe łapy. Młodszy wyrwał mu się, zaczerpując łapczywie powietrza.
Mentor nie zastanawiał się i wykorzystał to zdezorientowanie, po czym na nowo dopchnął go pod wodę.
— Nie ruszaj się! — syknął.
Wojownik puścił go na chwilę, dając moment na oddech i ponownie przeszedł do działania. Tym razem łapą mu się omsknęła i nie zdążył zatopić kocura. Ten gwałtownie odsunął się na bok.
— Wracaj tu — nakazał niebieskooki. — Wiesz dobrze, że cię nie zabije, więc czego się boisz? Pomagam ci się lepiej umyć, a ty jak zwykle jesteś niewdzięczny... — westchnął z udawanym żalem.
— Ja... ja sam... chce... umyć — wyskomlał, kładąc po sobie uszy.
— Nie — rzekł stanowczo. — Sam tego porządnie nie zrobisz, a ja nie będę potem tłumaczył się z tej krwi na twoim pysku — syknął. — Chyba że mam wspomnieć kto stoi za zabójstwem Księżyca? Nie lubią cię, a nie jesteś już taki mały, byś nie był zdolny do zrobienia tego — zauważył. — I masz motyw. Byłeś źle traktowany, więc chciałeś się zemścić. A ja nie mam problemu przyznać się do współpracy z tobą, jeśli na koniec swojego życia będę widział twoją porażkę — snuł dalej. — Nie ma oczywiście pewności, że mieliby nas zabić. Mogliby przegonić naszą dwójkę gdzieś hen daleko — dodał.
— N-nie... wole... jednak twoją pomoc, panie. — Spojrzał na wodę pod swoimi łapami, na co Krwawnik uśmiechnął się. Dostał to, co chciał, więc od razu wepchał mu głowę pod wodę. Przytrzymał go dłużej. Chciał zobaczyć, na ile arlekinowi pozwoli przetrwać siła jego organizmu. więc zignorował jego wiercenie się. Jeśli będzie chciał żyć, to sam wytrwa.
Ten jak zwykle nie mógł zachować spokoju, tylko wyrywał się we wszystkie strony, aż w końcu skutecznie wyszarpał się spod sił wojownika.
— Wciąż jesteś brudny — stwierdził niezadowolony ze swej porażki kocur, kładąc łapę na jego pysku. — Bardzo brudny — dodał ze śmiertelną powagą, chcąc zmotywować go tym.
Udało mu się, bo Nikt wziął głęboki oddech i sam się zanurzył, choć nie na długo, bo zaledwie po chwili już miał nos w górze. Prychał i kaszlał niczym umierający.
— Le-e-e-piej? - zapytał niewyraźnie, gdy udało mu się ustabilizować oddech.
— Nieee — zamruczał błękitnooki, patrząc na jego drżące ciałom. — Jeszcze. Jeszcze raz — powtarzał zawzięcie.
Zrobił to. Jeszcze szybciej niż poprzednio, ale chociaż spełnił swoje zadanie.
— Świetnie się bawię, a ty? — zapytał wojownik, uśmiechając się lekko. — Może będziemy się tak bawić cały dzień? Co ty na to? — kontynuował, a jego droga ofiara od razu zaczęła kiwać głową na boki.
— Prze-e-epraszam. Zro-ozumiałem ju-uż a-aluzje — zaszczękał zębami, wbijając wzrok w wodę
— Ale jaką aluzję, mój drogi? O czym ty mówisz? Ja tu jestem śmiertelnie poważny — kontynuował. — No już, raz-dwa, moczymy pyszczek w wodzie o tak. — Przyszpilił go znienacka łapą pod wodę. Było to na tyle delikatne, że ten zaraz się uwolnił.
— Ju-uż nie-e-e będę — obiecał.
— Już nie będziesz "co"? Nie wiem kompletnie, o co ci chodzi, mój ukochany uczniu — zgrywał dalej. — Oh, przecież jest idealny dzień na kąpiel. Nie lubisz się tak bawić? Przecież z innymi kochasz spędzać czas w ten sposób.
— N-n-nie k-k-kocha-a-am — Zadrżał. — Z-z-zimno — poskarżył się na swój stan.
— Chyba najwyraźniej kochasz, skoro jesteś już taki poobijany i ciągle ci mało — mruknął z żalem. — Oj niewdzięczny, bardzo niewdzięczny bachor... — wzdychał głośno dalej. 

<Nikt?>

[przyznano 5%]

14 sierpnia 2022

Od Krwawnika CD. Nikogo

tw: brutalne sceny
Wzdrygnął się na ten akt słabości. Jakim prawem ten tutaj śmiał się nazywać jego uczniem, skoro do swojej porażki przyznawał się z takim spokojem? Czy on zdawał sobie sprawę, na jaki wstyd go nieustannie narażał?
— Dałeś mu dokonać zemsty? — powtórzył z niedowierzaniem. — Aż tak kochasz być okaleczany? Uwielbiasz, jak ci się krew z ryja leje? — Skrzywił się, patrząc na niego z obrzydzeniem.
— N-n-nie! N-nie lubię! - zapewniał. — J-ja... on... S-spanikowałem, b-bo oderwałem mu ucho! O-on... t-to wnuk liderki! — tłumaczył z przejęciem.
— I co z tego? Ta liderka to zwykła idiotka, a nie ktoś, kogo należy się bać! — Wręcz emanował wściekłością. Z pyska pociekła mu ślina. Widział przed oczami krew cieknącą ze zmasakrowanego ciała arlekina. Gdyby tylko mógł, doprowadziłby go do najgorszego stanu. — Przyznaj się, jesteś pieprzonym masochista, lubisz być oszpecany, tak? Dobrze, skoro tego chcesz — urwał, prostując się — to spełnię twoje pragnienie.
Bez żadnego ostrzeżenia przejechał mu łapą z wysuniętymi pazurami wzdłuż pyska, zahaczając o oko.
Młodszy wrzasnął, a ze zranionego miejsca prócz krwi pociekły łzy.
— N-nie! N-nie jestem! — załkał, drżąc na całym ciele. — Nie lubię! Nie! — pisnął.
— Na pewno nie lubisz? — warczał dalej, z każdym słowem podnosząc głos coraz bardziej. Sieknął mu łapą po pysku. — Dalej kłamiesz mi prosto w mordę, ty zapchlona kupo futra? Dobrze zdajesz sobie sprawę, że zawsze będziesz nikim i zasługujesz jedynie na żarcie gówna. Najpierw ryczysz, że się boisz, a teraz przychodzisz po spełnieniu swoich fetyszów? Żałosne. Ale dobrze, skoro tak to kochasz, to może sprawie ci jeszcze trochę więcej radości? — spytał, uśmiechając się i pazurami przedzierając drugie oko. — Tak lepiej, jak z dwóch stron, prawda? Ah, ty to masz pecha do tych samotników, znowu cię jakiś urządził? — Nachylił się, nie zwracając uwagi na jego płacz. — Mam nadzieję, że jasno dałem ci do zrozumienia, co o tobie myślę — mruknął, po raz kolejny lekko go przyduszając do ziemi.
Charknął, próbując mu się wyrwać. Zakaszlał, po czym kopnął go tylną łapą w pierś, by go z siebie zrzucić.
— Nie! — wrzasnął uczeń, pociągając nosem.
Krwawnik skrzywił się z bólu, jaki rozszedł się po jego ciele. Odsunął się na parę kroków.
— Nie dosyć, że sprzeciwiasz mi się, podnosisz na mnie głos, to jeszcze śmiesz używać wobec mnie przemocy? — prychnął z rozbawieniem zmieszanym ze zirytowaniem. Brzmiał jak histeryk. — Niedorzeczność. Wyciągasz do kogoś pomocną łapę, a on ci ją całą ujebie — dodał niczym w transie, bez wahania rzucając się z powrotem na niego i pazurami wczepiając się w jego bok.
Arlekin zdążył jedynie zjeżyć sierść. Nie udało mu się w porę zareagować, przez co mentor zadał mu cios. Znów wrzasnął, po czym odwrócił się i dał mu łapą po pysku. Nie silił się na delikatność.
— Zostaw mnie! — krzyknął.
— Znowu? — prychnął starszy, ignorując jego żądania i ocierając się po uderzeniu. — Jesteś bezczelny. Niewychowany. Bezwartościowy — wymieniał, wyrywając mu sierść z grzbietu, bo tylko tam udało mu się chapsnąć zębiskami. — Spróbuj, chociażby tylko jeszcze jeden raz mnie tak mocno uderzyć, a zadbam, byś gryzł piach na zawsze — zagroził ze śmiertelnie poważnym tonem głosu.
Wrzask uciekał młodszemu z gardła, a ciało wręcz odmawiało mu posłuszeństwa z bólu. Upadł na śnieg, mocząc go krwią i łzami.
— Przepraszam! — darł się. — Przepraszam! Nie uderzę! Nie uderzę! Nigdy! — łkał w ziemię
— Nie wierzę już w ani jedno twoje słowo, parszywy śmieciu — syknął, widząc jego zachowanie.
Sam musiał otrzepać się z kurzu i doprowadzić się do porządku, by choć na moment odzyskać sił. Nie zamierzał jednak stopować. Spodziewał się podporządkować sobie ucznia na zawsze. Liczył na jego wierność i oddanie, a zamiast tego dostawał to. To, co stworzył poprzez liczne treningi, próbowało go zniszczyć.
— Ostro przesadziłeś — syknął, mrużąc oczy i podchodząc do niego na nowo. — Kiedy chciałem, byś zadał mi ból, nie zrobiłeś tego. Teraz kiedy miałeś mi być posłuszny, sprzeciwiłeś się — mruczał z grobową powagą w głosie. — Powiedz mi, czy ty wiesz, co to znaczy dla mnie? Kiedy poświęcam się dla ciebie, pozwalam stawiać się w centrum upokorzenia? A ty... Ty jesteś po prostu niewdzięczny. — Stanął nad nim, a łapę postawił na czubku jego głowy i wbił pazury, ciągnąc czaszkę do tyłu. Nachylił się do jego ucha. — Nie zasługujesz na wszystko, co dzięki mnie osiągnąłeś. Beze mnie byłbyś nikim na zawsze, a jeśli zamierzasz dalej posuwać się do takich czynów, zostawię cię i pozwolę ci przepaść na zawsze. Będziesz jak robak, skryty w ziemi. Twoje wyjście na wierch równa się spotkaniu z głodnym ptakiem. Krótko mówiąc — westchnął — czeka cię śmierć.
Arlekin wrzasnął po raz kolejny. Obsmarkał się, a gluty zwisały mu z nosa, gdy próbował przełykać łzy, gromadzące się w gardle. Łapał oddechy, próbując się uspokoić, a jego ciało drżało. Zamknął oczy, nie odpowiadając mu.
— I teraz nagle co? Nic nie potrafisz powiedzieć, nic nie potrafisz zrobić? — prychnął. — Gdyby była tu kałuża, zobaczyłbyś teraz swoje odbicie i to, jak fatalnie wyglądasz. Katastrofa. Koszmar. Beznadzieja — wymieniał, patrząc na jego postrzępione uszy. — Nawet mi nie jest przykro. Zamiast docenić szansę, którą ci dałem, postanowiłeś zostać potworem.
Uczeń schylił łeb, kryjąc pod sobą ogon.
— J-ja już nie chcę — szepnął.
— O proszę! Znowu to samo! On znowu nie chce — krzyknął maniakalnie, odsuwając się od ucznia i stając naprzeciw niego. Pazur wbił w jego podbródek, unosząc go do góry. — Otwórz te zakrwawione ślepia. Spójrz na mnie i powiedz. Kim jesteś?
Otworzył oczy, które przesiąknięte były bólem i strachem.
— N-Nikim. J-jestem nikim. — załkał.
— Głośniej — nakazał. — Powiedz to głośniej. — Wydał z siebie cichy pomruk zadowolenia, przejeżdżając pazurami w bok jego szyi. — Krzycz.
Młodszy przełknął ślinę, ponownie drąc się z powodu bólu.
— Jestem nikim! Nikim! Nikim! Nikim!
— I zawsze nim będziesz. Straciłem nadzieję na twoje odkupienie — stwierdził, unosząc wzrok i rozglądając się na dźwięk trzasku gałęzi. — Nie mazgaj się. Zapoluj. Coś tam siedzi i wie już o naszej obecności.

<Nikt?>

[przyznano 5%]

12 sierpnia 2022

Od Krwawnika CD. Krzemienia

Spoglądał na niego nieufnie. Jego słowa brzmiały z sensem, więc raczej nie próbował go oszukać, tylko rzeczywiście brał ich trening na poważnie.
— Masz na myśli brzuch bądź szyję? — spytał, udając zaciekawionego. Będzie zgrywał momentami wręcz głupiego, żeby Krzemień nie miał powodów do powiązania go z którymkolwiek z morderstw.— Jakbym położył się na plecach, to zabiłbyś mnie? — dodał, gotów to zrobić i poświęcić swoje życie, byleby tylko zobaczyć przez chociaż ostatnie chwile swojej egzystencji tę żądzę krwi w zielonych ślepiach. 
— To byłby głupi ruch z twojej strony. Nie zabiłbym cię, lecz wróg owszem. Atakuj gardło, drap w oczy... - mruknął w zamyśle, po czym ponownie na niego zaszarżował. Tym razem nie zdążył odskoczyć. To znaczy — próbował, ale Krzemień jakby przewidział jego ruch i postąpił w tę samą stronę co on. Zderzenie z ziemią nie należało do przyjemnych, o czym świadczyło ciche syknięcie z jego pyska. 
— A nie uważasz mnie za wroga? — spytał, przewracając się tak, by łatwiej mu było szybko się zerwać. — W końcu szpiegujesz mnie, podejrzewasz o dziwne rzeczy i teraz wkładasz zbyt dużo serca w atakowanie mnie — mruknął, łapą ocierając pysk ze śliny i nieprzyjemnego posmaku piachu. Nie zdążył nawet wstać, bo zielonooki nadepnął mu boleśnie na brzuch. Pisnął. Zażenował go ten dźwięk słabości, który tak łatwo opuścił jego pysk. 
— Nie lubię cię. To tyle. Chcę dać ci nauczkę za szantażowane mnie. No i... sam chciałeś poczuć się jak ja w młodości. Więc będziesz żarł piach, póki nie zrozumiesz, o co chodzi w tym stylu walki. 
— Mogę żreć go nawet ogromnymi porcjami, ale liczę, że jesteś dobrym nauczycielem i potrafisz nie tylko atakować, ale i mówić — rzekł, próbując znienacka ugryźć go w łapę. Ten odsunął się, sypiąc mu piaskiem w oczy. 
— Drapieżnik nie daje ci forów. Gdy leżysz na ziemi, to koniec. Umierasz. Musisz więc nauczyć się nie upadać. Koty z Owocowego Lasu mają inną taktykę. Ty chcesz walczyć jak dzikie zwierzę. Musisz więc tak się zachowywać. 
— Dzikie zwierzęta działają instynktownie. One chcą się najeść i przetrwać — mruknął, patrząc na niego spod byka. — Mam bezmyślnie rzucać się na ciebie? To nie miałoby sensu, potrafisz przewidzieć każdy mój ruch — westchnął niezadowolony ze swych wad. 
— Twój atak musi być nieobliczalny, lecz przemyślany — wyjaśnił. — Tylko wtedy zaskoczysz przeciwnika. Trzeba to zrobić szybko i sprawnie, agresywnie, ale z głową. W tym celu ćwiczysz swoje ruchy. Jakbyś bardziej się przypatrzył, moje łapy działają instynktownie. Nie skupiam na nich uwagi. Mój umysł, analizuje twoje ciało, obmyślając strategię, a one się do tego dostosowują. 
Podobało mu się to, co słyszał. Przyglądał się kocurowi w skupieniu, z lekkim zafascynowaniem na pysku. 
— Dobrze, mistrzu — wycedził. — Brzmisz jak profesjonalista. Ktoś, kto nigdy nie popełnia błędów. Czyli jak prawdziwy morderca — mruknął, mrużąc oczy. — Naprawdę ciężko mi wierzyć, że to nie ty pozbawiasz niewinnych życia. Krzemień machnął zdenerwowany ogonem. 
— Nie jestem mordercą. Ojciec na pewno tego chciał, ucząc mnie tego stylu walki. Ale jedynie jak się przydał, to odgonienie gangu samotników, którzy chcieli mi przylać. Nie skrzywdziłbym nikogo z Owocowego Lasu. To jest mój dom i jestem wdzięczny, że dawna liderka Szyszka dała mi szansę w nim żyć 
— Oh, to takie wzruszające — rzucił, przewracając oczami. — Mdlą mnie takie słodkie historyjki. Opowiedz coś innego. Na przykład... Powiedz coś więcej o swoim ojcu! Jaki dokładnie był, co robił i dlaczego byłeś takim niewdzięcznym synem — mruknął. 
— Jesteśmy na treningu, więc się na tym skup — znów go zaatakował, ignorując jego prośbę.
— Ja po prostu nie rozumiem twojego zachowania — rzucił, odskakując w bok. — Twój ojciec zadbał o to, żebyś umiał się bronić, a ty na niego narzekasz. Bez sensu.

<Krzemień?>

10 sierpnia 2022

Od Krwawnika CD. Nikogo

Usłyszał odgłosy przyspieszonych kroków. Prychnął i odsunął się w bok, czując tylko, jak kocię uderza głową w jego bok. Boleśniejsze od tego było nawet wpadnięcie samemu przypadkiem na drzewo.
— Nie biegaj tak, bo tupiesz jak dzik i słychać cię z daleka. Jak ktoś ma dobry refleks, to prócz tego, że zdąży zrobić unik, to ci jeszcze przyłoży — ostrzegł. — Skradaj się. Po cichu i powoli, ale jak najbardziej za plecami wroga, by cię kątem oka nie zobaczył. Masz dużo białego, więc niestety rzucasz się w oczy.
Młodszy przysłuchiwał mu się chwilę, kiwając głową. Zawrócił i znów się skrył w krzewach, więc Krwawnik powrócił do dreptania po okolicy. Wiedział, że arlekin już za nim idzie. Patrzył jednak tylko po boki, żeby dać mu szansę naskoku z tyłu.
Owszem, czasem był dla dzieciaka zbyt dobry.
Zatrzymał się gwałtownie, chcąc zobaczyć, czy ten szybko zareaguje i również się zatrzyma, czy jednak w niego walnie. Janowiec z nim tak czasem ćwiczył i tak naprawdę to była jedyna przydatna rzecz w treningach z tym niedołężnym starcem. Sporo rzeczy podpatrywał od innych, bądź sam udoskonalał, opierając się na intuicji.
Coś zza jego grzbietu poruszyło się. O dziwo niespodziewanie poczuł pacnięcie w bok, ale tak lekkie, że nie był nawet w stanie stwierdzić, czy to jego uczeń, czy po prostu mocniejszy podmuch wiatru. Mimo to skrzywił się, zatrzymując się w miejscu i znosił niewielki ból z pokorą.
— Uderz mnie mocniej — nakazał, zdając sobie sprawę z obecności czarnego po prawej.
Ten spojrzał na niego z takim zaskoczeniem, jakby co najmniej oświadczył mu, że jest wiewiórką, a nie kotem. Młodszy cofnął się skulony, co tylko utwierdziło Krwawnika w przekonaniu, iż czeka go jeszcze dużo pracy, aby ta sierota cokolwiek osiągnęła.
— Czemu, panie? Skrzywdzę cię... — mruknął speszony, rozglądając się na boki.
— O to mi chodzi. Masz mnie skrzywdzić. Zostawić ślady na moim ciele — rzucił. — Rób to.
Arlekin dalej wyglądał na zdziwionego i patrzył się na mentora w taki sposób, jak gdyby ten mówił nie po kociemu. W końcu ożył i pokręcił głową, cofając się powoli, co spotkało się z warkotem wojownika.
— Gdzie ty znowu uciekasz? — westchnął, zbliżając się do niego. — No już. Bij mnie. Aż do krwi.
Nikt zrobił wielkie oczy i przełknął głośno ślinę.
— J-j-jak do krwi? A-ale... N-nie chcę cię s-skrzywdzić. C-co powiesz w obozie, jak wrócisz tak... pobity?
— Że coś nas zaatakowało i stanąłem w twojej obronie. A ty pokiwasz grzecznie głową, jasne? — mruknął. — Możesz się rozpłakać i dodać, że to było dla ciebie stresujące, bo się bałeś, że zginę — dorzucił od niechcenia. Już i tak mają go za słabego, więc taka zabawa w bohatera dla niczego niewartego życia już bardziej mu opinii nie zbruka.
— N-nie podoba mi się ten pomysł. Skrzywdzę cię, by skrzywdzić? To nie ma sensu. W-wole nie. B-b-boje się — jąkał dalej. Widać po nim było, że naiwnie wierzy w zmianę zdania bicolora.
— Tobie się przecież nic nie stanie, tu nie ma czego się bać! — syknął zirytowany. — Przestań się tak trząść i sikać pod siebie, masz mnie zaatakować i nie wrócimy do obozu, dopóki nie poleje się moja krew.
— J-j-ja nie chcę cię krzywdzić! M-może i zasługujesz, ale... ale ja nie dam rady. J-jesteś moim mentorem. N-nie powinienem. To brak szacunku — tłumaczył się.
— Chwila co? — przerwał mu podniesionym głosem. — ZASŁUGUJĘ?! Dlaczego według ciebie na to zasługuje smarkaczu zapchlony? — syknął, stając wręcz za blisko niego. — Zaraz będzie zmiana planów i to ja przeryję pazurami ciebie.
Podkulił ogon, patrząc na niego z przerażeniem.
— P-p-przerpaszam! T-to przez to, że... że jesteś zły. A-ale ja nie chcę cię b-bić, b-bo to... nieładnie. W-widzisz, że sam jesteś j-już zły na mnie — mamrotał w pośpiechu.
— Jestem zły, bo nie chcesz mnie bić. Gdybyś mnie zaatakował jak prawdziwy wojownik, to bym się może ucieszył — syknął.
Ten znowu załkał.
— N-n-nie rozumiem. Czemu ci na tym zależy. P-p-przecież to boli. Bardzo. To brak szacunku. J-jak mam cię u-uderzyć tak m-mocno? L-lubisz gdy cię biją? J-ja nie lubię...
— Jak zaraz dostaniesz po swoim pustym łbie, to zmienisz nastawienie i polubisz — burknął, patrząc na niego wrogo. - No dawaj, ile ja mam czekać, aż coś zrobisz? — warknął zniecierpliwiony.


<Nikt?>

[przyznano 5%]

31 lipca 2022

Od Krwawnika CD. Nikogo

Upewnił się, że arlekin trafił prosto do swojego legowiska, bez jakichkolwiek zaniepokojonych spojrzeń rzucanych w ich kierunku, czy też co gorsza potencjalnych pytań o to, co robili i z jakiego powodu młody aż tak się rozryczał. Ich wymówka nie była może najlepszą, ale pasowała do całego wizerunku żółtookiego, a zważywszy na głupotę kotów, pośród których żyli, nie było problemu z uwierzeniem w tak banalne wyjaśnienia. Powinni to łyknąć, bo przeklęte dziecię było dosyć samotne, więc wzięcie ślimaka na przyjaciela wydawało się czymś normalnym w jego przypadku.
Nie wiedział teraz, co myśleć o tym, co powiedział Księżyc. Raczej nie przejmował się tym bardziej, choć jeśli rzeczywiście był jego ojcem, to dobrze było wiedzieć, że już nie żyje. Prawie jak cała jego rodzina, nie licząc siostry. Teraz to wszystko nabierało większego sensu i wydawało się coraz bardziej oczywiste. Kręcił się przy Poziomce jak naćpany, a jego oklapnięte uszy były identyczne posturą jak te, które posiadała Winogrono. A sam Krwawnik miał tak samo czarne futro i niebieskie oczy. Nawet, jeśli chciałby się teraz wyprzeć tego faktu z głowy, nie był w stanie. Zbyt wiele rzeczy na to wskazywało.

***

Przysiągłby, że własny uczeń go unika. Z początku uznał, że mu się wydawało, ale teraz był już tego więcej niż pewien. Udało mu się jednak zapędzić go w miejsce bez ucieczki. Niestety nie mógł wygarnąć mu wprost wszystkiego, bo byli za blisko obozu, a mu wystarczyły problemy w postaci Agrsesta i Krzemienia. Uśmiechnął się życzliwie, jak taki miły młodzieniec z sąsiedztwa, co zawsze dzień dobry mówi.
— Tutaj jesteś! Szukałem cię — zaczął, siląc się na dobroć w głosie, choć za tę całą zabawę w ganianego miał ochotę wepchnąć mu gałkę oczną do gardła. — Czas na trening, nie uważasz? Spójrz, masz już takie piękne mięśnie na łapach, z pewnością jesteś już niesamowicie silny!
Gula na gardle kociaka poruszyła się. Przełknął głośno ślinę, patrząc na niego niepewnie.
— Ja... mój ślimak umarł i... i nie chcę iść dzisiaj na trening. M-m-musze go opłakiwać, by nie był na mnie zły — wyjaśnił, na co Krwawnik skrzywił się, wzdychając głośno.
— Przecież ja ci kazałem wmawiać, że ślimak ci zdechł — wycharczał ciszej. — Więc nie rób ze mnie idioty. Lecimy na trening — syknął ostrzej, nadając swojej wypowiedzi władczego tonu.
— P-p-powiedziałem tak... jakby ktoś... podsłuchiwał, panie — miauknął cicho. — J-j-ja nie chcę... na trening. N-nie dzisiaj
— A dlaczego nie? — spytał z pogardą. — Chcesz być słaby do końca życia? Z takim podejściem nie dotrwasz jutra — stwierdził zirytowany, że nie mógł tu podnieść na niego łapy. Wciąż był taki mały, więc jedno odpowiednie uderzenie mogło by spowodować spory rozlew krwi. — Każdy dzień opuszczonego treningu przybliża cię do śmierci.
— A-a-ale nie be-edziemy je-eść m-mięsa? P-proszę — miauknął, pełen nadziei.
— Nie, to specjalne mięso zjadłeś wczoraj. Nie możesz jeść go dzień w dzień, bo cię brzuszek rozbili - rzucił z krótkotrwałą troską w głowie. Oczywiście, że kłamał. Widok zapłakanej gęby, z trudem przełykającej każdy kawałek swojego byłego dręczyciela, był najbardziej satysfakcjonującym widokiem, o jakim nawet nie śnił. — Ale nie możesz też opuszczać treningów. Zrobisz się taki słaby, że łapki same ci odpadną.
Arlekin po dłuższej chwili namysłów odetchnął głośno z ulgą.
— No dobrze... to możemy iść na trening — miauknął z entuzjazmem, idąc w stronę ich miejsca treningów. Krwawnik uśmiechnął się lekko. Cóż za naiwne dziecię, jak łatwo przekupić go kilkoma słówkami. Ruszył za nim, przeganiając go i obserwując kątem oka, jak zwalnia przy ich ulubionym drzewie.
— Dalej — rzucił. — Musimy iść dalej.
Kocurek zatrzymał się, zdziwiony.
— Ale... ale jesteśmy na miejscu, panie — uświadomił go.
— Nie, nie jesteśmy na odpowiednim miejscu — poprawił go delikatnie. — Od dziś nasze treningi przez pewien czas będą odbywały się gdzie indziej. Nie powinieneś zresztą zadawać takich zbędnych pytań. Zacznij wykonywać moje polecenia i robić to, co ci każę — upomniał go.
Żółtooki niepewnie ruszył za mentorem.
— I-idę.
Tylko tyle powiedział. Starszy zaprowadził go tam, gdzie było ciało. Wprost pod krzak, chociaż dostrzegł pewne zawahanie i opory u kociaka, gdy ten zaczął rozpoznawać teren.
— Nie zwalniaj, jeszcze trochę — poinformował.
Ten gwałtownie zatrzymał się.
— N-n-nie! O-okłamałeś mnie! — pisnął, cofając się
— Cicho! — syknął. — Nie uciekaj! Stój! Wracaj! Nie okłamałem cię! Mówiłem, że musimy coś zrobić! — warknął, rzucając się w jego stronę z zamiarem pociągnięcia go za kark do ciała. Okazało się to łatwe, bo jego ofiara rozryczała się, upadając na tyłek, bo wystraszył się atakującego go mentora. Przybrał pozycję embrionalną, gdy kły Krwawnika zatopiły się w jego skórze.
— N-n-nie, panie! Ja nie chcę! Proszę! Nie!
Nie zważając na jego płacze, zaciagnął go pod krzak.
— Nic się jeszcze nie zadziało. Nie panikuj przedwcześnie — nakazał, rozchylając łapą gałęzie. — Wykop ciało.
Kociak załkał bardziej, kręcąc głową.
— N-n-nie chcę go... go... wy-wykopywać... nie...
— Bo? — spytał. — Boisz się, jak jakaś koteczka, że sobie łapki pobrudzisz? — miauknął pogardliwie.
— N-n-nie b-bo bo ja wiem... c-co będzie później. A-a on powienien zo-ostać tam. N-nie wykopie g-go — drżał cały, cofając się od krzaka powoli.
Wojownik przewrócił oczami i ponownie szarpnął go za nadmiar futra na karku i odstawił przy roślinie. Usiadł tuż za nim, umożliwiając mu całkowicie ucieczkę.
— Nie. Jesteś chudy jak patyk, więc skoro w klanie cię nie karmią, to ja cię wykarmię.
Młody pisnął z bólu. Cofnął się i tak od krzaka, uderzając grzbietem o jego brzuch.
— J-ja nie chcę jeść trupa! — płakał. — T-trupa twojego taty! W-wole jeść myszy! N-nie jego! Proszę! O-one też mi pomogą. Nie twój tata!
— Nie pierdol głupot, ten tutaj ma więcej wartości odżywczych, niezbędnych do twojego prawidłowego rozwoju — mruknął, gładząc łapą ziemię, pod którą leżał Księżyc. — Mało kto mówi o tym, że po zjedzeniu kota ma się najwięcej sił, bo boją się, że wszyscy zaczną się zjadać. Nawet nie wiesz, ile masz szczęścia, że trafił ci się prywatny posiłek.
— I-i-i tak nie chcę... — przełknął ślinę, drżąc i patrząc ze strachem na ziemie. — N-nie chcę. N-nie. P-proszę. N-nie — wpadł w panikę i odwrócił się do niego przodem, chowając pysk w jego futrze na brzuchu.
Skrzywił się i z obrzydzeniem odsunął kocie od siebie.
— Nie tul się tak do mnie. Nie jestem twoją matką ani koleżanką do zabawy. 
 
<Nikt?>

[przyznano 5%]

25 lipca 2022

Od Krwawnika CD. Agresta

To pytanie było zbyt bezpośrednie. Nie spodobało mu się, że w środku dnia, gdy liczył na spokojnie spędzony czas, czekoladowy wpraszał mu się z takim sprawami. Pomijając to, jak bardzo bezużyteczny okazał się jego uczeń, a treningi z nim były wręcz uciążliwe, na głowę wchodził mu kolejny problem.
Wrzucił na pysk nieśmiały uśmiech, taki lekki i delikatny, niewskazujący na jakiekolwiek złe zamiary.
— Wiele — przyznał. — Głównie chyba twoja determinacja, żeby odnaleźć mordercę. Wiesz, jak Stokrotka... — zawahał się, wypowiadając jej imię. W końcu zmarła, powinien choć trochę udawać przejętego — powiedziała mi, że ją zaatakowałeś, to przeraziło mnie, że ktoś byłby zdolny ot tak skoczyć do gardła swojemu rówieśnikowi. Może w ogóle sama myśl ataku na kogoś z klanu, komu powinno się w teorii ufać, mnie z lekka przerosła? — gdybał. — Emocje mnie poniosły, to wszystko łączyło się w spójność i nie myślałem rozsądnie. Miałem naiwne nadzieje, że rzucenie ci tym prosto w pysk sprawi, że tak po prostu się przyznasz i wszyscy będziemy bezpieczni — westchnął, grzebiąc łapą w ziemi. Chciał tym ruchem pokazać swoje lekkie zestresowanie i wstyd, jaki miałby rzekomo odczuwać po tych fałszywych oskarżeniach. — Oh, przepraszam, zboczyłem trochę z głównego tematu — wymamrotał, uśmiechając się przepraszająco. — Tak jak mówiłem, twoje nastawienie. Z każdym razem, kiedy natykałem się na ciebie, sprawiałeś wrażenie kogoś… normalnego. Stałeś się w moich oczach zwykłym, niczemu winnym wojownikiem, który także nie może znieść tych wszystkich okrucieństw. Zacząłem dostrzegać w nas podobieństwo, wiesz? — spytał. — Z tym że nie dzierżę taką odwagą jak ty. Chciałbym znaleźć zabójcę mojej siostry, ale gdybym miał stanąć naprzeciw niego bądź niej, spanikowałbym — stwierdził, próbując zabrzmieć na pełnego żalu. — Nie cierpię siebie za te wszystkie słabości. Powinienem pilnować jej bardziej, ona zawsze mi tak ufała, a teraz wciąż czuję się, jakbym zdradził ją tym, że nie siedziałem przy niej przez cały czas — dodał, patrząc niemrawo na kocura. — Nie wiem, czy twojego brata zabił ten sam kot, co moją siostrę, ale gdy zdałem sobie sprawę, że oboje straciliśmy kogoś z rodziny, zrozumiałem, że nie powinienem widzieć w tobie wroga.

<Agrest?>

23 lipca 2022

Od Krwawnika CD. Krzemienia

— Głupot? — wykrztusił, sprawiając omylne wrażenie, jakby zaczął na moment dusić się własną śliną. — To, że twój ojciec był potworem, uważasz za nic niewartą głupotę? — powtórzył, wizualnie popadając w jeszcze większe stany lękowe.
Zaczął cofać się w głąb obozu, zafascynowany uwagą innych skupioną wprost na nim. O to dokładnie chodziło, by scena przywołała publiczność. Ich obecność miała być jego ratunkiem od potencjalnego naskoku ze strony wojownika, przy którym Krwawnik mógłby się pogubić i zdradzić zbyt wiele.
— To nie mój oj…
— P-potwór… — wymamrotał ciszej, tak, by tylko Krzemień pochwycił brzmienie jego słów.
A potem uciekł, by nie zapędzać się w dalszą fabułę przedstawieniu. Tłum dostał swoją rozrywkę, aktorzy mieli teraz czas na odpoczynek.

***

Był wściekły. Po części też zmieszany, aczkolwiek to gniew dominował w kontrolujących go emocjach. On już w tym momencie stracił panowanie nad sobą. Jego plan był niedopracowany, miał dziury, zdecydowanie odbiegał do tego pierwotnego, ale Krwawnik nie mógł pozwolić sobie na ryzyko, jakim była możliwość nakrycia się przez Krzemienia i Agresta. Nieustannie przeklinał ich dwójkę. Staremu dziadowi zachciało się zaczepiać młodego i sprzymierzać z nim?
Świetnie, w takim razie on przestanie zaraz milczeć.
Znalazł kocura. Siedział na skraju obozu, obok swojej partnerki. Niebezpiecznie. Musiał poczekać, aż biała zniknie. O niczym bardziej nie marzył, niż ubiciu jej i wepchnięciu jej futra w pysk kocura. Zięba jednak wytrwale tkwiła na swoim miejscu i dopiero czyjeś wołanie przykuło jej uwagę i sprawiło, że opuściła ukochanego.
Niebieskooki nie wahał się. Podszedł do Krzemienia, starając się stawiać niezgrabne kroki. Pozwalał sobie na upokorzenie. Szedł jak dopiero co uczący się dreptać kociak. Miał jeden cel. Dojść do niego i zaciągnąć w stronę lasu, z dala od ciekawskich spojrzeń.
— Krzemieniu? — wydukał. — Czy ty… Mógłbyś się ze mną gdzieś przejść? Wydaję mi się, że… że masz do mnie jakiś problem, przez który czuję się niekomfortowo. Chciałbym to wyjaśnić, bo nie jestem w stanie żyć spokojnie, gdy ciągle z tyłu głowy mam świadomość, że… chcesz mnie skrzywdzić? — wyjaśnił. Nie mówił tego cicho. Ktoś na pewno to usłyszał, a nawet jeden świadek wystarczyłby mu w sytuacji awaryjnej.
Zielonooki położył po sobie uszy, patrząc na młodszego.
— Nie chcę cię skrzywdzić, Krwawniku. Mówiłem ci już to. Nie interesujesz mnie w taki sposób — miauknął, podnosząc się jednak i kierując kroki ku lasowi, ku uciesze młodszego.
— Mówisz jedno, a twoje czyny zdają się świadczyć o czymś innym — rzekł, głosem pełnym bólu. — Nie wiem, czym ci zawiniłem, ale nie umiem spać spokojnie, kiedy czuję się osądzony, podczas gdy nawet nie wiem, co jest moim głównym grzechem — dodał, pośpieszając na chwiejnym łapach za kocurem.
Drżał i co chwilę wydawał z siebie ciche piski. Jeszcze za nim wyszli z obozu, zdążył złapać z kimś kontakt wzrokowy. Rozszerzona źrenica i co rusz drgająca szczęka wystarczyły, by wyglądał, jakby szedł na skazanie.
— Nie wiem, o czym mówisz. Nikt cię nie osądza — miauknął, idąc dalej. — Nie podoba mi się to, jak się na mnie uwziąłeś i zwalasz winę za wszelką krzywdę na mnie.
— Dziwisz się? Według opinii innych szemrany z ciebie typ — stwierdził, przypatrując mu się uważniej. — Dlaczego tak pędzisz? Nie nadążam… — wyjąkał, próbując odwzorować te wszystkie żałosne zachowania swojego ucznia.
— Bo gadasz głupoty w obozie, a potem zaczynają plotkować. — Zwolnił jednak. — Nie jestem szemrany. Żyje tu już tak długo, że jestem jednym z was. Moja przeszłość to moja sprawa.
— Nie uważam tak — odparł, zadowolony, że starszy go posłuchał. Gdyby mógł, to w pełni owinąłby go sobie wokół pazura. — Jeśli zabiłeś kogoś dawniej, to stanowisz dla nas zagrożenie. Warto, by inni wiedzieli, że muszą na ciebie uważać.
Krzemień spojrzał na niego ostro, zatrzymując się w lesie, z dala od obozu. Jego ogon zadrgał niezadowolony.
— Nikogo nie zabiłem — rzucił. — Jak już ci mówiłem, moje rany zostały zadane mi przez psychola, który się nade mną znęcał. Nie skrzywdziłbym kogoś, kto jest niewinny.
— Masz na myśli swojego ojca, tak? Czermienia? — zamruczał, powoli odprężając się, kiedy nie mieli już żadnych potencjalnych świadków. — Brzmiał na porządnego gościa.
— Nie był moim ojcem, nie znam go nawet — miauknął poddenerwowany.
— Oh, Krzemieniu. Wstyd wyrzekać się własnego ojca, nie sądzisz? Tym bardziej nie wtedy, gdy masz się czym chwalić. Już nie bądź taki skromny, przecież to wzór do naśladowania — zauważył, czując ulgę, gdy swoboda zaczęła go ogarniać. — Ja swojego nie znam w ogóle, więc dlaczego ty nie potrafisz przyznać się do swego? Świat obdarował cię możliwością znania jego tożsamości, doceń to.
— Nie wiem, o czym mówisz. On nie był moim ojcem. — Szedł w zaparte. — Tylko wariat uważałby takiego kota za wzór. Zmieniłeś tonacje — zauważył. — Już nie wyglądasz jak biedne, pokrzywdzone przez los kocię.
— Wciąż jestem biedny i pokrzywdzony, tylko nie przez los, a przez to wasze całe zgromadzenie wesołych kotków — stwierdził, wydając z siebie przelotny chichot. — Idziesz w zaparte, co? Słyszałem już, że jesteś dosyć podobny do ojca. Z wyglądu, ale kto wie, jak z charakterem bądź moralnością? W dodatku spójrz na to. Krzemień brzmi bardzo podobnie do słowa Czermień. Podejrzane, jak na kogoś, kogo nawet nie znasz, nie sądzisz?— Nie jestem do niego podobny. A moje imię nadała mi matka, gdy byłem już wyrośniętym kotem, jako przestrogę bym nie zrobił głupstwa — miauknął. — On nadał mi inne imię. A to, że Czermień brzmi podobnie to tylko zbieg okoliczności — bronił się dalej.
— Czyli skoro nie jest twoim ojcem, nie będzie żadnego problemu, jeśli powiem o tym Brzoskwince? Albo komukolwiek innemu z klanu? — gdybał. — Oh, nie patrz tak na mnie, tylko głośno myślę. Jeśli jesteś niewinny, to nie musisz się o nic martwić, prawda?
Krzemień zadrżał, mordując go wzrokiem. Podszedł do niego, patrząc na niego zimno.
— Ani. Się. Waż — syknął, napinając się cały. — Tylko spróbuj, to nie ręczę za siebie
Krwawnik poczuł rozbawienie. Szczere, bo dawno nikt wśród tych kotów nie wzbudził w nim takiego zainteresowania.
— Skoro nie interesujesz się młodszymi w ten sposób, to lepiej się odsuń. Czuję się zagrożony w twoim towarzystwie, wiesz? Dobrze, że inni widzieli, że wychodziliśmy razem z klanu. Przyciągnij mojego trupa do obozu, może ktoś się naje.
Starszy zacisnął bardziej pysk, rzucając się nagle na niebieskookiego i powalając go na ziemię. Zasyczał mu w pysk, szczerząc kły.
— Słuchaj no smarkaczu. Nie mam zamiaru cię zabić. Nikogo nie zamordowałem z tych kotów. Wbrew temu co sądzisz, nie jestem psychopatą, którego to by bawiło. Więc nie waż się rozpowiadać tych bzdur w klanie! Komarowi się dostanie. Miał trzymać język za zębami.
— Kto mówił, że wiem to od Komara? — spytał w celu podrażnienia go. — Śmierdzi ci z pyska, zabierz paszczę, to będę skłonny dogadać się z tobą w zamian za swoje milczenie — uznał, ziewając ze znużenia. — Baw się tak dalej Krzemieńku, a noc nas zastanie.
Widział, jak żyłka zaczęła mu pulsować. Zdenerwował go do granic możliwości, z czego był dumny.
— Bezczelny. — Krzemień wyglądał, jakby miał ochotę mu coś zrobić, ale zawahał się. Zszedł z niego, wbijając pazury w korę drzewa i robiąc na niej długi ślad. — Nie denerwuj mnie. Mów czego chcesz.
— Przestań wokół mnie węszyć — zażądał, wstając na równe łapy, bez żadnego problemu, tak jakby wcale przed chwilą kocur nie wisiał nad nim z żądzą mordu w oczach. — Nie wiem, co sobie o mnie myślisz, ale czuję się niekomfortowo, kiedy obserwujesz mój każdy krok. Śledzisz mnie? A w dodatku romansujesz sobie z młodszym i jego też w to wciągasz. Nie wiem, co zrodziło się w twojej główce na mój temat, ale uspokój to. To, że nie lubię was wszystkich, nie oznacza, że byłbym gotów was zabić — stwierdził.
— Zachowywałeś się podejrzanie, więc sprawdzaliśmy, czy przypadkiem czegoś nie ukrywasz. I w sumie coś jest na rzeczy, skoro nie udajesz sieroty, a przed klanem już tak. Nie interesują mnie kocury — dodał jeszcze na jego komentarz, mrużąc oczy. — Dobra, niech ci będzie. Odpuszczę ci. Zadowolony?
— Po części — przyznał, powoli otrzepując się z kurzu. — Mam jeszcze jeden warunek.
— Jaki? — zapytał.
— Trenuj mnie — oświadczył najspokojniej, jak tylko potrafił.
Spojrzał na niego zaskoczony.
— Przecież jesteś już wojownikiem. Czego miałbym cię nauczyć?
— Tego, co uczył cię ojciec — odparł. — Jestem wojownikiem, ale nie wystarczająco silnym. Chcę umieć to, czego w tym klanie nie uczą. Chcę umieć więcej — wyjaśnił, na co jego rozmówca skrzywił się z niesmakiem.
— Wolałbym tego nie pamiętać — mruknął pod nosem. — Ten styl... jest brutalny, typowy dla samotników z Siedliska Wyprostowanych.
Krwawnik przewrócił oczami.
— Ale uczy przetrwania w każdych warunkach. Nigdy nie wiadomo, co nas w życiu spotka, wolę być gotowy na wszystko — stwierdził. — Tobie też radzę zachować takie podejście, bo nie chcesz chyba chwalić się ojcem... - dodał ku przestrodze i zmotywowania go do zgody.
Starszemu sierść zjeżyła się na karku.
— Zgoda. Przygotuj się na ostre lanie. Poczujesz się jak ja za młodu, skoro tak bardzo pragniesz spotkania z moim ojcem — prychnął. — I lepiej byś trzymał gębę na kłódkę.
Niebieskooki parsknął po raz kolejny.
— Będę trzymał, o ile ty uspokoisz swój wzrok. Jak się załatwiałem, to też zaglądałeś za krzaczki? - prychnął.
— Nie — warknął mu zimno. — Nie dopowiadaj sobie kolejnych kłamstw. Nie byłem pewny co do ciebie, jednak nie chodziłem za tobą ani w krzaki, ani na twoje treningi z uczniem.
— Miło, że dałeś mi trochę prywatności. Łaskawy jesteś — rzekł, powoli kierując się w stronę obozu. — Dogadywanie się z tobą Krzemieniu to czysta przyjemność. Postaraj się na naszych treningach nie pluć tak jadem. Kto by się spodziewał, że udajesz takiego miłego, a poza obozem to z ciebie istny diabeł? I jak tu nie mieć podejrzeń... — westchnął.
— Mówisz o sobie? — spytał z cichym syknięciem.
— Nie, ale skoro tak uważasz, to coś nas chyba łączy — oświadczył, zmykając z jego pola widzenia.
Droga do obozu dłużyła mu się. Głowa zaprzątnięta była myślami. Nie miał pewności, że czarny da sobie spokój. Mógł się tylko bardziej rozjuszyć, a tym bardziej nagadać Agrestowi. Krwawnik miał pomysł co do czekoladowego i liczył, że ten chociaż trochę odpuści. Nie miał czasu na babranie się z tą dwójką, ale najwyraźniej musiał. Ciągnęło to jednak za sobą zbyt wiele ryzyka.

<Krzemień?>

22 lipca 2022

Od Krwawnika CD. Nikogo

— Nie. Powisisz sobie jeszcze trochę, będziesz miał więcej siły w łapach — zapewnił, ziewając i siadając wygodnie. — Ja sobie chwilę popatrzę, jak bawisz się w liścia — dodał. Arlekin był bezradny, nie miał innego wyjścia, niż słuchać jego poleceń. To było cudowne uczucie, mieć władzę, nawet nad i tak bezsilnym dzieciakiem
Wtem usłyszał ciche zaskomlenie, a po chwili trzask. Przed oczami przeleciał mu czarno-biały kształt.
— Ała... — jęknął obolały.
— Nie mamrocz, utkaj pysk i mnie nie denerwuj — wycedził wojownik, unosząc wzrok na leżące przed nim kocie. — - Jesteś z siebie dumny? Trafiłeś tam, gdzie twoje miejsce. Na samym dnie.
Ten położył po sobie uszy, patrząc na kocura.
— Już nie mogłem... ale... ale długo wisiałem! — rzucił na swoją obronę.
— Długo, ale czy wystarczająco? — mruknął, gwałtownie podrywając się na równe łapy. Zaczął obchodzić arlekina, z każdym okrążeniem zbliżając się coraz bardziej. — A co, gdybyś wisiał tak na gałęzi, a pod tobą byłaby sfora wściekłych i głodnych psów? Spadłbyś prosto w ich paszczę... — zniżył głos i kłapnął zębiskami przy jego uchu. — O tak. Jeden gryz i po tobie.
Malec skulił się, cofając mocniej uszy ze strachu.
— Ja... Umarłabym wtedy... — miauknął z niepewnością. Krwawnik skrzywił się z powodu jego głupoty, ale uczeń po chwili zrozumiał, co mentor chciał mu przekazać. — Ale na pewno wyrobie się jeszcze! To był pierwszy trening, panie
— I co z tego? — prychnął. — Spójrz na to z innej strony. Teoretycznie, dopiero jak ukończysz 6 księżyców, będziemy mogli wychodzić na prawdziwe treningi. Nikt się tobą nie przejmuje, więc zabieram cię tutaj już teraz. A wiesz dlaczego? — zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. — Bo jesteś słabszy. Gorszy od reszty, przez co musimy nadrabiać — syknął. — Dokładasz mi więcej roboty, niż mają inni mentorzy. Tacy, którym nie trafiły się ofermy.
— Bo ja nie urodziłem się jako bóg, jak ty panie. Jestem nikim i moja siła wam się nie równa — miauknął smutno. — Ale i tak cieszę się ze wspólnych treningów. To najszczęśliwsze chwile mojego życia
— To doceniaj je, bo patrząc na twoje postępy, nigdy nie wiadomo, czy nie będą ostatnimi — stwierdził, przewracając oczami i wpatrują się w skupieniu w ziemię. — Za co los mnie kara, że dostałem akurat ciebie jako ucznia? — westchnął, nawet nie oczekując wyjaśnień. To zapewne głupi przypadek, bo liderce znając życie, zależy, żeby każdy wojownik wytrenował chociaż jednego terminatora, ot, dla zasady. W końcu żyli w pełnym kłamstw klanie, gdzie wszystko było podkoloryzowane i przesłodzone. Wszystko musiało być idealne i trzymać się schematów.
— Na pewno później będzie mi lepiej szło. Słyszałem w obozie o tym wiele rzeczy... Znaczy... Bo... Bo jak mentorzy wracają ze swoimi uczniami do obozu, to często ich chwalą lub nie i ja... ja słyszałem — miauknął spięty, jakby zrobił coś złego.
Krwawnik na moment uniósł zaciekawiony wzrok.
— To dobrze. Jeśli masz lepszy słuch, to go wykorzystaj. Podsłuchuj innych, jeśli i tak nikt nie zwraca na ciebie uwagi, to nawet nie zobaczyliby, że stoisz blisko. Jeśli dowiesz się czegoś ciekawego, to zwróć się od razu do mnie — nakazał.
— Ja... słyszałem coś ciekawego... — Spojrzał na mentora z błyskiem w oku — Jakiś Krzemień komuś coś o tobie wspominał...
— Krzemień? — powtórzył, a wcześniej ogarniające go znudzenie całkowicie z niego wyparowało. — Ten czarny z bliznami? — prychnął. — Z kim gadał? I o czym dokładnie? — Wstał i zbliżył się do kociaka, nie spuszczając z niego wzroku.
— On... z jakimś czekoladowo-białym kotem rozmawiał. Nie znam jego imienia, panie. Mówił, że nie zaobserwował nic jeszcze podejrzanego i że ten drugi ma zachować uwagę i dalej mieć na ciebie oko. A potem wyszli gdzieś z obozu.
Gdyby był dwunożnym, to by pobladł. W tym momencie stał sparaliżowany, patrząc się z bezsilnością na kociaka. Krzemień i Agrest, cóż za duet upierdliwców się trafił. Śledzą jego każdy ruch? Świetnie, musi zachować ostrożność. Albo i nawet odwalić jakieś upokarzające sceny na środku obozu, by zmyć z siebie podejrzenia. Nie szło po jego myśli. To oni wykazywali mordercze podejście, nie on. Przecież był tylko niewinnym kocurem bez ojca, który stracił niedawno matkę i siostrę. Nie rozryczy się, nie da rady aż tak się zniżyć. Chociaż kto wie, może to był jedyny dobry pomysł? — Czy to wszystko, co wiesz? — spytał, formując w głowie plan.
— Tak — odparł.
Wojownik pokiwał głową, podnosząc łapę i widząc, jak kocię kuli się w oczekiwaniu na uderzenie. Zamiast tego Krwawnik lekko pogłaskał go po czubku głowy, starając się trzymać pazury schowane, choć kusiło go wysunąć je i wbić mu głęboko w czaszkę.
— Rozumiem. Dobra robota dzieciaku, trzymaj się blisko Krzemienia i słuchaj, co mówi. Na tego czekoladowego też zwracaj uwagę, Agrest się nazywa. Im więcej będziesz wiedział, tym bardziej zasłużysz sobie na miejsce jako mój sługa — zaoferował.
Uczeń uśmiechnął się do niego.
— Tak, panie. Podsłuchiwanie jest łatwe, bo jestem mały, to mnie nie widzą. Mogę się ukryć w jakimś krzaku nawet — dodał rozpromieniony.
— Zastanawia mnie tylko jedno — zaczął niebieskooki, spoglądając na niego w skupieniu. — Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz? Widać, że nie myślisz. Jeśli ktoś mówi o mnie, powinieneś informować mnie o tym natychmiast, nie po takim czasie — upomniał ostrzej. 

<Nikt?>

[przyznano 5%]

16 lipca 2022

Od Krwawnika CD. Nikogo

Westchnął, znudzony tymi ciągłymi zapewnieniami padającymi z pyska kociaka.
— A ty na pewno chcesz stać się najsilniejszy? — zapytał, mając nadzieję, że dłuższa chwila ciszy wystarczająco zestresowała arlekina. — Zdajesz sobie sprawę, że z tak wątłym ciałem możesz nie być w stanie podołać wszystkim wyzwaniom, które dla ciebie przygotowałem?
— Ja... Wiem to, jednak... jestem gotów na wszystko. Chcę z dumą wam służyć i nie przynosić wstydu Najsilniejszy. I zasłużyć przez to na imię, by stąpać wśród was bogów — miauknął.
— Świetnie. W takim razie nie możesz się od teraz wycofywać. Cokolwiek nie powiem, nie chcę słuchać żadnych jęków ani płaczu, że nie dasz radę. Jakbym znalazł najwyższe drzew w tym lesie i kazał ci na nie wejść, to robisz to, choćbyś nawet miał z niego spaść i zdechnąć — oświadczył. — Rozumiesz? Taka śmierć zarezerwowana jest dla kotów z honorem. To lepsze umrzeć w ten sposób, niż egzystować jako zwykły pasożyt.
— Ja... dobrze, Najpotężniejszy. Zrobię wszystko bez miauknięcia — zapewnił.
— Widzisz te kamyki? — Niebieskooki wskazał na kilka skałek leżących na trawie nieopodal nich. — Natura nie dba o porządek. Jest czystym chaosem, o który trzeba zadbać. Twoim zadaniem będzie przepchnięcie tego wszystkiego pod tamto drzewo. Używaj łap, zębów, czegokolwiek chcesz, po prostu zrób to, nim słońce zniknie za linią drzew. Jeśli nie zdążysz, czeka cię kara — zagroził.
Kocię pokiwało głową, jeżąc sierść na ostatnie jego słowo. Od razu podszedł do kamyków, zaczynając je przesuwać. Niektóre mieściły mu się w pysku, inne musiał pchać łapami, aż nie zasapał się cały. Mimo tego nadal było ich tam sporo, a obserwującego go wojownikowi dalej się nudziło. Nie było to niezwykle interesujące zajęcie, ale chciał, by kocurek się, chociaż zmęczył i obtarł sobie skórę, a potem co najwyżej wymyśli zabawniejszą karę, bo szczerze wątpił w jego możliwości ukończenia zadania.
— Pamiętaj, że czas jest tu twoim największym wrogiem — wymruczał, przyglądając się z satysfakcją stercie oczekujących na ułożenie kamieni. — Zawsze będzie. Księżyce lecą, a ty będziesz starzeć się coraz szybciej, aż pewnego dnia całkowicie nie opadniesz z sił — mruknął.
Krwawnik ponownie spojrzał w niebo. Słońce jak na złość wciąż było na widoku i nie raczyło się ani trochę przesunąć. Ze zobojętniałym wyrazem pyska zbliżył się do biegającego tam i z powrotem kocięcia i bez namysłu pacnął go łapą w pysk, aby ten poleciał idealnie głową na jeden z kamyków.
— Musiałem wprowadzić kilka utrudnień, bo za dobrze ci szło — rzekł, chcąc, by w jakiś sposób odebrał to jako pochwałę i nie przejął się tym małym okazem przemocy.
Młodszy spojrzał na niego, a słysząc jego aprobatę, aż się uśmiechnął szeroko. Podniósł się szybko na łapy i otrzepał.
— Będę uważał na trudności — miauknął do niego, obserwując uważnie kocura, ponownie zabierając się za swoje zadanie.
Starszego zaskoczył z lekka jego optymizm. Tak łatwo było nim zmanipulować? Niesamowite, albo ten dzieciak miał coś bardzo nie tak z głową, albo inni skrzywdzili go na tyle, że czyny Krwawnika były niczym. Co jakiś czas popychał młodego, albo przesuwał kamienie dalej, byleby spowolnić jego prace. — Staraj się, staraj, czas ci ucieka i śmierć ciebie czeka — wyszeptał mu wprost do ucha, nim nie uderzył go z większą siłą. Ten upadł, a następnie na drżących łapach, uniósł się i pognał do kamienia, który zaczął pchać z większą determinacją, aby zdążyć.
Krwawnik podszedł do zebranego przez niego stosu i zgarnął z niego łapą jeden z kamieni.
— Zakończmy to inaczej. Zabiorę ten kamyk i schowam go gdzieś dalej, a ty w międzyczasie zajmujesz się ustawianiem tych pozostałych. Potem pójdziesz poszukać swej ostatniej zguby — orzekł i bez słowa odszedł z tego miejsca. Nie poszedł daleko. Zadbał o to, by zniknąć z pola widzenia swej ofiary, ale kamyk ukrył pod widoczną stertą liści. Było to rozwiązanie banalne, ale czarny musiał przetestować, czy kocię nie ma ograniczonej wyobraźni. Nim wrócił do niego, zrobił sobie spory spacerek dookoła terenu, żeby przyjść z innej strony i go zmylić odnośnie miejsca kryjówki kamienia. Jego podpucha zadziałała idealnie, bo żółtooki widząc, skąd wyszedł kocur, od razu tam poleciał, zaczynając przeszukiwać teren. Po pewnym czasie jednak wrócił bez niczego.
— Nie znalazłeś? - zapytał Krwawnik, wręcz głosem przesyconym sztucznym żalem. — Jaka szkoda — stwierdził, a na jego pysku zakwitł uśmiech satysfakcji. — Wiesz, że teraz będę zmuszony cię ukarać? Bardzo mi przykro, zawiodłeś mnie ogromnie. Naprawdę sądziłem, że jesteś ponad resztą i zaprezentujesz sobą coś lepszego — kontynuował swój wywód.
Kocurek spuścił łeb.
— Przepraszam. Przyjmę karę bez miauknięcia Najwspanialszy. Zasłużyłem — Spuścił po sobie uszy. Bicolor ugryzł się lekko w język i wbił pazury w ziemię, ledwo co powstrzymując się od dokonania tego, co byłoby najlepsze. Mimo chęci nie zabiłby go. Nie wtedy, kiedy kocurek sprawiał mu tak wiele rozrywki, oddając wręcz w jego łapy swoje życie. Czcił go, jakby cały świat nie miał znaczenia i to on miał nad wszystkim władze. Podobał mu się ten stan, ale sama postawa kociaka była dosyć nudna. Nie miał charakteru, nie reprezentował sobą nic nadzwyczajnego.
— Ej ty, pamiętasz, jak mówiłeś, że nikt się o ciebie nie martwi? I że nikt nie zwraca na ciebie uwagi? Jesteś tego pewny? — dopytywał.
—Tak. Jestem pewny. Nie mam rodziców, przyjaciół... Jak będę większy, to jedynie będę miał siebie — mówił, potakując głową.
Krwawnik uśmiechnął się szeroko.
— Pozwól, że przeprowadzę mały eksperyment i upewnimy się, czy rzeczywiście jest tak, jak mówisz — rzekł, szarpiąc go zbyt gwałtownie za kark i podnosząc do góry. Był lekki. Mógł na spokojnie przenieść go tam, gdzie chciał się znaleźć. Nie było to miejsce specjalnie dalekie od obozu, ale nikt nie powinien go tam znaleźć. Ignorując ciche piski żoltookiego, doniósł go do pewnej, sporych rozmiarów dziury w ziemi. Dla niego nie była strasznie głęboka i spokojnie mógłby z niej wyskoczyć, ale malec nie poradzi sobie za żadne skarby świata. Wrzucił go tam, nie dbając o delikatność. Następnie łapą zagarnął pobliską kupę liści i zrzucił na niego.
— Siedź tam. Bądź cicho, a jeśli ktoś cię odnajdzie, to powiesz, że uciekłeś z obozu i sam tu wpadłeś, jasne? Jeśli dowiem się, że podałeś komukolwiek moje imię, znajdę cię i urwę łeb — pogroził.
— Tak, Najmądrzejszy — pisnął, spoglądając na niego od dołu.
Wojownik zamrugał, a lewa powieka drgnęło mu samowolnie z irytacji. Cóż za upierdliwe dziecię z tymi określeniami. Niektóre były godne podziwu, ale inne go doszczętnie skręcały mentalnie.
— W takim razie życzę koszmarnej nocy — rzekł, umykając w stronę obozu.

***

Wraz z początkiem nowa dnia zapomniał o kociaku w dziurze. Nie wiedział, czy ktokolwiek się nim przejął, ale gdy tylko jakiś gówniarz napatoczył mu się pod łapę, pamięć mu wróciła. Nie spieszył się jednak na ratunek. Możliwe, że nie będzie tam już niczego, co najwyżej świeże zwłoki.
Zajrzał do środka, starając się łapą z góry rozrzucić kupkę liści na bok.
— Ej ty, żyjesz? — palnął, dostrzegając tkwiącą w bezruchu kulkę białek sierści.

<Nikt?>

.


08 lipca 2022

Od Krwawnika CD. Plusk

Zaszedł do legowiska medyków jedynie z powodu ciekawości. Plusk wciąż nie miała pełnoprawnej fuchy, bowiem cały czas szkoliła się w obcym klanie, co skłaniało go do ciągłych rozmyśleń na temat tego, czy kotka w ogóle spełnia się w swojej roli. Jeśli wciąż ma tytuł ucznia, to czy na pewno zasługuje na tę pracę?
Przyjrzał się jej. Aktualnie kręciła się pośród chorych. Rude futro przemieszczało się od stosu medykamentów, a następnie wędrowało do wynędzniałych wojowników i wciskało im zielsko w pysk. Patrzył z uwagą na wszelkie okazy roślinności, zastanawiając się, jak bardzo zabawna byłaby sytuacja, gdyby kotka pomyliła lek z jakimś trującym kwiatkiem i w ten sposób pozbawiła życia w teorii niewinnego bytu.
Przewrócił oczami, kryjąc swe zadowolenie. Gdyby tylko znał się na szkodliwych roślinach, chętnie sam spróbowałby przyczynić się do spełnienia tak wspaniałego planu. Niestety Plusk nie raczyła zza jego kocięcych czasów podzielić się tą tajemną wiedzą. Do dziś nie był pewien, czy nie chciała po prostu zastraszać zwykłego malca takimi informacjami, czy po prostu była głupia.
— Coś ci dolega? — spytała nagle, zatrzymując się nieopodal niego i skupiając na nim swą uwagę. Spojrzał przelotnie na dwójkę chorych, którym kotka najwyraźniej skończyła pomagać.
— Nie — odparł spokojnie. — Przyszedłem zobaczyć, czy wszystko w porządku. W końcu jest taka ciężka do przeżycia pora, niebywałe zimno, przez co zmartwiłem się, że skończyły się zapasy twoich niebywałych roślinek, chciałem pomóc... — mruknął, chyląc głowę ze skruchą i jednocześnie kryjąc roztaczające się na jego pysku obrzydzenie.
Brzmiał jak cienias. Jak taki dobrze wychowany przez kochanych rodziców empatyczny kocurek.
— A, to... miło, że o tym pomyślałeś — stwierdziła, rozglądając się. — Na szczęście mam wszystko, co trzeba.
— Świetnie. — Niemalże przerwał jej, znudzony przebywaniem w tym miejscu. — To spokojnego dnia życzę.
Opuścił legowisko, a jego przesłodzony dobrocią głos rozbrzmiewał mu w uszach. To żałosne, że dla przykrywki musiał zniżać się do takiego poziomu. Zauważył jednak, iż takowe zachowanie uchodzi za normę w Owocowym Lesie.
Nie wiedział, z jakiego powodu tak bardzo odbiegał od ich standardów, ale uznał, że nie w nim wina. Każdy z obecnych tu popaprańców miało coś zdecydowanie nie tak z głową. Dlaczego przyszło mu żyć w tym bezmyślnym, niezasługującym na egzystencje społeczeństwie?
To przecież nie go los powinien karać.

***

Podobał mu się ten chaos. Niektórzy udawali, że było dobrze. Sądzili, iż tożsamość prawdziwego mordercy była im znana i ich obawy o własne życia nie miały już powodów do istnienia. Nawet gdy wiedzieli, że Plusk nie byłaby z różnych względów w stanie ubić reszty zdechlaków, to i tak próbowali pocieszać się w ten naiwny sposób.
Uznał, że nie zaszkodzi mu zrobić niewielką scenę. Miał nadzieję, że w przypływie nerwów, żółtooka wyrzuci z siebie garstkę pożytecznych informacji, albo chociaż poda powód dokonanego przestępstwa.
Bo to Krwawnika w mordercach intrygowało najbardziej. W jaki sposób wybierali ofiarę? I dlaczego w ogóle decydowali się na to, by, zamiast rozwiązać jakiś drobny konflikt pokojowo, pchali się od razu z pazurami na innych?
Sam pamiętał, że pierwszy raz zabił z ciekawości. Tyle mówiono o zabójcach, a że w żłobku i poza nim nikt nie poświęcał mu uwagi, zapragnął zagłębić się w tym temacie bardziej. A gdy nadarzyła się okazja, to ją wykorzystał. Teraz zapach krwi był jego zbawieniem, a mordowanie czystą rozrywką.
Zajrzał do legowiska medyczki. Ruda sylwetka kuliła się w kącie. Ze swojego miejsca spostrzegł brak wibrysów i ledwo co ukrył uśmiech satysfakcji. Pamiętał to całe widowisko, było nieziemskie i aż szkoda mu było, że poprzestali tylko na takiej drobnej karze. Przecież koty miały tak wiele części ciał, których dało się ich pozbawić...
— Plusk? — zaczął ze spokojem, chcąc tylko zwrócić jej uwagę. — Dlaczego to uczyniłaś? Czy... Czy moją matkę i siostrę również pozbawiłaś życia? — wykrztusił, wykonując niewielki krok w tył.
Ot, zwykły odruch, który miał uświadomić medyczkę, że czuł wobec niej lęk...
— J-ja...
— Jaki jest twój motyw? Czym ci zawiniły tak niewinne istoty? — drążył. — Nawet jeśli za kimś nie przepadasz... Dlaczego go zabijasz, zamiast po prostu z nim porozmawiać? — wręcz załkał, starając się brzmieć na roztrzęsionego. 

<Plusk?>

27 czerwca 2022

Od Krwawnika CD. Agresta

Skrył uśmiech pod sztucznie przerażonym wyrazem pyska. Wypowiedź Agrestu zabrzmiała całkiem dramatycznie, szczególnie ta wstawka, w której napomniał o tym, że morderca byłby w stanie wybić cały Owocowy Las. Co w tym złego? Brzmiało to jak najlepsze zakończenie dla tej całej zgrai miernot.
Krwawnik pokręcił głową. Chciał pokazać tym swoje załamanie i to, jak bardzo go ta cała sytuacja przerastała. W rzeczywistości był po prostu znużony jego logiką. Wciąż wydawał się ciekawym osobnikiem, jednak czy był tym prawdziwym zabójcą? Tego nie wiedział, ale coraz mocniej w to wątpił. Ot, zwykły uczniak, co za bardzo podskoczył do jego siostry. Bójki na treningach zdarzają się, może akurat ten tutaj miał większe ambicje i bardziej się wczuł w walkę? W końcu, podczas prawdziwej wojny nikt nikomu ulg nie daje.
— Mam nadzieję, że u władzy zasiądzie kiedyś ktoś, kto się nadaje na to stanowisko — przyznał, tym razem nie kłamiąc. Rzeczywiście, Błysk była słabą liderką, a Brzoskwinka, jej aktualna zastępczyni, wcale nie wyglądała na kogoś, kto mógłby nadać temu klanowi potęgę. Nie znał za bardzo wojowników Owocowego Lasu, ale nikt z nich nie był dobrym materiałem na przywódcę.
— Ja po prostu chciałbym, aby nikt nie musiał martwić się o to, że zaraz umrze — odparł. — Albo, że straci kogoś bliskiego — dodał ciszej.
— Dlatego właśnie wystraszyłem się, gdy usłyszałem, co zrobiłeś mojej siostrze — mruknął Krwawnik, starając się brzmieć tak żałośnie, jak tylko mógł. — Zależy mi na niej, wiesz... Matka nie poświęcała mi za dużo uwagi, ojca nie znam, a z Winogronem nie mam tak dobrych relacji. Bałem się, że... że stracę jedynego kota, który mnie lubi — westchnął.
Był obrzydzony słabością, jaką musiał przejawić, byleby by nie brzmieć zbyt podejrzanie. To oczywiste, że byłby wdzięczny Agrestowi, gdyby tylko zabił Stokrotkę. Była wrzodem na tyłku, przeszkadzała mu na każdym kroku i miał jej serdecznie dosyć. Pozbycie się jej byłoby zbawieniem.
— Przyrzekam, że nigdy bym nikogo nie skrzywdził — zapewnił czekoladowy. — Po prostu... Za wiele się dzieje i nie byłem w stanie skupić się na tamtym treningu.
— Rozumiem — odparł Krwawnik, znużony już tym przedstawieniem.
Albo Agrest doskonale udaje, albo czarny szukał swego tajemniczego idola nie tam, gdzie powinien.

***

Teraz mógł w spokoju kulić się w kącie obozu i odpychać od siebie każdego, kto tylko próbował do niego zagadać. Zgrywał poszkodowanego, jakoby strata siostry była najokropniejszą rzeczą, jaka mogła mu się przydarzyć. Głupio wyszło, że Poziomka napatoczyła mu się pod łapy, ale i ona również nie stanowiła już dla niego zagrożenia.
W jakiś sposób czuł się spełniony. Trzy morderstwa w tak krótkim czasie, brzmiały jak niezłe osiągnięcie. Przynajmniej dla niego, był tylko ledwo co mianowanym wojownikiem, a dał radę o wiele starszej kotce. Co prawda z przypadku i z wykorzystania jej naiwności, a nie własnej siły, ale kto by się skupiał na szczegółach?
Zmierzył wzrokiem wędrujących po obozie wojowników. Tu Brzoskwinka, tu Komar, a tam Zimoziół. Nietypowe zestawienie jak na władzę, ale najważniejsze, że nie było wśród nich Błysk.
Powoli podniósł się, rozkoszując się ciepłem tego dnia. Może było nawet zbyt upalnie, ale w stosunku do ostatnich, wietrznych pór, nie było na co narzekać. Swe łapy skierował w stronę legowiska, by zaznać na dłuższą chwilę chłodu.
Po wejściu do środka jego wzrok skupił się na Agreście, tkwiącym nieopodal. Czekoladowy z początku nawet nie zwrócił na niego uwagi, to też Krwawnik uznał, że zagra dobrego kolegę i sama zagada.
— Cześć — miauknął, uśmiechając się z przyjaznym nastawieniem, a jednocześnie starając się brzmieć na słabego i wycieńczonego po stracie bliskich. — Chciałem cię przeprosić za tamte dawne oskarżenia. Wiesz, wtedy, gdy jeszcze oboje byliśmy uczniami. Teraz wiem, że nie byłbyś w stanie zabić i Stokrotki i mojej matki. Po prostu... byłem wtedy zdruzgotany, że w ogóle śmiałeś ją poważniej zaatakować. Muszę przyznać, że kiedy usłyszałem o śmierci swojej siostry i tak pomyślałem, że to ty. Czuję się źle, bo chociaż to było podświadomie, to i tak obarczyłem w myślach winą ciebie — mamrotał dalej, utrzymując zawieszoną głowę w dół. — Chciałbym cię po prostu prosić o przebaczenie — westchnął, mając nadzieję, że jego wypowiedź jest wystarczająco "wzruszająca".

<Agrest?>

15 czerwca 2022

Od Krwawnika do Nikogo

Życie w Owocowym Lesie było żmudne i monotonne. Przebywanie pośród irytujących go samym istnieniem osobników nieraz go męczyło. W jego oczach większość z nich stanowiła słabe jednostki, których egzystencja wynikała najpewniej z cudu.
Mimo wszystko ostatnie wydarzenia okazały się być niezłą rozrywką i to na wysokim poziomie. Myśląc o prawdziwym mordercy, który od samego początku stanowił dla niego autorytet, uwzględniał pierwotnie Krzemienia. Potem podejrzany zaczął wydawać mu się Agrest, który za bardzo naskakiwał na jego siostrę. Miał nadzieję, że za jej śmierć winą obarczą właśnie go.
Nie spodziewał się natomiast ich niewyszkolonej medyczki. Niegdyś cały czas siedziała w swoim legowisku, później zaczęła niańczyć swe bachory, a teraz wyszło na jaw, że babrała się w krwi liderki.
Pozbycie się Błysk zdawało się korzystne. Co prawda bura była głupia, a jej zastępczyni wydawała się jeszcze bardziej niedomyślna, za to Komar w roli zastępcy sprawiał wrażenie interesującego. Może przyszłość tego klanu jeszcze istnieje? Nabiorą sił i będą mieli szansę na zostanie prawdziwą potęgą?
Z niesmakiem spojrzał na mijających go wojowników. Był w tym momencie zbyt wielkim optymistą. Dopóki ci słabi żyją, nie brzmiało to realnie. Należałoby się ich pozbyć, jednak on nie mógł aż tak ryzykować. Wystarczyło, że Poziomka omal go nie wkopała, swoim nagłym zjawieniem się podczas morderstwa Stokrotki. Nie wiedział, jakim cudem go znalazła, ale po tym razie stał się ostrożniejszy. Z nią dał sobie radę, ale wystarczyłby jakikolwiek inny wojownik, a to on padłby trupem.
Ucieczka nie wchodziła w grę. Nie był za dobry w bieganiu ani we wspinaczkach, musiałby walczyć i opierać się na sprycie. A niestety siła jakiegokolwiek starszego kocura mogłaby zakończyć jego żywot.
Obrócił głowę, dostrzegając jakiś ruch ze strony kociarni. Wydawało mu się, że ze środka obserwowała go para żółtych ślepi, która zniknęła szybciej, niż zdążyłby zareagować. Postawił uszy, mrużąc oczy. Mieli teraz wiele kociąt, ale czy którekolwiek było godne jego uwagi?
Nie miał czasu na myślenie, bo zaraz doszedł do niego głos nowej liderki. Brzoskwinia stanęła na wyżynach i zwołała klan ku sobie. Ci, którzy byli obecni w obozie, powlekli się we wskazany kierunku. Szylkretka odchrząknęła, dając chwilę na zajęcie miejsc.
Gdy wzrok przywódczyni spoczął na nim, uśmiechnął się lekko. Nie był to jednak gest radości czy ulgi, a zwykłego poczucia wyższości. Mógł udawać słabszego, ale i tak w końcu dostąpił zaszczytu mianowania. Najzwyklejszy wypłosz miał szansę stać się wojownikiem w tym miejscu. W ogóle nie dbali o to, by trzymać jakikolwiek poziom. Nie mieli ani krzty godności.
Mianowanie było szybkie. Dziwił się, że ktokolwiek skandował jego imię. Zapewne robili to tylko z litości, gdyż ledwo co stracił matkę i „ukochaną” siostrę. Skrzywił się, zirytowany takim obrotem spraw. Po co mu ich współczucie? Wystarczyło mu już tych „Aleś ty biedny”. Usłyszał te słowa stanowczo zbyt wiele razy.
Po ceremonii spokojnie skierował swoje łapy w stronę nowego legowiska. Chciał znaleźć sobie wygodne miejsce do spania, najlepiej w jak największym odosobnieniu. Trzepnął ogonem, obrzydzony samą myślą bycia wśród tylu kotów. Przez to, że pozostał jedynym uczniem, miał dużo spokoju, z którym teraz musiał się pożegnać.
Poczuł mrowienie na grzbiecie. Był pewien, że jest obserwowany. Zatrzymał się i rozejrzał po obozie, w skupieniu mrużąc oczy. Jego wzrok spoczął na żółtych ślepiach, które wpatrywały się w niego z kociarni. Nie widział postury ani koloru osobnika, ale sam fakt, iż tak bezczelnie się gapił, powodował w nim złość. Jeszcze mu brakowało uwagi ze strony jakiegoś wypierdka.
Bez wahania podszedł do żłobka, a kocię od razu wycofało się do środka. Krwawnik prychnął, zirytowany taką postawą. Teraz ucieka? Żałosne.
— Ej ty — syknął na tyle cicho, by jego słowa dotarły jedynie do uszu młodszego. — Na co się tak gapisz? Nie jestem obiektem do podziwiania, znajdź sobie jakieś sensowne zajęcie, zamiast być zasranym pasożytem.
Kociak skulił uszy, kryjąc się przed wzrokiem bicolora. Zapewne obserwował tylko jego mianowanie, a teraz mu się za to obrywało. Podkulił ogon pod siebie, dając mu znać, że nie chciał źle.
Niebieskooki parsknął, wysuwając pazury i wbijając je ziemię. Było to z jego strony ostrzeżenie i miał nadzieję, że gówniarz potraktuje je poważnie. Gdyby powiedział cokolwiek, dałby mu spokój. Jednak takie milczenie tylko bardziej go nakręcało.
— Języka ci w gębie zabrakło? A może ktoś ci go wyrwał? — rzucił z lekkim rozbawieniem, pochylając się ku niemu. — Pokaż, czy go masz. Jeśli wciąż tam jest i nie potrafisz go używać, to może ja ci go zabiorę? Skoro nie korzystasz, to wychodzi na to, że jest bezużyteczny — zauważył, wyobrażając sobie to, o czym mówił.
Arlekin robił wielkie oczy.
— N-n-nie — pisnął, kręcąc głową. — P-p-przepraszam...
Uśmiechnął się usatysfakcjonowany, że udało mu się zastraszyć kocię. Ot, bezbronny i niewinny malec, ale za to ile radości sprawia widok przerażenia w tych ślepiach. Machnął w jego stronę łapą, chcąc sprawić wrażenie uderzenia. W rzeczywistości nawet go nie pacnął.
— Nie przepraszaj, tylko błagaj o przebaczenie. To bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony, by okazywać brak szacunku wobec starszych i milczeć, gdy się do ciebie odzywają — oświadczył oschlej, co rusz spoglądając na boki, czy przypadkiem ktoś się nie zbliża. Nie mógł sobie pozwolić na to, by ktokolwiek rozgarnięty poznał jego prawdziwą naturę.
Malec przypadł do ziemi, wydając zduszony pisk. Słysząc jego słowa od razu zaczął wykonywać polecenie wojownika.
— Prze-przepraszam, proszę... błagam... o wybaczenie, o wielki. Ja... ja... nie... wiedziałem, czy mogę... mówić do ciebie, wielki. — Pochylił głowę, by nie patrzeć w jego oblicze.
Krwawnik zmierzył go wzrokiem z góry. Podobała mu się przewaga, jaką miał. Choć kociak był zwykłym wypłoszem, tak jego słowa łechtały mu ego. Wyobrażał go sobie w kałuży czerwonej cieczy, duszącego się własną krwią. Powykręcałby mu kończyny dla czystej przyjemności.
— Za mało się starasz — mruknął, chcąc zabawić się kosztem przerażonego malca. — Wybaczę ci, ale nie tutaj. Musisz iść tam, gdzie ja cię zaprowadzę. I nie ma żadnych krzyków po drodze, jak ktoś by pytał, gdzie cię kradnę, to odpowiadasz grzecznie, że idziemy na spacerek, a twoja mamusia, kimkolwiek nie jest, się zgodziła — powiedział oschlej, układając w głowie drogę wycieczki. Tak, by jak najmniej kotów ich zobaczyło. W razie co uda dobrego i starszego kolegę, który tylko chciał pokazać dzieciakowi tereny.
Bezimienny pokiwał głową, najwyraźniej nie śmiąc sprzeciwić się kocurowi.
— Nie... nie mam mamy... — wyjawił mu tylko. Zerknął w tył ostatni raz, po czym skierował łapki za większym. Musiał naprawdę się postarać, by nie przewrócić się o kamyki i go nie spowolnić.
Krwawnik natomiast analizował w głowie jego słowa. Nie miał matki?
I dobrze. Zazdrościł. Skoro go nie chciała, to mądrze postąpiła, nie pojawiając się w jego życiu. To lepsze, niż taka Poziomka, która przez cały czas wykazywała ogromną niechęć wobec niego.
— Rozumiem — powiedział, gdy opuścili już progi obozu. — Pospiesz się, bo jeśli nie zdążymy zrobić tego, co chcę, to zostawię cię tam na noc i pożrą cię wściekłe lisy — zagroził, z zadowoleniem obserwując jego reakcję.
Przyspieszył, wręcz biegnąc za starszym. Kilka razy stracił równowagę i się potknął, ale biegł dalej. Pierwszy raz był poza obozem. Wszystko go ciekawiło, jednak skupił się na nie zgubieniu z oczu wojownika. Nie wiedział, gdzie szli i czemu tam dopiero musiał go przepraszać.
Niebieskooki był tak zadowolony ze spaceru i byciu odizolowanym od wojowników, że zapomniał o arlekinie, niemalże walczącym o życie. Dopiero gdy zatrzymał się i poczuł, jak coś wpada w jego tylną łapę, przewrócił oczami z irytacji. No tak, ten mały pchlarz.
— Czy żałujesz swojego czynu? — zapytał oficjalnie.
Malec dyszał. Słysząc pytanie, pokiwał głową, uspokajając pędzące serce.
— T-tak. Żałuje. Bardzo, bardzo i przepraszam
— Dobrze. W takim razie przekonamy się, czy jesteś gotowy zapłacić za swoją wcześniejszą ignorancję — mruknął i bez wahania złapał kociaka za kark. Był naprawdę lekki, co widać było po wystających żebrach. Krwawnik zignorował jego cichy pisk i podniósł wzrok na drzewo.
Nie był dobry we wspinaczkach, ale plan wydawał mu się zabawny. Wczepił się pazurami w korę i doszedł na samą górę. Zostawił arlekina na jednej z cieńszych gałęzi, a następnie wrócił na ziemię.
— Słuchaj, jeśli naprawdę chcesz mojego przebaczenia, to musisz mi to udowodnić. Jeśli dasz radę stamtąd zejść, to je otrzymasz. Inaczej będziesz tu siedział tak długo, aż ktoś inny cię nie znajdzie i się cię stamtąd nie ściągnie — rzucił.
Żółtooki pisnął na jego słowa. Spróbował postawić krok ku grubszej części gałęzi, ale łapka mu się ześlizgnęła przez co przywarł ciałem do nierównej powierzchni. Nigdy tak bardzo się nie bał jak teraz. — W-w-wielki. To... to nie... nie umiem — załkał. — P-proszę, ja... ja bardzo żałuję. Zrobię wszystko, ale nie umiem, boję się — pisnął do niego płaczliwie.
— Nie obchodzi mnie twój strach. Musisz ponieść odpowiednie konsekwencje za swe czyny. Trzeba było myśleć wcześniej. Nauczysz się chociaż na przyszłość, by więcej takowych błędów nie popełniać — odparł, siadając i spoglądając na swoje pazury. Szkoda, że nie mógł ich widzieć we krwi kociaka.
Z jednej strony irytowała go żałość malca, a z drugiej bawiło, jak nazywał go „Wielkim”.
Kociak załkał ponownie, próbując zbliżyć się do pnia. Wszystko się poruszało, a serce łomotało mu jak lecący ptaszek. Wbił swoje pazurki mocno w gałązkę, sunąc po niej powoli. Drżał ze strachu, co nie pomagało w przemieszczaniu się. Jednak udało mu się przycisnąć w końcu do pnia i spojrzeć w dół. Przełknął ślinę, tuląc korę do swojego pyszczka.
— Wielki. Proszę. Już... już tu doszedłem. Proszę. Wielki, pomóż
Pokręcił głową z rozbawieniem.
— Nie mogę ci pomóc — odparł spokojnie, obserwując go uważnie. — Musisz udowodnić, że jesteś materiałem na dobrego wojownika, a nie na zwykłego pasożyta, który będzie tylko utrudniał klanowi życie — dodał, robiąc kilka kroków w tył. Czas go mocniej nastraszyć. — Jeśli sam sobie nie poradzisz, to będę musiał cię tu zostawić i skazać na śmierć. Nawet mi przykro, wiesz? — mruknął ze sztucznym żalem w głowie. — Taki młody, a już więcej słońca nie ujrzy...
Łzy moczyły małemu coraz bardziej futerko. Przywarł do kory mocno, schodząc z gałęzi. Załkał, czując zapach krwi z poranionych opuszków, uderzając tyłkiem o gałąź. Pech chciał, że za mocno to zrobił i podpora pękła, przez co spadł jeszcze niżej z krzykiem na pyszczku. Los jednak był dla niego łaskawy, bo gałąź zatrzymała się na kilku gałęziach, chroniąc przed niechybną śmiercią. Drżał ze strachu i swojej bezsilności, smarkając się. Spojrzał w dół, nadal był wysoko.
Krwawnik dalej przypatrywał się tej kupię futra zaczepionej o korę. Ciekawe, czy jest taki mały przez młody wiek, czy po prostu taki z niego kurdupel. Ile mógł mieć? Księżyc?
— Słuchaj, nieźle ci idzie — rzucił, tylko dlatego, że był zafascynowany tym, co osiągnął. — Tyle marudziłeś, że nie dasz rady, a jesteś już w połowie. Mniej płakania, więcej działania, a ci się uda —dodał. Co prawda zaczynało mu się nudzić, ale wierzył, że arlekin zaraz spadnie z tej wysokości i połamie sobie wszystkie kości. A takiego widoku nie mógł przegapić.
Młodszy siedział na gałęziach, kurczowo się ich trzymając ze strachem. Nagle ześlizgnął się i zsunął jeszcze niżej. Wrzasnął, mocząc się łzami, niezdolny do poruszenia się.
— P-p-pomocy!
Bicolor nie odzywał się, napawając się krzykami wciąż bezimiennego dla niego osobnika. Czerwień na korze przyprawiła go o dreszcze przyjemności. Im więcej płaczu słyszał, tym większą radość czerpał z całego zdarzenia. Stał tak chwilę w milczeniu, nim lekki wiatr nie musnął jego futra. Zaburczało mu w brzuchu i doszedł do wniosku, że to już nie ma sensu. Niemrawo podszedł do drzewa i wolno wspiął się do kocięcia, a następnie szarpnął go za kark i wrócił z nim na dół. Niemalże rzucił go o ziemię wypluwając z pyska resztki futra.
— Po raz pierwszy i ostatni zlitowałem się nad kimś, doceń to — mruknął beznamiętnie, spoglądając na ślady krwi zostawione na drzewie. — Dobra robota, wybaczam ci.
Nie bacząc na stan kociaka, po prostu odprowadził go do obozu. Trwało to długo, bo ten dziwnie kuśtykał i nie potrafił nadążyć za jego tempem. Krwawnik co rusz wydawał z siebie niezadowolone prychnięcia, strasząc młodszego, że znowu go zostawi.
Wrócili do obozu w idealnej porze, bo większość wojowników albo była na patrolu, albo siedziała w legowisku. Nie musiał się przed nikim tłumaczyć, aczkolwiek wiedział, że lepiej wypadnie, jeśli przedstawi przed karmicielkami zaplanowaną w głowie wersję wydarzeń.
— Słuchaj, ani mru mru na temat tego, co się stało — wyszeptał, a w żółtych ślepiach zastał tylko przerażenie. — Jeśli dowiem się, że zwaliłeś winę na mnie, to przyrzekam, że będziesz wąchał kwiatki od spodu — dodał, łapiąc go niezgrabnie za kark i wchodząc z nim do kociarni.
Nie wiedział, kto był jego matką, więc po prostu postawił go na środku.
— Znalazłem go w lesie w takim stanie — zaczął, starając się brzmieć na przejętego. – Nic nie mówi, więc nie wiem, co mu jest, ale chyba coś się stało z jego łapą. Mam nadzieję, że szybko wróci do zdrowia — dodał, spoglądając na arlekina.
Poczekał, aż ktoś podejdzie po gówniarza, a gdy zabrano mu go z oczu, ulotnił się stamtąd. Poczuł ulgę, że nie musiał się już z nim męczyć, choć czuł się lepiej po tym, jak się tak nad nim poznęcał. Wątpił, by wygadał się komuś z tego, co stało się w rzeczywistości. Miał nadzieję w przyszłości odpowiednio go wykorzystać, więc szkoda by była, gdyby musiał umierać w tak młodym wieku. 

<Nikt?>