— Głupot? — wykrztusił, sprawiając omylne wrażenie, jakby zaczął na moment dusić się własną śliną. — To, że twój ojciec był potworem, uważasz za nic niewartą głupotę? — powtórzył, wizualnie popadając w jeszcze większe stany lękowe.
Zaczął cofać się w głąb obozu, zafascynowany uwagą innych skupioną wprost na nim. O to dokładnie chodziło, by scena przywołała publiczność. Ich obecność miała być jego ratunkiem od potencjalnego naskoku ze strony wojownika, przy którym Krwawnik mógłby się pogubić i zdradzić zbyt wiele.
— To nie mój oj…
— P-potwór… — wymamrotał ciszej, tak, by tylko Krzemień pochwycił brzmienie jego słów.
A potem uciekł, by nie zapędzać się w dalszą fabułę przedstawieniu. Tłum dostał swoją rozrywkę, aktorzy mieli teraz czas na odpoczynek.
***
Był wściekły. Po części też zmieszany, aczkolwiek to gniew dominował w kontrolujących go emocjach. On już w tym momencie stracił panowanie nad sobą. Jego plan był niedopracowany, miał dziury, zdecydowanie odbiegał do tego pierwotnego, ale Krwawnik nie mógł pozwolić sobie na ryzyko, jakim była możliwość nakrycia się przez Krzemienia i Agresta. Nieustannie przeklinał ich dwójkę. Staremu dziadowi zachciało się zaczepiać młodego i sprzymierzać z nim?
Świetnie, w takim razie on przestanie zaraz milczeć.
Znalazł kocura. Siedział na skraju obozu, obok swojej partnerki. Niebezpiecznie. Musiał poczekać, aż biała zniknie. O niczym bardziej nie marzył, niż ubiciu jej i wepchnięciu jej futra w pysk kocura. Zięba jednak wytrwale tkwiła na swoim miejscu i dopiero czyjeś wołanie przykuło jej uwagę i sprawiło, że opuściła ukochanego.
Niebieskooki nie wahał się. Podszedł do Krzemienia, starając się stawiać niezgrabne kroki. Pozwalał sobie na upokorzenie. Szedł jak dopiero co uczący się dreptać kociak. Miał jeden cel. Dojść do niego i zaciągnąć w stronę lasu, z dala od ciekawskich spojrzeń.
— Krzemieniu? — wydukał. — Czy ty… Mógłbyś się ze mną gdzieś przejść? Wydaję mi się, że… że masz do mnie jakiś problem, przez który czuję się niekomfortowo. Chciałbym to wyjaśnić, bo nie jestem w stanie żyć spokojnie, gdy ciągle z tyłu głowy mam świadomość, że… chcesz mnie skrzywdzić? — wyjaśnił. Nie mówił tego cicho. Ktoś na pewno to usłyszał, a nawet jeden świadek wystarczyłby mu w sytuacji awaryjnej.
Zielonooki położył po sobie uszy, patrząc na młodszego.
— Nie chcę cię skrzywdzić, Krwawniku. Mówiłem ci już to. Nie interesujesz mnie w taki sposób — miauknął, podnosząc się jednak i kierując kroki ku lasowi, ku uciesze młodszego.
— Mówisz jedno, a twoje czyny zdają się świadczyć o czymś innym — rzekł, głosem pełnym bólu. — Nie wiem, czym ci zawiniłem, ale nie umiem spać spokojnie, kiedy czuję się osądzony, podczas gdy nawet nie wiem, co jest moim głównym grzechem — dodał, pośpieszając na chwiejnym łapach za kocurem.
Drżał i co chwilę wydawał z siebie ciche piski. Jeszcze za nim wyszli z obozu, zdążył złapać z kimś kontakt wzrokowy. Rozszerzona źrenica i co rusz drgająca szczęka wystarczyły, by wyglądał, jakby szedł na skazanie.
— Nie wiem, o czym mówisz. Nikt cię nie osądza — miauknął, idąc dalej. — Nie podoba mi się to, jak się na mnie uwziąłeś i zwalasz winę za wszelką krzywdę na mnie.
— Dziwisz się? Według opinii innych szemrany z ciebie typ — stwierdził, przypatrując mu się uważniej. — Dlaczego tak pędzisz? Nie nadążam… — wyjąkał, próbując odwzorować te wszystkie żałosne zachowania swojego ucznia.
— Bo gadasz głupoty w obozie, a potem zaczynają plotkować. — Zwolnił jednak. — Nie jestem szemrany. Żyje tu już tak długo, że jestem jednym z was. Moja przeszłość to moja sprawa.
— Nie uważam tak — odparł, zadowolony, że starszy go posłuchał. Gdyby mógł, to w pełni owinąłby go sobie wokół pazura. — Jeśli zabiłeś kogoś dawniej, to stanowisz dla nas zagrożenie. Warto, by inni wiedzieli, że muszą na ciebie uważać.
Krzemień spojrzał na niego ostro, zatrzymując się w lesie, z dala od obozu. Jego ogon zadrgał niezadowolony.
— Nikogo nie zabiłem — rzucił. — Jak już ci mówiłem, moje rany zostały zadane mi przez psychola, który się nade mną znęcał. Nie skrzywdziłbym kogoś, kto jest niewinny.
— Masz na myśli swojego ojca, tak? Czermienia? — zamruczał, powoli odprężając się, kiedy nie mieli już żadnych potencjalnych świadków. — Brzmiał na porządnego gościa.
— Nie był moim ojcem, nie znam go nawet — miauknął poddenerwowany.
— Oh, Krzemieniu. Wstyd wyrzekać się własnego ojca, nie sądzisz? Tym bardziej nie wtedy, gdy masz się czym chwalić. Już nie bądź taki skromny, przecież to wzór do naśladowania — zauważył, czując ulgę, gdy swoboda zaczęła go ogarniać. — Ja swojego nie znam w ogóle, więc dlaczego ty nie potrafisz przyznać się do swego? Świat obdarował cię możliwością znania jego tożsamości, doceń to.
— Nie wiem, o czym mówisz. On nie był moim ojcem. — Szedł w zaparte. — Tylko wariat uważałby takiego kota za wzór. Zmieniłeś tonacje — zauważył. — Już nie wyglądasz jak biedne, pokrzywdzone przez los kocię.
— Wciąż jestem biedny i pokrzywdzony, tylko nie przez los, a przez to wasze całe zgromadzenie wesołych kotków — stwierdził, wydając z siebie przelotny chichot. — Idziesz w zaparte, co? Słyszałem już, że jesteś dosyć podobny do ojca. Z wyglądu, ale kto wie, jak z charakterem bądź moralnością? W dodatku spójrz na to. Krzemień brzmi bardzo podobnie do słowa Czermień. Podejrzane, jak na kogoś, kogo nawet nie znasz, nie sądzisz?— Nie jestem do niego podobny. A moje imię nadała mi matka, gdy byłem już wyrośniętym kotem, jako przestrogę bym nie zrobił głupstwa — miauknął. — On nadał mi inne imię. A to, że Czermień brzmi podobnie to tylko zbieg okoliczności — bronił się dalej.
— Czyli skoro nie jest twoim ojcem, nie będzie żadnego problemu, jeśli powiem o tym Brzoskwince? Albo komukolwiek innemu z klanu? — gdybał. — Oh, nie patrz tak na mnie, tylko głośno myślę. Jeśli jesteś niewinny, to nie musisz się o nic martwić, prawda?
Krzemień zadrżał, mordując go wzrokiem. Podszedł do niego, patrząc na niego zimno.
— Ani. Się. Waż — syknął, napinając się cały. — Tylko spróbuj, to nie ręczę za siebie
Krwawnik poczuł rozbawienie. Szczere, bo dawno nikt wśród tych kotów nie wzbudził w nim takiego zainteresowania.
— Skoro nie interesujesz się młodszymi w ten sposób, to lepiej się odsuń. Czuję się zagrożony w twoim towarzystwie, wiesz? Dobrze, że inni widzieli, że wychodziliśmy razem z klanu. Przyciągnij mojego trupa do obozu, może ktoś się naje.
Starszy zacisnął bardziej pysk, rzucając się nagle na niebieskookiego i powalając go na ziemię. Zasyczał mu w pysk, szczerząc kły.
— Słuchaj no smarkaczu. Nie mam zamiaru cię zabić. Nikogo nie zamordowałem z tych kotów. Wbrew temu co sądzisz, nie jestem psychopatą, którego to by bawiło. Więc nie waż się rozpowiadać tych bzdur w klanie! Komarowi się dostanie. Miał trzymać język za zębami.
— Kto mówił, że wiem to od Komara? — spytał w celu podrażnienia go. — Śmierdzi ci z pyska, zabierz paszczę, to będę skłonny dogadać się z tobą w zamian za swoje milczenie — uznał, ziewając ze znużenia. — Baw się tak dalej Krzemieńku, a noc nas zastanie.
Widział, jak żyłka zaczęła mu pulsować. Zdenerwował go do granic możliwości, z czego był dumny.
— Bezczelny. — Krzemień wyglądał, jakby miał ochotę mu coś zrobić, ale zawahał się. Zszedł z niego, wbijając pazury w korę drzewa i robiąc na niej długi ślad. — Nie denerwuj mnie. Mów czego chcesz.
— Przestań wokół mnie węszyć — zażądał, wstając na równe łapy, bez żadnego problemu, tak jakby wcale przed chwilą kocur nie wisiał nad nim z żądzą mordu w oczach. — Nie wiem, co sobie o mnie myślisz, ale czuję się niekomfortowo, kiedy obserwujesz mój każdy krok. Śledzisz mnie? A w dodatku romansujesz sobie z młodszym i jego też w to wciągasz. Nie wiem, co zrodziło się w twojej główce na mój temat, ale uspokój to. To, że nie lubię was wszystkich, nie oznacza, że byłbym gotów was zabić — stwierdził.
— Zachowywałeś się podejrzanie, więc sprawdzaliśmy, czy przypadkiem czegoś nie ukrywasz. I w sumie coś jest na rzeczy, skoro nie udajesz sieroty, a przed klanem już tak. Nie interesują mnie kocury — dodał jeszcze na jego komentarz, mrużąc oczy. — Dobra, niech ci będzie. Odpuszczę ci. Zadowolony?
— Po części — przyznał, powoli otrzepując się z kurzu. — Mam jeszcze jeden warunek.
— Jaki? — zapytał.
— Trenuj mnie — oświadczył najspokojniej, jak tylko potrafił.
Spojrzał na niego zaskoczony.
— Przecież jesteś już wojownikiem. Czego miałbym cię nauczyć?
— Tego, co uczył cię ojciec — odparł. — Jestem wojownikiem, ale nie wystarczająco silnym. Chcę umieć to, czego w tym klanie nie uczą. Chcę umieć więcej — wyjaśnił, na co jego rozmówca skrzywił się z niesmakiem.
— Wolałbym tego nie pamiętać — mruknął pod nosem. — Ten styl... jest brutalny, typowy dla samotników z Siedliska Wyprostowanych.
Krwawnik przewrócił oczami.
— Ale uczy przetrwania w każdych warunkach. Nigdy nie wiadomo, co nas w życiu spotka, wolę być gotowy na wszystko — stwierdził. — Tobie też radzę zachować takie podejście, bo nie chcesz chyba chwalić się ojcem... - dodał ku przestrodze i zmotywowania go do zgody.
Starszemu sierść zjeżyła się na karku.
— Zgoda. Przygotuj się na ostre lanie. Poczujesz się jak ja za młodu, skoro tak bardzo pragniesz spotkania z moim ojcem — prychnął. — I lepiej byś trzymał gębę na kłódkę.
Niebieskooki parsknął po raz kolejny.
— Będę trzymał, o ile ty uspokoisz swój wzrok. Jak się załatwiałem, to też zaglądałeś za krzaczki? - prychnął.
— Nie — warknął mu zimno. — Nie dopowiadaj sobie kolejnych kłamstw. Nie byłem pewny co do ciebie, jednak nie chodziłem za tobą ani w krzaki, ani na twoje treningi z uczniem.
— Miło, że dałeś mi trochę prywatności. Łaskawy jesteś — rzekł, powoli kierując się w stronę obozu. — Dogadywanie się z tobą Krzemieniu to czysta przyjemność. Postaraj się na naszych treningach nie pluć tak jadem. Kto by się spodziewał, że udajesz takiego miłego, a poza obozem to z ciebie istny diabeł? I jak tu nie mieć podejrzeń... — westchnął.
— Mówisz o sobie? — spytał z cichym syknięciem.
— Nie, ale skoro tak uważasz, to coś nas chyba łączy — oświadczył, zmykając z jego pola widzenia.
Droga do obozu dłużyła mu się. Głowa zaprzątnięta była myślami. Nie miał pewności, że czarny da sobie spokój. Mógł się tylko bardziej rozjuszyć, a tym bardziej nagadać Agrestowi. Krwawnik miał pomysł co do czekoladowego i liczył, że ten chociaż trochę odpuści. Nie miał czasu na babranie się z tą dwójką, ale najwyraźniej musiał. Ciągnęło to jednak za sobą zbyt wiele ryzyka.