Usłyszał odgłosy przyspieszonych kroków. Prychnął i odsunął się w bok, czując tylko, jak kocię uderza głową w jego bok. Boleśniejsze od tego było nawet wpadnięcie samemu przypadkiem na drzewo.
— Nie biegaj tak, bo tupiesz jak dzik i słychać cię z daleka. Jak ktoś ma dobry refleks, to prócz tego, że zdąży zrobić unik, to ci jeszcze przyłoży — ostrzegł. — Skradaj się. Po cichu i powoli, ale jak najbardziej za plecami wroga, by cię kątem oka nie zobaczył. Masz dużo białego, więc niestety rzucasz się w oczy.
Młodszy przysłuchiwał mu się chwilę, kiwając głową. Zawrócił i znów się skrył w krzewach, więc Krwawnik powrócił do dreptania po okolicy. Wiedział, że arlekin już za nim idzie. Patrzył jednak tylko po boki, żeby dać mu szansę naskoku z tyłu.
Owszem, czasem był dla dzieciaka zbyt dobry.
Zatrzymał się gwałtownie, chcąc zobaczyć, czy ten szybko zareaguje i również się zatrzyma, czy jednak w niego walnie. Janowiec z nim tak czasem ćwiczył i tak naprawdę to była jedyna przydatna rzecz w treningach z tym niedołężnym starcem. Sporo rzeczy podpatrywał od innych, bądź sam udoskonalał, opierając się na intuicji.
Coś zza jego grzbietu poruszyło się. O dziwo niespodziewanie poczuł pacnięcie w bok, ale tak lekkie, że nie był nawet w stanie stwierdzić, czy to jego uczeń, czy po prostu mocniejszy podmuch wiatru. Mimo to skrzywił się, zatrzymując się w miejscu i znosił niewielki ból z pokorą.
— Uderz mnie mocniej — nakazał, zdając sobie sprawę z obecności czarnego po prawej.
Ten spojrzał na niego z takim zaskoczeniem, jakby co najmniej oświadczył mu, że jest wiewiórką, a nie kotem. Młodszy cofnął się skulony, co tylko utwierdziło Krwawnika w przekonaniu, iż czeka go jeszcze dużo pracy, aby ta sierota cokolwiek osiągnęła.
— Czemu, panie? Skrzywdzę cię... — mruknął speszony, rozglądając się na boki.
— O to mi chodzi. Masz mnie skrzywdzić. Zostawić ślady na moim ciele — rzucił. — Rób to.
Arlekin dalej wyglądał na zdziwionego i patrzył się na mentora w taki sposób, jak gdyby ten mówił nie po kociemu. W końcu ożył i pokręcił głową, cofając się powoli, co spotkało się z warkotem wojownika.
— Gdzie ty znowu uciekasz? — westchnął, zbliżając się do niego. — No już. Bij mnie. Aż do krwi.
Nikt zrobił wielkie oczy i przełknął głośno ślinę.
— J-j-jak do krwi? A-ale... N-nie chcę cię s-skrzywdzić. C-co powiesz w obozie, jak wrócisz tak... pobity?
— Że coś nas zaatakowało i stanąłem w twojej obronie. A ty pokiwasz grzecznie głową, jasne? — mruknął. — Możesz się rozpłakać i dodać, że to było dla ciebie stresujące, bo się bałeś, że zginę — dorzucił od niechcenia. Już i tak mają go za słabego, więc taka zabawa w bohatera dla niczego niewartego życia już bardziej mu opinii nie zbruka.
— N-nie podoba mi się ten pomysł. Skrzywdzę cię, by skrzywdzić? To nie ma sensu. W-wole nie. B-b-boje się — jąkał dalej. Widać po nim było, że naiwnie wierzy w zmianę zdania bicolora.
— Tobie się przecież nic nie stanie, tu nie ma czego się bać! — syknął zirytowany. — Przestań się tak trząść i sikać pod siebie, masz mnie zaatakować i nie wrócimy do obozu, dopóki nie poleje się moja krew.
— J-j-ja nie chcę cię krzywdzić! M-może i zasługujesz, ale... ale ja nie dam rady. J-jesteś moim mentorem. N-nie powinienem. To brak szacunku — tłumaczył się.
— Chwila co? — przerwał mu podniesionym głosem. — ZASŁUGUJĘ?! Dlaczego według ciebie na to zasługuje smarkaczu zapchlony? — syknął, stając wręcz za blisko niego. — Zaraz będzie zmiana planów i to ja przeryję pazurami ciebie.
Podkulił ogon, patrząc na niego z przerażeniem.
— P-p-przerpaszam! T-to przez to, że... że jesteś zły. A-ale ja nie chcę cię b-bić, b-bo to... nieładnie. W-widzisz, że sam jesteś j-już zły na mnie — mamrotał w pośpiechu.
— Jestem zły, bo nie chcesz mnie bić. Gdybyś mnie zaatakował jak prawdziwy wojownik, to bym się może ucieszył — syknął.
Ten znowu załkał.
— N-n-nie rozumiem. Czemu ci na tym zależy. P-p-przecież to boli. Bardzo. To brak szacunku. J-jak mam cię u-uderzyć tak m-mocno? L-lubisz gdy cię biją? J-ja nie lubię...
— Jak zaraz dostaniesz po swoim pustym łbie, to zmienisz nastawienie i polubisz — burknął, patrząc na niego wrogo. - No dawaj, ile ja mam czekać, aż coś zrobisz? — warknął zniecierpliwiony.
— Nie biegaj tak, bo tupiesz jak dzik i słychać cię z daleka. Jak ktoś ma dobry refleks, to prócz tego, że zdąży zrobić unik, to ci jeszcze przyłoży — ostrzegł. — Skradaj się. Po cichu i powoli, ale jak najbardziej za plecami wroga, by cię kątem oka nie zobaczył. Masz dużo białego, więc niestety rzucasz się w oczy.
Młodszy przysłuchiwał mu się chwilę, kiwając głową. Zawrócił i znów się skrył w krzewach, więc Krwawnik powrócił do dreptania po okolicy. Wiedział, że arlekin już za nim idzie. Patrzył jednak tylko po boki, żeby dać mu szansę naskoku z tyłu.
Owszem, czasem był dla dzieciaka zbyt dobry.
Zatrzymał się gwałtownie, chcąc zobaczyć, czy ten szybko zareaguje i również się zatrzyma, czy jednak w niego walnie. Janowiec z nim tak czasem ćwiczył i tak naprawdę to była jedyna przydatna rzecz w treningach z tym niedołężnym starcem. Sporo rzeczy podpatrywał od innych, bądź sam udoskonalał, opierając się na intuicji.
Coś zza jego grzbietu poruszyło się. O dziwo niespodziewanie poczuł pacnięcie w bok, ale tak lekkie, że nie był nawet w stanie stwierdzić, czy to jego uczeń, czy po prostu mocniejszy podmuch wiatru. Mimo to skrzywił się, zatrzymując się w miejscu i znosił niewielki ból z pokorą.
— Uderz mnie mocniej — nakazał, zdając sobie sprawę z obecności czarnego po prawej.
Ten spojrzał na niego z takim zaskoczeniem, jakby co najmniej oświadczył mu, że jest wiewiórką, a nie kotem. Młodszy cofnął się skulony, co tylko utwierdziło Krwawnika w przekonaniu, iż czeka go jeszcze dużo pracy, aby ta sierota cokolwiek osiągnęła.
— Czemu, panie? Skrzywdzę cię... — mruknął speszony, rozglądając się na boki.
— O to mi chodzi. Masz mnie skrzywdzić. Zostawić ślady na moim ciele — rzucił. — Rób to.
Arlekin dalej wyglądał na zdziwionego i patrzył się na mentora w taki sposób, jak gdyby ten mówił nie po kociemu. W końcu ożył i pokręcił głową, cofając się powoli, co spotkało się z warkotem wojownika.
— Gdzie ty znowu uciekasz? — westchnął, zbliżając się do niego. — No już. Bij mnie. Aż do krwi.
Nikt zrobił wielkie oczy i przełknął głośno ślinę.
— J-j-jak do krwi? A-ale... N-nie chcę cię s-skrzywdzić. C-co powiesz w obozie, jak wrócisz tak... pobity?
— Że coś nas zaatakowało i stanąłem w twojej obronie. A ty pokiwasz grzecznie głową, jasne? — mruknął. — Możesz się rozpłakać i dodać, że to było dla ciebie stresujące, bo się bałeś, że zginę — dorzucił od niechcenia. Już i tak mają go za słabego, więc taka zabawa w bohatera dla niczego niewartego życia już bardziej mu opinii nie zbruka.
— N-nie podoba mi się ten pomysł. Skrzywdzę cię, by skrzywdzić? To nie ma sensu. W-wole nie. B-b-boje się — jąkał dalej. Widać po nim było, że naiwnie wierzy w zmianę zdania bicolora.
— Tobie się przecież nic nie stanie, tu nie ma czego się bać! — syknął zirytowany. — Przestań się tak trząść i sikać pod siebie, masz mnie zaatakować i nie wrócimy do obozu, dopóki nie poleje się moja krew.
— J-j-ja nie chcę cię krzywdzić! M-może i zasługujesz, ale... ale ja nie dam rady. J-jesteś moim mentorem. N-nie powinienem. To brak szacunku — tłumaczył się.
— Chwila co? — przerwał mu podniesionym głosem. — ZASŁUGUJĘ?! Dlaczego według ciebie na to zasługuje smarkaczu zapchlony? — syknął, stając wręcz za blisko niego. — Zaraz będzie zmiana planów i to ja przeryję pazurami ciebie.
Podkulił ogon, patrząc na niego z przerażeniem.
— P-p-przerpaszam! T-to przez to, że... że jesteś zły. A-ale ja nie chcę cię b-bić, b-bo to... nieładnie. W-widzisz, że sam jesteś j-już zły na mnie — mamrotał w pośpiechu.
— Jestem zły, bo nie chcesz mnie bić. Gdybyś mnie zaatakował jak prawdziwy wojownik, to bym się może ucieszył — syknął.
Ten znowu załkał.
— N-n-nie rozumiem. Czemu ci na tym zależy. P-p-przecież to boli. Bardzo. To brak szacunku. J-jak mam cię u-uderzyć tak m-mocno? L-lubisz gdy cię biją? J-ja nie lubię...
— Jak zaraz dostaniesz po swoim pustym łbie, to zmienisz nastawienie i polubisz — burknął, patrząc na niego wrogo. - No dawaj, ile ja mam czekać, aż coś zrobisz? — warknął zniecierpliwiony.
<Nikt?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz