Wracał do obozu ze zdobyczą w pysku, a za nim szedł jego uczeń. Wydawał się lekko przygnębiony, ale jakoś nie obchodziło to kocura. Koniczynowa Łapa strasznie wymyślny, jeśli miał być szczery. Odstawiał mu sceny i cały czas coś gadał do siebie o tej swojej siostrze. Przecież nic się mu nie dzieje, tylko umarła, śmierć przecież nie jest niczym nowym na tym świecie. Musi się z tym tak czy siak pogodzić prędzej, czy później. Nawet gdyby była żywa, już jej nie zobaczy. Wszedł do obozu, kładąc na stercie swoją zdobycz, a uczeń zrobił to samo. Dymny spojrzał na młodszego, po czym w końcu odezwał się.— Na dziś już tyle. Możesz odpocząć albo coś zjeść. Jutro wstajemy wcześnie i idziemy na patrol poranny. Bądź gotów. — Na jego słowa Koniczynowa Łapa skinął głową.
— Tak jest Krucze Pióro! Porządnie się wyśpię i cię nie zawiodę! — Stał, jakby miał gałązkę w zadku, spięty i z podniesioną do góry głową. Krucze Pióro lekko skrzywił się i wstał z miejsca.
— Ta, idź już… — Już miał sam wybrać się w stronę legowiska wojowników, aby ułożyć sobie posłanie na wieczór, a potem zjeść coś, gdy nagle usłyszał łapy dudniące w ziemię. Chwilę później z krzykiem do obozu wpadł Pszczela Łapa, ciągnąc nieprzytomnego Prążkowaną Kitę. Zaraz za nim wyłoniła się Kocankowa Łapa wraz z równie nieprzytomnym, jednak tym razem bardziej zmasakrowanym ciałem Warczącego Lisa. Krucze Pióro nie zdążył nawet przetrawić całego zdarzenia, gdy jego łapy same poniosły go w stronę Kocankowej Łapy. Gdy zauważył rany na jej ciele, już myślał nad tym, jak rozszarpie tego, kto położył na niej swoje pazury. Wraz z innymi wojownikami podszedł do kotów, dysząc wściekle.
— Kto ci to zrobił? — wycedził przez zęby, miotając ogonem po ziemi. Uszy miał położone po sobie, futro stało mu dęba, mówiąc prosto, był wściekły jak nigdy dotąd. Kocankowa Łapa nawet nie zdążyła nic powiedzieć, gdy przepchali się przez niego medycy. Tuż za nimi szedł Nikła Gwiazda, chcąc pewnie dowiedzieć się, co się stało. Krucze Pióro wyjrzał zza tłumu, ale gdy widział Kocankową Łapę, jednak ta stała przez moment po czym… Zemdlała. Patrzył, jak cała scena rozgrywa się przed nim. Nie, tylko nie ona, oby wszystko było z nią w porządku… Od razu chciał się przecisnąć przez tłum, jednak zatrzymał go widok, który miał obok siebie. Kątem oka zauważył, jak Makowy Nów podchodzi do ciała Warczącego Lisa. Położyła łapę na jego boku, podczas gdy obok niej już znalazła się medyczka.
— Za późno, nie oddycha… Warczący Lis nie żyje. — zameldowała Jarzębinowemu Żarowi. Ta jedyne dla pewności sprawdziła jeszcze raz, czy kocur nadal oddycha, jednak nic z tego. Tak naprawdę była to tylko formalność. Wyszeptała coś do Makowego Nowiu i skierowała się do Kocankowej Łapy, podczas gdy Roztargniony Koperek z pomocą innych wojowników przenosił do swojego legowiska Prążkowaną Kitę. Z liderem aktualnie rozmawiała jedyny przytomny kot z patrolu, czyli Pszczela Łapa. Cały obóz był pokryty krwią, zapach śmierci rozniósł się po obozie, a Krucze Pióro wdychając go czuł chorą satysfakcję. Swojego brata od zawsze uważał za gorszego, za tego mniej poradnego. Może i miał co do tego rację? Jego mianowanie nastąpiło bardzo późno, chyba jedynie Szczawiowe Serce miał tak mocno opóźnione mianowanie. Natomiast Warczący Lis? W oczach Kruczego Pióra był zawodem, kompletnie nieporadnym, zagubionym kociakiem. Prędzej czy później i tak wpadłby w sidła śmierci. Patrzył teraz na jego ciało z politowaniem i obrzydzeniem. Kto by pomyślał, że tak bardzo zawiedzie swoją rodzinę? Miał zostać kultystą, przecież mógł być wielki. Teraz jednak leżał na środku polany, martwy, tracąc już i tak nic dla jego życia nieznaczącą krew.
***
Gdy się obudził skierował się w stronę legowiska medyka. Miał nadzieję, że będzie w stanie sprawdzić, czy Kocankowa Łapa ma się dobrze. W wejściu zatrzymała go jednak Jarzębinowy Żar.
— Potrzebujesz czegoś? — zapytała na pozór miło, jednak czuł lekką frustrację w jej głosie.
— Tak. Chciałbym się zobaczyć z Kocankową Łapą. — odpowiedział jej pewny siebie.
— To nie będzie możliwe. Przykro mi, ale aktualnie odpoczywa, a w dodatku mamy mocno rannych, którzy potrzebują po tak wielkim szoku odpoczynku. — Spojrzała w głąb legowiska, patrząc pewnie na chorych. Krucze Pióro natomiast oburzył się lekko.
— To absurd. Przecież jej nic nie jest… Prawda..? — Jego głos pod koniec zdania już nie był taki pewny siebie. Miał szczerą nadzieję, że nic jej nie jest. Medyczka westchnęła.
— Jest w szoku, nie za bardzo chce z nami rozmawiać…
— Ale ze mną na pewno by chciała. To wpuścisz mnie, czy nie? — spytał już zirytowany, obrzucając ją wzrokiem.
— Chyba ja jako medyczka wiem najlepiej, co dla kogo jest najlepsze. — odpowiedziała chłodno. Kocur przewrócił oczami i odwrócił się napięcie.
— Nie ważne… — burknął pod nosem. Kotka powinna się cieszyć, że w ogóle z nią rozmawia. W końcu jest medyczką, a on nie okazuje im jakiegokolwiek szacunku. Gdyby mógł, wyprułby jej gardło już teraz za zabronienie spotkania się z Kocankową Łapą. Gdy tak odchodził od legowiska, zatrzymał go Pustułkowy Szpon. Spojrzał pytająco na kocura, który zagrodził mu sobą ścieżkę.
— Krucze Pióro… Moglibyśmy porozmawiać? — Czekoladowy patrzył niepewnie na dymnego, na co ten skinął głową. Chyba tak czy siak nie miał nic lepszego do roboty, skoro odwołał Koniczynowej Łapie poranny patrol na dziś w nadziei, że porozmawia z Kocankową Łapą.
— Tak, nie ma problemu. Prowadź. — odpowiedział, po czym podążył za bratem. Ten poprowadził go przez las, aby mieli zaciszne miejsce do porozmawiania. Krucze Pióro zaczął się zastanawiać, jaki może być temat rozmowy, skoro zaprowadził go aż tutaj. Kocur w końcu przemówił.
— Warczący Lis… Nadal pamiętam, jak jako kocięta bawiliśmy się razem. Cóż, ty niby tylko nas obserwowałeś, ale na pewno to pamiętasz, prawda? — Mówił spokojnie, powoli, jakby przypominał sobie wszystko, chcąc się sycić chwilą. Krucze Pióro natomiast nie podzielał jego uczuć. Tak, pamiętał to, pamiętał i wiele innych rzeczy, jednak nie obchodziło go to, kiedy i w co się bawili bracia.
— Mniej więcej, tak. Czemu o tym wspominasz? — zapytał wprost.
— Nie brakuje ci go? W sensie, nigdy wcześniej nie czułem się w ten sposób, ale… Nie przypuszczałem, że opuści nas tak wcześnie. Ledwo został wojownikiem… Trochę mi go brakuje, wiesz? W końcu był naszym bratem…
— Tak, ale umarł, nic już nie zrobimy. Możemy tylko żyć dalej. Czy wspominanie o nim w jakikolwiek sposób pomoże nam, albo Klanowi Wilka? — Spojrzał na brata pytająco. Ten zatrzymał się, patrząc na dymnego.
— Jak możesz tak w ogóle mówić? Tak, może i nie żyje, ale chyba należy się mu szacunek, nieprawdaż? — syknął Pustułkowy Szpon. Krucze Pióro natomiast przewrócił oczami. Odkąd został kultystą, jeszcze bardziej zobojętniał na śmierć. Aby się tam dostać sam musiał zabić ofiarę, a jeśli miał być szczery, cieszyło go to, wcale mu nie przeszkadzało. Teraz mówił o swoim bracie jak o kolejnej zwierzynie, którą złowił na patrolu łowieckim, jednak czy był czymś innym? Stał się karmą dla wron, pożywieniem dla ziemi, pokarmem dla dusz, które patrzyły na cierpienie z rozkoszą. Dla dusz takich, jak ta Kruczego Pióra. Tak więc czemu miałby teraz rozmyślać o tym, jaki był za życia, skoro nic mu to nie da? Sam zatrzymał się teraz, patrząc na brata z zobojętniałym wyrazem pyska.
— Właśnie, dobre spostrzeżenie, nie żyje, więc nie ma sensu o nim wspominać. Tak czy siak go to nie przywróci, więc jaki jest sens?
(Aj tam bracie, weź wyluzuj gacie, Warczący Lis wyeliminowany? No to pauza! Monte snack be right back. Co ty na to, Pustułek?)