Oczy Borówkowej Słodyczy nie oderwały się od kamienia nawet wtedy, gdy Żmijowiec niemal błagał ją wzrokiem o zrozumienie. Naparła mocniej, nie dlatego, że przekonały ją jego słowa — raczej dlatego, że miała dość stania w miejscu. Choć pozornie spokojna, w środku czuła, jak coś się w niej marszczy. Nie była zła na towarzysza, choć jego zachowanie było dość niewłaściwe. To było bardziej... rozczarowanie? Przemieszane z niezręczną troską, której nie wiedziała, jak wyrazić.
Miała brata. I wiedziała, jak to jest walczyć o uwagę, o uznanie, o bycie dostrzeżoną nie przez jednego kota, ale przez cały świat. Ale też wiedziała, że czasem największą odwagą nie jest gnać na oślep, a zatrzymać się i poczekać. Dlatego teraz — zamiast odpowiedzieć natychmiast — pozwoliła, by napięcie między nimi narastało, jakby cisza była gęstą, miękką mgłą, która oblepiała uszy, myśli i język.
— Wiesz, Żmijowcu… — powiedziała cicho, kiedy kolejne parcie nieznacznie przesunęło głaz. Jej głos był spokojny, ale wibrował w nim ton ostrzeżenia. — To nie jest konkurs. Nikt nie wygra, jak szybciej wtaszczy kamień na środek obozowiska. A już na pewno nie wygrają ci, którzy się przy tym udławią własną dumą.
Nie miała zamiaru spoglądać na kocura, choć czuła na sobie jego spojrzenie. Że jego zielone oczy są teraz jak dwa wypalone zieleńce wśród mgły emocji, które sam na siebie nałożył. Nie potrafiła jednak wydobyć z siebie słów pociechy, zupełnie jak gdyby coś ją przed tym blokowało.
— Nie musisz być taki jak on — dodała po chwili, pchając znów kamień. — I nie musisz się bać, że przegrasz. Bo... może właśnie nie przegrywasz z nim, tylko z samym sobą.
Na moment zamilkła. Kamień osunął się lekko w bok, a ona podparła go łapą, żeby nie stoczył się na bok. Słońce przebiło się przez liście, rozlewając na jej futrze srebrne refleksy. Odetchnęła głęboko.
— Ja też miewałam momenty, kiedy myślałam, że tylko szybciej, mocniej, głośniej... znaczy lepiej. Że jak będę idealna, to nikt nie dostrzeże, ile się we mnie tłucze od środka. — Jej głos nieco zadrżał, ale szybko odzyskała kontrolę. — Ale to nie działa. Naprawdę nie działa. Ani przez moment nie czułam się lepiej, gdy otrzymałam wojownicze imię szybciej, niż mój brat. Bo jemu też coś wtedy pękało. A nasze relacje nie były wyścigiem. Były mostem, który zdawał się walić z każdą taką akcją.
Zamilkła, pozwalając, by cisza znów ich objęła. Wreszcie spojrzała na Żmijowca — łagodnie, ale i twardo, jakby jej spojrzenie było aksamitne w dotyku, ale miało w sobie coś nieprzejednanego.
— Możesz go nienawidzić. Możesz go kochać. Możesz chcieć udowodnić wszystko. Ale jeśli robisz to jego kosztem — albo swoim — to... nie wygrasz. A jeśli chcesz być lepszy od niego tylko po to, żeby przestał się śmiać, to jesteś dokładnie taki jak on.
Westchnęła głęboko, znów wracając do pracy. Wsunęła łapy pod krawędź kamienia i popchnęła z mocą, której nie zdradzała jej drobna postura. Zaczęli przesuwać się znów do przodu, w kierunku wyznaczonego miejsca.
— Słuchaj… Ja lubię Tojada. — Przyznała w końcu. — Poznałam go. I wierzę, że nie chciałby upokorzyć, a tym bardziej skrzywdzić własnego brata. Mogę się mylić, ale… Według mnie powinniście się wspierać, choć trochę. Rywalizacja może się wydawać dobrą opcją, jednak nią nie jest. Naprawdę.
<Żmijowcu?>
Event w KN: Wtoczenie na wyspę głazów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz