Koniczynowa Łapa zmrużył oczy, próbując utrzymać równowagę. Leniwy? Ja mu zaraz dam leniwy! – pomyślał, marszcząc brwi. Gdyby tylko była Pora Nagich Drzew, z jego nozdrzy byłoby widać buchającą parę wściekłości, jaką wypuszczał za każdym razem, gdy Krucze Pióro go oceniał na treningu. Mimo to zachował zewnętrzny spokój, skupiając się na pozycji łowieckiej.
Krytyczne spojrzenie czarnego wojownika powodowało, że Koniczyn nie umiał się uspokoić na długo. Ach, jak on go nie lubił! Nie tylko nie lubił, on go nienawidził z pasją! Na sam widok Kruczego Pióra miał wrażenie, że coś w nim pęka. Możliwe, że to była cierpliwość do bycia popychadłem swojego jakże dobrego mentora, która zaczęła się kończyć z każdym spędzonym dniem z tym kotem.
— Czy teraz jest w porządku? — wycedził, kucając i naprężając mięśnie do skoku.
Krucze Pióro milczał, analizując pozycję Koniczynowej Łapy. Okrążył go kilka razy, świdrując swym spojrzeniem łaciatego ucznia. W końcu usiadł naprzeciw Koniczyna i odchrząknął, owijając sobie ogon wokół łap.
— Nie machaj tak ogonem, bo zwierzyna cię szybciej ujrzy niż ty ją — podsumował, mrużąc oczy. Koniczyn wydał z siebie zaskoczone westchnięcie. Niezwłocznie obejrzał się przez ramię, aby zobaczyć swój energiczny ogon biegnący w tę i we w tę. Rozluźnił mięśnie, krzywiąc się. Wydał z siebie fuknięcie i usiadł, otrzepując się z ziemi. Spojrzał na mentora spod byka, ale Kruk najwyraźniej się tym nie przejmował. Koniczyn odchrząknął i podjął z kamienną twarzą:
— Czy będziemy się czegokolwiek innego uczyć oprócz tego, jak się poprawnie rusza zadem? — zapytał bezczelnie, przechylając główkę.
Krucze Pióro podszedł do niego, a Koniczynowa Łapa natychmiast się cofnął, spoglądając wyzywająco w stronę starszego.
— Dopóki nie opanujesz techniki łowieckiej, nie nauczysz się walki — warknął mu do ucha, niebezpiecznie wysuwając pazury. Zaniepokojony uczeń skulił uszy, odsuwając się natychmiast. — Nikt nie chciałby trenować takiego leniwego i niezdolnego ucznia jak ty! — syknął Krucze Pióro.
— Nie! — krzyknął głośno Koniczynowa Łapa, stawiając się mentorowi. — To ty jesteś potworem! Brzydkim, leniwym, głupim potworem! — odwrócił się od niego natychmiast i zaczął uciekać. — Zostaw mnie! Jesteś potworem! — dodał ze łzami w oczach, znikając w ponurym lesie.
.·:*¨༺꒷♡꒷༻¨*:·.
Uciekał daleko i bardzo długo. Emocje nie znikały, a tylko się nasilały. Głupi mentor. Głupi, brudny Wilczak! Czemu miał go za mentora? Czemu nie mógł się szkolić u kogoś innego? Wtedy wszystko byłoby lepsze! Może wtedy Niezapominajka wciąż by z nim tu była, może wtedy by nie myślała o Klanie Nocy i o tym, że jest on lepszy niż własna, kochająca rodzina.
W lesie panowała niezręczna cisza. Koniczynowa Łapa może i by się nią cieszył, gdyby nie skrzek, przed którym był od małego ostrzegany.
Mały uczeń poczuł gęsią skórkę na barkach. Nie spojrzał się w tył, zaczął tylko uciekać. Gnał przed siebie, unikając wszelkich przeszkód na swej drodze. Serce Koniczyna przyspieszyło, gdy ujrzał przed sobą duży cień, który z początku był mały, ale jastrząb najwidoczniej był szybki. W takim razie Koniczynowa Łapa musiał zacząć sprintować; miał o dziwo silne, wytrzymałe łapy, a o tej cesze dowiedział się akurat podczas ucieczki przed ptasim drapieżnikiem.
Pazury jastrzębia dosięgły jego tułowia, zahaczając o nie i robiąc szramę, prawie unosząc, gdyby kocur instynktownie nie skręcił w inną stronę. Zdesperowana ofiara próbowała zgubić ptaka, ciągle zmieniając drogę.
Nie słyszał już upiornego głosu jastrzębia, ale mimo to pędził wciąż przed siebie, choć coraz wolniej. Piekący ból zadka dawał się we znaki.
Koniczyn nagle ujrzał kocią sylwetkę w oddali. Nie obchodziło go czy był to samotnik bądź inny klanowiec; wolał żyć niżeli na koniec swojego żywota odmówić pomocy, ponieważ nie znał owego kota.
— Hej! Hej! — krzyczał łamiącym się głosem. Powoli zwalniał, gdy kot zdawał się zbliżać do niego. — Pomóż mi! Proszę! Pomocy! — błagał, potykając się o swoje łapy. — Jakiś ptak mnie goni! Proszę…! — mówił, chaotycznie patrząc to na nieznajomego, to za ramię. Miał nadzieję, że ten kot mu pomoże! A jeśli nie… oboje tu umrą.
[656 słów]
<Pacynko? Weź mnie uratuj, będę twoim ziomeczkiem na zawsze!!!>
[przyznano 13%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz