Odkąd dowiedziała się, że matka wraz z ojcem zaplanowała jej przyszłość z chwilą jej narodzin, czuła się zdradzona. W szczególności przez ojca. Gdyby nie rozmowa z Dymkiem w lecznicy, prawdopodobnie żyłaby w niewiedzy przez kolejne kilkanaście księżyców. Ilekroć mijała się ze Starszym, rzucała mu spojrzenie spode łba, będąc pewna, że to on przekonał jej rodziców, aby jedna z ich córek w przyszłości została partnerką jego syna. Iskrę wiązała kapłańska przysięga, a jej na dobrą sprawę nic. Nie miała żadnej wymówki, dzięki której mogłaby się wywinąć z zaszczytu jaki ją spotkał. No chyba, że nagle zdecydowała się porzucić bycie Niosącą Ogień i oddała się kapłańskiej służbie. Na to jednak było za późno. I nie miała zamiaru zrezygnować z tego, na co tak ciężko pracowała.
Mimo, że od dwudziestu wschodów słońca była zdrowa, nadal była stałą bywalczynią w lecznicy. Pod pretekstem pomocy medykom, żaliła się Pieńkowi nad niesprawiedliwością losu. Przez większość czasu rozmowa między kotami była tak naprawdę monologiem Nemezji, do czasu, aż czekoladowy kocur nie wsadził do pyska rudej kwiatu rumianka.
– Uspokój się – polecił medyk, przyglądając się, jak kocica przeżuwa zioło. Początkowo starał się ignorować miny jakie robiła, jednak ostatecznie na jego pysku wkradło się rozbawienie. – Zamiast się nad sobą użalać, powinnaś zacząć szukać plusów. Nie wiem jak ty, ale ja widzę ich od groma.
– Naprawdę? Czyli co, chcesz się zamienić? – Wypluła liść. – No słucham.
– Z przyjemnością bym to zrobił, ale obawiam się, że Obsydianowi oraz pozostałym kotom bardziej przydam się tutaj w lecznicy razem z moją wiedzą medyczną. – Strzepnął uchem. Na policzkach kocura pojawił się delikatny rumieniec. – Jestem na przegranej pozycji. A poza tym... – Nemezja wywróciła oczami, domyślając się co kocur ma zamiar powiedzieć. Jakby rozmawiała z matką! Jednak na szczęście w przeciwieństwie do niej, Pieniek oprócz gadania potrafił również słuchać. – Wiesz, że nie znoszę być w centrum uwagi. W lecznicy to co innego – uprzedził kocic, widząc, że ta ma zamiar otworzyć pysk.
– Ugh... – Stęknęła kocica, kładąc się na wolnym legowisku
– Pamiętasz co ci powiedziałem? Szukaj pozytywów.
– Sęk w tym, że nie widzę żadnych! – krzyknęła – Będę uziemiona w obozie. I tak się skończy moja kariera Niosącej Ogień... Skończę wśród innych matek w żłobku, wśród zasmarkanych kociąt... Mogłam zostać tą Kapłanką!
– Słowa starszych to rzecz święta, niech każdy o tym pamięta! – miauknął kocur, cytując wierszyk, który każdy z kultu zasłyszał będąc kociakiem – To samo tyczy się ich rodziny. Niby wszyscy jesteśmy w Kulcie równi, ale tak naprawdę między nami, a nimi jest przepaść, którą nieważne jak bardzo byś chciała przeskoczyć, nie jesteś w stanie. A to wszystko z powodu, że ONI są JEGO potomkami. Żywym dowodem, że kiedyś kroczył wśród nas. – Uniósł wzrok w kierunku ołtarza. Pochylił głowę. – Przypomnę ci, że to dzięki poparciu Koral mogłaś rozpocząć trening z kotami, których Starsi darzą największym zaufaniem. – Starał się tłumaczyć, jednak dostrzegając, że to nie przynosi skutku, starał się mówić prostszym językiem. – Zostając partnerką Obsydianu będziesz miała szansę pomóc takiej kolejnej pyskatej Nemezji – fuknął, uderzając ogonem o łapę kocicy, zganiając ją z posłania. – Rozumiesz?
Przez dłuższą chwilę kocica nie odrywała wzroku od pyska medyka.
– Rozumiem... – prychnęła, zdając sobie sprawę, że Pieniek miał rację. Co prawda nie do końca w stu procentach się z nim zgadzała, ale zaczęła dostrzegać pozytywy, których kazał jej szukać. Dzięki zdobytej pozycji, mogła przyczynić się do zmian, dzięki którym Kult stałby się jeszcze lepszy i silniejszy. A przynajmniej w jej mniemaniu. No chyba, że swoimi chęciami wprowadzenia pewnych zmian zostałaby uznana za kogoś pokroju Łuny... Tylko, że w przeciwieństwie do kocicy, nie miała zamiaru zrzucać winy na istotę boską, a śmiertelników. – Jak myślisz, czy Łuna żałuje, że się od nas odłączyła? – podjęła cicho, mając nadzieję, że nikt ze starszych pacjentów nie usłyszał jej pytania
– Nie wiem... Bardziej zastanawia mnie to, czy udało jej się przeżyć noc, a jeśli tak, to czy kolejnego dnia nie została zaatakowana przez tutejszych, podczas szukania schronienia. Krzemień mówił, że te koty, które żyją na północ od nas, są dość terytorialne i trudno się z nimi porozumieć. Tę szramę, którą ma na pysku, zrobił mu jeden z nich, gdy zamierzał nawrócić ich na naszą wiarę. Chcąc uniknąć potyczki, raczej będziemy...
– Będziemy musieli nadłożyć drogi, chcąc się dostać do Betonowego Świata... – dokończyła za kocura.
Przypomniała sobie, jak obserwowała z zarośli koty znajdujące się po drugiej stronie terenów, tuż za rzeką. Śmiało mogła zgodzić się z Krzemieniem odnośnie ich bzika na punkcie znaczenia terytorium. O podobnych porach dnia pojawiali się w tych samych miejscach, znacząc roślinność znajdująca się wzdłuż rzeki, nie zdając sobie sprawy, że po drugiej stronie, wśród sosen, tymczasowo schronienie znalazł cały kult Wiecznego Ognia, a nie tylko jego jeden przedstawiciel.
I wtem w jej głowie pojawiła się myśl. Szalona i być może samobójcza, ale gdyby udało jej się ich wcielić do kultu, wszystkich na raz, Starsi mieliby wobec niej dług wdzięczności. I wcale nie musiałaby zostawać niczyją partnerką, aby komukolwiek w przyszłości pomóc
– Wieczny Ogień nad nami czuwa Pieńku. Mamy jego błogosławieństwo, czuję to! – miauknęła, by chwilę później bez pożegnania wybiec z lecznicy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz