Początkowo Wysokie Słońce nie dawało się we znaki, dopóki dwójka kocurów znajdowała się w ruchu, a lekkie ruchy powietrza muskały ich ciemne futra. Szakłakowa Łapa w tym momencie czuł się jak wolny duch – jedynie on, otwarty teren klanu, a u boku Poczciwy Dziwaczek i ani żywej duszy więcej. Oczywiście wszystko dookoła nadal tętniło życiem, lecz zwierzyna chowała się przed palącym słońcem. Niedługo później dotarli do celu, miejsca, do którego bury wojownik prowadził swojego ucznia. Nie znajdowali się jakoś bardzo daleko od obozu — wręcz w linii prostej od miejsca, gdzie obecnie stali.
— Dzisiaj zajmiemy się biegami długodystansowymi, jednak na początek trochę się rozgrzejemy. — Nim młodszy zdążył jakkolwiek zareagować, leżał powalony przez mentora. - Na co czekasz? Przeciwnik nie da Ci nawet najmniejszej szansy na równą walkę — dodał, widząc, jak Szakłaka zszokował nagły atak w jego kierunku. Po chwili jednak się otrząsnął i próbował tylnymi łapami zadać dość silny cios, by Poczciwy Dziwaczek, chociaż nie stał nad nim.
Nie wiedział, czy faktycznie mu się to udało, czy jednak wojownik dawał mu fory – w końcu niby miała to być rozgrzewka przed biegami, jednak coś młodszemu mówiło, że kocur jedynie korzysta z okazji, by poćwiczyć z nim walkę. Dlatego też chciał się do tego przyłożyć, nawet jeśli po maratonie przez równiny klanu będzie umierać i z trudem łapać oddech – już teraz czuł, jak zaczynają go palić płuca, domagające się większej ilości tlenu, a łapy pod nim się wręcz uginają, niczym młode gałązki pod wpływem siły. Wracając myślami do obecnego momentu, podniósł się na jeszcze niezmęczone łapy, by przybrać odpowiednią pozycję. Poczciwy Dziwaczek jednak nie wyglądał, jakby miał zamiar ponownie jako pierwszy zaatakować, także inicjatywę musiał przejąć Szakłak, odbijając się mocno tylnymi łapami od ziemi w stronę mentora. Przy tym miał wyciągnięte przed siebie przednie łapy, by nimi się uczepić jakkolwiek ciała starszego. Jakie było jego zdziwienie, gdy poczuł na poduszkach czarne pręgowane futro, co było jednoznaczne, z tym że jego skok został zakończony sukcesem, jednak teraz co dalej? Nie spodziewał się, że sam ten skok na wojownika wypali i nie był przygotowany na kolejny ruch, który miałby nastąpić. Właśnie to go zgubiło i po chwili już nie znajdował się na grzbiecie, a w powietrzu i później zaliczył twardy upadek na ziemię pokrytą młodą trawą.
— Nie możesz wątpić w siebie. Musisz planować parę ruchów do przodu, inaczej za każdym razem będziesz kończyć tak jak teraz. Gdyby to była prawdziwa walka, już byś leżał w kałuży krwi — oznajmił nad wyraz poważnie jak na niego. Po chwili jednak na jego pysku pojawił się lekko zniekształcony uśmiech i podszedł do Szakłaka, pomagając mu podnieść się po upadku. Po tym trzymał jeszcze chwilę ogon na jego lekko zakurzonym grzbiecie, aby następnie postawić parę kroków w kierunku, gdzie znajdował się obóz Burzaków. — To co, masz jeszcze siłę na bieg?
Zielonooki jedynie niepewnie pokiwał głową, czując, jak od środka zaczyna go powoli pochłaniać wstyd – tak długo już był uczniem i nadal z umiejętnościami był na wczesnym etapie, jakby każda nabyta wiedza po krótkim czasie ulatywała z niego. Czuł jak stoi w miejscu ze szkoleniem, chociaż upływ czasu aż nazbyt dało się odczuć – pamiętał, jak księżyce temu był w patrolu, który znalazł Wielenią Łapę, choć kotka obecnie jest znana jako Wieleni Szlak. Chociaż szylkretka była młodsza od niego, to mimo wszystko ukończyła wcześniej szkolenie niż czarny kocur.
Po chwili Poczciwy Dziwaczek ruszył nagle z miejsca, posyłając drobiny ziemi w powietrze. Młodszemu aż opadła szczęka z wrażenia – nie spodziewał się aż takiego mocnego początku biegu ze strony swojego mentora. Lekko potrząsnął głową, przeciął za sobą powietrze długim ogonem, spinając mięśnie i już po chwili jego łapy szybko odbijały się od ziemi, wprawiając go w bieg. Z każdym wyciągnięciem łap przed siebie, serce ucznia miło coraz szybciej, dostarczając więcej tlenu do pracujących mięśni. W tym czasie wiatr targał jego półdługą sierść, sprawiając, że z boku dla osób trzecich wyglądał jak czarna rozmyta plama, przemykająca przez zielone równiny.
Po dłuższej chwili w końcu dogonił swojego mentora, sprawiając wrażenie już zmęczonego, co nieco zmartwiło Szakłaka. Przecież nie biegli długo, a bury nie był w takim wieku, by tak krótki wysiłek miał jakiś wpływ na niego.
— Wszystko w porządku? — spytał z niewielkim trudem, będąc obok wojownika, który nie zamierzał się zatrzymać.
— Tak, nie przejmuj się — wydyszał z lekkim uśmiechem. — Biegnij aż do obozu, jak dasz radę być szybciej ode mnie to poczekać przed wejściem — poinstruował, starając się utrzymać tempo, które sobie na początku narzucił. Szakłak miał na początku wątpliwości, jednak po namyśle zaczął szybciej przebierać łapami, przyspieszając ten szalony bieg. Mimo wszystko nie oddalił się daleko od Poczciwego Dziwaczka, chcąc w razie czego szybko zareagować, gdyby musiał.
Docierając pod obóz klanu, obrócił głowę, by sprawdzić, jak daleko w tyle został wojownik. Początkowo go nie widząc, czuł, jak niepokój ogarnia jego ciało, a ogon nerwowo przecinał powietrze. Przez chwilę przebierał łapami w miejscu, czekając na pojawienie się mentora w zasięgu wzroku. W końcu tak się stało, a kocur odetchnął z ulgą, choć widząc, jak starszy włóczy łapami, ruszył w jego stronę. Po krótkim biegu był już u jego boku, by ten mógł się wesprzeć na nim i powoli dotrzeć do obozu. Tam Dziwaczek położył się w najbliższym cieniu, a Szakłak poszedł po mokry mech, by starszy mógł się napić.
***
Szakłakowa Łapa właśnie wybierał jakąś zwierzynę ze stosu, chcąc się posilić po biegu przez równinę. Z nornicą w pysku obrócił się, przez przypadek wpadając na Wieleni Szlak. Zderzenie nie było zbyt bolesne, jednak mimo wszystko piszczka wybrana przez kocura wypadła mu spomiędzy zębów, lądując na ziemi między dwójką kotów. Czarny nie wiedział zbytnio co zrobić – zwykle unikał kontaktów z innymi, jeśli miał takową możliwość, teraz jednak nieszczególnie. Stał tak przez chwilę sparaliżowany, mając wzrok utkwiony we własnych łapach, które obecnie wydawały się równie interesujące, co nornica parę uderzeń serca wcześniej.
— Przepraszam… — wymruczał cicho, niemal bezgłośnie. Jednak miał nadzieję, że kotka mimo wszystko go usłyszy i nie będzie musiał powtarzać. Chciał szybko podnieść gryzonia i ulotnić się w jakieś odosobnione miejsce bądź do legowiska uczniów na własne posłanie, które już długi czas zajmował.
Nie, żeby nie lubił jakiegoś kota z klanu, jednak jego klątwa nadal się za nim ciągnęła, a on nie miał ciągle odwagi, by w końcu coś zmienić w swoim życiu.
[1022 słów + biegi długodystansowe]
<Wieleni Szlaku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz