BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą królicza łapa x zajęcza łapa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą królicza łapa x zajęcza łapa. Pokaż wszystkie posty

30 sierpnia 2025

Od Trójokiego Zająca CD. Króliczej Ułudy

Podczas podróży

Kocur stawiał łapy pewnie, śnieg pod jego poduszkami topił się, odbierając od wojownika ciepło garściami. Z pyska wydobywała się ciepła para, którą prędko porywały podmuchy. Wiatr mierzwił futro trzem kotom, wędrującym w ciszy. Trójoki Zając patrzył przed siebie ze zmartwionym, ale i poważnym wyrazem pyska. Nie był pewien, czy dobrze idzie. Prowadził ich, a przecież nawet nie miał aż tak dobrze wydrążonej ścieżki w pamięci. Poruszył wąsami, spoglądając na brata. Patrzył wtedy na Dynię jakby równie niepewny. Westchnął cicho, czując, jak w sercu narasta mu ciężar, jakiego nie potrafił się wyzbyć. Miał ochotę zatrzymać się tu, blisko Drogi Grzmotu i przestać się starać. Jednak wiedział, że nie mógł. Nie miał teraz czasu na rozpaczanie, musieli znaleźć bezpieczne miejsce. Było zimno, wraz z zachodem słońca temperatura spadała niebezpiecznie, wbijając im swe mroźne pazury w futra. Smród Drogi Grzmotu uderzył do nosów uciekinierów, zmuszając do skrzywienia się. Był tak intensywny i nieprzyjemny, Trójoki Zając miał ochotę wypluć całą ślinę z pyska, byleby tylko się go pozbyć, by mu nie drapało gardła. Świecące oczy potworów w oddali wyglądały jak małe jasne punkciki, jarzące się intensywnie. Gdy zbliżyli się odrobinę, Zając ruchem szyi poprosił ich, by się nie zbliżali bardziej, niż to konieczne. Chwilę temu przejechała tędy warcząca istota. Nawet jeśli nie widzieli żadnej w oddali, lepiej było upewnić się, że mogą przejść bezpiecznie. Czarne podłoże biegło wzdłuż licznych siedlisk, rozciągając się niezwykle. Rozejrzał się na boki raz jeszcze - nie dostrzegł żadnego z potworów. Wyciągnął łapę, delikatnie dotykając nią chropowatej powierzchni. Nie przychodziło żadne drżenie, przynajmniej nie teraz. Spojrzał na towarzyszy, którzy czekali na jego znak z napiętymi mięśniami.
— Teraz! — krzyknął, po czym wskoczył na drogę, mając nadzieję, że brat wraz z Dynią biegli tuż za nim. Dudnienie łap rozniosło się cichym echem jakby pożartym z łatwością przez drzewa rosnące nieopodal. Szumiało mu w uszach do takiego stopnia, że aż zaczęły go boleć. Wrzask potwora nasilał się z każdym krokiem gdzieś z boku. Bał się, że nie uda im się przejść przez drogę, że zostanie z nich miazga. Paroma susami przedarli się przez czarne pasmo, o mało nie wpadając pod szpony potwora. Oślepiające światło uderzyło im po oczach, wprawiając w zadyszkę. Wybiegli na trawę po drugiej stronie, Zając niecelowo zrobił fikołka, lądując na plecach. Spojrzał w niebo z tęsknotą. Pokręcił głową, chcąc się "ocknąć". Powinien się cieszyć, w końcu przeżyli to. Wiatr mierzwił mu futro na piersi, łaskocząc w brodę. To było trudne. Coś w nim po prostu nie pozwalało mu na taką radość. Po tym, czego się dowiedział, nie potrafił ot tak zachowywać się tak, jakby nigdy nie znał Kukułki. Czy wojowniczka naprawdę go nie chciała…? Nawet mimo tamtej sceny, naprawdę trudno było mu sobie ją odpuścić. Nie potrafił wyzbyć się wszystkiego tego, co czuł wobec niej. Decyzja o ucieczce była nagła, powoli zaczynało narastać w nim poczucie winy. Dlaczego nie chciała go znać? Czy gdyby został, to dałby radę to z nią wyjaśnić?

* * *

Podróż minęła w milczeniu. Trójoki Zając szedł na prowadzeniu, starannie wyznaczając drogę, którą wyobrażał sobie, że podążała Pacynka. Za nim ramię w ramię maszerowali Królicza Ułuda i Dyniowa Skórka. Szli długo i powoli, dostosowując tempo do trudnych warunków pogodowych i robiąc przemyślane przerwy, by nie stracić sił zbyt szybko. W tym wszystkim rozmów między nimi było niewiele. Raczej porozumiewali się cichymi mruknięciami i burknięciami, które miały zastąpić słowa. Każdy był pogrążony we własnych myślach, a napięcie między nimi unosiło się jak mgła o poranku.
W końcu przed ich oczami zaczęły wyłaniać się kontury budynków – szare, wysokie, niezbyt zachęcające nowych mieszkańców. Bursztynowooki podniósł głowę wyżej i poczuł, jak w jego sercu żarzy się iskierka nadziei.
— Ej! Jesteśmy już niedaleko! — ogłosił z entuzjazmem, choć wiedział, że wszyscy już to dostrzegli. Zielonooki spojrzał za siebie, uśmiechając się słabo do brata. — Wreszcie będziemy mogli zacząć życie na nowo — kontynuował, próbując ukryć napięcie i dodać otuchy innym. — Jak nastroje? Dyniowa Skórko? Trójoki Zającu? — zapytał, spoglądając na nich kolejno. Odpowiedzi jednak nie nadeszły. Oboje pozostali w milczeniu, niechętni do takich lekkich rozmów po ciężkiej i długiej drodze. Kremowy ugryzł się w język i do końca wędrówki milczał, starając się nie narzucać. Gdy przekroczyli granice miasta, od razu poczuli przyjemne ciepło bijące od ogrzanych budynków. Przeszli kawałek, ostrożnie omijając ciekawskie spojrzenia dwunożnych i ryki ich hałaśliwych potworów. W końcu skręcili w jedną z wąskich uliczek. Na jej końcu stało duże, zgniłozielone pudło – śmietnik. Tu na betonowej posadzce było względnie czysto, bez błota i chlapy, którą można było zobaczyć na głównych ulicach. Królicza Ułuda dorównał kroku swojemu bratu i z lekkim westchnieniem mruknął:
— Myślę, że możemy tu odpocząć. — Wszyscy trzej zatrzymali się w ciszy. — Powinniście pójść spać. To ja was w to wszystko wpakowałem, jestem w stanie się poświęcić, czuwając nad wami. W razie zagrożenia was wybudzę, dobrze?
Zając usadowił się w wybranym miejscu, kiwając głową. Ziewnął cicho. Z trudem ułożył łapę na pysku, jakby chcąc się odgrodzić w ten sposób od całego świata. Chwilę później Dynia usiadła nieopodal, patrząc na Królika. Oddech zielonookiego zaczął się wyrównywać, bok mu opadał, a potem podnosił się niespokojnie, nie spotkają go dzisiaj słodkie sny.

* * *

Świt nie przyniósł Klifiakom ulgi. Zając całą noc przewracał się z boku na bok, mamrocząc coś pod nosem. Wstał potwornie niewyspany i obolały, nieprzyzwyczajony do takich warunków. Zatęsknił za gniazdami, jakie mieli uplecione w klanach. Może mogliby i tutaj takie utworzyć…? Z pewnością byłoby im wygodniej. Będzie musiał się rozejrzeć za czymkolwiek, co by tylko się nadawało do posłania. Jakieś piórka, miękka trawa, mech albo nawet i paprocie, co tylko tu przyjdzie im posiąść. Hałas potworów, niezrozumiałe krzyki dwunożnych oraz szczekanie psów wypełniło powietrze, stawiając wszystkie trzy koty na łapy. Królik spojrzał na brata, tak, jakby tylko czekał, aż się obudzi.
— Chodźmy coś upolować. Dynio, za niedługo wrócimy — mruknął, pomagając bratu wstać. Zając otrzepał się z drobinek, jakie zdążyły się do niego przyczepić. Ziewnął przeciągle, dopiero teraz orientując się, jak głośno burczało mu w brzuchu. Oczy kleiły mu się, mógłby przespać cały dzień. Kotka pokiwała głową, oby tylko nikt tu nie przyszedł na czas ich nieobecności.
Szli obok siebie, rozglądając się od czasu do czasu. Całe to siedlisko wyglądało dziwnie, Zając nie rozumiał, jak dwunożni mogli tu mieszkać. Zresztą cali dwunożni byli dziwni, może takie warunki im odpowiadały. Lepiej tak, niż żeby mieli niszczyć im tereny klanu. Zaczynał już powoli tęsknić również za ciepłą, świeżo upolowaną zwierzyną leśną. Nagle, jak na zawołanie, do jego nosa napłynął słodki, nieznany dotąd zapach. Co to mogło być?
— Króliczku, też to czujesz? — zapytał, patrząc na brata. Bursztynooki pokiwał głową. Ruszyli w kierunku woni, pozwalając jej siebie prowadzić. Skręciwszy parę alejek, wreszcie odkryli co to takiego – masa różnych przedmiotów leżała rozłożona na podłożu, obok nich znalazło się parę ptaków, które z chciwością połykały, co tylko mogły, odganiając inne osobniki swojego gatunku, skrzecząc przy tym złowrogo. Zając skoczył w ich kierunku, strasząc parę z nich. Miał ochotę złapać jednego, ale potem przypomniał sobie słowa Kukułki - nie mógł tego zrobić, w końcu to były ptaki. Królik spojrzał na niego z dezorientacją, jakby nie mógł pojąć, dlaczego brat po prostu nie upolował jednej ze wron. Mogliby się nią posilić i pewnie wyszłoby im to na dobre, lepsze niż to, co obecnie widzieli przed sobą.
— Co ty wyprawiasz? Wiesz, na ile by nam starczyła taka wrona? — syknął Króliczek, po czym wygładził futro na karku, jakby zrozumiał, dlaczego brat tak postąpił. Może Zając sobie to tylko uroił, czy Króliczek naprawdę to rozumiał? Mówił mu o tym, czego się dowiedział od klifiaczki?
— Sam nie wiem… wiesz, od dawna nie polowałem na ptaki — miauknął zielonooki, spozierając na braciszka z lekkim zmieszaniem. Nie bez powodu tak postępował, szanował to, w co wierzyła Kukułka. Sam też chciał być tego częścią. Nagle jego uszy stanęły czujnie, a wzrokiem zaczął szukać czegoś, co go zaniepokoiło. Wydawało się, że Króliczek robił tak samo. Przybrali postawę defensywną, a w uszach rozbrzmiewały im kroki – nie były to kroki pojedynczego kota. Było ich więcej, szli prosto na nich.
Z mroku najbliższego zaułka wysunęła się smukła sylwetka; kotka o oczach błyszczących niczym brązowe płomyki. Ogon miała uniesiony wysoko, zuchwale, jakby urodziła się na tych terenach i miała pewność o swojej wygranej, już na starcie.
— No proszę... kto nam się tu pałęta po terenie — zamiauknęła Betelgeza, a w jej głosie mieszała się nieprzyjemna ciekawość z udawaną pewnością siebie. Chwilę potem z ciemności wynurzyły się kolejne sylwetki; Izyda, pedantycznie gładząc futro przy uchu, Bluszcz rozglądający się wszędzie naraz i trajkoczący coś pod nosem, a wreszcie Klamerka; ten pojawił się z boku, jakby wyłonił się z powietrza.
Królik i Zając napięli mięśnie. Nie byli witani gościnnie, dało się to wyczuć od razu i nie dało się tego podać w wątpliwość. W zasadzie czego innego oczekiwali na obcych terenach? To już nie były Klany, w których każdy miał przydzielony swój zakątek, o który walczył. Tutaj każdy żył tak, jak mu się podobało; też pewnie były tereny i niczego nieświadomi bracia przekroczyli jeden z nich, podkradając się do zwierzyny obcych kotów. Zając poruszył zakręconymi wąsami. Mierzył wzrokiem obcych, jeżąc futro na karku i wzdłuż kręgosłupa. Nastroszył swój ogon, który wyglądał teraz niczym puchata kulka.
— To nasz kąt. Nasze żarcie. — Izyda odezwała się melodyjnie, ale jej spojrzenie było niezwykle chłodne. — A wy? Wyglądacie, jakbyście zabłądzili — zaśmiała się szyderczo, patrząc dwójce prosto w oczy, rezygnując ze swojego rozpromienienia jak na zawołanie.
Bluszcz zrobił krok naprzód, jakby chciał rozdzielić dwie strony. Wyglądał z nimi niczym kocię we mgle, dlaczego działał z takimi kotami, skoro nie zamierzał im pomagać, a wręcz utrudniał im całą sprawę? Dla dawnych klanowiczów było to nawet na łapę, jednak... Nie czekając długo, Betelgeza już zagrodziła mu drogę ogonem, jakby nie chcąc dopuścić do identycznej sytuacji.
— Przepędźcie ich, inaczej pomyślą, że każdy tu może grzebać w naszych zapasach — prychnęła z udawaną powagą, choć w oczach błyszczała ekscytacja. Zając wypatrzył ją, przechylając głowę na bok.
O co im wszystkim chodziło? Dlaczego musieli teraz... tak nagle...? Klifiak skrzywił się, patrząc ze skonfundowaniem na obcą kotkę. Zanim Zając zdążył odpowiedzieć, Klamerka wyskoczył jak cień i uderzył go w bark sprytnie, przewracając wprost w rozsypane resztki jedzenia. Pręgus upadł ciężko, czując, że wyjdzie z tego cały poobijany. Nieprzyjemny materiał dźgał go w żebra, gdy próbował wstać po takim odrzuceniu. Na łbie leżał mu jakiś niezidentyfikowany przedmiot, a futro umazane było w jakichś resztkach. Skrzywił się, wyglądał teraz i pachniał obrzydliwie. Jakim cudem przyszło obcemu to z taką łatwością? Ileż siły on musiał mieć? Pazury zgrzytnęły o beton nieprzyjemnie, pozostawiając lekki ślad, a futra nastroszyły się jak żywe płomienie. Wąska uliczka stała się ich najgorszym miejscem, już na otwartej przestrzeni byłoby lepiej. Zając syknął, próbując podnieść się z rozsypanych odpadów. Pył przykleił mu się do futra, a żebra bolały przy każdym ruchu. Mimo to uniósł głowę z determinacją, patrząc w stronę obcych kotów.
— Nie szukamy zwady... — wydyszał ochryple, otrzepując bark. — Wystarczyło powiedzieć, a odeszlibyśmy.
Jedna z samotniczek usłyszawszy te słowa, prychnęła i uniosła ogon nawet wyżej, spojrzenie miała roziskrzone złośliwością. Pierś wypiętą dumnie, brodę również trochę wyżej. Strzepnęła z irytacją uchem.
— Odeszlibyście? Takim jak wy nie można ufać, wykorzystalibyście chwilę naszej nieuwagi, już to zresztą zrobiliście — powiedziała z przekonaniem, patrząc teraz na ich zapasy, które dwójka braci naruszyła, lecz nie zdążyła nic z niej nawet wybrać.
Królik doskoczył bliżej, ustawiając się między bratem a gangiem. Ogon podniósł, a oczy lśniły wyzywająco. Ukazał im kły złowrogo, zginając grzbiet w idealny łuk.
— Zostawcie go. Jeśli ktoś chce się bić, to niech spróbuje ze mną! — Zając patrzył na niego z niepewnością, nie wiedząc, czy aby na pewno było to dobrym pomysłem ze strony bursztynowookiego. Doceniał chęć pomocy, jednak przy takiej ilości kotów mogło być to ryzykowne. Nie chciał go stracić...
Na te słowa Klamerka zrobił pół kroku naprzód. Jego źrenice zwęziły się w szparki niczym takie cieniutkie sosnowe igły.
— To spróbuję — wypluł z siebie niby obojętnie, świdrując spojrzeniem Króliczka. Nie czekając na odpowiedź, rzucił się naprzód. Pazury zahaczyły o sierść, wyrywając kolejną kępkę, posyłając ją w powietrze. Zając z trudem uskoczył w bok, czując powiew ciosu tuż przy futrze. Brązowooka wpadła za nim z roziskrzonymi oczami, wrzeszcząc z dziką radością, jakby sama walka była dla niej największą przyjemnością.
Bluszcz podskakiwał nerwowo obok, kręcąc głową i trajkocząc coś niezrozumiale:
— Nie, nie, nie tak! Nie trzeba, nie trzeba...! — mimo starań kocura, nikt nie zwracał na niego uwagi. W obliczu takiego zagrożenia mamrotanie coś pod nosem również nie należało do najlepszych z decyzji. Zając robił co w jego mocy, by się przypadkiem nie potknąć o samotnika. Izyda westchnęła przeciągle, poprawiając łapą futro przy uchu, jakby cała ta bijatyka ją nużyła. Ale jej spojrzenie pozostawało czujne i ostre. Uliczka zatrzęsła się od wrzasków oraz szelestu pazurów. Echo odbijało się od murów, a ptaki poderwały się z dachów z przeraźliwym piskiem. Futra smagały się nawzajem, kły błyskały w półmroku.
Początkowo wydawało się, że bracia dają radę. Królik wysunął łapę, przejeżdżając po boku Klamerki bez większego zastanowienia - tak, jakby chciał wyrządzić mu najwięcej krzywdy, albo może tak tylko wydawało się zielonookiemu, który odepchnął właśnie Betelgezę, przewracając ją na bok. Zostawił na jej barku parę rozległych szram, z których sączyła się teraz obficie krew. Spojrzał na ułamek sekundy na swoją łapę - była brudna, zakrwawiona od całego tego natłoku. Mimo wszystko, przewaga liczebna dała o sobie szybciutko znać. Obce koty nie walczyły uczciwie, otaczały ich, wbijając się ciosami z boków, odcinając drogę do odwrotu. Zając stał u boku braciszka, spoglądając na niego z urywanym oddechem. Bok opadał mu i wznosił się, a pysk sapał, próbując zaczerpnąć powietrza. Krew spływała mu po pysku, sam nie był pewien, czy należała do niego, czy do któregoś z kotów, z którymi walczyli. Napłynęła mu na język, a metaliczny posmak rozpłynął mu się po podniebieniu nieprzyjemnie. Patrzył w ich rozjarzone ślepia, żądne wygranej. Oni nie mieli szans, była ich tylko dwójka, przeciwko samotnikom, które oszukiwały.
Królik warknął i rzucił się ponownie na Klamerkę, wbijając pazury w jego kark, lecz zaraz poczuł, jak coś ciężkiego zwala go z boku. Biała kocica z triumfalnym wrzaskiem powaliła go na ziemię, zdzierając sierść z jego łopatki. Krótkie kępki futra opadały powolnie na ziemię, niczym piórko, które właśnie odczepiło się od ptaka przelatującego nad nimi. Zając zdołał jeszcze odepchnąć ją łapą, ale w tej samej chwili Izyda znalazła się przy nim, błyskawicznie rozcinając mu skórę na pysku. Świat zawirował, zapach krwi i kurzu wdarł się do nozdrzy. Zielonooki wrzasnął wściekle, piekący ból szybko dopadł go, uniemożliwiając jakiekolwiek skupienie się. Mogli walczyć ile sił, ale każde ich zwycięskie odepchnięcie kończyło się ciosem z innej strony. Obcy napierali na nich, zawzięcie walcząc o swoją padlinę. Betelgeza raz jeszcze skoczyła, wysuniętymi pazurami trzepnąwszy przed pyskiem Króliczka, Zając susem dotarł tam szybko, biorąc ją na siebie. Koty przeturlały się w szarpaninie, posyłając w powietrze następną parę kępek. Klamerka zataczał kręgi jak wygłodzony lis, a Bluszcz krążył wokół, plącząc się i podgryzając, jakby wbrew własnej woli.
— Zajączku! — ryknął Królik, dysząc ciężko. Futro miał zmierzwione, na piersi ślady świeżych zadrapań. — Nie damy rady... oni są wszędzie! — słowa te przywróciły Zająca do teraźniejszości, zmuszając do działania.
Klifiak postawił uszy, próbując oderwać się od samotniczki. Wiedział, że brat ma rację. Każdy kolejny cios osłabiał ich coraz bardziej, a gang nie zamierzał ustąpić. Nie dadzą rady, nie mogą dalej tak walczyć, bo skończy się to tragicznie.
— Musimy się wycofać! — warknął wreszcie, cofając się o krok i odtrącając łapami Betelgezę, która z sykiem znów próbowała go zaatakować. Królik przytaknął, odwracając się błyskawicznie. Bracia biegiem, resztką sił ruszyli ku wylotowi zaułka, przeciskając się między obcymi ciałami. Koty pozostawiły im jeszcze parę szram, o których Zając nawet nie chciał teraz myśleć. Betelgeza wrzasnęła coś gniewnie, a Klamerka szarpnął ich futro, lecz nie zdołał zatrzymać. Uciekając, przewrócili Bluszcza, który nie zdążył odejść w porę. Przewrócił się, głośno narzekając, jednak Klifiak nie skupił się na jego słowach. Koty gangu rzuciły się w pogoń, pazury chrzęściły o beton, a wąskie uliczki odbijały echo wrzasków. Parę dwunożnych wyjrzało, wrzeszcząc w ich stronę, rzucając jakimiś opadami. Pies w oddali ujadał obficie, usłyszawszy całe to zamieszanie. Musieli wyrwać się, uciec, zanim zginą otoczeni. W sercu Zajączka zaczął rosnąć żal, że nie był silniejszy, lepszy, może wtedy daliby im radę i nie musieli wracać teraz z pustym żołądkiem.

<Królicza Ułudo, trzymasz się?>

10 sierpnia 2025

Od Króliczej Ułudy CD. Trójokiego Zająca

— Nie poznaję cię, Zajączku. Jeśli masz choć odrobinę szacunku do siebie i do mnie, to nie rób tego więcej. — Kukułczy Wdzięk odwróciła się, zła na kocura. Wyszedł sobie tak bez słowa, a gdy wrócił, zachowywał się tak, jakby ktoś go podmienił. Była rozczarowana. Skierowała się do legowiska, nie oglądając za siebie.
Zajączek stał tak, niczym wryty w ziemię, patrząc za nią. Jakby nie do końca pojmując, co właśnie miało miejsce. Czy była na niego zła? Znów oblizał nos, szukając resztek zapachu kocimiętki. Tylko echo odchodzących kroków przypominało mu o jego błędzie.
Królicza Ułuda przyglądał się wszystkiemu z przymrużonymi ślepiami. Stał spokojnie, czując ciepło swojego brata tuż obok. Na zewnątrz wyglądał na obojętnego, z kamiennym wyrazem pyszczka. W środku jednak cieszył się jak mały kociak, któremu właśnie udało się przekonać mamę do skosztowania stałej zwierzyny po raz pierwszy. Jego ‘plan’ zadziałał lepiej, niż sam się tego spodziewał. Na jego mordce pojawił się sztuczny, wymuszony uśmiech, w którym kryło się napięcie i udawane współczucie. Wojownik nachylił się i polizał brata kilka razy za uchem, dając mu w ten sposób znać, że wszystko jest w porządku.
— Nie wiem, dlaczego tak zareagowała, przecież nic nie zrobiłeś — zaczął, wzruszając ramionami. Jego głos drżał, z trudem powstrzymując śmiech satysfakcji, który chciał wyrwać się z gardła. — Wiesz, kotki już takie są. Nic z tym nie zrobimy — westchnął, powoli kręcąc głową, jakby zrezygnowany.
Zachowywał się tak, jakby był już doświadczony w tych tematach, a tak naprawdę nigdy nawet nie miał oficjalnej partnerki. Co on mógł o tym wiedzieć? Trójoki Zając wciąż wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą stała szylkretka. Milczał.
— Odpuść sobie — dodał kremowy, tym razem nieco ostrzejszym tonem, podszytym lekką irytacją. — Znajdziesz sobie lepszą, która nie robi afery o byle co. Chodźmy już… — odchrząknął, jakby chciał złagodzić wrażenie, że to on jest w tym wszystkim winny. Dopiero wtedy jego brat poruszył się i ruszył obok niego, wciąż bez słowa. Szli razem, ramię w ramię, kierując się w stronę skalnej półki, gdzie wojownicy kładli się spać. Bursztynowooki, widząc nieodgadniony wyraz pyszczka wojownika, poczuł ukłucie w sercu. Poczucie winy dopadło go szybciej, niż przypuszczał, ale nie mógł się teraz wycofać. Tak będzie lepiej dla nich obu.

***

Od rana był chodzącym kłębkiem nerwów. Czuł, jak jego pazury same wbijały się w twardą posadzkę przy każdym kroku. Kocimiętka z wczoraj dawno przestała działać, a po jej słodkim zapachu został tylko ciężar w klatce piersiowej i to nieznośne poczucie winy. Pustka, która zagnieździła się w nim od rana, przypominała, że wcale nie był taki beztroski i przebiegły, jak chciałby udawać. Dziś miał spotkać się z Dyniową Skórką. Znowu, tak, jak zwykle. Tak jak zawsze, w jego głowie dudniło jedno pytanie: “Co tym razem się wydarzy?”. Ich każde spotkanie przypominało pokaz – jeden z tych, który wciąga tak bardzo, że ciężko oderwać od niego wzrok, a jednocześnie sprawia, że żołądek ściska się ze stresu. Bał się, ale nie potrafił od niej odejść. Czuł się uwięziony, ale z jakiegoś powodu miał wrażenie, że jest zobowiązany do tego, by przy niej zostać. Znali się tak długo… Nie potrafiłby ot tak zniknąć z jej życia.
Ominięcie tego spotkania nie wchodziło w grę. Już raz to zrobił, gdy zmarła Gasnący Promyk – wtedy przegapił moment, w którym powinien być już na granicy. Ruda wciąż zdawała się mieć w sobie gorycz po tamtym dniu. Wiedział, że musi to odpracować – jakoś naprawić i pokazać, że wciąż może na niego liczyć. Dlatego tym razem postanowił pojawić się wcześniej. Nie chciał ryzykować, że znowu coś pójdzie źle. W pyszczku niósł drobną piszczkę – taki prezent, który miał ją udobruchać. Wiedział, że taki podarunek wiąże się jednak z ryzykiem ze strony klanu. Mrozy na dobre rozgościły się na klanowych terenach, a gruba, tłusta zwierzyna zniknęła. Teraz kotom zostawały tylko chude, kościste kąski, które ledwo starczały, by zaspokoić głód. Judaszowcowa Gwiazda pewnie skrzyczałby go bez litości, gdyby dowiedział się, że oddaje tak cenny łup… kotce z Klanu Wilka. Kotce, która pochodziła z przynależnością, która odniosła triumf w walce pod Czarnymi Gniazdami.
Siedział tak i siedział, wpatrując się w horyzont i wsłuchując się w każdy dźwięk, jakby próbował wychwycić jej kroki jeszcze zanim ją zobaczy. Krótki kikut podrygiwał co chwilę, a serce biło mu szybciej z każdą mijającą chwilą. Powietrze było zimne, a w nozdrza wdzierał się zapach mokrej ziemi i wilgotnych liści. I wtedy – w końcu się pojawiła. Jej płomiennorude, choć ubłocone futro, wyraźnie odznaczało się na tle brudnej chlapy, która rozciągała się za jej plecami. Sposób, w jaki stąpała, był pewny, choć w intensywnie zielonych ślepiach błyskało coś trudnego do odczytania, jakby zmartwienie zmieszane z radością. Ogon kremowego zaczął nerwowo wystukiwać rytm w ziemi. Uśmiech sam wślizgnął się na jego pyszczek i nie chciał zniknąć, nawet gdy kocur próbował go stłumić.
Kiedy kotka była już na tyle blisko, że mógł poczuć jej zapach, zawołał z wyraźną ulgą:
— Dyniowa Skórko! Wreszcie jesteś!
Podniósł się od razu, stawiając kilka kroków w jej stronę, po czym otarł się pyszczkiem o jej policzek. Wilczaczka odpowiedziała cichym mruczeniem, na moment zatapiając się w jego futrze. Jej obecność przyniosła za sobą znajome ciepło, które koiło jego zszargane nerwy i dodawały otuchy w ten mroźny, pełen napięcia i wyrzutów dzień.
— Co u ciebie? Wszyscy bliscy zdrowi? — zapytał, siadając naprzeciwko i przysuwając drobną zdobycz w jej stronę. — Jak sobie radzicie po wojnie? J-ja… Nie chciałem pozbywać się tego Wilczaka oka! To było w samoobronie, naprawdę – dodał szybko, spuszczając wzrok i przyciskając uszy do głowy, jakby bał się, że zobaczy w jej spojrzeniu gniew i zawód.
— Ech, Pustkułkowy Szpon, i tak go nie znałam. — Wzruszyła ramionami, jakby mówiła o czymś zupełnie nieistotnym. Może to i lepiej? — Myślę, że jest stabilnie. Co prawda ostatnio zmarł taki jeden, po tym, jak pokłócił się i pobił ze swoją uczennicą. Dziwne, nie? — zachichotała lekko, patrząc mu prosto w oczy. — A mój były mentor doczekał się dwójki kociąt z jakąś przypadkową samotniczką imieniem Barczatka, którą Nikła Gwiazda przyjął do Klanu. Nie spodziewałabym się tego po nim.
Gdy skończyła mówić, polizała się krótko w łapę, ocierając ją o pysk i próbując zmyć z siebie zaschnięte błoto. Jej ruchy były powolne i spokojne, jakby wcale się nie spieszyła. Po jej słowach zapanowała cisza, ciężka i pełna oczekiwań ze strony Króliczej Ułudy. Czuł, że powinien coś powiedzieć, ale jeszcze bardziej chciał, by to ona odezwała się pierwsza. Liczył, że spyta o życie w jego klanie, o to, jak radzą sobie po wojnie… ale ruda tylko milczała, wpatrując się w niego swoimi zielonymi oczami.
— Och, na… naprawdę? — wyrzucił w końcu z siebie, trochę zmieszany, trochę skrępowany. Dyniowa Skórka położyła łapę na ziemi, lekko przekrzywiając głowę, tak by złapać jego bursztynowe spojrzenie. Jej ogon przesunął się wolno po zmarzniętej glebie i owinął ciasno wokół jej łap, jakby chciała uchronić samą siebie przed czyhającymi zagrożeniami.
— Właściwie… to nie tylko Barczatka będzie teraz siedziała w żłobku — mruknęła przeciągle, jakby od niechcenia, choć w jej tonie brzmiała wyraźna nuta napięcia. Uszy wojownika drgnęły, a szczęka mimowolnie się zacisnęła.
— Doprawdy? — dopytał, przechylając głowę, starając się zabrzmieć neutralnie. — W takim razie kto jeszcze? To ktoś, kogo znam?
Dyniowa Skórka uśmiechnęła się pod nosem. W jej oczach mignęła niewielka iskra, którą kremowy znał aż za dobrze.
— Tak! Nawet bardzo! — powiedziała lekko, wyciągając szyję w jego stronę. Królik poczuł, jak robi mu się nagle gorąco. Odruchowo chciał się odsunąć, by złapać trochę zimnego powietrza, ale szybko zrozumiał, że to nic nie da – ona i tak, jak zwykle, go dopadnie.
— Więc… o ko-kogo chodzi? — wymamrotał, odwracając wzrok, już czując w kościach, że pożałuje tego pytania. Ruda kotka cofnęła się lekko i wróciła do poprzedniej pozycji, obserwując go uważnie. Jej źrenice przesuwały się po jego pysku, jakby próbowały wyczytać z niego każdą myśl i emocje.
— O mnie, głuptasie! — powiedziała nagle, a jej słowa sprawiły, że kremowemu ścisnęło się gardło. Zamarł. Poczuł w sobie dziwną, bolesną mieszaninę – zdradę, bo przez tyle księżyców ich spotkań najwyraźniej miała w sobie miejsce także dla kogoś innego… ale i dziwne uczucie ulgi. Może wreszcie przestanie wymagać od niego ciągłych spotkań? Może to będzie jego okazja, by się trochę uwolnić? Wypuścił z płuc powietrze ze świstem, czując, jak napięcie choć odrobinę opada.
— To świetnie! — zachichotał, mrużąc oczy w udawanej wesołości. — Kto jest tym szczęśliwcem?
Płomiennoruda zmarszczyła brwi i nadęła lekko policzki, przybierając naburmuszony wyraz pyska.
— Nie żartuj sobie! — wycedziła przez zęby, ale jego twarz wciąż wyrażała czyste zdezorientowanie. — Ty! Chodzi o ciebie! — warknęła z nagłym naciskiem. — To ty będziesz ojcem!
Królicza Ułuda w szoku rozdziawił pyszczek, a jego oddech na moment się zatrzymał. Świat jakby zawirował, a ziemia pod łapami stała się miękka i niestabilna. Miał wrażenie, że żołądek podszedł mu do gardła i zaraz zwróci swoje skromne śniadanie. Naprawdę nie był na to gotowy. Stał tak przez kilka uderzeń serca, w zupełnej ciszy, czując, jak w jego głowie właśnie rozpętuje się burza. To, co działo się w jego wnętrzu, odbijało się wyraźnie w oczach, które co chwilę rozszerzały się i mrużyły.
— A-ale… My nie możemy być razem! — wyrwało mu się nagle. Poderwał się na łapy, a ciało odruchowo cofnęło o krok, jakby szukał drogi ucieczki – ale nie… nie mógł uciec. Nie mógł zrzucić całej odpowiedzialności na Dyniową Skórkę, choć wszystko skłaniało go do tego, by po prostu odwrócić się i pobiec. — To… to wbrew ko-kodeksowi! To wbrew woli Klanu Gwiazdy! — wykrztusił, czując, jak jego gardło zaciska się coraz bardziej.
Po tych słowach parsknął nerwowym, suchym śmiechem, który aż go zabolał. Desperacko próbował obrócić w żart to, co właśnie usłyszał – w środku był jednak roztrzęsiony i zagubiony. Gdy pysk kotki pozostawał nieruchomy, a jej spojrzenie nie złagodniało, jego mina momentalnie spoważniała.
— Ty… nie żartujesz, prawda? — spytał ciszej, przerażonym głosem.
— Wiem! — warknęła szorstko wojowniczka, jej ton był ostrzejszy niż sowie szpony. Widać było, że nie spodziewała się takiej reakcji po kremowym kocurze. — Dlatego musimy coś wymyślić! — dodała, płaszcząc uszy i przestępując z łapy na łapę. Królicza Ułuda przypomniał sobie jej minę z tamtego dnia przy granicy, kiedy pierwszy raz ją widział. Była zmartwiona, a teraz wyglądała niemal tak samo. Kocur zagryzł wargę, czując gorzki posmak krwi w pysku, i zaczął gorączkowo szukać rozwiązania. Myśli odbijały się od siebie w głowie, aż w końcu wyrzucił to, co jako pierwsze wpadło mu na język.
— Uciekamy.
Powiedział to twardo, bez zawahania, choć w środku nie był pewien, czy naprawdę ma na to siłę. Płomiennoruda otworzyła szerzej oczy.
— Oszalałeś!? — syknęła gniewnie. Jej spojrzenie najpierw zaiskrzyło gniewem, ale zaraz przygasło, ustępując miejsca strachowi i rezygnacji.
— To jedyne wyjście, byśmy mogli wychować te kocięta wspólnie — zaczął spokojnie, choć czuł, że serce skacze mu w klatce piersiowej. W środku czuł chłód, który powoli przemykał po jego ciele, mrożąc mu krew w żyłach. Mimo to starał się trzymać pozory – udawać opanowanego, spokojnego. — Uciekniemy do miasta. Tam będzie trochę cieplej, nie będzie tyle dzikich zwierząt i zagrożeń — mówił dalej, starannie dobierając słowa, żeby tylko głos mu się nie załamał. Dyniowa Skórka zamrugała kilka razy, powoli, chcąc zyskać na czasie. Jej spojrzenie na moment uciekło w bok, w stronę szaroburych chmur, unoszących się na niebie. Dopiero potem drgnęła, wyduszając z siebie trzy krótkie słowa:
— Dobrze. Masz rację.
Sposób, w jakim mówiła, kompletnie do niej nie pasował. W tonie wybrzmiewał smutek, nie było w nim jej typowej gwałtowności. Był zbliżony do szeptu, a nie krzyku, tak, jak zwykle. Brzmiała tak, jakby pogodziła się z przegraną, ale Królicza Ułuda czuł inaczej. Chciał wierzyć, że to wcale nie była przegrana, a jedynie nowy początek czegoś lepszego.
Zapadła cisza. Stali naprzeciwko siebie, słysząc tylko szum wiatru i odległe krakanie wron. Przez kilka uderzeń serca żadne z nich nawet słowem się nie odezwało, jakby oboje zastanawiali się, czy naprawdę chcą uciekać, i… kiedy to zrobić.
W końcu kocur przełamał milczenie:
— Nie możemy z tym zwlekać. Uciekniemy jeszcze dziś, dobrze? Zanim będzie ci zbyt ciężko chodzić z powodu kociąt — powiedział stanowczo. — Widzimy się w tym miejscu o zmierzchu. Przyprowadzę ze sobą brata, jest mi najbliższy. Nie mogę zostawić go samego w Klanie Klifu, mam nadzieję, że to zrozumiesz.
Ledwo skończył mówić, a obrócił się gwałtownie i rzucił do biegu. Śnieg zmieszany z błotem prysnął spod jego łap, gdy ten znikał między zmarzniętymi trawami. Nie chciał słyszeć o tym, co powie płomiennoruda na temat dodatkowego gościa. Czy jej się podobało, czy nie – Trójoki Zając szedł z nimi.

***

Królicza Ułuda wpadł do obozu cały zdyszany, czując, jak jego łapy zaczynają już boleć. W gardle paliło go od szybkiego biegu, a dźwięk bijącego serca odbijał się w jego uszach na tyle głośno, że miał wrażenie, iż słychać je w całym obozie. Czuł na sobie spojrzenia kilku ciekawskich kotów, które przerwały swoje zajęcia, by przyjrzeć się jego nagłemu wejściu. Zignorował jednak ich pytające wyrazy pyszczka, teraz nie miał czasu ani ochoty na żadne tłumaczenia. Bez zwalniania kroku wyrwał się do przodu, kierując się w stronę skalnych półek. Zwinne, wyuczone ruchy pozwoliły mu szybko wspiąć się na górę. Tam dostrzegł swojego brata. Trójoki Zając leżał skulony na swoim posłaniu, z tęsknotą wymalowaną na mordce. Jego zielone oczy uważnie obserwowały każdy ruch Kukułczego Wdzięku, która rozmawiała niedaleko ze swoją siostrą.
— Zając! — zawołał Królicza Ułuda, słysząc, jak jego słowo odbija się echem od skalnych ścian. On sam nie odwracając wzrok od dwóch szylkretek, dodał drżącym głosem: — My… m-musimy o czymś porozmawiać.
Przełknął ślinę, a jego spojrzenie powędrowało w stronę brata. Trójoki Zając drgnął, uniósł głowę i lekko przechylił ją w bok.
— O czym? — zapytał, unosząc brwi. Pyszczkiem wskazał, by kremowy usiadł obok niego. Królik jednak pokręcił głową, a w jego ślepiach błysnęła powaga.
— To nie miejsce na tę rozmowę. Musimy wyjść — poinstruował cicho, po czym zeskoczył ze skalnych półek, starając się nie zwracać na siebie uwagi reszty obozu. Zając, choć wyraźnie zdezorientowany, podniósł się i podążył za nim. Szli w milczeniu, a jedynym dźwiękiem, który roznosił się po terenach, był ten wydawany przez suche liście, pokrywające zmarzniętą ziemię. Kiedy oddalili się na tyle, że obóz zniknął w oddali, a wokół panowała cisza przerywana wiatrem, zielonooki odezwał się pierwszy:
— To… o czym chciałeś porozmawiać? — zapytał ostrożnie. — Nie wyglądasz najlepiej, coś cię trapi?
Królik prychnął pod nosem, zatrzymując się na moment.
— No proszę, zauważyłeś — rzucił sarkastycznie, choć jego ogon nerwowo poruszał się na boki. Wygładził językiem zmierzwione futerko na piersi, jakby ten gest miałby pomóc mu uspokoić wirujące myśli. — Ale to nie o tym. Faktycznie, coś się stało. Stało się… dużo. I dlatego musimy… — zawahał się, czując, jak gardło ściska mu się jeszcze bardziej. — Uciec.
Przez następne kilka uderzeń serca obserwował, jak wyraz pyszczka Trójokiego Zająca przechodzi od zdziwienia, przez niedowierzanie, aż do czegoś, co przypominało rozbawienie.
— Co? Chyba nie mówisz na poważnie, prawda? — Zaśmiał się nerwowo, próbując przetrawić absurd tej sytuacji. — Dlaczego mielibyśmy uciekać? W Klanie Klifu mamy wszystko, czego potrzebujemy… — dodał, kręcąc głową. Królicza Ułuda rzucił mu krótkie, lecz chłodne spojrzenie.
— To nie czas na takie pytania. Później ci wyjaśnię, chodź. — Ruszył dalej, ale po kilku krokach zorientował się, że jego brat został w tyle. Odwrócił się, a widok zmieszanego kocura, zmusił go do postoju.
— Nie możesz mówić na poważnie! — wybuchł Trójoki Zając. — Co z naszą rodziną? Co z Pikującą Jaskółką? Co z naszymi przyjaciółmi? — warknął. Królik zmarszczył brwi i odparł równie ostro:
— Chyba z twoimi przyjaciółmi! Ja i tak z nikim nie rozmawiam.
— A co ze Źródlaną Łuną? — dopytał zielonooki, nawet się nie wahając. Królicza Ułuda poczuł, jak jego uszy robią się gorące. Gdyby nie miał futra, najpewniej byłby cały zarumieniony.
— Skąd wiesz!? Poza tym… ja wcale jej nie lubię! Nie jest nawet moją znajomą, jasne? — uparł się, a jego ogon z irytacją smagał powietrze. — Ja wiem, że mówiąc ‘przyjaciele’, chodzi ci o Kukułczy Wdzięk. — Przewrócił oczami z udawaną obojętnością. — Ale ona cię nie chce. Musisz sobie odpuścić, bracie — dodał luźno. Trójoki Zając otworzył szerzej oczy, jakby nie dowierzał w to, co usłyszał.
— Dlaczego myślisz, że mnie nie chce? Przecież… jesteśmy przyjaciółmi! — mruknął drżącym krokiem, przestępując z łapy na łapę. Jego ogon poruszał się niespokojnie, a uszy lekko opadły. Królikowi dziwnie było patrzeć na pysk brata pełen tak wielu emocji – zazwyczaj kocur sprawiał wrażenie nonszalanckiego i spokojnego. Teraz jednak widać w nim było niepewność. Dla Kukułki byłby w stanie zrobić wszystko, a myśl, że mogłaby go odrzucić była dla niego istnym ciosem.
— Już nie — wypalił kremowy bez zastanowienia, tonem szorstkim i stanowczym. Zielonooki odchylił głowę do tyłu w geście zdziwienia. Jego spojrzenie zdawało się mówić: “Jak to?”.
Pręgowany pokiwał głową, patrząc mu prosto w oczy.
— Wczoraj się pokłóciliście. Powiedziała, że nie chce cię znać.
Skłamał. Słowa wyszły z niego tak gładko, jakby mówił prawdę, ale w środku czuł, jak jego żołądek zaciska się w bolesny supeł. To nie była prawda – dobrze o tym wiedział – ale musiał jakoś zatrzymać brata przy sobie. Już teraz przewidywał, że jego własne słowa będą nawiedzać go w snach, ale przecież chciał dobrze. Zawsze chciał dobrze! Tylko życie… jak zwykle musiało rzucać mu kłody pod łapy.
— Naprawdę tak powiedziała…? — zapytał cicho Trójoki Zając, a jego głos brzmiał, jakby wolał nie znać odpowiedzi. Królik wyprostował się, unosząc też brodę, by wyglądać pewniej i wiarygodniej, niż się czuł.
— Tak — rzucił krótko, nie dając bratu czasu na wątpliwości. — Byłeś taki rozkojarzony, że nawet tego nie pamiętasz!
Zapadła cisza, a potem zielonooki spuścił wzrok. Z jego gardła wyrwało się krótkie, smutne:
— Och.

***

Podróż minęła w milczeniu. Trójoki Zając szedł na prowadzeniu, starannie wyznaczając drogę, którą wyobrażał sobie, że podążała Pacynka. Za nim ramię w ramię maszerowali Królicza Ułuda i Dyniowa Skórka. Szli długo i powoli, dostosowując tempo do trudnych warunków pogodowych i robiąc przemyślane przerwy, by nie stracić sił zbyt szybko. W tym wszystkim rozmów między nimi było niewiele. Raczej porozumiewali się cichymi mruknięciami i burknięciami, które miały zastąpić słowa. Każdy był pogrążony we własnych myślach, a napięcie między nimi unosiło się jak mgła o poranku.
W końcu przed ich oczami zaczęły wyłaniać się kontury budynków – szare, wysokie, niezbyt zachęcające nowych mieszkańców. Bursztynowooki podniósł głowę wyżej i poczuł, jak w jego sercu żarzy się iskierka nadziei.
— Ej! Jesteśmy już niedaleko! — ogłosił z entuzjazmem, choć wiedział, że wszyscy już to dostrzegli. Zielonooki spojrzał za siebie, uśmiechając się słabo do brata. — Wreszcie będziemy mogli zacząć życie na nowo — kontynuował, próbując ukryć napięcie i dodać otuchy innym. — Jak nastroje? Dyniowa Skórko? Trójoki Zającu? — zapytał, spoglądając na nich kolejno. Odpowiedzi jednak nie nadeszły. Oboje pozostali w milczeniu, niechętni do takich lekkich rozmów po ciężkiej i długiej drodze. Kremowy ugryzł się w język i do końca wędrówki milczał, starając się nie narzucać. Gdy przekroczyli granice miasta, od razu poczuli przyjemne ciepło bijące od ogrzanych budynków. Przeszli kawałek, ostrożnie omijając ciekawskie spojrzenia dwunożnych i ryki ich hałaśliwych potworów. W końcu skręcili w jedną z wąskich uliczek. Na jej końcu stało duże, zgniłozielone pudło – śmietnik. Tu na betonowej posadzce było względnie czysto, bez błota i chlapy, którą można było zobaczyć na głównych ulicach. Królicza Ułuda dorównał kroku swojemu bratu i z lekkim westchnieniem mruknął:
— Myślę, że możemy tu odpocząć. — Wszyscy trzej zatrzymali się w ciszy. — Powinniście pójść spać. To ja was w to wszystko wpakowałem, jestem w stanie się poświęcić, czuwając nad wami. W razie zagrożenia was wybudzę, dobrze?

<Trójoki Zającu? Co teraz…?>

08 sierpnia 2025

Od Trójokiego Zająca CD. Króliczej Łapy (Króliczej Ułudy)

Kiedyś

Nawet jeśli na pierwszy rzut oka było to oczywiste, kocur nie wyczuł wymuszonego entuzjazmu, ponieważ jego myśli krążyły teraz głównie wokół kotki. Szum wiatru spokojnie nucił pieśń nad ich głowami, przypominając o sobie. Pokiwał głową nieśmiało, czując, że robi mu się cieplej na sercu. Gdyby był łysy, prawdopodobnie kolorem przypominałby buraka albo dojrzałego pomidorka. Pokręcił głową. Prawda. Kto by się nie ucieszył? W końcu postarał się, dodatkowo był to jego pierwszy kiedykolwiek upolowany krab! To czyniło go nawet bardziej wyjątkowym. W smaku z pewnością był prześwietny, ponadto kto ich nie lubił? Wyrwany z dalszych zamyśleń, usłyszawszy pytanie brata, zastanowił się na moment, pozwalając sobie nie odpowiadać od razu.
— Nie jestem pewien, pomyślałem, że może dzięki temu spojrzy na mnie bardziej przychylnie i będę mieć większe szanse na to, by ją lepiej poznać, nie musząc się nadto zamartwiać — wymruczał, poruszając wąsami nieśmiało. W jego głowie, jeśli zrobiłby na niej pierwsze dobre wrażenie, to nie traktowałaby go wrogo. Króliczek był zaniepokojony, dlaczego? — Nie, chyba nie, nie pamiętam aż tak dobrze… — wyjawił, nie mogąc sobie przypomnieć, czy ktoś jeszcze był wtedy w legowisku. Nie rozglądał się wtedy chyba aż tak dużo, jak mogłoby się wydawać. — Miałeś ochotę na kraba? W takim razie, czy nadal masz? Może mógłbym jakiegoś dla ciebie znaleźć, przepraszam, Króliczku… — powiedział, ze zmartwieniem spoglądając na brata. W ogóle o nim wtedy nie pomyślał, co do niego nie pasowało. Cisza, jaka zapanowała była… nieprzyjemna.

***

Trójoki Zając stał przy wyjściu z obozu, wyglądając za bratem. Dzisiaj jego głównym zajęciem, oczywiście oprócz polowania i krótkiego spaceru było czekanie na Króliczka. Zielonookiego zmartwiło to, że długo nie wracał. Czy coś mu się stało? Ostatnio wychodził z obozu, jednak kocur traktował to jako sposób na radzenie sobie z żałobą po stracie Gasnącego Promyka, a także wielu innych kotów w związku z wojną, która miała miejsce. Każdy radził sobie inaczej z żałobą, więc to raczej nie byłoby coś niezwykle dziwnego… Mięśnie miał napięte, zupełnie tak, jakby lada moment pręgus miał wyłonić się przez zarośnięte wejście, zachowując się jak gdyby nigdy nic. Coś podpowiadało mu, by wyjść i kawałek się przejść. Potrzebował coś zrobić z łapami, nie mógł tak bezczynnie stać. Szukał wzrokiem Kukułki, jednak nie dojrzał jej nigdzie. Prawdopodobnie odpoczywała w jamie albo sama była na spacerze. Westchnął cicho, wychodząc z obozu.
Wiatr omiótł jego pysk, poruszając wąsami w różne strony. Czuł, jak podmuchy liżą mu futro pod włos, zupełnie tak, jakby dopiero wyszedł z wody. Chłodny zefir nie był przyjemny, ile zielonooki by dał, by mieć choć trochę dłuższe futro. Łapy zatrzęsły mu się z chłodu. Postawił uszy czujnie, usłyszawszy cichutki szelest krzewów. Może to była zwierzyna? Chociaż nic takiego nie napłynęło mu do nosa. Co jednak się pojawiło – Króliczek wyjrzał zza gałązek, rozchylając je niedbale. Wyglądał inaczej, niezwykle radośnie. Zupełnie tak, jakby moment temu był na niezwykle udanym spotkaniu. Albo wracał z prześwietnego polowania, ale bez zwierzyny.
— Króliczku! Szukałem cię, gdzie ty byłeś? — zapytał z troską w głosie, posyłając w niepamięć ich wcześniejsze przykre interakcje, które dla wielu mogłyby być powodem do tego, by się nie odzywać do bliskiego kota. Patrzył na niego uważnie, nie potrafiąc pojąć, co wywołało u niego tak niezwykły humor.
— Zajączku, proszę, chodź ze mną. Muszę ci coś powiedzieć! — miauknął energicznie, jakby natchnięto go energią z lat kocięcych. Był cały w skowronkach. Czyżby poznał jakąś nową kotkę…?
— No… w porządku, prowadź — miauknął Zając, nie będąc pewien, gdzie zamierzał zaprowadzić go brat. Liczył na to, że jeśli z nim pójdzie, to dowie się nieco więcej, dlaczego go tak długo nie było. Może nie powinien do tego podchodzić tak krytycznie? W końcu Króliczek pewnie chciał spędzić z nim po prostu trochę więcej czasu. Od paru księżyców oddalali się od siebie regularnie, a to wszystko przez to, że… Zajączek się zakochał w jednej z klifiaczek. Jego uczucie do niej nie mijało, a wręcz z każdym kolejnym uśmiechem, chichotem, czy nawet drobnym gestem rosło w siłę, jakby motywowane wszystkimi tymi czułościami.
Wędrowali obok siebie, zupełnie tak, jak za dawnych, dobrych czasów. Ich kroki roznosiły się cichutko po lesie, poduszki stawiane delikatnie na podłożu zapadały się odrobinę, lecz nie na tyle, by wadziło to dwóm wojownikom. Przechodzili przez zarośla, zręcznie je rozchylając. Zającowi spadła mokra kropla na głowę, mocząc mu czoło. Pokręcił głową szybko, jakby chciał się jej wyzbyć. Wiedział, że tam nie sięgnie, dlatego musiał liczyć na zimny wiatr, który mógłby mu to wysuszyć. Westchnął zrezygnowany, gdy powoli zaczynały go boleć łapy. Króliczek nie przestawał mówić, dotyczyło to jednak codziennego życia, nie było w tym niczego, co by mogło brzmieć niepokojąco bądź nietypowo. Zajączek starał się również wczuć w rozmowę, aczkolwiek nie wychodziło mu to tak sprawnie, jak jego braciszkowi. Wreszcie, dotarłszy do celu, bursztynooki poprosił towarzysza, by podszedł nieco bliżej. Z błyskiem w oku spozierał na roślinę u ich stóp. Zając z zaciekawieniem powąchał ją, mając wrażenie, że już miał kiedyś z nią do czynienia. Tak, na pewno, była w legowisku medyka. Ciekawe, do czego jej używano…? Czy przeszli taki kawał tylko dla niej?
— Co to takiego? — zapytał wreszcie, patrząc teraz na brata. Króliczek pokręcił głową, jakby chciał zbyć “niepotrzebne” pytania wojownika.
— Pomoże ci, zjedz ją. Czy nie pachnie kusząco? — wymruczał bursztynooki, a gdy dostrzegł niepewność wymalowaną na kufie brata, położył mu łapę na barku, jakby chcąc wesprzeć, jednocześnie przekonać, że nic mu się nie stanie. — Zaufaj mi, będzie dobrze — dodał jeszcze, strzygąc wąsami pewnie.
— Wiesz, jest naprawdę ładna i cudownie pachnie, ale… nie wiem, czy na pewno nic mi nie będzie? — dopytał, schylając się, przyglądając drobnym fioletowym płatkom i liściom podobnych do tych pokrzywy. Po chwili namysłu nadgryzł jeden z płatków, czując, jak słodycz płatka rozlewa mu się po języku, przypominając miód zmieszany z czymś orzeźwiającym. Gdy przełykał, coś w nim aż mruczało z zadowolenia. Zachęcony, zaczął jeść dalej, zastanawiając się, jaka dawka byłaby już zbyt dużą ilością. Świat wokół niego z każdym kolejnym kęsem jakby stawał się coraz bardziej miękki, cichy, przyjemny. Szelest liści działał kojąco na jego myśli, a w głowie zapanowała ciepła mgiełka. Poczuł, jak łapy mu się rozluźniają. Skończywszy, oblizał wargi, a z jego pyska można było wyczuć teraz świeży, kwiecisty wręcz zapach. Zajączek polizał łapę, myjąc sobie ucho. Czuł się teraz niezwykle spokojnie. Ale jednocześnie tak, jakby miał dużo więcej energii, niż wcześniej. Na jego pysku wymalowany był delikatny uśmiech, który powiększał się w momencie, gdy patrzył na brata. Nie miał pojęcia, co się działo. Króliczek miał racje, czuł się dużo lepiej. Polizał nos, a potem znowu, jakby zapomniał, że chwilę temu to robił.

***

Powrót do obozu trochę im zajął. Zajączek nawet nie skarżył się na ból łap, bo najzwyczajniej w świecie przestał mu doskwierać. Obserwował wszystko wokół z zachwytem, jakby nie znał tego miejsca. Niczym kocię, wyprowadzone na swój pierwszy w życiu trening. W pewnym momencie podeszła do niego kotka, którą znał. Uśmiechnął się szeroko na jej widok, patrząc jej w oczy. Były takie piękne.
— Pięknie dziś wyglądasz, Kukułko — zamruczał, ocierając się o kotkę. Klifiaczka odsunęła się od niego, jeżąc sierść na karku. Zajączek przysunął się z powrotem, chcąc jedynie bliskości z jej strony. Kotka cofnęła się o krok raz jeszcze, unosząc głowę z godnością. Jej uszy poruszyły się aksamitnie, a bursztynowe oczy zwęziły nieznacznie.
— Co ty wyprawiasz, Zajączku? — zapytała chłodno, nie unosząc głosu. Ton był stanowczy, ale i opanowany. — Nie jesteś sobą, przestań — dodała jeszcze, nie odrywając zmartwionych ślepi od kocura.
Trójoki Zając przymknął oczy, wciąż uśmiechnięty, jakby nie rozumiejąc powagi sytuacji. Króliczek stał obok, jednak zielonooki nie zarejestrował, by cokolwiek mówił.
— Ni… mi nie jest… — wymamrotał niewyraźnie, starając się brzmieć przekonująco. Wyszło mu to dość marnie. Mimo to wydawało mu się, że mu uwierzy.
— Martwiłam się o ciebie, masz świadomość tego, co właśnie zrobiłeś? — zapytała, czując, że coś było mocno nie tak. Pachniał inaczej, zachowywał się inaczej. Jak nie on. — Zachowujesz się nieodpowiednio, nie zbliżaj się do mnie w takim stanie — powiedziała ostro, nadal nie robiąc z tego afery na cały Klan. Wyglądało to tak, jakby zupełnie nic nie docierało do kocura. Mogła mówić i mówić, ale jej słowa przepływały przez niego niczym przez mgłę.
Zajączek zakołysał się i oparłszy się o brata, nie zmazywał uśmiechu z kufy.
— Jesteś taka piękna… — wymruczał, słysząc westchnięcie ze strony Kukułki.
— Nie poznaję cię, Zajączku. Jeśli masz choć odrobinę szacunku do siebie i do mnie, to nie rób tego więcej. — Odwróciła się, zła na kocura. Wyszedł sobie tak bez słowa, a gdy wrócił, zachowywał się tak, jakby ktoś go podmienił. Była rozczarowana. Skierowała się do legowiska, nie oglądając za siebie.
Zajączek stał tak, niczym wryty w ziemię, patrząc za nią. Jakby nie do końca pojmując, co właśnie miało miejsce. Czy była na niego zła? Znów oblizał nos, szukając resztek zapachu kocimiętki. Tylko echo odchodzących kroków przypominało mu o jego błędzie.

<Królicza Ułudo?>

12 lipca 2025

Od Króliczej Łapy CD. Zajęczej Łapy (Trójokiego Zająca)

Kiedyś

Choć Królicza Łapa od dawna przeczuwał, jaka może być prawda, jego serce nie dawało mu spokoju. Myśli krążyły wokół tego jednego pytania, odkąd tylko usłyszał o tamtym wydarzeniu. Bał się, naprawdę się bał, bo wiedział, że odpowiedź na jego przemyślenia może go zranić, ale mimo to… musiał zapytać. Musiał usłyszeć to na własne uszy. Dlatego, gdy zobaczył ją – Pikującą Jaskółkę – niedaleko wyjścia z obozu, właśnie wracająca z patrolu, postanowił do niej podejść. Jej ruchy były spokojne, opanowane, jak zwykle. Nie wyglądała na zmartwioną, ale być może tylko dobrze to ukrywała. Uczeń zebrał w sobie odwagę, zacisnął zęby i z delikatnie uniesionym ogonem ruszył za matką. Dogonił ją szybkim krokiem i lekko dotknął jej boku ogonem i mruknął:
— Mamo… mógłbym cię o coś spytać? — Jego głos był cichy, jakby kocur nie chciał, aby ktokolwiek inny ich usłyszał. Jaskółka odwróciła głowę i spojrzała na swojego syna, jej oczy wyglądały na zmęczone, ale wciąż przenikliwe. Kiwnęła krótko głową i bez słowa skierowała się w stronę wyjścia ze swoim synem u boku. Dopiero gdy opuścili obóz i znaleźli się wśród wysokich traw, gdzie nikt nie mógł ich usłyszeć, Królicza Łapa odezwał się ponownie:
— Co tak naprawdę stało się z ciocią? — zaczął niepewnie, a potem szybko przełknął ślinę. Czuł, jak gardło mu się ściska. — Czy ona… umarła? Może tylko zaginęła i da się ją jeszcze odnaleźć! Może mówiła ci, że zamierza uciec? — zapytał z desperacją, a w jego oczach na moment pojawiła się iskierka nadziei, której nie sposób było przeoczyć. Na pysku wojowniczki na krótką chwilę zagościł grymas zaskoczenia, może nawet wahania. Ale tak szybko, jak się pojawił, tak i zniknął. Westchnęła cicho, jakby nagle zrobiło jej się ciężej na sercu.
— To naprawdę straszna historia — powiedziała w końcu, a jej spojrzenie na moment uciekło gdzieś na bok. — Twoja biedna ciocia... została zabita przez samotnika. Nie mogłam nic zrobić — dodała po chwili, a jej ton nie pozwalał na żadną wątpliwość. Smutek w jej oczach nie podlegał ocenie, był po prostu obecny, wyglądał szczerze. — Na pewno wtedy umarła. Nie mogła uciec. Dlatego muszę być silna. Dla niej. By uchronić inne koty przed takim samym losem — zakończyła cicho. Jej słowa zawisły między nimi niczym pajęczyna. Królicza Łapa zamilkł, wpatrzony w ziemię pod swoimi łapami. Teraz gdy już znał odpowiedź, wcale nie czuł się lepiej. Wręcz przeciwnie. W jego głowie rodziło się tak wiele pytań, których nie potrafił zadać. Których nie potrafił sformułować tak, aby należycie oddać ich sens.
Może jeszcze nie wszystko stracone? A może – choć jego mama wydawała się taka przekonana o autentyczności swoich słów, nie były one prawdą?

***

Od ostatniego czasu zauważył, że jego brat spędza coraz więcej czasu z jedną z kotek, a mianowicie Kukułczą Łapą. Z początku starał się to ignorować, powtarzając sobie, że przecież jego brat może mieć innych znajomych, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż miał nieodparte wrażenie, że Zajęcza Łapa widział w szylkretce coś... więcej. Ta iskra w jego oku, za każdym razem, gdy na nią spoglądał... to nie była zwykła iskra! On musiał się w niej zakochać. Po same uszy. Króliczek, który dotychczas leżał na posłaniu, spiął teraz mięśnie. Czy groziło mu bycie... zastąpionym? Co, jeśli Zajączek już nie będzie chciał z nim rozmawiać tak często? Och, zgrozo! Kremowy wcisnął głowę pomiędzy swoje przednie łapki, marszcząc brwi. Było wcześnie rano, a ciche chrapanie Zajęczej Łapy dudniło mu w głowie.
Po jakimś czasie do legowiska wkroczył ktoś inny. Na pewno nie uczeń. To musiał być wojownik. Jego kroki były powolne, dosyć ciężkie. Kremus podniósł głowę, tylko po to, aby przed sobą dostrzec Gasnący Promyk.
— Króliczku, nie śpisz już? — spytała, pochylając głowę do przodu. Młody zamrugał kilka razy i usiadł, na co jego mentorka się uśmiechnęła. — Gotowy na trening?
Uczeń nie odpowiedział, a jedynie pokiwał głową. Nie wyglądał na zadowolonego, tak, jak zwykle. Widocznie coś go trapiło i nie umknęło to uwadze starszej kotki.
— Coś się stało? Pokłóciłeś się z Zajączkiem? — spytała. Kocur pokręcił głową. "Czemu oni wszyscy od razu zakładają, że pokłóciłem się z bratem?" zaczął się zastanawiać. — To może chciałbyś pójść dziś z nim na wspólny trening? Na pewno wam się przyda — zaproponowała.
— Dobrze — rzucił krótko, a potem podniósł się z miejsca i powolutku zbliżył się do posłania swojego brata, aby sprawnie wybudzić go ze snu. Zajęcza Łapa podniósł się sennie i dosyć niechętnie. — Chodź, idziemy.
Kremowy był widocznie zdziwiony, ale nie protestował. Jego pysk po jakimś czasie się rozweselił, co sprawiło, że zaś Królik się skwasił. "Pewnie pomyślał o Kukułce..." założył, spuszczając delikatnie głowę.
Trójka kotów wyszła z obozu. Gasnący Promyk szła z przodu, a Króliczek i Zajączek dreptali w kilku odległości lisich ogonów za nią. Szli w kompletnej ciszy, ale kremus wciąż zastanawiał się nad tym, jak ugryźć temat Kukułczej Łapy. W pewnym momencie przełknął ślinę i zapytał:
— To... może chciałbyś mi o czymś opowiedzieć? Albo... o kimś? — mruknął niewinnie.
Pręgus niemal się potknął. Spojrzał kątem oka na brata. Serce zabiło mu mocniej. Z jednej strony bardzo chciał mu to wszystko powiedzieć, a z drugiej się bał. Bał się prawie tak, jakby zakochał się w uczennicy medyka, jakby nie wolno mu było czuć tego, co czuł. To było… niespotykane. Ale przecież to Króliczek, jego braciszek. Najbliższy kot w całym klanie. Jeżeli miałby się komukolwiek przyznać, to właśnie jemu. Zajęcza Łapa milczał chwilę, jakby te słowa musiały przez parę uderzeń serca posiedzieć w jego głowie, zanim mógł podzielić się nimi z kimkolwiek. Kiwnął powoli łbem.
— Tak... — odpowiedział cicho, nie będąc pewien, czy bursztynooki go w ogóle usłyszał. Miał nadzieję, że tak. Poruszył ogonkiem nieznacznie. — Wydaje mi się, że... że ją lubię. Kukułczą Łapę. Z jakiegoś powodu robi mi się bardzo ciepło na sercu, gdy ją widzę i spędzam czas. Nie jak przyjaciółkę, tak myślę. — Nie patrzył na Króliczka. Wzrok miał wbity w ziemię przed sobą, jakby mógł się tam doszukać odpowiedzi na wszystko to, co mu ostatnio chodziło po głowie. Jakby gleba mogła mu wytłumaczyć całokształt. — Nie wiem, czy powinienem, czy to jest... dobre. Ale nie potrafię tego powstrzymać. Myślę o niej, kiedy się budzę i wtedy, kiedy zasypiam. I kiedy ją widzę, to wszystko jest jakieś lżejsze. — Zamilkł na chwilę, drżącymi łapami stąpając po gruncie. Mimo chłodu poranka jego uszy były gorące ze wstydu. — Wiem, że spędzam z nią sporo czasu, i… chyba zauważyłeś — dodał nieco sztywniej. Głos zadrżał mu jakoś w połowie. — Nie chciałem cię odsuwać. Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy. Byłeś przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałem, jesteś moim kochanym braciszkiem. Po prostu... nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Pierwszy raz czuję coś takiego. I trochę się tego boję. — Spojrzał w końcu na Króliczka. Zielone oczy miał szeroko otwarte, wręcz błyszczące od przejęcia. — Nie chcę cię stracić przez to, że... że ktoś mi się podoba. — dodał na sam koniec, zastanawiając się, jak zareaguje na to pręgus.
Jak dotąd Królicza Łapa delikatnie się uśmiechał, lecz gdy tylko z ust jego brata padło imię “Kukułcza Łapa”, zrobiło mu się słabo. Przestał się szczerzyć, a zamiast tego ugryzł się w język i nasłuchiwał słów Zajęczej Łapy – choć nieważne, jak bardzo próbował go słuchać, to i tak z tych wszystkich emocji ledwo co trafiało do jego głowy. Gdy pyszczek pręgusa przestał się poruszać, Królik zadygotał.
— T-tak… mówisz? — zaczął, a na jego twarzy pojawił się nerwowy uśmiech. Zrobił jeszcze kilka niezgrabnych kroków do przodu, zanim kontynuował: — A nie myślisz, że to jeszcze za wcześnie na romansowanie? — mruknął przez zęby, delikatnie przechylając głowę na bok. Czuł dziwne ukłucie w sercu. Zazdrość, może gniew, rozczarowanie. Dobrze wiedział, że ten moment prędzej czy później nadejdzie, ale tak bardzo od tego uciekał. — Ale! Co ja tam o tym wiem, haha!
Odwrócił głowę od swojego brata, wbijając wzrok w swoje własne łapy. Od zaciskania szczęki bolały go już zęby, a także mięśnie twarzy. Chciał się rozluźnić, powiedzieć coś do kremowego ucznia, ale wszystkie słowa utknęły mu w gardle. Dopiero po jakimś czasie wydał z siebie głośne westchnienie i zwrócił się do Zajęczej Łapy:
— Po prostu… wiesz… chciałbym dla ciebie jak najlepiej. Masz pewność, że to ta jedyna? Czy ona czuje do ciebie to samo? — zaczął wypytywać. Jego pytania nie były szczerze, a przynajmniej nie w jego głowie. Sam dobrze wiedział, że wcale nie zależy mu na tym, aby dowiedzieć się, czy Kukułka jest dobra, czy zła. Wiedział, że w głębi serca pragnie jedynie wzbudzić u swojego brata wątpliwości… co było co najmniej nieodpowiednie – ale nie potrafił się powstrzymać. To było silniejsze od niego. — Oj, braciszku! Nie chcę, abyś w przyszłości się na niej zawiódł. Nie mówię, że zauroczenie jest złe, ale wiesz. Radziłbym ci na ten moment odłożyć te emocje na bok i poznać ją trochę bliżej, ale jako… znajomy — dodał. — Albo przyjaciel.
— Króliczku, czemu? Czy coś nam grozi? — wymruczał niepewnie, nadal trawiąc słowa wypowiedziane przez kota. Potrzebował chwili, by to wszystko sobie na spokojnie przetworzyć. Pokręcił głową. — Nie, nie mówiłem jej jeszcze nawet, ja... sam nie wiem. Wydawało mi się, że tak, że to to, ale nigdy się w nikim nie zakochałem, nie jestem pewien, jak to powinno dokładnie wyglądać... — powiedział, czując, jak zbierają w nim wątpliwości. Strasznie łatwo było go wpędzić w ten stan, nawet nie podejrzewał, że właśnie o to chodzi Króliczkowi. Myślał, że brat po prostu się o niego faktycznie martwił. — Tak, myślę, że zawiedzenie się byłoby strasznie przykre. Mogę mieć tylko nadzieję, że kiedyś też odwzajemni moje uczucia, a na razie może rzeczywiście powinienem lepiej ją poznać i dopiero wtedy wyjeżdżać z takimi rzeczami. Pewnie masz rację, to wszystko tak strasznie szybko się dzieje, nie chcę, by poczuła się źle. Nie chcę jej odstraszyć swoim zachowaniem — zgodził się, teraz już pewniej idąc przed siebie. Jakoś wyzbycie się, choć odrobiny dawki tego dziwnego uczucia znacząco podniosło go na duchu. Rozglądał się teraz ochoczo, podziwiając przepiękny krajobraz przed nimi, jaki się dumnie malował. Ciekawe czy za niedługo już dotrą na miejsce? Czy bursztynookiemu podobało się tu tak bardzo, jak i jemu? Trel ptaków, dumnie wysiadujących swoje miejsca na gałęziach przebijał się przez szum wiatru, który lizał koty pod włos, mierzwiąc im kolorowe, zadbane futra nadzwyczajnie. Strzepnął uchem w momencie, gdy zaczęło towarzyszyć mu wrażenie, iż jakiś ciekawski robak próbuje się do nich dostać. Wzdrygnął się na samą myśl. Może Króliczek naprawdę ma racje. Czemu miałby nie? Czy Zajączek potrafiłby skupić się dużo bardziej na szkoleniu, a także najbliższych, obserwując, jak wybranka jego serca gawędzi z innymi kocurami, z gdzieś kryjącą się z tyłu głowy myślą, że ktoś mógłby mu ją "odebrać"?
Królicza Łapa szedł teraz spokojniej. Może nie każda odpowiedź od brata go usatysfakcjonowała, ale przynajmniej czuł, że teraz ma trochę więcej czasu, zanim Zajęcza Łapa kompletnie przestanie z nim rozmawiać i całą swoją atencję przekaże Kukułczej Łapie.
— Jesteśmy na miejscu — usłyszeli w oddali głos Gasnącego Promyka, a potem dostrzegli, jak szylkretowa kotka rozgląda się dookoła, szukając wzrokiem swoich wnuków. Kremowy spojrzał na swojego brata i delikatnie go szturchnął.
— Szybko! — rzucił tylko, a potem puścił się biegiem przez wysokie trawy, niedługo potem zatapiając je w piachu. Zajęcza Łapa zaczął podążać za nim, ale nie udało mu się go dogonić. Króliczek jako pierwszy postawił łapę koło swojej mentorki. — Już jesteśmy! Trochę się rozkojarzyliśmy i zostaliśmy w tyle… — wyjaśnił, a zaraz potem obok niego zjawił się jego brat. — Czego będziemy się uczyć?
Gasnący Promyk zrobiła kilka kroków w stronę morza, spoglądając w taflę wody.
— Chciałabym nauczyć cię, Króliczku, jak otwierać kraby, ale zanim to zrobimy, najpierw musisz jakiegoś upolować. Może Zajączek ci w tym pomoże? — odwróciła głowę do tyłu, wpatrując się we wspomnianego kocura. Króliczek spojrzał na swojego brata kątem oka.
— Umiesz już otwierać kraby? — spytał cicho, na co kocur tylko pokiwał głową. Wspólnie podeszli do Gasnącego Promyka. — A gdzie szukać tych krabów? Jak się na nie poluje?
Szylkretka uniosła lekko wibrysy, jakby chciała złapać nimi zapachy morza, niesione przez wiatr, po czym uśmiechnęła się lekko do Króliczej Łapy i odparła:
— Zanim zaczniesz na nie polować, musisz nauczyć się, jak ich szukać. Kraby ukrywają się między skałami i pod wodorostami, czasami chowają się też w piachu! Musisz być cichy i spostrzegawczy, ich pancerze mogą pomylić ci się z kamieniami!
— I trzeba uważać na ich szczypce — dodał Zajęcza Łapa. — Jeden zły ruch, a mogą uszczypnąć cię w nos — wyjaśnił. Gasnący Promyk zaśmiała się cicho.
— To też część nauki — przyznała, zerkając na Króliczka. — Ale nie masz się czego obawiać! Kraby są szybkie, ale wcale nie mądrzejsze od ciebie. Jeśli podejdziesz je od boku i obejmiesz pazurami, nie będą miały gdzie uciec.
Kremowy uniósł głowę i spojrzał na rozciągające się przed nim morze. Słońce powoli wspinało się na szczyt nieba, a gdzieś w oddali było słychać łagodny szum przypływu i skrzek mew.
— To pokażesz mi, jak to się robi? — spytał Króliczek, nieco speszony wcześniejszymi informacjami, ale wciąż z błyskiem zaciekawienia w bursztynowych oczach.
Pręgus pokiwał głową z nieco mniejszym zapałem, jednak nadal widocznym podekscytowaniem. Bardzo go cieszyło to, że mógł podzielić się wiedzą ze swoim braciszkiem. Z pewnością mu się to przyda. Zastrzygł wąsami z zadowoleniem. Zaczął powoli oddalać się, uprzednio polecając, by Króliczek podążył za nim. Znaleźli się po niedługim spacerze przy licznych kamieniach. Było ich bardzo dużo, spora część leżała na sobie, zbita w górkę. Zajączek podszedł do jednego z mniejszych, podnosząc go. Pokręcił łbem. — Tu nic. Popatrzmy może... tam! — miauknął, wskazując łapą kierunek. Ukazała im się malutka szczelina wydrążona w kamieniu, była na tyle zacieniona, że ciężko było coś dostrzec. Zielonooki wziął pierwszy lepszy patyk z brzegu, po czym wepchnął go do środka, czując, że coś tam siedzi. Zaczął nim poruszać tak, by zdenerwować mieszkańca malutkiej norki. Nie musieli długo się starać – bo już po chwili zdobycz chwyciła, a gdy tylko to nastąpiło, Zajączek szybko wyjął patyk razem z krabem, posyłając go w powietrze. Nawet jeśli puścił przedmiot, to było już za późno. Podskoczył szybciutko, by tylko istotka mu nie uciekła, Braciszek zrobił identycznie. Kremus zablokował przejście, stale zmieniając pozycje, byle by tylko opancerzony się ponownie nie schował. Liczył na to, że bursztynooki go schwyta. Tak, jak poleciła Gasnący Promyk.
Królicza Łapa przez moment nie wiedział co dokładnie zrobić, ale widząc pełne nadziei spojrzenie swojego brata, poczuł nagłą falę determinacji. Jego serce zabiło szybciej, a wąsy aż zadrżały z ekscytacji. Skierował wzrok na niewielkiego kraba, który niezgrabnie próbował uciec po miękkim piasku. Uczeń wziął głęboki oddech i prędko rzucił się na uciekiniera, a w jego oczach nie było już wahania. Przypominając sobie słowa mentorki – Gasnącego Promyka, podszedł kraba od boku, tak jak mu o tym mówiła. W jednej chwili zablokował kraba swoimi niewielkimi pazurami. Choć stworzenie machało z niezadowoleniem swoimi odnóżami, Królicza Łapa nie puszczał. Trzymał go mocno, nawet jeśli skorupa była twarda, śliska i nieprzyjemnie chłodna. Chciał, żeby mu się udało. Nie chciał w końcu być gorszy od swojego brata, który już opanował tę sztukę. Kremowy zadarł pyszczek i zawołał dumnie, z błyszczącymi oczami:
— Zajęcza Łapo! Spójrz, mam kraba! — mruknął z podekscytowaniem. Niestety, nie przewidział jednego – krab nie zamierzał się poddać. Nagle jedno z jego szczypiec zacisnęło się boleśnie na łapie kocurka. Królicza Łapa zapiszczał, a jego pyszczek wykrzywił się z bólu.
— Króliczku, czy wszystko w porządku?! Bardzo cię boli? — jego brat zaczął dopytywać, niepokojąc się w większym stopniu o stan brata, chociaż może to nie było aż takie poważne, by nagle wyskakiwać z futra. Przerażony i zaskoczony Króliczek, przypadkowo upuścił stworzenie z powrotem na piach.
— Jednak… nie! — zawołał szybko, widząc, jak skorupiak znów próbuje się oddalić. Jego łapy odbiły się od ziemi, gdy rzucił się na uciekającego kraba. Skoczył celnie, obejmując stworzenie obiema łapami, lądując na piachu, który wzbił się w powietrze i rozsypał wokół niego. Część ziarenek wpadła mu do pyszczka, przez co z irytacją wypluł ślinę. — Gasnący Promyku! Zajęcza Łapo! Szybko, szybko! Jak go zabić! — zawołał z przejęciem, trzymając pysk możliwie jak najdalej od kraba, jakby ten miał uszczypnąć go w nos. Choć w jego oczach widniało obrzydzenie, nie puszczał. Zajączek wycofał się szybko, szukając jakiegokolwiek kamienia. Gdy znalazł w miarę ostry, a także odrobinę ciężki, ale nie nadto, przyniósł mu szybko, kładąc obok.
— Spróbuj go tym rozbić! — miauknął, mając nadzieję, iż powiedzie im się w ten sposób. Trochę piachu wpadło i jemu do pyska, na co zareagował podobnie do brata. Poruszył wąsami z zapałem. Królicza Łapa sprawnie pochwycił kamień w pyszczek, po czym ostrożnie puścił jedną łapą niewielkiego kraba. Czuł, jak serce tłucze mu się w piersi, gdy obserwował ze skupieniem skorupiaka. Wokół panowała niemal kompletna cisza, przerywana jedynie szumem fal i delikatnym wiatrem, który przemykał między kamieniami. Krab wciąż nieznacznie się ruszał, mając złudną nadzieję, że jeszcze uda mu się wydostać. Cóż, nie tym razem! Uczeń nie zamierzał mu odpuścić. Przecież był jego pierwszym krabem!
Skupił się, przypominając sobie słowa brata. Wziął głęboki oddech przez nos i uniósł kamień nieznacznie w górę. Zamachnął się raz, celując prosto w grzbiet ofiary. Rozległ się trzask. Odnóża kraba zaczęły poruszać się gwałtowniej, gdy poczuł uderzenie. Królicza Łapa na moment się zawahał, ale nie rozluźnił mięśni. Nie poddał się, zmarszczył jedynie brwi i zamachnął się po raz drugi, tym razem z większą siłą. Kamień uderzył z głuchym łupnięciem. Potem jeszcze raz. Znowu. Aż do momentu, w którym skorupa kraba pękła z wyraźnym chrzęstem. Wtedy dopiero stworzonko przestało się ruszać. Uczeń wypuścił kamień z pyska, który spadł miękko na piach, a potem sam usiadł z szeroko otwartymi oczami, wpatrując się w martwego przeciwnika. Czuł dumę, a także ulgę, że miał już pierwszego kraba za sobą! Serce wciąż dudniło mu w piersi, ale w jego oczach błyszczała radość.
— Króliczku, gratuluję! — Zajęcza Łapa zamruczał, patrząc na niego.
— Brawo! — mruknęła Gasnący Promyk, pojawiając się obok. Jej głos był zachrypnięty, ale ciepły, a jej spojrzenie pełne dumy. Króliczek natychmiast rozpromienił się jeszcze bardziej. — Teraz możesz użyć tego kamienia, aby do końca rozłupać jego skorupę i zjeść to, co dobre — poleciła. Uczeń skinął głową. Chwycił z powrotem kamień i przyjrzał się swojej zdobyczy. W miejscu, gdzie wcześniej uderzył, pancerz był już lekko zniszczony – cienka linia dzieliła grzbiet na dwie części. Kremowy począł uderzać ponownie, tym razem bardziej precyzyjnie. Z każdą chwilą pęknięcie poszerzało się, aż w końcu w bursztynowych oczach kocura, pojawiło się wnętrze – miękkie, bladoróżowe, błyszczące od wilgoci. Otworzył pyszczek, aby zapytać o smak… ale nagle dostrzegł swojego brata. Zajęcza Łapa stał nieco z boku, obserwując go w milczeniu. Królicza Łapa uniósł łeb, a potem uśmiechnął się ciepło. Z iskierkami ciekawości, ale i niepewności, zapytał brata:
— A ty, Zajączku? Jak wyglądało twoje pierwsze polowanie na kraba? Był dobry?
Uczeń pokiwał głową po chwili zastanowienia. Pamiętał tamten dzień dobrze, Mysi Postrach jak zwykle miał w sobie naprawdę dużo optymizmu. Ale był wtedy rozkojarzony. Czy powodem rzeczywiście było... niewyspanie? Zarumienił się, przypomniawszy sobie, iż jego krab uszczypnął właśnie w nos. I Mysi Postrach wszyściutko widział.
— Nie wiem, czy ten konkretny był dobry, ale... kraby z reguły są bardzo smaczne — zamruczał, patrząc na brata. — Najpierw przygniotłem go łapą, trochę wgniótł się w piach. Najlepiej je kłaść na kamieniach, tak myślę. Wtedy, jeśli nie są mokre, to nie wyślizgną się tak łatwo i może prościej by było je rozłupać. Pewnie zastanawiasz się, co zatem zrobiłem z tym krabem – otóż... — zaczął, po czym nagle zalała go fala wstydu. Czy mógł powiedzieć o tym Króliczkowi? W końcu to było dosyć wstydliwe, ale może nie miał czego się wstydzić, bo nie zrobił niczego złego... Gdyby nie miał futra, to byłby czerwony jak pomidor. — Em... Dałem go Kukułczej Łapie. Powiedziała, żeee... jest nietypowy. Zapomniałem zapytać, jaki był w smaku; mam nadzieję, że dobry... — wyjawił, czując, że robi mu się coraz cieplej na sercu. Królicza Łapa umilkł nagle, jakby coś zacisnęło mu się wokół gardła. Spojrzał na brata, a jego wzrok nieco przygasł. Czuł, jak w jego klatce piersiowej narasta nieprzyjemne, okropne uczucie. Zazdrość. Od ostatniego czasu zżerała go od środka za każdym razem, gdy jego brat wspominał coś o tej uczennicy. Chciał przekonać się do tego, że był to tylko krab, że to nic wielkiego, ale nie potrafił.
— Ach, tak? — powtórzył z wymuszonym entuzjazmem, zerkając w stronę pręgowanego kocura. — Dałeś go… Kukułczej Łapie? — Uśmiechnął się, a potem jeszcze szerzej, aż w końcu jego uśmiech stał się do bólu sztuczny, nieszczery. W jego oczach nie było ciepła ani radości, a jedynie zawód i niedowierzanie. Jego króciutki ogon uderzał rytmicznie o ziemię, wydając z siebie głuchy dźwięk. — To… bardzo miłe — dodał. Głos miał wyższy niż zwykle, jakby udawał, że wszystko jest w porządku. — Jestem pewny, że jej smakowało. W końcu kto by się nie ucieszył z takiego… prezentu?
W jego głowie rodziły się różne myśli, a każda była boleśniejsza od poprzedniej. Czy jego brat naprawdę myślał o niej aż tak często? Może był to tylko przypadek? Nie, nie… Zajęcza Łapa na pewno nie zauroczył się w tej kotce, nie ma szans! W końcu jest taki młody, to jeszcze nie czas na miłość, prawda? Bursztynowooki westchnął.
— A powiesz mi… — zaczął łagodnie, ale coś w jego tonie zdradzało, że jest zaniepokojony. — Dlaczego dałeś go akurat… jej? Hm? — Przechylił lekko głowę, mrużąc oczy. — Nie było nikogo innego w okolicy? — dopytał, udając zaciekawienie. — Nie miałeś wtedy ochoty na kraba? Albo… może zapomniałeś, że masz brata?
Zapanowała cisza. Wąsy Króliczej Łapy poruszyły się niespokojnie, a gdy mówił, jego głos drżał. W jego pytaniach było coś więcej niż tylko żal o kraba. Był w nich strach, obawa, że jego brat zaczyna należeć do kogoś innego – że już nigdy więcej nie będzie ich. Będzie tylko Zajęcza Łapa i Kukułcza Łapa. A on zostanie sam. Jak zwykle.

<Zajęcza Łapo?>

[3503 słów + otwieranie krabów]

[przyznano 70% + 5%]

19 czerwca 2025

Od Zajęczej Łapy CD. Króliczej Łapy

To, co działo się w Klanie Klifu, doprowadzało Zajęczą Łapę do niezbyt ciekawego stanu. Narodziło się w nim wrażenie, jakby mógł uspokoić się jedynie poza sercem obozu, ale też nie w pełni - najlepiej w obecności kogoś bliskiego, samemu bał się wędrować. To wszystko przez to, że na ich terenach pojawiły się samotniczki, których co prawda on wcześniej nie widział, ale i tak się zamartwiał. Nie znał ich, nie wiedział, czy go nie będą chciały skrzywdzić. Dodatkowo nie walczył jeszcze z nikim tak na poważnie, nie wyobrażał sobie siebie obecnie takiego, co by z pazurami się rzucał na kota, który mógł być nieprzewidywalny. Potrzebował trochę czasu, nie czuł się gotów. On sam nie poradziłby sobie przeciwko całej grupce. “Niezbyt ciekawy stan” nie tyczył się miłego, wstydliwego uczucia, jakie mu ostatnimi czasy towarzyszyło. Kukułcza Łapa bardzo go ciekawiła. Chciałby się na niej skupić bardziej, wysłuchać siebie, ale to było wręcz… niemożliwe w takich warunkach. Bardziej przygnębiały go te wszystkie plotki, atmosfera, napięcie, które można było ciąć pazurem. Morderca przywódcy został ogłoszony zbawicielem wysłanym przez sam Klan Gwiazdy, w co on nie wierzył - dlaczego gwiezdne koty miałyby zrobić coś takiego? Czy nie zachęcały do raczej… pokoju między kotami? Coś mu tu bardzo nie pasowało. Zdał sobie sprawę z faktu, iż jakby wszyscy rozmawiali tylko o jednym i każdemu to w jakimś mniejszym lub większym stopniu szkodziło. W dodatku robili to bardzo cicho, dyskretnie. Nikt się tym nie zajmował. Albo tak mu się wydawało... Może źle ocenił? Aczkolwiek tylko ten temat przylatywał do jego uszu, nic nowego, nic, co pozytywne. Bezsilność go niszczyła, jak tylko mogła. Odbierała jakiekolwiek chęci do działania. Najeżył futro wzdłuż kręgosłupa, czując ogromny niepokój. Gdy wziął wdech do pełna, zaczęły go boleć płuca, a dźwięk zbierającego się powietrza zaświszczał w jego nosie. Jeden oddech… Dwa… Trzy… Bok unosił mu się i opadał prędko, a serce pędziło niczym koń puszczony galopem. Łapy ugniatały z nerwów łoże, pazury rozrywały je delikatnie, doprowadzając do nieakceptowalnego nieładu, mimo że tego nie chciał, a ślepia rozglądały się w poszukiwaniu jakiegokolwiek pocieszenia. Zerknął na posłanie, gdzie powinien leżeć Królicza Łapa. Nie było go tutaj. Zajmował się czymś, może układał ten plan, o którym ostatnio rozmawiali? Zajączek zapomniał dopytać czym dokładnie… A może pytał, ale przez to wszystko najzwyczajniej w świecie zapomniał? Przy takim stresie nie byłoby to czymś niespotykanym. W każdym razie bursztynowooki powinien za niedługo wrócić. Taką przynajmniej miał nadzieję kremus.
Zajączek dzisiaj odbył już szkolenie, dlatego nie musiał się tym martwić. Cztery… Pięć… Sześć… Ile jeszcze tak będzie tu siedział bezczynnie i się przysłuchiwał? Wolałby się bardziej zastanawiać nad treningiem niż nad całą tą przykrą sytuacją. Co mógł zrobić, by jakoś pomóc pobratymcom? W końcu to nie była byle sprawa, nie mógł jej tak bagatelizować! Skoro oni nic z tym nie robili, to on nie miał zamiaru tego dłużej znosić i się tylko przyglądać. Ponadto pręgus absolutnie nie da mu tak bezczynnie się wylegiwać w obliczu czegoś tak istotnego. Wydawało się, że nawet rwał się dużo bardziej niż on sam. I pewnie, gdyby nie braciszek, to Zajączek by nie podjął się takich działań, bo zwyczajnie brakowałoby mu pewności i przekonania. Rzeczy, które go ostatnio tak gnębiły - były to mianowicie tajemnicze zaginięcia, a także morderstwa, których kremus nie był w stanie w żaden sposób wytłumaczyć. Nie był świadkiem żadnego z nich, wiedział o nich naprawdę… niewiele. Może to i lepiej. Czasami im mniej się wie, tym lepiej się śpi. Siedem… Osiem… Dziewięć… Aczkolwiek to była sytuacja, gdzie niewiedza mogła mu zaszkodzić. Wypadałoby się nie poddawać i czegokolwiek dowiedzieć, a nuż się mu to przyda i będą o krok bliżej do rozwiązania zagadki. Jego oddech powoli uspokajał się, ogon już nie wywijał tak szaleńczo, a wąsy nie drgały wraz z łapami w rytm melodii granej przez czystą panikę. Myślami zaczął szukać kota, który być może pomógłby mu dowiedzieć się czegokolwiek. Gasnący Promyk, ich babka. Króliczek ostatnio o niej mówił. Z pewnością przydałoby się to i jemu, i jego braciszkowi w odkryciu prawdy. Ciekawe czy byliby wtedy spokojniejsi? Tak, tak mu się wydawało, przynajmniej on by był. Czy właśnie tak należało się zachować w obliczu identycznej sytuacji? Zielonooki na ten moment nie wpadł na lepsze rozwiązanie, będzie musiał więc podążać za pomysłem, który na pierwszy rzut oka wydawał się z jakiegoś powodu… wadliwy? Może uczeń nie miał wystarczająco wiary w niego. Jednak posiadał jej na tyle, by wywlec się powoli z łoża i przechodząc obok paru innych kotów, na których skupił się na tyle, by na nie nie nadepnąć, wypełznął z jamy. Stawiając kroki poza nią, dostrzegł jedną z wojowniczek - Gasnący Promyk. Właśnie jej szukał. Nie rozmawiał z nią wcześniej za wiele, aczkolwiek wydawało się, że jest dość… miła? Miała miłe usposobienie. Szczupła, bura kotka o błękitnych ślepiach. Prezentowała się na dość zdystansowaną. Podszedł do niej powoli, mając nadzieję, że nie odejdzie przez ten czas - nie odeszła, dlatego pochylił łeb z szacunkiem, po czym zapytał:
— Gasnący Promyku, przepraszam, jeśli przeszkadzam. Muszę zapytać o coś niezwykle ważnego, bo nie daje mi to spokoju już od dłuższego czasu, a może byłbym dzięki temu spokojniejszy — zaczął, zanim przeszedł do sedna. Oby tylko jej to nie zirytowało! Chociaż czemu babcia miałaby się za to wkurzać? Poruszył krótkim ogonem nerwowo, po czym otworzył pysk ponownie. — Jak wyglądała relacja Siewczego Letargu i Pikującej Jaskółki? — zapytał, spoglądając wyczekująco na jej kufę. Musiała coś o tym wiedzieć, była ich matką. Na pewno pamiętała. W momencie, gdy to powiedział, jakby coś wstrząsnęło kocicą.
— Moje słoneczka… Były ze sobą naprawdę blisko. Pikująca Jaskółka była taką dobrą siostrą. — Widać było próbę uśmiechnięcia się, jednak jej oczy prędko zaszły łzami. Może nie chciała go martwić. — Si-siewczy Letarg tak cierpiała. Urodziła się przeklęta. Nie mogła zaznać spokoju. — Nagły szloch wyrwał się z jej piersi, niekontrolowany. Zajączek położył uszy po sobie, spoglądając na nią z lekkim niepokojem. — Prze-przepraszam cię. Moje kocię cierpiało, a ja nie mogłam jej pomóc. Przepraszam. — Łzy zaczęły spływać jej po pysku, odwróciła głowę, jakby szukała drogi ucieczki.
Kremus patrzył na nią jeszcze przez parę uderzeń serca, nie wiedząc za dobrze, jak powinien zareagować. 
— Przepraszam, nie powinienem był o to pytać… — wymruczał z wyraźnym zmartwieniem, spoglądając na kotkę. Wycofał się powoli, bojąc się, że swoją obecnością jakoś by pogorszył całą tę sytuację. Urodziła się przeklęta… ale dlaczego? Co dokładnie to mogło oznaczać? Ciocia nigdy nie zachowywała się jakoś… nie wiedział nawet, jak można było to odpowiednio nazwać. Nie dostrzegał u niej dziwnego zachowania. Może nie przyglądał jej się wystarczająco? Czy te słowa nie były jedynie po to, by go uspokoić? Może dobierając je w ten sposób nawiązywała do Klanu Gwiazdy w jakiś sposób? Dlaczego Siewczy Letarg nie mogła zaznać spokoju?
Szybkim krokiem wpadł do legowiska uczniów, gdy zauważył, że jego brat już wrócił. Z jakiegoś powodu nie przyuważył, że bursztynookim zawładnęła już pewna dawka zmęczenia. Leżał na swoim legowisku, mrużąc oczy. Oddech miał spokojny. Otworzył jedno ze ślepi sennie, przewracając się na drugi bok, by spojrzeć na zielonookiego.
Zdyszany, Zajączek stał tak chwilę, najeżony przed bratem, zanim zaczął mówić. Uprzednio upewnił się, że byli sami w jamie. Z jakiegoś powodu bał się, iż ktoś niepożądany by to wszystko usłyszał. 
— Króliczku! Muszę ci coś powiedzieć, koniecznie! — miauknął, a jego głos poniósł się echem po jamie. Pamiętał, jak ostatnio wyglądała ich rozmowa i miał nadzieję, że tym razem będzie żywszy. Że nie zawiedzie ani brata, ani klanu! — Rozmawiałem chwilę temu z Gasnącym Promykiem. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej. Coś, co pomogłoby nam z tymi wszystkimi dziwnymi rzeczami, które się ostatnio dzieją w obozie. Powiedziała mi, że mama i ciocia były ze sobą blisko, Pikująca Jaskółka była dobrą siostrą. Podobno Siewczy Letarg cierpiała, powiedziała też, że “urodziła się przeklęta”. Nie za bardzo wiem, co dokładnie to mogło oznaczać, ale pomyślałem, że może nam się jakoś przyda. Powiedziała, że nie mogła jej pomóc — dodał z lekkim smutkiem w głosie. Co to wszystko mogło znaczyć?
Na wzmiankę o Gasnącym Promyku i rozmowie, kremowy podniósł głowę i postawił uszy na sztorc. 
— Naprawdę? Jak to przeklęta! Nic o tym nie wiedziałem... — wymamrotał pod nosem, a potem wygramolił się ze swojego posłania, jakby zasiliła go jakaś nowa energia. Ciekawe czy już wymyślił jakiś plan działania? Może to go zmotywuje. — Czy w naszej rodzinie panuje jakaś klątwa? Co, jeśli my też ją mamy! — przeraził się, a futro na jego karku mimowolnie się zjeżyło. — Czy w takim razie jesteśmy skazani na wieczną rozpacz i smutek? To takie straszne! Szybko, musimy coś z tym zrobić!
Zielonooki ze zmieszaniem wysłuchał słów brata, nie rozumiejąc jeszcze z tego zbyt wiele. Miał nadzieję, że nie. Nie, nie… nie, nie mogli być przeklęci! Pokiwał głową z determinacją, nie chcąc się zatracać w narastającym nieprzyjemnym uczuciu. Nie mógł sobie teraz pozwolić na panikę. Pomyślał o Kukułczej Łapie - i o dziwo, co było dość nietypowe - wrażenie, iż robili to również dla niej, przyniosła mu swego rodzaju ukojenie. Może już niedługo wszystko się wyjaśni i będą mogli znów spokojnie spać i wykonywać obowiązki jak dotychczas.
<Królicza Łapo?>
[1497 słów]

[przyznano 30%]

07 czerwca 2025

Od Króliczej Łapy do Zajęczej Łapy

Ostatnimi czasy w Klanie Klifu aż wrzało od plotek, które rozchodziły się po obozie szybciej niż zaraza w żłobku. Każdy szept i każda myśl była jeszcze cięższa od poprzedniej. Coraz częściej pojawiały się informację o tajemniczych morderstwach i zaginięciach, o których nikt nigdy nie mówił wystarczająco głośno, choć mimo to, każdy wiedział, że w klanie nie dzieje się najlepiej. Atmosfera niekiedy była napięta – jednak nikt nie odważył się rozpocząć poszukiwań sprawcy, a przynajmniej nie na taką skalę, na jaką zasługiwały te zniknięcia. Żadnych specjalnych patroli, żadnych zebrań, żadnych planów. Czy wszyscy naprawdę aż tak bardzo się bali, a może po prostu wszystkie działa w tej sprawie były zatajane przed takimi szarymi kotami, jak Królicza Łapa, czy Zajęcza Łapa?
Nie ważne. Kremowy uczeń zaczął w tej sytuacji zauważać szansę. Młody aż rwał się do działania na rzecz klanu. Czuł, że to jego czas – jego moment, aby w końcu zaistnieć wśród swoich rówieśników, żeby pokazać, na co faktycznie go stać. Mógłby nawet nie spać przez kilka nocy z rzędu, gdyby tylko dostał okazję, by się wykazać. Widział siebie w roli bohatera, bo w końcu ktoś musiał nim być, prawda? Kto lepiej sprawdzi się w roli zbawiciela niż on sam? Królicza Łapa ruszył z błyskiem w oku przez obozową polanę. Jego wzrok natychmiast padł na znajomą sylwetkę – Zajęcza Łapa leżał pod cieniem skalnej ściany, wyciągnięty na boku, jakby każde poruszenie miało odebrać mu resztki sił. Jego półprzymknięte oczy leniwie śledziły ruchy kremowego ucznia, który przemykał nieopodal.
— Braciszku! Cześć — Królicza Łapa zawołał wesoło, a ekscytacja w jego głosie niemal wzbiła kurz z podłoża w powietrze. Posłał swojemu bratu szybki uśmiech. — Wyglądasz na trochę, no nie wiem, zamyślonego? Przejętego? — zbliżył się jeszcze bardziej, po czym szturchnął go delikatnie łapą. — Nie martw się! Ja już coś wymyślę! Bo wiesz, te wszystkie morderstwa… zniknięcia… nikt nic nie robi! Nikt! A przecież ktoś powinien, prawda? — dodał oburzonym głosem, a potem znowu w jego oczach pojawiła się iskra. — I powiedz mi, kto będzie lepszy, niż my sami? No… w sensie głównie lepszy niż ja, bo to ja mogę wszystko planować! Ale ty też możesz być pomocny — zachichotał, a potem odchrząknął i kontynuował: — No, weź. Fajnie będzie! Zyskamy tym sławę, uznanie! Czy tego właśnie nie chcesz?
Zajęcza Łapa, który wciąż sennie leżał na twardej powierzchni, leniwie uniósł głowę i zmarszczył brwi. Zanim cokolwiek wydostało się z jego pyszczka, mlasnął kilka razy.
— Możesz mówić wolniej…? — mruknął zrezygnowanym tonem. — Nie każdy ma tyle energii, co ty. I… nie. Nie zależy mi na rozpoznawalności. To raczej twoje marzenia, czy coś.
Króliczek poruszył wibrysami z niezadowolenia. Był bardzo zawiedziony odpowiedzią brata. Miał nadzieję, że tajemnicza zagadka do rozwiązania wreszcie będzie czymś, co zaciekawi kremowego. Zaraz uniósł pysk, przestępując z łapy na łapę.
— Oj, daj spokój! Przecież wiem, że ci zależy! Ty po prostu nie umiesz tego pokazać. Może się boisz, że to głupie, że nie damy rady, że nam nie wyjdzie? Ale to wcale nie musi być rzeczywistość! To wszystko jest naprawdę ważne! Klan nas potrzebuje! — głos mu się lekko załamał, gdy wypowiadał te słowa. — A jak nie chcesz pomagać… to jesteś po prostu bardzo, bardzo leniwy i już!
Uczeń westchnął ciężko, ale nie zaprzeczył.
— A na dodatek też bardzo ignorancki! Nie wierzę, że ktoś wolałby, aby kot po kocie zniknął z klanu — fuknął Królicza Łapa, na co drugi uczeń przewrócił oczami.
— No dobra. Rób, co chcesz, tylko nie wciągaj mnie w ten swój wir szaleństwa — wymamrotał niewyraźnie pod nosem, co jednak Królik uznał za kolejny sprzeciw i niechęć do planu.
— No trudno! Spotkajmy się jutro poza obozem, mam już plan! Jak nie przyjdziesz… to się obrażę! Straciłeś już ciocię, pamiętasz? Czy chcesz ryzykować stratą kolejnego członka rodziny? — zapytał, unosząc brew. — Nie? Tak właśnie myślałem.
Nie czekając na reakcję, młody odwrócił się i ruszył w stronę wyjścia z obozu. Gdy wyszedł, słońce już chyliło się ku zachodowi, a niebo przybierało intensywne odcienie granatu i pomarańczu, cienie powoli zaczynały się wydłużać. Musiał przemyśleć kilka spraw, odprężyć się nieco.
Prędko znalazł się nad Złotymi Kłosami. Stał na otwartej polanie, obserwując, jak wiatr kołysze wysoką trawą. Stał przez chwilę w miejscu, nasłuchując wieczornych odgłosów. Jego serce biło szybko, a łapy lekko drżały. Co, jeśli ktoś zacznie go teraz gonić? Co, jeśli za moment będzie zmuszony do walki na śmierć i życie? Jego oddech przyspieszył, wydawał się cięższy.
— Mój brat mówi, że mu nie zależy… ale ja mu nie wierzę — wydusił szeptem, wpatrując się w swoje łapy. — Chcę tylko pomóc, czy to naprawdę takie złe?
W końcu chciał tylko rozwiązać zagadkę, przyczynić się dla dobra wspólnoty – ale Zajączek, jak zwykle, nie był do tego chętny. On nigdy nie był do niczego chętny! Nawet… nawet w żłobku, gdy się bawili, robił to bardziej z przymusu, niż z własnej chęci. Króliczek nie miał pojęcia, co sprawiało, że jego brat przez całe życie właśnie tak się zachowywał. Czasem nie mógł pozbyć się z głowy wrażenia, że kremowy jest po prostu wiecznie zmęczony i od razu nastawiony na najgorsze. Zaciągnął się chłodnym powietrzem, uspokajając oddech. Z każdą chwilą ciemność coraz gęściej pokrywała niebo. — Chyba powinienem już wracać.
Wtem usłyszał trzask.
— Halo? — wymamrotał, stawiając czujnie uszy. Musiał przyznać, że na moment się przeraził i rozejrzał po polanach, lecz nikogo nie dostrzegł. Był bezpieczny, a przynajmniej tak mu się wydawało. — Głupi wiatr… — mruknął, po czym puścił się biegiem, jakby próbował zostawić wszystkie zmartwienia za sobą. Jego łapy uderzały o ziemię szybko, rytmicznie, a trawy ustępowały pod naciskiem jego stóp. Wiatr chwycił go w swoje objęcia, rozwiał ulizane futro i niósł przed siebie. Królicza Łapa nie patrzył za siebie. Po prostu biegł. Tak szybko, jak tylko mógł. Nie dlatego, że w tym momencie coś za nim goniło, a dlatego, że poczuł, że to jedyna słuszna rzecz, jaką mógł teraz zrobić. Chciał uciec, wyrwać się na moment od wszystkich obowiązków i wirujących myśli. W trakcie biegu zaczął się nawet śmiać. Czuł, jak napięcie powoli znika, jakby z każdym kolejnym susem zrzucał z siebie trochę ciężaru. Na chwilę zapomniał o wszystkim – o swoim bracie, o Siewczym Letargu, o całym klanie. Liczył się tylko on i otaczająca go natura. Jednak w końcu zatrzymał się na niewielkim wzgórzu, dysząc ciężko. Opadł na ziemię, patrząc, jak niebo wciąż ciemnieje. Złote kłosy szumiały cicho wokół niego, a pojedyncze gwiazdy migotały nad jego głową. — Chyba… tym razem powinienem już wracać — wyszeptał pod nosem, ale nie zerwał się od razu. Jeszcze przez chwilę chciał tu zostać, bo przez te kilka ostatnich uderzeń serca poczuł się naprawdę wolny.

***

Kocur był na tajnej misji. To właśnie on jako pierwszy miał zdobyć pierwsze, choćby najdrobniejsze informacje o ostatnich morderstwach i zaginięciach w Klanie Klifu. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to śmierć jego ciotki – Siewczego Letargu. Króliczej Łapie wydawało się, że to właśnie od niej to wszystko się zaczęło. Szylkretka wspomniała kiedyś o kimś imieniem Pokrzywowe Zarośla, co młody bardzo dobrze zapamiętał. Ruszył więc przez obóz i szybko wypatrzył starszego kota przy stosie zwierzyny. On sam miał dobre oko do imion i pysków, zakładał więc, że się nie pomylił. Aby nie przestraszyć liliowego, najpierw odchrząknął cicho, dając mu znać o swojej obecności. Wojownik odwrócił pysk w jego stronę. Wydawał się trochę zmieszany i zdziwiony, ale pozostał cicho.
— Hej! Pokrzywowe Zarośla, mam rację? — spytał z lekkim uśmiechem na pysku. — Chciałem tylko zapytać kim dla ciebie była Siewczy Letarg. Wspominała o tobie, wiesz? Była moją ciocią i była mi bardzo bliska. Szkoda, że umarła... — westchnął, a w jego głosie skrywał się smutek. Pokrzywowe Zarośla zamilkł na moment. W jego oczach mignęło coś, czego Króliczek nie potrafił od razu nazwać.
— Och... Siewczy Letarg była moją uczennicą, bardzo drogą — wyglądało, jakby wojownik zmuszał się do wspominania odeszłej wojowniczki. Widać, że musiał bardzo przeżyć jej śmierć. Przełknął ślinę i kontynuował: — To-to miłe, że chciała wam o mnie mówić. Zawsze była taka... zagubiona? Jakby nie czuła się w tym świecie mile widziana... Ach, przepraszam... To ciężki temat; może lepiej nie pytaj o to samo swojej babki… — dodał z powagą, po czym spuścił wzrok. Uczeń podniósł uszy, jakby właśnie usłyszał coś bardzo ważnego. Nie pytać babki? To się wręcz prosiło, aby zostać wykonanym! Koniecznie będzie musiał udać się za niedługo do Gasnącego Promyka, a jeśli nie on, to może Zajęcza Łapa to zrobi.
— Ależ naturalnie! Będę trzymał język za zębami, gdy tylko zbliżę się do mentorko-babci — rzucił z pozorną przekorą, uśmiechając się uprzejmie do starszego. — W takim razie dzięki za rozmowę. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Zależy mi na tym, aby lepiej poznać rodzinne sekrety.
Pochylił głowę w geście pożegnania, a potem nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i ruszył ku wyjściu z obozu. Nosem wciągnął w płuca rześkie powietrze, a serce zabiło mu szybciej. W końcu miał jakiś trop. Kremowy szybkim, pewnym krokiem przemierzał znajome tereny Klanu Klifu, rozmyślając nad tym, co właśnie usłyszał od liliowego kota.
“Co, jeśli Gasnący Promyk wie coś, czego inni nie wiedzą? W końcu była matką Pikującej Jaskółki i Siewczego Letargu, na pewno miała dokładny wgląd na ich relację od samego jej początku, prawda? Może Gasnący Promyk rozmawiała z Siewczym Letargiem przed jej zaginięciem? Może usłyszała od niej coś niepokojącego, ale nie wiedziała co z tym zrobić? A co, jeśli to Pikująca Jaskółka wie najwięcej? W końcu to ona jako pierwsza powiadomiła mnie i Zajączka o zniknięciu cioci, musi wiedzieć coś jeszcze, tylko czemu tak bardzo stara się to ukryć? Może to ona maczała w tym paluchy?” z tą myślą, zrobiło mu się niedobrze. “Wszystko po kolei” powtarzał w myślach, kręcąc głową. Wziął głęboki oddech, pozbywając się obaw, że być może Pikująca Jaskółka może być tą złą w historii. Oprócz tego nie mógł się doczekać, by porozmawiać z bratem, który co prawda nie pałał takim entuzjazmem do śledztwa, ale był bardziej opanowany i potrafił zachować zimną krew! Poza tym, we dwójkę było raźniej. “Ja będę planował i działał, a on… będzie po prostu działał. Proste jak ryjówka z jagodami, prawda? Damy radę. Ja dam radę”.
Wysunął się zza krzewu i zobaczył Zajęczą Łapę, który siedział w trawie z ogonem owiniętym wokół łap i gapił się w jeden punkt. Jak zwykle zamyślony albo może raczej pozbawiony myśli.
— Hej! Chyba nie przeszkadzam, co nie? — zagadnął, podchodząc do kremowego. Przysiadł na wilgotnej trawie, a słoneczne promienie rozświetliły jego pyszczek.
— Nie bardzo. Co tam? Masz już ten plan?
Królicza Łapa wziął wdech, a potem kilka razy zastukał pazurami o glebę. Nie myślał za długo nad planem, ale miał nadzieję, że wszystko jakoś samo się ułoży. Po prostu przedstawi Zajączkowi wszystko, co wie, a potem razem coś wymyślą.
— Rozmawiałem z Pokrzywowymi Zaroślami. Wiesz, że Siewczy Letarg była jego uczennicą? Mówił, że była taka cicha i zagubiona, ale w sumie co to za informacja? Jak ja ją poznałem, to też taka była — wzruszył ramionami. — Ale najciekawsze jest to, że kazał mi nie pytać babki o ciocię. Myślisz, że to coś znaczy?
Zajączek spojrzał na brata spod przymrużonych powiek, nic nie mówiąc. Króliczek postanowił ciągnąć dalej, z chytrym uśmiechem na pysku:
— To znaczy, że trzeba to właśnie zrobić! Plan jest taki, że pójdziesz zagadać do babki i dyskretnie wypytasz ją o Siewczy Letarg i jej relację z Pikującą Jaskółką. Potem powiesz mi wszystko, co usłyszałeś, a ja wymyślę kolejne kroki! — powiedział, niemal trzęsąc się z ekscytacji. Kremowy ziewnął, za co Króliczek szturchnął go łapą w bark. — No weź! To bardzo ważne! Musimy działać! — przewrócił oczami. — Słuchasz mnie w ogóle?
— Słucham. Mogę się popytać, ale niczego nie obiecuję.
— To świetnie! — rozpromienił się Króliczek. — Będziemy na zmianę zbierać informacje. Ty spytasz babkę, a ja potem kogoś innego i tak dalej. W końcu poskładamy wszystko w całość i dowiemy się, co tak naprawdę stało się z ciocią i… tymi innymi kotami też.
Zajączek wzruszył ramionami.
— Skoro tego chcesz, to czemu nie. Tylko nie każ mi robić za dużo…
— Dzięki! Obiecuję, że nie będę — jego wąsy zadrżały z ekscytacji. — W takim razie bierzmy się do roboty! Zagadaj do Gasnącego Promyka najszybciej, jak tylko będzie to możliwe. Może jutro rano? Zanim wyjdzie ze mną na trening albo może jak już z niego wrócimy, co o tym myślisz? — przechylił główkę. — A zresztą, liczę na to, że sam sobie jakoś poradzisz. Nie będę sugerować, że jesteś niezdolny do samodzielnego myślenia!
W oczach Króliczej Łapy lśnił zapał, a jego brat westchnął tylko cicho pod nosem, zdając sobie sprawę z tego, że wpakował się w coś większego, niż chciał, ale skoro już tu był… to mógł równie dobrze zostać i faktycznie pomóc swojemu bratu, chociażby po to, aby kremowego nie rozniosło od tego nadmiaru pomysłów i teorii.

<Zajęcza Łapo? Powodzenia w rozmowie!>

[2055 słów]

[przyznano 41%]