Trójoki Zając ruszył truchtem wzdłuż uliczki, czując podmuchy wiatru omiatające jego pysk. Towarzyszył mu Tiramisu, kocurek, który przyłączył się do nich nie tak dawno temu. Pręgus powoli przyzwyczajał się do twardego, chropowatego betonu, a także do zapachu, który od początku bardzo go obrzydzał. Ostatnio spotkał się z Pacynką, jego znajomą, która zamieszkiwała te tereny. Miał nadzieję, że dzisiaj też przyjdzie im porozmawiać. Lubił kotkę, mimo że tak długo się nie widzieli – a to przez to, iż nigdy raczej nie planował zapuszczać się aż na tereny dwunożnych, zawsze od nich stronił. Nie czuł się w pobliżu nich dobrze. Nawet jeśli towarzyszka naprawdę dużo mówiła, to jakoś tak… zrobiło mu się lżej, gdy ją zobaczył. Jakby nie stracił wszystkiego tego, co znał do tej pory. Śnieg już zdążył stopnieć, dlatego nie było im zimno. Ciepłe promienie słońca grzały mu grzbiet, gdy przechadzał się po zapamiętanej już drodze. Jak na razie nic mu przykrego się jeszcze tutaj nie stało. Może warto byłoby zwiedzić nowe miejsce? Oczywiście z zachowaną pełną czujnością. Martwił się o to ugryzienie szczura, już długo z nim chodził, nieleczonym. Co, jeśli wda mu się zakażenie albo coś innego? Nie szkolił się nigdy na medyka, mimo że wraz z bratem niekiedy podjadali różnego rodzaju zioła. Nie potrafiłby sam sobie tego uleczyć. Dlatego tak desperacko szukał kogoś, kto by mu z tym pomógł. Westchnął pod nosem, skręcając tam, gdzie jeszcze nigdy wcześniej nie zaglądał. Ten pomysł był albo warty mysiego móżdżka, albo genialny, bo już pierwszym co rzuciło mu się w oczy – były to ogromne, lśniące, wysokie pudła, z których wysypywały się odpady dwunożnych. Podszedł do nich ostrożnie, pierw badając zapach. Nie pachniało brzydko, ale też nie było śladu po żadnym jedzeniu. Może tym razem nie będą próbowali go rozszarpać. Nadal pamiętał grupkę samotników, która jakiś czas temu napadła na niego i na Króliczka. Wtedy głodowali, bo nie mogli się odnaleźć w nowym miejscu. Teraz jakoś sobie radzili – musieli, przecież Dynia urodziła kocięta. Zając kochał spędzać czas z małymi. Gdyby nie siostrzenice, nie wiedziałby, jak by się czuł w sytuacji, w jakiej sam siebie postawił. One jakoś zawsze zajmowały jego głowę, prosząc o przeróżne zabawy. Nauczył ostatnio Kocimiętkę polować na śmieci. Może kiedyś przyjdzie jej nauczyć się tego, ale na prawdziwej, leśnej zwierzynie. Mógł to sobie tłumaczyć przekonywaniem ze strony brata, ale to jednak on sam zdecydował w większej mierze, by z nim iść. Bo wcale nie musiał. Mógł go zostawić i nadal cieszyć się życiem w Klanie Klifu. Może nie zawsze było łatwo czy miło, ale tam się urodził, znał to miejsce. Tutaj nadal spotykał nowe rzeczy.
Zanurkował w śmieciach w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Poprosił Tiramisu, by stał na czatach i w razie co dał mu sygnał, by się wycofali. Po walce z ciasno ugniecionymi worami wreszcie rozerwał jeden z nich. Wypadła z niego brudna mysz. Prawdopodobnie szukała tam jedzenia, jednak na jej nieszczęście nie skończyło się to dla niej dobrze. Zającowi oczy aż się zaświeciły, gdy ją zobaczył. Szybko wziął zdobycz w pysk, trzymając mocno, by jej tylko nie zgubić. Gdy przesuwał kolejne przedmioty łapami, nie mogąc znaleźć nic ciekawego, wyszedł z pudła, czując, że całe jego futro się lepi. Nie był pewien, co dokładnie go pokrywało, jednak miał nadzieję, że uda mu się tego jakoś wyzbyć. Chciał wierzyć również w to, iż nie było to nic trującego. Będzie musiał jakoś to z siebie zmyć.
Idąc dalej w głąb obcej części siedliska, dwaj samotnicy natknęli się na dziwnie pachnący zakątek. Pręgus poczuł nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Co, jeśli nie powinni byli się tu znaleźć? Co, jeśli ktoś zaraz na nich wyskoczy? Zapach zwierzyny mieszał się z wonią ziół, jakiej po prostu nie dało się pomylić z niczym innym. Były wojownik zatrzymał się, stawiając uszy na sztorc. Zaczął rozglądać się wokół, doszukując się wzrokiem jakiegokolwiek ruchu. Poczuł, jak serce przyspiesza mu z niepokoju, gdy do jego nosa napłynął zapach innego kota. Obcego. Nie kojarzył tej woni, martwił się, że mógł to być ktoś należący do grupy, która ich zaatakowała. Zanim dwójka zdążyła się wycofać, z cienia wyszedł nieznajomy. Duży, jednak nie ociężały. Futro miał ciemne, licznie przyprószone siwizną, którą najobficiej rozłożono na jego pysku. Był brudny. Patrzył spokojnie. Zielonooki poruszył wąsami, obserwując każdy najmniejszy ruch nowoprzybyłego. Jakby był przygotowany już na atak z jego strony.
— Zgubiliście się, dzieciaki? — mruknął starszy, przystając kilka kroków od nich. Spozierał to na Tiramisu, to na Trójokiego Zająca. Ciekawe co chodziło mu teraz po głowie? Pręgus poczuł, jak futro jeży mu się na karku. Obcy nie wyglądał na kogoś przyjaznego. Duża ilość blizn na jego ciele, wykrzywione, żółte pazury, a także braki w uzębieniu. Młody Tiramisu podniósł podbródek dumnie, wypinając pierś. Zachowywał się tak, jakby to go w ogóle nie dotyczyło.
— Nie — odparł pewnie, z charakterystyczną dla siebie nutą wyższości. — Idziemy tam, gdzie chcemy.
Kiełbasa prychnął śmiechem.
— Hę? Słyszałem już to. — Przez parę uderzeń serca nadal wpatrywał się w nich badawczo, mierząc od łap, aż po same uszy. Wskazał jedną z nich w kierunku Zająca. — Ty. Jesteś ranny, czuję to z daleka. I wyglądasz źle. — Przeniósł spojrzenie na młodszego. — A ty nosisz pasożyta za uchem. Bardzo ci napęczniał, nie przeszkadza?
Bursztynooki drgnął, jednak ani na moment nie pozwolił sobie na okazanie niepokoju czy dyskomfortu.
— Tak? To nic, czym trzeba się przejmować.
— Mhhmmmmm — mruknął starszy, nie do końca wierząc w słowa kociaka. — Jestem Kiełbasa.
Trójoki Zając uniósł brew, jednak nic nie odpowiedział. Kiełbasa poczęstował go niezbyt przychylnymi słowami. Czy powinien był się oburzyć? Normalnie – pewnie by tak zrobił. Jednak w sytuacji takiej jak ta, nie chciał szukać sobie kolejnych wrogów. Nie słyszał jeszcze o nim, jednak czemu kocur miałby kłamać? Raczej sobie nie żartował. Patrząc to na obcego, to na swoje łapy, podłoże, a także niebo, poruszył wąsami.
— Nie jestem waszym wrogiem — ciągnął samotnik, siadając powolnie. Wreszcie Zając, usłyszawszy te słowa, odłożył mysz u swoich łap.
— Kiełbaso, czy znasz się na ziołach? Czy możesz nam pomóc? Proszę… — powiedział błagalnie, w jego głosie dało się wyczuć czystą desperację. A to wszystko dlatego, że nie wiedział, jak bardzo poważne rany nosił, ani czy kleszcz przypadkiem nie zaszkodzi Tiramisu.
— Nie za darmo. Jeśli chcecie pomocy, bym pozbył się robactwa, to musicie mi coś przynieść. Coś do jedzenia, najlepiej świeżego i utytego. — Przerwał na moment, spoglądając im prosto w oczy. — To uczciwa wymiana. Wy wyzdrowiejecie, a ja będę najedzony.
Wojownik wciągnął powietrze, zatrzymując je na parę uderzeń serca w płucach. Musiał podjąć decyzje i to najlepiej jak najszybciej. Miał wrażenie, że gdy tylko Królik się o tym dowie, nazwie go ogromnym mysim móżdżkiem. Jednak nie chciał ryzykować dalej, rana mogła zamienić się w coś gorszego, nie chciał się z nią na razie żegnać.
— Czy to się nada? — zapytał, przysuwając do staruszka mysz. Ten schylił się, wąchając ją. Uśmiechnął się delikatnie.
— Mogłeś bardziej się postarać, ale w porządku. Niech będzie. Chodźcie tu. — Wstał ze swojego miejsca, po czym nakazał im ruchem ogona przysiąść obok. Najpierw zajął się Tiramisu, któremu uprzednio Zając polecił, by nie marudził i dał sobie pomóc. Kiełbasa najpierw wyjął kleszcza, przykładając do niego mech nasączony mysią żółcią. Bardzo śmierdziała. Zając nie wiedział, jak wytrzymywali taki smród. Niedługo po zrobieniu tego, pasożyt odpadł, a zmiażdżony łapą, pękł, zostawiając po sobie plamę. Tiramisu burknął coś pod nosem niezrozumiale. Następnie, zbierając bulwę o zielonych liściach, pikantny zapach uderzył w nozdrza pręgusa, zmuszając go do skrzywienia się. Kiełbasa polecił mu wytarzać się w nim, a gdy tylko tak zrobił, samotnik nałożył na ranę swego rodzaju papkę, która miała zapobiec infekcji. Zielonooki zaufał starszemu, mimo że widzieli się po raz pierwszy. Powstrzymał się od odruchu, by ją wylizać. Gdy tylko skończył, kremus poczuł ulgę, której potrzebował. Westchnął cicho, dziękując mu za pomoc.
Trójoki Zając pochylił głowę przed samotnikiem, czując ogromną wdzięczność.
— Do zobaczenia, jeszcze raz dziękujemy — mruknął w stronę starszego, posyłając mu uśmiech. Ten odwzajemnił go, ukazując swoje połamane zęby.
Wyleczeni: Trójoki Zając, Tiramisu
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkęW Klanie Klifu
Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?W Klanie Nocy
Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.
W Klanie Wilka
Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).
W Owocowym Lesie
Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zajęcza Łapa (KK). Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zajęcza Łapa (KK). Pokaż wszystkie posty
14 września 2025
09 września 2025
Od Trójokiego Zająca
— Króliczku, spojrzysz na małe? Ucieszą się, uwielbiają spędzać z tobą czas — powiedziała Dyniowa Skórka odrobinę tak, jakby chciała wymusić na nim zgodzenie się, spozierając na swojego partnera. Prawdopodobnie potrzebowała odpocząć, kłębuszki wiecznie czegoś od niej chciały, ale to było normalne. Kociaków zawsze było wszędzie pełno, nawet jeśli była tylko ich dwójka. Pręgus pokręcił głową z żalem, liżąc ją po głowie w ramach przeprosin.
— Zajączku, zajmiesz się nimi chwilę? Umieram z głodu, muszę coś nam znaleźć. — Brat miauknął mu do ucha. — Przykro mi, pójdę dla nas coś znaleźć do jedzenia. Może później — mruknął Królik, już tak, by obydwaj mogli go usłyszeć. Zając w odpowiedzi pokiwał głową, a zielone ślepka momentami padły na niego.
— Trójoki Zającu, czy nauczysz mnie polować? Proszę, proszę! — wypiszczało kocię, skacząc wokół swojego wujka. — Chcę umieć polować tak, jak robiliście to wy w klanie. Ty, tata i mama! — dodała, mrugając. Kocur zerknął na młodą z uśmiechem na kufie. Sporo rzeczy się zadziało w ciągu paru uderzeń serca. Ciężko było się momentami połapać. Całe szczęście, że zielonooki nie był teraz rozkojarzony, bo by mu większość umknęła. Nie zwlekając długo, pokiwał głową ponownie, a kotka zauważywszy taką reakcję, uśmiechnęła się szeroko. W oczach wymalowała się determinacja, ale i pojawiały się pierwsze objawy niecierpliwości.
— Oczywiście, tylko znajdźmy może coś, na czym mogłabyś potrenować. Maku, czy też byś chciała? — zapytał, patrząc w kierunku drugiej kotki. Ona w odpowiedzi zwinęła się na posłaniu w kulkę, kontynuując drzemkę. Nie będzie jej zatem budził. Nie było sensu, mogli się pouczyć innym razem. Teraz niech się skupi na Kocimiętce.
Dyniowa Skórka czuwała tuż obok, uszy miała postawione, a oczy zamknięte. Jej córka wtuliła się w brzuch kotki, ugniatając go łapkami. Mruczała cichutko. Królicza Ułuda wyszedł zapolować, a jemu kazał spojrzeć na Kocimiętke, która teraz z niecierpliwością poruszała ogonkiem, świdrując wzrokiem wuja. Zastrzygł wąsami, rozglądając się czujnie.
Wreszcie dostrzegł przedmiot – mała, srebrzysta puszka. Powinna się nadać, musiał tylko zajrzeć czy przypadkiem nie ma żadnych ostrych części. Nie chciał w końcu, by siostrzenicy stało się coś złego. Miał świadomość, jak ostre potrafiły być te rzeczy. Skaleczenie się nimi tak potwornie bolało! A nie było u nich kota, który potrafiłby coś identycznego opatrzyć. Obwąchał przedmiot z ostrożnością, dotykając parę razy łapą, gdy wreszcie wziął go do pyska i położył jakąś odległość od malutkiej. Nie powinna siebie nim uszkodzić. Odchrząknął, odzyskując jej pełną uwagę.
— W porządku! Możemy zaczynać — mruknął, podchodząc do koteczki. — Musisz przybrać pozycję myśliwską. Naśladuj mnie jak możesz — dodał, starając się odtworzyć to, czego go nauczono jak jeszcze szkolił się pod czujnym okiem Mysiego Postrachu. Miał o tyle łatwo, że dzięki krótkiemu ogonowi nie musiał się martwić tym, że odstraszy latającą kitą swoją zwierzynę. — Musisz sporą część czasu liczyć na szczęście. Przez to jak jaskrawe futra mamy, czasami zwierzyna jest w stanie nas wypatrzeć. Dlatego musimy robić co w naszej mocy, by… — tłumaczył Zając, a Kocimiętka nie słuchając go długo, paroma susami doskoczyła do małej rzeczy. Głośny brzdęk rozniósł się po uliczce, puszka uderzyła o jedną ze ścian z łomotem. Malutka trącała ją jeszcze łapą, zanim nie straciła w niej całego zainteresowania.
— To się nie nada! Ja potrzebuję czegoś żywego, jak mam polować na to? Zawsze mam gwarantowaną wygraną, to żadna zabawa — zaczęła marudzić z wyraźnym niezadowoleniem na pyszczku. Trójoki Zając zmarszczył nos, jednak szybko się otrząsnął, przybierając bardziej neutralny wyraz pyska.
— Owszem, zaczynamy z czymś takim, byś się nie zraziła od razu, że ci wszystko ucieka. Bo prawdziwa zwierzyna jest naprawdę szybka i to niekiedy kwestia paru uderzeń serca. Pozycja myśliwska też jest niesamowicie ważna, bez niej możesz popsuć sobie polowanie już na starcie — wytłumaczył, mając nadzieję, iż tym razem kocię go słucha. Młoda była zapatrzona w jeden punkt, nie rwąc od niego swej uwagi. Kocur westchnął cicho pod nosem, jak miał ją czegokolwiek nauczyć jak wiecznie się wszystkim rozpraszała? Może przyjdzie im to z czasem, zresztą na razie nie zapowiada się na to, by wracali do klanu. Kocimiętka wystawiła język, a zielonooki podążył ślepiami za jej oczkami. Patrzyła sobie na inny przedmiot, też jakiś odpadek, ale może by na niego lepiej było zapolować? Zamyślił się na chwilę, zastanawiając się jak jej to przedstawić, żeby nie znudziło jej to tak szybciutko. Od boku mogli wyglądać zabawnie, obydwaj patrzyli na jakiś brudny miękki przedmiot. Samotnik wstał wreszcie i podszedłszy do niego, podniósł go, starając się nie poczuć tego nieprzyjemnego smaku. Położył go przed kotką, która pokręciła łebkiem, by wyzbyć się zapatrzenia. Teraz jej oczęta skupione były na nowej rzeczy.
— Co to jest? — zapytała, nie spuszczając z niej wzroku. — Możemy na nią zapolować? Będzie lepsza? — dodała szybko, już podnosząc ją łapką. — Uda się w ogóle? — dopytała na sam koniec, czekając na odpowiedź. Czy będzie jej się chciało, a może zrezygnuje już przed startem?
— Tak, nada się. Nie wiem jak dokładnie mówią na to dwunożni i miejscowi, ale zrobimy teraz inaczej, tylko mnie słuchaj, dobra? — polecił, bo bez tego nie zajdą nigdzie, nie wiedział czy w ogóle zaczną. Gdy koteczka zgodziła się, nie czekał ani chwili dłużej. — Więc tak – musisz przybrać pozycję myśliwską, normalnie przed tym kazałbym ci wyostrzyć zmysły i polegać na węchu, potem powiedzieć mi co czujesz, ale tutaj czujemy tylko smród, bo nie jesteśmy u siebie — przedstawił, nadal jako tako miał jej uwagę.
— Szkoda, że nie mogę tego zrobić tak, jak wy w lesie — powiedziała cichutko i tak węsząc. Skrzywiła się, gdy nieprzyjemna woń napłynęła jej do nosa.
— Niestety, ale może już niedługo — odpowiedział jej kocur z błyskiem w oku. Z nadzieją – może próbował przekonać nie tylko ją, a też siebie. — Dobrze, zatem odsuń się trochę, przybierz pozycję myśliwską i czekaj tam na mnie, będę musiał skorygować czy dobrze stoisz, żebyś sobie nie zrobiła krzywdy, ani nie oblała już pierwszego “polowania”. Gdy koteczka zrobiła tak, jak polecił, o dziwo, to podszedł do niej. Były rzeczy do poprawki, jednak nie chciał jej już o tym ględzić, przy następnym razie wytłumaczy to lepiej, miała strasznie małą podzielność uwagi. Nie mógł zmarnować ani chwili. Wrócił do szmatki, siadając obok. — Zbliż się trochę i patrz, czy nie masz żadnych gałązek ani nic przed sobą, co by mogło zdradzić twoje położenie dźwiękiem. Jeśli tylko wejdziesz na jedną z nich, to zwierzyna najczęściej ucieka, co dla ciebie, jako myśliwego, jest czymś okropnym, bo nie zostaliśmy stworzeni do latania czy gonienia za królikami, które mają długie oraz sprawne nogi. My polujemy na mniejsze gryzonie. One też są szybkie oraz niesamowicie czujne, dlatego kluczowym jest wyczucie, kiedy na nie skoczyć, by jednym ciosem je zabić. Jeśli nie uda nam się, to prędziutko wracają do nory, a my zostajemy z niczym.
Specjalnie nie powiedział o ptakach, z jakiegoś powodu nie chciał narzucać jej tego, czego trzymał się dla Kukułki. Twierdził, że każdy powinien wybrać sam, chociaż było mu szkoda każdego pierzastego stworzenia na stercie. Pokręcił głową, polowali tu na śmieci, a nie na prawdziwą zwierzynę.
— Przepraszam, Kocimiętko, wiem że to trochę dużo, za bardzo się rozgaduję dzisiaj. Próbuj, ale utrudnię ci to, byś się nie nudziła.
Gdy młoda usłyszała te słowa, w jej oczkach na nowo zawirowały iskierki ekscytacji.
Poruszyła wąsami i zbliżywszy się wystarczająco, susami znalazła się obok kocura, próbując dorwać szmatkę. Może i nie zrobiła tego tak, jak on od niej chciał, ale nie szkodzi. Wojownik starał się naśladować zachowanie zwierzyny, ale też ułatwiając jej to delikatnie, by nie zraziła się tak szybko. Mógł być z siebie dumny, małej spodobało się to dużo bardziej, niż puszka, z jaką miała do czynienia wcześniej. A duma mogła przyjść, bo gdy tylko udało się ją wreszcie złapać, zapiszczała głośno z radości i nie zastanawiając się długo, pobiegła do Dyni i Mak, by się im pochwalić.
— Zajączku, zajmiesz się nimi chwilę? Umieram z głodu, muszę coś nam znaleźć. — Brat miauknął mu do ucha. — Przykro mi, pójdę dla nas coś znaleźć do jedzenia. Może później — mruknął Królik, już tak, by obydwaj mogli go usłyszeć. Zając w odpowiedzi pokiwał głową, a zielone ślepka momentami padły na niego.
— Trójoki Zającu, czy nauczysz mnie polować? Proszę, proszę! — wypiszczało kocię, skacząc wokół swojego wujka. — Chcę umieć polować tak, jak robiliście to wy w klanie. Ty, tata i mama! — dodała, mrugając. Kocur zerknął na młodą z uśmiechem na kufie. Sporo rzeczy się zadziało w ciągu paru uderzeń serca. Ciężko było się momentami połapać. Całe szczęście, że zielonooki nie był teraz rozkojarzony, bo by mu większość umknęła. Nie zwlekając długo, pokiwał głową ponownie, a kotka zauważywszy taką reakcję, uśmiechnęła się szeroko. W oczach wymalowała się determinacja, ale i pojawiały się pierwsze objawy niecierpliwości.
— Oczywiście, tylko znajdźmy może coś, na czym mogłabyś potrenować. Maku, czy też byś chciała? — zapytał, patrząc w kierunku drugiej kotki. Ona w odpowiedzi zwinęła się na posłaniu w kulkę, kontynuując drzemkę. Nie będzie jej zatem budził. Nie było sensu, mogli się pouczyć innym razem. Teraz niech się skupi na Kocimiętce.
Dyniowa Skórka czuwała tuż obok, uszy miała postawione, a oczy zamknięte. Jej córka wtuliła się w brzuch kotki, ugniatając go łapkami. Mruczała cichutko. Królicza Ułuda wyszedł zapolować, a jemu kazał spojrzeć na Kocimiętke, która teraz z niecierpliwością poruszała ogonkiem, świdrując wzrokiem wuja. Zastrzygł wąsami, rozglądając się czujnie.
Wreszcie dostrzegł przedmiot – mała, srebrzysta puszka. Powinna się nadać, musiał tylko zajrzeć czy przypadkiem nie ma żadnych ostrych części. Nie chciał w końcu, by siostrzenicy stało się coś złego. Miał świadomość, jak ostre potrafiły być te rzeczy. Skaleczenie się nimi tak potwornie bolało! A nie było u nich kota, który potrafiłby coś identycznego opatrzyć. Obwąchał przedmiot z ostrożnością, dotykając parę razy łapą, gdy wreszcie wziął go do pyska i położył jakąś odległość od malutkiej. Nie powinna siebie nim uszkodzić. Odchrząknął, odzyskując jej pełną uwagę.
— W porządku! Możemy zaczynać — mruknął, podchodząc do koteczki. — Musisz przybrać pozycję myśliwską. Naśladuj mnie jak możesz — dodał, starając się odtworzyć to, czego go nauczono jak jeszcze szkolił się pod czujnym okiem Mysiego Postrachu. Miał o tyle łatwo, że dzięki krótkiemu ogonowi nie musiał się martwić tym, że odstraszy latającą kitą swoją zwierzynę. — Musisz sporą część czasu liczyć na szczęście. Przez to jak jaskrawe futra mamy, czasami zwierzyna jest w stanie nas wypatrzeć. Dlatego musimy robić co w naszej mocy, by… — tłumaczył Zając, a Kocimiętka nie słuchając go długo, paroma susami doskoczyła do małej rzeczy. Głośny brzdęk rozniósł się po uliczce, puszka uderzyła o jedną ze ścian z łomotem. Malutka trącała ją jeszcze łapą, zanim nie straciła w niej całego zainteresowania.
— To się nie nada! Ja potrzebuję czegoś żywego, jak mam polować na to? Zawsze mam gwarantowaną wygraną, to żadna zabawa — zaczęła marudzić z wyraźnym niezadowoleniem na pyszczku. Trójoki Zając zmarszczył nos, jednak szybko się otrząsnął, przybierając bardziej neutralny wyraz pyska.
— Owszem, zaczynamy z czymś takim, byś się nie zraziła od razu, że ci wszystko ucieka. Bo prawdziwa zwierzyna jest naprawdę szybka i to niekiedy kwestia paru uderzeń serca. Pozycja myśliwska też jest niesamowicie ważna, bez niej możesz popsuć sobie polowanie już na starcie — wytłumaczył, mając nadzieję, iż tym razem kocię go słucha. Młoda była zapatrzona w jeden punkt, nie rwąc od niego swej uwagi. Kocur westchnął cicho pod nosem, jak miał ją czegokolwiek nauczyć jak wiecznie się wszystkim rozpraszała? Może przyjdzie im to z czasem, zresztą na razie nie zapowiada się na to, by wracali do klanu. Kocimiętka wystawiła język, a zielonooki podążył ślepiami za jej oczkami. Patrzyła sobie na inny przedmiot, też jakiś odpadek, ale może by na niego lepiej było zapolować? Zamyślił się na chwilę, zastanawiając się jak jej to przedstawić, żeby nie znudziło jej to tak szybciutko. Od boku mogli wyglądać zabawnie, obydwaj patrzyli na jakiś brudny miękki przedmiot. Samotnik wstał wreszcie i podszedłszy do niego, podniósł go, starając się nie poczuć tego nieprzyjemnego smaku. Położył go przed kotką, która pokręciła łebkiem, by wyzbyć się zapatrzenia. Teraz jej oczęta skupione były na nowej rzeczy.
— Co to jest? — zapytała, nie spuszczając z niej wzroku. — Możemy na nią zapolować? Będzie lepsza? — dodała szybko, już podnosząc ją łapką. — Uda się w ogóle? — dopytała na sam koniec, czekając na odpowiedź. Czy będzie jej się chciało, a może zrezygnuje już przed startem?
— Tak, nada się. Nie wiem jak dokładnie mówią na to dwunożni i miejscowi, ale zrobimy teraz inaczej, tylko mnie słuchaj, dobra? — polecił, bo bez tego nie zajdą nigdzie, nie wiedział czy w ogóle zaczną. Gdy koteczka zgodziła się, nie czekał ani chwili dłużej. — Więc tak – musisz przybrać pozycję myśliwską, normalnie przed tym kazałbym ci wyostrzyć zmysły i polegać na węchu, potem powiedzieć mi co czujesz, ale tutaj czujemy tylko smród, bo nie jesteśmy u siebie — przedstawił, nadal jako tako miał jej uwagę.
— Szkoda, że nie mogę tego zrobić tak, jak wy w lesie — powiedziała cichutko i tak węsząc. Skrzywiła się, gdy nieprzyjemna woń napłynęła jej do nosa.
— Niestety, ale może już niedługo — odpowiedział jej kocur z błyskiem w oku. Z nadzieją – może próbował przekonać nie tylko ją, a też siebie. — Dobrze, zatem odsuń się trochę, przybierz pozycję myśliwską i czekaj tam na mnie, będę musiał skorygować czy dobrze stoisz, żebyś sobie nie zrobiła krzywdy, ani nie oblała już pierwszego “polowania”. Gdy koteczka zrobiła tak, jak polecił, o dziwo, to podszedł do niej. Były rzeczy do poprawki, jednak nie chciał jej już o tym ględzić, przy następnym razie wytłumaczy to lepiej, miała strasznie małą podzielność uwagi. Nie mógł zmarnować ani chwili. Wrócił do szmatki, siadając obok. — Zbliż się trochę i patrz, czy nie masz żadnych gałązek ani nic przed sobą, co by mogło zdradzić twoje położenie dźwiękiem. Jeśli tylko wejdziesz na jedną z nich, to zwierzyna najczęściej ucieka, co dla ciebie, jako myśliwego, jest czymś okropnym, bo nie zostaliśmy stworzeni do latania czy gonienia za królikami, które mają długie oraz sprawne nogi. My polujemy na mniejsze gryzonie. One też są szybkie oraz niesamowicie czujne, dlatego kluczowym jest wyczucie, kiedy na nie skoczyć, by jednym ciosem je zabić. Jeśli nie uda nam się, to prędziutko wracają do nory, a my zostajemy z niczym.
Specjalnie nie powiedział o ptakach, z jakiegoś powodu nie chciał narzucać jej tego, czego trzymał się dla Kukułki. Twierdził, że każdy powinien wybrać sam, chociaż było mu szkoda każdego pierzastego stworzenia na stercie. Pokręcił głową, polowali tu na śmieci, a nie na prawdziwą zwierzynę.
— Przepraszam, Kocimiętko, wiem że to trochę dużo, za bardzo się rozgaduję dzisiaj. Próbuj, ale utrudnię ci to, byś się nie nudziła.
Gdy młoda usłyszała te słowa, w jej oczkach na nowo zawirowały iskierki ekscytacji.
Poruszyła wąsami i zbliżywszy się wystarczająco, susami znalazła się obok kocura, próbując dorwać szmatkę. Może i nie zrobiła tego tak, jak on od niej chciał, ale nie szkodzi. Wojownik starał się naśladować zachowanie zwierzyny, ale też ułatwiając jej to delikatnie, by nie zraziła się tak szybko. Mógł być z siebie dumny, małej spodobało się to dużo bardziej, niż puszka, z jaką miała do czynienia wcześniej. A duma mogła przyjść, bo gdy tylko udało się ją wreszcie złapać, zapiszczała głośno z radości i nie zastanawiając się długo, pobiegła do Dyni i Mak, by się im pochwalić.
30 sierpnia 2025
Od Trójokiego Zająca CD. Króliczej Ułudy
Podczas podróży
Kocur stawiał łapy pewnie, śnieg pod jego poduszkami topił się, odbierając od wojownika ciepło garściami. Z pyska wydobywała się ciepła para, którą prędko porywały podmuchy. Wiatr mierzwił futro trzem kotom, wędrującym w ciszy. Trójoki Zając patrzył przed siebie ze zmartwionym, ale i poważnym wyrazem pyska. Nie był pewien, czy dobrze idzie. Prowadził ich, a przecież nawet nie miał aż tak dobrze wydrążonej ścieżki w pamięci. Poruszył wąsami, spoglądając na brata. Patrzył wtedy na Dynię jakby równie niepewny. Westchnął cicho, czując, jak w sercu narasta mu ciężar, jakiego nie potrafił się wyzbyć. Miał ochotę zatrzymać się tu, blisko Drogi Grzmotu i przestać się starać. Jednak wiedział, że nie mógł. Nie miał teraz czasu na rozpaczanie, musieli znaleźć bezpieczne miejsce. Było zimno, wraz z zachodem słońca temperatura spadała niebezpiecznie, wbijając im swe mroźne pazury w futra. Smród Drogi Grzmotu uderzył do nosów uciekinierów, zmuszając do skrzywienia się. Był tak intensywny i nieprzyjemny, Trójoki Zając miał ochotę wypluć całą ślinę z pyska, byleby tylko się go pozbyć, by mu nie drapało gardła. Świecące oczy potworów w oddali wyglądały jak małe jasne punkciki, jarzące się intensywnie. Gdy zbliżyli się odrobinę, Zając ruchem szyi poprosił ich, by się nie zbliżali bardziej, niż to konieczne. Chwilę temu przejechała tędy warcząca istota. Nawet jeśli nie widzieli żadnej w oddali, lepiej było upewnić się, że mogą przejść bezpiecznie. Czarne podłoże biegło wzdłuż licznych siedlisk, rozciągając się niezwykle. Rozejrzał się na boki raz jeszcze - nie dostrzegł żadnego z potworów. Wyciągnął łapę, delikatnie dotykając nią chropowatej powierzchni. Nie przychodziło żadne drżenie, przynajmniej nie teraz. Spojrzał na towarzyszy, którzy czekali na jego znak z napiętymi mięśniami.
— Teraz! — krzyknął, po czym wskoczył na drogę, mając nadzieję, że brat wraz z Dynią biegli tuż za nim. Dudnienie łap rozniosło się cichym echem jakby pożartym z łatwością przez drzewa rosnące nieopodal. Szumiało mu w uszach do takiego stopnia, że aż zaczęły go boleć. Wrzask potwora nasilał się z każdym krokiem gdzieś z boku. Bał się, że nie uda im się przejść przez drogę, że zostanie z nich miazga. Paroma susami przedarli się przez czarne pasmo, o mało nie wpadając pod szpony potwora. Oślepiające światło uderzyło im po oczach, wprawiając w zadyszkę. Wybiegli na trawę po drugiej stronie, Zając niecelowo zrobił fikołka, lądując na plecach. Spojrzał w niebo z tęsknotą. Pokręcił głową, chcąc się "ocknąć". Powinien się cieszyć, w końcu przeżyli to. Wiatr mierzwił mu futro na piersi, łaskocząc w brodę. To było trudne. Coś w nim po prostu nie pozwalało mu na taką radość. Po tym, czego się dowiedział, nie potrafił ot tak zachowywać się tak, jakby nigdy nie znał Kukułki. Czy wojowniczka naprawdę go nie chciała…? Nawet mimo tamtej sceny, naprawdę trudno było mu sobie ją odpuścić. Nie potrafił wyzbyć się wszystkiego tego, co czuł wobec niej. Decyzja o ucieczce była nagła, powoli zaczynało narastać w nim poczucie winy. Dlaczego nie chciała go znać? Czy gdyby został, to dałby radę to z nią wyjaśnić?
Podróż minęła w milczeniu. Trójoki Zając szedł na prowadzeniu, starannie wyznaczając drogę, którą wyobrażał sobie, że podążała Pacynka. Za nim ramię w ramię maszerowali Królicza Ułuda i Dyniowa Skórka. Szli długo i powoli, dostosowując tempo do trudnych warunków pogodowych i robiąc przemyślane przerwy, by nie stracić sił zbyt szybko. W tym wszystkim rozmów między nimi było niewiele. Raczej porozumiewali się cichymi mruknięciami i burknięciami, które miały zastąpić słowa. Każdy był pogrążony we własnych myślach, a napięcie między nimi unosiło się jak mgła o poranku.
W końcu przed ich oczami zaczęły wyłaniać się kontury budynków – szare, wysokie, niezbyt zachęcające nowych mieszkańców. Bursztynowooki podniósł głowę wyżej i poczuł, jak w jego sercu żarzy się iskierka nadziei.
— Ej! Jesteśmy już niedaleko! — ogłosił z entuzjazmem, choć wiedział, że wszyscy już to dostrzegli. Zielonooki spojrzał za siebie, uśmiechając się słabo do brata. — Wreszcie będziemy mogli zacząć życie na nowo — kontynuował, próbując ukryć napięcie i dodać otuchy innym. — Jak nastroje? Dyniowa Skórko? Trójoki Zającu? — zapytał, spoglądając na nich kolejno. Odpowiedzi jednak nie nadeszły. Oboje pozostali w milczeniu, niechętni do takich lekkich rozmów po ciężkiej i długiej drodze. Kremowy ugryzł się w język i do końca wędrówki milczał, starając się nie narzucać. Gdy przekroczyli granice miasta, od razu poczuli przyjemne ciepło bijące od ogrzanych budynków. Przeszli kawałek, ostrożnie omijając ciekawskie spojrzenia dwunożnych i ryki ich hałaśliwych potworów. W końcu skręcili w jedną z wąskich uliczek. Na jej końcu stało duże, zgniłozielone pudło – śmietnik. Tu na betonowej posadzce było względnie czysto, bez błota i chlapy, którą można było zobaczyć na głównych ulicach. Królicza Ułuda dorównał kroku swojemu bratu i z lekkim westchnieniem mruknął:
— Myślę, że możemy tu odpocząć. — Wszyscy trzej zatrzymali się w ciszy. — Powinniście pójść spać. To ja was w to wszystko wpakowałem, jestem w stanie się poświęcić, czuwając nad wami. W razie zagrożenia was wybudzę, dobrze?
Zając usadowił się w wybranym miejscu, kiwając głową. Ziewnął cicho. Z trudem ułożył łapę na pysku, jakby chcąc się odgrodzić w ten sposób od całego świata. Chwilę później Dynia usiadła nieopodal, patrząc na Królika. Oddech zielonookiego zaczął się wyrównywać, bok mu opadał, a potem podnosił się niespokojnie, nie spotkają go dzisiaj słodkie sny.
Świt nie przyniósł Klifiakom ulgi. Zając całą noc przewracał się z boku na bok, mamrocząc coś pod nosem. Wstał potwornie niewyspany i obolały, nieprzyzwyczajony do takich warunków. Zatęsknił za gniazdami, jakie mieli uplecione w klanach. Może mogliby i tutaj takie utworzyć…? Z pewnością byłoby im wygodniej. Będzie musiał się rozejrzeć za czymkolwiek, co by tylko się nadawało do posłania. Jakieś piórka, miękka trawa, mech albo nawet i paprocie, co tylko tu przyjdzie im posiąść. Hałas potworów, niezrozumiałe krzyki dwunożnych oraz szczekanie psów wypełniło powietrze, stawiając wszystkie trzy koty na łapy. Królik spojrzał na brata, tak, jakby tylko czekał, aż się obudzi.
— Chodźmy coś upolować. Dynio, za niedługo wrócimy — mruknął, pomagając bratu wstać. Zając otrzepał się z drobinek, jakie zdążyły się do niego przyczepić. Ziewnął przeciągle, dopiero teraz orientując się, jak głośno burczało mu w brzuchu. Oczy kleiły mu się, mógłby przespać cały dzień. Kotka pokiwała głową, oby tylko nikt tu nie przyszedł na czas ich nieobecności.
Szli obok siebie, rozglądając się od czasu do czasu. Całe to siedlisko wyglądało dziwnie, Zając nie rozumiał, jak dwunożni mogli tu mieszkać. Zresztą cali dwunożni byli dziwni, może takie warunki im odpowiadały. Lepiej tak, niż żeby mieli niszczyć im tereny klanu. Zaczynał już powoli tęsknić również za ciepłą, świeżo upolowaną zwierzyną leśną. Nagle, jak na zawołanie, do jego nosa napłynął słodki, nieznany dotąd zapach. Co to mogło być?
— Króliczku, też to czujesz? — zapytał, patrząc na brata. Bursztynooki pokiwał głową. Ruszyli w kierunku woni, pozwalając jej siebie prowadzić. Skręciwszy parę alejek, wreszcie odkryli co to takiego – masa różnych przedmiotów leżała rozłożona na podłożu, obok nich znalazło się parę ptaków, które z chciwością połykały, co tylko mogły, odganiając inne osobniki swojego gatunku, skrzecząc przy tym złowrogo. Zając skoczył w ich kierunku, strasząc parę z nich. Miał ochotę złapać jednego, ale potem przypomniał sobie słowa Kukułki - nie mógł tego zrobić, w końcu to były ptaki. Królik spojrzał na niego z dezorientacją, jakby nie mógł pojąć, dlaczego brat po prostu nie upolował jednej ze wron. Mogliby się nią posilić i pewnie wyszłoby im to na dobre, lepsze niż to, co obecnie widzieli przed sobą.
— Co ty wyprawiasz? Wiesz, na ile by nam starczyła taka wrona? — syknął Króliczek, po czym wygładził futro na karku, jakby zrozumiał, dlaczego brat tak postąpił. Może Zając sobie to tylko uroił, czy Króliczek naprawdę to rozumiał? Mówił mu o tym, czego się dowiedział od klifiaczki?
— Sam nie wiem… wiesz, od dawna nie polowałem na ptaki — miauknął zielonooki, spozierając na braciszka z lekkim zmieszaniem. Nie bez powodu tak postępował, szanował to, w co wierzyła Kukułka. Sam też chciał być tego częścią. Nagle jego uszy stanęły czujnie, a wzrokiem zaczął szukać czegoś, co go zaniepokoiło. Wydawało się, że Króliczek robił tak samo. Przybrali postawę defensywną, a w uszach rozbrzmiewały im kroki – nie były to kroki pojedynczego kota. Było ich więcej, szli prosto na nich.
Z mroku najbliższego zaułka wysunęła się smukła sylwetka; kotka o oczach błyszczących niczym brązowe płomyki. Ogon miała uniesiony wysoko, zuchwale, jakby urodziła się na tych terenach i miała pewność o swojej wygranej, już na starcie.
— No proszę... kto nam się tu pałęta po terenie — zamiauknęła Betelgeza, a w jej głosie mieszała się nieprzyjemna ciekawość z udawaną pewnością siebie. Chwilę potem z ciemności wynurzyły się kolejne sylwetki; Izyda, pedantycznie gładząc futro przy uchu, Bluszcz rozglądający się wszędzie naraz i trajkoczący coś pod nosem, a wreszcie Klamerka; ten pojawił się z boku, jakby wyłonił się z powietrza.
Królik i Zając napięli mięśnie. Nie byli witani gościnnie, dało się to wyczuć od razu i nie dało się tego podać w wątpliwość. W zasadzie czego innego oczekiwali na obcych terenach? To już nie były Klany, w których każdy miał przydzielony swój zakątek, o który walczył. Tutaj każdy żył tak, jak mu się podobało; też pewnie były tereny i niczego nieświadomi bracia przekroczyli jeden z nich, podkradając się do zwierzyny obcych kotów. Zając poruszył zakręconymi wąsami. Mierzył wzrokiem obcych, jeżąc futro na karku i wzdłuż kręgosłupa. Nastroszył swój ogon, który wyglądał teraz niczym puchata kulka.
— To nasz kąt. Nasze żarcie. — Izyda odezwała się melodyjnie, ale jej spojrzenie było niezwykle chłodne. — A wy? Wyglądacie, jakbyście zabłądzili — zaśmiała się szyderczo, patrząc dwójce prosto w oczy, rezygnując ze swojego rozpromienienia jak na zawołanie.
Bluszcz zrobił krok naprzód, jakby chciał rozdzielić dwie strony. Wyglądał z nimi niczym kocię we mgle, dlaczego działał z takimi kotami, skoro nie zamierzał im pomagać, a wręcz utrudniał im całą sprawę? Dla dawnych klanowiczów było to nawet na łapę, jednak... Nie czekając długo, Betelgeza już zagrodziła mu drogę ogonem, jakby nie chcąc dopuścić do identycznej sytuacji.
— Przepędźcie ich, inaczej pomyślą, że każdy tu może grzebać w naszych zapasach — prychnęła z udawaną powagą, choć w oczach błyszczała ekscytacja. Zając wypatrzył ją, przechylając głowę na bok.
O co im wszystkim chodziło? Dlaczego musieli teraz... tak nagle...? Klifiak skrzywił się, patrząc ze skonfundowaniem na obcą kotkę. Zanim Zając zdążył odpowiedzieć, Klamerka wyskoczył jak cień i uderzył go w bark sprytnie, przewracając wprost w rozsypane resztki jedzenia. Pręgus upadł ciężko, czując, że wyjdzie z tego cały poobijany. Nieprzyjemny materiał dźgał go w żebra, gdy próbował wstać po takim odrzuceniu. Na łbie leżał mu jakiś niezidentyfikowany przedmiot, a futro umazane było w jakichś resztkach. Skrzywił się, wyglądał teraz i pachniał obrzydliwie. Jakim cudem przyszło obcemu to z taką łatwością? Ileż siły on musiał mieć? Pazury zgrzytnęły o beton nieprzyjemnie, pozostawiając lekki ślad, a futra nastroszyły się jak żywe płomienie. Wąska uliczka stała się ich najgorszym miejscem, już na otwartej przestrzeni byłoby lepiej. Zając syknął, próbując podnieść się z rozsypanych odpadów. Pył przykleił mu się do futra, a żebra bolały przy każdym ruchu. Mimo to uniósł głowę z determinacją, patrząc w stronę obcych kotów.
— Nie szukamy zwady... — wydyszał ochryple, otrzepując bark. — Wystarczyło powiedzieć, a odeszlibyśmy.
Jedna z samotniczek usłyszawszy te słowa, prychnęła i uniosła ogon nawet wyżej, spojrzenie miała roziskrzone złośliwością. Pierś wypiętą dumnie, brodę również trochę wyżej. Strzepnęła z irytacją uchem.
— Odeszlibyście? Takim jak wy nie można ufać, wykorzystalibyście chwilę naszej nieuwagi, już to zresztą zrobiliście — powiedziała z przekonaniem, patrząc teraz na ich zapasy, które dwójka braci naruszyła, lecz nie zdążyła nic z niej nawet wybrać.
Królik doskoczył bliżej, ustawiając się między bratem a gangiem. Ogon podniósł, a oczy lśniły wyzywająco. Ukazał im kły złowrogo, zginając grzbiet w idealny łuk.
— Zostawcie go. Jeśli ktoś chce się bić, to niech spróbuje ze mną! — Zając patrzył na niego z niepewnością, nie wiedząc, czy aby na pewno było to dobrym pomysłem ze strony bursztynowookiego. Doceniał chęć pomocy, jednak przy takiej ilości kotów mogło być to ryzykowne. Nie chciał go stracić...
Na te słowa Klamerka zrobił pół kroku naprzód. Jego źrenice zwęziły się w szparki niczym takie cieniutkie sosnowe igły.
— To spróbuję — wypluł z siebie niby obojętnie, świdrując spojrzeniem Króliczka. Nie czekając na odpowiedź, rzucił się naprzód. Pazury zahaczyły o sierść, wyrywając kolejną kępkę, posyłając ją w powietrze. Zając z trudem uskoczył w bok, czując powiew ciosu tuż przy futrze. Brązowooka wpadła za nim z roziskrzonymi oczami, wrzeszcząc z dziką radością, jakby sama walka była dla niej największą przyjemnością.
Bluszcz podskakiwał nerwowo obok, kręcąc głową i trajkocząc coś niezrozumiale:
— Nie, nie, nie tak! Nie trzeba, nie trzeba...! — mimo starań kocura, nikt nie zwracał na niego uwagi. W obliczu takiego zagrożenia mamrotanie coś pod nosem również nie należało do najlepszych z decyzji. Zając robił co w jego mocy, by się przypadkiem nie potknąć o samotnika. Izyda westchnęła przeciągle, poprawiając łapą futro przy uchu, jakby cała ta bijatyka ją nużyła. Ale jej spojrzenie pozostawało czujne i ostre. Uliczka zatrzęsła się od wrzasków oraz szelestu pazurów. Echo odbijało się od murów, a ptaki poderwały się z dachów z przeraźliwym piskiem. Futra smagały się nawzajem, kły błyskały w półmroku.
Początkowo wydawało się, że bracia dają radę. Królik wysunął łapę, przejeżdżając po boku Klamerki bez większego zastanowienia - tak, jakby chciał wyrządzić mu najwięcej krzywdy, albo może tak tylko wydawało się zielonookiemu, który odepchnął właśnie Betelgezę, przewracając ją na bok. Zostawił na jej barku parę rozległych szram, z których sączyła się teraz obficie krew. Spojrzał na ułamek sekundy na swoją łapę - była brudna, zakrwawiona od całego tego natłoku. Mimo wszystko, przewaga liczebna dała o sobie szybciutko znać. Obce koty nie walczyły uczciwie, otaczały ich, wbijając się ciosami z boków, odcinając drogę do odwrotu. Zając stał u boku braciszka, spoglądając na niego z urywanym oddechem. Bok opadał mu i wznosił się, a pysk sapał, próbując zaczerpnąć powietrza. Krew spływała mu po pysku, sam nie był pewien, czy należała do niego, czy do któregoś z kotów, z którymi walczyli. Napłynęła mu na język, a metaliczny posmak rozpłynął mu się po podniebieniu nieprzyjemnie. Patrzył w ich rozjarzone ślepia, żądne wygranej. Oni nie mieli szans, była ich tylko dwójka, przeciwko samotnikom, które oszukiwały.
Królik warknął i rzucił się ponownie na Klamerkę, wbijając pazury w jego kark, lecz zaraz poczuł, jak coś ciężkiego zwala go z boku. Biała kocica z triumfalnym wrzaskiem powaliła go na ziemię, zdzierając sierść z jego łopatki. Krótkie kępki futra opadały powolnie na ziemię, niczym piórko, które właśnie odczepiło się od ptaka przelatującego nad nimi. Zając zdołał jeszcze odepchnąć ją łapą, ale w tej samej chwili Izyda znalazła się przy nim, błyskawicznie rozcinając mu skórę na pysku. Świat zawirował, zapach krwi i kurzu wdarł się do nozdrzy. Zielonooki wrzasnął wściekle, piekący ból szybko dopadł go, uniemożliwiając jakiekolwiek skupienie się. Mogli walczyć ile sił, ale każde ich zwycięskie odepchnięcie kończyło się ciosem z innej strony. Obcy napierali na nich, zawzięcie walcząc o swoją padlinę. Betelgeza raz jeszcze skoczyła, wysuniętymi pazurami trzepnąwszy przed pyskiem Króliczka, Zając susem dotarł tam szybko, biorąc ją na siebie. Koty przeturlały się w szarpaninie, posyłając w powietrze następną parę kępek. Klamerka zataczał kręgi jak wygłodzony lis, a Bluszcz krążył wokół, plącząc się i podgryzając, jakby wbrew własnej woli.
— Zajączku! — ryknął Królik, dysząc ciężko. Futro miał zmierzwione, na piersi ślady świeżych zadrapań. — Nie damy rady... oni są wszędzie! — słowa te przywróciły Zająca do teraźniejszości, zmuszając do działania.
Klifiak postawił uszy, próbując oderwać się od samotniczki. Wiedział, że brat ma rację. Każdy kolejny cios osłabiał ich coraz bardziej, a gang nie zamierzał ustąpić. Nie dadzą rady, nie mogą dalej tak walczyć, bo skończy się to tragicznie.
— Musimy się wycofać! — warknął wreszcie, cofając się o krok i odtrącając łapami Betelgezę, która z sykiem znów próbowała go zaatakować. Królik przytaknął, odwracając się błyskawicznie. Bracia biegiem, resztką sił ruszyli ku wylotowi zaułka, przeciskając się między obcymi ciałami. Koty pozostawiły im jeszcze parę szram, o których Zając nawet nie chciał teraz myśleć. Betelgeza wrzasnęła coś gniewnie, a Klamerka szarpnął ich futro, lecz nie zdołał zatrzymać. Uciekając, przewrócili Bluszcza, który nie zdążył odejść w porę. Przewrócił się, głośno narzekając, jednak Klifiak nie skupił się na jego słowach. Koty gangu rzuciły się w pogoń, pazury chrzęściły o beton, a wąskie uliczki odbijały echo wrzasków. Parę dwunożnych wyjrzało, wrzeszcząc w ich stronę, rzucając jakimiś opadami. Pies w oddali ujadał obficie, usłyszawszy całe to zamieszanie. Musieli wyrwać się, uciec, zanim zginą otoczeni. W sercu Zajączka zaczął rosnąć żal, że nie był silniejszy, lepszy, może wtedy daliby im radę i nie musieli wracać teraz z pustym żołądkiem.
— Teraz! — krzyknął, po czym wskoczył na drogę, mając nadzieję, że brat wraz z Dynią biegli tuż za nim. Dudnienie łap rozniosło się cichym echem jakby pożartym z łatwością przez drzewa rosnące nieopodal. Szumiało mu w uszach do takiego stopnia, że aż zaczęły go boleć. Wrzask potwora nasilał się z każdym krokiem gdzieś z boku. Bał się, że nie uda im się przejść przez drogę, że zostanie z nich miazga. Paroma susami przedarli się przez czarne pasmo, o mało nie wpadając pod szpony potwora. Oślepiające światło uderzyło im po oczach, wprawiając w zadyszkę. Wybiegli na trawę po drugiej stronie, Zając niecelowo zrobił fikołka, lądując na plecach. Spojrzał w niebo z tęsknotą. Pokręcił głową, chcąc się "ocknąć". Powinien się cieszyć, w końcu przeżyli to. Wiatr mierzwił mu futro na piersi, łaskocząc w brodę. To było trudne. Coś w nim po prostu nie pozwalało mu na taką radość. Po tym, czego się dowiedział, nie potrafił ot tak zachowywać się tak, jakby nigdy nie znał Kukułki. Czy wojowniczka naprawdę go nie chciała…? Nawet mimo tamtej sceny, naprawdę trudno było mu sobie ją odpuścić. Nie potrafił wyzbyć się wszystkiego tego, co czuł wobec niej. Decyzja o ucieczce była nagła, powoli zaczynało narastać w nim poczucie winy. Dlaczego nie chciała go znać? Czy gdyby został, to dałby radę to z nią wyjaśnić?
* * *
W końcu przed ich oczami zaczęły wyłaniać się kontury budynków – szare, wysokie, niezbyt zachęcające nowych mieszkańców. Bursztynowooki podniósł głowę wyżej i poczuł, jak w jego sercu żarzy się iskierka nadziei.
— Ej! Jesteśmy już niedaleko! — ogłosił z entuzjazmem, choć wiedział, że wszyscy już to dostrzegli. Zielonooki spojrzał za siebie, uśmiechając się słabo do brata. — Wreszcie będziemy mogli zacząć życie na nowo — kontynuował, próbując ukryć napięcie i dodać otuchy innym. — Jak nastroje? Dyniowa Skórko? Trójoki Zającu? — zapytał, spoglądając na nich kolejno. Odpowiedzi jednak nie nadeszły. Oboje pozostali w milczeniu, niechętni do takich lekkich rozmów po ciężkiej i długiej drodze. Kremowy ugryzł się w język i do końca wędrówki milczał, starając się nie narzucać. Gdy przekroczyli granice miasta, od razu poczuli przyjemne ciepło bijące od ogrzanych budynków. Przeszli kawałek, ostrożnie omijając ciekawskie spojrzenia dwunożnych i ryki ich hałaśliwych potworów. W końcu skręcili w jedną z wąskich uliczek. Na jej końcu stało duże, zgniłozielone pudło – śmietnik. Tu na betonowej posadzce było względnie czysto, bez błota i chlapy, którą można było zobaczyć na głównych ulicach. Królicza Ułuda dorównał kroku swojemu bratu i z lekkim westchnieniem mruknął:
— Myślę, że możemy tu odpocząć. — Wszyscy trzej zatrzymali się w ciszy. — Powinniście pójść spać. To ja was w to wszystko wpakowałem, jestem w stanie się poświęcić, czuwając nad wami. W razie zagrożenia was wybudzę, dobrze?
Zając usadowił się w wybranym miejscu, kiwając głową. Ziewnął cicho. Z trudem ułożył łapę na pysku, jakby chcąc się odgrodzić w ten sposób od całego świata. Chwilę później Dynia usiadła nieopodal, patrząc na Królika. Oddech zielonookiego zaczął się wyrównywać, bok mu opadał, a potem podnosił się niespokojnie, nie spotkają go dzisiaj słodkie sny.
* * *
— Chodźmy coś upolować. Dynio, za niedługo wrócimy — mruknął, pomagając bratu wstać. Zając otrzepał się z drobinek, jakie zdążyły się do niego przyczepić. Ziewnął przeciągle, dopiero teraz orientując się, jak głośno burczało mu w brzuchu. Oczy kleiły mu się, mógłby przespać cały dzień. Kotka pokiwała głową, oby tylko nikt tu nie przyszedł na czas ich nieobecności.
Szli obok siebie, rozglądając się od czasu do czasu. Całe to siedlisko wyglądało dziwnie, Zając nie rozumiał, jak dwunożni mogli tu mieszkać. Zresztą cali dwunożni byli dziwni, może takie warunki im odpowiadały. Lepiej tak, niż żeby mieli niszczyć im tereny klanu. Zaczynał już powoli tęsknić również za ciepłą, świeżo upolowaną zwierzyną leśną. Nagle, jak na zawołanie, do jego nosa napłynął słodki, nieznany dotąd zapach. Co to mogło być?
— Króliczku, też to czujesz? — zapytał, patrząc na brata. Bursztynooki pokiwał głową. Ruszyli w kierunku woni, pozwalając jej siebie prowadzić. Skręciwszy parę alejek, wreszcie odkryli co to takiego – masa różnych przedmiotów leżała rozłożona na podłożu, obok nich znalazło się parę ptaków, które z chciwością połykały, co tylko mogły, odganiając inne osobniki swojego gatunku, skrzecząc przy tym złowrogo. Zając skoczył w ich kierunku, strasząc parę z nich. Miał ochotę złapać jednego, ale potem przypomniał sobie słowa Kukułki - nie mógł tego zrobić, w końcu to były ptaki. Królik spojrzał na niego z dezorientacją, jakby nie mógł pojąć, dlaczego brat po prostu nie upolował jednej ze wron. Mogliby się nią posilić i pewnie wyszłoby im to na dobre, lepsze niż to, co obecnie widzieli przed sobą.
— Co ty wyprawiasz? Wiesz, na ile by nam starczyła taka wrona? — syknął Króliczek, po czym wygładził futro na karku, jakby zrozumiał, dlaczego brat tak postąpił. Może Zając sobie to tylko uroił, czy Króliczek naprawdę to rozumiał? Mówił mu o tym, czego się dowiedział od klifiaczki?
— Sam nie wiem… wiesz, od dawna nie polowałem na ptaki — miauknął zielonooki, spozierając na braciszka z lekkim zmieszaniem. Nie bez powodu tak postępował, szanował to, w co wierzyła Kukułka. Sam też chciał być tego częścią. Nagle jego uszy stanęły czujnie, a wzrokiem zaczął szukać czegoś, co go zaniepokoiło. Wydawało się, że Króliczek robił tak samo. Przybrali postawę defensywną, a w uszach rozbrzmiewały im kroki – nie były to kroki pojedynczego kota. Było ich więcej, szli prosto na nich.
Z mroku najbliższego zaułka wysunęła się smukła sylwetka; kotka o oczach błyszczących niczym brązowe płomyki. Ogon miała uniesiony wysoko, zuchwale, jakby urodziła się na tych terenach i miała pewność o swojej wygranej, już na starcie.
— No proszę... kto nam się tu pałęta po terenie — zamiauknęła Betelgeza, a w jej głosie mieszała się nieprzyjemna ciekawość z udawaną pewnością siebie. Chwilę potem z ciemności wynurzyły się kolejne sylwetki; Izyda, pedantycznie gładząc futro przy uchu, Bluszcz rozglądający się wszędzie naraz i trajkoczący coś pod nosem, a wreszcie Klamerka; ten pojawił się z boku, jakby wyłonił się z powietrza.
Królik i Zając napięli mięśnie. Nie byli witani gościnnie, dało się to wyczuć od razu i nie dało się tego podać w wątpliwość. W zasadzie czego innego oczekiwali na obcych terenach? To już nie były Klany, w których każdy miał przydzielony swój zakątek, o który walczył. Tutaj każdy żył tak, jak mu się podobało; też pewnie były tereny i niczego nieświadomi bracia przekroczyli jeden z nich, podkradając się do zwierzyny obcych kotów. Zając poruszył zakręconymi wąsami. Mierzył wzrokiem obcych, jeżąc futro na karku i wzdłuż kręgosłupa. Nastroszył swój ogon, który wyglądał teraz niczym puchata kulka.
— To nasz kąt. Nasze żarcie. — Izyda odezwała się melodyjnie, ale jej spojrzenie było niezwykle chłodne. — A wy? Wyglądacie, jakbyście zabłądzili — zaśmiała się szyderczo, patrząc dwójce prosto w oczy, rezygnując ze swojego rozpromienienia jak na zawołanie.
Bluszcz zrobił krok naprzód, jakby chciał rozdzielić dwie strony. Wyglądał z nimi niczym kocię we mgle, dlaczego działał z takimi kotami, skoro nie zamierzał im pomagać, a wręcz utrudniał im całą sprawę? Dla dawnych klanowiczów było to nawet na łapę, jednak... Nie czekając długo, Betelgeza już zagrodziła mu drogę ogonem, jakby nie chcąc dopuścić do identycznej sytuacji.
— Przepędźcie ich, inaczej pomyślą, że każdy tu może grzebać w naszych zapasach — prychnęła z udawaną powagą, choć w oczach błyszczała ekscytacja. Zając wypatrzył ją, przechylając głowę na bok.
O co im wszystkim chodziło? Dlaczego musieli teraz... tak nagle...? Klifiak skrzywił się, patrząc ze skonfundowaniem na obcą kotkę. Zanim Zając zdążył odpowiedzieć, Klamerka wyskoczył jak cień i uderzył go w bark sprytnie, przewracając wprost w rozsypane resztki jedzenia. Pręgus upadł ciężko, czując, że wyjdzie z tego cały poobijany. Nieprzyjemny materiał dźgał go w żebra, gdy próbował wstać po takim odrzuceniu. Na łbie leżał mu jakiś niezidentyfikowany przedmiot, a futro umazane było w jakichś resztkach. Skrzywił się, wyglądał teraz i pachniał obrzydliwie. Jakim cudem przyszło obcemu to z taką łatwością? Ileż siły on musiał mieć? Pazury zgrzytnęły o beton nieprzyjemnie, pozostawiając lekki ślad, a futra nastroszyły się jak żywe płomienie. Wąska uliczka stała się ich najgorszym miejscem, już na otwartej przestrzeni byłoby lepiej. Zając syknął, próbując podnieść się z rozsypanych odpadów. Pył przykleił mu się do futra, a żebra bolały przy każdym ruchu. Mimo to uniósł głowę z determinacją, patrząc w stronę obcych kotów.
— Nie szukamy zwady... — wydyszał ochryple, otrzepując bark. — Wystarczyło powiedzieć, a odeszlibyśmy.
Jedna z samotniczek usłyszawszy te słowa, prychnęła i uniosła ogon nawet wyżej, spojrzenie miała roziskrzone złośliwością. Pierś wypiętą dumnie, brodę również trochę wyżej. Strzepnęła z irytacją uchem.
— Odeszlibyście? Takim jak wy nie można ufać, wykorzystalibyście chwilę naszej nieuwagi, już to zresztą zrobiliście — powiedziała z przekonaniem, patrząc teraz na ich zapasy, które dwójka braci naruszyła, lecz nie zdążyła nic z niej nawet wybrać.
Królik doskoczył bliżej, ustawiając się między bratem a gangiem. Ogon podniósł, a oczy lśniły wyzywająco. Ukazał im kły złowrogo, zginając grzbiet w idealny łuk.
— Zostawcie go. Jeśli ktoś chce się bić, to niech spróbuje ze mną! — Zając patrzył na niego z niepewnością, nie wiedząc, czy aby na pewno było to dobrym pomysłem ze strony bursztynowookiego. Doceniał chęć pomocy, jednak przy takiej ilości kotów mogło być to ryzykowne. Nie chciał go stracić...
Na te słowa Klamerka zrobił pół kroku naprzód. Jego źrenice zwęziły się w szparki niczym takie cieniutkie sosnowe igły.
— To spróbuję — wypluł z siebie niby obojętnie, świdrując spojrzeniem Króliczka. Nie czekając na odpowiedź, rzucił się naprzód. Pazury zahaczyły o sierść, wyrywając kolejną kępkę, posyłając ją w powietrze. Zając z trudem uskoczył w bok, czując powiew ciosu tuż przy futrze. Brązowooka wpadła za nim z roziskrzonymi oczami, wrzeszcząc z dziką radością, jakby sama walka była dla niej największą przyjemnością.
Bluszcz podskakiwał nerwowo obok, kręcąc głową i trajkocząc coś niezrozumiale:
— Nie, nie, nie tak! Nie trzeba, nie trzeba...! — mimo starań kocura, nikt nie zwracał na niego uwagi. W obliczu takiego zagrożenia mamrotanie coś pod nosem również nie należało do najlepszych z decyzji. Zając robił co w jego mocy, by się przypadkiem nie potknąć o samotnika. Izyda westchnęła przeciągle, poprawiając łapą futro przy uchu, jakby cała ta bijatyka ją nużyła. Ale jej spojrzenie pozostawało czujne i ostre. Uliczka zatrzęsła się od wrzasków oraz szelestu pazurów. Echo odbijało się od murów, a ptaki poderwały się z dachów z przeraźliwym piskiem. Futra smagały się nawzajem, kły błyskały w półmroku.
Początkowo wydawało się, że bracia dają radę. Królik wysunął łapę, przejeżdżając po boku Klamerki bez większego zastanowienia - tak, jakby chciał wyrządzić mu najwięcej krzywdy, albo może tak tylko wydawało się zielonookiemu, który odepchnął właśnie Betelgezę, przewracając ją na bok. Zostawił na jej barku parę rozległych szram, z których sączyła się teraz obficie krew. Spojrzał na ułamek sekundy na swoją łapę - była brudna, zakrwawiona od całego tego natłoku. Mimo wszystko, przewaga liczebna dała o sobie szybciutko znać. Obce koty nie walczyły uczciwie, otaczały ich, wbijając się ciosami z boków, odcinając drogę do odwrotu. Zając stał u boku braciszka, spoglądając na niego z urywanym oddechem. Bok opadał mu i wznosił się, a pysk sapał, próbując zaczerpnąć powietrza. Krew spływała mu po pysku, sam nie był pewien, czy należała do niego, czy do któregoś z kotów, z którymi walczyli. Napłynęła mu na język, a metaliczny posmak rozpłynął mu się po podniebieniu nieprzyjemnie. Patrzył w ich rozjarzone ślepia, żądne wygranej. Oni nie mieli szans, była ich tylko dwójka, przeciwko samotnikom, które oszukiwały.
Królik warknął i rzucił się ponownie na Klamerkę, wbijając pazury w jego kark, lecz zaraz poczuł, jak coś ciężkiego zwala go z boku. Biała kocica z triumfalnym wrzaskiem powaliła go na ziemię, zdzierając sierść z jego łopatki. Krótkie kępki futra opadały powolnie na ziemię, niczym piórko, które właśnie odczepiło się od ptaka przelatującego nad nimi. Zając zdołał jeszcze odepchnąć ją łapą, ale w tej samej chwili Izyda znalazła się przy nim, błyskawicznie rozcinając mu skórę na pysku. Świat zawirował, zapach krwi i kurzu wdarł się do nozdrzy. Zielonooki wrzasnął wściekle, piekący ból szybko dopadł go, uniemożliwiając jakiekolwiek skupienie się. Mogli walczyć ile sił, ale każde ich zwycięskie odepchnięcie kończyło się ciosem z innej strony. Obcy napierali na nich, zawzięcie walcząc o swoją padlinę. Betelgeza raz jeszcze skoczyła, wysuniętymi pazurami trzepnąwszy przed pyskiem Króliczka, Zając susem dotarł tam szybko, biorąc ją na siebie. Koty przeturlały się w szarpaninie, posyłając w powietrze następną parę kępek. Klamerka zataczał kręgi jak wygłodzony lis, a Bluszcz krążył wokół, plącząc się i podgryzając, jakby wbrew własnej woli.
— Zajączku! — ryknął Królik, dysząc ciężko. Futro miał zmierzwione, na piersi ślady świeżych zadrapań. — Nie damy rady... oni są wszędzie! — słowa te przywróciły Zająca do teraźniejszości, zmuszając do działania.
Klifiak postawił uszy, próbując oderwać się od samotniczki. Wiedział, że brat ma rację. Każdy kolejny cios osłabiał ich coraz bardziej, a gang nie zamierzał ustąpić. Nie dadzą rady, nie mogą dalej tak walczyć, bo skończy się to tragicznie.
— Musimy się wycofać! — warknął wreszcie, cofając się o krok i odtrącając łapami Betelgezę, która z sykiem znów próbowała go zaatakować. Królik przytaknął, odwracając się błyskawicznie. Bracia biegiem, resztką sił ruszyli ku wylotowi zaułka, przeciskając się między obcymi ciałami. Koty pozostawiły im jeszcze parę szram, o których Zając nawet nie chciał teraz myśleć. Betelgeza wrzasnęła coś gniewnie, a Klamerka szarpnął ich futro, lecz nie zdołał zatrzymać. Uciekając, przewrócili Bluszcza, który nie zdążył odejść w porę. Przewrócił się, głośno narzekając, jednak Klifiak nie skupił się na jego słowach. Koty gangu rzuciły się w pogoń, pazury chrzęściły o beton, a wąskie uliczki odbijały echo wrzasków. Parę dwunożnych wyjrzało, wrzeszcząc w ich stronę, rzucając jakimiś opadami. Pies w oddali ujadał obficie, usłyszawszy całe to zamieszanie. Musieli wyrwać się, uciec, zanim zginą otoczeni. W sercu Zajączka zaczął rosnąć żal, że nie był silniejszy, lepszy, może wtedy daliby im radę i nie musieli wracać teraz z pustym żołądkiem.
<Królicza Ułudo, trzymasz się?>
08 sierpnia 2025
Od Trójokiego Zająca CD. Króliczej Łapy (Króliczej Ułudy)
Kiedyś
Nawet jeśli na pierwszy rzut oka było to oczywiste, kocur nie wyczuł wymuszonego entuzjazmu, ponieważ jego myśli krążyły teraz głównie wokół kotki. Szum wiatru spokojnie nucił pieśń nad ich głowami, przypominając o sobie. Pokiwał głową nieśmiało, czując, że robi mu się cieplej na sercu. Gdyby był łysy, prawdopodobnie kolorem przypominałby buraka albo dojrzałego pomidorka. Pokręcił głową. Prawda. Kto by się nie ucieszył? W końcu postarał się, dodatkowo był to jego pierwszy kiedykolwiek upolowany krab! To czyniło go nawet bardziej wyjątkowym. W smaku z pewnością był prześwietny, ponadto kto ich nie lubił? Wyrwany z dalszych zamyśleń, usłyszawszy pytanie brata, zastanowił się na moment, pozwalając sobie nie odpowiadać od razu.
— Nie jestem pewien, pomyślałem, że może dzięki temu spojrzy na mnie bardziej przychylnie i będę mieć większe szanse na to, by ją lepiej poznać, nie musząc się nadto zamartwiać — wymruczał, poruszając wąsami nieśmiało. W jego głowie, jeśli zrobiłby na niej pierwsze dobre wrażenie, to nie traktowałaby go wrogo. Króliczek był zaniepokojony, dlaczego? — Nie, chyba nie, nie pamiętam aż tak dobrze… — wyjawił, nie mogąc sobie przypomnieć, czy ktoś jeszcze był wtedy w legowisku. Nie rozglądał się wtedy chyba aż tak dużo, jak mogłoby się wydawać. — Miałeś ochotę na kraba? W takim razie, czy nadal masz? Może mógłbym jakiegoś dla ciebie znaleźć, przepraszam, Króliczku… — powiedział, ze zmartwieniem spoglądając na brata. W ogóle o nim wtedy nie pomyślał, co do niego nie pasowało. Cisza, jaka zapanowała była… nieprzyjemna.
***
Trójoki Zając stał przy wyjściu z obozu, wyglądając za bratem. Dzisiaj jego głównym zajęciem, oczywiście oprócz polowania i krótkiego spaceru było czekanie na Króliczka. Zielonookiego zmartwiło to, że długo nie wracał. Czy coś mu się stało? Ostatnio wychodził z obozu, jednak kocur traktował to jako sposób na radzenie sobie z żałobą po stracie Gasnącego Promyka, a także wielu innych kotów w związku z wojną, która miała miejsce. Każdy radził sobie inaczej z żałobą, więc to raczej nie byłoby coś niezwykle dziwnego… Mięśnie miał napięte, zupełnie tak, jakby lada moment pręgus miał wyłonić się przez zarośnięte wejście, zachowując się jak gdyby nigdy nic. Coś podpowiadało mu, by wyjść i kawałek się przejść. Potrzebował coś zrobić z łapami, nie mógł tak bezczynnie stać. Szukał wzrokiem Kukułki, jednak nie dojrzał jej nigdzie. Prawdopodobnie odpoczywała w jamie albo sama była na spacerze. Westchnął cicho, wychodząc z obozu.
Wiatr omiótł jego pysk, poruszając wąsami w różne strony. Czuł, jak podmuchy liżą mu futro pod włos, zupełnie tak, jakby dopiero wyszedł z wody. Chłodny zefir nie był przyjemny, ile zielonooki by dał, by mieć choć trochę dłuższe futro. Łapy zatrzęsły mu się z chłodu. Postawił uszy czujnie, usłyszawszy cichutki szelest krzewów. Może to była zwierzyna? Chociaż nic takiego nie napłynęło mu do nosa. Co jednak się pojawiło – Króliczek wyjrzał zza gałązek, rozchylając je niedbale. Wyglądał inaczej, niezwykle radośnie. Zupełnie tak, jakby moment temu był na niezwykle udanym spotkaniu. Albo wracał z prześwietnego polowania, ale bez zwierzyny.
— Króliczku! Szukałem cię, gdzie ty byłeś? — zapytał z troską w głosie, posyłając w niepamięć ich wcześniejsze przykre interakcje, które dla wielu mogłyby być powodem do tego, by się nie odzywać do bliskiego kota. Patrzył na niego uważnie, nie potrafiąc pojąć, co wywołało u niego tak niezwykły humor.
— Zajączku, proszę, chodź ze mną. Muszę ci coś powiedzieć! — miauknął energicznie, jakby natchnięto go energią z lat kocięcych. Był cały w skowronkach. Czyżby poznał jakąś nową kotkę…?
— No… w porządku, prowadź — miauknął Zając, nie będąc pewien, gdzie zamierzał zaprowadzić go brat. Liczył na to, że jeśli z nim pójdzie, to dowie się nieco więcej, dlaczego go tak długo nie było. Może nie powinien do tego podchodzić tak krytycznie? W końcu Króliczek pewnie chciał spędzić z nim po prostu trochę więcej czasu. Od paru księżyców oddalali się od siebie regularnie, a to wszystko przez to, że… Zajączek się zakochał w jednej z klifiaczek. Jego uczucie do niej nie mijało, a wręcz z każdym kolejnym uśmiechem, chichotem, czy nawet drobnym gestem rosło w siłę, jakby motywowane wszystkimi tymi czułościami.
Wędrowali obok siebie, zupełnie tak, jak za dawnych, dobrych czasów. Ich kroki roznosiły się cichutko po lesie, poduszki stawiane delikatnie na podłożu zapadały się odrobinę, lecz nie na tyle, by wadziło to dwóm wojownikom. Przechodzili przez zarośla, zręcznie je rozchylając. Zającowi spadła mokra kropla na głowę, mocząc mu czoło. Pokręcił głową szybko, jakby chciał się jej wyzbyć. Wiedział, że tam nie sięgnie, dlatego musiał liczyć na zimny wiatr, który mógłby mu to wysuszyć. Westchnął zrezygnowany, gdy powoli zaczynały go boleć łapy. Króliczek nie przestawał mówić, dotyczyło to jednak codziennego życia, nie było w tym niczego, co by mogło brzmieć niepokojąco bądź nietypowo. Zajączek starał się również wczuć w rozmowę, aczkolwiek nie wychodziło mu to tak sprawnie, jak jego braciszkowi. Wreszcie, dotarłszy do celu, bursztynooki poprosił towarzysza, by podszedł nieco bliżej. Z błyskiem w oku spozierał na roślinę u ich stóp. Zając z zaciekawieniem powąchał ją, mając wrażenie, że już miał kiedyś z nią do czynienia. Tak, na pewno, była w legowisku medyka. Ciekawe, do czego jej używano…? Czy przeszli taki kawał tylko dla niej?
— Co to takiego? — zapytał wreszcie, patrząc teraz na brata. Króliczek pokręcił głową, jakby chciał zbyć “niepotrzebne” pytania wojownika.
— Pomoże ci, zjedz ją. Czy nie pachnie kusząco? — wymruczał bursztynooki, a gdy dostrzegł niepewność wymalowaną na kufie brata, położył mu łapę na barku, jakby chcąc wesprzeć, jednocześnie przekonać, że nic mu się nie stanie. — Zaufaj mi, będzie dobrze — dodał jeszcze, strzygąc wąsami pewnie.
— Wiesz, jest naprawdę ładna i cudownie pachnie, ale… nie wiem, czy na pewno nic mi nie będzie? — dopytał, schylając się, przyglądając drobnym fioletowym płatkom i liściom podobnych do tych pokrzywy. Po chwili namysłu nadgryzł jeden z płatków, czując, jak słodycz płatka rozlewa mu się po języku, przypominając miód zmieszany z czymś orzeźwiającym. Gdy przełykał, coś w nim aż mruczało z zadowolenia. Zachęcony, zaczął jeść dalej, zastanawiając się, jaka dawka byłaby już zbyt dużą ilością. Świat wokół niego z każdym kolejnym kęsem jakby stawał się coraz bardziej miękki, cichy, przyjemny. Szelest liści działał kojąco na jego myśli, a w głowie zapanowała ciepła mgiełka. Poczuł, jak łapy mu się rozluźniają. Skończywszy, oblizał wargi, a z jego pyska można było wyczuć teraz świeży, kwiecisty wręcz zapach. Zajączek polizał łapę, myjąc sobie ucho. Czuł się teraz niezwykle spokojnie. Ale jednocześnie tak, jakby miał dużo więcej energii, niż wcześniej. Na jego pysku wymalowany był delikatny uśmiech, który powiększał się w momencie, gdy patrzył na brata. Nie miał pojęcia, co się działo. Króliczek miał racje, czuł się dużo lepiej. Polizał nos, a potem znowu, jakby zapomniał, że chwilę temu to robił.
***
Powrót do obozu trochę im zajął. Zajączek nawet nie skarżył się na ból łap, bo najzwyczajniej w świecie przestał mu doskwierać. Obserwował wszystko wokół z zachwytem, jakby nie znał tego miejsca. Niczym kocię, wyprowadzone na swój pierwszy w życiu trening. W pewnym momencie podeszła do niego kotka, którą znał. Uśmiechnął się szeroko na jej widok, patrząc jej w oczy. Były takie piękne.
— Pięknie dziś wyglądasz, Kukułko — zamruczał, ocierając się o kotkę. Klifiaczka odsunęła się od niego, jeżąc sierść na karku. Zajączek przysunął się z powrotem, chcąc jedynie bliskości z jej strony. Kotka cofnęła się o krok raz jeszcze, unosząc głowę z godnością. Jej uszy poruszyły się aksamitnie, a bursztynowe oczy zwęziły nieznacznie.
— Co ty wyprawiasz, Zajączku? — zapytała chłodno, nie unosząc głosu. Ton był stanowczy, ale i opanowany. — Nie jesteś sobą, przestań — dodała jeszcze, nie odrywając zmartwionych ślepi od kocura.
Trójoki Zając przymknął oczy, wciąż uśmiechnięty, jakby nie rozumiejąc powagi sytuacji. Króliczek stał obok, jednak zielonooki nie zarejestrował, by cokolwiek mówił.
— Ni… mi nie jest… — wymamrotał niewyraźnie, starając się brzmieć przekonująco. Wyszło mu to dość marnie. Mimo to wydawało mu się, że mu uwierzy.
— Martwiłam się o ciebie, masz świadomość tego, co właśnie zrobiłeś? — zapytała, czując, że coś było mocno nie tak. Pachniał inaczej, zachowywał się inaczej. Jak nie on. — Zachowujesz się nieodpowiednio, nie zbliżaj się do mnie w takim stanie — powiedziała ostro, nadal nie robiąc z tego afery na cały Klan. Wyglądało to tak, jakby zupełnie nic nie docierało do kocura. Mogła mówić i mówić, ale jej słowa przepływały przez niego niczym przez mgłę.
Zajączek zakołysał się i oparłszy się o brata, nie zmazywał uśmiechu z kufy.
— Jesteś taka piękna… — wymruczał, słysząc westchnięcie ze strony Kukułki.
— Nie poznaję cię, Zajączku. Jeśli masz choć odrobinę szacunku do siebie i do mnie, to nie rób tego więcej. — Odwróciła się, zła na kocura. Wyszedł sobie tak bez słowa, a gdy wrócił, zachowywał się tak, jakby ktoś go podmienił. Była rozczarowana. Skierowała się do legowiska, nie oglądając za siebie.
Zajączek stał tak, niczym wryty w ziemię, patrząc za nią. Jakby nie do końca pojmując, co właśnie miało miejsce. Czy była na niego zła? Znów oblizał nos, szukając resztek zapachu kocimiętki. Tylko echo odchodzących kroków przypominało mu o jego błędzie.
<Królicza Ułudo?>
04 sierpnia 2025
Od Zajęczej Łapy (Trójokiego Zająca) CD. Pacynki
Kiedyś
Pacynka. Nigdy nie słyszał podobnego imienia – czym było to, po czym została nazwana kotka? Może to był jakiś ptak, o którym nigdy nie słyszał? Może robak, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie spotkał? Może jakaś roślina, o której wiedzieli medycy, a on nie, bo nigdy się nie szkolił w tym kierunku? Nie, chyba by mu coś zaświtało, chyba że to było niezwykle rzadkie. Kolejna myśl, jaka mu przypłynęła do głowy to, że pewnie był to przedmiot, który znały koty z miasta, a dla klanowych było niczym obcy język. Pokręcił głową zrezygnowany, nie chcąc dalej zgadywać, czego mogło dotyczyć to słowo. Pacynka zapytała o jego imię. Rzeczywiście – wypadałoby się przedstawić. Nawet jeśli nie wiedział, jakie miała zamiary, to raczej nie zrobi nic z tą wiedzą, a w dodatku nie wyszedłby na niewychowanego. Chociaż… słysząc następne słowa, może bardziej zależało jej na odpowiedzi dotyczącej jej sióstr? Starannie opisała je, a zielonooki wyobraził je sobie, jednak nie szło mu to najlepiej.
— Jestem Zajęcza Łapa — miauknął najpierw, czując się odrobinę przytłoczony całym tym potokiem słów. Pytanie, czy zawsze jest taki poważny, nieco zbiło go z tropu. Czy rzeczywiście był? W dodatku nie dała mu dokończyć. Może zdrowiej by było, gdyby się tak nie przejmował każdym możliwym detalem interakcji między nimi. Analizując teraz opis kotek… jedna z klifiaczek miała czarno-rude futerko. Śmieszne plamki na mordce – tak, zgadzało się wszystko. “Coś takiego jak ja mam, ale tylko jedną połowę”. Przyjrzał jej się dokładnie, jakby potrzebował potwierdzenia od samego siebie, że sobie niczego nie wymyśla.
— Wydaję mi się, że znam jedną z nich, ale nie mam pewności czy to na pewno ona… — zaczął, następnie pokiwał głową. Tak, przecież była u nich taka kotka. Nazywała się Zmierzchnicowa Łapa. — Nazywa się Zmierzchnicowa Łapa, ma taką plamkę na mordce jak ty, ale niepełną. Jej futro jest takie… rudo-czarne i długie — powiedział teraz pewniej. Usłyszawszy dalszą część, zmartwił się odrobinę. — Nie wiem, czy mógłbym… wiesz, w końcu to Klan. Mogłoby mi się oberwać albo mogliby ci zrobić krzywdę, mają naprawdę różne nastawienie do kotów spoza Klanu — wymruczał, szukając w głowie jakiegoś sensownego rozwiązania. — Ale może gdybyś chciała do nas dołączyć, to udałoby się przekonać naszą przywódczynię.
Bura kotka zapytała, czy zaprowadzi ją do Owocowego Lasu. Z bólem serca pokręcił głową. — Nie dam rady, nie jestem pewien, gdzie dokładnie są. Nie znam też tych kotów za bardzo — odparł, wysłuchując jej do końca. Ciekawe kim była ta Murmur… pewnie przyjaciółką Pacynki. Może też była z miasta. — Owocowy Las nie graniczy z moim Klanem. Niestety nie rozmawiałem nigdy z nikim z tamtej grupy… — Próbował nadążyć za całą tą przemową, jednak szybko się pogubił. Zapytała, z jakiego Klanu jest, a potem zmieniła temat, wracając ponownie do Murmur. Strzepnął uchem, mając nadzieję, że wszystko zrozumiał. — Tak, są cztery Klany – dokładniej Klan Klifu, Klan Wilka, Klan Burzy i Klan Nocy. Nie chodzimy wszyscy razem, często dzielimy się na mniejsze grupki. Jedne chodzą na patrole, a inne na polowania, jeszcze inne składają się z pojedynczych kotów, takich jak ja — wytłumaczył, zastanawiając się, czy pręguska nadal go słucha. Chociaż raczej nie powinien sam wędrować, Mysi Postrach na pewno się będzie zastanawiał, gdzie podziewa się jego uczeń. Oby tylko nie wyrwano mu za to uszu. Ani nie kazano biegać więcej niż to konieczne.
<Pacynko?>
11 lipca 2025
Od Zajęczej Łapy (Trójokiego Zająca)
Błękitne niebo, co jakiś czas przecinane przez pojedyncze, mleczne chmurki, a także mewy znad pobliskiego morza o wysuniętych skrzydłach tak daleko, jak tylko mogły, zwiastowało dość przyjemną pogodę. Klangor roznosił się echem po jamie, docierając do najbardziej skrytych zakamarków Klanu Klifu. Zajęcza Łapa stał teraz na uboczu, spozierając co jakiś czas na wojowników dzielących się językami. Ciekawe co u Kukułczej Łapy? Albo… jak się ma jego braciszek, Króliczek? Mimo ostatniego nieprzyjemnego spotkania pręgus nie chciał się koniecznie zrażać do brata nawet bardziej. Poruszył wąsami smutno, wgapiając się teraz we własne łapy. Ostatnio działo się tak dużo przykrych rzeczy, z czego tylko na niektóre miał jakiś szczególniejszy wpływ. Zielonooki zaczął wylizywać się starannie jakby w próbie uspokojenia. Nie mógł sobie pozwolić tutaj na jakiekolwiek przykrości, przecież wszyscy go widzieli. W dodatku wewnątrz legowiska uczniów także nie wypadałoby, byli tam też inni uczniowie. Nabrał powietrza, zatrzymując je na chwile w płucach. Położywszy uszy po sobie, zrobił wydech, zamykając oczy na moment.
Mysi Postrach był zadowolony z jego postępów. Chwalił go praktycznie na każdym treningu, nawet jeśli coś poszło mu nie tak - zielonooki nie czuł się pokrzywdzony. Porażki były potrzebne, by się dalej rozwijać. Niektórzy uczą się na błędach, w tym też i on. Nagle na najwyższy punkt w sercu wspięła się starsza, szylkretowa kotka. Jej futro w niektórych miejscach było bardzo zabrudzone, a także zmierzwione, jakby niedawno wstała.
— Niech wszystkie koty Klanu Klifu zdolne do samodzielnego polowania zbiorą się pod mównicą! — miauknęła kotka, siadając sztywno, prawdopodobnie szukając jakiejś pozycji, byleby tylko nie bolały ją kości nadgryzione przez ząb czasu.
Zajączek wstał ze swojego dotychczasowego miejsca i drepcząc powoli, zasiadł tam, gdzie wskazała liderka. Tuż obok niego zjawił się Mysi Postrach, który rzucał mu radosne spojrzenie od czasu do czasu. Dostrzegł także Pikującą Jaskółkę i parę innych dobrze znanych mu kotów. Zerknął do góry.
— Zajęcza Łapo, wystąp.
Usłyszał, postawił uszy po sobie momentalnie, wysuwając się nieśmiało do przodu. Czuł wzrok pobratymców na swoim grzbiecie, jednak nie miał odwagi się odwrócić do tylu pysków zebranych wokół niego. Strzepnął uchem, starając się jakoś pozbyć tego nietypowego uczucia. To był negatywny stres, czy może taki motywujący do działania? Pocieszający?
— Ja, Liściasta Gwiazda, przywódczyni Klanu Klifu, wzywam naszych wojowniczych przodków, by spojrzeli na tego ucznia. Ciężko pracował, by zrozumieć wasz szlachetny kodeks, więc polecam go wam jako wojownika. Zajęcza Łapo, czy obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika, chronić i bronić go nawet za cenę życia?
— O-obiecuję! — miauknął, nie spodziewając się, że się zająknie. Syknął cicho pod nosem, chcąc wierzyć, że nie brzmiał tak, jakby nie był gotów. Czekał na ten moment już trochę. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie towarzyszyła mu w pewnym sensie radość, mimo całej tej niepewności.
— A zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Zajęcza Łapo, od dziś będziesz znany jako Trójoki Zając. Klan Gwiazdy honoruje twój zapał i spryt, a my witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Klanu Klifu.
Przywódczyni oparła pysk na jego głowie, następnie on polizał jej bark, czując, jak napływa do niego energia, jakiej mu od zawsze brakowało. Imię kremusa poniosło się echem po jamie, słyszał, jak wiwatują mu znajomi, a także najbliżsi - ale i nawet ci, z którymi nie zamienił ani słowa. Skandowanie było niezwykle głośne, a także długie. Na tyle długie, że na jego pysku zawitał nawet szeroki uśmiech. Od ucha, do ucha. Wydawało się, że wszyscy radowali się, a on… prędko po tym przysiadł i zaczął szukać wzrokiem swojego braciszka, Króliczej Łapy. Martwił się o niego, martwił się, że nadal jest zły.
Od Zajęczej Łapy
Uczeń wstał dzisiaj nieco wcześniej niż dotychczas. Stres go zjadał i nie był pewien nawet, dlaczego tak się działo. Nie pamiętał, co mu się śniło - gdy próbował wrócić myślami do nocy, to nic mu nie przypływało do głowy. Czuł jedynie delikatnie pulsujący ból, a także zauważył u siebie oznaki się niewyspania. Oczy kleiły mu się do siebie, lecz wiedział, iż nie warto było wracać do snu. Zawsze istniała szansa, iż zaspałby, a wtedy tym bardziej by nie chciał wstawać. Ziewnął, myśląc, iż w ten sposób pozbędzie się ospałości. Rozciągnął się powolnie w legowisku, wpatrując na swoje pazury. Musnął nimi ściółkę, jaką miał wyłożone łoże. Parę pojedynczych liści łaskotało go w nos, zmuszając do kichnięcia. Wsłuchując się w dźwięki dobiegające spoza nory, wynurzył główkę z wejścia, czekając, aż Mysi Postrach przyjdzie i zachęci go do wyjścia. Nie chciał tu siedzieć. Nie, odkąd pomiędzy nim a Króliczkiem wytworzyła się taka… dziwna atmosfera. Zajączek go odrobinę unikał i z jakiegoś powodu miał nadzieję, że brat tego nie dostrzega. Robił to w taki sposób, że niekiedy prosił mentora o dodatkowe treningi albo ogólnie zajęcia, byleby tylko nie musieć się tłumaczyć bursztynookiemu. Westchnął pod nosem, niecierpliwiąc się odrobinę. Zajączek już wiedział naprawdę wiele, takie dodatkowe treningi mogły sprawić, że inni klifiacy również zauważyliby jego nietypowe zapracowywanie się. Raczej stronił od nadmiernego wysiłku, chociaż od niedawna wolał się porządnie zmęczyć, niżeli leżeć całą noc i zamartwiać się, czy aby na pewno dobrze postępował. Krople spadały z nieba, obijając się o kamienie z głośnym pluskiem. Śpiew deszczu wyrwał parę kotów ze snu; wojowników wysłano na patrol graniczny, a koty, które miały wyjść na polowanie w grupach, nawet nie zdążyły się uformować, ponieważ dzień dopiero się rozpoczynał w sercu Klanu.
Zajęcza Łapa poruszył wąsami niespiesznie, dostrzegając mentora. Gdy niebieski wojownik podszedł do niego, poczuł nieprzyjemny dreszcz zmierzający mu od koniuszków uszu, aż po czubek jego krótkiego ogonka. Ze zmartwieniem wpatrywał się w starszego, zastanawiając się, czy aby na pewno da radę dzisiaj nauczyć się jakichś nowości. Czy istniała możliwość przełożenia tego na inny raz? Ale… nawet jeśli wypoczywałby cały dzień, to niemożliwe, by nie spotkał Króliczka.
— Zajęcza Łapo, jesteś gotów? Zatem chodźmy. Deszcz powoli ustępuje, damy radę w takich warunkach, mam nadzieję — miauknął klifiak, spozierając na swojego podopiecznego. Widząc wymalowaną niepewność na kufie, szturchnął go pocieszająco, prawie tak, jak zrobiłby to Króliczek. Zielonooki spojrzał na nauczyciela, posyłając mu nieśmiały uśmiech. Obawiał się, ale dzięki niemu było mu też jakoś tak… lepiej, może lżej. Ciekawe czego dzisiaj się dowie. Czy Mysi Postrach przygotował dla niego coś nowego? Z pewnością, niebieskooki nie przestawał zaskakiwać młodszego.
…
Mijając zarośla, które ocierały się o ich wibrysy, mocząc je nadmiarem wody, jaki skapywał z roślinności wyżej, wreszcie oddalili się trochę od obozu. Tutaj Zajęcza Łapa mógł liczyć na, chociaż chwilę spokoju. Wilgoć poruszała jego nosem za każdym razem, przywiewając ze sobą przeróżne wonie.
— Zajączku, dzisiaj zrobimy coś innego, niż dotąd. Chciałbym, żebyś się oddalił i spróbował coś upolować, na własną łapę — miauknął przekonująco Mysi Postrach, a Zajęcza Łapa raz jeszcze ziewnął, czując, jak łzy zbierają mu się w oczach. Wiatr je prędziutko zwiał, zabierając ze sobą garść ospałości młodziaka.
— W porządku — odparł kremus, co mogło dziwić - często marudził i się sprzeciwiał, jednak teraz nie miał większego powodu do tego. Przynajmniej mógł czymś zająć myśli, a także łapy. Strzepnął uchem. Poczekał, aż klifiak się oddali, zanim sam zanurzył się w poszycie w poszukiwaniu zwierzyny. Przepchnął nosem pierwsze liście, otwierając pysk, by zapachy lepiej do niego docierały; by przypadkiem niczego nie przeoczył.
Już po paru uderzeniach serca dosłyszał cichy szmer. Rozglądając się naokoło, na pierwszy rzut oka nie mógł niczego przyuważyć. Jednak gdy tylko skupił się wystarczająco, jego ślepiom ukazał się malutki nornik, skubiący ziarenko znalezione pewnie gdzieś nieopodal. Kocur przywarł do ziemi w pozycji myśliwskiej, dbając o to, by być w odpowiedniej pozie, by tylko nie napiąć mięśni za bardzo, bo każdy ewentualny skurcz mógł go w tej sytuacji zdradzić. Ogon miał krótki, dlatego nie musiał uczyć się nim nie wywijać. Uszy położył płasko po sobie, lusterka teraz skupione tylko na jednym - musiał go upolować.
Czekając na właściwy moment, zaczął zbliżać się powolutku, starając się unikać każdego patyka, na jakiego mógł ewentualnie zgnieść i przyczynić w ten sposób do spłoszenia ofiary. Znajdując się wystarczająco blisko, skoczył prędko, lądując na futerkowej istotce, która teraz próbowała wyrwać się za wszelką cenę. Kremus szybko schylił się, zatapiając kły w karku stworzenia. Nornik nie zdążył nawet pisnąć, zwisał teraz bezwładnie z pyska zielonookiego, wpatrując się gdzieś w dal - jego grzbiet był cały zabarwiony szkarłatem, a sam Zajęcza Łapa z dumą myślał sobie, że poszło mu lepiej, niż myślał, że będzie. Czyli jednak dało się polować nawet po niezbyt przyjemnej nocy.
Zastanawiał się, gdzie mógł przebywać Mysi Postrach. Aczkolwiek, co zdziwiło go bardziej - z krzewów wyłonił łeb jego brat, Królicza Łapa. Co on tu robił? Nie przypominał sobie, by błękitnooki zapraszał też bursztynookiego na trening. Zajączek położył uszy po sobie, z lekką paniką spozierając na ucznia. Co on tu robił? Dlaczego akurat teraz? Teraz, świeżo po upolowaniu czegoś? Ciekawe czy znalazłby coś jeszcze, gdyby nie kremus. Badał go wzrokiem, doszukując się jakiejkolwiek reakcji. Czegoś, co mu podpowie, co zaraz miało się wydarzyć.
— Zajączku, dlaczego? — jęknął bursztynooki, patrząc na swojego brata z niedowierzaniem. Jego nos zmarszczył się, futro wzdłuż kręgosłupa podniosło, a gdyby tylko miał długi ogon, prawdopodobnie wywijałby nim w każdym kierunku nerwowo, przecinając powietrze. W oku wezbrały się łzy. — Czemu mi to zrobiłeś... Chciałem dla ciebie dobrze, przecież wiesz...
— O co ci chodzi…?! — odparł Zajączek, upuszczając nornika na ziemię. Brodę miał pokrytą czerwienią, a pysk wyrażał czystą konsternację. O czym on mówił? Co takiego złego zrobił Zajączek? Czy chodziło o tego nornika, tak, jak to było w przypadku Kukułki, która zakazała mu polować na ptaki?
— Zawiodłem się na tobie, Zajączku... Liczyłem na to, że posłuchasz się moich porad. Nie radziłbym ci źle, ale najwyraźniej...! — pociągnął nosem, piorunując pręgusa wzrokiem. — Najwyraźniej moje zdanie się dla ciebie nic, absolutnie nic... nie liczy! — zawył boleśnie, wycofując się szybko w krzaki, zanim uczeń zdołał czegokolwiek się dowiedzieć.
…
Słońce powoli zachodziło, rzucając ostatnie muśnięcia swoimi promieniami. Cienie pięły się wysoko oraz dumnie, wzorowo naśladując wszystkie napotkane kształty, odbijając wszelkie odcienie rdzawego. Od spotkania z Króliczkiem minęło już trochę czasu, jednak Zajączek czuł się tak, jakby miało to miejsce zaledwie parę uderzeń serca temu. Wpatrywał się w swoje łapy pusto, wracając do obozu. Mysi Postrach był z niego dumny - ale czy to samo mógł o sobie powiedzieć zielonooki? W końcu udało mu się upolować jeszcze dość pulchną mysz, co było prześwietną sprawą, jednak nie przestawało go prześladować to, iż słowa brata uderzyły prosto w jego czuły punkt. Czy Królicza Łapa… był teraz naprawdę zły na niego? Co mógłby zrobić, by brat poczuł się lepiej? Chociaż… on sam też nie był obecnie w najlepszej formie. Czuł się tak, jakby kawałek z niego wyrwano i nie chciano mu oddać. Westchnął cicho pod nosem, gdy zbliżali się coraz bliżej do serca Klanu Klifu.
[1168 słów]
[przyznano 23%]
24 czerwca 2025
Od Zajęczej Łapy
Zajęcza Łapa siedział już od jakiegoś czasu przy wyjściu z obozu, udając, że zajmuje się czyszczeniem łapy. Duchota sprawiała, że z lekkim trudem przychodziło mu oddychanie. Skoro jemu było ciężko, to jak źle musiał mieć Króliczek? Współczuł bratu stokrotnie - gdyby tylko mógł coś dla niego zrobić… Westchnął cicho. Nie przebywał tu bez powodu. Tak naprawdę wypatrywał znajomej sylwetki Kukułczej Łapy i zastanawiał się, czy plan z wodą to nie był jednak zbyt odważny pomysł. W końcu nie znali się jeszcze aż tak długo. Nie wiedział o niej za wiele, czy w ogóle lubi wodę i taki krajobraz. Doszło do tej pory tylko do jednej interakcji między nimi, z której uciekł, pochłonięty przez niezręczną atmosferę. Dzisiejsza pogoda była dość upalna; dziękował w takich dniach Klanowi Gwiazdy, że nie został obdarzony aż tak gęstym futrem, jak niektórzy klifiacy. Mimo tego i tak nie podobało mu się siedzenie w słońcu. Grzało mu grzbiet tak, że po jakimś czasie go zaczynał piec przez tę temperaturę. Spojrzał na niebo - było błękitne z mlecznymi chmurkami, porozrzucanymi prawie że losowo. Mógłby przysiąc, iż w jednej z nich zauważył pyszczek uczennicy. Pokręcił głową, mrużąc oczy. Nie, przecież… to chyba niedorzeczne. Zerknął na obłok raz jeszcze, dostrzegając, iż tylko mu się wydawało. Dlaczego tak dużo o niej myślał? Ostatnio dał słowo Króliczkowi, swojemu braciszkowi, że skupi się bardziej na treningach, a nie na poznawaniu kotki lepiej i lepiej, odrobinę odsuwając go na rzecz spędzania czasu z szylkretką. Zerkał nerwowo na grunt, tworząc w nim niewidzialne kółeczka łapą. Pazury miał schowane, a malutkie chmurki kurzu były posyłane co jakiś czas w powietrze, jakby czekały, aż tylko wiatr je zdmuchnie, przywiewając przyjemną bryzę w kierunku pyska zielonookiego. Czy jego pomysł spodoba się Kukułce? Bardzo zależało mu na jej opinii. Niezwykle chciał ją zadowolić. Byleby tylko się uśmiechnęła i miło spędziła z nim czas. Usłyszał znajome, wyważone kroki nieopodal. Szarpnął się lekko, prawie tak, jakby sobie przypomniał właśnie, że kończyna, którą czyści, wcale nie była taka brudna. Mimo tego całego kurzu i wszystkiego innego, co mu tylko mogło się wplątać w półdługą sierść. Odwrócił głowę powoli, starając się wyglądać na mniej spiętego, niż był w rzeczywistości - co mu oczywiście wyszło dosyć marnie. Stresował się, że go odrzuci, że pomysł jej się nie spodoba, że go wyśmieje… lista się ciągnęła. Położył uszy po sobie. Jeśli będzie za nią decydować, to się nigdy nie dowie. Będzie musiał spróbować. Jeżeli nie znajdzie w sobie odwagi, okazja przejdzie mu koło nosa, a potem będzie naprawdę tego żałować. — Kukułcza Łapo? Cz-cześć! — zaczął cicho, łapiąc jej spojrzenie. — Masz dzisiaj jakieś bardzo ważne obowiązki? Bo jeśli nie, to… chciałbym ci coś pokazać. To niedaleko. Znaczy, jeśli chcesz. Jeśli nie, to w porządku... — miauknął, wbijając wzrok w ziemię, czekając na jej odpowiedź.
Kotka zbliżyła się z ostrożnością, ale i zaciekawieniem wymalowanym na pyszczku.
— Witaj, Zajęcza Łapo. — Prędko uśmiechnęła się grzecznie, prawdopodobnie nie chcąc wyjść na niemiłą. Ciekawe czy wstała niedawno? Nie, przecież już była ta godzina, na pewno była po treningu… Przypatrywał jej się co jakiś czas niepewnie, nie mogąc przewidzieć żadnej odpowiedzi. Ku jego zdziwieniu, szylkretka zgodziła się, informując przy tym, że na pewno nie będzie się za bardzo moczyć - nawet mimo takich warunków pogodowych. Poczuł, jak serce mu rośnie, a w oczach zbiera się prawie że cała galaktyka. Rozszerzył zielone ślepka nieco bardziej, z radością spozierając na towarzyszkę.
— Naprawdę? W takim razie… chodźmy! — zamruczał z zadowoleniem, prowadząc ją w kierunku najbliższego cienia, rzuconego przez mniejsze drzewko. Ciekawe czy jej też doskwierał taki gorąc? Raczej tak, komu by nie…
Szli tak w ciszy, Kukułka nie odzywała się jakoś bardzo dużo, a Zajączek nie miał serca przerywać tego spokoju, jaki nastał wokół nich. Ptaki przyjemnie śpiewały im do uszu, nucąc swoje najlepsze melodie. Wszelkie wyuczone już pieśni, jakimi obdarzały mieszkańców każdego dnia. Robaki uciekały przed ich łapami, uskakując na boki, byleby tylko nie zostać przygnieconymi przez dwójkę kotów. Kremus czuł się tak, jakby za moment miał eksplodować ze szczęścia. Nie potrafił się skupić na niczym innym, jego myśli cały czas krążyły wokół uczennicy. Czy na pewno doceni dany krajobraz? Czy nie wyjdzie na roztrzepanego, jeśli jednak zdecyduje się zamoczyć łapy? Mało brakowało, a potknąłby się o wystający korzeń. Zmierzył go wzrokiem, mając nadzieję, że ewentualny następny go nie zdziwi nadto, ani nie wybije z myśli. Liście szeleściły w rytm ciepłego zefirku, który lizał klifiaków po pyskach. Gdy wreszcie dotarli nad wodę, Zajączek kucnął, zdziwiony tym, co było dane im spotkać.
Nie był to kot, ani jakiekolwiek zagrożenie. Na piasku spacerował pulchny wielokolorowy ptak o śmiesznej budowie. Dzióbek miał ciemny, niezwykle wydłużony. Oczka guzikowate, czarne niczym atrament. Bardzo dziwnie chodził; uczeń nigdy wcześniej nie widział takiej istotki. Miał wrażenie, jakby w momencie gdy go dostrzegł, między nim a kotką zapanowało jakieś dziwne, nieprzyjemne napięcie. Dało się je ciąć pazurem. Co mogło być powodem tak nagłej zmiany? Czuł, że spojrzenie kompanki wbija mu się w skórę, przemierzając przez futro bez większych oporów. A może sobie to tylko ubzdurał? W każdym razie gdy już miał wędrować w jego kierunku, mając nadzieję, że wtopi się ze swoimi barwami w piach włażący mu między łapy oraz pod pazury, szylkretka zatrzymała go z donośnym szelestem, łamiąc przy tym pobliskie gałązki, by zrobić przy tym jak najwięcej hałasu. Gdy tylko tak postąpiła, ptak obrócił łeb w ich kierunku, następnie zerwał się do ucieczki z głośnym wrzaskiem, alarmując pobliską zwierzynę o nadciągającym zagrożeniu. Pręgus spojrzał na Kukułkę ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, dlaczego tak postąpiła. Uszy miał położone po sobie, niczym kocię, które właśnie zostało przyłapane na gorącym uczynku. Tak, jakby było mu wstyd za to, czego się dopuścił, ale nie wiedział co dokładnie poszło nie tak. Istotka, która zdążyła uciec, wyglądała tak, jakby miała czapeczkę. Czekoladowe ubarwienie na głowie prezentowało się dość komicznie.
— Co ty wyprawiasz? — syknęła, blokując drogę swoim ciałem, byleby tylko zielonooki nawet nie myślał, że będzie mógł teraz tam sobie ot tak wejść. Futro miała najeżone wzdłuż karku, wąsy nastroszone niczym igły, szpiczaste i długie. W jej oczach zapłonął żywy ogień, a kita z furią machała na boki, przecinając wrogo powietrze.
— Nie rozumiem... — wymruczał, spozierając na nią z narastającą niepewnością. Czego takiego złego dokonał? Co mogło doprowadzić ją do identycznego stanu?
Kotka spojrzała na niego z nagłą łagodnością, której także nie zdołał przewidzieć. Wzdłuż wielobarwnej sierści zagościła ponowna harmonia. Na jej kufie widać było teraz coś zupełnie innego, można było to najprościej opisać jako po prostu spokój.
— Ptaki to przewodnicy dusz, Zajączku. Jak się je zabija, to sprowadzasz w ten sposób nieszczęście zarówno na siebie, jak i na swoją rodzinę — zaczęła. — Moimi przewodnikami są kukułki i ty również możesz wybrać swoich albo też mieć kukułki, tak, jak ja — wyjaśniła mu powoli, prawie niczym kociakowi, który się zagubił.
Otworzył ślepka nieco szerzej, głowiąc się nad tym chwilę. Nie wiedział, czy potrafiłby podjąć decyzję tak szybko. Może lepiej by było, gdyby dał sobie na to czasu. Nigdy wcześniej nie słyszał o czymś podobnym, jednak nie miał powodów do tego, by jej nie wierzyć. Słychać było, iż traktuje to na poważnie i nie są to byle jakie żarty. Pokiwał głową powoli. — Potrzebuję trochę czasu na zastanowienie się, nie chciałbym wybrać bez zastanowienia — odparł, czując się już trochę pewniej w zaistniałej sytuacji. Miał nadzieję, że kompanka to zrozumie. Może mogłaby mu w najbliższej przyszłości doradzić?
Usłyszawszy te słowa, na pyszczku Kukułczej Łapy wymalował się delikatny uśmiech, który nie umknął zielonym oczom. Kocur poczuł, jak ciepłe uczucie rozpływa się mu przyjemnie po klatce piersiowej, a wzrok zaczyna się plątać, ponieważ nie chciał zepsuć tego momentu.
Po jakimś czasie usiedli w cieniu rzucanym przez jedno z niższych wiekowych roślin. Prażące słońce nie było już aż tak dotkliwe jak jeszcze parę uderzeń serca temu. Owady co jakiś czas przylatywały do nich, jakby chciały sprawdzić, kto zaszczycił je dzisiaj swoją obecnością. Zajączek odgarniał je od czasu do czasu, w razie gdyby były zbyt uciążliwe.
— Kukułcza Łapo, czy masz jakieś marzenie o którym nikomu nigdy nie powiedziałaś? — zagadnął, spoglądając na kotkę. Oczywiście - jeśli nikomu o nim do tej pory nie powiedziała, to istniała szansa, że i on by go nie poznał. Zastanawiał się, czy jeśli mu powie, będzie to znaczyło coś więcej. I czy kiedykolwiek mógłby być częścią tego marzenia. Co skrywało serce uczennicy oraz… czy pozwoli mu tam kiedyś zajrzeć?
— Tak — zaczęła spokojnie, mrużąc na moment oczy. Poruszyła swoją puszystą kitą, tworząc przy tym ciche szurnięcie. Sprawiała wrażenie, jakby potrzebowała chwili namysłu przed odpowiedzią. — Ale to nie jest nic, czego byś do tej pory nie usłyszał. Chciałabym zostać dobrą wojowniczką. Tak, jak moja mama — wyznała, spoglądając na niego badawczo. Kocur z trudem wytrzymał to, z lekkim zdziwieniem wpatrując się w kotkę. Czy naprawdę chciała tego, płynęło to z jej serca? Z drugiej strony dlaczego miałaby kłamać?
— Rozumiem… — powiedział, odrywając na jakiś czas od niej wzrok. Strzepnął uchem, umysł miał pochłonięty teraz przez przepiękne fale wody, jakie obijały się o piasek żwawo, zostawiając po sobie mokrą plamę, która tak szybko jak się pojawiła, tak szybko znikała. Czy powinien pochwalić się i swoimi marzeniami? Nie, to było bardzo zawstydzające… czy spojrzałaby na niego inaczej, gdyby dowiedziała się o uczuciu, jakim ją darzył?
Kukułcza Łapa zerknęła na niego kątem oka, jakby chciała coś dodać, ale ostatecznie tylko przymknęła powieki, pozwalając ciszy mówić za siebie.
…
Świeżo po powrocie z plaży, kocur odprowadził kotkę wzrokiem, czując, że ten dzień był niezwykle udany. Niesamowity. Był nią nawet bardziej zafascynowany. Poczuł nagły ucisk w żołądku. Początkowo myślał, że to może dlatego, iż już dzisiaj nie porozmawia za wiele z szylkretką. Nie byłoby to czymś dziwnym, chociaż w takim nasileniu to już mogło niepokoić. Nawet jeśli nie wymieniali się całymi przemowami z ostatnich pięciu księżyców, nadal uwielbiał jej słuchać. Dowiadywać się coraz więcej. Odkrywanie nowych rzeczy o klifiaczce stało się dla niego marzeniem. Takim, które chciałby spełniać codziennie. Ale gdyby tak się stało, marzenie straciłoby na wartości i przestało być takie wyjątkowe. Już nie zachwycałoby tak bardzo, jak dotąd. Poruszył wąsami nerwowo, skacząc lusterkami z jednego pobratymcy na drugiego. Szukał swojego mentora - przecież nie powie Króliczkowi, że mimo danego słowa poszedł z nią na spacer. Spacer-randkę w jego głowie. Nozdrza kocura zostały wypełnione wonią jednego z kotów - akurat tego kota poszukiwał ślepkami. Podskoczył prędziutko do Mysiego Postrachu. Obawiał się, że natknie się na bursztynookiego. Nie chciał na razie wysłuchiwać. W dodatku wymówka, że był na treningu przez cały ten czas z pewnością by nie zadziałała. W końcu niebieski wojownik był w obozie, raczej na pewno - dodatkowo Kukułki nie było w legowisku. Albo przynajmniej tak się wydawało kremusowi.
— Mysi Postrachu, czy moglibyśmy dzisiaj jeszcze potrenować? Proszę — powiedział błagalnie, z nadzieją wyczekując odpowiedzi wojownika. Lada moment Króliczek mógł wyjść z legowiska uczniów. Chyba, że go jeszcze nawet w obozie nie było. Ale to byłoby już nietypowe. Była godzina taka, iż większość kotów teraz już odpoczywało, dzieliło się językami albo starało jakoś inaczej zabić czas wolny. Przykładowo wsłuchując się w historię starszych, których mieli od groma.
— Teraz? Już przecież trenowaliśmy, ale skoro tak bardzo chcesz, to… — zaczął niebieskooki po chwilowym namyśle. Pokiwał głową, uśmiechając się lekko. — W porządku! Jeśli tak ci zależy, to nie będę odbierać twoich chęci. Z pewnością nie bez powodu o to prosisz. Tylko potem nie marudź, że bolą cię łapy! — powiedział wesoło, spoglądając na swojego podopiecznego z zaraźliwą radością. Czy zastanawiał się, co mogło spowodować u niego taką decyzję? W końcu Zajączek, mimo swojej ogromnej ciekawości, jakoś nigdy nie rwał się do szkoleń. A teraz prosił o dodatkowe, mimo że zaczynał już powoli żałować tej decyzji. Zmęczenie aksamitnie mu zaczynało się udzielać.
Skierowali się do tuneli. Zajączek nie spodziewał się tego, jednak nie zamierzał protestować. Jakiekolwiek zajęcie, dzięki któremu będzie spokojniejszy mu niezwykle odpowiadało. Już słońce nie paliło tak obficie, dodatkowo mieli zapewniony cień dzięki wielkiej jamie. Pręgus z lekką konsternacją na pysku wyczekiwał jakichkolwiek poleceń ze strony mentora. Zaglądając do ciemnego pomieszczenia, w nos ucznia uderzyło zużyte, nieprzyjemne, mokre powietrze. Pokręcił głową, próbując pozbyć się niezachęcającej woni. Skrzywił się, unosząc łapę, jakby w geście obronnym.
— W porządku! Zatem nauczę się nawigacji w tunelach — zaczął klifiak, machnąwszy z dumą ogonem, poruszył wąsami. — Twoim zadaniem będzie znalezienie wyjścia z nich, ale innego, niż te, którym za moment wejdziesz. Masz czas do zmroku, będę na ciebie czekał. Jeśli nie wyłonisz się zbyt prędko, przyjdę po ciebie, dlatego nic się nie martw. W porządku? — mentor popchnął go delikatnie, zachęcając w ten sposób do wejścia tam. Zajączek postawił łapę na zimnym podłożu, czując się… dziwnie. Zakurzone, ciemne ściany, o które się ocierał plecami nie powinny być czymś, czego nie znał - w końcu ich obóz wyglądał praktycznie tak samo, jednak nadal było w tym wszystkim coś, czego nie poznawał.
Zaczął wąsami stykać się z wydrążeniami. Musiał jakoś sprawdzać, czy przypadkiem nie jest bliski temu, by gdzieś wpaść. Byłoby to niezwykle niebezpieczne, nie chciałby skończyć tak marnie. W końcu miał jeszcze tyle rzeczy do zrobienia, dodatkowo czekało go mianowanie na wojownika, lepsze zapoznanie się z Kukułką… było tego naprawdę wiele. Wszystko mogło ulec zmianie, nikt nie miał aż tak wielkiego wpływu na przyszłość. Był jeszcze młody. Usłyszał gdzieś w oddali kroplę wody skapującą z wyższego miejsca. Zaczął iść w tamtym kierunku z nadzieją, że w ten sposób uda mu się znaleźć pożądane wyjście. Już niebawem ukazał mu się widok, jakiego nigdy nie zapomni. Wgłębienie, w którym woda mieniła się przepięknie, odbijając swoje delikatne tafle na zimnych ścianach.
Otworzył pyszczek z zachwytem, przeskakując spojrzeniem z jednego miejsca na drugie, nie mogąc oderwać wzroku od przepięknego obrazu przed jego oczyma. Był nieziemski! Niesamowite, że mieli tak przepiękne miejsca. Czy mógłby potraktować je jako swój bezpieczny kącik? Czy wiedziały o nim inne koty? Pokręcił główką. Nie wolno mu było zabrać go tylko dla siebie, w końcu to nie należało do niego. Ale podziwiać miał pełne prawo. Należałoby dalej szukać wyjścia. Z bólem serca wstał, odwracając głowę ostatni raz w kierunku cieczy. Mieniła się wielobarwnie; wyglądała prawie tak, jakby została tam wylana przez same łapy Klanu Gwiazdy. Ciekawe czy przodkowie byli w stanie dokonać czegoś identycznego? Czy spoglądali teraz na niego?
…
Nawigując tak, trzymając się prawej ściany niczym własnego najbardziej oddanego towarzysza w całym Klanie, jego oczom ukazało się wreszcie światło. Było słabe, możliwe, że to przez to, iż słońce powoli zachodziło, witając wieczór. Do jego nosa dopłynęło na nowo doskonale znane mu powietrze - teraz już chłodniejsze ze względu na porę, jaka nastała. Wyłonił łeb z nory, rozglądając się za sylwetką swojego mentora. Mysi Postrach siedział tuż obok i gdy tylko dostrzegł kufę swojego ucznia, zerwał się żwawo na łapy, jakby z radością, że mu się udało. Postawił uszy czujnie.
— Zajączku! Jeszcze chwila i bym po ciebie szedł, zaczynałem się już o ciebie naprawdę martwić — rzekł z wyraźnym zaniepokojeniem w głosie. — Ale udało ci się, jestem z ciebie taki dumny! Wiedziałem, że sobie świetnie poradzisz. W końcu jesteś moim uczniem — pochwalił go, trącając w bok, przy okazji chichocząc. Króliczek niekiedy robił dokładnie tak samo. Zielonooki uśmiechnął się delikatnie, czując jak zmęczenie coraz bardziej przejmuje jego ciało. Czy będzie musiał znowu przejść tamtą drogą? Istnieje jakaś może… krótsza?
— W takim razie, skoro tak świetnie sobie poradziłeś, teraz wrócimy. Pozwól, że będę za tobą. Poprowadź mnie, jestem ciekaw, czy uda ci się wrócić do obozu. — Zachęcił go mentor, pozwalając uprzednio na chwilę przerwy. Zajączek zawył w duszy. Motywowała go myśl ciepłego legowiska, czekającego na niego w sercu Klanu Klifu…
…
Wszedł do legowiska uczniów ociężale, słysząc jak mentor się z nim żegna za plecami. Opadł na swoje wygodne łoże, ciesząc się, że jest takie cudowne. Wtulił się w nie, mrucząc głośno. Jego uszom umknęły kroki, które narastały z każdym kolejnym biciem serca. Nad zielonookim stanął jego brat, Króliczek.
— Zajączku, śpisz już?! — miauknął, doszukując się jakichkolwiek oznak, że uczeń jeszcze nie odpłynął do krainy snów. — Gdzie byłeś? — zapytał, gdy Zajączek uchylił jedną z powiek ospale. — Na treningu… — wymruczał z wyraźnym zmęczeniem. Jeszcze chwila i odpłynie.
— Tak długo? — zapytał bursztynooki, nadal wbijając wzrok w brata. Te słowa obudziły go delikatnie, zmuszając do uniesienia łba. Położył uszy po sobie niepewnie, spozierając teraz na łapy wtulone w mięciutki mech, a także parę piórek.
— Tak… Mysi Postrach uczył mnie nawigować w tunelach. Zgubiłem się, i… gdy już miał po mnie iść, to udało mi się znaleźć wyjście — wyjaśnił, wspominając przepiękna taflę. Wcale się nie zgubił - był tam pierwszy raz, ale coś podpowiadało mu, że dobrze idzie. Po prostu połowę dnia spędził z Kukułką na plaży. A potem go unikał... bo się bał, że zareaguje negatywnie.
— Naprawdę? — uczeń zapytał, jakby z niedowierzaniem. Zajączek westchnął, kładąc łeb na łapach z powrotem. Przymknął oczy, mając nadzieję, iż nie będzie musiał się już więcej tłumaczyć. Był zbyt zmęczony, by się tym więcej przejmować.
[2799 słów, umiejętność nawigacji w tunelach]
[przyznano 56% + 5%]
08 czerwca 2025
Od Zajęczej Łapy
Zajęcza Łapa szedł u boku swojego mentora, co jakiś czas spoglądając na niego, jakby szukając pocieszenia. Nie mogła trafić mu się lepsza pogoda – ciepłe promienie słońca grzały jego grzbiet przyjemnie, co jakiś czas docierał do niego radosny śpiew ptaków, któremu on mógł przysłuchiwać się całymi dniami. Wzrokiem wędrował sobie to w jedną, to w drugą stronę, zastanawiając się, co dzisiaj wymyśli dla niego kocur. Przez koronę drzew przedzierało się światło, padając na glebę, tworząc przeróżne wzorki, za które odpowiedzialne były liście. Czy trening będzie równie ciekawy, co ostatnim razem? Raczej tak, Mysi Postrach był prześwietnym mentorem. Czy dzisiaj także uda mu się popisać, zrobić na nim wrażenie? Miał nadzieję, iż owszem. Z jakiegoś powodu bardzo mu na tym zależało, w końcu niebieskooki nie był byle kotem. Gdy szli tak, stawiając bardzo ciche, ale nie sztywne kroki, grunt pod łapami delikatnie zapadał się, dlatego w momencie, gdy pręgus wypatrywał jakikolwiek skrawek trawy, wchodził na niego pospiesznie, byleby tylko się nie zapaść. Mogło wyglądać to dość komicznie, zważając na to, że nie działa mu się żadna krzywda, gdy poduszka wchodziła w kontakt z ziemią. Ostatnimi czasy wędrowała mu po głowie pewna kotka – Kukułcza Łapa. Kukułka nie urodziła się w Klanie Klifu, ale dla niego nie było to czymś, co sprawiało, że momentalnie ją skreślał. Nie, wręcz przeciwnie. Ciekawiła go. Nie była byle kim. Towarzyszyło mu dziwne wrażenie, że gdyby tylko spróbował do niej zagadać, na pewno znalazłby się jakiś temat, o którym mógłby jej pogawędzić, spędziliby miło wolny czas. Nigdy wcześniej nie zamienili ani słowa, jednak zielonooki pragnął, by dzisiaj uległo to zmianie. Dlaczego akurat ona? Co jakiś czas widywał ją, rozmawiającą z innymi kotami, jednak nie masowo -– za każdym razem napływała mu dość wstydliwa myśl, mianowicie Kukułka była przepiękna. Nie wiedział, czym było to uczucie, jakie mu towarzyszyło za każdym razem, kiedy sobie o niej przypominał, jednak nie mógł jej wygonić ze swojej głowy. Również było mu często z tego powodu bardzo wstyd. Bo dlaczego czuł się tak wobec kogoś, kogo nawet nie było mu dane poznać tak dobrze? Pokręcił głową, starając się na chwilę rzeczywiście skupić na szkoleniu. Zerknął kątem oka na towarzyszącego mu pobratymca. On również na niego patrzył, jakby oczekiwał na coś odpowiedzi. Zajęcza Łapa poczuł się tak, jakby serce podeszło mu do gardła. Zimny podmuch wiatru zdzielił go po głowie niczym mroźna bryza przyniesiona ze strony morza. Uczeń zaśmiał się cicho, myśląc, że może Mysi Postrach zażartował w pewien sposób i teraz oczekiwał reakcji z jego strony. Okazało się jednak, iż nie było to zupełnie tak. Niebieskooki wcale nie uśmiechnął się szeroko, przyłączając się, a nadal patrzył wyczekująco. Kremowy westchnął z rezygnacją. Będzie musiał się przyznać, oby tylko czarny mu za to nie wyrywał uszu…
— Przepraszam, czy mógłbyś powtórzyć? Nie mogę się dzisiaj skupić, chyba źle spałem… — wymruczał z zawstydzeniem, każde słowo z trudem przechodziło mu przez gardło. Przecież nie powie mu, że ma kogoś na oku. W dodatku kogoś, z kim nawet nigdy nie zamienił krzty słowa. Może było to błędne myślenie, może po prostu się zauroczył i to mylił?
— Pytam, czy chciałbyś dzisiaj nauczyć się otwierać kraby — powtórzył mentor, jakby z poirytowaniem. Może jemu również humor dzisiaj nie dopisywał? Chociaż to raczej dalekie było od prawdy, on był niezwykłym optymistą, a Zajęczej Łapie towarzyszyło dzisiaj ogromne rozkojarzenie. Miał prawo poczuć się urażony. Nikt nie lubił, gdy ktoś go nie słuchał. Zajączek skulił się nieco, kładąc uszy po sobie. Ton kocura nie napawał go optymizmem, jednak…
Usłyszawszy jego słowa, otworzył oczy szerzej, ruszając króciutkim ogonem z ekscytacją. Wcześniejsze lekkie przygnębienie opuściło go w momencie, gdy zorientował się, o czym tak naprawdę mówił nauczyciel. Młody uszy postawił na sztorc, a pyszczek wykrzywił w nietypowym uśmiechu. — Oczywiście! — miauknął, czując, że nie może się już doczekać. Bardzo lubił szkolenia, zawsze pokazywał mu coś nowego i zachęcał do działania. Pręgusowi brakowało wigoru, mógłby cały dzień się tylko wylegiwać. Usłyszał odpowiedź ze strony niebieskookiego, którą prędko zapomniał. Najwidoczniej nie była na tyle istotna, by sobie ją notować w głowie. A może znów dał się pochłonąć myślom? Przynajmniej nie były negatywne, może dlatego też się ich tak bardzo nie wyzbywał, jak zazwyczaj. Zaczęli kierować się w stronę plaży. Ostatnimi czasy znalezienie zwierzyny nie szło z taką łatwością. Było to spowodowane hałasem dwunożnych, którzy bardzo ochoczo niszczyli wszystko to, na czym zależało kotom. Odbiło się to lekko na zielonookim – jadł mniej, jakby w obawie, że nie starczy dla reszty. Stąpając po piachu, łapy znówże zaczęły mu się zapadać. Wysunął pazury, jednak to na nic. Musiał szukać zbitych jasnych kawałków, których nie było za wiele. A przemieszczanie się po tym gruncie także było wyczynem. Szybko się męczył, nawet jego typowe podskakiwanie nie dawało tu za wiele. Poruszył wąsami z lekką irytacją. Po paru uderzeniach serca uspokoił się nieco, czując, że szum wody działa na niego kojąco. Spoglądał teraz na ciecz, leniwie płynącą w ich kierunku, odbijającą promienie słońca, które raziły go chyżo. Zmrużył oczy – zrobiło mu się cieplej na sercu. Cichy plusk zatapiał się w piachu, ciągle i ciągle, dając o sobie znać co jakiś czas. Zajęcza Łapa pomyślał, że miło byłoby przyjść tutaj z jego braciszkiem, Króliczą Łapą. Z pewnością spodobałoby mu się tutaj! Odkąd zostali uczniami, nadal mieli regularny kontakt, jednak spędzali ze sobą mniej czasu. Było to spowodowane treningami, musieli się przecież spisać i kiedyś zostać wojownikami. Pewnie ulegnie to zmianie, gdy już rzeczywiście nie będą mieli aż tak dużo na głowie, znowu. Zielonooki nie mógł się już doczekać, aż opowie kocurkowi, czego się dzisiaj nauczył, a także wysłucha opowieści bursztynookiego. Ciekawe czy popluskaliby się w wodzie? Albo… może z Kukułczą Łapą? Czy kotka lubiła takie widoki? Czy robiło to na niej wrażenie? Może byłby w stanie przynieść jej coś, co sprawi, że wyda się w jej oczach nieco bardziej… interesujący? Wyobraził sobie ich, siedzących tutaj, wtulonych w siebie. Zanurzył nos w jej przepięknym, szylkretowym futerku, pomrukując głośno… Poczuł, jak znowu robi mu się gorąco. Jaki to dziwny stan! Czy wszyscy się tak czuli w pewnym etapie swojego życia? Futro zjeżyło mu się wzdłuż kręgosłupa, stawiał teraz onieśmielone kroki, jakby to było za wiele. Co się z nim działo?
Ślepiami podążał za Mysim Postrachem, zastanawiając się, dlaczego od dłuższego czasu trwali w ciszy. Nie, żeby mu bardzo przeszkadzała, jednak bardzo doceniłby, gdyby wojownik mówił coś do niego. Nie rozkojarzyłby się z taką łatwością. Gdy już miał pytać – otworzył nawet pysk – prędziutko zdał sobie sprawę z tego, czego był obecnie świadkiem. Niebieski skradał się, starając się robić przy tym jak najmniej hałasu. Zachodził kraba od tyłu. Czy zwierzę zdawało sobie z tego sprawę? Możliwe, że nie, bo ani drgnęło. Ale… chyba było zajęte czymś innym, bo już po paru uderzeniach serca znajdował się pod łapą kocura, próbując go uszkodzić swoimi szczypcami. Zajęcza Łapa z podziwem doglądał rudej istotki, która mimo oczywistej przegranej, nadal walczyła z zapałem, chcąc przetrwać. Niebieskooki zażądał, by pręgus przyniósł mu kamień. Postąpił zgodnie z poleceniem, nie marnując ani chwili dłużej.
Przysiedli obok siebie, a Zajęcza Łapa spozierał na każdy kolejny ruch bardziej doświadczonego. Niesamowite, z jaką łatwością mu to przychodziło. A może kremusowi tylko się wydawało? W końcu nie miał pewności, ile z tego rzeczywiście zarejestrował, a ile jedynie myślał o kotce, która dzisiaj nie zamierzała dać mu spokoju – przynajmniej w myślach. Znowu – nie, żeby bardzo mu to przeszkadzało. Ale czuł, że to mogło być dla niego szkodliwe, jeśli tylko spotka się z odmową. Nieco zaniepokoiła go ta myśl, jednak próbował nie podążać dalej tym szlakiem. Jeśli nie spróbuje, to odpowiedzią zawsze będzie “nie”. A jeżeli się podejmie, zawsze istniała szansa, że odpowie… “tak”! Nawet jeśli nie była jakaś wielka, to teraz przynajmniej istniała. Uśmiechnął się delikatnie, mając już mniej więcej obraz tego, co jej powie, gdy tylko ją spotka. Mentor rozkazał mu, by tym razem to on coś znalazł i przyniósł. Zielonooki pokiwał głową bez zapału – mimo że chciał się tego nauczyć, to jakoś… czuł się już zmęczony. Położyłby się teraz wygodnie, zamknął oczy i zasnął. A jeszcze cały dzień przed nim. Wstał i podreptał w kierunku wody, wypatrując jakiejkolwiek istotki. Ku jego zdziwieniu, nie dostrzegł nic. Szedł tak i szedł, oddalając się coraz bardziej od niebieskookiego, nie mogąc nic a nic doszukać. Muszle wbijały mu się nieprzyjemnie między palce, kłując w poduszki. Co jakiś czas podnosił łapy i sprawdzał, czy się przypadkiem nie skaleczył. Wreszcie, po przejściu większego dystansu, zauważył kraba. Był mniejszy od tego, którego znalazł Mysi Postrach, jednak musiał wystarczyć. Zajęcza Łapa podskoczył szybciutko do niego, przygniatając go trochę łapą. Wgniótł się w piach, próbując go dziabnąć. Gdy schylił się, by go podnieść, krab uszczypnął go w nos, na co pręgus odpowiedział piskiem. Odskoczył lekko, puszczając zdobycz, jednak nie chcąc jej stracić, ponownie go przygniótł. Ponowił próbę, tym razem wiedząc, na co uważać. Dobrze, że wojownik tego nie widział! Narobiłby sobie wstydu na parę pokoleń!
— Świetnie — usłyszał głos za sobą, jeżąc sierść na karku. Nieeee! Czy on wszystko widział? Czy właśnie wyszedł na rybiego móżdżka przez swoją nieostrożność? Pomasował nos łapą, zapomniawszy, iż była cała w piachu. Syknął, gdy pieczenie przerodziło się w czysty ból. Co powinien zrobić? Tutaj przecież się nie opłucze, to będzie tak bardzo boleć! Bez słowa odwrócił się pyskiem do starszego, z nieśmiałością podając mu zdobycz. Mentor poinstruował go, jak go rozłupać, czego zielonooki na początku nie zrozumiał aż tak dobrze. Dopiero za którymś razem mu wyszło – kamień z głośnym trzaskiem otworzył skorupę, oddzielając ją od jaśniejszej mazi, mieniącej się teraz w promieniach słońca niczym sama woda. Gdy tylko zauważył wnętrze istotki, nietypowy dreszcz przebiegł po jego ciele. Może… ciekawe czy Kukułczej Łapie zasmakowałby krab?
…
Kierując się już z powrotem do obozu, Mysi Postrach trajkotał w najlepsze o swoich najnowszych wydarzeniach, chcąc w ten sposób pokazać Zajęczej Łapie, że on ma życie poza treningami również. I próbował także ostrzec go w ten sposób przed dwunożnymi, bo oni byli niebezpieczni i nie chcieli dla kotów dobrze. Pręgus kiwał głową ochoczo, starając się sprawić wrażenie, iż tym razem słucha. I mu to nawet wyszło, bo niebieskooki go tym razem o nic nie wypytywał, dlatego nie musiał się na razie martwić. Gdy wkroczyli już do serca Klanu Klifu, niebieski pożegnał się z nim, oświadczając, iż na dzisiaj na razie ma spokój. Nie przemęczył się dzisiaj. Mimo odrobinę dalekiej podróży miał wrażenie, jakby większość zmęczenia mu gdzieś ubyła, a nie odpoczywał jakoś wiele. Zamruczał z zaciekawieniem, rozglądając się po obozie. Nie dostrzegł nikogo, kogo znał – pewnie każdy był zajęty obecnie swoimi sprawami. Króliczek z pewnością był na szkoleniu, mama jak zwykle robiła swoje, więc może zobaczy ją za jakiś czas, wracającą z patrolu albo polowania, albo czegokolwiek innego, co mogła robić.
Skierował się powoli w stronę legowiska uczniów. Zaglądając do środka, na pierwszy rzut oka tutaj również nie było nikogo ciekawego. Jednak gdy się przyjrzał szczególniej, na jednym z legowisk leżała Kukułcza Łapa. Jej bok opadał i unosił się spokojnie, jakby nie towarzyszyło jej nigdy żadne zmartwienie. Zajęczej Łapie serce podeszło do gardła, zaistniało znowu to nietypowe uczucie, którego nie rozumiał aż tak dobrze. Łapy zaczęły mu się delikatnie trząść, a ciepło, jakie zaistniało w klatce piersiowej, go niepokoiło. Czy był chory? Może powinien udać się do medyka po pomoc? Pokręcił głową. Jeśli tak, to zrobi to później. Teraz… musiał spróbować! Musiał, bo jeśli się na to nie zdecyduje, okazja mu ucieknie sprzed nosa. Podszedł do uczennicy, nieśmiało spoglądając na nią. — Kukułcza Łapo? — miauknął odrobinę za głośno, ale i niewyraźnie, ponieważ nadal trzymał kraba w pysku. Jego głos odbił się echem po jamie, dzwoniąc w uszach. Położył go przed sobą w momencie, gdy szylkretka usiadła, z zaciekawieniem, ale i niepewnością spoglądając na niego. Poruszył ogonem nerwowo. — Kukułcza Łapo, przyniosłem dla ciebie prezent. Wiem, ż-że… wcześniej nie rozmawialiśmy, a-ale… chciałbym ci to dać. Chciałbym też… może gdybyś się na to zgodziła, porozmawiać z tobą chwilę — miauknął, czując, jak robi mu się coraz goręcej, a przecież nie było wcale aż tak ciepło. Kotka chwilę odczekała, zanim udzieliła mu odpowiedzi. Siedziała tak, przypatrując się krabowi, a on nie mógł oderwać od niego wzroku, bojąc się reakcji ze strony znajomej. Jak to odbierze? Czy przyjmie podarunek? Może wcale nie lubiła skorupiaków i była to ostatnia rzecz, jakiej mogła sobie życzyć? Jej kita zaszurała cicho, jakby potrzebowała jeszcze chwili.
— Dla mnie? — powtórzyła z lekkim niedowierzaniem. Jej ton był grzeczny, lecz wyraźnie ostrożny, jakby czegoś się obawiała. A może tylko on sobie dopowiadał i wcale nie było aż tak krytycznie, jak mu się zdawało? — To bardzo… nietypowy prezent — dodała jeszcze z nutą ciekawości. Kremus poczuł, jak robi mu się niedobrze. Nie podobało jej się! Dlaczego pomyślał, że akurat krab sprawi, że spojrzy na niego inaczej? To była ich pierwsza interakcja, którą on musiał tak okropnie zepsuć! Bo w końcu komu by się coś takiego podobało? Pewnie dużo bardziej doceniłaby inny rodzaj zdobyczy, może wcale nie była głodna i on to wszystko zrobił na marne? Położył po sobie uszy, nadal unikając kontaktu wzrokowego. Zrobił z siebie absolutnego błazna w jej oczach…! — Ale doceniam gest, to… miłe — odezwała się znowu, nieco łagodniej, może by nie zabrzmieć nieuprzejmie. W tym momencie zielonooki czuł lekki mętlik w głowie. Zupełnie tak, jakby wcale nie myślała tak, jak mu się wydawało jeszcze parę uderzeń serca temu. Co, jeśli rzeczywiście nie myślała o tym tak źle i tylko on wrzucał swoje myśli do jej głowy, nie dając jej nawet w zasadzie zareagować? Podniósł głowę, spoglądając w jej piękne oczy. Nie wytrzymał tego długo, szybko uciekł wzrokiem, czując palący gorąc na pysku. Uśmiechnął się krzywo, niezwykle niezręcznie. Miał wrażenie, jakby było mu dane za moment się spalić żywcem. Ile jeszcze będzie czuć się w ten właśnie sposób? Ale najtrudniejsze było już za nim – odezwał się do niej. Dał znać, że istnieje. Ciekawe czy Kukułcza Łapa go dostrzegała wcześniej? Nie, przecież… czemu miałaby się skupiać na kimś tak leniwym...
— Możemy porozmawiać chwilę — przekazała z delikatnym, eleganckim uśmiechem na kufie. Gdy to dostrzegł, miał wrażenie, jakby serce lada moment miało wyskoczyć mu z piersi. Była taka piękna… pragnął, by uśmiechała się już zawsze. Z byle okazji. Cały czas. Nawet jeśli robiła to z grzeczności, bardzo to doceniał. Z pewnością na długo pozostanie mu ten obraz w głowie. — Opowiedz mi może, co ci przyszło do głowy, by podarować kotce kraba — zaśmiała się cicho, jednak nie szyderczo. Zacisnął położone uszy po sobie, jednak teraz nie ze smutku, a raczej zawstydzenia i to takiego… miłego?
— Znalezienie jednego długo mi zajęło, a nauka rozłupywania szła mozolnie, jednak po którymś razie mi się udało — zaczął niepewnie, jednak z każdym kolejnym słowem widział postęp. Bo już się nie jąkał, nie musiało to być takie niezręczne, jednak w głosie nadal istniało aksamitne wahanie. — Pomyślałem, że może by ci się spodobał. Gdyby ktoś mnie dał kraba, to bym się bardzo ucieszył — dodał, kuląc się nieco, jednak nie rozumiał w pełni dlaczego. — Myślę, że ten jest wyjątkowy. Nie wiem, jak smakuje dokładnie, ale coś podpowiada mi, że jest słodki i bardzo smaczny. Gdybyś była głodna i chciała, to proszę, częstuj się. Jest dla ciebie — dopowiedział na sam koniec, przysuwając istotkę bliżej szylkretki. Kotka schyliła się, wąchając skorupiaka oraz mrużąc oczy. Uniosła wzrok, raz jeszcze obdarzając nim ucznia. Był uważny, jakby zobaczyła coś nowego.
— Pomysłowe — wypowiedziała to słowo z tym swoim typowym spokojem, a także elegancją. Zamilkła na moment, po czym dodała z uniesioną głową. — Nie jestem pewna, czy kraby są moimi ulubionymi, ale jeśli ty sam tak o nim mówisz, może rzeczywiście warto spróbować. — Delikatnie odłamała pazurem jedną z odnóży, wpatrując się w nie przez moment. Nie zjadła, ale sam gest pokazywał, że nie odrzuciła prezentu. To napawało zielonookiego przeogromną radością, ale i nadzieją, że jednak nie wszystko stracone. Siedząc tak, nie mógł już wytrzymać palącego uczucia. Pochylił głowę z szacunkiem, czując, że musi stąd wyjść. Miał wrażenie, jakby naruszał jej przestrzeń, a także potrzebował teraz czegoś, co sprawi, że przestanie się czuć w ten nietypowy sposób.
— Muszę już iść. Przyszedłem tylko na chwilę, bo… Mysi Postrach kazał mi do niego wrócić, jak tylko skończę z tobą rozmawiać, tak…! — powiedział niepewnie, na poczekaniu to wymyślając. Nie miał pewności, czy przypadkiem nie słyszała wojownika, który mówił, że zielonooki może już sobie iść i ma czas wolny. — Do zobaczenia, Kukułcza Łapo. Mam nadzieję, że za niedługo będziemy mogli znowu porozmawiać — pożegnał się z kotką, już czując, że za nią tęskni. Mimo że było mu niezręcznie, to jakby zaczął teraz żałować tej decyzji, a nie mógł jej cofnąć. Już wypowiedział to na głos. Wstał niechętnie, wychodząc pospiesznie z legowiska. Przygnębienie, jakie w niego uderzyło z siłą większą, niż podejrzewał, było przeokropne. Gdyby tylko mógł teraz porozmawiać z Króliczą Łapą! Czy poradzi sobie z tą nowością, która momentami go podnosiła na duchu, a niekiedy rujnowała humor na całą resztę dnia? Co on teraz jej powie, jeśli go zobaczy siedzącego samego gdzieś w kącie?
[2810 słów, umiejętność otwierania krabów]
[przyznano 56% + 5%]
22 maja 2025
Od Zajączka (Zajęczej Łapy)
Kremus leżał zwinięty, z łapą pod brodą, od niechcenia pomlaskując co jakiś czas. Robił to mimowolnie - nie zdawał sobie nawet większej sprawy z tego, iż słyszą to wszyscy w żłobku; w tym jego brat, Króliczek. Zielonooki nie był głodny, ani nawet specjalnie senny. Niedawno się wybudził, na razie spania mu wystarczyło. Ziewnął, ukazując więcej śnieżnobiałych igiełek. Jego gest był trochę z nudów, a trochę dlatego, że coś mu zostało między kiełkami po ostatnim posiłku. Dźwięk, jaki wydawał, był dla niego nawet uspokajający, taki... rytmiczny. Zajączek trochę myślał, ale niezbyt intensywnie. Tak, żeby się nie zmęczyć. Nie chciał jakiejś nieprzyjemnej sytuacji z tym związanej. Westchnął cichutko, widząc jak chmurka zefirku, którą utworzył pyszczkiem, porusza mu białymi, zakręconymi wąsikami.
— Zajączku! Chcesz o czymś pogadać? — dotarło do niego pytanie ze strony brata. Wspomniany młodziak rozsiadł się tuż obok niego, spozierając w kierunku wyjścia z legowiska. Czyżby oczekiwał czyjegoś przyjścia? Może Siewczego Letargu...? Po paru uderzeniach serca przekierował to samo spojrzenie na niego, wzdychając. — Bo mi się tak strasznie nudzi! — zawołał rozmówca, dramatycznie przewracając oczami i machając łapą. Więcej, niż parę przeciągłych pomruków ze strony Zajączka jak na tę chwilę nie nadeszło. Może to wprowadziło młodziaka w lekką irytację albo coś zupełnie innego... — Chciałbym już być uczniem, żeby móc wychodzić ze żłobka, a ty? Chciałbyś już podróżować, zwiedzać tereny naszego klanu, a może i nawet te poza jego granicami? No powiedz, czy to nie brzmi ekscytująco? — bursztynooki miauknął mu do ucha.
Króliczek następnie zbliżył się do wyjścia ze żłobka i spojrzał na niebo. Zajączek po paru uderzeniach serca podniósł leniwie głowę, rozmasowując sobie lewą łapką ucho. — Na pewno jest to ciekawsze niż siedzenie w żłobku pod opieką matki, która cały czas ma jakieś inne, ważniejsze obowiązki! — pobudzony westchnął z rozgoryczeniem. Miał sporo racji, jednak rozleniwionemu to dość często odpowiadało. Nie musiał się przepracowywać nadto ani martwić tym, że nie może się wyspać, bo czeka go cały dzień harowania. Półprzymkniętymi ślepkami zerknął na bursztynookiego, który niemal wlazł mu na głowę.
— Króliczku, spokojnie — mruknął, przesuwając się odrobinę w bok, żeby kocurek nie rozdeptał mu ogona albo nie przygniótł któregoś z zaokrąglonych uszu. — Czekaj... czy chciałbym o czymś pogadać? Hm? — mruknął cicho w odpowiedzi na pytanie z wyraźnym opóźnieniem, jakby dopiero teraz zaczynał 'rozumieć' co mu tak w zasadzie przekazano. Przypłaszczył uszka w zamyśleniu, które nie trwało dłużej niż machnięcie ogonem. — No, możemy... Tylko bez krzyku, w porządku? Bo mi w głowie dzwoni, phi, jak tak nagle głośno mówisz — dodał, mrużąc oczy, ale bez widocznej złości. Głos bursztynookiego często niósł się echem po jamie, przyprawiając wiecznie śpiącego kocurka o nierzadkie migreny. Zamiast poirytowania, raczej widoczne było lekkie rozbawienie. Gdy przypomniał sobie o dramatycznej tyradzie brata o nudzie, uniósł brew i podrapał się za uchem, skrobiąc mocniej i mocniej, jakby mu coś tam siedziało, a nie mógł sięgnąć. — Racja, brzmi to ciekawiej niż siedzenie tutaj — przyznał z westchnieniem, strosząc futerko na karku tylko po to, by je w mgnieniu oka gładzić. — Ale wiesz co? Jak się tyle biega po terenach, to potem łapki bolą. Trzeba dużo słuchać starszych, a to dopiero potrafi męczyć. Nie miałem wiele okazji, ale to mi się właśnie takie wydaje. Nie można się wtedy wyłączyć, bo każą często coś powtarzać, a ja zupełnie nie mam do tego obecnie głowy — spojrzał na brata z rozpromienieniem, ale i krzywym uśmieszkiem. Pokiwał główką. — Może mimo wszystko byłoby fajnie. Ale... niech to będzie trochę później, jak tylko pogoda będzie korzystniejsza. Jak będzie mniej... no, rozumiesz... do zrobienia i nie będzie przymusu, by aż tak wcześnie wstawać. Bardzo lubię się wysypiać albo nawet i spać na zapas — zamilkł na moment, wpatrując się w niebo razem z Króliczkiem, uprzednio człapiąc do niego nie szybciej, niż starszyzna, która ledwo co mogła rozprostować kości. — A twoja mama... znaczy... nasza mama! Może nie jest z nami tak często, jak byśmy chcieli czy potrzebowali, ale jak już jest, to zawsze opowie nam coś ciekawego. Przytuli do brzucha, oferując miłe ciepło. To się chyba liczy, nie? — zapytał prawie szeptem, z niepewnością czy w ogóle wypadało coś identycznego mówić. Może lepiej by wypadł, zachowując to jedynie dla siebie? Potem zerknął kątem lusterek na bursztynookiego. — Pewnie ciocia po prostu musiała odejść. Nie wszystko się zawsze wie. Mam wrażenie, że do nas informacje docierają jako do ostatnich, w dodatku nie mówią nam tak dużo, jak by to się nam podobało. To nie znaczy, że należy się tym zadręczać — po skończeniu swojego wywodu, położył się na boku, przymykając oczy. Oblizał wargi, zginając łapki bliżej brzucha. Czuł, jak futerko muska mu poduszki, ostrożnie go łaskocząc. Zamruczał, strzepując uchem. — Chodź Króliczku, opowiem ci, co mi się ostatnio śniło. Wiesz co takiego? — zachęcił go albo przynajmniej podjął próbę. Poruszył kikucikiem, w głowie zamiatając delikatnie teren z nieobecnego w tym skrawku kurzu. Wyobraził sobie to tak, jakby miał dużo dłuższą, pełną kitę. — Śniło mi się, że byłem kamieniem. Takim, jakich jest u nas tak bardzo dużo. Mniejsze, większe, każde inne, ale nie o to chodzi. Nic nie musiałem robić. Tylko leżałem i to był chyba najlepszy sen, jaki miałem od księżyców. Wyobrażasz to sobie? To było… — rozgadał się, z każdym słowem coraz wolniej przekazując kocurkowi dalsze to informacje na temat marzeń, jakie mu towarzyszyły tamtej nocy.
***
Słońce dopiero zaczynało wspinać się po niebie, a na trawie dalej można było dostrzec drobne kropelki rosy. Kremus wdepnął w parę z nich, krzywiąc się przez chłód, jaki naniosły na jego łapki. Poduszki miał całe mokre, a futro okalające jego kończyny wilgotne, jednak nieprzemoczone. Uczeń wlókł się powoli, łapą za łapą, ledwo co unosząc powieki.
— Taka pora na wstawanie nie może być dozwolona... — wymamrotał do siebie, mrużąc oczy nawet bardziej. Przystanął w miejscu, by poprawić krzywo sterczący mu kosmyk futra na piersi. Ciepłe pociągnięcia językiem uspokajały go, jednocześnie zachęcając do kontynuowania snu, ale wiedział, że nie może. Czasy, kiedy pozwalano mu sobie tak drzemać w najlepsze, niestety przeminęły. Mysi Postrach, jego mentor, zatrzymał się tuż przed swoim uczniem z rozanielonym wyrazem pyszczka. Miał śliczne, niebieskie oczy, a także futro koloru czarnego z białymi elementami. Wyglądał tak, jakby przebiegł wokół obozu przynajmniej parę rundek.
— No, wreszcie jesteś, Zajęcza Łapo! Spóźniony o ile? — mentor spojrzał na niebo, jakby próbował z niego coś wyczytać. Czy to miało większy sens? Pręgus spozierał na niego z lekkim naburmuszeniem, nie mogąc nadal pogodzić się, że musiał wstać o tak wczesnej porze! Zielonooki przysiadł gnuśnie, ziewając przeciągle. Wydał z siebie zduszone miauknięcie, niewyraźnie coś mamrocząc pod nosem.
— Byłem gotów. Już dużo wcześniej. Tylko... mentalnie — wypowiedział, wbijając spojrzenie w łapy. Absolutnie nie miał siły na naukę dzisiaj, jednak nie mógł odmówić, bo nie zostanie wojownikiem, jak tak dalej pójdzie. Niech no się jakoś przymusi...
Poruszył wąsami, gdy wojownik zachichotał w odpowiedzi na jego słowa.
— W porządku, ale dziś czeka nas trochę więcej. Z pewnością się ucieszysz, booo~... dziś będziemy... działać! Nie zgadniesz, w jaki dokładnie sposób — dorzucił, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z kremowym kocurem.
— To nie brzmi jak coś, do czego mam dziś siłę — powiedział z lekkim osłabieniem, jakby słowa starszego przyprawiły go o ciarki na grzbiecie. Położył po sobie uszy, nie mogąc przestać tęsknić za ciepłym łożem, w którym się wylegiwał jeszcze nie tak dawno temu. Jak mu było tam dobrze i ciepło! Nie wisiało nad nim widmo burzy, która mogła nadejść lada moment. Niebo przybierało szarawy, gołębi odcień, poparte przez naprawdę wiele, niezliczoną wręcz masę chmur.
— Nie ma problemu! Ja mam za nas dwóch, ale i tak będziesz musiał robić to, co ci powiem — rzucił niebieskooki, po czym gwałtownie ustawił się do wyjścia z obozu, podnosząc uszy na sztorc. Obdarzył swojego podopiecznego jeszcze jednym zerknięciem. Kremowy spozierał na niebo, krzywiąc się delikatnie. Chłodny podmuch musnął go po pysku nieprzyjemnie, czy i on był przeciwko niemu? — Chodźże, nie mamy całego dnia — Zajęcza Łapa podszedł do Mysiego Postrachu szybciej niż zwykle, wzdychając z bezsilnością. Może im szybciej się za to zabiorą, tym szybciej będzie miał to wszystko z głowy i odpocznie sobie na nowo, zregeneruje potrzebne siły na następny ciężki dzień. Teraz tak właśnie miało wyglądać jego życie, dopóki nie zostanie pełnoprawnym wojownikiem. Jego mentor był naprawdę porządnym kotem, to po prostu on... nie miał tyle siły, ile by potrzebował na to wszystko. Ogon miał zwrócony ku dołowi, bez większej ekscytacji związanej z tym, że nauczy się dziś następnych, odmiennych chwytów - z pewnością przydatnych w przyszłości. Uszy nadal mu leżały, a bok unosił się i opadał z rozleniwieniem. Liczył na to, że samym spokojem 'przetrwa'. Co zamierzano mu dzisiaj przedstawić?
Wojownik zaczął od przygotowania się. Kazał mu wykonać parę skoków - ciekawe czy to miało jakieś większe znaczenie szkoleniowe? Pręgus pląsał z jednego miejsca, na drugie w rytm słów starszego. Mysi Postrach przystanął jakby w zachwycie, patrząc na ruchy ucznia.
— Jak Zając! Pasuje ci to imię — miauknął, każąc mu już przestać. Młodziak z ulgą wyprostował się, dumnie oblepiając kocura ślepkami.
— Phi, wreszcie coś, czego nie trzeba mnie uczyć — wykrzywił pyszczek w nietypowym uśmiechu, grzebiąc lewą łapką w ziemi, jakby szukał tam skarbu, który go oszczędzi od większego wysiłku. Ubrudził się ciemną masą, barwiąc teraz kończynę na brązowo, wręcz z lepkim efektem. Najprawdopodobniej jak zaschnie, to powinno samo odpaść. Zresztą teraz nie miał nawet czasu, by to dokładnie lub jakkolwiek wyczyścić. Zaraz mieli uczyć się dalej, wiedział to. Łapał oddech łapczywie, tylko po to, by go szybciej uspokoić. Czarny kocur uśmiechnął się ponownie, tym razem bez żartu.
— Każdy ma swoje mocne strony i też nie każdy będzie we wszystkim dobry. Wychodzimy — rozkazał, już nie oglądając się za siebie. Młodziak podążył za nim, znów wypuszczając głośno powietrze z płuc. To go zmęczyło, ale raczej nie na darmo wykonywał to wszystko. Pewnie dzisiaj mu się to niezwykle przyda i będzie wdzięczny za tak nietypową i niespodziewaną rozgrzewkę. Pokręcił łbem, odganiając jakieś muszki, w jakich armię przypadkowo wszedł. Rozproszyły się z piskiem, mrucząc mu nieprzyjemnie do ucha. Rozbolało go, wykrzywił pyszczek, trzepiąc nim na nowo. Przestawszy, prychnął pod nosem z niezadowoleniem. Przynajmniej słońce nie paliło go w grzbiet, jednak absolutnie nie był uradowany faktem, iż latało teraz wszędzie tak dużo robaków. Oślizgłych, głośnych, natarczywych... Jak mógł liczyć na spokój, jeśli przerywały go tak mikroskopijne istotki, których nie mógł skutecznie wygonić?
“Klanie Gwiazdy, miej mnie w opiece…” pomyślał, mijając parę wiekowych drzew. Kora pociemniała, a gałęzie skrzypiły, poruszane na wietrze. Niektóre z liści spadały, jakby coś je specjalnie zerwało i rzuciło na dół. Wszędzie zieleń, wszystko tylko zachęcało do uśmiechnięcia się i parcia naprzód. To naprawdę miły widok. Jednakże... żadne z nich nie przykuło jego większej uwagi - raczej uczeń był zajęty zastanawianiem się, jak bardzo go zmęczy to wszystko. Chyba samo rozmyślanie było dla niego bardziej wymagające niż rzeczywiste wykonanie polecenia. Ptaki śpiewały pięknie, niosąc echem po polanie swój śpiew, którym chciały zaimponować innym. Szczególnie kosy, które zawsze dało się rozpoznać po charakterystycznym ćwierkotaniu, zabawnym sposobie poruszania się, pomarańczowym dzióbkiem i obwódką wokół małych, guziczkowych brunatnych oczu. Wiatr przyjemnie głaskał go po karku, mierzwiąc futro i na licu. Teren, po jakim stąpał, nie należał do wyjątkowo niewygodnych, więc nie miał kolejnego powodu do narzekania. Poduszki łap go nie bolały, nadal miał z tyłu głowy brud, jaki sobie załatwił. Ciekawe czy Królicza Łapa bardziej się przykłada? Z pewnością... jemu na tym zawsze zależało dużo, dużo bardziej niż Zajączkowi. Pamiętał, jak już nie mógł się doczekać, aż zostanie uczniem, dostanie mentora i będzie mógł się wreszcie uczyć od innych kotów. Starszych, bardziej doświadczonych. Zajączek nigdy nie potrafił pojąć, skąd bursztynooki brał tyle energii, ale nie zazdrościł mu. Pasowało mu to, jaki był, mimo że nie mógł nazywać siebie najlepszym - ale też nie najgorszym. Bo potrafił wiele, naprawdę, jedynie brakowało mu chęci na to wszystko, motywacji, dzięki której mógłby osiągnąć nawet więcej, niż mu się wydawało. Mimo to był zadowolony z tego, co miał obecnie. Mógł cieszyć się najmniej istotnymi rzeczami, chociaż nie skupiał się na nich nadto.
Częste i intensywne zastanawianie się uznawał wręcz za szkodliwe. Nie chciał doprowadzać się do złego stanu, z którego nie umiałby się wyrwać i uspokoić. Nie zamierzał się ośmieszać przed kimkolwiek, pewnie mało kto by to zrozumiał...
— Jesteśmy! Nie zajęło tak długo, co? Bolą cię już łapy? — z letargu wyrwały go słowa wojownika. Uniósł łeb, widząc zupełnie nowe miejsce. Znaleźli się blisko Czarnych Gniazd. Obiekt, który znany był z mrocznych przedmiotów dwunożnych, które zostały rozrzucone wiele księżyców temu. Koty wykorzystywały je do treningów ze swoimi podopiecznymi. Zajęcza Łapa postawił uszy, rozglądając się wokół.
— Tak, ale to chyba nieodłączna część mnie — wymruczał, dalej badając przestrzeń lusterkami. — Co tu będziemy robić? — zapytał wreszcie, obdarzając teraz niebieskookiego spojrzeniem.
— Widzisz je? — wojownik poruszył wąsami, następnie stuknął ogonem w jedną z większych opon. Zielonooki śledził oczętami każdy ruch mentora, nie zastanawiając się za bardzo nad tym, czemu robił to w określony sposób. Pokiwał głową, uświadomiwszy sobie, że niebieskooki zadał pytanie do niego. Bo jak nie do niego, to do kogo? — To nie są zwykłe przedmioty dwunogów. To jest doskonałe miejsce do trenowania zwinności! Dziś będziemy robić z ciebie skoczka doskonałego. Lepszego niż jesteś obecnie — przedstawił to, wyraźnie dumny z siebie. Podniósł brodę, wypiął pierś, futro miał naprawdę doskonale ułożone, ani skazy. Zajęcza Łapa przekrzywił głowę. Nie powiedział nic, ale z jego miny dało się wyczytać, że już wyobrażał sobie, jak ląduje nosem w środku jednej z tych śmierdzących pułapek. — Będziesz przeskakiwał przez nie. Tak szybko, jak tylko potrafisz. Oczywiście bez rozpraszania się — zapewnił go, zanim kremowy cokolwiek miauknął. Nie zdążył nawet otworzyć pyszczka. — Żadnego gapienia się na chmurki albo wsłuchiwania się w śpiew ptaków. Wymagam od ciebie dwóch rzeczy; nie zrób sobie krzywdy i się postaraj. Wysil się — kocur uśmiechnął się, prawdopodobnie mając świadomość, że dla pręgusa mogłoby to być znacznym wyzwaniem. Szczególnie że nie ruszał się tak dużo, jak inni uczniowie. Był... zaprawdę jedyny w swoim rodzaju. Wyjątkowy, nie wiadomo czy w tym dobrym znaczeniu, czy złym. Młodziak westchnął, po czym zrobił coś dość niespodziewanego; ruszył. Nie wahał się tak, jak miał w zwyczaju. Po prostu podjął próbę. Bo to nie mogło być takie złe, jak się wydawało, racja? Dopóki nie spróbuje, to się nie dowie. A nuż opowie swojemu braciszkowi to, czego dzisiaj się wyuczył...
Pierwsza opona - siup. Podniósł łapy, napinając tylne. Przypłaszczył uszy, oceniając, jak wysoko należało skoczyć. Przeleciał tuż nad nią, chociaż to było trudne. Musiał sprężyście się unieść aż dwa razy, dla niego o dwa za dużo. Już miał ochotę sobie gratulować, ale się powstrzymał. Nie chwal dnia przed zachodem! Druga; o mało nie zahaczył tylną łapą. Trzecia... wylądował na ziemi z szurnięciem, cały się brudząc. Nie spodziewał się, że tak szybko się na sobie zawiedzie. Wstał, krzywiąc się. Nie mógł tak prędziutko rezygnować, jeszcze cały trening przed nim. Nie zrobił sobie krzywdy, jednak absolutnie nie zadowoliło go to, co się stało. Jak wróci, to poprosi, by go Królicza Łapa pocieszył. Potrzebował paru słów wsparcia od najbliższego mu kota! Po kilku próbach kremus zaczął wchodzić w rytm. Może i to nie było idealne, ale z pewnością unikalne, takie jakby w jego stylu. Tym razem naprawdę się starał. Dawał z siebie wszystko i było to widać.
— Dobra, to było w porządku. Teraz część druga. Przemkniesz przez całe Gniazda cicho. Tak, żeby mnie nie obudzić - zakładamy, że śpię tam, przy tamtym pniu — Wskazał kitą na wspomniane miejsce, po czym sam przysiadł, rzeczywiście przyjmując pozę śpiącego. Zielonooki pokiwał głową, wziął głębszy oddech, następnie pobiegł znów. Jego łapy niemal nie wydawały dźwięku, gdy stawiał je na ziemi pomiędzy oponami. Miał wrażenie, jakby poduszkami ledwo co dotykał gleby, co było dość irracjonalne, bo z całą pewnością się z nią stykał, momentami wręcz ślizgał przez rosę. Jeden z liści musnął go po kikucie. Przez parę uderzeń serca był pewien, że to sam los chce mu utrudnić całe to zadanie. Wstrzymał oddech. Potem go policzył. Raz, dwa... trzy... Ominął niebieskookiego, nie wydając zbyt wielu dźwięków przy tym. Pląsał po płaskim terenie, zwinnie stąpając z jednego punktu na drugi.
Zatrzymał się, dysząc głośno. Położył się na boku, chcąc dać łapom odpocząć. Zmrużył oczy mimowolnie, jego bok opadał i unosił się mocno, z każdym kolejnym uspokajając się opieszale.
— Brawo! Tym razem się nie rozpraszałeś. Znalazłeś sposób na to? — zapytał Mysi Postrach, podchodząc do podopiecznego. Spojrzał na niego z iskierką dumy. Zajęcza Łapa pokiwał głową, chyba tak. Tak się wydawało. Zamrugał parę razy, czując, że jest gotów na kontynuację. Ciekawe czy to zakończą na tym, czy może douczą czegoś jeszcze? — Dobrze. Mam teraz jeszcze coś. Nauczymy cię wspinaczki po drzewach — wymruczał mentor, czekając, aż uczniak się podniesie. Strzepnął uchem, gdy mentor nakazał mu ruchem podejść do siebie. Przystanęli przy jednej z wiekowych roślin. Kocur sięgnął do niej łapami, ustawiając je w charakterystyczny sposób. Zajęcza Łapa spróbował tego samego, jednak nie było to na tyle przemyślane, jak dalece powinno było być. Ustawił łapy krzywo, przez co jego pazury nie znalazły odpowiedniego zaczepienia w korze. Zsunęły się po pniu z cichym mlaśnięciem, zostawiając po sobie niewielki ślad oraz smugę pyłu. Parę drzazg wyleciało z trzaskiem, ustawiając się masowo na gruncie. — Nie tak, nie tak — mruknął Mysi Postrach. Nie brzmiał na zniecierpliwionego, wręcz przeciwnie. Ton miał dość łagodny, jakby z dawką zrozumienia takiego, jakiego właśnie teraz było potrzeba młodziakowi. Wiadomo, że ten ruch nie przychodził każdemu od razu. Należało najpierw zrozumieć, co się w ogóle robiło i jak należało tego dokonać, by było z sensem, by się nie spadło. — Spójrz. Twoje tylne łapy muszą trzymać się konkretniej, bo to właśnie one będą cię podpierać, przednie nie ciągną, tylko pomagają. Spróbuj jeszcze raz, spokojnie — wytłumaczył, pokazując podopiecznemu, jak to powinno wyglądać. Gdy Zajęcza Łapa zobaczył odpowiednią pozycję, powiedział coś w rodzaju przeciągłego "oooch", jakby faktycznie teraz miał pojęcie, co się działo.
Na licu wymalowało się czyste skupienie, wymieszane z determinacją, ale i przejęciem. Wziął jeden głębszy oddech, zanim podjął się poważnego ustawienia się tak, jak należało.
— No, Zajęcza Łapo, bo ci kora zdąży uciec — zawołał wojownik półżartem. Wspiął się wyżej, chociaż nie szło mu to zbyt dobrze. Ciekawe czy on sam nie miał pewności, jak to się powinno wykonywać? Tłumaczył dobrze, co jeśli to wcale nie miało takiego sensu, jak powinno...? Zajęcza Łapa złapał się szczelnie jednego z wdrążeń, utykając tam swój pazur. Podniósł się wyżej, odczuwając teraz jakie to było trudne. Osadził tylne łapy tak, by się nie zsunąć; tym razem lądowanie byłoby zdecydowanie dużo mniej przyjemne. Lekko drżały mu mięśnie - z napięcia, może też i nadwyrężenia. Chropowata powierzchnia skrzypiała mu pod poduszkami, gdy uniósł się nad swoim mentorem, czując, że z każdym kolejnym ruchem nabiera coraz większej wprawy w tym. Gdy tylko dopadł się do pierwszej gałęzi, złapał się jej aksamitnie, oceniając czy załamałaby się pod jego ciężarem - nie powinna. Usiadł na niej, spozierając na niebieskookiego. Kocur wspinał się dużo wolniej, szło mu to dość... słabo. Ze zdziwieniem przypatrywał się temu, czyżby mu wyszło to lepiej, niż jemu własnemu nauczycielowi? — Popatrz tylko na siebie! Mało brakowało, a bym się wzruszył... Doskonała robota, Zajęcza Łapo! — ogon ciemnego łaciatego zaczął drgać z zadowolenia, musiał być dumny ze swojego uczniaka. Zielonooki zsunął się na dół ostrożnie, kontrolując zeskok, jak tylko mógł. Nie wyglądał na zachwyconego, ale też nierozczarowanego. Raczej taki... zamyślony. Jakby nie dotarło do niego, że osiągnął tak wielki sukces w tym momencie.
— To takie... dziwne. Nigdy nie próbowałem czegoś identycznego — wymruczał, zwracając teraz uwagę na korę, na której było widać ślady ich pazurów. Westchnął z lekkim zachwytem, uświadamiając sobie wreszcie, iż to faktycznie było coś, o czym warto będzie opowiedzieć bliskim. Jego mama na pewno się ucieszy! Będą skakać z radości! Mentor skinął głową, ruszając kitą na boki.
— Świetnie. Wracajmy — wymruczał, uśmiechając się do pręgusa. Skrzypienie starego drzewa, a także łapki ocierające się o grunt odprowadziły dwójkę z powrotem do obozu; to był niezwykle udany trening.
[3216 słów, umiejętność wspinania się na drzewa]
Subskrybuj:
Posty (Atom)