Naprawdę problematyczne kocię im się trafiło. I do tego takie głupie. Ale cóż się dziwić, skoro jej matką była szylkretkką, a ojcem był nierudy. Posiadała skażoną krew i nie ważne czy by zmieniła swoje zachowanie względem Lew, ruda przenigdy nie uzna jej za Burzaka.
— Liderka każe. Poza tym kodeks nakazuje zajmować się takimi niewdzięcznymi pasożytami. Ale co ty możesz wiedzieć, przybłędo... — spojrzała się na kocię z odrazą, że też ją, a nie Północ zdobiło częściowo rude futro — Czeka cię sporo nauki, jeśli nie chcesz się ośmieszać co kroku. A i spróbuj zrobić coś swojej siostrze to... — urwała dostrzegając Kwiecisty Pocałunek z powrotem wchodzącą do żłobka, najwidoczniej jej złe samopoczucie nie wymagało dłuższego pozostania w legowisku medyka, tylko spożycia ziół
— Już jestem, Lwia Paszczo. — oznajmiła wieczna karmicielka uśmiechając się do rudej — Dziękuję, że zechciałaś ich popilnować.
— To drobiazg. W końcu są takie urocze — mówiąc to zdobyła się na uśmiech, po czym spojrzała się na Ciszę, która ponownie szykowała się do zatopienia zębisk w rudej kicie wojowniczki. Chcąc jej po raz kolejny uniemożliwić próbę, podniosła się z siadu i skierowała kroki w stronę niebieskiej kocicy — To sama przyjemność do nich zaglądać i patrzeć co z nich wyrośnie. Powinnaś jednak zabrać Ciszę do medyków. Sądzę, że mogła się zarazić wścieklizną za czasów bycia samotniczką — rzuciła na odchodne opuszczając żłobek
***
skip, akcja się dzieję po śmierci Płonącej Pożogi, ale jeszcze przed napływem samotników
Z całego serca żałowała, że nie trafiła do kociarni w czasie kiedy świeciła ona pustkami, jak to miało miejsce za czasów jej narodzin. Wtedy przez trzy tygodnie wraz z matką i rodzeństwem miała całe legowisko dla siebie, a teraz nie dane jej tego było mieć. Musiała spędzać czas w towarzystwie Kury i jej paskudnych kociąt oraz paskudnych znajd, których sama nawet matka się brzydziła podrzucając je patrolowi. Skoro nawet matka ich nie chciała to czemu oni mieli się nimi zajmować, nie rozumiała tego.
Obecność tylko rudego niebieskookiego kociaka była w miarę do zniesienia, pomijając fakt, że jak nic był spokrewnione z tym zdradzieckim Hiacyntem. Ubolewała nad tym, że nierude kocice się nim zajmowały, na pewno to z ich winy drugi kociak zmarł, jednak nie wygłaszała tego na głos. Rzucała tylko wyniosłe spojrzenia Kurzej Pogoni, kiedy ta banda nierudych pomiotów hałasowała w kociarni, robiąc w niej istny bałagan. To było tak żałosne, że nie potrafiła nad nimi zapanować; jednak taka natura nierudych pomiotów, które same swoimi istnieniem przynosiły wstyd. Nie mogła się doczekać dnia, kiedy opuszczą kociarnie i nie będzie musiała widzieć ich paskudnych pysków. Chociaż przez parę księżyców w żłobku zapanuje cisza.
Zaskoczona uniosła głowę, gdy w wejściu do żłobka dostrzegła niebiesko-kremowo-białe futro kocicy, którą jeszcze nie tak dawno temu sama przyniosła do klanu. A dopiero co parę dni temu poinformowała swojego brata, że na całe szczęście nikt nie zakłóca jej spokóju. Wątpiła, że ta przybłęda sama z siebie postanowiła złożyć wizytę królowym. Sama Kurza Pogoń nie wyglądała na zadowoloną z obecności szylkretki; wręcz natychmiast zawołała do siebie swoje dzieci, Krówke i Kózka. Na pysku rudej, gdy to zauważyła pojawił się lisi uśmiech.
Dzięki temu, że jej dzieci znajdowały się wtulone w jej bok od ściany, nie musiała zbytnio ich skrywać przed żółtym spojrzeniem szylkretki. Nie chciała, aby niebieska mogła czerpać radość, że Lew trafiło się kocię, które nie było w pełni rude. Cisza była intruzem w kociarni, a mimo to dość pewnym krokiem weszła w głąb legowiska. Odłożyła, czy też lepszym stwierdzeniem było powiedzieć, że rzuciła piszczkę tuż przed Lew, która bacznie obserwowała uczennicę. Przeniosła spojrzenie na posiłek, który dostarczyła jej kotka. Tak jak myślała, marna piszczka, ale czego można było się spodziewać po Cichej Łapie. Lwia Paszcza nie miała jednak zamiaru spożywać zająca, w obawie, że ta przybłęda mogła coś do niego dodać; zwierzynę przyjmowała tylko od swoich bliskich. Wciąż pamiętała co szylkretka jej życzyła, gdy była tylko małym kociakiem. A przezorny zawsze ubezpieczony.
— Coraz bardziej przypominasz swoją matkę... I nie, to nie komplement, Cicha Łapo. — podjęła, gdy szylkretka już miała się odwrócić, zapewne chcąc jak najszybciej opuścić kociarnie. — Właściwie czy tamta kocica powinna nosić miano matki, bo w końcu co z niej była za matka. — zakpiła ze zmarłej samotniczki, mówiła to bardziej sama do siebie niż do uczennicy, a z jej gardła wydobył się pomruk z nutką rozbawienia. — Nie potrafiła wam zapewnić dobrych warunków na start. Zero wyobraźni, pewnie jej pająki zasnuły mózg i dlatego związała się z kimś pokroju twojego ojca. Patrząc na to w jakich czasach przyszłaś na świat wychodzi na to, że twoi rodzice raczej nie planowali powiększać rodziny... Gdyby udało jej się przeżyć, z chęcią bym się w tej chwili z nią podzieliła cennymi radami dotyczącymi tego jak powinna zająć się własnymi kociętami — zaśmiała się. Gdyby mogła cofnąć czas, nie pozwoliłaby, aby jej brat, siostra czy Drozdowy Szept zauważyli kocięta w wysokiej trawie. Postarałałaby się ich tak zagadać i nakłonić do szybkiego powrotu, bo przecież jej brat był ranny i wypadało mentorkę godnie pochować, to nie mogło czekać... a poniżej by wróciła w to samo miejsce i jeśli te paskudy dalej by kręciły po ich terenie zakończyłaby ich żywot pozbywając się zmartwienia. — Powiedz mi, co cię takiego trzyma w Klanie Burzy, Cicha Łapo. Twoja siostra odeszła, rodziców też już nie masz... Nie masz tu już nikogo. Nikt za tobą nie przepada, bo jesteś córka morderców, a w naszym klanie panuje zwyczaj, że pamiętamy grzechy przodków. — mówiąc to zerknęła na bura królową, mając nadzieję, że ta nie zapomniała, że rodzice tej przybłędy zabili jej siostrę. Powinna, więc ją nienawidzić, bo z tego co zauważyła podczas wspólnych treningów z Iskrzącą Burzą, ich mentorki, będące również siostrami wydawały być ze sobą blisko, może nie tak jak rude, ale w jakimś stopniu były. — Myślę, że powinnaś być już daleko stąd, skoro to my jesteśmy tymi "złymi". Chyba, że w końcu pragniesz przyznać, że się myliłaś i jedynymi, których powinnaś nienawidzić jest dwójka głupców, będąca twoimi rodzicami, bo to nam zawdzięczasz o wiele więcej niż im — uśmiechnęła się pogardliwie do szylkretki, której coś długo szedł ten cały trening. Lew w jej wieku była już wojowniczką, i to jeszcze na sporo przed tym feralnym zgromadzeniem, po którym wraz z bratem została ukarana i na powrót stała się uczennicą.
<Ciszo? Proszę wybombiać z klanu, duża jesteś to się nadajesz już na samotnika>