BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

28 lutego 2023

Od Jeżyk

*jesień*
Wybrała się z siostrą na polowanie. Wiatr muskał ich futra, a one węszyły w poszukiwaniu zwierzyny. Jednocześnie uważnie obserwowały otoczenie w poszukiwaniu innych śladów bytności czegoś, co można było upolować.
Po jakimś czasie srebrna szylkretka w końcu wyczuła to, czego szukała. Ruszyła śladem piszczki, a gdy dostrzegła ją, od razu przybrała pozycję łowiecką. Oblizała pysk, a jej wąsy zadrgały, gdy zbliżała się kroczek po kroczku, długość wąsa po długości wąsa do niczego nie świadomej ofiary…
Ale nastąpiła na gałązkę, a ta uciekła.
- Niech to… - warknęła, po czym kopnęła pobliski leżący patyk (bo oczywiście nie kamień).
- Jak widzę znowu dałaś zwierzynie uciec, siostro.
- Tobie częściej się to zdarza!
Biała prychnęła, odchodząc gdzieś dalej.
- Hej! Pamiętasz co babcia mówiła? Miałyśmy trzymać się razem i spróbować upolować coś większego.
Nie uzyskała odpowiedzi.
- Hej! Ogłuchłaś czy jak?! Wracaj! – syknęła, podbiegając do kotki, po czym zastępując jej drogę. – Wiem, że chcesz grzać dupę na posłaniu, ale weź się trochę przyłóż.
- Jestem tak samo dobra jak ty, może nawet lepsza – odparła pewnie żółtooka, unosząc dumnie brodę do góry.
- Ach tak? To może się przekonamy? – spytała Jeż – słońce zbliża się ku zmierzchowi. Zobaczymy, która pierwsza przyniesie dwie piszczki na tamten kamień – warknęła, wskazując na obiekt łapą.
- Myślisz, że będę się z tobą o coś zakładała? Zapomnij.
- Och, więc się boisz?
Sroka zmarszczyła pysk.
- Niech ci będzie, wronia strawo – syknęła.
Od razu po tym, jak siostra się zgodziła, czekoladowa pobiegła na poszukiwania zwierzyny.
***
Odnalazła drozda i nornicę. Udało jej się! I to bardzo szybko! Teraz wracała na umówione miejsce, by z dumą położyć zwierzynę na kamieniu przed…
I wtedy dostrzegła białą sierść na horyzoncie. Ta również ją zauważyła. Zielonooka zmrużyła oczy, a z jej gardła wydobył się gniewny warkot.
Mierzyły się przez chwilę spojrzeniami, nim obie nie wystrzeliły w stronę skały. Ile sił w łapach pędziła w stronę głazu. Była już tuż, tuż, już prawie…
Ale nie udało jej się wyhamować, tak samo jak drugiej córce Krokus i zderzyły się, a piszczki poleciały w górę.
- No… to chyba nici z zakładu – burknęła Jeżyk, próbując wyczołgać się z pod futra siostry.
- Ej, ubrudzisz mi moje futro! – syknęła Sroka niezadowolona.
Niespodziewanie coś zaszeleściło, a jakiś kot przebiegł im przed nosami, następnie chwytając jedną z ich zdobyczy i uciekając w te pędy.
- Hej, wracaj, złodzieju! – wrzasnęły nieomal jednocześnie, po czym rzuciły się pogoń, nieomal plącząc się o własne łapy przez prędkość, z jaką wystartowały.
Pognały za burym kocurem. Ten biegł coraz szybciej i szybciej, sprawnie omijając przeszkody na swej drodze. Jeż szło to nieomal równie dobrze… ale Sroce jeszcze lepiej.
Żółtooka w mig dogoniła tygrysio pręgowanego, po czym wskoczyła na niego ze złością wymalowaną na skrzywionym w pysku. Chciała coś powiedzieć po przybiciu go do ziemi, ale ten skopał ją z siebie. Siostra pisnęła, upadając mocno na ziemię. Jęk wydobył się z jej pyska.
Jeż rzuciła się jej na pomoc. Próbowała dorwać samotnika, ale nawet go nie drasnęła, bo ten szybko wspiął się na pobliskie drzewo.
- Hej! Oddawaj, lisi bobku! Zakało! Parszywy pchlarzu! – zaczęła rzucać wyzwiskami zielonooka, po czym wbiła pazury w korę drzewa, podciągając się. – Nie ujdzie ci to na sucho, jeśli natychmiast nie wypuścisz tej piszczki z pyska!
- Proszę bardzo – odparł kocur z wrednym uśmiechem, po czym wypuścił piszczkę która spadła prosto na jedną z ostro zakończonych gałęzi, zostając przebitą na wylot.
- Ty dupku! – warknęła, próbując go dorwać, ale ten zeskoczył już z drzewa, uciekając w las.
Zeszła z olszy, ale wtedy właśnie dostrzegła, że jej siostra wciąż nie wstała. Podeszła do niej, a gdy zobaczyła jej wykrzywioną łapę, zatrzymała się.
- Nieźle cię załatwił…
W odpowiedzi dostała syknięcie pełne złości. Będzie musiała pomóc niewdzięcznej siostrze wrócić do domu. Yh… Za co…
***
- O jeny, co się wam stało? – spytała ciotka Skowronek, podchodząc bliżej do kotek.
- Jakiś buras podwędził nam upolowaną już zwierzynę. Próbowałyśmy go dorwać, ale bezczelny zwiał i przez niego Sroka skręciła łapę – oznajmiła Jeż. – Ale zwierzynę odzyskałyśmy.
Tygrysio pręgowana skinęła głową, by następnie podejść do poturbowanej żółotookiej.
- Nie ruszaj się – miauknęła ciotka do pacjentki, która już chciała syknąć – Muszę cię opatrzyć, wiesz o tym – dodała łagodnie, po czym wraz z Jeż odprowadziła białą do ich domu, by pomóc jej łapie.

Postaci NPC: Sroka, Wiatr, Skowronek
[przyznano 5%]

Od Jeżyk

*jesień*
Jeżyk biegła za swą rudo-czekoladową ciotką. Wiatr rozwiewał jej futro, gdy pędziła, próbując dogonić starszą susami. Zbliżała się do niej, była coraz bliżej i bliżej, aż w końcu skoczyła na nią. Ta potoczyła się wraz z nią w uścisku aż stoczyły się ze wzgórka.
Dostała kopniaka w brzuch, ale nie odpuściła, zaczynając dalej walczyć z ciotką, kopiąc się nawzajem po czym popadnie. Dalej leżały na ziemi, wijąc się niczym węże i kopiąc niczym samce kangurów w Australii. W końcu Jeż udało się wstać i ponownie rzucić na wciąż leżącą ciotkę. Ta wrzasnęła, gdy siostrzenica zaczęła przygniatać ją do ziemi, jednak szybko dzięki mniejszym rozmiarom udało jej się wywinąć. Jeż zaklęła w myślach, ponownie próbując powalić ciotkę, która jednak sprytnie robiła uniki.
Jeż wbiegła na zbocze pagórka, a za nią druga kotka, jednak w połowie pozwoliła zadziałać sile grawitacji. Zaskoczona Skowronek nie zdążyła uciec i została przygnieciona całą masą srebrnej kotki.
- Sprytnie. Bardzo pomysłowe – rozległ się głos Bylicy, idącej powoli w stronę walczących. – Coraz lepiej ci idzie, Jeż.
- Dziękuję, ba - nie udało jej się dokończyć, bo ktoś uderzył ją w pysk. Zdziwiła się, widząc ciocię Deszcz.
- Hej! Miałam walczyć tylko ze Skowronek!
- Musisz być gotowa na niespodzianki podczas walki, dziecko – odparła niewzruszenie stara samotniczka.
Deszcz rozproszyła Jeż na tyle długo, że pręgowanej tygrysio udało się wyślizgnąć spod ciężaru córki Krokus. Ta zaklęła w myślach. Niech to głaz kopnie! A tak dobrze jej szło!
Jednolita ponownie się na nią rzuciła wraz z uwolnioną, próbując uniemożliwić jej ucieczkę. Ta jednak nie poddała się. Podbiegła do niebieskiej przeciwniczki i niczym taran przepchnęła się przez nią, zaczynając biec w losowym kierunku. Słyszała jak ta oraz druga szylkretka depczą jej po piętach. Odgłos odbijających się łap za nią był coraz intensywniejszy, a odstępy między kolejnymi uderzeniami któtsze.
Przyspieszały.
Niespodziewanie dla nich Jeż zatrzymała się, a te przebiegły obok niej. Nim zdążyły się odwinąć, ta zaczęła biec w drugą stronę. Nie miała dać zamiaru się łatwo pokonać. Oj nie.
***
Słyszała jak starsze kotki powoli zaczynają być na tyle zmęczone, iż nie mogły już dłużej jej gonić. Sama też była wycieńczona. Skowronek w końcu padła na trawie, obok niej Deszcz, a tuż przy nich ich siostrzenica. Wszystkie zamknęły oczy, by nie patrzeć na ciemniejące niebo i móc skupić się na uspokajaniu oddechu. Serce Jeż kołatało jej tak mocno, iż mogłaby przysiąc, że nawet kilka długości lisa dalej było je słychać.
Podeszła do nich Sroka. Biała kotka usiadła obok, lustrując siostrę spojrzeniem.
- Zmęczona? – spytała.
- Ych, weź przestań – wychrypiała do żółtookiej kotki. W gardle jej zaschło. Jedyne czego chciała, to pić. Dużo pić.
Dostrzegła, iż podchodziła do nich Błotniste Ziele z mchem aż cieknącym od wody. Zaraz postawiła się na równe łapy, podbiegając do liliowej. Ta odłożyła namoczoną roślinę z cichym „proszę”, ale Jeżyk ledwie to zarejestrowała. Zaczęła łapczywie spijać życiodajny płyn. Widziała, jak Sroka podaje inne porcje wody jej ciociom.
- Do-do-dobrze ci dzi-dzisiaj po-poszło – miauknęła puszysta kotka, uśmiechając się lekko.
- Dzi-dzięki… za ko-komplement… i za wodę… - odparła Jeż, lekko się uśmiechając, po czym zaniosła się kaszlem. Przez to głupie bieganie aż nawet woda na to nie pomagała! Uch! Mogła wymyślić coś innego…
Sroka po napojeniu jej ciotek podeszła do niej, po czym rzuciła jej spojrzenie, mówiące „zmęczyłaś się? Ja bym tak mogła do zachodu słońca!”. Jeż miała ochotę ukatrupić siostrę, ale cóż… biała już w końcu taka była.

Postaci NPC: Skowronek, Błotniste Ziele, Deszcz, Sroka

[przyznano 5%]

Od Jeżyk

*jesień*
Obudziła się rano w swym legowisku. Ziewnęła szeroko, po czym przeciągnęła się, a następnie otrzepała. Kilka źdźbeł słomy poleciało wzwyż, aby później opaść na podłogę. Jeżyk ruszyła w stronę wyjścia, dostrzegła jednak grzebiącą pośród ziół Błotniste Ziele. Podeszła bliżej liliowej kotki.
- Co robisz? – spytała. Starsza zaskoczona podskoczyła, strosząc się i do tego wywaliła się jeszcze prosto na kupki ziół.
- O… t-t-to t-t-ty, Jeżyk… b-b-bo B-b-błotniste Zi-ziele chcia-chciała tylko u-uporządkować…zi-zioła… b-bo… by-były t-t-tro-trochę po-pomie-pomieszane… p-p-prze-przepraszam… - powiedziała cichutko.
- Nic się nie stało! – zapewniła córka Krokus, pomagając starszej wstać.
- N-n-na p-p-pewno? – zapytała pręgowana tygrysio.
- Tak, na pewno. Zaraz to naprawię. – zwróciła sięłagodnie, wiedząc, że z Błotnistym Zielem nie można było inaczej, po czym zaczęła je zbierać. Druga jednak mimo to, także zabrała się do układania medykamentów.
- Bło-błotniste Zie-ziele wi-więcej po-po-popsuć… ni-niż na-naprawić… - miauknęła cieniutko.
- To był wypadek. Każdemu się zdarza, chciałaś pomóc. – odparła Jeż.
W odpowiedzi liliowa smętnie spuściła głowę, dalej przyglądając się stertkom ziół.
- Muszę iść na polowanie – stwierdziła Jeż. Wiedziała, że ciocia już wyszła na poranne łowy, tak samo jak reszta rodziny. Czuła, że też była zobowiązana się postarać i coś złapać.
- D-d-dobrze… Błot-błotniste Zie-ziele żegnać – po tych słowach kotka poszła na swoje legowisko, aby następnie skulić się na nim.
- Pa, Błoto – Jeż pożegnała ją jeszcze nie odwracając się, podążając właśnie do wyjścia.
Wiatr rozwiał lekko jej zmierzwione i poplątane futro od razu po opuszczeniu drewnianej konstrukcji. Wyczuła zapach swych ciotek. Wyruszyły jakiś czas temu… Poszła za nimi, uznając, że to będzie dobry trening nauki tropienia.
Niespodziewanie usłyszała za sobą stukot łap. Obróciła się zaniepokojona strosząc futro, a gdy dostrzegła nieudolnie próbującą się schować Błoto, której jasne futro (umyte przez Bylice, bo sama kotka pewnie by się do tego nie zebrała) odcinające się na tle ciemniej ziemi. Córka Kubka sapnęła, podchodząc do kotki.
- Bło-błotnistego Zi-zie-ziela tu wca-wcale ni-nie m-ma… - wypiszczała.
- Chcesz iść ze mną? – spytała wprost, bo zaczynały ją nudzić te podchody kotki.
- Jeś-jeśli to ni-nie kło-kłopot… - powiedziała tygrysio pręgowana unosząc łebek, ale zaraz go opuszczając – BŁOTNISTE ZIELE PRZEPRASZA, BŁOTNISTE ZIELE NIE POWINNA SIĘ NARZUCAĆ. PROSZĘ WYBACZ. BŁOTNISTE ZIELE JUŻ IDZIE, JUŻ IDZIE – zaczęła głośno mówić w panice.
- Nie, Błoto. Chodź – czekoladowa westchnęła, po czym obeszła kotkę, a następnie zaczęła ją pchać od tyłu łbem w kierunku, w którym miały się udać – No chodź – miauknęła zniecierpliwiona. Lubiła bardzo swą dawną opiekunkę… ale czasami nie miała do niej siły. Podobno jednak Błotniste Ziele potrafiła być zanim się urodziła jeszcze bardziej nieśmiała, co zdaniem srebrnej graniczyło z cudem.
Pchała i pchała. Błotniste Ziele mocno zgrubła odkąd przyszli na nowe tereny i wyglądała nieco jak taka kuleczka miękkiego futerka, ale to miało swoją cenę, bo ciężko było ją czasem ruszyć, gdy ta się zaparła.
W końcu kotka ponaglana ruszyła, idąc przed Jeż ze spuszczoną głową.
- Przecież nic się nie stało – mruknęła młodsza, zrównując z nią krok – Czemu tak bardzo się martwisz?
Nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Wspierająco otarła się o liliową, po czym przyspieszyła kroku, by spróbować wypatrzeć ciotki.
Te znalazły się dopiero po dłuższym czasie. Skowronek wraz z Deszcz polowały na gawrona. Jedna miała go przepłoszyć, druga skoczyć z najmniej spodziewanej strony i złapać ptaka. Siostrzenica kotek obserwowała to wszystko w absolutnej ciszy… Dopóki jej towarzyszka nie nadepnęła na gałązkę.
Zaalarmowany ptak wydał z siebie jakieś odgłosy, tak jakby mówił „Niebezpieczeństwo!”, po czym odleciał. Zdezorientowane ciotki spojrzały w ich stronę.
- BŁOTNISTE ZIELE NIE CHCIAŁA! – wykrzyczała przerażona puszysta kotka, robiąc wielkie oczy.
- Spokojnie, nic się nie stało. I tak pewnie by nas zauważył – skłamała przybrana córka Bylicy. – Możesz być spokojna, to był wypadek, który w żadnym wypadku nie sprawi, że będzie nam źle. – wytłumaczyła – Możemy złapać co innego…
- Ale Błotniste Ziele zmarnowała wasz trud! Błotniste Ziele musieć to wynagrodzić, musieć! – Najstarsza z czterech kotek tupnęła łapą. Następnie pognała za odlatującym czarnym ptakiem.
- Błoto! Błoto wracaj! – wołała za nią jeszcze Skowronek, ale na daremno.
- Cóż… ch-chyba powinniśmy za ni-nią pójść – stwierdziła Deszcz, po czym ruszyła powoli za jasną kotką, która powoli znikała im z oczu.
Jeż westchnęła, po czym ruszyła za starszą z obecnych ciotek.
- Wiesz… Błotniste Ziele tak już ma. – powiedziała do niej szylkretka.
- Wiem… Ale czasami nie wiem jak sobie z tym radzić – odparła.
- Rozumiem. Błotniste Ziele ma wiele zalet, mimo, ze jest strachliwa i ledwo co umie polować…
- Każ-każdy ma wa-wady. – bąknęła Deszcz.
- To prawda. Nawet Bylica. – Jeżyk nadstawiła ucha. Widząc to ciotka zaśmiała się.
- Tak, twoja babcia ma wady. Potrafi być impulsywna, gdy coś ją zdenerwuje, choć nieraz zachowuje także zimną krew. Czasami działając w emocjach podejmie głupią decyzję.
- Ale ona jest taka dzielna…
- Jest, ale każdy czasem się myli – odparła Skowronek.
Deszcz wskazała łapą na punkt przed nimi, sprawiając, że dwie pozostałe kotki zamilkły.
Błoto próbowała przygwoździć ptaka do ziemi – z dość marnym skutkiem. Ale ten z jakiegoś powodu zamiast odlatywać tylko dziobał puszystą kotkę. Jeż nawet z daleka poznała, że ptak miał uszkodzone skrzydło. Czyżby Błotnistemu Zielu udało się mu to zrobić? Była nawet pod wrażeniem. Kotce czasami zdarzały się próby polowań, ale ta wyglądała na jedną z takich znacznie lepszych. Gdy dostrzegła, jak liliowej udaje się w końcu ubić ptaka, uśmiechnęła się szeroko.
Podbiegła do niej.
- Błotniste Ziele, udało ci się!
- Błotniste Ziele zrobiła tylko to, co powinna – wyjaśniła kotka, po czym z iskierkami zadowolenia w oczach chwyciła zwierzynę w pyszczek.
Samotniczki usłyszały pomruk aprobaty który wydobył się z gardła Deszcz.
- Dobra robota. Wy-wydadaje mi się, czy tre-trenonowałaś? – spytała szara.
Błoto zawstydzona położyła po sobie uszy.
- M-mfoże… - wysepleniła przez zęby zaciśnięte na ptaku.
- Chodźcie. Pokażemy to Bylicy. Na pewno się ucieszy – miauknęła Skowronek. Następnie cztery kotki udały się w drogę powrotną do Drewnianego Gniazda, by tam zaczekać na starą samotniczkę.

Postaci NPC: Błotniste Ziele, Deszcz, Skowronek
[przyznano 5%]

Od Gęgawy

Wiatr delikatnie rozwiewał jego futro, a niebo rozświetlały kolorowe jak płatki kwiatów. Niedługo zacznie zmierzchać, choć każda noc przychodziła coraz później. Zrezygnował z jakiejkolwiek pracy przed snem i postanowił się zrelaksować. Sam, we własnym towarzystwie, czyli tak jak lubił najbardziej. Doceniał towarzystwo rodzeństwa i kolegów, ale nic nie potrafiło przebić ciszy i spokoju. Odetchnął spokojnie, rozsiadając się w obozie wraz z nornicą. Z tej odległości mógł usłyszeć huczenie uczniowskich rozmów w gałęziach klonu. Wziął głęboki wdech i począł zajmować się posiłkiem. Ah, cóż za idealny odpoczynek.
Gdy jadł na horyzoncie rozpoznał znajome, białe futro. Zainteresował się tym co robił Komarnica, bo widocznie nie był sam. Rzadko kiedy miał okazję na zobaczenie kocura w czyimś towarzystwie. Jak już to tylko z przymusu, a teraz na takiego nie wyglądał. Rozmawiał z jakimś burym wojownikiem. Gęgawa nadstawił czujnie ucha z zainteresowaniem.
— Okropnie męczące jest to, że teraz muszę się zajmować tym gronem dzieci — mruczał niezadowolony Komarnica, na co przytaknął mu Żbik.
— Ty przynajmniej masz ucznia, który rozumie jak się siedzi w miejscu przez więcej niż jedno uderzenie serca — mruknął Żbik, machając ogonem. — Mam nadzieję, że Śliwka szybko skończy ten swój trening. Już poczułem ten smak bycia mentorem i chciałbym się go pozbyć.
— Wyobrażasz sobie być mentorem ucznia, który ma ponad dwadzieścia księżyców?
— Brzmi jak udręka. 
Komarnica zaśmiał się cicho. Gęgawa przestał jeść, nawet przeżuwać, słuchając wymiany słów między wojownikami. Czyżby Komarnica miał przyjaciela? Musiał przyznać, że nieco się nie spodziewał. I dlaczego jego uważne oko ominęło to wcześniej?
— Udręka mało powiedziane. A jak jesteś zmuszony do męczenia się z taką grupą nie do opanowania, to sobie tylko wyobraź — spojrzał biednie na Żbika. Bury kocur poklepał go po plecach, a Gęgawa mógł zauważyć jak na ułamek sekundy twarz Komarnicy przybiera dziwnie podekscytowany wyraz. Czyżby wreszcie zobaczył jak jego mentor się uśmiecha i to bynajmniej nie z powodu tego, że któryś z jego podopiecznych roztrzaskał sobie prawie głowę?
— Przez ciebie mam wrażenie, że wdepnąłem w większe bagno niż się spodziewałem. — kocur ziewnął i przeciągnął się. — Spadam. Jeśli jutro się przez tą kupę futra nie wyśpię to chyba zostanę żywym trupem — dodał jeszcze zanim odszedł, by wspiąć się na drzewo i wejść do legowiska wojowników. Końcówka ogona Komarnicy podrygiwała jeszcze w podekscytowaniu, którego powodu Gęgawa nie umiał zrozumieć. Przecież sobie rozmawiali, a nagle Komarnica był taki poruszony? Coś tu nie grało. Gęgawa dostał tego nieprzyjemnego uczucia, że czegoś nie rozumiał. A bardzo mu się nie podobało, gdy czegoś nie rozumiał.
Komarnica nawet się uśmiechnął, jednak gdy obracając się zobaczył samotnie siedzącego ucznia, który wlepiał w niego spojrzenie natychmiast mu ten uśmiech z pyska zniknął.
— Hę? A ty tu czego? — warknął na swojego ucznia, który tylko się w niego wpatrywał ciemnymi oczami. — Cokolwiek, mam to gdzieś — prychnął, odchodząc. Gęgawa odprowadził go wzrokiem, lekko zaskoczony. Przecież tylko tutaj siedział i nic więcej. Wzruszył jednak ramionami, dokańczając nornicę. Jego mentor miejscami był... ekscentryczny.

Postacie NPC: Komarnica, Żbik
[przyznano 5%]

Od Daglezjowej Igły

Przytuliła się do boku Lukrecji, który zamruczał cicho i gardłowo. Chłonęła ciepło jego ciała, przybliżając się bardziej. Mogła wyczuć tętno bijącego szybciej serca kocura. Uśmiechnął się nieznacznie i nieco wstydliwie przed odwróceniem głowy.
Nie spędzali ze sobą aż tyle czasu ile spodziewała się, że będą, gdy decydowała się na przeniesienie do Owocowego Lasu. Lubiła jednak przebywać z Lukrecją, który wywyższał ją na piedestał i pozwalał sobie na wiele. Czuła się w jego towarzystwie nareszcie doceniona, traktowana tak, jak na to zasługiwała. Wiedziała, że inni podarowują jej krzywe spojrzenia, gdy cieszyli się swoim towarzystwem. Że po tylu księżycach  mówiono o niej jak o dzikusce i niewartej zaufania cwaniaczce, która tylko czeka by wbić Owocowemu Lasowi szpony w plecy. Jeżeli nie potrafili zobaczyć jej prawdziwej osobowości i zamiarów to był ich problem. Daglezji to nie ruszało. Jeżeli chcą zapamiętać ją jako dzikuskę może im pokazać na co tego zapchlonego, zdziczałego klifiaka naprawdę stać.
— Słodki jesteś — wyszeptała mu do ucha, wzbudzając drżenie jego łap. Na jej pysk wkradł się wyraźny uśmiech.

***

— Nigdy się nie spodziewałem, że ta patykowata dupa mnie wyprzedzi. No spójrz ty na niego tylko — przewrócił oczami Ślimak, wskazując na ucznia, Padlinę. Przygryzł kolejnym kęsem zająca i kontynuował: — Nie wiem jak ty, ale ja bym szybciej założył, że wykituje i zemdleje w połowie niż, że wysunie się na prowadzenie. To jakiś bezsens! To ja powinienem złapać tego królika.
— Poczułeś ten gorzki smak porażki, co?
— Poza tym, kto takie imię dziecku nadaje? — patrzył z odrazą na kocura, który położył się i zaczął rozglądać na boki. Spotkawszy się ze wzrokiem Ślimaka pośpiesznie się odwrócił. Point cicho prychnął. — Padlina. Wygląda na kogoś z kochającego się związku kochających się rodziców.
— Nie wiem czy masz się z czego śmiać. Imię Ślimak również nie jest wybitnie majestatyczne — mruknęła, mierząc podobnym wzrokiem Padlinę, jednak nie z powodu historii przyjaciela. Dziwnie czuła się z faktem, że ten uczeń to był jej... syn. Przybrany, ale nadal syn! Była tym obrzydzona. Lukrecja mógł ją ostrzec, że nie dość, że miał poprzednio jakąś inną kochankę to jeszcze dzieci. Gdy się dowiedziała myślała, że śni. A jednak. To ścierwo przemykało po tym świecie, łącznie z Truchłem, Pasożytem i Larwą. Zwłaszcza tym smrodem Larwą. Nie chciała nawet o nim myśleć.
— Lepsze niż Padlina. Komar w ogóle się zgodził na takie imiona? Jeżeli tak to ja w przyszłości nazywam dzieciaka Tłuścioszek. — mlasnął, jedząc zdobycz.
Ruda parsknęła śmiechem.
— Dobrze, Ślimaczku.

EVENT NPC: Ślimak, Padlina

Od Gęgawy CD. Bławatka

Wszedł do legowiska medyka. Chciał odwiedzić Łuskę, która po ostatnim treningu nie pojawiła się, by z nim porozmawiać. Od początku był świadomy tego, że kotka szybciej wylądowałaby ze skręconą kostką u uzdrowicielek niż go opuściła. I cóż... miał rację. Niebieska uczennica leżała na swoim legowisku ze zranioną łapą i uśmiechnęła się na widok przyjaciela.
— Gęgawo, ty też się skaleczyłeś? — zapytała Plusk, gdy przekroczył próg dziupli. Pokręcił przecząca głową.
— Nie. Przyszedłem tylko jej popilnować — mruknął, a jego wzrok z szarej spadł na niewielkie, czarne kocię, które wstydliwie odwróciło wzrok, gdy tylko spotkało się ze spojrzeniem Gęgawy. Nie przejmował się specjalnie jego obecnością.
— Naprawdę? Skręcona łapa? — zapytał, podnosząc jedną brew.
— Tak samo jak ty parę księżyców temu, więc się nie mądrz tak — zadrgała wąsami. — Poza tym, nie moja wina. Byłam wraz z twoją siostrą na polowaniu. Doglądała nas Jaskółka oczywiście, a my właściwie nie zwracałyśmy tak dużo uwagi na otoczenie. Poprzedniej nocy całkiem mocno padało...
— Przepraszam, że ci przerwę, ale powiedz chociaż, że powód skręcenia tej łapy jest równie mało inteligentny co mój — mruknął, drgając końcówką ogona.
— Po błocie się trudno chodzi, zwłaszcza grząskim. Świergot miała pewne opory przed zagłębieniem się w to, Jaskółka również, ale... wiesz. Innego wyboru nie było — wzruszywszy ramionami spojrzała na ranną łapę i westchnęła. — Pobiegłam, uderzyłam o jakiś kamień. Potknęłam się i... to też chyba widać — skrzywiła mordkę, patrząc na niedokładnie wymytą pierś, na której zostały brązowe ślady błotnej mazi. Gęgawa patrzył na to niewzruszony.
— Dostałaś przynajmniej czas, by się dokładnie umyć po zaistniałym incydencie — miauknął Gęgawa. — Spokojnie, do zgromadzenia się zagoi — dodał i zapewnił, choć Łuska nie wyglądała na przekonaną.
— Hah, dzięki.
— A Świergot ci nie pomogła? Myślałem, że szaleje za podawaniem innym kotom pomocnej dłoni — polizał się po łapie. Nie wierzył, że ktoś taki jak ta liliowa kotka mogła pozwolić koleżance na skręcenie łapy.
Łuska spojrzała się na strop legowiska.
— Oczywiście, że próbowała. Nie znasz jej? Mogłaby się chyba rzucić nawet rannemu łosiowi na pomoc. Gdyby się topił. A piana toczyła mu się z ust — zaśmiała się sama do siebie. — No być może bez przesady, bo jest rozsądna, ale wiesz o czym mówię. Ale jak już upadłam to tak jakby z łapy nie było czego zbierać. Mówi się trudno, tak sądzę.
Gęgawa wzruszył ramionami. Uczeń nie był pewien jak potoczyć dalej rozmowę. Niezręczną ciszę (dzięki Klanie Gwiazdy czy inna Wszechmatko) pomiędzy przyjaciółmi przerwała szylkretowa uczennica Plusku. 
— Rozumiem, że nic się nie zmieniło? — spytała cicho, patrząc na dymną kotkę, która wyglądała na czującą się całkiem komfortowo.
— Nic a nic. Jest dobrze, Witko — odpowiedziała jej Łuska, na co kocica przytaknęła głową i odeszła, by zająć się innymi sprawami. Gęgawa opuścił bezgłośnie niebieską i podszedł do krzątającej się przy tym samym małym kocięciu, które go obserwowało. Bławatek stał już za legowiskiem medyka, kierując się znów do kociarni po odkażeniu rany.
— Huh? Zdawało mi się, że chwilę temu był tu nagietek — wymruczała do siebie Witka, rozglądając się bacznie i obserwując podłogę, z której nagle musiało zniknąć zioło.
— Zanim wyszłem chyba widziałem jak Plusk to gdzieś niesie — miauknął do niej jeszcze Bławatek.
— Wyszedłem — poprawił go Gęgawa i zmierzył kociaka pozornie zimnym i zirytowanym wzrokiem. Nie miał jednak złych zamiarów względem kocięcia. Co innego sugerował nieprzyjemny wzrok, którego nie był do końca świadomy.

<Bławatku?>

POSTACIE NPC: Witka, Łuska, Świergot
[przyznano 5%]

Od Chryzantemowej Krwi do Kukułki

Bielicze Pióro poprosiła ją, by doglądała kociąt pod jej krótką nieobecność. Chryzantema początkowo była tym zaskoczona, ale przystała bez zawahania na prośbę siostry. Kocięta były małe, słodkie i urocze... ponoć, bo szczerze Chryzantema od wyjścia ze żłobka do pojawienia się kociąt Bieliczego Pióra nie miała z nimi prawie żadnej styczności, a co za tym idzie doświadczenia. Była jednak pewna tego, że to nie będzie problem. Położyła się wygodnie na wygrzanym legowisku burej królowej i ogarnęła wzrokiem wszystkie dzieci. Bąknęła im coś o tym, że będzie ich przez dłuższą chwilę pilnować i powróciły do swoich typowych kocięcych zajęć. Przymknęła na moment oczy.
— Ciocia!!! — rozległy się pierwsze wrzaski, które zmusiły niebieską do zwrócenia uwagi. Stał przed nią kremowy, wyprostowany kocurek, a bardziej podskakiwał, jak gdyby nie mógł ustać w miejscu. Widząc, że wojowniczka na niego patrzy zaczął mówić: — Jad mi powiedziała, że jestem głupi!
Pysk Chryzantemy wyglądał na rozczarowany. Objęła wzrokiem czarną kotkę z wysoko zadartym łebkiem, która obrażona fuknęła i zamknęła oczy. Olsza przyglądała się jej ciekawsko z boku, nie ingerując w zatargi kolegów. Chryzantemowa Krew westchnęła. Oczekiwała na to, że będzie spokojnie. I co miała teraz zrobić? Jak się rozwiązywało konflikty kociąt?
— Ja-Jadzie, przeproś Gronostaja –
— Nie! Hmpf! — zanim Chryzantema zdążyła dokończyć Jad jej przerwała, drgając ogonem. Chryzantemowej Krwi skończyły się pomysły. Chciała powiedzieć coś pocieszającego Gronostajowi, ale ten już z kompletnym brakiem myśli zataczał kolejne kółka po kociarni. Zdezorientowana Chryzantemowa Krew po prostu odsapnęła z powrotem na legowisko siostry. Przynajmniej się nie biły... Mała szylkretka natomiast stale coś trajkotała, raz do Gronostaja, raz do Jadu. O jeżach, o ślimakach, o kulkach z mchu czy historiach z życia które dla każdego dorosłego brzmiały tak asłuchalnie i żenująco, że chciało się zatkać kocięciu czymś pysk i to dosłownie. Chryzantema leżała i wpatrywała się w dal bezwiednie, czując jak powoli rozgadanie Olszy, Jadu i Gronostaja zamienia się w okropny pisk. Jak ta zmyślona opowieść o jakichś myszach nagle nie jest mówiona przez to małe, niepozorne stworzenie lisią odległość dalej, a wykrzykiwane jej prosto do ucha.
Tylko jedna z małych, puchatych istotek nie sprawiała, że z każdą chwilą Chryzantema chciała wyrwać sobie uszy. Buro-biała, druga córka Bielika, siedziała cicho w kącie. Wojowniczka patrzyła na to jak bez wydawania z siebie wrzaskliwych dźwięków Kukułka myła sobie łebek. Czy wszystkie nie mogły takie być?
— Chociaż ty jesteś cicha i grzeczna — wymruczała zmęczona swoim krótkim pobytem w kociarni.

<Kukułko?>

Event NPC: Jad, Olsza

Od Leśnego Pożaru CD. Jeleniego Puchu

*przed porwaniem Jelonka* 

Nieco zawiodła go rekacja Kamiennej Agonii. A liczył na coś fajniejszego. Jednak słowa Jelonka musiały jakoś do niej trafić. On sam z początku się nie odezwał, wiedząc, że jak otworzy pysk wydrze się z niego szyderczy śmiech, jednak po chwili udało mu się to uspokoić.
— Właśnie. Podwójna randka brzmi ciekawie, ja nie mam nic przeciwko — zamruczał, bardzo zadowolony. Kocurowi jednak udało się dojrzeć chwilowe zaskoczenie i zmieszanie na pysku Kamień, które zaraz zniknęło.
— Dziękuję za zaproszenie, Jeleni Puchu, ale chyba się źle zrozumieliśmy. Ja i Tygrysia Smuga nie jesteśmy razem. Mam już swoją partnerkę, nazywa się Wilcza Zamieć. — odparła jedynie. Kątem oka posłała piorunujące spojrzenie Pożarowi; szybko jednak znów zmieniło się na takie, jakie było wcześniej. Gdyby nie to, że byli na widoku, prawdopodobnie Pożar już by leżał ze skręconym karkiem. Jelonek Zamrugał zdziwiony. 
— Ale moja mama daje ci przecież dupy... Więc... Nie łozumiem... — Zmarszczył czoło. — To się nie kochacie? To dawanie dupy, to zadanie zastępcy? Nie musicie mnie już okłamywać, ja o wszystkim wiem. W zasadzie każdy o tym wie... — dodał zaraz niepewnie. Leśnemu Pożarowi coraz bardziej się ty podobało. Tym razem siedział cicho, niewinnie tylko mrugając ślepiami. Nie spodziewał się, że Kamień usłyszy tą wspaniała plotkę kiedykolwiek w pysk, ale wcale nie żałował, że tak wyszło. Pokiwał tylko głową na potwierdzenie słów Jelonka, po czym zerkał to na Tygrys, to na Kamień, chcąc zobaczyć ich wybuch. W Tygrys za to, od momentu w którym rudzi zaczęli się przed nią migdalić, coś pękło. Popełniła błąd wychowawczy, do czego najciężej było jej się przyznać. Jej syn zabrał się za sprawiającego najwięcej problemów kocura w klanie.
— Nic takiego nie ma miejsca, mówiłam ci już — wepchnęła się ze swoim zdaniem, patrząc z zakłopotaniem na Kamień. — Nie wiem, skąd im wpadło to do głowy — rzuciła natychmiastowo, choć Pożar był idealną odpowiedzią. I miałaby rację. 
— Też nie wiem — westchnęła, spoglądając na dwójkę kocurów. — To, że wybrałam Tygrysią Smugę na zastępcę nie znaczy, że coś nas łączy. Mam już swoją partnerkę i nie jestem zainteresowana związkiem z kimkolwiek innym. Nie miałabym powodu, by kłamać — uszy podniosły jej się na "każdy o tym wie". 
— Jak tam uważacie... Tylko jak się dowiem, że będę miał łodzeństwo, to nie będziesz mogła już się wypiełać! — miauknął, wtulając pyszczek w kocura, szukając w nim pocieszenia.
— Nie będziesz miał żadnego rodzeństwa — zapewniła, biorąc głęboki wdech. Gdyby tylko znalazł się sposób na wywalenie tej rudej kupy futra z klanu, to oddałaby wszystko za to. — Już pomijając fakt, że żadna z nas nie jest sobą zainteresowana, z dwóch kotek dzieciaki nie wyjdą. Zastanawia mnie, czy nie macie za mało obowiązków, skoro macie czas na snucie tak absurdalnych domysłów — zasugerowała zastępczyni. Pożar za to pławił się w uciesze z sytuacji. Ich miny były bezcenne. Tak samo jak cała ta sytuacja. Zgodzenie się na chodzenie z Jeleniem było cudowną decyzją. Nie dość, że miał kocura teraz tylko dla siebie, to mógł brać udział w takim pięknym spotkaniu. Polizał Jelenia uspokajająco po łebku, po czym spojrzał z wyrzutem na kotki, biorąc stronę swojego partnera.
— Oh, ale to nie nasze domysły — miauknął, słysząc jej groźbę. — Już długo krążą po obozie, wystarczy nastawić ucho i zaraz się coś ciekawego znajdzie — wytłumaczył z niewinnym wyrazem pyszczka. — Aż dziwne, że same nie słyszałyście. Tyle kotów to powtarza, że uznaliśmy, że to prawda.
— To, że ktoś coś mówi, nie znaczy, że jest to prawda. Więc nie należy tego po kimś powtarzać, dopóki nie ma się jasnego dowodu, że to nie jest zwykła plotka. A to akurat jest plotka, bo mnie i Tygrysią Smugę nic nie łączy. Jesteśmy dobrymi znajomymi, ale nie kochamy się i nigdy nie będziemy razem. Skoro Tygrysia Smuga urodziła ciebie, Jelonku, to ma już kogoś na oku. Ja także mam i jestem temu komuś wierna. — wytłumaczyła Kamienna Gwiazda spokojnie, ignorując wrzącą w jej żyłach krew.
— Moja mama nikogo nie ma. Tata nie żyje — przypomniał liderce, bo może o tym zapomniała. Chyba, że... chyba, że mama... Spojrzał na Tygrysią Smugę, otwierając z szokiem pyszczek. — To z panem Łozżarzoną Łapą jesteś mamo?! — pisnął zdumiony. — Ale... Czemu nie mówiłaś? — W końcu często ich widywał razem... Teraz już wiedział dlaczego!
Leśny Pożar momentalnie zastygł, a w jego pysku zrobiło się sucho.. Spojrzał z przerażeniem na Tygrys, modląc się w duchu, by to nie była prawda! Nie chciał jej za matki! Teściowa mu wystarczyła!
— Co? — wykrztusiła, momentalnie kłopocząc się. Najwyraźniej ona też się tego nie spodziewała. — Oczywiście, że nie. Żar jest również jedynie moim znajomym, z nim też mnie nic nie łączy, więc proszę zaprzestania podejrzewania mnie o romans z każdym, bo naprawdę, aktualnie nikt mnie nie interesuje — zapewniała. Pożar odetchnął z ulgą na tą wiadomość. Pf, o co on się martwił. Może i spędzali dużo czasu ze sobą, ale jego ojciec by przecież nie poleciał na coś takiego jak Tygrys. A co do romansu z Kamień... na pewno go miały, tylko się wstydziły przyznać i szły w zaparte. Będzie musiał to potem wyjaśnić Jelonkowi, żeby czasem nie pomyślał, że go okłamywał.

***

— Pożał... Ale ty jesteś pewien, że możemy tam wejść? — zapytał Jeleni Puch, zerkając niepewnie na legowisko liderki. Kamienna Gwiazda poszła na patrol i było puste, z czego Leśny Pożar miał zamiar skorzystać. Rankiem wpadł na taki wspaniały pomysł, że nie mógł sobie tego odmówić.
— Tak, jestem pewien — zamruczał złowieszczo, stawiając parę kroków w stronę legowiska. Dzięki niewinnemu żarcikowi Jeleniego Puchu wpadł na genialny pomysł, jak jeszcze bardziej poniżyć Kamienną Gwiazdę, nawet jeśli miałoby to być tylko potajemnie. — Nie martw się, to będzie tylko chwila. Będzie fajnie, obiecuję. — Miauknął, przejeżdżając kocurowi ogonem pod brodą.
— No dobrze. Wierzę ci. — Ruszył za nim, jeszcze rozglądając się na boki. Chyba nikogo nie było, kto patrzył zaciekawiony w ich stronę. Powoli wszedł za rudym do legowiska, gdzie sypiała ich liderka. 
— To co tełaz panie liderze? — Uśmiechnął się do niego. Pożar zamruczał, gdy usłyszał jego słowa. Panie liderze... tak, zdecydowanie mu pasowało. On nadawał się do tej roli, nie to co Kamienna Gwiazda. Wyprostował się dumnie, pusząc sierść na piersi. Posłał młodszemu władcze, zachłanne spojrzenie, przyozdobione szerokim uśmiechem. 
— Teraz, mój kochany, powiedz... — wymiauczał gardłowo, delikatnie muskając go łapą po policzku. — Kto jest najwspanialszym liderem Klanu Burzy?

< Jeleń? >

Od Mglistej Zatoki

Bunt w klanie narastał, czuła to. Wszędzie gdzie tylko nie poszła słyszała nieprzychylne uwagi i plotki w stronę dotychczasowego lidera. Najwięcej jadu wylewało się jednak z pysków Daliowego Pąka i Astrowego Poranka, które od kilku wschodów słońca kręciły się wokół Gawroniego Obłędu. Co one mogły mu powiedzieć? Sytuacji kocura nie poprawiał również fakt, że wrócił cały poobijany w dodatku bez ogona. Plotki szybko się rozeszły po obozie docierając do uszu każdego klanowicza jakoby kocur wrócił z terenów Klanu Wilka i wiedział, gdzie przetrzymywana jest Źródlany Dzwonek, której patrol szukał już wiele księżyców.
Właściwie całe te plotki by ją nie obchodziły, gdyby nie fakt że atmosfera w obozie z każdym dniem była coraz bardziej napięta i zachowanie dwóch kocic stało się podejrzliwe. Postanowiła więc się temu przyjrzeć. Przechadzając się po obozie dostrzegła w trzcinie gdzieś na uboczu grupę kotów, poza oczywistymi jej członkami Mglista Zatoka wypatrzyła również Przepiórcze Gniazdo, czy nawet swoją byłą mentorkę, Wzburzony Potok. Jakoś tak obecność liliowej sprawiała, że młodsza wojowniczka czuła się dużo pewniej zmierzając w ich stronę. Gdy kotki ją dostrzegły od razu nastroszyły sierść, tak jakby nie ufały już nikomu i niczemu, sama ich grupa nie wydawała się jakoś bardzo zżyta.
— Mglista Zatoko... — Obrzuciła ją nieufnym spojrzeniem Daliowy Pąk, kiedyś nie była aż tak oschła w jej stronę. Czy kocica chciała ją sprawdzić? Na sam ton jej głosu srebrna spięła mięśnie, a jednak podeszła bliżej.
— Ty jesteś z nami, prawda? Nie ma drugiego takiego kota wierzącego tak mocno jak ty w klanie! — dodała Astrowy Poranek, definitywnie coś od niej chciały.
— Po prostu przejdźcie do rzeczy — poleciła młodsza nie zważając na zdanie pozostałych.
— Dobrze wiesz o co nam chodzi. Do niemal każdych uszu w klanie dotarły te wieści. Rudzikowy Śpiew nie nadaje się na lidera, jego patrole nawet nie potrafiły odszukać jednej z naszych wojowniczek. Z resztą już sam fakt tego, że ten rudzielec nie przyjął członu Gwiazda, samo o nim świadczy — wyjaśniła Daliowy Pąk zagryzając w wściekłości pysk.
— One mają rację — wtrąciła się w końcu Przepiórcze Gniazdo. — Przez niego jesteśmy krok od katastrofy, w dodatku nasz klan oddala się od Gwiezdnych przez takie zachowanie.
Pozostałe skinęły jej na te słowa łbem.
— Chcecie mi powiedzieć, że szykujecie bunt? — zdziwiła się, choć tak naprawdę nie powinna.
— Trzeba z tym skończyć raz na zawsze. Klan Nocy nie da się tak poniżać. Jesteśmy najsilniejszym klanem. A Gwiezdni nas wspomogą — rzuciła ponownie Astrowy Poranek, kocica jak zawsze pewna siebie.
— Możemy w takim razie liczyć na twoje wsparcie? — powtórzyło się pytanie, tym razem z ust Wzburzonego Potoku. Wojowniczka zastanowiła się przez chwilę, była to ciężka decyzja. Chciała co prawda mieć tą całą rebelie mimo wszystko na oku, zaś swoje przekonanie i poglądy wolała zostawić na tę chwilę dla siebie.
— Możecie. 
Zgodziła się, sama była w szoku, że to robi. Klan Nocy miał nareszcie szansę by wyjść z tego cienia, a Mgła zamierzała mu w tym pomóc.
— Cudownie! Z tobą u naszego boku nikt się nam nie sprzeciwi! — Astrowy Poranek uniosła radośnie łapy w górę ciesząc się jak małe kocię. To zdanie wprawiło niebieską w niemałe zakłopotanie, czy ona miała im robić za jakiegoś mówcę? Prawdą było, że w rozmowach była całkiem niezła, jednakże czas zdecydowanie wolała spędzać w ciszy i z daleka od wścibskich spojrzeń.
— Chcecie bym wykonywała jakąś funkcję?
— Jeszcze do tego dojdziemy, o to się nie martw — poleciła Daliowy Pąk oblizując się po pysku. 
— Dobrze, w takim razie nie będę. Właściwie to jestem ciekawa, jak ta sytuacja się rozwinie.
— Liczymy na twoje wsparcia Mglista Zatoko, będziesz nam potrzebna gdy to wszystko się tylko skończy, przynajmniej mam taką nadzieję — mruknęła jedna z szylkretek.
— Skoro tak, niech wam będzie. Pozwólcie, że udam się teraz na polowanie. — Obróciła łeb nie czekając na żadne pożegnanie. Czym prędzej opuściła obóz, by wyruszyć na łowy. Dużo w tym momencie myślała, wiedziała że kocice chcą obalić władzę, a mimo to się zgodziła do nich dołączyć. Czuła jakby to była tak samo zła jak i właściwa decyzja, przecież Klan Gwiazdy nie pochwalał tego, co robił Rudzikowy Śpiew. Gwiezdni chcieli tego buntu, to oni musieli to zaplanować, a ona im w tym pomoże.

Postacie NPC: Daliowy Pąk, Astrowy Poranek, Przepiórcze Gniazdo

Od Gawroniego Obłędu

Łapy tonęły w kłosach traw. Szmer rzeki szumiał w uszach. Jasne promienie słońca uporczywie zmuszały go do spuszczenia łba. Jego ciało chciało paść, lecz uparcie parł do przodu. Nie czuł poduszek łap.
— Gawroni Obłędzie! — krzyknął Jagodowy Gąszcz.
Dojrzał grubszą jednostkę gdzieś w oddali. Srebrny zaczął biec w jego stronę. Zdyszana sylwetka syna zastępcy stała już przed nim.
— Gdzie... Byłeś... — zaczął, łapiąc oddech. — Wszyscy... cię... szukali... znaczy, no nie... wszyscy. Ale parę kotów... tak...
Czarny położył uszy, próbując ukryć zakłopotanie. Nie sądził, że ktokolwiek wyruszy za nim na poszukiwania.
— Wiem gdzie Dzwonek. — miauknął sucho, ruszając w stronę obozowiska.
Srebrny stał uderzenie serca zszokowany, a następnie ruszył za nim.
— Co? Jak to wiesz? I co ci się stało?! Gdzie twój ogon? — zalewał go bezsensownym pytaniami.
Kurka zatrzymał się na chwilę i spojrzał na grubszego.
— U Wilczaków. — odparł jedynie, przyspieszając następnie kroku.
Nie miał zamiaru czekać aż ten znów się otrząśnie.
— Że co? Rozum postradałeś? — pytania przerodziły się w krzyk.
Czarny nie miał zamiaru go słuchać. Tłusty kocur niczego nie rozumiał. Od małego miał wszystko podtykane pod dziób. Nigdy nie zrozumie Kurki. Nigdy nie zazna bólu i cierpienia jakie los zgotował czarnemu.
— Zguba się znalazła! — ogłosiła sarkastycznie Wzburzony Potok, widząc wojownika po drugiej stronie brzegu. — Choć nie w całości.
Wskoczył do wody. Zimny i silny prąd powitał go jak starego przyjaciela. Kujący ból nie pomagał w dotarciu do obozowiska. Przemoczony wyszedł na brzeg wyspy. Spotkał się ze spojrzeniami kotów, które do niedawna udawały, że nie istnieje. Zaciekawione Nocniaki zbierały się wokół niego. Szepty i krzywe spoglądnięcia osaczyły go.
— Rudzikowy Śpiew go na pewno wygna... — chichot Makowe Pola dobiegł mu do uszu.
— Jejku, gdzie jest jego ogon? — zastanawiała się Pszczela Duma, przywierając do boku przyjaciółki. — Biedaczek, pachnie śmiercią i krwią... Zdaje się taki drobny bez ogonka.
— Pewnie sam sobie odgryzł. Jest na skraju szaleństwa jak jego matka. — kontynuowała srebrna. — Widzisz, jak mu ślepia latają... 
— Gdzie jest lider, gdy jest potrzebny... — załamywała się Tulipanowy Płatek, unosząc łapy ku niebu. — Niech Klan Gwiazd ma nas w opiece...
Obok niej Popielaty Świt wraz z partnerem siedzieli cali spięci. Starsza wojowniczka otuliła Tulipan ogonem, posyłając wspierający uśmiech. Niebieska jedynie wtuliła się w futro Popiół, nie mając na nic więcej siły. 
— Widziałem dziś czarnego bociana, zguba i chaos nadchodzą. — szeptał Gorzka Wola swojej partnerce, zerkając niepewnie na czarnego kocura. — Kochana, nawet Klan Gwiazd nas nie wspomoże... 
Wśród tego całego zbiorowiska wyszła Daliowy Pąk. Kotka zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. Nie ośmielił się jej spojrzeć w ślepia.
— Cisza! — ogłosiła kotka. — Ja go przesłucham. Gawroni Obłędzie za mną. — zarządziła.
Czarny podążył posłusznie za szylkretowym ogonem wojowniczki. Szmer szeptów został za nimi. Gdy tylko znaleźli się w sami wśród trzcinowych traw, wzrok Dalii spoczął na nim.
— Gdzie byłeś? Wydałeś nas? — syknęła na niego, jeżąc się.
Jak cień za jej grzbietu wyrosła Astrowy Poranek. Jak zwykle spoglądała na niego z pogardą i obrzydzeniem. 
— Lepiej nie kłam, Gawronku. — prychnęła na niego. — Bo skończysz jak mamusia.
Czarny zjeżył się.
— Więc? — miauknęła bura, robiąc krok w jego stronę. — Trzymałeś grzecznie język za zębami?
Kiwnął łbem. Kotki spojrzały po sobie.
— Gdzie zniknąłeś na dwa wschody słońca? Dupa cię swędzi, jak naszego lidera? — syknęła Dalia, bacznie obserwując czarnego.
Kurka zmarszczył nos.
— Szukałem Dzwonek. — wyznał niechętnie.
Astrowy Poranek zaśmiała się.
— Mały popapraniec Kruczej robi więcej od Rudzikowego Śpiewu. — parsknęła srebrna szylkretka. — I co? Nie udało się? Jesteś takim nieudacznikiem, że aż ogon zgubiłeś po drodze?
Syknął na czarną. Gdyby tylko mógł wydrapałby jej ślepia i wrzucił rybom na pożarcie. Gniew w nim buzował coraz bardziej z każdym uderzeniem serca, lecz osłabione ciało wołało rozpaczliwie o sen. Ledwo stał na łapach. Starał się to ukrywać, choć starsze wojowniczki na pewno doskonale zdawały sobie z tego sprawę. Dlatego się tak nim zabawiały.
— Wilczaki... Oni ją mają... — wycharczał cicho.
Zaskoczone kotki spojrzały po sobie.
— Chyba nie włamałeś się do obozowiska Klanu Wilka...? Nie, nie wróciłbyś żywy. — mruknęła bardziej do siebie Dalia.
— Zakradłem się... Na teren... Dorwali mnie... — przyznał niechętnie, wodząc wzrokiem po łapach kotek.
Aster parsknęła ni to śmiechem ni pogardą.
— Masz nauczkę. Skąd tak to wiesz, że tam się znajduje? Duchy lasu ci powiedziały? — zakpiła z kocura.
Wbił pazury w piach. Musiał wytrzymać. Musiał znaleźć sojuszników. Musiał powiedzieć o tym klanowi. Tak jak kazała mu starsza kotka.
— Samotniczka. — mruknął, dobrze wiedząc, że spotka się z wyśmianiem. — Lider Wilków... oni polują. Na koty. Zabijają. Porywają koty z klanów. Dzieci w Klan Klifu... — zaczął mącić, próbując przypomnieć sobie słowa kotki.
Świat zamilkł na parę uderzeń serca. Nie miał siły unieść pyska, by spojrzeć na reakcje kotek. Stał w ciszy, czując, jak coraz bardziej traci grunt pod łapami. 
— Hej, hej, spokojnie. — mruknęła z zaskakującą czułością Dalia, zbliżając się do wojownika. — Brawo Gawronku, zdobyłeś informację o Klanie Wilka, które bardzo nam się przydadzą. Ja porozmawiam z Rudzikowym Śpiewem, ty idź odpocząć. — miauknęła do niego.
Kurka zamrugał, zastygając. Nie zbyt rozumiał co się właśnie stało. Zmęczenie mąciło mu we łbie.
— Idź, idź. Zaufaj mi, wszystkim się zajmę. — powtórzyła szylkretka, lekko uśmiechając się.
Gdyby nie zniesmaczony wzrok Aster pomyślałby, że to jawa.
— Dalia... co ty... — szept kotki został uciszony, szybkim nadepnięciem na łapę.
— Zaraz.... porozmawiamy... wyjaśnię... — słowa wojowniczek ledwo do niego docierały. — Gawronku... za trzy wschody słońca.... w Brzozowym Zagajniku... Pamiętaj.
Zamrugał, czując jak traci na ostrości obrazu. Instynktownie kiwnął łbem i udał się do legowiska wojowników. Runął na mchowe posłanie. Nie miał pewności nawet czy należało do niego. Zamknął ślepia. Otulony szumem rzeki, szybko odpłynął. Mógłby już nigdy nie wstawać.

* * *

Siedział przy Daliowym Pąku. Astrowy Poranek znajdowała się tuż koło niego. Osaczony nimi, siedział sztywno. Nie rozumiał co się działo. Z jakiego powodu się tu znajdował. Wraz z tłumem Nocniaków. Podejrzenie zgromadzenie kotów jakie miało tu miejsce wychodziło poza jego pojmowanie. Niektóre znajome pyski, takie jak Przepiórcze Gniazdo czy Makowe Pole, spoglądały na niego z pogardą. Podkulił ogon. Niechętnie przyznawał się do lęku jaki odczuwał. Wszyscy na niego spoglądali, jak na ofiarę do rozszarpania. 
— Zebraliśmy się tutaj w wiadomym celu. — zaczęła Dalia, wskakując na jedną z brzóz. 
Niczym lider spoglądała na zgromadzone koty z pokorą. 
— Gawroni Obłęd zdobył cenne informację o naszym wrogu. W zaledwie parę księżyców zrobił więcej w stronę odnalezienia Źródlanego Dzwonka niż nasz obecny lider. A informacje jakie uzyskał... Wilczaki nie mogą się czuć bezpiecznie. — uśmiechnęła się chytrze. 
— Skąd mamy wiedzieć, że to nie jego wyssane z palca fantazje? — rzuciła Makowe Pole, mierząc czarnego ostrym spojrzeniem. — Wszyscy wiemy jakim świrem jest Truposzek. 
Dalia zmrużyła ślepia. 
— Makowe Pole, wyjdź jeśli zamierzasz tak się zachowywać. Mamy jeden cel. Dziecinne zaczepki są zbędne. — syknęła na córkę zastępcy. 
Srebrna wyglądała, jakby coś chciała powiedzieć, ale jedynie nachyliła się nad uchem Cedrowej Rozwagi. Kotki szeptały pomiędzy sobą parę uderzeń serca, lecz nie zabrały głosu. Wzburzony Potok zakradła się do kotek i rzuciła coś pod ich łapy. Kurka nie mógł dojrzeć czym to było, lecz cała trójka skupiła się na tajemniczym podarunku. 
— Mroczna Gwiazda zabawia się w nowego boga — miauknęła oburzona szylkretka. — Wraz ze swoimi "wiernymi" polują na samotników, by bezkarnie ich mordując. Najwidoczniej ostatnio zaczęło im się to nudzić, bo przerzucili się i na koty z leśnych klanów. Uprowadzili naszą wojowniczkę i wciąż pozostali bezkarni przez bezczynność Rudzikowego Śpiewu, który chętniej by wylizał Wilczakom zad niż wziął sprawę we własne łapy. — syknęła, jeżąc się. 
Oburzone głosy kotów zaczęły zlewać się w jedno. Ich krzyki i szepty tworzyły jedną melodię chaosu, niezrozumiałą dla uszów przeciętnego śmiertelnika. 
— Jeśli dalej pozwolimy na to bezprawie zaczną porywać nasze kocięta, jak Klifiaki niegdyś. — rzuciła Aster, by podjudzić już wściekły tłum. — Przyjdą i wezmą co chcą. Będą traktować nas jak swoje "pieski". A to wszystko przez nieporadność Rudzikowego Śpiewu! Nie możemy na to pozwolić. Klan Nocy nie będzie nikomu służył. Teraz ani nigdy! 
Kurka cofnął się o krok, czując szaleństwo bijące od tłumu. Żar gniewu. Ciernie zemsty. Skowyt zniecierpliwienia. Zerknął na Daliowy Pąk. Szylkretka przyglądała się temu wszystkiemu w rozbawieniu. Niczym kocię toczące mchową kulkę. 
— Zbierzcie rodzinę. Zbierzcie przyjaciół. Klan Nocy nie zamierza dłużej być słaby. — ogłosiła Dalia, przekrzykując się przez rozemocjonowany tłum. — Czas by mały rudy ptaszek stracił grunt pod swoimi łapami. 




npc: jagodowy gąszcz, wzburzony potok, makowe pole, pszczela duma, tulipanowy płatek, gorzka wola, daliowy pąk, astrowy poranek

27 lutego 2023

Od Daglezjowej Igły

Wiedziała co sądził Szpak. Wiedziała też co sądził Lśniąca Tęcza. Dlatego desperacko błagała w myślach, by trzecia ekspedycja była pomyślna. Nie była nawet pewna czy czwarta w ogóle nastąpi. Czuła napięcie, które przeskakiwało z niej na kocury. To była kolejna ciemna i sucha noc, której ciszę przecinał wiatr. 
Lśniąca Tęcza szeptał coś do siebie, widocznie czymś niezadowolony. Chociaż w przypadku tego jednego kota Daglezji trudno było stwierdzić czy ma zły dzień, czy może po prostu ma swoją typową, neutralną twarz. Kotka pufnęła i dogoniła Szpaka, który wysunął się na prowadzenie. Mimo wszystko została między nimi cisza taka jak wcześniej. Daglezjowa Igła doceniała przynajmniej profesjonalizm kocurów, którzy nie byli tak niepotrzebnie głośni jak Ślimak. Szła u boku niebieskiego pewnym krokiem z determinacją.
Czarna, ordzewiała siatka z metalu była postrzępiona, a wrota dawno straciły swoją funkcję. Śmietnisko było jakie było, ze swoją specyficzną aurą. Nikt się dłużej nie zastanawiał ani wahał przed wejściem. Skład kotów rozszedł się między różnymi ścieżkami na Cmentarzysku Potworów. Daglezja przyzwyczaiła się już do ekscentrycznego widoku śmietniska w środku nocy. Przez ciemności wokół, ruda nie zauważyła nawet, kiedy odeszła na tyle daleko, by jej towarzysze zniknęli za górami wysypiska. Stanęła przed jedną z najwyższych górek złomu na całym cmentarzysku, zastanawiając się, czy tajemniczy kot nie kryje się gdzieś między stalowymi częściami. Pomyślała o wspięciu się, ale to był zły pomysł, więc otoczyła ciekawsko górę, miękko stawiając każdy krok. Ruda zawęszyła w powietrzu i nie była pewna, czy to co czuje to obcy samotnik czy ten cuchnący metal. 
Niebo znów zasnuło się ciężkimi, prawie czarnymi chmurami, przez co ciemność i cisza, otaczająca kotkę była prawie smolista i niepokojąca. Wtem, za sobą usłyszała żałosny jęk stalowych prętów pod czyimiś łapami. Zadrżała z zaskoczenia i strachu, gdy usłyszała podejrzane dźwięki, które z pewnością nie były z powodu wiatru.
— Cichutko — melodyjny szept rozległ się przy jej uchu. Daglezjowa Igła mogła poczuć ciepły oddech postaci, łaskoczący jej kark. Osłupiała. — Naprzykrzają ci się? Oni? Mam coś z tym zrobić, śliczna? — Gdy zastygła w szoku tonkijka odwróciła łeb, jej spojrzenie spotkało się z ciepłym spojrzeniem niebieskich, rozżarzonych ślepi. Ogromna sylwetka samotniczki okryła cieniem ciało Daglezjowej Igły, jednak nieznajoma nie wydawała się zagrożeniem. Przez jej umysł przebiegały całe stada myśli, a początkowa, prymitywna potrzeba ucieczki została szybko zastąpiona zaciekawieniem. Jej serce zabiło mocniej i szybciej. Przecież na to czekała dniami i nocami.
— Coś z tym zrobić? Co przez to... rozumiesz? — odpowiedziała w końcu szeptem, otrzepując się z osłupienia. Nie wiedziała co ma powiedzieć i czuła się, jakby ktoś zawiązał jej język na supeł. Przed obliczem wielkiej i silnej kocicy nie potrafiła trzeźwo myśleć. Cynamonowa kotka uśmiechnęła się perliście, z troską przyglądając się obliczu morskookiej. Uniosła łapę i delikatnie przeczesała zmierzwione futro przy pyszczku Daglezjowej Igły z delikatnością i swobodą, niczym letnia bryza.
— Mam... swoje sposoby — przerwała i obejrzawsze swoje odbicie w pazurkach, poprawiła zawinięte futerko przy swoim uchu i kontynuowała: — Sposoby na pozbycie się rzepów na ogonie, takich jak ta dwójka. Powiedz tylko słowo, a pozbędę się tych... problemów — mruczenie kotki było jak miód dla uszu, niemlaże hipnotyzujące.
Daglezjowa Igła czuła potrzebę, by ktoś ją ocudził, bo nie wierzyła, że to się naprawdę działo. Tajemniczy, przerażający samotnik, który potrafił zabić flirtował z nią i do tego był... samotniczką? Chciała parsknąć na samą myśl. Jej życie było poplątane. Daglezja chciała się spytać o zamordowanego liliowego kota, ale w porę ugryzła się w język. A poza tym, jak mogła przerwać komuś, kto miał tak melodyjnie brzmiący głos?
— Rozwiązanie problemu brzmi kusząco, ale nie jestem pewna, czy na to zasługują — dostosowała swój ton do toku rozmowy i uniosła nieco do góry długi, rudy ogon. — Są w moich progach znacznie gorsi. Czasami mam wrażenie, że otaczają mnie same mysie móżdżki...
— Więc wiedz, że nie jesteś jedyna. Dlatego w ogrodzie trzeba się otaczać kwiatami, a chwasty wypleniać — miauknęła lekko nieznajoma. Na odmowę, na pysku kotki pojawił się nalot rozczarowania. Cynamonowa wzruszyła ramionami i odeszła parę kroków od rudej. — Cóż, jakbyś kiedykolwiek zmieniła zdanie, może znów mnie znajdziesz. Kto wie, gdzie jutro mnie łapy poniosą, więc nasze spotkanie może być odległe. Ale wyczekuj. Najpiękniejsze rośliny są warte cierpliwości. — Posłała Daglezji uśmiech, jednak gdyby patrzeć jedynie w niebieskie oczy, wyraz jej pyska byłby nie do odgadnięcia. 
Gdy światło księżyca przedarło się przez chmury, a wiatr przeczesał bujną sierść kocicy, Daglezjowa Igła mogła dostrzec nieśmiało migoczącą pajęczynę, utrzymującą w miejscu prowizoryczny opatrunek na jednej z tylnych łap samotniczki. Mimo ran, kocica wciąż nie miała problemu z ukazaniem się obcej kotce, narażając się na kolejną bitwę. Była aż nierozważna, czy kryła się za tym poparta umiejętnościami pewność siebie? Cynamonowa, teraz zwrócona tyłem do kotki z Owocowego Lasu, jakby przygotowywała się do ponownego rozmycia się w ciemnościach, gdy jej ogon nagle, nieznacznie się poruszył, a uszy nastawiły z uwagą.
— Daglezjowa Igło? — głos któregoś z kocurów dobiegł do nich zza górki śmieci i wyrwał wojowniczkę z zamyślenia. Słysząc swoje imię odwróciła się gwałtownie, by wypatrzeć wołającego. Po głosie nie mogła rozpoznać czy to Szpak czy Tęcza, ale w obu przypadkach nakrycie na spotkanie z samotniczką-morderczynią mogło być w konsekwencjach koszmarne.
— To jeden z tych mysich móżdżków — rzuciła szybko do cynamonowej, wlepiając w nią skupione spojrzenie turkusowych oczu, lśniących w mroku. — Znajdę cię. Uciekaj.
Ostatnim, czym uraczyła Deglezję samotniczka był delikatny uśmieszek, jednak nie tyle co wdzięczności, a politowania, poprzedzone którkim kręceniem głową. W lekkości jej ruchów można było dostrzec rozbawienie. Ruda nie mogła zrozumieć dlaczego nieznajoma nie traktowała tego na poważnie. Ryzykowała dla niej reputacją, przynależnością do Owocowego Lasu czy nawet życiem!
Nie poznała nawet jej imienia, a już musiała odejść. Wymyślała na szybko wymówkę, dającą czas nieznajomej na ucieczkę. To było potwornie ryzykowne... ale w tej sytuacji nie mogła jej tak po prostu wydać.
Gdy wysoko uniesiona brązowa kita nareszcie łaskawie zniknęła za górą śmieci, Szpak dopiero wychylił swój szary łeb. Zmierzył Daglezje spojrzeniem spod przymrużonych oczu i rozejrzał się dookoła. Kotka zmarszczyła brwi i zdała sobie sprawę z tego, że wojownik stoi zaraz za nią. Zebrała w kupę swoje myśli i odwróciła łeb.
— Czemu tyle siedziałaś cicho? — zapytał w końcu, skupiając się na kotce. — I nie odchodź tak daleko, Lśniąca Tęcza się niepokoił — mruknął.
— Przepraszam, zamyśliłam się — miauknęła niewinnie. Tęcza się o nią niepokoił? Jeszcze czego! — Miałam wrażenie, że coś tu znajdę, jednak znów... pustka.
Daglezjowa Igła odetchnęła z poczuciem ulgi. Fakt, że jeszcze parę chwil temu stała tu potężna, poszukiwana kocica pozostał niezauważony. No, prawie.
— Co to za zapach? — Kocur zawęszył w powietrzu, szukając źródła woni. Na to pytanie kocura zdębiała. Oh. Bardzo OH.
— Zapach? — powąchała powietrze. Słodki zapach samotniczki rozmywał się w powietrzu. Na szczęście... — Szczerze nic nie czuję poza smrodem tych śmieci — odparła, marszcząc nos od ohydnego zapachu metalu. Przecież nie kłamała. Ten śmietnik śmierdział jak zgnilizna i szczurze odchody. Szpak również zmarszczył nos. 
— Huh? Dziwne — mruknął cicho, kręcąc nosem, tak jak Daglezja. Serce rudej klekotało z taką szybkością, iż była przekonana, że nawet Szpak z odległości nieco mniej niż lisiej odległości jest w stanie to usłyszeć.
— Zamierzacie długo tu stać? Burza nadchodzi. A jeśli nas zaskoczy żaden zapach się nie ostanie — wymruczał ponuro Lśniąca Tęcza, który stał za obojgiem wojowników. Ruda kotka przymknęła oczy czując się zbawiona.
— Jesteś pewien? Chciałabym jeszcze poszukać, póki nie leje — powiedziała z determinacją.
— Jeżeli pragniesz zmoknąć pod strugami lodowatej wody i zgubić się we mgle pod groźbą piorunów to droga wolna. Ale obawiam się, że raczej tego nie chcesz — powiedział, mierząc Daglezję wzrokiem. Udawała, że się ciężko zastanawia zastanawia.
— Tęcza ma rację. — Te słowa trudno przechodziły przez gardło. — To ryzykowne.
Szpak po raz ostatni spojrzał na odległe górki. Na niebie pojawiały się już pojedyncze świetlne rozbłyski.
— Dobrze. Wracajmy — odparł po krótkim namyśle, a wszyscy zeszli z wzgórza. Daglezjowa Igła rzuciła mu ostatnie spojrzenie, jakby tęskniące.
— Idziesz?
Daglezja strzepnęła uchem i odwróciła łeb w stronę kocurów.
— Tak. Wydawało mi się, że coś wypatrzyłam — skłamała, lecz żaden z kocurów nie przykładał się nawet do tęższego słuchania rudej, która bezgłośnie westchnęła.
Miała jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi.

***

Siedziała w obozie, opierając się o klon i wpatrując oczami w nicość. Myślała tylko o tym spotkaniu... Niecodziennym spotkaniu. Nigdy by się nie spodziewała, że tak się potoczy spotkanie z tym samotnikiem-zabójcą, który na śmierć wystraszył innej nocy ją i Ślimaka. A jednak ta bezwzględna, a zarazem pociągająca kocica nie mogła wyjść z jej głowy.
— Co tam, nadal na tropie? — zagadnął ją Ślimak, podchodząc. Zwróciła oczy ku niemu, bez krzty zaskoczenia.
— Jak sądzisz? Z resztą, nie tak głośno — ściszyła swój głos. Sądziła, że raczej inne koty nie powinny wiedzieć o tych poszukiwaniach. A tym bardziej o tym jak się toczyły, a już zwłaszcza od strony Daglezjowej Igły. Ślimak był zdziwiony.
— Wydajesz się być jakaś nie w sosie — mruknął Ślimak. Daglezjowa Igła przewróciła oczami. To on jakiś nie w sosie jest. 
— Spadaj na drzewo — fuknęła, zawijając wokół łap wąski, rudy ogon. Spojrzała na wyprostowaną, z tej perspektywy ogromną sylwetkę Ślimaka, na którego słowa nagle stała się głucha. W jej oczach zaczął nagle przypominać nieznajomą. Opadające do ziemi brązowe futro, puszysta kryza, gruby ogon, wielkie uszy... I jeszcze te świecące w ciemności, błękitne oczy. 
— Hej, ziemia do Daglezji! — szturchnął ją, wyrywając z powrotem do rzeczywistości. — Co jest dziś z tobą?
— Może kiedyś się dowiesz. — Daglezja hipnotyzująco wpatrywała się w dal. Na Klan Gwiazdy, to było zbyt skomplikowane.
— Hę? — Kocur wyglądał na bardzo zdezorientowanego. — Dziwna jakaś dzisiaj jesteś — zmarszczył pysk Ślimak i odszedł, zostawiając przyjaciółkę samą. Chciała mu coś odpyskować, ale zrezygnowała. Musiała to wszystko przemyśleć. I to mocno.

EVENT NPC: Szpak, Lśniąca Tęcza, Ślimak

Od Gawroniego Obłędu CD Bylicy

Kotka zniknęła pozostawiając go samego. Wraz z burzą myśli buzującą w jego łbie. Poległ. Przegrał. Nienawidził gorzkiego smaku porażki, jakim znów obdarował go los. Gardził sobą. Swoją słabością, przez którą zawiódł Dzwonek. 
Kotka wróciła. Martwa nornica trafiła do jego łap. Nie zastanawiając się zbyt długo, wziął się za posiłek. Nie zabiła go wcześniej, nie zabije go i teraz. Nie rozumiał jej aktów dobroci wobec niego. Zdradziła mu sekrety wrogiego klanu, uratowała, a teraz nakarmiła. Kurka nie zrobiłby tego dla większości kotów, z którymi dzielił klan. Niewielki posiłek zapełnił go bardziej niż sądził. Część uporczywego bólu ustąpiło, lecz ten przechodzący przez jego kręgi pozostał. 
 — Odpocznij chwilę i odprowadzę cię do Ścieżki Grzmotu. — miauknęła kotka, siadając. 
Czarny jedynie na nią zerknął i kiwnął łbem. Chodząca enigma o znająca nieznane dzieje kocie. 

* * *

Dotarli do ciągnącego się w nieskończoność głazu. Tak zwanej Ścieżki Grzmotu. To określenie było mu obce. 
— Żegnaj, dzielny nocniaku. — miauknęła starsza kotka. — Mam nadzieję, że nasze ścieżki kiedyś jeszcze się przetną. 
Czarny kiwnął łbem. Jego łapy wciąż słabe, lecz parł do przodu. Skrzywdzony przez los musiał otworzyć się na innych. Nie miał innego wyjścia, jeśli chciał ocalić Dzwonek. Niebieska spojrzała na niego jeszcze raz i skierowała się w stronę, z której przyszli. Kurka obserwował oddalającą się staruszkę. 
— Do zobaczenia.   miauknął cicho, kierując się w swoją stronę. 


<Bylico? odezwę się na wywiad z gwiazdą>

Od Zajęczej Łapy(Zajęczej Troski) CD. Sroczej Łapy(Sroczego Lotu)

Nie potrafiła określić, co dokładnie czuła. Poniekąd upokorzona, z drugiej strony nie mogła wyprzeć z siebie ulgi, która ogarnęła jej zmarznięte od siedzenia w dole ciało. Gdyby zwracała większą uwagę na miejsca, w które stawia łapy, obyłaby się bez tej krótkiej i żenującej przygody. Nie drżałaby teraz aż tak z powodu wyziębienia, a na dodatek nikt nie ciągnąłby jej za kark, jak głupie kocię.
Zesztywniałe kończyny nie pozwoliły jej ustać w miejscu. Przechyliła się, odnajdując oparcie w postaci czarno-białej kotki. Uchroniła ją od zderzenia z ziemią, toteż Zając cicho westchnęła, próbując wydobyć z gardła, chociażby jeden dźwięk.
— Dzięki Srocza Łapo — palnęła, mrużąc oczy. Prószący coraz to mocniej śnieg stawał się większym utrapieniem dla ich grupki. Ograniczał widoczność, utrudniał przemieszczanie się...
— Wracajmy — zażądał Bażancie Futro. Tak, jakby wyczytał z niej — bądź z jej myśli — to, o czym teraz marzyła. — Powinnaś się ogrzać w legowisku — dodał, co zabrzmiało bardziej jak rozkaz aniżeli propozycja, ale w odpowiedzi jedynie pokiwała kilka razy głową.
I chociaż dwójka starszych wojowników, po wymianie między sobą poważnych spojrzeń, ruszyła, tak ona stała dalej, wspierając się o drugą uczennicę. Potrzebowała chwili, aby upewnić się, że będzie w stanie dojść bez potknięć bądź też jakiejkolwiek innej formy wywrotki. Sroka zdecydowanie zobaczyła zbyt wiele jej słabości jak na jedno spotkanie.
— Dasz radę? — Usłyszała jak na zawołanie zaintrygowany głos koleżanki. Niezmartwiony, jak to wielu miało w zwyczaju używać w takich sytuacjach. Po prostu była ciekawa jej stanu.
— Tylko posiedziałam chwilę w dole. Nie umrę od tego — zapewniła, siląc się na lekki, a zarazem krzywy uśmiech. Nawet pysk jej zdrętwiał od tego mrozu i zwykłe uniesienie kącików do góry kosztowało ją odrobiną bólu mięśni, o których istnieniu nawet nie miała pojęcia.
Zielonooka nic więcej nie powiedziała. Poczekała, aż liliowa sama się od niej odsunie, a gdy ruszyła w stronę obozu, Zając podjęła się próby chodu. Z początku łapa jej się z lekka poślizgnęła, ale zaraz to złapała równowagę i na tyle, na ile mogła, popędziła za czarną.

***

Mimowolnie uśmiechnęła się w kierunku srebrnej postury, znikającej wśród wejścia do legowiska. W końcu miała ucznia, którego trening szedł sprawnie, więc prędzej czy później dorówna swoim rówieśnikom, mającym na koncie co najmniej jednego mianowanego terminatora.
Zawiesiła wzrok na szepczących między sobą kotkom. Daliowy Pąk, jej kuzynka, poruszała niespokojnie pyskiem, nachylając się nad niebieską sylwetką Astrowego Poranku. Bacznie śledziły ślepiami otoczenie, a gdy zorientowały się, że liliowa je obserwuje, kiwnęły głowami i każda poszła w swoją stronę.
Zając słyszała, że te dwie coraz to częściej krytykują otwarcie obecne rządy. Zielonooka nie dziwiła się nikomu — w klanie działo się kompletne nic. Od księżyców nie było widać wśród nich Źródlanego Dzwonka, a ani razu nie słyszała, by lider poruszał ten temat.
Drgnęły jej wąsy, gdy usłyszała zza pleców ciche "Cześć". Wstrzymała w sobie zbyt przesycony radością uśmiech i obróciła się ze spokojem w stronę czarnawej kotki.
Wydawało jej się, że od dłuższego czasu ich relacje były na całkiem dobrej drodze. Na samym początku miała sceptyczne nastawienie wobec Sroki. Przyszła znikąd, wraz z tą swoją stukniętą siostrą, a potem jakby nigdy nic miały stać się im równe. Vanka po poznaniu Paskudy obawiała się, że czarna będzie prezentowała to samo co ona. A tu okazało się, że to wspaniała wojowniczka, będąca lepszą Nocniaczką niż niektórzy z tych, co się tu urodzili.
— Dużo kotów szepcze — palnęła, krzywiąc się w duchu. Dlaczego zamiast odpowiedzieć na zwykłe powitanie, rozpoczynała nowy temat i to tak nieumiejętnie?
— Co masz na myśli? — spytała, choć zdawała się w pełni wiedzieć, do czego Zając zmierzała.
— O Rudzikowym Śpiewie. Że jego władza jest do kitu — mruknęła, wstrzymując się od ziewu. Niezbyt dobrze spala tej nocy, bo przez cały czas otwierała oczy i szukała wzrokiem ojca. Po jego ostatnich akcjach wolała się upewnić, że nie będzie zwiewał. W końcu obiecała Kruczej Gwieździe, że to ona się nim zajmie. Wolność byłaby dla niego ratunkiem, na który nie mogła pozwolić.
— I zgadzasz się z tym? — spytała jej towarzyszka.
Zajęcza Troska odczuła momentalnie ulgę. Nie musiała się hamować. Wiedziała, jakie podejście miała Sroka i że w pełni zrozumie jej tok myślenia.
— To kocur. Im łatwiej odbija od władzy. A do tego zwykły tchórz, który wybrany na to stanowisko został na ślepo. Gdyby miał, choć odrobinę godności, już dawno porzuciłby liderowanie — prychnęła, spoglądając oskarżycielsko w stronę legowiska rudego.
Ciarki przebiegły jej wzdłuż kręgosłupa, kiedy Sroczka skinęła głową. Dla Zająć posiadanie logicznie myślącego sprzymierzeńca w klanie było wspaniałym uczuciem.
— Zamierzam iść na polowanie, chciałabyś mi potowarzyszyć? — To pytanie wręcz wryło ją w ziemie. Była pewna, że kotka nie miała takich samych myśli jak ona i zaproponowała to wyłącznie z powodów czysto koleżeńskich, a mimo to uśmiechnęła się szeroko, nim zdążyła odpowiedzieć.
— W sumie dopiero co wróciłam z treningu z uczniem... — zaczęła.
— A, jesteś zmęczona? Jasne, odpocznij sobie — odparła, wybijając ją na moment z tropu.
Liliowa powstrzymała się od grymasu. Nie do tego zmierzała.
Pokręciła intensywnie głową.
— Nie o to chodzi — westchnęła rozbawiona. — Chciałam powiedzieć, że i tak chętnie się przejdę, bo mam ochotę jeszcze trochę rozprostować kości. Plus nie sposób odmówić na tak wspaniałą propozycję, zawierającą opcję ucieczki jak najdalej od tych wszystkich półgłówków — dodała, stawiając pewny krok w przód. — No to co, gdzie idziemy?

<Sroczko?>

Nowa Członkini Klanu Gwiazdy!



Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: zabicie przez Bylicę i jej córki

Odeszła do Klanu Gwiazdy!

Od Bylicy

Po odprowadzeniu Nocniaka skierowała się w stronę domu, mając nadzieję, że patrol szybko go znajdzie. Jego stan był stabilny, ale jeśli ktoś by czarnego takim znalazł i miałby interes w skrzywdzeniu go, to naprawdę byłoby nieciekawie. Poszła więc ponownie szosą. To był już jej drugi dzień z rzędu poza domem, ale to nie było u niej takie niecodzienne, by znikała na dłużej, choć była pewna, że dzieci za niedługo wyruszą na poszukiwania, bo ich nie uprzedziła, że idzie na tak długo. Musiała się więc spieszyć.
Smród spalin otaczał ją, gdy dochodziła do mostu nad rzeką. Zajęło jej to trochę, a słońce było już na środku nieba. Zmęczona dostrzegła po drugiej stronie sylwetki kotów. Pobiegła tam, rozpoznając je, uważając czy czasem nie przejeżdża jakiś potwór. Na szczęście żadnego akurat w tym momencie nie było i przekroczyła rzekę bez większych problemów.
- Mamo! – zawołała Skowronek. – Gdzie ty się podziewałaś?! Nie wiedzieliśmy co się stało! Wiem, że lubisz chodzić, ale mogłabyś uprzedzić! – powiedziała bardzo zmartwiona. W jej oczach Bylica dostrzegła iskry niezadowolenia i lekkiej złości.
- Przepraszam. Bardzo cię przepraszam. Ale… to długa historia, co mi się przytrafiło. Opowiem wam po drodze. – obiecała.
Ruszyli więc, a stara kocica zaczęła opowiadać.
***
- I zaprowadziłaś go tam na granicę Klanu Nocy? – spytała szylkretka.
- Tak. – Kiwnęła łbem. – Nie mogłam go zostawić. To nie jest zwykły nocniak. To jest… dobry nocniak. Nie spodziewałam się, że takiego spotkam, mimo, iż staram się nie oceniać tak bardzo kotów po pochodzeniu.
Nastała cisza, a wraz z Krokus, Deszcz i biologiczną siostrą Kminek poszły do domu.
Podczas powrotu do domu, srebrna zaczęła się zastanawiać… W końcu… Ktoś poza nią nienawidził wilczaków. No i poza Kamień. Zdała sobie teraz sprawę jeszcze mocniej niż wcześniej, że nie tylko jej tak bardzo nie podobają się działania Mrocznej Gwiazdy. Że są koty, które pragnęły to zmienić poza nią i niektórymi samotnikami, którzy pewnie stracili kogoś sobie bliskiego, choć pewnie nie każde z nich wiedziało, kto im takiego kota odebrał.
- Mamo… Wiesz… Jeżyk bardzo się martwiła… - zaczęła ostrożnie Deszcz.
Najstarsza w okolicy samotniczka nadstawiła ucha.
- Coś się jej stało? – natychmiast dopadły ją czarne myśli.
- Raczej nie… Tylko poszła cię szukać gdzie indziej. Ona i Sroka wyruszyły tą bliższą nam drogą grzmotu w stronę terenów klifiaków – odparła Deszcz – Przyłączyła się do nich też Błoto…
- Tak bardzo was przepraszam… Będę musiała im to wszystko wynagrodzić… - wyszeptała, po czym przyspieszyła kroku – Co tak się wleczecie! Nie możemy dać im się dalej zamartwiać! - po tych słowach pobiegła przed siebie, chcąc jak najszybciej dotrzeć do wnuczek.
***
Szła wraz ze Skowronek i Krokus drogą niedaleko Siedliska Dwunogów. Deszcz poszła natomiast powiadomić Bałwanka i Szczurka, że ich opiekunka już się znalazła. Teraz Bylica musiała tylko znaleźć Jeż, Błotniste Ziele i Srokę. Zielonooka dowiedziała się też, że jej srebrna wnuczka przed wyjściem powiedziała, że jeśli nie znajdą Bylicy niedaleko drogi lub terenu Klifiaków, to pójdą do Nowego Miasta. Stara kocica wiedziała, iż koniecznie muszą je znaleźć zanim wybiorą się tam, ponieważ wewnątrz betonowego świata będzie je bardzo trudno odnaleźć i mogą nabawić się nie lada kłopotów, szczególnie biorąc pod uwagę niewielkie doświadczenie Sroki i Błotnistego Ziela, jeśli chodziło o nowe miasto. Druga z córek Krokus z resztą też nie wiedziała o nim tak wiele. W sumie to wszyscy mieli bardzo podstawowe informacje. A wiedza, że Jeż może zapuścić się nawet nie dajcie kamienie na terytorium jakiegoś gangu, może i nawet świadomie, by ją odnaleźć, sprawiała, iż serce podchodziło staruszce do gardła.
W końcu po długim poszukiwaniu, gdy doszli w pobliże drogi oddzielającej tereny klifiaków od terytoriów niczyich, napotkały na swej drodze. Kotki. Jeż i Błotniste Ziele od razu się na nią rzuciły.
- Babciu bałam się, tak się bałam! – płakała jej w futro wnuczka. Sroka stała gdzieś z boku obserwując tylko. Błoto natomiast również, tak jak Jeż smarkała w niebieskie futro, drżąc. Uspokojenie ich zajęło Bylicy dość dużo czasu. Dopiero pod wieczór wrócili do domu i mogli na reszcie odpocząć.
***
Minęły dwa dni. Bylica siedziała sobie nad jeziorem, patrząc w jego błyszczącą pod wpływem słońca taflę, rozkoszując się ciszą i spokojem. Umówiła się z córkami, iż urządzą jej wnuczkom, a także jej samej trening pływacki. W końcu się tego nauczy! Nareszcie! Były do tego teraz dobre warunki. Wcześniej zwlekała z powodu pory nagich drzew, bo wtedy nie było mowy o niepotrzebnym wyziębianiu organizmu w lodowatej wodzie, ale teraz będą mieli okazję nareszcie to zrobić. Może zabiorą też Bałwanka i Szczura? Mogą spróbować nauczyć białego pływać… W sumie to słyszała już, że nie miał zbyt wielkiej ochoty na naukę polowania. Ale dowiedziała się nieco o metodach… Krokus i postanowiła, iż ta na pewno już nie będzie mogła go uczyć. A jeśli Bałwanek nie będzie chciał się uczyć także pod czyim innym okiem, to może przerzucą się na medycynę? Mogła go nauczać na przykład jej wnuczka, znała się na temacie nieomal tak dobrze, jak bura córka starej samotniczki.
Z zamyślenia wyrwał ją połysk i ruch w wodzie. Wbiła spojrzenie intensywnie zielonych oczu w płynącą rybę. Uniosła powoli łapę, chcąc ją złapać, ale znowu z jakiegoś powodu uciekła. Uhhhhh…. No nic, nauczy się tego jeszcze pewnie od swych dzieci.
Po dłuższym czasie uznała, że musi znowu się przejść. Miała ochotę połazić i znów zatopić się w gąszcz lasu, tak przypominającego jej o dawnych podróżach po starych terenach, jakie odbyła. Ruszyła więc w stronę zadrzewień z uśmiechem na pysku, nucąc cichutko pod nosem jakąś skoczną melodię.
***
Przemierzała las skocznym krokiem. Patrzyła na przelatujące ptaki.
Jednak po jakimś czasie coś się zmieniło.
Wszystko jakby ucichło, a Bylicy aż zaczęło dźwięczeć w uszach. Czuła złą atmosferę w powietrzu. Niepokój zwierząt był dobrze wyczuwalny. Zaczęła zbliżać się chyba jakaś burza, ale błękitna czuła, że nie tylko to sprawiało, iż inne istoty tak się zachowywały. Wzmożyła swą ostrożność i czujność, a gdy do jej nosa dotarł zapach krwi, może i wczorajszej, raczej przelanej w nocy, ale jednak, od razu wiedziała, że coś było tu bardzo nie tak. Jeszcze bardziej nie tak, niż na początku sądziła.
Podejrzewała, że to może terytorium jakiegoś nie wiem, drapieżnika, może borsuka, może czegoś innego, ale sprawa wydawała się poważniejsza.
Przechodząc pod pobliskimi krzewami, przemykając w ich cieniu, dostrzegła znajome, srebrne futro pochylające się nad czymś.
Widząc i słysząc, jak znajomy samotnik – Pleśniak, płacze rzewnie nad trupem, wyszła z zarośli pospiesznie.
- Pleśniaku! – zawołała, podbiegając – Co się tu stało? – Owinęła go w wokół siebie ogonem.
Spojrzała na ciało czekoladowej kotki pręgowanej klasycznie. Jej oczy bez życia tępo wpatrywały się w niebo. Pysk był wykrzywiony w przerażeniu, a ciało poturbowane. Z rozerwanego już jakiś czas temu gardła nie sączyła się krew, jednak czuć było zapach śmierci i posoki która zabarwiła ziemię.
- T-to... zabili ją. Moją ukochaną - załkał żałośnie, pochylając się nad ciałem, nie mogąc pogodzić się z tym co się stało. - Myślałem, że w końcu sobie ułożę na starość życie, ale... ale odeszła...
Przytuliła go, dając mu ciepło i wsparcie.
- Kto. Kto śmiał to zrobić - spytała.
Miała zamiar porządnie się zemścić na tym, kto był za to odpowiedzialny.
- Przyjrzyj się a znajdziesz odpowiedź - miauknął tylko na to czarny, dalej pogrążając się w głębokim smutku.
Zwróciła spojrzenie na biedną, martwą kotkę, która tragicznie dokonała żywota. Nie wiedziała, co miał na myśli Pleśniak.
Podeszła bliżej ciała. I wtedy do niej dotarło.
Wcześniej tego nie wyczuła, ponieważ zapach krwi bardziej zwrócił jej uwagę, a do tego chciała zająć się zrozpaczonym kocurem. Ale teraz... teraz wszystko nabierało sensu. Sensu który sprawił, że jej pazury zatopiły się w glebie, a z jej gardła wydobył się wściekły warkot.
Zapach wilczaków. Czarno białe futro między pazurami.
To był on.
Mroczna Gwiazda.
Mroczna Gwiazda i jego kumple.
- To... To przesada... - warknęła. - Jak on śmie... - syknęła - Mam dość. Nie zniosę tego dłużej. Porwał moją córkę i ją więzi. Próbuje mnie zabić, wybija koty jak na rzeź, a teraz jeszcze zabija ukochaną mojego przyjaciela? Nie... Koniec tego dobrego. Nie będę na to bezczynnie patrzeć.
Miała tego serdecznie po dziurki w nosie. Van myślał, że wszystko mu wolno. Że ujdzie mu to na sucho. Że nikt z tym nic nie zrobi. Że może bezkarnie łazić po terenach i mordować losowe koty. Że może porywać nawet członków klanu, tak jak to zrobił z Kminek.
- Pochowamy ją. A potem... Ootem zajmiemy się tym panoszącym się cholernym dziadem - powiedziała - Mam dla ciebie zadanie. - Obróciła łeb w jego stronę, patrząc na niego swym intensywnie zielonym ślipiem, w którym zatańczyły iskierki jakby ognia, który zapłonął w jej duszy. Chyba nie bez powodu niegdyś zwali ją Szepczącą Duszą. Bo teraz jej dusza mówiła jej, co miała robić.
- J-jakie zadanie? - Jakby się ocknął i pierwszy raz na nią spojrzał.
- Zadanie, które pomoże ją pomścić. Rozpowiedz każdemu, kogo znasz. Oferuję dwa gawrony na łeb dla każdego, kto zaatakuje wilczaka. A ten, kto zabije kogoś z tego klanu, dostanie sowitszą nagrodę, którą jeszcze wymyślę po drodze. Może na przykład darmową opiekę zdrowotną na najbliższe księżyce? Wybierzesz miejsce, w którym ją pochowamy. Tam będą przychodzić ci, którzy zrobią coś wilczakom. Za przyniesienie dowodu na skrzywdzenie wilczaka, większego lub mniejszego, oraz relację słowną dostaną to co im obiecam. Jeśli będą chcieli czegoś innego, też to będę rozważała. Damy Mrocznej Gwieździe choćby trochę w dupę.
Młodszy samotnik pokiwał głową, wzdychając głośno.
- Nie wiem czy to pomoże. Czy... mamy szansę wygrać z tyloma kotami... Ale przekaże twoje słowa...
- Spotkałam nocniaka. On też chce ich klęski. Znam też liderkę Klanu Burzy, ale to niech pozostanie sekretem. Ona też jest przeciwko Mrocznej Gwieździe, bo miała zatargi z poprzednim liderem wilczaków, który był jego mentorem. Jeśli też jej doniosę... To jest szansa, że ona też może coś zrobi. A nawet jeśli nie... Na pewno nie jesteśmy jedynymi, którzy stracili przez niego kogoś bliskiego. Którym popsuł życie. Którym odebrał bliskich - rzekła, po czym chwyciła delikatnie ciało podstarzałej kotki za kark. Było takie... lekkie. Położyła ją sobie na grzbiecie. - Chodźmy. Urządzimy jej godny pogrzeb.
Odeszli wraz z Pleśniakiem dalej w las, by przygotować to, co miało nadejść. Stary duch walki do niej powrócił z dużą siłą. I trzeba było kuć żelazo póki gorące.
***
Odbył się pogrzeb. Pochowali czekoladową kotkę pod młodym, pokrzywionym cisem, oddalonym nieco od lasu, nad brzegiem jeziora, które otaczały żarnowce. W tym miejscu wiatr łagodnie wiał. Niewielkie dzwonki zawieszone na gałęziach drzewka były własnością zmarłej. Pleśniak powiedział jej, że kotka kochała je. Że kradła je dwunożnym i przynosiła tutaj, by ozdobić to miejsce. Obok znajdowała się mała, przytulna nora, wypchana mchem, w której dalej unosił się zapach kocicy. Zbudowali stosik z kamieni specjalnie dla niej i pomalowali go farbą od Bałwanka przyniesioną w lekkim, plastikowym kubku.
Pleśniak, Bylica a także jej potomkowie złożyli różne rzeczy – pióra, kwiaty, nawet parę szpargałów znalezionych w mieście ku czci poległej. Po pazurach widać było, że walczyła. Chciała żyć. Chciała żyć razem z Pleśniakiem. Ale Mroczna Gwiazda i inne wilczaki odebrały mu to. Tak jak porwali jej córkę, tak jak ją próbowali zabić. To ostatnie im się nie udało… ale wiedziała, że nie każdy miał tyle szczęścia. Ta teraz pusta nora bez właściciela była najlepszym dowodem.
Skierowała się w stronę Drewnianego Gniazda. Miała jeszcze jeden pomysł, co mogła zrobić… rozpierała ją furia. I czas było ją wyładować.
***
Jej córki czaiły się w wodzie. Obserwowały uważnie granicę Klanu Wilka. Już od dłuższego czasu czekali na okazję. Szum wody dochodził do uszu Bylicy, gdy dostrzegła jak ktoś idzie tuż przy granicy. Nadstawiła ucha, a jej wąsy zadrgały.
Czarna kotka niczego się nie spodziewała. Patrolowała granicę, drapała drzewa, oznaczała teren. Deszcz, która wlazła na drzewo po stronie wilczaków dała znak ogonem.
Jeden tik.
Tamta kotka była… sama. Samiutka…
Wprost idealnie.
Bylica po odebraniu sygnału sama posłużyła się innym. Było nim zaszeleszczenie mocno w zaroślach po drugiej stronie kamiennego przejścia. Znalazły je szukając odpowiedniego miejsca na to, co miały zamiar zrobić.
Członkini Klanu Wilka połknęła haczyk.
Spojrzała na drugi brzeg, mrużąc oczy. Bylica widziała, jak młodsza próbuje wypatrzeć ją pośród traw rozwiewanych przez wiatr.
Nie wyczuwała ani nie słyszała, jak tuż za nią, skrada się pierwsza łowczyni. Najsilniejsza z jej córek.
Krokus rzuciła się na czarną, powalając ją. Ta odepchnęła napastniczkę, zdziwiona, ale nie otrzymała ani chwili wytchnienia, bowiem z boku wskoczyła na nią Skowronek, zaczynając ją kąsać i ranić, drapać po boku i odskakiwać, gdy ta próbowała ją uderzyć. Dobrze ją wyszkoliła…
Jednolita klanowiczka przeturlała się. Kopnęła szylkretkę po brzuchu, gdy ta próbowała ją przekręcić i chwycić za kark. Brązowookiej udało się odepchnąć jedną z napastniczek. Krokus rzuciła się na nią z drugiej strony, lecz czarna szybko zrobiła unik.
Nie miała jednak z nimi szans, bo mieli wszystko dokładnie zaplanowane.
Deszcz zeskoczyła na nią z drzewa. Bylica szła już wtedy po przejściu z głazów i usłyszała, jak coś trzasnęło.
Już myślała, że Deszcz zabiła czarną skacząc na nią z takiej wysokości, ale jednak nie. Ta dalej miotała się, ale jej tylne łapy przestały się ruszać.
- Witaj – miauknęła wiekowa kotka, podchodząc do przybitej do ziemi czarnej.
- Kim jesteś?! Co wy wyprawiacie?! To jest teren Klanu Wilka, jak śmiecie! Mroczna Gwiazda sprawi, że za to wszystko zapłacicie! – wrzeszczała kotka.
- Jak masz na imię? – spytała Bylica.
- Co? Żarty sobie ze mnie stroisz, zapchlona samotniczko?! – oburzyła się obca, ale gdy Krokus podeszła do niej i dała jej po pysku z wysuniętymi pazurami, odpowiedziała. – G-gawroni Lot. – miauknęła – Czemu chcesz to wiedzieć?
- Ach, tak jakoś… - odparła Bylica – Wiesz… ja tutaj nie jestem bez powodu… - Łapą nakierowała pysk kotki na siebie – Twój lider morduje samotników. Urządza sobie polowania, wchodząc na nasze tereny nocami ze swymi poplecznikami. Bawi się naszym życiem. Porywa i zabija nam bliskich. My też potrafimy być okrutni… Ale wszystko ma swoją cenę. A twój lider… Zapomniał, ile samotników jest na tym świecie. I że porywanie kotów z innych klanów też jest skrajnie niebezpieczne…
- C-c… Co? – wydukała kotka, patrząc na nią rozszerzonymi ze strachu oczyma.
- Przykro mi więc, że tak musisz skończyć… Ale twój lider przegiął. Zadarł z niewłaściwą osobą. – odparła. – I ty poniesiesz za to cenę. Najpierw ty… a potem inni… i tym samym on.

*tw gore*

Zakończenie Eventu Walentynkowego!

Puk puk
Kto tam?
Poczta walentynkowa!


Luty dobiega końca, a miłość wciąż wisi w powietrzu. 
Nadeszła pora, aby uczucia naszych kotków mogły w pełni rozkwitnąć, a więc oto walentynki, które zostały nadane w tym roku:

DLA PIT

 
DLA AVO

DLA LILY
dla Mglistej Zatoki
"Do pobożnicy"
Fantazje trudno snuć na temat miłości
Jednak mam nadzieję, że tą fraszkę twe serce ugości
Niech strzała amora w twe serce srebrne wpadnie
Gdy wypowiem swoje o tobie zdanie
Sądzę, że urodą swą zachwycasz niejedno śmiałka
Chociaż tylko ja zasługuję na miano twego kochanka
Codziennie wypatruję sierści srebrzystej jak światło księżyca
Każde oko lodowate zimnem mnie nasyca
Chuderlawe łapy jak chude patyki
Pędzelki na uszach niczym dwa rodzynki
Pocoż jednak opisywać wygląd i w kółko mącić bzdety
Kiedy bardziej od zewnętrza liczą się zalety
Tutaj trochę tego mało
Ale coś wyciągnę śmiało
Taka śmiała panna, wściekła tyranka
Fanatyczne modlitwy mogłabyś mówić od rana
Z takim tupetem nawet samiec alfa nie straszny
Gdybyś się postarała, stworzyłabyś harem pokaźny
Wtedy jednak byłbym nieco wściekły i zazdrosny
Że nawet taka pani kogoś ma a jestem sam jedyny

T. 

Dla Koszmara
"Do kochanego brata"
Czemuś jest taki oschły Koszmarze?
 O twojej przemianie wciąż marzę
Byś wreszcie porzucił te dyrdymały i jak mężczyzna
Zakwitł potencjałem niczym ziemia żyzna
Jak na razie rosną tam tylko chwasty i jaskrów łodygi
A z twojego łba wyrastają czarcie rogi
Może dawka dyscypliny, bądź porządne lanie
Sprawi, że twój charakter do pionu powstanie

DLA AMARE
 
DLA DAYOXA
 
Od Nastroszonego Futra do Gawroniego Obłędu(Kurki)
Mój ty gawronku, mój ty obłedzie.
Tonę w oczach twych ognistych i ostrych,
nie myśląc o popełnionym błędzie.
Marząc jedynie o twych mięśniach rosłych.
W snach cię widuje,
Razem przytuleni do siebie.
Miłość dziś króluje,
Tak bardzo pragnę ciebie.
Nie, to chyba wyobraźnia moja.
Podoba mi się tak bardzo klata twoja.
Chcę cię dotknąć, być przy tobie.
Dla ciebie ja wszystko zrobię!
Będę gejem, tak. Byleś był mój.
A ja przy okazji, cały twój.
Jesteś dla mnie jednak zagadką.
Agresja z ciebie się roztacza.
Może ma to coś wspólnego z twoją matką,
Która miała zmysł krętacza.
Ale to nie przeszkoda, nie mój kocurze,
Me serce dla ciebie jest takie duże.
Błagam, daj mi szansę wspaniały,
Ja taki spokorniały.
Znajdę twą mentorkę, wilczaki pobijemy.
A następnie razem na randkę uciekniemy.
To jak będzie? Przekonany mój miły?
Nawet jak kotki będą z nas drwiły,
Nie przejmuj się ich słowami głupimi.
Zagłuszymy je innymi, miłymi.
Nie będziesz już przenigdy sam, obiecuję.
Miłość ci swą na łapie dam i pocałuje.
 
DLA BELISSY
 Od Srokoszowej Wzgardy Do Aksamitnej Chmurki
Twe ślepia błądzą po horyzoncie,
nie zahaczając o mnie instynktownie.
Skąpane morskim błękitem,
piaszczystych plaż strażnikiem.
Futro zmieszane wszelkimi ciepłymi barwami,
niczym polana wiosenką usiana kwiatami.
Twa radość nieskończona,
niczym rzep koło mego ogona.
Okrzyk radosny, uśmiech szeroki,
Rozrywają mą dusze na boki.
Świst oddechu, woń paproci,
W mym umyśle wciąż psoci.
Uśmiech kruszący głazy i skały,
I tym podobne miłosne dyrdymały.
Jutro, jak i pojutrze twego ciepła nie doświadczę
Skazany jestem na o gorzkim smaku porażkę.
Twe spojrzenie rozmarzone utkwione w bestii,
o niebywałych pokładach pierwotnej agresji.
Zazdrość coraz bardziej mnie zżera,
kolec zawiści w serce uwiera.
Chęć czynów potwornych we mnie się budzi,
na pozytywne zakończenie zmęczony umysł się łudzi.
Ilekroć wzrok mój na ciebie padnie
me ciało stroszy się bezwładnie.
Każdy twój krok bacznie obserwuje,
myślami naszą wspólną przyszłość maluje.
Niespełnioną i brutalną,
małostkową i nieosiągalną.
Nienawiść i miłość bezkreśnie się przelewają,
w nieskończonej się walce wciąż trwają.
Gardzę tobą całym sercem i duszą,
Me poliki na myśl o tobie się puszą.
Głos twój o ciarki przyprawia,
przebrała się cierpliwości miara.
Jeśli ma być nie możesz i jego nie będziesz,
skończycie we dwoje w piekielnej udręce.

DLA BAŁWANKA

DLA PIANKI

 DLA KIT
 
DLA CAELIO
 
Dla Agresta od Promyka
Witaj Agreście, jesteś wreszcie.
Czekałem na ciebie lecz na innym niebie.
Mam układ, nie do odrzucenia, poświęcisz mi się cały
Całusy będziemy udawać, może wtedy zrozumiesz
Bowiem, Komar kocha cię nad życie
Też doświadczyć tego muszę
Kiedy jednak będę z tobą, jego serce na katusze
On ma bowiem władzę
Wokół palca owinięta
I za miłość twoją ślepą
Władzę nawet odda
Więc, chodź ze mną
Inaczej moja mina sroga
Wobec ciebie w złości krzywa
Zmusi mnie do poderżnięcia.
Pamiętaj, że miałeś wybór
Ja jednak naprawdę cię kocham
Nad ptaki lecące po niebie,
I chmury na nim tańczące
Proszę, przemyśl tą sprawę, bowiem...
Chciałem być liderem,
Dlatego udaję miłego, by Komar chciał mnie wybrać...
Na następcę dumnego
Chciałem też z tobą sypiać
Przy nocach z niebem gwiaździstym
Obsypanym światełkami
Nie piękniejszym od ciebie.
Proszę, wybierz mnie
Kocham cię nadmiernie
Serce moje pęknie
Gdy odrzucisz mnie.
Nie wiem, czy zdołam cię zabić,
Jedno tylko wiem,
Że naprawdę, potrafię,
Umrzeć z miłości do ciebie.
Agreście, pamiętaj, masz mnie.
Poranka.

DLA HAYA

DLA PAPROT 
 
 
O chwila chwila, a co to?
To jeszcze nie koniec?
 
Proszę państwa, a co my tu dalej mamy? A no dodatkowe walentynki! Napatoczyło nam się w tym roku tyle nieśmiałych serc, nie będących w stanie wyznać wprost uczuć swym sympatiom, że musieliśmy pozostawić dla nich trochę miejsca:
 
WIERSZE:  

Od Nastroszonego Futra do Strzyżykowego Promyka
Wiem, że jesteś zakonnicą o rudawej sierści.
Klanowi Gwiazdy oddałaś wszak swą łapę.
Kto by wierzył w te przebrzydłe treści?
Które mają podstarzałą datę.
To chore i nienormalne, być wiernym jakimś duchom.
Chciałbym cię uratować mała.
Nie daj się tym karaluchom.
Byś test ten pomyślnie zdała.
Strzyżyk moja piękna anielico,
Tak do ciebie mówię to.
Niespokojna i zwodnicza śnieżyco,
Co odgania ze mnie zło.
Dziękuję ci za tą troskę, chcę się odwdzięczyć.
Pozwól mi zaprosić cię na randkę małą w mroku.
Chciałbym cię w tym wyręczyć,
Byś dotrzymała mi tej nocy kroku.
Zrzucimy ciężkie okowy,
Złamiemy kodeks, lecz w zamian,
Pooglądamy pasące się krowy.
Nie odwalając żadnych mianian.
Ma dusza czarna, zła i okrutna,
Przy tobie jaśnieje niczym czysta biel.
Twa praca ze mną taka żmudna,
Pokazuje mi inny, nowy cel.
To ty Strzyżyk, moja iskierko,
Ciebie pragnę mieć w swych ramionach.
Dam ci w darze kwiatów pełne wiaderko
Oraz róże trzymaną w dłoniach.
Jak chcesz pośpiewamy do gwiazdek.
Modlitw znam bardzo wiele.
Przejdźmy tylko do tych ptasich gniazdek,
Tam też cię rozanielę.
Kocham cię mocno, kocham nawet szczerze,
Chcę cię mieć przy sobie,
Wiem. Wysoko mierze.
Lecz wszystko dla ciebie zrobię.
Zostań tylko damą mą,
Nie pożałujesz tego mała.
A ja stanę się nową duszą twą,
Która będzie przy tobie trwała.
Od Nastroszonego Futra do Zajęczej Troski
Mój ty Zajączku, moja wredoto,
Co opływa blaskiem, mieniąc się jak złoto.
Najwspanialsza, najpiękniejsza,
Najmądrzejsza i najcudowniejsza.
Gdy cię widzę, me serce staje.
Dary ci od razu pod łapy twe daję.
Uginam kark przed twym majestatem.
Ciesząc się, ah ciesząc, żeś ty nie mym katem.
Wiem, że początki ze mną ciężkie były.
Wodne tonie me myśli głupie zmyły.
Zmądrzałem, przejrzałem na oczy.
Tyś najwspanialsza, co przy mnie kroczy.
Ah, Zajączku, ah ma pani sprawiedliwa,
Daj mi szansę, nie bądź gderliwa.
Chyle czoło, łapki całuję,
Bo tak bardzo cię miłuje.
Może nie chcesz mnie za partnera, bo się brzydzisz.
Wiem, że za mymi plecami tak podle szydzisz.
Ale słowo daję, ja się zmienię o królowo.
Wiem, że u boku twego nie będzie kolorowo.
Jestem na to gotowy. Byleś mi wybaczyła.
Co dzień na horyzoncie pięknie majaczyła.
Możesz mnie wykastrować, zostanę gejem ku twej radości.
Tylko błagam, nie rachuj mi kości!
Wyznaje ci miłość. Kocham cię skrycie.
Błagam oszczędź, ah oszczędź me życie.
Chcę tylko cię z bliska podziwiać.
Będziesz mnie co dzień zadziwiać.
Chcę ci służyć do końca świata wspaniała.
Me serce szaleje, takaś doskonała.
Dam ci wiele o królowo ma.
Ma dusza będzie na wieki twa.
Od Niedźwiedziej Siły do Aksamitnej Chmurki
Szary dzień, szara noc,
Aż tu budzi mnie twa moc,
Pełna energii i prostoty.
Nigdy nie było przy mnie takiej istoty.
Gdy cię widzę me serce przyspiesza.
Ktoś mi w mym organizmie miesza.
Czy to miłość? To, to odczucie?
Przeraża mnie czasem to uczucie.
Twój uśmiech rozświetla, a chmury odchodzą.
Me myśli wnet światłem szybko zachodzą.
Kocham cię, Aksamitko, wyznaje szczerze.
Dalej czasami w to trudno ja wierzę.
Zapełniasz pustkę w mojej duszy,
Mój mur wzniesiony przez lata, twój duch  kruszy.
Gdy cię widzę... rozczula się serce me.
Twa bliskość, moje ciało na zawsze twe.
Uwielbiam spać wtulony w twoich ramionach.
Me ciało całe w znamionach...
Jednakże nie czuje bólu, gdy jesteś obok, co jest niezwykłe.
Sny i koszmary stają się wtem takie nikłe.
W nich częściej ty. Twój uśmiech i twa niewinność.
Patrząc na ciebie wiem, co to uczynność.
Kto skrzywdzi cię, tak go rozerwę,
Że nie zasłuży na choćby przerwę,
Czy na okrzyk mały litości,
Bo zostaną z niego same kości.
Moja Chmurko, moja słodka ukochana,
Przez los ze mną związana.
Kocham cię całym sobą,
Na zawsze już, chcę być tylko z tobą.
Od Upadłego Kruka do Mrocznej Gwiazdy
Chodzą mylne przekonania, że wróg nie może być z wrogiem.
Odrzucam tą tezę o panie mój, bo to nigdy nie było wymogiem.
Mam dość wojaczki z tobą, pragnę to zakończyć.
To żaden fortel mój, aby cię wykończyć.
Ja... powiem szczerze, to we mnie już długo tkwi.
Kocham cię Mroczna Gwiazdo, proszę uchyl do swego serca drzwi.
Tak jak mówiłeś, jesteśmy podobni do siebie.
I owszem. Pod wieloma względami, przypominam wszak ciebie.
Lubimy patrzeć na krzywdę wrogów,
Nasze ego wysokie, jak ego dwóch bogów.
Mściwi i okrutni, to nasze oblicza.
Wiele się jeszcze do tego wlicza.
Na łapie mej, podaje ci swe serce.
Zapominam już, o naszej wspólnej gierce.
Nasz intelekt to coś niezwykłego.
Razem w klanie dokonamy niemożliwego.
Mroczna Gwiazdo, kocham cię wielce.
Twe imię widzę nawet w zwykłej muszelce.
Spać nie daje mi ta myśl po nocach.
A umysł zasnuty niczym w wielu kocach.
Chcę móc ci dać mą matkę na tacy,
Jesteśmy już i tak dla niej łajdacy.
Umrze i nienawiść nasza odejdzie w cień.
Las rozlegnie się tysiącem bolesnych brzmień.
Będziesz ty i ja... Ah, mój liderze.
Wiem, wiem, że wysoko mierze.
Ale co począć mam, gdy widzę twe błękitne oczy?
Te uczucie mnie miłosne wnet otoczy... 
Marze o tobie, dniami, nocami.
Liczę cykle, upływające księżycami.
Chcę wręczyć ci bukiet, przyjmij go szczerze.
Ja dalej głęboko na nasze zejście wierzę.
Od Jeleniego Puchu (Puszka) do Leśnego Pożaru
Pożar, ukochany. Znajdź mnie.
Brakuje, ah brakuje mi tak bardzo cię.
Tęsknie, patrząc w niebo nocami,
Czekając na znak, otoczony wieńcami.
Ten głód, ten ból, wyniszcza mnie okrutnie.
Wizje ciebie u boku, brzmią tak bardzo cudnie.
Chcę się wtulić w twe ramiona i zapomnieć o bólu.
By przestać rozpamiętywać to, że zwracano się do mnie żulu.
Kocham cię tak bardzo, o ukochany mój.
Co dzień wyobrażam sobie ciebie istny rój.
Widzę cię na ziemi, widzę cię i w wodzie.
Tyś to naprawdę jesteś dzisiaj bardzo w modzie.
Mówię do twej jawy, przypominam śmiech sobie.
Myśle, ah myśle wciąż tylko o tobie.
Pożar. Mój ogniu skryty, tlący się żarze.
O tobie, ah o tobie, tylko wciąż marze.
Gdy uda mi się powstać, znajdę do ciebie drogę.
Zrobię co w mej mocy, póki jeszcze mogę.
Twój zapach, twoje piękne futro...
Obudzę się i ujrzę je już jutro.
Oby to się stało, oby się ziściło,
A nie okazało się, że to mi się przyśniło.
Od Rozżarzonego Płomienia do Tygrysiej Smugi
Ah Tygrysku, moja miła. To ja, psiapsi twoja.
Chce ci dzisiaj wnet powiedzieć - będziesz tylko moja.
Tak! Nie przesłyszałaś się, o nie.
Niech każdy o tym wszak dzisiaj wie.
Ja... Tygrys. Kocham cię!
Proszę powiedz, że ty też miłujesz mnie.
Twa terapia zdziałała cuda, jestem dobrym kotem.
Już nie atakuje nierudych i nie zakopuje pod płotem.
Zmieniłem się dzięki tobie, jesteś moim światłem.
Na twoim punkcie to ja już totalnie padłem.
Proszę cię rudości, proszę przyjmij me zaloty.
Będziemy szczęśliwi. Patrz! Szczęśliwe koty!
Ty i ja... na szczycie. Klan razem zbawimy.
Ty liderem, ja zastępcą, trochę się zabawimy.
Pamiętaj kto cię wspierał, kto pomógł szukać syna.
Kto uratował życie, kto przyznał - "moja wina".
U boku twego chcę trwać szczerze.
To będzie wspaniałe przymierze.
Chcę móc się troszczyć o twe dobro, samopoczucie i dusze.
Bo przez miłość swą do ciebie, po prostu tak już muszę.
Więc zastanów się skarbeńku,
Z kim masz tak naprawdę na pieńku.
A potem rzuć się w me ramiona potężne,
Które są tak bardzo mężne.
A następnie zadamy sobie pytanie.
Czy to jest już miłość czy też kochanie?
Od Nastroszonego Futra do Turkuciowej Łapy
Gdy mi zimno odbiera dech,
Gdy myślę sobie, ale pech.
Pojawiasz się ty, ciepły, ognisty.
Twój krok, twój wdzięk jest taki sprężysty.
Nie wiem gdzie miałem oczy,
ta myśl o tobie w moich myślach kroczy.
Turkuciu... Połóż się obok, zachęcam szczerze.
Nie chcę cię straszyć, lecz w nas bardzo wierzę.
Tak... W nas, bowiem czuję to w sercu.
Stań ze mną, och stań na ślubnym kobiercu.
Zakochałem się w tobie po uszy.
Słyszę wciąż śpiew stęsknionej mej duszy.
Marzę o twym oddechu, o twej bliskości.
Każdy zazdrościć będzie nam boskości.
Twój dotyk na mej szyi, to jest to czego pragnę.
Zasady dla ciebie swoje dla tego zagnę.
Może i jestem gejem, ale czy to ważne?
Me wyznanie wszak jest bardzo odważne.
Robię to dla ciebie. Dla ciebie ta zmiana.
Wzięła mnie jakaś na to wewnętrzna przemiana.
Dlatego też twe rude kłaki, chcę wciąż mieć przy sobie,
Bo tak bardzo, tak bardzo zakochałem się w tobie. 

Od Larwy do Daglezji
Najgorsza rzecz się stała w klanie.
Nie. To żadne nieświeże danie.
Tyś mą macochą została.
Sprawię ci istne cierpienie, tak żebyś się bała...
Ha! To żart, moja mateczko. Wcale noża nie mam za sobą.
Proszę, to wiersz pojednania, godzę się dzisiaj z tobą.
Możesz być z mym ojcem... To mnie nie rusza.
Żadnego mięśnia do ruchu mój gniew nie zmusza.
Uśmiecham się miło - do ciebie mateczko.
Gdybyś się wcześniej zjawiła, byłabyś mą cioteczką.
Teraz jednak musimy żyć wspólnie,
zachowując się jak durnie.
Masz ego strasznie wysokie, lecz muszę przyznać szczerze,
że ja w nasze pojednanie wierzę.
Dbasz o siebie, widzę że pchły cię opuściły.
Twoje piękne łapki w gnieździe się zmieściły.
To pierwsze znaki, że twa dusza klifiaka odchodzi.
Na waszym ślubie będę wnosić toast krzycząc - nic nie szkodzi!
Przywyknąłem do tej... myśli.
Niech ci się bycie liderem przyśni.
Może nie kocham cię szczerze o macocho moja,
lecz ma sympatia stanie się niedługo twoja.
Musisz tylko... Zrobić coś dla mnie.
Zgiń na dnie.
Tfu! Kto to powiedział? Obalić śmiecia!
Tyś przecież cudowna i nawet nie trzecia!
Bo druga... Tak... Moja matka pierwsza była.
I jak widzisz dość szybko się zmyła.
Mam nadzieję, że i ty nie wytrzymasz,
znaczy... sympatię mą otrzymasz.
Wręczam więc te kwiaty - podaję.
Ja naprawdę niczego nie udaje.
Od Rozżarzonego Płomienia do Kamiennej Gwiazdy
Czarna sierść miga mi przed oczami, gdy obserwuje wejście do legowiska twego.
Nie bój się Kamień, nie knuje nic dziś złego.
Może i groziłem ci śmiercią, chciałem zabić wiele razy.
Lecz uwierz moja droga, to się nigdy nie zdarzy.
Zmieniłem podejście do ciebie, już jestem dobrym kotem.
Chciałbym móc powiedzieć, że chcę obsypać cię złotem.
Moja miłość do ciebie pojawiła się z czasem.
Myślałem, że dojdzie do tego, gdy Klan Burzy stanie się lasem.
Ale... Taka prawda o ma liderko.
Chciałbym wtulić się w twe czarne futerko.
Zapomnijmy o krzywdach jakie los na nas sprowadził,
Gdy teraz we mnie miłość do ciebie zgromadził.
Wyrzekam się babci, tak tej Piasek wielkiej.
Oraz pamięci o niej wszelkiej.
To dla ciebie Kamień, dla ciebie to poświęcenie.
Niech to będzie miłości naszej zwieńczenie.
Kamień, kocham cię mocniej niż mą sierść rudą.
Nie będę już taką dla ciebie marudą.
Bo poznałem cię Kamień i ogłaszam to światu.
Badź przy mnie niczym przepiękny kielich kwiatu.

Od Nastroszonego Futra do Sroczego Lotu
Jej imię Sroka, a lico czarne.
Biały jej pyszczek, demoni wzrok.
Me próby zalotów odrzuca na marne.
Dość często towarzyszy jej taneczny krok.
Powiem ci przecie, ma ukochana,
mój wrogu, moja piękności.
Twój wzrok jest niczym niegojąca się rana,
A uśmiech przyprawia o atak złości.
Lecz ja uwielbiam w tobie ten chłód.
Gdy pazury wbijają ci się w me lico.
Zimny twój wzrok przeszywa jak lód,
Moja ty słodka perlico.
Ty twierdzisz, że się mną brzydzisz,
Że wolisz ode mnie Zając.
Wiem, że na mój widok szydzisz,
Nic poza tym nie dostając.
A ja mogę dać ci wiele o ukochana.
Zrobię wszystko, daje słowo.
Ubije twą siostrę, patrz zamordowana!
Możemy zacząć wszystko na nowo.
Nikt już nam nie będzie przeszkadzać.
Potępimy razem koty czekoladowe.
A ten kto będzie zawadzać,
Dostanie od nas pompatyczną przemowę.
Ja i ty, to piękno.
Ja i ty to wolność.
Moje serce dla ciebie zmiękło.
Otworzyło nieodkrytą mądrość.
Ah, zrobię wszystko moja ty Sroczko.
Na kolanach tu stoję.
Spójrz proszę w me oczko.
Weź w swe łapy życie moje.
Nawet jeśli przyjdzie mi zginąć,
Nie żałuję swych słów.
Śmierci można się wywinąć,
Używając po prostu kłów.

Dla Nastroszonego
"Do jeża" 
Od bydła wszelakiego ni jak rozróżnić to zwierzę 
Co zamiast futra igły niczym zwykłe jeże
 Jednak w tym szaleństwie i okrutnych wymysłach
 Co w każdym sercu ciągle powodują strach 
Czai się dusza romantyka, ja to wiem, w tym cię nie zawiodę 
Widać, że uwodzi na swą "urodę"
 Poszukuje miłości, lecz po co? 
Nikt go nie traktuje tak na poważnie jak zechciałby mocno
Dla Agresta
"Od zamachowca"
Każdy snuje domysły i się zastanawia
Co takiego połączyło Agresta i Komara
Wspólny język? Bliskość w pracy?
Interesują się tym wszyscy rodacy
Nikt jednak nie wie, że pośród tłumu
Przyszły zamachowiec wychyla się bez szumu
Gotowy umorzyć szybko serce starucha lidera
Żeby mu nie zabrał wymarzonego partnera 
Dla Bylicy
"Chaos i ciepło tylko za półtorej ceny"
Krzyki, wrzaski, nikt nie słyszy!
Wychowanie koszmarne, to wszystko zanika w ciszy
Matka nie matka- bachory zostawia gajowi
Pozwala by jej dzieci wyrosły na małpy i psy poddane sznurkowi
Kradnie malce, tworzy grupę
Jednak nawet pazura nie moczy w tej zupie
W tym chaosie istnym, w tej jednej stodole
Szokujące wydarzenia, które obserwuje zmęczone oko w oczodole
Widać od razu jakie hałasy są od rana
Lecz matka twierdzi, że nie warto szukać grabi w stogu siana.
Czemu jednak to ma być miłosne?
Bo to wszystko ma swe chwile radosne
Kiedy uśmiech gości i jaśnieje dzień
Gdy uspokaja się ta niespokojna sień
Czuć wtedy więzi wytworzone jednak sztucznie
I tego nie obchodzi się aż tak hucznie
Jedynie w małych gestach, objęciach czy słowach
I dziwne jest że nawet w takich ciężkich od chaosu worach
Da się znaleźć szczęście, spełnienie
Oraz upragnione o rodzinnym cieple marzenie 
 
Od Gawroniego Obłedu do Dzwonka
Mięta, lilia, brąz i biel,
Odnaleźć muszę cię,
Świat bez ciebie się zawala
Rzeczywistość się rozcala,
Drzewo legną, rzeka stoi
Wszystko wokół się pierdoli.
Wilczak swoje zęby stroi
Pozbawiony boskiej woli
Ogon lata prawo, w lewo,
nie ma jutra straconego,
Sznur nieszczęść się zaciska,
nadchodząca śmierć jest bliska.
Bezczynności koniec zbliża,
Szaleństwu się ubliża.
Stukot łap, trzask pazurów,
pozbawieni wszelkich skrupułów.
Gdy szkarłatna ciecz polane splami,
wtem ku tobie ścieżka się objawi.
Los ponownie sznury spęta,
wszak cudowna będzie zemsta.
Krwi szaleństwa cię odnajdę,
znów wszystko stanie się normalne.

Od Wilczej Zamieci do Kamiennej Gwiazdy
Niczym z niebios spadłaś na świat złem zbrukany,
Gdzie brat przeciw bratu snuje potworne plany,
W chaosie rozpaczy zbłądziłaś,
Resztki siebie pogubiłaś.
Góra żalu i rozpaczy wciąż się zataczała,
nie wytrzymałaś - przebrała się miara.
Smutkiem i gniewem owiana,
lecz wciąż nie do końca złamana.
Niezłomna, gniewna i wytrwała,
takich na tym świecie liczba mała.
Zieleń cierpieniem skropiona,
Nadal nieugięta twa wola.
Światłem jesteś dla nielicznych,
Cierpieniem i zgubą tobie przeciwnych.
Uratowałaś mnie, a nazajutrz zakopałaś.
Lecz ma miłość do ciebie wciąż będzie trwała.

Od Traszki Do Lisiego Ognika
Twe futro skropione blaskiem,
Niczym plaża obsiana piaskiem,
Ślepia tonące w morskim szmaragdzie,
Mogące świat do góry wywrócić w zasadzie,
Uśmiech twój gwiazdom skradł poświatę,
me myśli o tobie tak kosmate.
Marzę o tobie, luba, dniem i nocą,
aż me łapy się straszliwie pocą,
O twym pięknie i wdzięku,
pozbawiona jestem przy tobie lęku.
O dniach wspólnie spędzonych,
kwiatach w twe futro wplecionych,
Spacerach tajemnych w księżyca blasku,
o jejku me serce jest w potrzasku.
Skradłaś je bezwstydnie, piękna,
Ma postawa przy tobie tak miękka,
Onieśmielasz z każdym krokiem,
owiana nieznanym mi mrokiem.
Niczym cień wciąż wracasz, znikasz,
Me serce znów zadziwiasz,
Chciałabym cię skraść na dobę,
Zdolna za to oddać mowę,
I wraz z tobą, ma wybranko
spędzić razem czas wszelako.
Nie daj prosić sobie dłużej,
ja bez ciebie się uduszę.

Od KB do Piaskowej Gwiazdy
Miłość, wiosna pomarańcze,
ja na twoim grobie tańczę,
Wszak muzyka, wszak zabawa,
Dziś umarła wronia strawa,
Wojna dawno już skończona,
Obca nam straszliwa trwoga.
Wiwat życie i rozpusta,
Tam panienki, tam kapusta.
Nic nam więcej już nie grozi,
nowy lider nas pogodzi.
Księżyc strachu już przeminął,
Jelonek jedynie nam zaginął.
Więc niech zdycha ruda zołza gdzieś w cierpieniu,
jak klifiackich władców wielu.

 OBRAZKI
 
Dla Sroczego Lotu
  
 
Dla Kuklika