Nudziło mu się. Jego mentor był teraz zajęty, a w obozie nie działo się nic ciekawego. Większość kotów było poza nim, tylko nieliczni kręcili się przy stosie, albo wylegiwali się na posłaniach. Pora Nowych Liści była okropna. Wszędzie tylko to światło i gorąc. Oczy go bolały, a skóra piekła. I nikogo to nie obchodziło! Sam przecież nie będzie do medyków łazić, bo to wstyd. Prawdziwy wojownik sam sobie radzi. Musiał to przeboleć. Nie było to aż takie okropne, ale nie należało to też do najprzyjemniejszych rzeczy. Gorsza było znudzenie! Leżał w cieniu jakiegoś drzewa, bawiąc się trawą. No nie szło wytrzymać. Larwa wyszedł na trening, nie miał więc z kim się poprzekomarzać. Łuska mu się znudziła, po za tym, był na nią obrażony. Truchło była zbyt żałosna, a Padlina gdzieś zniknął. Albinos przekręcił się na drugi bok i rozejrzał się po obozie. Zupełna pustka! Może... Zrobi coś, by w końcu było ciekawie? Żeby ktoś się zainteresował, by jeszcze ktoś inny krzyknął... Tak. To genialny pomysł!
Niebieskooki wstał i otrzepał się z kurzu. Mrużąc oczy, pobiegł w kierunku wejścia do obozu, które było niedaleko od miejsca, w którym wcześniej odpoczywał. Co by tu zbroić? Musiał szybko coś wymyślić. Chciał w końcu skorzystać z tak wspaniałej okazji. Po chwili namysłu, na cel obrał legowisko wojowników. Zajrzał do środka, z ekscytacji machając ogonem. Obwąchał legowiska, rozpoznając nawet te ojca. Pierwszy raz był tu sam. Wskoczył na nie i zrobił kilka kółek wokół własnej osi. Wypiął się i śmiejąc się w najlepsze, załatwił na nim swoje potrzeby. Gdy zrobił to, co chciał, zeskoczył z niego i jak gdyby nigdy nic, opuścił wojownicze legowisko. Wybiegł z obozu, kierując się w stronę sporego krzewu. Wskoczył w niego, ignorując nieprzyjemne ocieranie się o jego skórę gałęzi. Wystawiając trochę łeb, obserwował, czy ktoś nie wraca. Na to się jednak nie zapowiadało. Siedział, siedział i siedział. Już prawie tam zasypiał, ale na to było mu zbyt niewygodnie. Już tracił nadzieję, ale niespodziewanie, usłyszał czyjaś rozmowę. Stopniowo, słyszał ją coraz bardziej. Wychylając się trochę mocniej, spostrzegł kilka kotów. Dwie kotki, czekoladową oraz biało-niebieską i co najważniejsze — własnego ojca. Zachichotał, nie mogąc już doczekać się jego reakcji. Gdy tylko grupa wojowników weszła do obozu, syn Lukrecji wyskoczył z krzewu w którym się chował. Otrzepał się z liści i czekał, aż ojciec wejdzie do legowiska. Tak jednak się nie stało. Zamiast niego, weszła tam czekoladowa wojowniczka. Kremowy arlekin natomiast skierował się do stosu na zwierzynę i co najlepsze — zaczął jeść. Zupełnie nie o to mu chodziło! Nie chciał, by jadł. Chciał, by zrobił aferę z powodu jego legowiska! Pokręcił łbem zawiedziony. Stanął niedaleko legowiska wojowników i tak obserwując sytuację. Może ta wojowniczka zwróci uwagę i rozkręci aferę? Miał taką nadzieję. Co ciekawe, ruszyła w stronę legowiska Lukrecji. Chciała na nie wejść? Za chwilę, z jej pyska wydał się donośne, niezadowolone miauknęcie. Tak!
Zachichotał głośno, za chwilę jednak zatykając się łapą, żeby nie było na niego. Poliki aż go rozbolały od śmiechu. Jej mina była bezcenna! On i jego żarty były niesamowite. Przymknął oczy. Czemu wcześniej na to nie wpadł?
Chichotał tak, aż do momentu, kiedy usłyszał głośne chrząknięcie. Momentalnie przestał, a jego oczom ukazała się pomarańczowooka wojowniczka. Ups.
— Czy to ty załatwiłeś się na moje legowisko? — zapytała na tyle głośno, by usłyszała ją większość obozu.
Wstał i zatrzepał ogonem. Nie wyglądała na zadowoloną.
— Ale jak niby załatwiłem? — odpowiedział jej. — O co ci chodzi?
— Nie wiesz? Dobrze, zatem, chodź za mną. Pokażę ci — sapnęła, ponownie ruszając do wojowniczego legowiska.
Wzruszył ramionami i poszedł za nią. Nie wydawała się groźna, tylko trochę niezadowolona. Szkoda, spodziewał się bardziej gwałtownej reakcji. Poza tym, jakim cudem legowisko Lukrecji było jej? Spali razem? Kochali się, czy co? Dziwne. Będzie musiał ich obserwować.
Kotka wskazała mu ogonem na owe legowisko. Zaśmiał się cicho, nie umiejąc się powstrzymać. Po chwili jednak, spoważniał i ponownie wzruszył ramionami. Na jej pysku zaczął malować się gniew.
— Czy to twoja sprawka? — zapytała ponownie, wbijając w niego wzrok.
— A co cię to obchodzi? Sprzątnij i tyle, a nie szukaj winnych. Dłużej się będziesz doszukiwać, niż sprzątać — odparł, gotowy do opuszczenia legowiska. — Sama tam nasrałaś.
Sierść wojowniczki się zjeżyła. Zacisnęła pysk i położyła uszy do tyłu. Chyba nie była gotowa na taką odpowiedź ze strony młodego ucznia. Zabawne. Uśmiechnął się lekko, dreptając w kierunku wyjścia. Czekoladowa natychmiast zagrodziła mu drogę.
— Lepiej się przyznaj, to być może unikniesz konsekwencji — warknęła. — Jeśli nie, pójdę do lidera, który z pewnością nałoży na ciebie karę, która nie będzie przyjemna. To jak? Przyznasz się, przeprosisz mnie i grzecznie posprzątasz, czy wolisz spędzić wolny czas słuchając warkotu Komara? Sam cię tam zaprowadzę, nawet nie próbuj uciekać — syknęła, machając ogonem ze zdenerwowania.
— Co mam jeszcze zrobić? Zatańczyć i zaśpiewać? Słuchaj, nie mam czasu na takie rzeczy. Daj mi spokój, nie zatruwaj życia pierwszemu lepszemu kotu jakiego spotkasz. Widocznie masz bardzo nudne życie jak takie rzeczy robisz, współczuję ci — mruknął, chcąc ją wyminąć. — Czekaj. Powiedziałaś "sam"?
— Tak, dlaczego o to pytasz? — miauknęła oschle. — Poza tym, widzę, że nie zamierasz się przyznać. W takim razie, na własne życzenie, idziesz ze mną prosto do lidera.
— Bawisz się w kocura? Zazdrościsz mi, czy co? Śmierdzisz tak jak wszystkie kotki. Zgrywasz taką groźną i dorosłą, a jesteś taka niedojrzała... Śmieszne, żałosne wręcz — westchnął.
— Jestem kocurem — wysyczał pomarańczowooki. — Nie próbuj nawet odwracać od siebie mojej uwagi, bo to nie działa. Nie jestem tak głupi.
— Naprawdę? — zawołał głośno, robiąc susa pod łapy stojącego naprzeciwko niego kocura. — Ja tam nic nie widzę.
Z pyska wojownika wydał się naprawdę głośny i donośny syk. Albinos poczuł pociągnięcie za kark i za moment znalazł się w powietrzu. Próbował się uwolnić, ale nie umiał.
— Co to do cholery miało być?! Czy ty jesteś poważny?! — krzyknął przez zęby wściekły Wanilia.
— No ale co ty robisz? Sprawdzałem tylko, czy mnie nie okłamujesz. A niestety to zrobiłaś! — zawył sztucznie. — Postaw mnie już! — zarządził, widząc, że dziko pręgowany idzie z nim do legowiska Komara.
— Co tu się dzieje? — usłyszał nagle warknięcie.
Otworzył przymknięte, bolące od słońca oczy i spostrzegł Lukrecję. Z pewnością go uratuje!
— Tato, tato! — zaczął wrzeszczeć. — Ona mi robi krzywdę, torturowała mnie, tam w jej legowisku! Osądza mnie o coś, czego nie zrobiłem! Jest niebezpieczna! Tato!
— Ucisz się, bo mi uszy odpadną — sapnął kremowy. — Co tu się dzieje, Wanilio?
— Twój kociak załatwił mi się na posłanie, do tego, bez przerwy mnie obraża. Mam tego dosyć i nie będę tolerować takiego zachowania. Idę do lidera — odpowiedział mu przez zęby, wymijając arlekina.
Tata mu nie pomógł? Tak po prostu go zostawił? To niemożliwe! Przecież ten cały Komar go wypatroszy! To obrzydliwa, marudna wronia strawa! Żywi się takimi kociakami! Zaczął się szarpać, ale ten kotko-kocur zbyt mocno go trzymał. Całe jego starania na nic! Było coraz bliżej! Nie chciałbyć obiadem Komara!
— Wanilio — Lukrecja doskoczył nagle do jego boku. — Zostaw mi go. Załatwię to. Mnie posłucha bardziej, niż Komara.
— Jesteś pewien? Jeśli tak, w porządku — miauknął. — Ale nie tak prędko. Jak już z nim to przegadasz, ma przyjść i osobiście mnie przeprosić, a potem posprzątać moje legowisko. To co zrobił było bardzo złe i tego tak nie zostawię.
— Oczywiście, dopilnuje tego — odpowiedział mu pewnie kremowy. — Postaw go. Porozmawiam z nim o tym poza obozem. Jest mi wstyd, nie wiem, dlaczego tak zrobił. Jestem zawiedziony.
Czekoladowy postawił albinosa na ziemię. Zjeżył się i wyszczerzył kły. Co za głupie stworzenie! To on powinien zostać ukarany. Okłamywał go i osądzał bez żadnych dowodów! Korzystając z okazji i swoich małych rozmiarów, rzucił się na długą łapę pomarańczowookiego mysiego bobka. Z pyska wojownika wydał się pisk.
— Tego już za wiele! — wysyczał, strącając go ze swojej łapy. — Natychmiast przestań! Dlaczego się tak na mnie uwziąłeś?!
Chciał z powrotem na niego skoczyć, ale został pociągnięty w górę za kark. Machał łapami, chcąc znowu znaleźć się na ziemi.
— Puść mnie tato! To ją tak podnieś! Ja nie zrobiłem nic złego! Broniłem się! — piszczał. — Ach, zapomniałem, nie możesz, bo to twoja ukochana!
Wanilia rozszerzył oczy w szoku. Machnął ogonem i przekręcił łeb.
— O czym ty mówisz?! — warknął przez zęby Lukrecja. — To nie żadna ukochana. Nie wiem skąd wziąłeś taki pomysł. W każdym razie, narobiłeś już wystarczająco dużo problemów. Idziemy — mruknął gniewnie, odwracając się i niosąc go poza obóz.
***
Znaleźli poza obozem. Byli od niego całkiem daleko, a wokół nich nie było żadnej żywej duszy. Gdy wreszcie został postawiony na ziemię, prychnął głośno i spojrzał w zielone oczy ojca. Był zupełnym głupkiem!
— Dlaczego mi tak zrobiłeś, co? — fuknął głośno. — Jestem niewinny! Jestem młodziutki, mi się wybacza takie rzeczy bez problemu! A ty robisz z tego taką aferę! Ciekawe co ty robiłeś będąc w moim wieku. Z pewnością nie lepsze rzeczy!
Arlekin zjeżył się.
— To już nie twoja sprawa. Teraz rozmawiamy o tobie — zmarszczył nos. — Zrobiłeś mi wstyd na cały obóz. I nie, takich rzeczy się nie wybacza jak ująłeś, bez problemu. Nie jesteś już kociakiem. Wstydzę się, że kot zachowujący się w taki sposób jest moim synem. Bardzo się na tobie zawiodłem, Pasożycie.
— A ja się wstydzę, że taki kot jak ty, jest moim ojcem! — wrzasnął, strosząc się. — Nienawidzę cię! Zawsze jestem dla ciebie na ostatnim miejscu. Wszyscy liczą się bardziej. Nawet jakaś pierwsza lepsza idiotka włócząca się po obozie!
— Dziwisz się? Żebyś był dla mnie ważny, musisz mieć do zaoferowania coś od siebie. Więzy krwi nie wystarczą — syknął. — Przez większość życia zupełnie cię nie obchodzę, lub wręcz irytuje, a czasem nagle budzisz się i płaczesz, jak bardzo nie poświęcam ci uwagi i jak bardzo poszkodowany jesteś. Czas dorosnąć. Obudź się i zdecyduj.
— Właśnie, zdecyduj się, czy jestem twoim synem, czy nie — rzucił. — Jesteś najgorszy. Tylko zgrywasz takiego mądrego i groźnego, a w rzeczywistości jesteś tylko głupim staruchem, który nawet nie umie zadbać o swoje dziecko! Wszyscy się o tym dowiedzą! — zawołał, odwracając się i robiąc susa w kierunku obozu.
Chciał biec dalej, ale gwałtowne przyciśnięcie do podłoża mu to uniemożliwiło. Przymknął oczy że strachu. Upadł, łamiąc sobie kawałek pazura. Głośno westchnął i zaskomlał, otwierając oczy. Lukrecja.
— Żarty się skończyły — wysyczał przez zęby, gniotąc go pazurami. — Masz przestać. Jesteś powodem do wstydu. Jesteś jedną wielką pomyłką. Kotem, mającym mózg wielkości orzeszka, a do tego takim, który nie ma żadnego doświadczenia w życiu, a poucza wszystkich dookoła. To niesamowicie głupie, nie uważasz?
— Twoje zachowanie je- — zawył z bólu. — Daj już spokój! To mnie boli! Połamiesz mnie!
Kocur nie reagował.
— Błagam cię! Nie chce jeszcze umrzeć! Proszę! Nic już nie powiem, ale puść mnie!
Po jego ostatnich słowach, nareszcie został puszczony. Arlekin wyminął go i ruszy w stronę obozu. Albinos nabrał do płuc tyle powietrza, ile tylko mógł. Ziajał, wpatrując się w niebo. Nienawidził go.
Event NPC: Wanilia
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz