Niektórzy patrzyli na nią krzywo, a złocista chwilami nie dziwiła się reakcjom klanowiczów. Głęboko wierzący w Klan Gwiazdy uważali jej dalsze szkolenie pod okiem medyka za wykroczenie, sprzeciwienie się świętemu kodeksowi. Lecz… skąd brało się to oburzenie? Od dawna każdy wiedział, że lider nie podziela poglądów typowych dla innych przywódców. Były przestarzałe, krzywdzące i boleśnie nielogiczne. W głębi kamieniejącego serca radowała się, iż kultyści przejęli władzę tyle księżyców temu. Powiedzieli "koniec!" głupim zasadom i nastąpiły dni dobrobytu, dni świetności Klanu Wilka. Oh tak, nie mogła się doczekać, aż wyruszą szerzyć prawdę do innych klanów, a było to nieuniknione. Wojownicy ciężko ćwiczyli, uczniowie byli poddawani specjalnym zadaniom. Wszystko obracało swe wskazówki, by wybić głośnym dźwiękiem godzinę 12 - nowy dzień, nową erę.
Spokojnym krokiem doszła do legowiska medyka. Kunia Norka siedziała na boku obsługując pacjenta - dokładniej Motyli Trzepot. Opatrywała ją za pomocą powoju.
— Na szczęście to tylko skręcenie. — Odezwała się bura, oceniając uszkodzenie złotymi oczami. — Następnym razem uważaj na stawiane kroki. Zalecam ci, abyś teraz przez kilka dni ograniczyła ruch do minimum, w przeciwnym razie stan twojej tylnej łapy może ulec pogorszeniu.
Szylkretka przypatrzyła się zawiązanej nodze.
— Dziękuję, Kunia Norko. Nie będę już przeszkadzać. — Odwróciła głowę ku wyjściu. — Z czego widzę masz jeszcze nieco kotów na karku.
— Mamy. — poprawiła słowo — Eh… dlaczego Mroczna Gwiazda tak mnie nienawidzi, że nadal tkwię na stanowisku asystenta?
Tak, nienawiść była wyrażeniem wręcz zbyt łagodnym. Lider zakazywał kontaktu z medyczką wszelkim kultystom i osobom zaufanym, tak jakby choćby jej dotyk miał zarazić złą postawą albo cholera wie czym jeszcze. Gadulstwem? Zdradzieckością? Wiarą w Klan Gwiazdy? Szakal czasem sama już nie rozumiała, czemu przywódca zachowywał wobec niej tak długą urazę. Wydarzenia, o których kiedyś opowiadał, miały miejsce kilkadziesiąt księżyców temu. Od tamtego czasu mogła zmienić się diametralnie… tak samo jak jej siostra.
Wzrokiem miliona zielonych kresek różnych barw wypatrzyła Gęsi Wrzask. Liliowy kocur siedział w głębi legowiska, mrucząc coś pod nosem do kolejnego klienta, niebieskiego kocura z ciemniejszymi pręgami.
— O, tu jesteś. — Burknął i stanął obok Szakala. — Co podajemy na biały kaszel?
Zamyśliła się - było co prawda wiele opcji, lecz wokół ich terenu niemal nic takiego nie rosło na ten rodzaj choroby.
— Mamy wrotycz?
— Na twoje szczęście pozostały jeszcze resztki. Pójdź po nie - są rozłożone na półce. I nie próbuj niczego psuć — zawarczał ostrzegawczo — bo dostaniesz za swoje, znowu.
Gnojek! Nie odezwała się, gryząc swój język w napiętej atmosferze.
Idąc i odszukując znajomych, żółtych kwiatów zamyśliła się, topiąc własny mózg we słodkich oraz gorzkich wspomnieniach. Żyła aktualnie ponad 20 księżyców - dwadzieścia! Był to spory wyczyn, patrząc na to, że słyszała nieraz o nieszczęśliwych wypadkach kończących życie w bardzo młodym wieku. Kania Łapa, Świetlikowa Łapa - wymieniła bezgłośnie wyłącznie kilka imion nieżyjących uczniów. Na przestrzeni lat, nawet zapewne wieków poginęło ich setki lub tysiące. Tymczasem ona żyła, tylko… jak długo jeszcze pociągnie?
Znalazła upragniony przedmiot i wróciła z nim do Mysikróliczego Śladu, który zestresowany stał obok medyka. Rzuciła mu pod łapy niewielkie ilości lekarstwa.
— Zjedz to. — poinstruowała.
Kocur spojrzał na nią z wątpliwością wypisaną na pysku.
— Dlaczego tak mało? — zapytał się — Jesteś pewna, że-
— Wątpisz w umiejętności mojej uczennicy?
Liliowy przerwał gadaninę chorego i nastroszył każdy włosek, dając do zrozumienia, iż nie chce więcej jego pierdzielenia. Szakal poczuła się zaskoczona - w życiu nie sądziła, że ujrzy kiedyś Gęsi Wrzask stojącego w jej obronie.
— N-nie! Po prostu... nieważne. — Migiem połknął podaną porcję. — To ja… już będę iść.
Mysikrólik uciekł, nie - spieprzył gdzie pieprz rośnie. Za nim uniósł się kurz, dusząc tych co pozostali w norze medyków.
— Dupek. — wywarczał point, kaszląc przez latający kurz. — Nawet dziękuję nie powiedział.
Szakal potrząsnęła futrem jak mokry pies.
— Ale za to ja ci dziękuję za wstawienie się.
Morskooki przymknął powieki.
— Bardziej broniłem własnego honoru, ale interpretuj to jak chcesz.
— Jasne, jasne. — parsknęła — Niech ci będzie.
***
Pora nowych liści przyniosła ze sobą ciepło i radość związaną z budzącego się życia. Zwierzyny przybywało na grząski ląd, lecz wraz z tym odżywały choroby, co pokazywała kolejka kotów przy medycznych specjalistach.
W wejściu jako jeden z ostatnich pojawił się Krzaczasty Szczyt - pręgus z kremową sierścią, od której bił zdrowy blask słońca. Z uśmiechem na pysku zbliżył się do medyka i z szacunkiem skinął głową.
— Macie może coś na problemy kałowe?
Gęsi Wrzask odwrócił się.
— Zatwardzenie czy biegunka?
— Biegunka.
Szakal od razu jak strzała pobiegła po odpowiednie zioła. Wybrała jak najzdrowsze okazy dla szanowanego wojownika. Złota pamiętała, że kiedyś ćwiczył pod okiem Mrocznej Gwiazdy - i choć nie należał do kultu, wciąż pozostawał kimś wartościowym.
— Tutaj masz. — Podała odpowiednie liście do zjedzenia. — W miarę możliwości pij najwięcej, jak się da. Rozwolnienie z łatwością potrafi doprowadzić do odwodnienia.
— Dobrze, zapamiętam. Dziękuję za pomoc. — wymruczał.
***
Księżyc coraz wyraźniej odbijał się na tle gwieździstego nieboskłonu, zapowiadając tym samym nadejście kolejnej zimnej nocy - nocy zbliżającej każdy żywy organizm do nieuniknionej śmierci. Drobne liście łopotały pod wpływem silnego wiatru, a grad zbijał je z cienkich gałązek, czasem łamiąc soczyste drewno wypełnione żywicą. Pogoda uległa kompletnemu szaleństwu; nikt normalny nie wychodził spoza swojej nory.
Szakal leżała w spokoju na legowisku, przypatrując się młodszemu towarzystwu. Wronia Łapa, teraz Wroni Trans, przeniósł się do wojowników, rozpoczynając tym samym nowy etap w życiu. Wraz z Ruiną zostały najstarszymi uczennicami. Dziwiła się samej sobie, jak to czas szybko mija - jeszcze chwilę temu była małym, nieznośnym bachorem.
— Witaj. — odezwał się głęboki głos
Złota podskoczyła na swoim mchu i przypadkowo rozdrapała ułożone paprocie. Liliowy kocur nie zdawał się być tym przejęty - wręcz bawiła go jej reakcja.
— Przyszłem tylko powiadomić, że za dwa dni masz się stawić na polu treningowym. — wyrzekł beznamiętnie, strzepując palcami łap przyklejające się kulki lodu. — Liczę na twoją obecność i punktualność.
Wyruszył z powrotem do nory medyków; przynajmniej tak chciał. Jednakże zatrzymał się… być może przeszkodziła mu jakaś myśl bądź coś innego. Coś, czego Szakal nie potrafiła wytłumaczyć.
— Pamiętasz ten dzień, gdy odebraliśmy poród?
Jak mogła nie pamiętać? Widok niemal gnijącego ciała, padlinożernych owadów i drobnego życia pod jej futrem był niezapomniany. Pewnych rzeczy nie dało się usunąć z pamięci, czy tego się chciało czy nie.
Potwierdziła głową.
— Skoro tak, zapewne również przypominasz sobie, jak ci powiedziałem… o policzeniu się. Właśnie za dwa dni będzie idealna ku temu okazja. — uśmiechnął się zagadkowo. — Mam nadzieję, że mimo wszystko oboje z tego skorzystamy.
Odszedł, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu - jak duch, jak zjawa bądź zła mara. Szakala Łapa z podenerwowania mlasnęła językiem, niezdolna do logicznej odpowiedzi.
Co ją będzie czekać?
Postacie NPC: Gęsi Wrzask, Mysikróliczy Ślad, Krzaczasty Szczyt
Wyleczeni: Motyli Trzepot, Mysikróliczy Ślad, Krzaczasty Szczyt
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz