Miał nadzieję, że uda jej się zajść w tą ciążę. Czekał na te dzieci tylko z jednego powodu. Chciał zobaczyć jak ta będzie wyglądać, gdy już zaciąży. To będzie zabawne oglądać to jak się męczy z tymi smrodami. Spełni się jako kotka i może przestanie beczeć co krok. Robił jej tylko przysługę.
— No ja myślę. Jak będziesz w ciąży, nie zrobię ci tego. Będę za to obserwował jak rosną w tobie nasze kocięta. — Polizał ją po policzku.
Czekoladowa skrzywiła się na ten gest z jego strony.
— M-możemy wrócić? J-ja... P-pójdę tym r-razem wcześniej d-do m-medyka, b-by cię nie t-trzymać w niepewności...
— Dobrze. — Wstał, kierując się w stronę obozu z kotką u swojego boku.
***
Leżał i odpoczywał w legowisku, gdy przylazła do niego zaryczana Paskuda. Co się znowu stało? Powoli te jej zapłakane ślepia zaczynały go męczyć. Ciągle tylko zwodziła i zwodziła. Uszy przy tym mu odpadały.
—N-nastroszony... B-bo... Z-znowu się nie udało — wymamrotała zmieszana.
Słysząc to przybrał bardzo niezadowolony wyraz pyska. Co? Czy coś robił nie tak? A może to była wina kotki? Otaksował ją wzrokiem, jakby zastanawiając się nad jej dalszą użytecznością. Nie powinien tak szybko się poddawać. Z nim na pewno było w porządku! To coś w czekoladowej najwidoczniej zawadzało, przez co ta nie mogła dać mu potomstwa. Wziął ciężki wdech, wydychając głośno powietrze.
— Do trzech razy sztuka... — mruknął, wbijając w nią wzrok.
Tym razem postanowił nieco inaczej podejść do kotki. Gdyby wydarł się na nią w obozie, znów wiele oczu zwróciłoby się w ich stronę. Po ostatnim razie wolał być ostrożniejszy. Nikt nie mógł dowiedzieć się, że wojowniczka wcale nie chciała z nim dzieci. Trzeba było zgrywać pozory dobrego partnera.
Ujrzał jak Paskuda skuliła się lekko przez jego spojrzenie i odwróciła łebek. Bała się? Miała czego. Był zirytowany, to fakt, lecz dzięki temu, że ta nie biadoliła mu nad uchem i nie uciekała powodowało, że jego złość była na nią mniejsza.
— A-ale... J-ja m-może... N-nie j-jestem g-gotowa cz-czy c-coś w t-tym rodzaju... M-może muszę b-być starsza?
Zastanowił się nad jej słowami. W zasadzie... Mogła mieć rację. Co jeśli to przez to, że była za młoda? Nie znał się na tych sprawach. Do matki przecież nie pójdzie się o takie rzeczy pytać, bo ta da mu od razu po łbie. Nie miał co liczyć na jej wsparcie. Doskonale pamiętał jak mówiła, że nie marzy jej się zostanie tak szybko babcią.
— Dam ci dwa księżyce, a potem spróbujemy — zaproponował, godząc się już nieco poczekać, skoro w tym mógł być problem.
Błotnista Plama uśmiechnęła się szeroko i do niego przytuliła, co było… zaskakujące. Tak sama inicjowała kontakt?
— Dz-dziękuję! Cz-czyli zrobisz mi t-to dopiero za d-dwa księżyce? J-jak się cieszę!
— Tak... Ale nie później. — zamruczał, liżąc ją po policzku.
Usłyszał jak ta zaczęła głośno mruczeć, a zaraz wyczuł jej język na swojej szyi. Ohohoho… No tego to się po niej tym bardziej nie spodziewał. Zdawało mu się, że nie chciała powtórki, a tu sama się do niego przymilała. Nie wiedział jak miał to interpretować.
— Widzę, że mimo tego, jesteś chętna na pieszczoty — zauważył, obejmując ją łapą.
Pokiwała nieśmiało głową, liżąc go za uchem.
— P-powiedziałeś... Ż-że g-gdybym b-była g-grzeczniejsza, to b-byłbyś d-delikatny, t-tak? — zapytała cicho.
— Owszem. Byłbym. A co? — spojrzał na nią pytająco. — Co tam sobie wymyśliłaś w tym łebku?
Akurat był tego ciekaw, bo pierwszy raz widział takie oblicze kotki. Zwykle to musiał się dopraszać o jakąkolwiek uwagę od niej. Ciągle tylko ryczała i uciekała. Dlatego też ta zmiana w jej zachowaniu bardzo go zainteresowała. A jeszcze bardziej fakt, że ta musnęła go ogonem po policzku.
— M-może... B-byłoby m-milej gdybyś b-był delikatniejszy... I nawet g-gdyby z tego n-nie m-miały w-wyjść kocięta... — powiedziała mu cicho do ucha.
Uśmiechnął się do niej, owiewając oddechem jej małżowinę.
— A chcesz się o tym przekonać? — szepnął, mile zaskoczony, że kocica wychodzi z inicjatywą. Mu to odpowiadało. Chociaż naprawdę chciał poczekać te dwa księżyce, by dać jej jakąś szansę na naprawienie swojego wadliwego ciała.
Wojowniczka pokiwała delikatnie głową, ocierając się o niego.
— Ch-chyba t-tak...
— No dobrze... To chodź skarbie — Wstał, kierując kroki poza obóz, by spełnić jej marzenie. Było to dziwne, ale zamierzał z tego skorzystać, skoro kotka sama pchała mu się do krzaków.
***
— I jak było? — zapytał, kierując kroki w stronę obozu. Pohamował swoją żądzę i nie skrzywdził jej brutalnie. Była cała. Żadnych ran, żadnej krwi. Skończyło się to tylko na kilku całusach. Był z siebie dumny. Może naprawdę ta dziwna terapia ze Strzyżykową Łapą coś dawała?
Partnerka zamruczała i otarła się o niego.
— B-bardzo miło — powiedziała cichutko, a z jej pyszczka wydobył się cichy chichot.
No, no… To było… Inne. Czuł się tak jakby ktoś mu podmienił partnerkę. Nie wykluczał opcji, że mogła pójść do medyka i co nieco dziabnąć z jego zbiorów. Czekoladowa wyglądała mu na taką… desperatkę. Nie mniej… Podobała mu się ta nowa odsłona wojowniczki.
Gdy dotarli do obozu, ułożyli się obok siebie na mchu. Na pysku wciąż błądził mu zadowolony z siebie uśmieszek.
— Lubię tą nową Paskudę — skomentował jej na ucho.
Błotnista Plama zamruczała cicho, przytulając się do niego tak bardzo, że czuł się tak, jakby został przez nią oblepiony. Było to jednak przyjemne. Jej miękkość futra była znacznie lepsza od mchowego posłania. Zaczął oczyszczać jej sierść z drobnych igiełek i źdźbeł trawy, szykując się do snu.
— J-ja l-lubię t-to, że m-mnie nie bijesz... I j-jest m-miło... M-mogłam od r-razu b-być grzeczna... T-twoja... — usłyszał jej słowa.
Na pysk cisnął mu się pełen satysfakcji uśmieszek. No i to lubił. Szkoda tylko, że gejostwo szerzyło się tak w Klanie Nocy, bo z chęcią wyrwałby jeszcze jakąś samicę, by dotrzymywała mu towarzystwa, tak jak Paskuda.
— Mówiłem ci to, to nie chciałaś mnie słuchać. — miauknął pomiędzy liźnięciami jej sierści.
— P-przepraszam... B-byłam głupia... A-ale t-teraz jestem dla ciebie w c-całości... J-już się nie b-będę bać...
— Cieszy mnie to. I bardzo dużo dla mnie znaczy — zamruczał jej do ucha.
No bo może i ją zmuszał do tego całego związku, ale jak miał postąpić inaczej? Gdyby stracił i czekoladową, ta najpewniej skończyłaby pod wpływem Zajęczej Troski lub swojej świrniętej siostry. Mając ją obok siebie, pokazywał tym pseudofeministką, że Błotnista Plama była po jego stronie. I to się nigdy nie zmieni. Nigdy! Nie pozwoli jej sobie odebrać, nawet jeśli oznaczałoby to życie z jej jęczeniem nad uchem. Widział właśnie teraz, że dało się ją nieco naprawić, by mniej ryczała, a częściej wychodziła sama z inicjatywą. Potrzebowali tylko czasu…
— Cz-czyli... J-jesteś szczęśliwy? — zapytała.
— Tak. Jestem szczęśliwy. I to bardzo — przyznał, chowając pysk w jej sierści.
Paskuda zamruczała i otarła się o niego.
— Cieszę się... — powiedziała cicho po czym ziewnęła zmęczona.
— Dobranoc skarbie — przymknął oczy, wtulając swój nos głębiej w jej sierść.
***
Nadchodził wieczór, a on gapił się tępo na te głupie gwiazdki. Skończył niedawno modlitwę, do której przymuszała go co dzień matka. Nie rozumiał dlaczego dalej go do tego zmuszała. Był już dorosły! Nie potrzebował jej gderania nad uchem!
Nagle poczuł jak coś się o niego otarło. Czując znajomy zapach, spojrzał zaskoczony w stronę partnerki, uśmiechając się pod nosem i mrucząc do niej przywitanie.
— Witaj kochanie. Jak samopoczucie?
— B-bardzo d-dobre — wymamrotała kocica, przytulając się do niego. — Chciałbyś... G-gdzieś p-pójść?
Zastanowił się nad tym pytaniem dość… mocno. No, no, no… Naprawdę zaczynał wierzyć, że być może to mu się tylko śni. Co się stało z Paskudą?! Naprawdę wychodziła ponownie z inicjatywą? Tak sama z siebie? Nie mieściło mu się to w głowie.
— Zapraszasz mnie na randkę? No, no, nie spodziewałem się tego po tobie. A jak twój brzuch? — Spojrzał na niego. — Będą kocięta?
Miał nadzieję, że tak… To już kolejny raz. Kolejny! Mieli przeczekać te dwa księżyce, ale przez tą nagłą zmianę nastawienia kotki, mogli liczyć na rozwiązanie tej sprawy znacznie wcześniej.
Wojowniczka przekrzywiła łeb.
— J-ja... J-jeszcze n-nie wiem... A-ale m-może... M-może t-tak...
Może tak, niezbyt go zadowalało. Dotknął łapą jej brzucha, próbując wyczuć kocięta. Nie za bardzo wiedział jak to się robiło, bo nie był medykiem, ale wizja, że ta niedługo będzie gruba jak beczka, była satysfakcjonująca. Nie będzie mogła się ruszać. Zostanie uziemiona w żłobku i nareszcie zrozumie, że to miejsce było jej pisane. Wierzył w to, że będzie dobrą matką, nawet jeśli ta sama w to wątpiła.
— Jak się dowiesz to mi powiedz — odparł.
Wojowniczka zamruczała na to i polizała go po szyi. Uniósł wyżej brodę, nadstawiając się jej bardziej. Stop. Dlaczego tak zareagował? To on chyba powinien inicjować takie kontakty jako samiec alfa! Nie potrafił jednak się temu oprzeć. Sprawiało mu to przyjemność.
— T-tobie p-powiem pierwszemu, jako ich t-tacie. M-może... M-może j-już t-tam są t-takie m-malutkie? — zasugerowała.
— Nic nie wyczuwam, ale oby były. — Przysunął ją do siebie bliżej, całując w policzek. — Dobrze. To chodźmy skarbie. Przejdziemy się na spacer.
Błotnista Plama zamruczała na to cicho i wstała z podłoża. Również się uniósł, kierując swoje kroki ku wyjściu z obozowiska.
— N-na pewno j-już tam są... Ciekawe i-ile ich będzie... — myślała na głos partnerka.
— Może szóstka? — zasugerował. — Pewnie będziesz pięknie wyglądać taka duża... — rzucił rozmarzonym tonem głosu.
Tak! Już nie mógł się tego doczekać. Chciał już móc upewnić się co do tego, że wojowniczka była w ciąży, a nie snuć tylko spekulację. Ah, czemu to musiało tyle trwać? To było bardzo irytujące.
— W-wiesz... M-mi t-trochę ostatnio b-brzuch urósł... T-to m-może ich zasługa? T-taka d-duża gromadka... Z-za niedługo p-pewnie b-będziesz m-mógł poczuć jak się ruszają! — mruknęła przylgnąwszy do niego.
— Mam taką nadzieję. Na to właśnie czekam — powiedział, idąc. — Chce poczuć jak się w tobie wiją... To musi być ciekawe uczucie.
— P-pewnie t-tak... — odpowiedziała niezbyt przekonana. — A-ale w-wolałabym, ż-żeby się j-już urodziły. B-bo j-jeżeli będzie ich d-dużo... T-to p-pewnie b-będzie mi ciężko chodzić.
Oh tak... Będzie się to wspaniale oglądać. Taka gruba, ledwo człapiąca, bo dzieciarnia wyżera ją od środka. Już nie mógł się tego doczekać. Oby się im nareszcie udało.
— Mam nadzieję, że tak będzie skarbie. I właśnie dlatego skończysz w żłobku do czasu, aż ich nie urodzisz. Nie będziesz musiała chodzić.
— A j-jak j-już urodzę... T-to b-będziesz miał c-całą gromadkę wspaniałych dzieci... K-które b-będą dumne z t-tego, k-kto jest ich tatą... T-taki przystojny i m-mądry kocur...
Zamruczał gardłowo. Jak on uwielbiał jak go tak chwaliła. Podnosiła mu tym sposobem pewność siebie. Tak. Był mądry i przystojny. Nie wiedział co te kotki tak się od niego odganiały, skoro był boski.
— Mam taką nadzieję. Musisz je wychować dobrze, bo nie będę miał w rodzinie żadnych słabiaków i beks. No i musisz wszczepić im nienawiść do gejów. — miauczał zadania, gdy ta już urodzi.
Paskuda pokiwała delikatnie głową.
— B-będą tak silne j-jak ty... I n-na p-pewno doczekasz się wnuków w swoim czasie...
— Jak będą córki, to wydamy je po skończeniu przez nie osiemnastu księżyców za jakichś kocurów. A synom też coś się znajdzie, no chyba, że sami sobie upatrzą zdobycze — zaśmiał się pod nosem.
Dziwnie było snuć takie wizję, ale tak. Jego dzieci to jego dzieci. Nawet jeżeli będzie je ignorował przez ich dzieciństwo, nie pozwoli by wyrosły na koty pokroju tych całych pseudofeministek czy też gejów. O nie! Jak się tylko dowie o takich destrukcyjnych zachowaniach, to rozora dzieciarni grzbiet! Paskudzie przy okazji też, bo to ona ma przecież je wychowywać. Była kotką.
— Ah... T-tak... T-to świetny p-pomysł... — wymamrotała zmieszana wojowniczka. — A w-wolałbyś więcej s-synów czy córek?
— Mi to obojętnie. Byle nie przynieśli mi wstydu — powiedział, spacerując z nią po terenie.
— N-nie p-przyniosą... W-wychowam j-je d-dobrze, b-by w-wyrośli na d-dobre k-koty... A-ale... B-boję się, ż-że urodzę... K-kociaki, które w-wyglądają jak ja... — ściszyła głos.— M-moja m-mama od zawsze m-mówiła, ż-że czekoladowe k-koty są gorsze... W-więc... N-na p-pewno nie mogłyby m-mieć t-takich samych praw, j-jak reszta...
— Czemu nie? — prychnął. — Twoja matka nagadała ci bzdur. Jakiś rasizm. Nawet jak będą czekoladowe, to będą lepsze od każdego kota w Klanie Nocy, wiesz czemu? Bo to będą moje dzieci. No i spójrz. Jesteśmy razem. Ja i ty. Myślisz, że zainteresowałbym się tobą, gdybyś mi się nie podobała?
Tego to się po niej nie spodziewał. Dziwne miała przekonania. Ale co się dziwił? Była siostrą Sroczego Lotu, a ta miała także nie po kolei we łbie.
<Paskudo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz