— Słuchaj. Proponuje ci swoją przyjaźń. Dawaj. Razem zlejemy naszych wrogów. Kogo tam nie lubisz, hm? Może Makowe Pole? — zasugerował, słysząc o utarczkach pomiędzy tą dwójką. — Nie chciałbyś ją potraktować z góry, jak na to zasługuję?
Czarny z wątpliwością spoglądał na młodszego. Chciał zemścić się na Makowym Polu. Wydrapać jej ślepia. Pożreć język. Porzucić na pastwę losu, by ptaki ją rozdziobały. Lecz to nie mogło być tak proste. Nastroszony mógł go oszukać. Niezbyt mu ufał. Nie miał powodów by tak. Ich kontakt ograniczał się do tamtej bójki. Równie dobrze niebieski mógł kombinować z Mak by się na nim odegrać. Kurka wiedział, że w przyrodzie nic nie było za darmo.
Odwrócił się od kocura.
— Myślałem, że...
— Nie. — przerwał mu czarny.
Niebieski wbił w niego wkurzone spojrzenie.
— Liczyłem, że różnisz się od tych wszystkich durnych kotek. — syknął przez zęby uczeń.
Kurka zjeżył się. Nie miał prawa go oceniać.
— Nie wiesz co tracisz. — stwierdził niebieski, odchodząc od niego.
— Nie przejmuj się, także niedługo ukończysz szkolenie. — miauknęła jego mentorka, spoglądając w kierunku niebieskiego. — Nawet lepszym od niego. — uśmiechnęła się lekko.
Czarny oderwał wzrok od młodego wojownika. Pokona go. Zmiażdży. Udowodni, że równie może lśnić.
— Chodźmy, szkoda marnować nasz czas. — pospieszyła go Dzwonek.
Kurka ruszył za jej liliową kitą. Stąpał po śladach kotki. Myślami wrócił do tamtego wieczoru. O Nastroszonym różnie mówiły koty. Jedni nim gardzili jak Sroczy Lot. Innych dziwnie do niego ciągnęło jak Błotnistą Plamę. Kocur nic z tego nie rozumiał. Wciąż wątpił w dobre i szczere intencje wojownika.
Pomarańczowe ślepia spojrzały z zniesmaczeniem na Nastroszone Futro. Mylił się. Dzwonek w niczym nie zawiniła. Nie miał prawa tak mówić. Nie była do bani. Nastroszony był do bani. W całym swoim istnieniu. Wysunął pazury, jeżąc się.
— Tylko mnie nie gryź. Nie chce niczego złapać. — rzucił nonszalancko kocur, odsuwając się od niego. — Z resztą, i tak nie masz ze mną szans.
Kurka rzucił się na niego. Chciał zedrzeć ten chytry uśmiech z jego pyska. Zmusić by wypluł te słowa. Zapłakał jak kocię. Nim zdążył wbić się w jakąkolwiek część kocura ten z łatwością go odrzucił. Zaśmiał się beztrosko. Kurka upadł na śnieżną zaspę. Mróz otulił go z każdej strony, pobudzając do działania. Podniósł się z ziemi, wbijając rozwścieczone spojrzenie w wojownika.
— To wszystko na co cię stać? Nic dziwnego, że Źródlany Dzwonek uciekła. — jego drwiący głos zaszeleścił w uszach czarnego.
Tym razem udało mu się wgryźć w ogon wojownika nim dostał pazurami po pysku. Nastroszony wściekle rył w nim, zmuszając go do puszczenie jego kity. Kurka syknął, czując rozchodzący się po mordzie ból.
Po tamtym wydarzeniu zostało tylko wspomnienie upomnienia i monologu lidera, który Kurka jak zwykle miał gdzieś. Teraz to nie znaczyło nic. Przemierzał budzącą się do życia polanę w jednym celu. Liliowe futro zapadło gdzieś pod ziemię. Wyczuwalna miętowa woń została zdmuchnięta przez wiatr. Brązowe ślepia zginęły gdzieś w krajobrazie. Wciąż je widywał ukryte w krzakach. Zdradziecko go oszukiwały. Niekończąca się nadzieja raniła go z każdym krokiem coraz bardziej. Słabła z każdym wschodem słońca kończącym się rozczarowaniem.
Padł na ziemię, przysłaniając łeb łapami. Wysunął pazury tak by czuć ich czubki przez sierść.
Musiał ją odnaleźć.
Musiał. Za wszelką cenę. Ona nie mogła go porzucić. Miał tylko ją. Nie mogła go zostawić. Nie miała prawa.
— A ty nadal jej szukasz? — znajomy głos dotarł do jego uszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz