BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 października 2022

Od Mrocznej Gwiazdy CD. Słodkiego Kwiatuszka (Chłodnego Omenu)

 — Nie liczę na to. Przyszedłem, bo jak już wspomniałem, tęskniłem. Tak za tobą, tobą. Za naszymi rozmowami i spędzaniem czasu — poinformował, ocierając się o jego łapę głową. 
Ach, tak. Wrócił jak marnotrawny syn, bo zabrakło mu ojcowskiej atencji. Spodziewał się tego. Spodziewał się, że wróci. To znaczyło, że był mu wierny. 
— Nie powiem, momentami też mi dziwnie, gdy nie mam takiej irytującej przylepy podlizującej się do mnie. — odparł z nutą sarkazmu. — Za biciem też tęsknisz?
— Nie jestem lizusem... To Szpetny Pysk w tym przoduje —  mruknął, przypominając mu o tym fakcie. Na ostatnie słowa, uśmiechnął się szerzej. — Może... — rzucił zagadkowo. — Ostatni raz to było kiedy? — zmarszczył czoło. — Nie pamiętam nawet. Ale lanie było... niezłe.
— Ona przynajmniej słuchała moich rozkazów. Wciąż się zastanawiam, co się stało, że zrobiła coś tak niepodobnego do siebie — mruknął. — Dobrze wiedzieć. Jak zasłużysz, to mogę cię bić i do usranej śmierci — dodał i machnął czarnym ogonem.
Rudzielec ponownie otarł się o jego łapę.
— Dla postronnej osoby nie brzmi to zachęcająco  — zauważył na wzmiankę o biciu. — Smakuje ci prezent?
— Jedzenie to jedzenie. Nic nowego — odparł jedynie. — Powiedz lepiej, jak z twoimi umiejętnościami. Utrwalasz je? To, że dostałeś karę nie znaczy, że nie dotrzymam mojego słowa.
Słysząc to, syn uśmiechnął się pod nosem.
— Utrwalam — potwierdził. — Myślisz, że co robiłem? Leniłem się przez ten czas? Nie. W zasadzie to... — Zamyślił się, marszcząc czoło. — Ta kotka od Bylicy... Wiesz jak wyglądała? Bo przypomniało mi się, że spotkałem jakąś nocniaczkę, która szukała demonów. 
Postawił uszy. Kotka od Bylicy? Czyżby znalazł ich mały łup?
— Liliowa. W tygrysie pręgi. Ma na sobie trochę bieli, brązowe oczy i krótki, oderwany ogon. Mieszka z rybojadami. — opisał krótko jej wygląd.
Syn spojrzał na niego z powagą. Przewrócił się na brzuch, siadając i zastanawiając się nad tym co usłyszał. 
— Nie wierzę... — wbił wzrok gdzieś w horyzont. — Nie wierzę — zaśmiał się, kręcąc głową. — Tak właśnie wyglądała. — powiedział do kocura.
Lider musiał przyjąć tą wiadomość do świadomości, a gdy już to zrobił, na jego pysk wpełznął charakterystyczny uśmiech. Podszedł do syna i uniósł jego brodę łapą. Wysunął pazury i uderzył go z całej siły.
— Pierwszy raz zrobiłeś coś naprawdę pożytecznego, synu — pochwalił go spokojnie. — Niesamowite. Rozmawiałeś z nią? Lubi cię?
Kocur skrzywił się od uderzenia, jakby przez chwilę wręcz wyłączyło mu świadomość. Otworzył pysk, chwilę nim poruszając, otrząsając się z tego szoku. 
— Rozmawiałem, ale... nie wiem czy lubi — Pomasował łapą pysk, uśmiechając się zaraz szeroko. — To była jedna rozmowa. Szukała jakiegoś demona.
Czarnobiały pacnął się łapą po czole.
— Szkoda słów na poziom twojego intelektu — miauknął jedynie z przekąsem. — Żadny demon, najpewniej uczeń, za którym nie przepada. Chyba, że coś go opętało, ale... wątpię. Opętywanie uczniów na krótką chwilę jest całkiem opłacalne, ale nie na dłuższą metę. Słuchaj, nie możesz mnie zawieść. Skoro raz z nią rozmawiałeś, to nie jesteś już dla niej kompletnie obcym kotem. Jeszcze trochę i zdobędziesz jej zaufanie, a być może nawet nie będzie potrzebna przemoc fizyczna i psychiczna, by ją porwać. Mniej drastyczne rozwiązanie... Oszczędziłoby jej na pewno wiele nieprzyjemności. Jej będzie dobrze, a my skorzystamy.
— Wiem to przecież. Nie jestem mysim móżdżkiem. Powiedziałem tylko jak to sama ujęła. — wytłumaczył. — Czyli mam zdobyć jej zaufanie?  Sądziłem, że zechcesz zrobić zasadzkę i ją porwać.
Zignorował pierwszą część jego wypowiedzi.
— Jeśli nie muszę robić tego siłą, to nie będę robił. Zasadzka wymaga od nas dużo energii i obmyślenia dokładnego planu.Precyzyjnego. A i tak zawsze jest ryzyko, że się nam wyrwie i rozpowie wszystko reszcie. Przyznam, że nie pogardziłbym wojną, ale... Nie teraz. Nie gdy nie mamy jeszcze przygotowanej armii. Zatem czy nie łatwiej by było, gdybyś zdobył jej zaufanie? Wtedy każdy zarzut można odeprzeć argumentem, że zrobiła to dobrowolnie. A poza tym, nie uszkodzilibyśmy jej, Bylica by się nie doczepiła, ona mogłaby się pocieszyć zdrowiem. Wbrew pozorom, także potrafię być litościwy, synu. — wyjaśnił. — Jeśli jednak wzbudzisz u niej podejrzenia albo nie zaufa ci wystarczająco, zrobimy to siłą.
— Posłuchaj... Nie wiem jak ci to powiedzieć... —  zaczął powoli. — Przecież opuściliśmy stare tereny. Nie ma Bylicy, ani matki. One zostały tam daleko z tyłu. Jak niby chcesz ją jej przekazać? Wysłać gołębiem? A Ryś? Bylica wie, że idziemy za jakąś gwiazdą i również zaciągnie ci pod łapy kotkę? To... dość absurdalne, nie uważasz?
— Uważasz mnie za głupca? — prychnął. — Bylica od zawsze nachalnie interesowała się klanami. Jej córka podążyła razem z Klanem Nocy. Myślisz, że zdesperowana samotna matka nie byłaby w stanie przejść kawału drogi, by ją odzyskać? Z Ryś może być trudniej; ona nie ma po co tu iść, chyba, że jakimś cudem Bylica zaciągnęłaby ją siłą. Miała na to sporo czasu. Byłbym jednak w stanie nawet oczekiwać od niej wędrówki na sam koniec świata, żeby ją dorwać. A jeśli nie... Dogadamy się inaczej. Nie rzucam umów na wiatr i gdy wkładam wysiłek w ich dotrzymanie, to oczekuję tego samego od drugiego kota.
— Jak uważasz — miauknął tylko Chłód. — Postaram się jakoś ją do siebie przekonać, ale jest nieufna.
— Mam nadzieję. Bo jeśli Bylica zapomniała o złożonej obietnicy, to jej córki nie czeka najlepszy los — warknął, po czym wstał i wyszedł, pozostawiając syna samego. 


* * *
Leżał na swoim posłaniu w trakcie krótkiego odpoczynku. Przynajmniej, dopóki spokoju, którego lider poświęcał na niemą medytację i rozważania, nie przerwał jego syn.
— Mroczna Gwiazdo? — rzucił w przestrzeń. — Możemy porozmawiać?
— A co według ciebie mamy do przegadania? — odparł czarny van, mierząc go wzrokiem. Ostatnio całkiem go zirytował.
Chociaż Omen się tego po nim nie spodziewał, syn nie zraził się jego spojrzeniem, patrząc mu bez żadnej obawy w oczy. 
— O kotce, która da mi potomstwo. Jestem gotowy, by spełnić swój obowiązek - miauknął z pewnością w głosie.
— Czyli wreszcie zmądrzałeś. Potrzebowałeś do tego ponad dwudziestu księżyców. — mruknął, wpatrując się w swoje pazury, a następnie łapę, którą zaraz zaczął dokładnie wylizywać.
— Lepiej najpierw nieco dojrzeć, aby wychowywać potomstwo. Dzieci, które mają dzieci, raczej byłyby tylko problemem — zauważył. —  A więc? Komu mam to zrobić? — zapytał w oczekiwaniu.
— Frezja. Frezja będzie twoją partnerką — odparł Mrok. Pierwsza część wypowiedzi Chłodu sprawiła jednak, że podniósł na moment wzrok, patrząc się na niego jak na głupca. — Gęsi Wrzask dojrzał prędzej, niż stał się wojownikiem. Podobnie jak Trójoka Wrona, Stokrotkowa Polana i większość Wilczaków. Z wyjątkiem ciebie. Ty potrzebowałeś na to aż ośmiu sezonów. Ponad. A miałeś dobrą przestrzeń do rozwijania się, z której nie skorzystałeś, jak niepełnosprawny umysłowo. Żałosne...
Słodki Kwiatuszek strzepnął uchem na jego słowa, dalej patrząc na niego niewzruszony, co nieco zaintrygowało lidera. Widocznie w końcu zaczynał dojrzewać. To był dobry znak.
— Wybacz, że z tego nie skorzystałem. Może gdyby matka nie oddała mnie klifiakom, szybciej bym dojrzał i był powodem do dumy, jak te koty, które wymieniłeś. One w przeciwieństwie do mnie, wychowały się tutaj, a ja gdzie indziej — przypomniał mu o tym. — To idę po Frezję. Jak chcesz możesz patrzeć jeśli nie wierzysz, że mam jaja by to zrobić — rzucił jeszcze, odwracając się w stronę wyjścia
— Nie zapominaj, że mamy tu także byłych samotników. A i oni, poradzili sobie lepiej od ciebie... — miauknął spokojnie, nie spuszczając z niego wzroku, gdy ruszał ku wyjściu. — Nie muszę patrzeć, synku. Czas pokaże, czy jesteś wilkiem, czy owieczką jak twoja siostrzyczka. Czy potrafisz wypełnić własne obietnice.
— Robiłem to z Gęsią kilka razy dziennie, z kotką ma mi nie wyjść? — prychnął, po czym opuścił jego legowisko. 

* * *

Siedział na poboczu, gdy na horyzoncie pojawił się Słodki Kwiatuszek; kocur po chwili dosiadł się do niego.
— Zrobione, teraz wystarczy czekać na wnuki.
— Czy Deszczowa Chmura lub Papla stwierdzili ciążę? — nie zamierzał nazywać tej pseudomedyczki jej obecnym imieniem. Nie zasługiwała.
Tego, czego nie lubił w swoim synie, to jego gołosłowności. Wciąż tego z niego nie wyplenił...
— To chyba za wcześnie, by to stwierdzić. Musi jej urosnąć brzuch — powiedział syn, na co przywódca Wilczaków westchnął. 
Spodziewał się, że nie zrozumie.
— Dokładnie. Nie stwierdzili. Więc nie możesz przyjść do mnie i mówić mi prosto w pysk, że wykonałeś robotę, że wystarczy czekać na wnuki. Otóż nie, mój drogi, nie wiesz, czy wystarczająco się starałeś, by zapłodnienie się powiodło. Skąd więc ta pewność w twoim głosie? — miauknął, wpatrując się mu w oczy. Musiał przyznać, że powątpiewał w to, czy Chłodowi udało się zapłodnić Frezję. Był uległym idiotą, bez wątpienia. Oczywiście nie wykluczał możliwości, że kotka faktycznie zaszła w ciążę. To jednak, czego nie lubił w swoim synie, to wylewanie na wiatr słów, nie dotrzymując ich. Nie wiedząc, czy są prawdziwe. Dla niego najlepsze było milczenie. Zbyt dużo się zawodził, słysząc jego obietnice, żeby teraz pozwolić mu na chwalenie dnia przed zachodem słońca.
Rudy wbił wzrok w łapy. 
— W zasadzie to nie wiem. Założyłem, że skoro to kotka, a ona daje kocięta, to już się udało. Jestem gejem, nie znam się na płci przeciwnej i nie wiedziałem, że może nie wyjść. — powiedział, wracając do swojej ponurej postawy.
— Może nie wyjść. Nie za każdym razem kotki zachodzą w ciążę. Czasami trzeba powtórzyć czynność wielokrotnie, a i tak nie zajdą... Dlatego nie chwal dnia przed zachodem słońca, synu. Nie wiemy, czy ci się udało, dopóki Frezji nie urośnie brzuch. — zauważył. — Jednak za samo staranie, bez względu na to, czy urodzą się z tego kocięta, czy nie, należy ci się nagroda. Przyznam, że nie spodziewałem się po tobie, że zechcesz zrobić nam młodych kultystów z własnej woli. Zdejmę ci twoją karę.
Młodszy skinął łbem, przyjmując jego decyzję ze spokojem.
— Dziękuję — miauknął.
Uwadze przywódcy nie uszedł spokój syna. Dobrze. Robił postępy. Poprawiał się i coraz mniej go zawodził.

* * * 
Następnego dnia ogłosił klanowi, że Słodki Kwiatuszek ponownie przyjmuje miano Chłodnego Omenu, jako iż sobie na nie zasłużył. Wspomniał także, że ma nadzieję, że w jego ślady pójdzie druga ukarana. I nie kłamał. Łasica dość się opuściła... A pokładał w niej dużo większe oczekiwania.
Gdy skończył mówić, zgrabnym susem zeskoczył z miejsca przemówień i udał się w kierunku grupy kultystów, która siedziała w cieniu iglastych drzew. Chciał omówić z nimi coś, o czym już od dawna myślał, do czego przygotowywał swojego pierworodnego. 
— Pamiętacie obowiązek, który wprowadził wcześniej Jastrzębia Gwiazda? — zagaił, mówiąc bardziej do starszych członków kultu. Młodziki nie pamiętały tych zamierzchłych czasów. 
Kotki, zaintrygowane podniosły wzrok. Jedynie Irga ze spokojem wpatrywała się w kocura. Zdradził jej wszystko wcześniej.
— O którym mówisz? — spytała Sosna. 
— O tym, by wojownicy utrwalali walkę. Polowanie zazwyczaj się ćwiczy na patrolach, ale walka? To coś zaniedbywanego. Nie możemy na to pozwolić. Zdecydowałem, że wdrożę tą zasadę, ale ulepszoną. Wcześniej był to zbyt luźny obowiązek, by koty przykładały do tego szczególną wagę. Teraz nie będą miały wyboru. Oprócz walki będą też ćwiczyć taktyki, rodzaje technik, będą ćwiczyć, jak integrować się podczas ewentualnej walki, co najlepiej robić. Będziemy ich przystosowywać do bitw. Jak armia.
— Ale kto będzie ich szkolił? Ty masz już wystarczająco na głowie. — zauważyła Wiśnia.
— Chłodny Omen. — odparł spokojnie.
Sosna opuściła szczękę.
— Będzie nas szkolił bachor?
Kocur spiorunował ją spojrzeniem, na co kotka jedynie uniosła łapę w geście obronnym.
— No dobra, dobra, przepraszam, nie denerwuj się tak...
— Wiem, że pewnie powątpiewacie w zdolności Chłodnego Omenu. Też bym powątpiewał, ale wbrew pozorom, zmądrzał. Sam go wyszkoliłem i jest dobrym wojownikiem. Ponadprzeciętnym. Umie wykorzystywać swoje zdolności, musi jedynie nauczyć się je przekazywać. Nic tak dobrze nie szkoli, jak praktyka. W szkoleniu będzie musiał uczestniczyć każdy dorosły kot. Bez wyjątku.
Obserwował, jak zebrani wymieniają ze sobą spojrzenia.

* * *
Jeszcze chwila i ogłosi klanowi ich nową rutynę, z którą będą musieli się pogodzić. Przed tym chciał jeszcze porozmawiać z Chłodem. Miał pewne oczekiwania, jak będzie przygotowywać wojowników. Podszedł do niego i usiadł obok, kiwając mu krótko na przywitanie.
— Niedługo zaczniesz szkolić naszą armię. Chcę usłyszeć od ciebie, jak będziesz ich szkolić — miauknął na wstępie. Chciał sprawdzić, ile pamiętał z jego rad,  a także czy sam wymyślił jakieś skuteczne metody, którymi miałby się posługiwać. Czy był gotów.
— Tak jak mówiłeś. Będzie kładziony nacisk na walkę w terenie, symulowanie bitew, wzmacnianie ciała, nauka formacji i strategii oraz taktyki. Dodatkowo chcę, by wiedzieli jak zachować się w danej sytuacji. By nie patrzyli po sobie, gdy dojdzie do konkretnej sytuacji, a wiedzieli jak się uformować lub zareagować. — odpowiedział mu, na co starszy skinął łbem.
— Pamiętaj jeszcze, że muszą być wyczuleni na przemoc. Wiele kotów waha się, gdy ma kogoś skrzywdzić. Na polu bitwy musisz być bezwzględny. Inaczej padniesz. Albo zabijesz pierwszy, albo to ty zostaniesz zabity. Przyzwyczajaj ich powoli do używania siły fizycznej, ale niech nie zapominają o tym, by nie dać poznać wrogowi swojego następnego ruchu. Ćwicz z nimi reagowanie na rozkazy, wydawaj najprzydatniejsze komendy. Muszą umieć reagować błyskawicznie. Ale ucz ich także, jak działać, gdy nie ma komu rozkazywać. W większości przypadków klęska dowódcy równa się z klęską całej armii, bo koty nie wiedzą, co zrobić, gdy ktoś nie stoi nad nimi.  — przerwał na chwilę, po czym spojrzał na niego uważnie. — I przede wszystkim - nie ograniczaj się. Na wojnie nie ma zasad. Niech tego doświadczą. Niech przyzwyczajają się, a jeśli przyjdzie im walczyć na prawdziwej bitwie, będą czuć się jak Nocniak w wodzie.
Syn kiwnął głową.
— Oczywiście. Będę o tym pamiętać. 
— Odkąd dotarliśmy na nowe terytoria... Dużo zmądrzałeś. To dobrze. Nie pozwól się zaciągnąć na dno. Nie przestawaj ćwiczyć, żeby osiągnąć szczyt świetności. Jesteś moim synem. — miauknął jedynie, odwracając się.
Pierwszy raz od całkiem długiego czasu był z niego całkiem dumny. Przestał być głupcem, zaczął się starać i godnie wypełniać jego wolę.
— Nie będę składał ci pustych obietnic — powiedział Chłodny Omen, kierując jeszcze na niego wzrok. — Czas udowodni czy będę na dnie, czy też na szczycie.
Przywódca nie odwrócił się, ale jego wargi uniosły się wyżej w dostojnym uśmiechu. Nauczył się. Po tylu rozmowach, nauczył się nie składać pustych obietnic, nie rzucać słów na wiatr, udowadniać swoją wartość czynami, a nie tym, co wypływa mu z ust.
Zostawił go samego. Nie zawiódł go i tym razem.

* * *
— Niech każdy kot, który zdolny jest do polowania zbierze się pod miejscem przemówień! — zabrzmiał jego głos. Irgowy Nektar stała u jego boku, gdy on przyglądał się wychodzącym z legowiska kotom, które z niepokojem wymieniały się spojrzeniem, wyczekując tego, jakie wieści ma do powiedzenia kocur.
Gdy zebrali się już wszyscy, rozejrzał się po tłumie.
— I wojownicy, i uczniowie, wszyscy utrwalamy umiejętności polowania, skradania się, tropienia, czy to na treningach, czy na patrolach. Ale pozwalamy sobie zaniedbywać walkę. Jej techniki. Pozwalamy sobie zapominać o bitwach, które przecież mogą nadejść w każdej chwili. Prawdziwy wojownik to wojownik, który wie, jak się zachować, gdy wróg wbije mu w plecy pazur w nieoczekiwanym momencie. Z tego powodu, od dzisiaj, każdy z was będzie przygotowywał się do stania się przykładem prawdziwej siły i potęgi Klanu Wilka. By zbudować świetlaną przyszłość naszego klanu, nie możemy akceptować słabości. — zasugerował im, że gdy on jest u władzy, lepiej przestać ryczeć jak bachor i przydawać się klanowi. — Stąd też ogłaszam coś zupełnie nowego. Od dnia dzisiejszego każdy dorosły kot będzie miał obowiązek stawić się na szkolenie. Szkolenie, które ma na celu z klanu zrobić was też prawdziwą armią z krwi i kości. Podczas niego będziecie uczyli się, jak zachować się podczas wojny, jak walczyć, gdy nie dopisują warunki klimatyczne. Poznacie tajniki walki, taktyki, sposoby jak oszukać wroga. Jak kooperować ze sobą. Nauczycie się planować ataki i wykorzystywać wszelkie słabości i luki w działaniach przeciwnika. Uczestnictwo jest obowiązkowe, bez względu na płeć, wiek, kondycję i sprawność fizyczną. Absencja będzie surowo karana. Wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni za naszą przyszłość. — Dumny wzrok przeszedł po tłumie. — Jednak żeby trenować, potrzebujecie kogoś, kto będzie wam przewodził. Kto będzie was uczył. Dlatego w naszym klanie zawita nowa ranga. Mistrz będzie szkolił zastępy Wilczaków. To on będzie utrwalał z wami wszystkie przydatne umiejętności. Niech wystąpi pierwszy kot, który pozyska tą funkcję. 
Chłodny Omen wystąpił z tłumu. Koty już zaczęły szemrać między sobą, jednak lider spodziewał się tego. Milczał, czekając, aż rudzielec podejdzie bliżej. Kocur zatrzymał się wcześniej, jednak Omen skinął mu głową, zapraszając go na miejsce u swojego boku. Zasłużył na ten zaszczyt. Znacznie się poprawił.
Tłum był widocznie zdziwiony jego wyborem. Niektórzy byli zaniepokojeni; lider pokazał im już jednak swoją bezwzględność, wprowadzając walki uczniów, które nie mają żadnych zasad, noc poza obozem w przypadku kociąt, czy też testy medyków, podczas których mogłaby mieć miejsce śmierć. Pewnie byli wśród nich tacy, co bali się tego, co czeka ich na szkoleniu. Inni go popierali. A jeszcze inni... Zapewne pluli jadem. Naturalna kolej rzeczy, której przewidzenie nie sprawiało mu trudności.
Czekał cierpliwie, aż koty skończą szemrać. Gdy klanowicze się uspokoili, wybił się dźwięk pogardliwego śmiechu.
— Ma nas "szkolić" jakiś podrostek, który ledwo co miał mleko matki przed nosem? — od razu rozpoznał głos Modliszki. Jedyne, co zrobił, to uśmiechnął się z gracją. 
— Jeżeli nie wierzycie w moje umiejętności, to proszę bardzo. Mogę zmierzyć się z każdym niedowiarkiem i mu to udowodnić. — miauknął Chłodny Omen. 
Przywódca usłyszał protekcjonalne prychnięcie Wścibskiego Nochala. Kotka pokręciła głową i ruszyła bez zawahania do przodu.
Szybko tego pożałowała. 
Chłód  podszedł do niej i bez zbędnych słów rzucił się na nią, wysuwając pazury. Nie cackał się z nią. Był sprytny i szybki. Nim kotka w ogóle zdążyła zareagować, wbił jej pazury w grzbiet i pociągnął, jakby była drapakiem. Oderwał jej skórę, krew sączyła się z kotki, spadając na grunt. Atakował z każdej strony, wycieńczając ją coraz bardziej jak głodny wilk. Chociaż ta orała na oślep pazurami, Chłód w precyzji nie zwracał uwagi na pazury, które usilnie próbowały wbić się w jego futro. W końcu zbił ją z łap, a kotka padła na ziemię. Rudy van położył swoją łapę na jej głowie. Wyraz pyska Wścibskiego Nochala był skrzywiony z bólu.
Wojownik podniósł wzrok, łapiąc kontakt wzrokowy z tłumem.
— Czy ktoś jeszcze chce się ze mną zmierzyć?
Cisza. Wszystkie koty patrzyły jedynie po sobie. Wcześniej na pyskach można było dostrzec oburzenie. Teraz wiedzieli już, z kim się liczą. Mroczna Gwiazda wyprostował się dumnie, gdy syn, nie doczekawszy się odpowiedzi, zszedł z kotki i wrócił do jego boku, siadając przy nim. Nie był delikatny, ale nie zrobił jej na tyle dużej krzywdy, by ją zabić czy stale pokaleczyć. Nie usłyszał od niego rozkazu, by ją zabić. Nie usłyszał rozkazu, że może zrobić, co chce. Uszanował to, że była to jego wojowniczka. A każdy wojownik się przydaje. Omen mógł być dumny ze swojego syna.
Tymczasem kotka, która rzuciła mu wyzwanie, wstała upokorzona, zaszywając się w tłumie. Koty popędziły za nią wzrokiem, nim przeniosły go znów na Chłodny Omen. Zwróciły go na Mroczną Gwiazdę, gdy przywódca znów zaczął przemawiać.
— Spodziewałem się, że dużo z was będzie wątpić w jego zdolności. I ciężko się temu dziwić. Sądzę, iż teraz pokazał jednak wystarczająco, na co go stać. Wścibski Nochal pokazała wam, że przeceniając własne zdolności dopadnie was rozczarowanie. 
Irga zmierzyła tłum dostojnym spojrzeniem.
— Powitajcie swojego mistrza.

<synu?>

Od Bylicy

Postanowiła, iż pokarze swej wnuczce, Jeżyk, miasto. Kiedy tylko się obudziła, natychmiast wstała na łapy i podeszła do szylkretki. Trąciła młodszą łapą, na co ta tylko przewróciła się na drugi bok, najwyraźniej nie chcąc się budzić.
- Wstawaj, wstawaj mój śpioszku – miauknęła słodko do córki Krokus – babcia ma dla ciebie niespodziankę! – miauknęła, jeszcze raz trącając samotniczkę łapą – no weeeeeeź – przeciągnęła. – wstawaj, cały wielki świat czeka na nas tam na zewnątrz! – dodała.
Mimo wieku, błękitna nie straciła swej energicznej, zabawnej natury. Dopiero po chwili wnuczka otworzyła jedno zaspane ślipie, na co pysk Bylicy rozświetlił promienny uśmiech. – No! Dzisiaj pójdziemy na wycieczkę! – miauknęła staruszka.
- Na jaką wycieczkę…? – spytała młodsza, ziewając.
- Do miasta! – miauknęła Bylica rozradowana.
- Do miasta? – spytała młodsza, od razu wstając. – naprawdę? – spytała.
- Tak! – odparła Bylica. – Chodź, chodź! Komu w drogę temu w czas! – miauknęła staruszka, trącając nosem kuperek młodszej, by ta szybciej przebierała łapami.
Gdy tylko przekroczyły próg Drewnianego Gniazda, Bylica przyspieszyła kroku. Już po chwili zaczęła biec, czym młodsza koteczka była zaskoczona.
Musiała naprawdę szybko biec, by dogonić dawną burzaczkę. Już niedługo znalazły się poza terenem Złotych Traw, z powodu tępa zarzuconego przez Bylicę.
Stara kocica gwałtownie wyhamowała przed drogą. To samo zrobiła po chwili próbująca nadążyć za wyjątkowo szybką samotniczką wnuczka, dysząc.
- Teraz w prawo, w lewo – miauknęła, patrząc w obie strony drogi – i hop! – wrzasnęła, przebiegając przez drogę. To samo zrobiła jej wnuczka. Akurat trafiły na mały ruch, więc mogły od razu przebiec przez drogę.
Po jakimś czasie nieco zwolniły, bo obie zmęczyły się bieganiem. Mimo to Bylica utrzymywała, że mogą się ścigać do miasta, jeśli taka będzie wola czekoladowej.
Gdy tylko weszły między ulice betonowiska, ich nosy zalała fala zapachów. Zaczęły przechadzać się między uliczkami, szukając czegoś ciekawego. Bylica chciała, by ten dzień był ciekawy dla młodej koteczki. Żeby razem miło spędziły czas, bawiąc się.
Stara kocica dostrzegła, iż domy wyglądają nieco…inaczej. Wiele z nich było udekorowanych. Głównie świecami, dyniami z wyciętymi buźkami, i ku jeszcze większemu zdziwieniu błękitnej – szkieletami! Należącymi do dwunogów szkieletami! Ona i jej wnuczka weszły do jednego z ogrodów. Kompletny szkielet wyprostowanego w pozycji siedzącej leżał przed wejściem. Wyglądał, jakby zaraz miał przełożyć stronę papierowej gazety, którą miał w łapach, tak jak żywi dwunodzy! Stara kocica zaczęła obwąchiwać kości, zafascynowana. Jeżyk delikatnie tyknęła znalezisko, na co to zastrzęsło się, przez co kotki automatycznie odsunęły się, a szylkretka zjeżyła.
- Co…czemu ten szkielet się rusza?! – spytała Jeżyk, bijąc puchatym ogonem na boki.
- Cóż za niezwykłe zjawisko! – miauknęła stara kocica. – może to jego dusza? – spytała, przekręcając głowę, wpatrując się w puste oczodoły.
- Oby nie…
- O! Spójrz! – miauknęła Bylica, podchodząc do jednej z dyni – ta ma dziwny drut przymocowany! – miauknęła, trącając nosem metalową część obiektu – i pachnie jakoś inaczej… - dodała.
- Hej, czemu on nie ma dziur, a namalowaną buźkę? – spytała młoda.
- Nie wiem. Pewnie to jest jakaś farba wyprostowanych... – miauknęła starsza, wchodząc do wnętrza dyni. – hej, jest tu całkiem sporo miejsca… - dodała, mimo to zwijając się w kłębek wewnątrz wydrążonego warzywa.
Jeżyk oparła przednie łapy o brzeg dyni.
- Hej, faktycznie… - miauknęła zdziwiona.
Nagle drzwi skrzypnęły, przez co przerażona szylkretka wskoczyła do dyni, przy okazji gniotąc swą babcię łapami.
Dwunożny wyszedł z gniazda. Był w dziwnym, ciemno-fioletowym stroju, a na głowie miał spiczasty kapelusz. Po chwili podszedł do dyni, na co obserwujące go wcześniej kotki szybko schowały do jej wnętrza głowy, wystraszone możliwością zauważenia.
Dwunóg chwycił dynię, po czym wpakował ją do koszyka…z tyłu roweru.
Zdziwione kotki poczuły, jak coś się trzęsie, przerażone wtulając się w siebie nawzajem.
Po chwili poczuły, że jadą. Zdziwione ponownie wystawiły głowy z dziwnej dyni, dostrzegając, że…
Jadą.
Jadą w dyni na rowerze…
Wiatr rozwiewał im futra, kiedy te rozglądały się na boki. Dwunożny, a raczej dwunożna, przebierała nogami jadąc przez miasto po chodniku, do tego w dziwnym stroju. Co tu się działo?! Jakiś pieszczoch obserwujący to z płotu, aż otworzył z szoku pysk, widząc wystające koty z dyniowego pojemnika. Srebrna pomachała mu tylko łapą z niepewnym uśmiechem na pysku, nie wiedząc, co innego miała zrobić.
- Babciu, co się dzieje?! – spytała Jeżyk z nastroszonym futrem.
- A bo ja wiem? – odparła staruszka – chyba…nie chcący złapałyśmy się na gapę… - dodała.
- Co?! – miauknęła w panice Jeżyk.
- Popieram! – dodała staruszka.
Nieomal wypadły z dyni, kiedy rower ostro skręcił w bok.
Skręcili tak jeszcze raz, a kotki zwinęły się razem w dyńce.
Nagle coś się znowu stało, a kotki upadły na tył dyni, przerażone widząc, że rower jedzie na jednym kole, a dwunóg coś wykrzykuje.
- AAAAAAAAAAA! – wrzasnęły, wbijając pazury w dynię.
Nagle potężne uderzenie, kiedy drugie koło uderzyło o kamienną powierzchnię, sprawiło, że podskoczyły w pojemniku. Potem usłyszały pisk opon, kiedy rower zahamował. Wyprostowana oparła go o biały płot, po czym pobiegła na ganek czarnego, mrocznego domu. Tymczasem kotki z łomoczącymi sercami wylazły z pojemnika, zataczając się przez utratę orientacji w przestrzeni. Dwunożna odwróciła się, a dostrzegając kotki, które wyszły z pojemnika, od razu do nich podbiegła. Wzięła Bylicę i Jeż na ręce, a te, już kompletnie zdezorientowane, dały się chwycić w objęcia i zanieść do domu.
Zostały wniesione do środka, a ich ślipiom ukazała się cała rzesza dwunogów. Dwunogów w tak różnorakich strojach, że aż w głowie się mogło od nich kręcić. Kotki zostały postawione na małym stoliczku, a od razu przypadły do nich dwunogi, zaczynając je głaskać i drapać za uszkami, czemu te tylko poddawały się, nie wiedząc, co innego zrobić. Wyprostowani podchodzili do nich z dziwnymi prostokątnymi rzeczami, które świeciły. Zaczęli podchodzić i klikać białe kółko, kiedy byli obok kotek. Na końcu dwunożna, która ich tam przyniosła, wzięła dynię, wsadziła kotki do niej, po czym zrobiła sobie z nimi zdjęcie. Potem jeszcze zrobiła to samo siedząc przy rowerze, wkładając je w dyni do tego koszyka, i jeszcze nie wiadomo po co przywiązując słomę do tylnego koła roweru. Wieczorem, po tysiącach głasków i cykniętych fotek, Bylica i Jeżyk zostały wypuszczone, nie do końca wiedząc, co właśnie zaszło.
Szczęśliwego Halloween! <3

Od Turkucia

 Skoro tak chciała kogoś lizać… To czemu by nie wykorzystać do tego brata? On też mógł być memlany przez nią, wtedy może by zostawiła go w spokoju i zajęła Pchełką? Zerwał się szybko z podłoża i zbliżył do białego, który drzemał sobie w najlepsze. A to dzieciak, prawdziwi wojownicy przecież nie śpią! Trzepnął go w łebek łapą, chcąc obudzić brata. Spojrzał w rozespane niebieskie oczka. Nieświadome… Zrzucił kocurka z mchu, nie zwracając uwagi na jego cichy pisk i wcisnął go poniekąd w ziemię, chcąc, by był cały brudny. Skończył dopiero gdy matka głośno wrzasnęła, a biały już nie wyglądał na takiego białego. Z triumfem w oczach spojrzał na rodzicielkę. Udało mu się, teraz nie będzie myty!
- Widzisz, Pchełka jest baldziej bludny! Musisz go umyć!- pisnął radośnie, podskakując w miejscu. Skulił się widząc jej ostry wzrok. Przecież… Nic takiego nie zrobił! Brat na pewno nie ucierpiał, po prostu przeszkodził mu w drzemce! Spojrzał na niebieskookiego. Nie wyglądał na złego za to całe zajście! W końcu, był taki słaby… I rozespany. Więc nie będzie miał do niego wyrzutów. Prychnął ostentacyjnie i odwrócił się od nich. Pójdzie się bawić i nikt mu nie przeszkodzi! A na pewno nie jego mama, która nie mogła przecież mu zakazywać wypraw!

Od Turkucia

 Liczył się z jej decyzją, więc nie miał zamiaru wracać skąd go wzięła. Fochnął się jedynie i nie odzywał do kotki. Do momentu, kiedy poczuł gładkie pociągnięcia językiem po jego futrze. Nie zgadzał się na to przecież! No dobrze, mógł wrócić w spokoju do środka, ale nie, że ma tutaj siedzieć i czekać aż ta łaskawie przestanie go memlać!
- No mamo! Puść mnie!- pisnął oburzony, wyrywając jej się i  wściekle machając małym ogonkiem. Jeżeli jeszcze raz go dotknie, to się bardzo wkurzy! Będzie cały obśliniony, a chciał zostać wojownikiem, nie mamisynkiem!
- Nie możesz przecież chodzić jak obdartus- powiedziała niewzruszona jego wybuchem, przygarniając go z powrotem do siebie, co spotkało się z kolejnym wrzaskiem protestu. No nie, czemu jej tak nagle na tym zależało? Mógł być szczęśliwy brudny! Na zewnątrz, a nie kisząc się z rodzeństwem i mamą! 
- Obdaltus? Nie jestem obdaltusem!- stwierdził twardo, wlepiając w nią wściekłe spojrzenie małych ślepi.- Ale sam sobie poladzę! Nie musisz mnie lizać!- prychnął, podnosząc dumnie do góry łebek. Matka to zignorowała, a to menda! Znowu zaczęła go myć, a on tylko czuł jak z każdą minutą jego godność maleje. Naprawdę dał się tak prosto Dalii okiełznać! Ale gdyby ją pogryzł, na pewno by dostał solidny opieprz, więc skulił się, wymyślając w głowie iście szatański plan.

c.d.n.

Od Turkucia

 To wszystko było takie nowe i niezwykłe. Znalazł się w miejscu, które było dość intrygujące. Chciał poznawać je jak najbardziej mógł, ciekawie dreptając- bądź lepszym określeniem było czołgając się, bo jego brzuszek prawie się ocierał o ziemię- w różnych zakamarkach. Na razie to był tylko żłobek, ale już miał ambicje, by wyjść zza ścian, które ograniczały mu dostęp do świata. Wyściubił mały nosek, spoglądając na wojowników, którzy krzątali się po obozie, całkowicie ignorując mamę, która wołała go, by wrócił. Miał w nosie starszych, on tu chciał poznać więcej niż zapchlony mech i zabawki! W końcu, gdzieś tam był jego tatuś, prawda? Wiele razy już słyszał o Rudzikowym Śpiewie, więc chciał poznać tego kocura. Byli do siebie podobni? Jak zachowywał się ten ich lider? A może nawet kiedyś już do nich przyszedł, ale akurat spał? Miał tak dużo pytań, a wszystko oczywiście stało na przeszkodzie, by wypełnił swój plan! Zrobił krok w stronę dorosłych kotów za wejściem, pusząc się niezmiernie. Musiał się dobrze przed innymi pokazać, bo inaczej się tylko zbłaźni, a był niesamowity przecież! 
Jego zamiarom przeszkodziła oczywiście matka, która złapała go za luźną skórę na karku, co spotkało się z głośnym protestem malucha. Krzyknął i zaczął się wiercić, nie mając zamiaru wrócić do legowiska. Był zmęczony, ale nie aż tak, by nie móc przemierzać świata! Poddał się po chwili i wkurzony fuknął, kiedy w końcu został położony na ziemi. Obrócił się zadkiem do rodzicielki, mając ją w nosie. Przeszkodziła w jego wspaniałej wycieczce! Jak ona śmiała w ogóle?

c.d.n.

Od Zanikającego Echa Cd Źródlanego Dzwonka

 Kiwnęła głową, ziewając przeciągle. Nie chciało jej się iść na ten cały patrol, ale… Miała to gdzieś. Nie szła z Nastroszoną Łapą, więc dość się z tego faktu cieszyła. A do tego była tu Źródlany Dzwonek, a darzyła kotkę sympatią. Była naprawdę miła i dobrze się z nią rozmawiało mimo tego, że to ona przyczyniła się do jej zostania w Klanie Nocy.
- Tak...- powiedziała zmęczona. Rozprostowała łapy i spojrzała na kotkę.- To idziemy?
- Mhm! - mruknęła i ruszyła do wolno do przodu, czekając, aż dołączy. Poszła za nią. Chciała z nią pogadać na różne tematy, ale jeden strasznie ją ciekawił. Miała nadzieję jedynie, że kotka się o to nie wkurzy.
- To... Jak tam idzie trening Kurkowej łapy? W końcu, to jest syn Kruczej Gwiazdy.
- Dość dobrze. Chyba. Nie znam się. Nie jestem pewna jaki progres powinien robić, nigdy nikogo nie uczyłam. - zmieszała się - Stara się po swojemu, to najważniejsze.
- A trudno się go trenuje? Bo ma swój charakterek... Po matce- stwierdziła, przewracając oczami. Kocurek nie pokazywał się ze zbyt dobrej strony. Kotka wydała z siebie pomruk.
- Łatwiej się z nim dogadać niż z Kruczą - położyła uszy na jej wspomnienie - Może nie być zbyt rozmowny, ale to dobry, zdeterminowany dzieciak. 
Zdumiona podniosła brwi. Zdeterminowany? Nie spodziewała się tego, bardziej wyglądał na takiego… Rozrabiakę? Szaleńca? Zbiór tych wszystkich zachowań w jednym kocie, wyglądającym jak mały kleszcz.
- Niesamowite. Czyli na ogół jest chyba dobrze, co nie? Dajesz sobie radę?
- Co jest niesamowite? Czy daję sobie radę zobaczymy pod koniec jego szkolenia...
- Niesamowite jest to, że to dziecko ma chociaż jedną dobrą cechę. Wiesz, trochę jestem sceptycznie nastawiona do młodych, wkurzających kotów... Bo zawsze przypomina mi się mój uczeń.
- Mh, też nie lubię niektórych... Ale trzeba doceniać swojego ucznia, inaczej byłabym złym mentorem. Twoim uczniem jest dzieciak Tulipanowego Płatka?
- Tak- prychnęła rozgoryczona.- Nienawidzę gnoja. Jeżeli umrze, to będzie moja wina.
Mówiła całkowicie szczerze. Potrafiłaby go rozszarpać bez żadnych wyrzutów sumienia! Był małym, wkurzającym potworem! A nikt tego nie rozumiał, nawet teraz Źródlany Dzwonek była niepoważna!
- Nie wydam cię - prychnęła rozśmieszona - Tak źle?
- Tak źle. Dupek wyzwał mnie od zboków i pedofili, bo nie mam zamiaru tworzyć rodziny z kocurem!
- Huhu... Skąd u niego takie poglądy? Zanim Tulipanowy Płatek zrobiła sobie dzieci, obstawiałam, że jest z Astrowym Porankiem...
Roześmiała się. Jego matka by chodziła z Aster? To było wręcz zabawne, zważając na to kogo teraz urodziła. Kocurek chyba potrafiłby cały dzień wyzywać wszystkie homoseksualne koty w ich klanie.
- Cóż, nie wdał się w mamę. Chociaż... Kto wie? Może tylko próbuje mnie przekonać, że nie jest gejem?
- Kto wie, kto wie...
- Kiedyś się dowiemy, co ten szatan ma w głowie.
- Może lepiej nie wiedzieć niektórych rzeczy...
- Tak. Może lepiej nie wiedzieć...- powiedziała. Nie zarejestrowała faktu, że znacznie oddaliły się od obozu a było już trochę ciemno. Zbyt oddała się tej rozmowie, która mimo ciężkiego tematu była całkiem przyjemna. Lubiła rozmawiać z kotką, robiło jej się wtedy zawsze miło na sercu. 
- A nie możesz dzieciaka oddać komuś innemu na mentorowanie? Może niech matka się z nim męczy czy coś...
- Nikt go nie będzie chciał - prychnęła.- Zresztą, nie będę kwestionować decyzji brata.
- Nie wiedzą że jest okropny. Jeśli to dla twojego zdrowia, nie widzę dlaczego nie.
- Nie no, dam radę przecież. Najwyżej go uduszę i po kłopocie.
Źródlany Dzwonek nagle stanęła i zamrugała, po czym rozglądnęła się uważnie po terenie.
- Coś się stało?- zapytała ją i sama zaczęła się rozglądać, po chwili zdając sobie sprawę o co jej może chodzić. Nie… Przecież nie mogły…- Na Klan Gwiazd...
- Nie wydaje mi się, żebyśmy przekroczyły granicę. Zaraz wrócimy po zapachu czy coś... 
- Uh...- rozejrzała się zaniepokojona, czując jak spadają na nią krople wody.- Wiesz, nie jestem pewna czy dzisiaj wrócimy...
- Oh... - położyła uszy. Teraz to wszystko się nagle skomplikowało! Czemu nie zauważyła tego, że się oddaliły? Powinna już o wiele wcześniej to zarejestrować! 
- Czyli tutaj utknęłyśmy, tak? Bo jest już trochę ciemno...- wymamrotała, próbując się rozejrzeć, przez co jedynie się wywaliła na wystającym korzeniu i upadła na Źródlany Dzwonek. Kotka upadła pod jej ciężarem, po chwili wysuwając głowę z błota. Uf… Czyli żyła!
- Wszystko dobrze?
Szybko poderwała się z ziemi, wpatrując zawstydzona w kotkę. Nie dość, że przez paplaninę poszły nie wiadomo gdzie, to teraz jeszcze wpychała koleżankę przez przypadek w błoto! Miała jakiegoś pecha? Tak to wyglądało.
- Uh, tak... Prze-przepraszam- wymamrotała speszona.
- Nic się nie stało - dźwignęła się na łapy, dbając o to by zachować dystans. Kotka otrzepała się z błota, na co ona jedynie położyła po sobie uszy. Miała nadzieję, że wszystko z nią było okej, ale wstała, czyli nie złamała sobie niczego.
- Nic sobie nie zrobiłaś?- zapytała się, podchodząc do kotki i próbując dojrzeć jakichś ran czy czegoś w ten deseń.
- Nie, raczej nie, spokojnie - szybko się odsunęła.- Lepiej... Lepiej znajdźmy coś żeby się schować przed deszczem. Nie żeby to coś pomogło, bo i tak jesteśmy już przemoczone, ale... Ale no.
Zamrugała, wlepiając w kotkę wzrok. 
- Tak... Może tam?- pokazała ogonem, jakiś krzak. Nie imponował, ale potrzebowały miejsca, by przekimać do rana. W ciemności niczego nie znajdą, więc tak było lepiej.
- Tak, tak, może być - spojrzała na nią, czekając. Skierowała się w tamtą stronę i wskazała jej miejsce obok siebie. 
- To teraz przeczekamy... I w ogóle...- powiedziała cicho, dalej zawstydzona.

<Kminek?>

Od Zanikającego Echa Cd Nastroszonej Łapy

 Była tak cholernie słaba, dała się porobić jakiemuś dzieciakowi? Doprowadził ją do płaczu, przez co wygłupiła się przy nim i ten zaczął ją uznawać za jakąś zabawkę! To było nie do zniesienia!
- N-nie będziesz na mnie ćwiczyć. Wybij t-to sobie z głowy- wymamrotała, dalej chcąc pozbyć się śladów płaczu. Powtarzała sobie w myślach, że nie jest słaba, ale… Było ciężko.
- Będę ćwiczył Ryczące Echo. Nie masz sił, by mnie powstrzymać - rzucił z głupią niewinnością, po czym oddalił się i znów na nią skoczył. A to menda jedna, gorzej jej było więc zamierzał ją bić?
- Uh, przestań- powiedziała cicho.- Ćwicz na drzewie.
- Ty jesteś moim drzewem - zaśmiał się i ponownie to zrobił, skacząc na nią. Zadrżała lekko. Mógł sobie dać spokój, a nie dalej ją męczyć. Chyba, że sądził iż wykończył ją psychicznie to teraz należy i fizycznie?
- Nie j-jestem drzewem. Ale za to ty jesteś dzieciakiem.
- Och, jestem dzieciakiem? No to co? Mam się popłakać? Łe, łe, łe? Tak jak ty? - znów na nią skoczył. - Ups, to ty rycz.
Z jej oka wypłynęło kilka łez. Nie chciała już więcej płakać, ale nie potrafiła. Była głupią idiotką. Nic jej nie wychodziło. A Rudzik miał to gdzieś, zostawił ją.
- W-weź przestań, n-nudne to już.
- Mnie tam się nie nudzi - uśmiechnął się. - Ćwiczę za to wyskoki. A to też ważne! - miauknął, znów to robiąc. Prychnęła cicho dalej trochę płacząc i pozwalając, by kocur na nią skakał bez żadnych konsekwencji. Miała to gdzieś. Przestała już czuć chęci przeorania mu pyska, po prostu liczyła, że ją zostawi.
Skakał i skakał, jakby czerpiąc satysfakcję z jej łez. Chlapnął nawet jej błotem w pysk, co było już durnym zachowaniem. Wygłupiał się bo co, bo nie oberwie za to? Starła błoto szybkim ruchem, dalej nie reagując i wylewając łzy. Miała go dość, miała wszystkiego dość! A on jakby nigdy nic zaczął ją dźgać jakimś badylem. Wstała powoli z ziemi na drżących łapach, próbując utrzymać poobijane ciało.
- J-już dość. Koniec.
Zaśmiał się po czym mocniej ją pchnął kijem, by upadła na ziemię. Z piskiem spadła, nie mając sił żeby wstać. Jeżeli odzyska jakiekolwiek chęci… To mu się na pewno za to dostanie. Ale teraz nawet nie miała siły o tym myśleć.
- Z-zostaw mnie! T-to nie jest śmieszne!
- Jest - powiedział przez zęby, dalej ją trącając patykiem. Znowu wstała, teraz odsuwając się dalej niż zasięg badyla. Nie mogła pozwalać mu na bicie jej, bo strasznie się jedynie ośmieszała. Ten wypluł kija z pyska, podążając za nią.
- Nie uciekaj myszko do dziury, bo cię tam złapie kot bury, a jak cię złapie w twej norce, da ci kocięta i lepsze wzorce - śpiewał ze śmiechem. Położyła po sobie uszy. Naprawdę mu się nudziło, bo po raz kolejny wspominał o bachorach! Obrzydzała ją sama wizja pójścia w krzaki z kocurem i jeszcze wychowywanie grzdylów…
- Możesz p-przestać z tymi kociętami?
- Nieee... Póki nie zrobisz sobie ich, będę cię nękał tym do końca życia. Skoro nie wyszło ci z Orzechowym Sercem... Znajdę ci innego. Oczekuj swojego partnera niedługo! - wyprzedził ją, gnając w stronę obozu. Zaskoczona spojrzała na niego i jedynie wróciła powoli do ciepłego legowiska, od razu idąc spać. Chciała od niego odpocząć. Od tego wszystkiego co ją spotykało na drodze. Wiedziała, że wkrótce odzyska siły i wtedy nie da mu się tak prosto. Albo… I znowu poniesie porażkę.

<Wspaniały uczniu? Gdzie mój kochanek?>

[przyznano 5%]

Od Zajęczej Łapy

Przyrzekła sobie, że chociaż spróbuję zmienić nastawienie co do niektórych. Nie będzie wiecznie nabuzowaną złością kulką, tylko postara się zdobyć kilku sprzymierzeńców, by w razie trudniejszych chwil mieć się do kogo zwrócić z prośbą o pomoc.
A jej wybór był prosty. Od dawna kręciła się przy trójce kotek, uznając je za przydatne kompanki. Jeszcze w niedalekiej przeszłości stanowiły zestaw wojowniczki i dwóch uczennic. Teraz każda z nich była po mianowaniu i Zając poczuła się z lekka przytłoczona, wchodząc w ich szeregi.
Przyłapała je na tym, że w miarę ją akceptowały. Niegdyś ucinały rozmowę i zmieniały temat, widząc ją w swoim pobliżu. Aktualnie przybycie liliowej nic nie zmieniało, one dalej trajkotały o tym, co im nie pasowało w klanie. Zazwyczaj było tego dużo, jednak biała wyszłaby na hipokrytkę, gdyby skomentowała to negatywnie. Osobiście miała problem do większości rzeczy, które miały miejsce wśród Nocniaków.
— Przyrzekam, że jeśli Rudzikowy Śpiew nic z tym nie zrobi, to sama jej wleję z zaskoczenia — syknęła z wyższością Makowe Pole, w pierwszej sekundzie ignorując zaciekawione spojrzenie Zajęczej Łapy. — Nie wiadomo, skąd się tak naprawdę urwała, a ma spać pośród nas? Chwila nieuwagi i ten szczur pozagryza nas wszystkich! Kto wie, jakie choróbska naniosła do klanu — prychnęła, wystawiając przed siebie łapę i wysuwając pazury, którym przyjrzała się z zadowoleniem. Dopiero potem przeniosła wzrok na liliową, uśmiechając się tak, jak zawsze. — Witaj, Zajączku.
Sztuczna manipulatorka. Ale takie żyły najdłużej, więc taką i ona zamierzała zostać.
— Hej — odparła równie spokojnie, co ona. — O jakim szczurze tak zaciekle dyskutujecie? — spytała, stawiając wysoko uszy. Plotki bywały przydatne, jeśli chciało się poznać jak najwięcej sekretów.
— O, już skończyłaś dzisiejszy trening? — Ożywiła się Pszczela Duma. — Zaczynam tęsknić za tym beztroskim, uczniowskim życiem... — westchnęła z rozmarzeniem. — Doceniaj je, póki możesz!
Zając wyszczerzyła się lekko, kiwając głową. Nie lubiła tych zmian tematu, bo utykała w niewiedzy. A jej nie cierpiała.
— A no przyjemnie jest — uznała, wbijając intensywne spojrzenie w srebrną kotkę. — To powtórz Mak, kto cię tak wnerwia? — poprosiła, a widząc jej skrzywione spojrzenie, przekrzywiła głowę. — Wiesz, muszę wiedzieć, na kogo uważać — dodała, chcąc przekonać ją o swej niewinności.
— To ty nic nie wiesz? — zdziwiła się Cedr. — Źródlany Dzwonek ją ostatnio zaatakowała. Nie wiadomo czemu się tak wściekła, ale chwila dłużej i by ją zabi...
— Oj bez przesady, ta wywłoka tylko udaje niebezpieczną — przerwała Mak, strosząc sierść. — Głupia jest i tyle, nie martw się nią Zając. Jeszcze trafi swoje miejsce — rzuciła.
Białą los tej kotki aż tak nie obchodził. Kiedyś była miła dla jej ojca, więc z lekka jej podpadła, ale z drugiej strony czasami imponowała jej swoją siłą. Pozostawiła to zdanie jednak dla siebie i tylko skinęła swoją głową.  Czasem warto przeczyć samemu sobie, aby zdobyć szacunek innych.
— Wierzę w to — oświadczyła krótko.

[przyznano 5%]

Od Zajęczej Łapy CD. Kurkowej Łapy

Wbiła pazury w ziemię, prostując się i spoglądając na niego z wyższością. Orzech gderał bez sensu, za to Kurka milczał. Z tą sterczącą na wszystkie strony sierścią przypominał jej Nastroszonego, tylko różnicą była barwa futra. I może to, że Kurka wcześniej miał jej szacunek przez bycie "dzieckiem" Kruczej Gwiazdy, choć teraz powoli go tracił. Nieustannie marzyła o zamianie się z nim miejscami. Gdyby to on był smrodem największej zakały klanu, zwykłego i nic niewartego zdrajcy, nie byłoby mu tak do śmiechu. Za to ona korzystałaby z przywilejów posiadania kogoś tak niezwykłego jak czarna za matkę. Chwaliłaby ją na każdym kroku i przynosiła jej dumę, a nie była chodzącym powodem do płaczu.
— A byłeś przy tym, że wysuwasz takie wnioski? — spytała, strosząc z lekka sierść.
— Nie musiałem. Cały klan o tym mówi — odparł ze znużeniem, odwracając wzrok. Zajęcza Łapa dostrzegła w brązowym ślepiu czystą pogardę. Sam fakt, że odnosił się do niej takim tonem, wzmacniał w niej złość. Podburzał ją do takiego stanu, że coraz bardziej umacniała się w przekonaniu, iż żaden kocur w tym klanie nie jest na tyle wartościowy, by zdobyć jej uwagę.
— Czyli podążasz ślepo za plotkami? — mruknęła, strzygąc uszami w skupieniu. — To przykre nie mieć własnego zdania — stwierdziła. Był głupi. Taka krótka opinia na jego temat jej wystarczała.
— Plotki nie biorą się bez powodu — rzucił, odwracając się. — Z naszej dwójki to najwyraźniej ty jesteś ślepa, jeśli nie widzisz tego, co się dzieje między twoim ojcem a zastępcą — uznał.
— Może nie zauważyłeś, czemu się nie dziwię, ale to ja mam sprawny wzrok, jednooki — syknęła. — A czyny rodziców nie odzwierciedlają tego, co reprezentują ich dzieci — dodała ostrzej.
Kurkowa Łapa niby ich słuchał, jednak zaraz po tym wstał i ruszył w tylko sobie znaną stronę.
Orzechowe Serce mruknął coś pod nosem, spoglądając przelotnie na liliową, która zmierzyła go zuchwałym wzrokiem. Kremowy, choć wcześniej odważny, skulił się teraz pod naporem tej negatywnej energii i ruszył pośpiesznie za Kurką, wołając, by ten zaczekał na niego.
A Zając nie zamierzała uganiać się za żadnym samcem. Nie mogła niestety zaprzeczyć jego słowom, a bronić Zdradzieckiej Rybki nie zamierzała. Zacisnęła pysk w cienką linię i uderzyła w złości łapą o ziemię. Ta bezradność nieraz ją wykańczała.

***

Przeciskała się pomiędzy trzcinami, łapiąc je za łodygi i wyrywając z ziemi, aby utworzyć w ten sposób zdatny do przejścia korytarz. Miał on niby służyć jako awaryjna droga ucieczki, ale Zając w ogóle nie akceptowała takiego podejścia, by kiedykolwiek mieli zwiewać z własnego domu. Żaden klan nie przepłynie otaczającej ich rzeki, a dzikie zwierzęta to tylko niemyślące organizmy, przed którymi powinni się bronić, a najlepiej to wytępiać je. Sam fakt, że lider zakładał najbardziej pasującą do tchórza opcję, dawał dużo do myślenia. Przewodził nimi zwykły łamaga, a wielu zdawało się akceptować to, zamiast stanąć z nim do walki.
Gdyby Krucza tu była, już dawno skończyliby prace porządkowe, a inne klany padłyby do ich łap, oddając im swe tereny i błagając o przebaczenie.
Zmęczona z lekka pracą, uznała, że pora wracać do legowiska. Nie będzie pracować więcej niż inni, bez przesady. Swoją godność miała i nie zamierzała jej tracić.
W ciemnościach ich schronienia dostrzegła ledwo zauważalną sylwetkę, siedzącą w kącie. Ciemne futro idealnie wtapiało się w tło. Liliowa przystanęła na moment, przyglądając mu się z uwagą. Wciąż pamiętała, jaki pokaz odwalił nad ciałem zmarłej matki. Pytanie było, co tak naprawdę siedziało w jego łbie.
— Kurkowa Łapo — mruknęła, unosząc w górę pysk. Gdy rozmawiała z kocurami, zawsze starała się podkreślić swoją wyższość. Albo przynajmniej pokazać im, że nie jest od nich gorsza. — Tęsknisz za swoją mamą? — spytała wprost.
Jego odpowiedź mogła całkowicie zmienić jej podejście, więc nastawiła uszu, gotowa wsłuchać się w jego słowa. O ile cokolwiek zamierzał jej powiedzieć.

<Kurko?>

zrobiono: budowanie korytarzy między trzcinami porastającymi wyspę


[przyznano 10%]

Od Leśnej Łapy (Leśnego Pożaru) CD. Zwęglonego Kamienia

 Uśmiechnął się podle na widok wywracającego się w śnieg Zwęglonego Kamienia. Ha! Przecież pomoc Czarnowrona była opcją zawsze. Ogarnął, ze im blizej rudego będa walczyć, tym miał większą szansę na wygraną. Chciał upokorzyć Węgla. Jak najbardziej się dało. Tak, żeby głupio było mu wstać po tej walce. Nie ważne jak brudne zagrania będzie stosował, nawet nie ważny był teraz wynik walki - chciał pokazać czarnemu, gdzie jego miejsce. A dokładnie zmieszanie z piachem. Szybko doskoczył do Węgla i przycisnął do ziemi tak, żeby kocur łatwo się nie wyrwał.
- Oh, nie spodziewałem się takiej postawy. Lubisz jak ktoś jest nad tobą? - zamruczał mu do ucha. Ten spróbował się wyszarpać, lecz słysząc jego słowa zamarł, by zaraz pokręcić szybko głową, kopiąc go w brzuch.
- Nic nie lubię!
Pożar wypuścił gwałtownie powietrze, gdy poczuł kopniaka na brzuchu. Niech to! Ale wytrzyma. Nie był jakimś nierudym niedołęgą. Uśmiechnął się tylko i mocniej się zaparł, próbując nie dać się zrzucić z góry.
- Nie? Czuję, jak się rumienisz pod futrem - skłamał z kpiącym uśmieszkiem, chcą tylko zawstydzić kocura. - Węgielku, masz przecież partnera... - szepnął tak, żeby Czarnowron nie usłyszał co mówi. Nie chciał, żeby pomyślał sobie nie wiadomo co, jak on się tylko bawił.
Zwęglony Kamień za to wbił w niego przestraszony wzrok, przełykając ślinę.
- T-to tylko walka! Więc... więc walcz, a nie... - Po czym znów spróbował go z siebie zrzucić
- Przecież walczymy... chyba, że widzisz to inaczej? Nie wiedziałem, że jesteś taki niegrzeczny - zamruczał, słysząc jego nerwowe przełknięcie. Nim Węgiel zdołał go zrzucić, udało mu się dać mu, lekko bo lekko, ale wciąż w mordę, a jak tylko znalazł się na śniegu, znów zaszarżował, by nie dać kocurowi chwili oddechu. Zwęglony upadł, gdy ten go powalił, jednak spróbował dać mu również po pysku łapą. Dzielnie zniósł plaskacza, by zaraz, niby przypadkowo, pośliznąć się na śniegu obok i docisnąć czarnego całym ciężarem ciała.
- Ups... - zamruczał, ciekawy reakcji Węgielka, który skrzywił się, gdy kocur go przygniótł.
- Złaź ze mnie - miauknął, czując się bardzo niekomfortowo z tym, że ten wręcz na nim leżał. Miał świadomość, że z daleka mogło wyglądać to dwuznacznie, jednak nie miał zamiaru się podnosić.
- A poprosisz mnie ładnie? - uśmiechnął się, układając się nieco wygodniej.
Dech mu zaparło w piersi, a wzrok od razu zaczął wodzić za Czarnowronem, który przecież powinien ogarnąć swojego ucznia! Zaczął się wić pod nim, próbując go z siebie zepchnąć.
- N-nie - odparł uparcie. - Z-zejdź, bo Czarnowron cię skrzywdzi... On bywa... zazdrosny
- Przecież my tylko ćwiczymy. Nie ma się czym martwić - zapewnił, zerkając na Czarnowrona. - Nie przypuszczałbym, że możesz mieć takie myśli, Węgiel - mruknął, na co czarny spalił się ze wstydu bardziej.
- J-j-ja nie mam... A-ale on może mieć... zresztą nieważne! - pisnął, próbując zrzucić z siebie Pożara.
- Nie? A kto mi tu szepta takie rzeczy pod uchem? - Rudzielec uśmiechnął się, unosząc brew, tylko bardziej przyciskając się do czarnego.
-T-to nie tak! P-poprostu czuję się n-niekomfortowo jak tak na mnie leżysz. T-tak nie wygląda walka - miauknął próbując się wydostać spod jego ciała.
- Unieruchomiłem cię. To chyba część walki, nieprawdaż? - przekręcił łeb. - Ale jak ci nie pasuje, to... - mruknął, by chwycić za jego ucho i delikatnie przygryźć. - Bardziej wygląda na walkę?
- N-n-nie... - pisnął, czując jak wali mu w panice serce. Wyciągnął łapę spod jego cielska, po czym odsunął jego głowę do tyłu, dalej walcząc o wolność.
Delikatnie wbił kły w jego łapę, nie dając się tak łatwo zrzucić. Jego plan działał. Słyszał to zakłopotanie, tą panikę w jego głosie. Czuł, jak kocur się wierci, ale Węgiel był całkiem wygodny. Nie miał zamiaru tak łatwo dać się zrzucać. Nie, jak tak dobrze się bawił. Węgiel za to skrzywił się czując jego kły w łapie. Uwolnił kolejną, dając nią mu mocno po pysku, dalej próbując się wydostać. Na ten ruch, uczeń zmarszczył nos, niezadowolony z plaskacza.
- Widzę, że chcesz się zamienić? - zamruczał mu jeszcze do ucha, nim szybko z niego zlazł, by sypnąć mu śniegiem w oczy podczas wstawania.
Stęknął, gdy został na chwile oślepiony, wytarł pysk i otrzepał głowę, posyłając mu niezadowolone spojrzenie.
- A żebyś wiedział! - miauknął tylko, po czym zaatakował go. Leśna Łapa nie spodziewał się takiej odpowiedzi, a na pewno nie szybkiego ataku. Nie zdążył uniknąć i zaraz wylądował w śniegu.
- Czarnowron nie będzie zły? - posłał mu uśmieszek.
Szybko od niego odskoczył, jeżąc sierść z paniką.
- W-walczymy tylko - miauknął, po czym sam sypnął Pożarowi śniegiem w pysk, uderzając go łapą w bok. Ten syknął, gdy śnieg wpadł mu w oczy, więc zamachnął się na ślepo, mając nadzieję, że w coś trafi. Zrobił unik, gryząc go w ogon. Co jak co, ale nie zamierzał się łatwo poddać, zwłaszcza że ten już wytrącił go tak bardzo z równowagi. A to gnida. Prychnął, a gdy pozbył się śniegu z oczu, próbował szybko wstać z ziemi.
- Podoba ci się, że gryziesz tak łapczywie?
- N-nie wiem co masz na myśli - miauknął. - Skup się na walce, bo nigdy nie zostaniesz wojownikiem. - Po czym znów go zaatakował
- Jestem skupiony - rzucił, robiąc unik, co było niemałym wyzwaniem na śniegu. - Ty chyba mniej - parsknął, atakując jego bok. Węgiel zacisnął pysk, nie odpowiadając na to. Jednak rzeczywiście. Nadal był rozkojarzony, przez co upadł, lecz szybko wstał na łapy.
Lamus przewracał się o własne łapy. Co znaczy, że jego zabawa podziałała. Czas mu jeszcze ładniej podziękować za to, co odwalił. Oblizał pysk po czym skoczył na niego, chcąc wgryźć się w grzbiet albo kark. Nie zdążył umknąć i przed tym, bo po prostu się poślizgnął. Zamiast odskoczyć, wywrócił się na pysk, czując zęby młodszego na swoim ciele.
Wbił się w jego ciało niczym pijawka, nie dając się tak łatwo zrzucić. Kąsał go w kark, coraz mocniej, cały czas pilnując się, żeby go nie zranić. Chociaż... Czarnowron raczej nie będzie miał nic przeciwko tłumaczenia się, że to jego trochę poniosło. Wgryzł się więc mocniej, a dopiero czując śnieg z jednej strony, a ciężar kocura z drugiej, puścił, nie chcąc utknąć między ziemią, a nierudym, który skrzywił pysk czując ból na skórze. Kocur teraz zaczął walczyć na poważnie. Udało mu się wstać na łapy, dysząc ze zmierzwionym futrem. Skoro tak chciał, to dobrze. Zaatakował go ponownie, próbując też go pokąsać. Nie zdążył uniknąć ataku Węgla i jak głupi pozwolił się powalić. Syknął głośno, mając nadzieję, że to jakoś uratuje mu skórę, po czym spróbował zrzucić Węgla tylnymi łapami.
Mocno się w niego wczepił, wgryzając w jego sierść, jednak był pod tym względem delikatniejszy od ucznia. Nadepnął mu nogą na brzuch, mając nadzieję, że to wystarczy do jego poddania się.
- Pizda z ciebie - wypluł na jednym wydechu, czując tylko, jak Węgiel się z nim cacka. Jak już bili się na poważnie, to nie chciał być traktowany jak jakiś nędzny bachor co nie potrafi się obronić czy wytrzymać mocniejszych ataków. Nadepnięcie na brzuch chwilowo zabrało mu oddech, jednak był teraz tylko bardziej wkurzony. Nie miał zamiaru przegrywać z dziwadłem! Użarł go w łapę, myśląc, że być może to mu pomoże w pozbyciu się przeciwnika z siebie.

<Zwęglony Kamieniu?>

Od Mleczowego Pyłu

Nie potrafił pogodzić się z jej stratą. W pierwszym momencie nie docierało do niego, że jego najlepsza przyjaciółka tak po prostu... odeszła. Nie docierało do niego wciąż, że Skała umarła. Niemal tuż przed nim. W głowie ciągle słyszał ostatnie słowa czarnej. Nie zawiódł jej jako przyjaciel i czuł dobrze z tym faktem.
Poczuł, jak do oczu napływają mu pierwsze łzy. Dziękował w myślach Klanowi Gwiazd za to, że śmierć Skały nie była brutalna. Jednak mimo wszystko nie spodziewał się, że kolejny mu bliski kot, odejdzie tak szybko.
Przysiągł sobie, że nigdy jej nie zapomni. Na zawsze zostanie w jego pamięci jako pełna energii, uparta oraz odważna wojowniczka.
Mimo ogarniającej go powoli rozpaczy i rozdartego serca Mleczowy Pył odczuł ulgę. Ulgę, że dłużej nie cierpiała, a jej ostatnie męki wreszcie się zakończyły. Miał nadzieję, że trafiła do Klanu Gwiazd – tam, gdzie było jej miejsce, pełne radości, bez zmartwień.
Zdawał sobie sprawę, że po ostatnich traumatycznych wydarzeniach, kotka się zmieniła. Zachowywała się inaczej, była bardziej nieufna wobec każdego kota. Pomimo tej przemiany, dla niego wciąż była dawną Skałą. Pełną życia, dążącą do celu mimo przeszkód przyjaciółką.
Załkał nad nieruchomym ciałem czarnej. Nie mógł już dłużej powstrzymać płaczu.
Nie wiedział, ile czasu spędził pochylony nad nieżywą wojowniczką. Po raz ostatni delikatnie dotknął nosem jej czubka nosa. Było to pożegnanie najlepszej przyjaciółki.

*** 

Minęło parę godzin od śmierci Skalnego Szczytu. Jakaś część klanu była poruszona tak nagłą utratą świetnie wyszkolonej kotki, choć przez wzgląd na jej ostatnie zaszycie się w legowisku, niektórzy zdawali się o niej zupełnie zapomnieć.
Kocur siedział przy swoim legowisku, wpatrując się tępo w ziemię. Tak bardzo chciał wierzyć, że to wszystko to tylko sen i zaraz z niego się obudzi. Niestety, była to rzeczywistość, z którą musiał się pogodzić.
Natłok myśli nie dawał mu spokoju, a poczucie winy zżerało go od środka. Widział, jak czarna bardzo mało je, unika kontaktów z innymi. Przekonywał sam siebie, że nadszedł jej czas, że była już stara, ale jakaś część jego, wmawiała mu, że mógł jej pomóc.
Czy gdyby wcześniej zareagował, może dałoby radę, chociaż o parę dni przedłużyć jej życie? Czy jednak nie byłoby to egoistyczne z jego strony, skoro Skała cierpiała? Śmierć pozwoliła zaznać jej upragnionego spokoju. Nie musiała już się niczym martwić ani przejmować.
Była nareszcie wolna.
Liliowy nagle zerwał się z ziemi, ruszając nad ich ulubione miejsce, nad które ten jeden raz poszli po odkryciu nowych terenów. Dotarł biegiem, czując, jak łzy spływają mu ze ślepi.
Przyglądał się tafli jeziora, w którym tak jeszcze nie dawno, pluskał się razem ze Skałą. Uśmiechnął się smutno, podnosząc łeb ku niebu. Zapadała noc, a na jego powierzchni pojawiały się pojedyncze gwiazdy.
Wpatrywał się w nie z nadzieją w sercu, że przyjaciółka patrzy na niego z góry. Wtem, ujrzał blask bijący od jednej z nich. Serce zabiło mu mocniej i uśmiechnął się. Wierzył, że to znak od niej.
- Dziękuje, Skało. Za nasze wspólne spędzone chwilę te radosne jak i złe. Za wspaniałe towarzystwo, oraz że dzięki tobie w moim życiu, nie poddałem się wiele razy i jestem odważnym wojownikiem. Nigdy cię nie zapomnę, obiecuję - wyszeptał. Miał nadzieję, że gdziekolwiek trafiła, słyszała jego słowa.
Gdy tylko zaczęło się mocniej ściemniać, pręgowany wrócił do obozu. Ułożył się do snu ze spokojnym sumieniem.
- Dobranoc, przyjaciółko. Kiedyś się spotkamy, jestem tego pewny. - Z tymi słowami Mleczowy Pył zapadł w sen.

Dziękuje za bardzo przyjemną i długą sesję <3

Zimowe Dolegliwości!

 Nadeszła Pora Nagich Drzew, a z nią kolejne dolegliwości!
Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Kurza Pogoń - skręcenie tylnej łapy
Gepardzia Łapa - odmrożone poduszki
Płonąca Pożoga - zranienie łapy/ogona
Narcyzowy Splot - zwichnięcie ogona
Mżyste Futro - zatrucie


Klanu Klifu:

Brzozowa Łapa - wyczerpanie
Wilcza Pogoń - ugryzienie przez szczura
Biała Zamieć - skręcenie tylnej łapy
Jelenia Cętka - infekcja gardła



Klanu Nocy:

Gorzka Wola - gorączka
Rudzikowy Śpiew - odmrożenie części ciała
Jagodowy Gąszcz - wymioty
Węgorzowy Pysk - przemrożenie


Klanu Wilka:

Tchórzliwy Upadek - wybicie barku
Sarni Krok - zatrucie pokarmowe
Trująca Łapa - zwichnięcie ogona
Pustynna Łapa - swędząca infekcja



Owocowego Lasu:

Maczek - wzdęcia
Komarnica - ból stawu
Krecik - wybicie barku
Lśniąca Tęcza - infekcja oka


Samotnicy i Pieszczochy:

Sroka - ból głowy
Wiatr - infekcja gardła

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Narcyzowy Splot - przegrzanie > ból głowy
Jałowy Pył - skręcenie przedniej łapy > zwyrodnienie > sztywność stawu
Diamentowa Łapa - kłopoty z oddychaniem > duszności > astma


Klanu Klifu:

Pluskająca Krewetka - biały kaszel > zielony kaszel
Aksamitna Łapa - infekcja ucha > tymczasowa głuchota na ucho
Czarny Ogień - kleszcz > infekcja
Mroźna Wichura - wybicie barku > sztywność kończyny
Wrzosowa Pogoń - bezsenność > wyczerpanie


Klanu Nocy:

Źródlany Dzwonek - wyczerpanie > zmęczenie
Jaskrowa Łapa - ból głowy > osłabienie > migreny


Klanu Wilka:

wszyscy wyleczeni :D


Owocowego Lasu:

Witka - odwodnienie > omdlenia
Jaskółka - zatrucie > ból brzucha
Żurawina - zwichnięcie ogona >  zwyrodnienie
Miód - kleszcz > infekcja > gorączka > śmierć
Mleczyk - gorączka > osłabienie i odwodnienie > halucynacje



Samotnicy i Pieszczochy:

Rysica - odwodnienie > omdlenia > osłabienie
Jemiołowa Skóra - skręcenie przedniej łapy > zwyrodnienie > sztywność stawu


Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka zimą.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu jesieni - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

Od Muchomorzego Jadu Do Źródlanego Dzwonka

Zdradziła Klan Gwiazdy. Napluła im w pysk, odrzuciła niepowtarzalną szansę od losu. Muchomorzy Jad powinien jej nienawidzić, powinien uważać ją za najgorszego kota stąpającego po ziemiach Klanu Nocy, ale gdy Lamparcia Łapa przestała być uczniem medyka, poczuł tylko, jak coś w jego zbolałym duchu kruszy się.
Tak więc wykonywał swoją pracę, czując, jak z dnia na dzień marnieje coraz bardziej. Jego ciało wydawało się słabsze, co mogło być skutkiem zarówno wieku, jak i głodówki, przez którą przechodził od czasu do czasu – w końcu nie mógł jeść, gdy jego gardło zaciskało się w niemym krzyku przerażenia, a myśli w głowie krzyczały, że zawiódł Klan Gwiazdy, swoją rodzinę i mentora. Piekąca świadomość, że jego życie zbliża się ku końcowi, stawała się coraz silniejsza. Czasami zwijał się w legowisku, cicho wyjąc z przerażającej bezsilności. Gdyby pamiętał, jak płakać, dławiłby się słonymi łzami. Jednak stracił tę umiejętność księżyce temu – jego serce wypełniał tylko strach.
Czuł się obserwowany przez innych członków Klanu Nocy. Widział ich pełne obrzydzenia spojrzenia ślizgające się po jego zmatowiałym futrze. Czy Cedrowa Rozwaga i Mopkowy Skrzek szeptali za jego plecami, gdy opatrywał ich skręcone łapy? Tak, na pewno to robili, na pewno wiedzieli, że nie osiągnął niczego w życiu, że zdradził miłosierny Klan Gwiazdy. Czy ten niespokojny ruch ogona Zanikającego Echa, gdy podawał jej zioła na ból brzucha, był spowodowany nienawiścią do niego? Na pewno widziała, jakim zawodem jest. Nie potrafił spojrzeć jej w oczy po tym, jak poprosił ją o pomoc z treningiem Lamparciej Łapy, a następnie zawiódł, skazując kotkę na wieczne potępienie w oczach wspaniałych gwiezdnych wojowników.
Czasami zastanawiał się, czy jego istnienie miało jakiekolwiek znaczenie. Czy gdyby nigdy się nie narodził, gdyby jedynym dzieckiem Króliczego Serca był Szałwia, to cokolwiek by się zmieniło? To nie on zabił Smutną Ciszę. Nie udało mu się naprawić niewiernego, winnego swojemu własnemu cierpieniu Klanu Nocy. Zawodził we wszystkich powierzonych mu zadaniach. Nie zasługiwał na zbawienie. Był obrzydliwym zdrajcą (bo tym właśnie było niewykonanie zadania powierzonego przez Klan Gwiazdy – zdradą, świętokradztwem, herezją), niegodnym stąpania tymi samymi ścieżkami co setki, tysiące nieskalanych, wszechmocnych wojowników.
Był niegodny decydowania o swoim losie.
– Nie zasługuje na wybaczenie – mruczał cicho, a chłodny wiatr mierzwił jego futro. – Próbowałem nauczyć Lamparcią Łapę, by była wierna. Próbowałem uratować ją przed zgubieniem. – Jego ciało zadrżało, a on sam nie potrafił stwierdzić, czy powodem była mroźna noc, czy ten psychiczny ból, który wypełniał jego pierś. Siedział zwinięty przed legowiskiem medyka, wpatrując się w gwiazdy. Czy kiedykolwiek wcześniej były bardziej odległe? – Błagam, zabierzcie ode mnie to brzemię – prosił, podrywając się na równe łapy. Jego serce wydawało się krwawić, rozdarte przez własne błędy. Czemu rozmawiał z Klanem Gwiazdy? Czy naprawdę wierzył, że wysłuchają kogoś takiego jak on? – Jeśli tego pragniecie, zniszczę Klan Nocy. Pomszczę was – jego ciche błaganie nagle przerodziło się w histeryczny chichot. – Jeśli uważacie mnie za niegodnego, zabijcie mnie. Zaakceptuję każdą karę. Nigdy wcześniej się nie powstrzymywaliście, więc czemu teraz to robicie?! – nieświadomie podniósł głos, a jego ciałem wstrząsnął ostry spazm. Natychmiast zacisnął powieki, kuląc się z żalem i mrucząc szybką modlitwę. Nie powinien unosić się na Klan Gwiazdy. Nie miał prawa być na nich wściekły. Jednak… jego duszę wypełniał żal za tymi wszystkimi utraconymi księżycami. Czy mógłby być szczęśliwszy, gdyby odrzucił wiarę? – Błagam, dajcie mi jakiś znak. Pokażcie mi, że to wszystko ma sens – wymruczał cicho, otwierając oczy.
Jednak żaden znak nie nadszedł. Zamiast tego napotkał zaspane spojrzenie wychylającej się z legowiska wojowników Źródlanego Dzwonka.

< Źródlany Dzwonku? >

Wyleczeni: Cedrowa Rozwaga, Mopkowy Skrzek, Zanikające Echo

Od Paplającej Łapy (Kuniej Norki) CD Gąsiorka (Gęsiego Wrzasku)

dawno
— Mam ałka — miauknął Gąsiorek, wystawiając rączkę — przez mamę.
Cisowa Kołysanka westchnęła jedynie, nic nie dodając.
— Oh, biedaczek — Papla spojrzała na malca, który widocznie skaleczył się w prawą łapę. — Zaraz poradzimy sobie z twoim ałkiem. Ale najpierw...
— Spadł z drzewa, głupek mały. — uśmiechnęła się, tarmosząc synowi sierść na głowie. — Ale chyba nic mu się wielkiego nie stało. Mam nadzieję przynajmniej — Cis wyglądała na zmartwioną. Paplająca Łapa znów zwróciła się w stronę kocięcia, by delikatnie dotknąć jego zranienia.
— Boli, gdy cię tu dotykam?
— Ał.
— A tu?
— Mhm. — burknął tylko.
— Nic wielkiego. Do wesela się zagoi. — parsknęła cicho śmiechem Papla i chwyciła zioła, by zrobić Gąsiorkowi opatrunek. — Nie brykaj już tak dużo przez jakiś czas, dobrze?
— Będę go pilnować. — zapewniła ją Cisowa Kołysanka, zanim Gęś mógł sam odpowiedzieć. Podziękowała Paplającej Łapie na migi, po czym niezadowolonego kociaka chwyciła w zęby za kark i odeszła w stronę legowiska dla karmicielek.
— Nieźle. — zamruczał jedynie z oddali Deszczowa Chmura, sprawiając na pysku Paplającej Łapy szeroki uśmiech.

***

— Dzień dobry? — mruknęła Dzicza Siła, wchodząc do legowiska medyka. Kunia Norka niemal podskoczyła, ale szybko otrząsnęła się z zaskoczenia. — Oh, chyba...
— Nie, jest dobrze. Po prostu się nie spodziewałam. — zaśmiała się słabo Kuna, a legowisko zapadło w ciszę.
— Dobra to chyba mogę przejść już do rzeczy? — odezwała się w końcu Dzik po niezręcznej cichocie.
— Oczywiście, oczywiście. Mów, a zaraz ci pomogę.
— Boli mnie głowa... Migrena jakaś. Od kilku dni już. Nie jest źle, ale mi nie przechodzi i irytuje, więc chyba musiałam się skierować do ciebie. — skwitowała beznamiętnie, jakby żałowała, że w ogóle tu jest. Widocznie odczuwała większy ból niż to co skróciła za pomocą "nie jest źle".
— Spokojnie, zaraz zaradzimy. Żadna hańba do lekarza się skierować. — odwróciła się, by przejrzeć zapełniony po brzegi składzik. Deszczowa Chmura ostatnimi czasy energicznie i wielokrotnie wyruszał na poszukiwanie leków i przynajmniej raz byli na zimną porę nagich drzew przygotowani. Dlatego też w ogromie malinowych jagód, liści miętowych i korzeni łopianu trudno było jej dorwać coś na ból głowy. W końcu jednak napatoczyła jej się wrotycz, którą pośpiesznie zaniosła kotce.
— Dzięki. — wzięła ziele i odeszła, by spożytkować je w samotności.
— Tylko dokładnie przeżuj! — miauknęła jeszcze zanim usłyszała dziwne dźwięki dochodzące z obrzeży obozu. Nie brzmiały jak nic dobrego, więc poszła szybko w ich stronę.
Za legowiskiem uczniów dojrzała rude plecy, należące do Deszczowej Chmury. Całkiem już zaniepokojona pognała w jego kierunku, kładąc po sobie uszy.
— Wszystko dobrze? — spytała piskliwie, patrząc na na wpół leżącego medyka.
— Spokoj... — chciał coś powiedzieć, jednak zamiast tego uniósł się i zwymiotował na ziemię. Kuna odsunęła się delikatnie, by samemu nie ubrudzić sobie łap wymiocinami. — ...nie. Ugh, musiałem zjeść coś niedobrego...
— Dobrze się czujesz? Mam iść po zioła?
— Nie, nie trzeba. Chyba mi już przeszło... — westchnął, gdy łapą i językiem przetarł pysk, by pozbyć się reszty bełtu.
— Co się tu dzieje? — pojawił się za nimi cień, który wraz z głosem przykuł uwagę Kuniej Norki.
— Deszczowa Chmura się źle poczuł... Ale chyba juz jest dobrze, prawda?
W tej chwili kocur ponownie zwrócił zawartość żołądka.

<Gęsi Wrzasku?>

Wyleczeni: Dzicza Siła

Od Dreszcza do Bieliczego Pióra

Jesienna pogoda, choć zwykle ponura i ulewna, obecnie niezwykle sprzyjała osiedlaniu się kotów na nowych terenach. Ciepłe, kolorowe dni wręcz zachęcały do pracy przy obozie; wojownicy z determinacją wypełniali swoje obowiązki, uczniowie radośnie chłonęli nauki swoich mentorów, a zewsząd dało się słyszeć słowa pełne nadziei na te nowe, lepsze czasy, które właśnie nastały.
Dreszcz ziewnął przeciągle, jednocześnie podkulając łapy i zmieniając pozycję na nieco wygodniejszą. Popołudniowe słońce przyjemnie ogrzewało mu plecy, przez co zwykle uważny, zaczął odczuwać skutki całodniowej zabawy z rodzeństwem i innymi kociakami. Gawronia Łapa, mimo faktu, iż spędzała większość swojego czasu na treningach, często zaglądała do żłobka. Od momentu, w którym jej dzieci zaczęły pojmować otaczający ich świat, czarna kocica stanowczo nakreśliła im zasady, których należało się trzymać. Szczególnie ważne było trzymanie ciekawości na wodzy i niewścibianie nosa nieswoje sprawy, szczególnie jeśli tyczyły się one lidera oraz bliskich mu kotów. Początkowo Dreszcz nie rozumiał, dlaczego mamie tak bardzo na tym zależy, jednak pojął to błyskawicznie, gdy tylko na horyzoncie ujrzał sylwetkę Mrocznej Gwiazdy. Umięśnione, pokryte bliznami ciało samym wyglądem budziło w burasku ogromny respekt; ponadto słyszał wiele odnośnie do charakteru i usposobienia przywódcy. Nie chciał zwracać na siebie uwagi kocura, przynajmniej nie teraz, kiedy jedynym, czym mógłby się pochwalić, były niesforne łapki i dziecięcy tłuszczyk. Wiedział, że czeka go jeszcze bardzo długa droga, by udowodnić swoją prawdziwą wartość, jednak do działania motywowało go jedno marzenie - zostanie najsilniejszym wojownikiem, jakiego kiedykolwiek znał Klan Wilka. Dzięki regularnym treningom będzie w stanie pokonać każdego przeciwnika, zyska szacunek i popularność wśród wszystkich klanów, a kto wie, może i na całym świecie…
— Wstawaj leniu! Mamy Klan Nocy do podbicia! — wrzasnęła Płomień, skacząc na zaspanego brata, który momentalnie nastroszył futerko. Siła, z jaką uderzyła w cętkowany bok, spowodowała, że przetoczyli się kilka długości myszy po ziemi, dopóki nie zatrzymali się kawałek przed żłobkiem. Dreszcz warknął z irytacją, z trudem zrzucając z siebie chichoczącą szylkretkę. 
— Zgłupiałaś? Jeszcze zobaczy nas któryś z wojowników! Chcesz na zawsze pozostać bezużytecznym kociakiem?! — syknął, nerwowo rozglądając się na boki. Starał się zachować srogi wyraz mordki, lecz iskrzące ślepia siostry szybko go rozbroiły. Z nikczemnym uśmiechem przybrał pozycję łowiecką, którą podpatrzył u Pustynnej Łapy i skupił spojrzenie na rudo-czarnym futrze. Widząc lekkie przerażenie na pyszczku Płomień, napiął mięśnie oraz odliczał sekundy do mistrzowskiego wyskoku. Jeden, dwa…
— Opuść trochę grzbiet i ogon, bo inaczej nie upolujesz nawet liścia.
Na dźwięk nieznanego dotąd głosu Dreszcz gwałtownie się wyprostował. Momentalnie ujrzał smukłą sylwetkę łaciatej wojowniczki, która przyglądała mu się z uniesionymi brwiami. Dokładnie przeanalizował jej wygląd i gdy uświadomił sobie, że stoi przed nim Bielicze Pióro, miał wrażenie, że zaraz zemdleje. Przecież to córka Mrocznej Gwiazdy! 
— J-ja przepraszam! To nigdy więcej się nie powtórzy, obiecuję! Po prostu… Ćwiczyliśmy przed atakiem Klanu Nocy, właśnie tak! Nie będziemy bezczynnie siedzieć w kociarni, gdy te wronie strawy nas zaatakują. Mama zawsze powtarza, że najważniejsze jest dobro klanu, dlatego przygotowujemy się do obrony przez calutki dzień, prawda, Płomień? Płomień? — spanikowany kocurek rozejrzał się wokół siebie, lecz po siostrze nie było widać ani śladu. Obiecał sobie, że przy najbliższej okazji wrzuci jej do legowiska największego pająka, jakiego tylko uda mu się znaleźć. Póki co, skierował rozszerzone ze strachu ślepia na stojącą tuż obok wojowniczkę i głośno przełknął ślinę.

<Bielicze Pióro?>

Od Wiśniowej Iskry

 Musiała na nowo szukać ziół, by zapełnić nimi składzik. Razem z Gepardzią Łapą szły przez wrzosowiska, poszukując pożądanych medykamentów. Szylkretka, skupiona wściubiła nos między wrzosy, uważnie wąchając zapachy. 
— Wziąć też pajęczyny? — z konsternacji wyrwał ją głos jej uczennicy. Medyczka skinęła głową.
— Weź. Przydadzą się.
Ona sama zgarnęła garstkę nawłoci, którą zauważyła na skraju terytoriów, blisko granicy z Wilczakami. Wszystko mogło się przydać, a teraz potrzebowali wiele, jeśli chcieli przetrwać porę nagich drzew.
— Czego jeszcze potrzebujemy? — miauknęła szynszylowa, zaraz po zaklnięciu pod nosem, gdy gęste rośliny wżynały się w jej futro podczas przedzierania się przez wrzosy. Wiśnia zdawała sobie sprawę, że było to uciążliwe, ale taka rola Burzaka. Zawsze gustowali w otwartych terenach. 
— Przydadzą się jagody jałowca. I aksamitka, ale po nią musimy wyruszyć bardziej w stronę Przybrzeżnego Oka.

* * *
— Dziękuję, Wiśniowa Iskro  — miauknął pogodnie Czarnowroni Lot, gdy podała mu dziki czosnek, w którym rudzielec wytarzał się, by pozbyć się infekcji po ugryzieniu szczurów. Kotka skinęła jedynie głową, by szybko powitać nowych pacjentów. Tym razem jednak pomagała jej uczennica, która zajmowała się Kwiecistym Pocałunkiem. W tym czasie szylkretowa medyczka podała Płonącej Pożodze zioła na katar, radząc, by nie przebywała zbyt długo na zimnym powietrzu. Młoda pokiwała głową i nie prowadziła zbędnych rozmów (ku uciesze medyczki), udając się ku wyjściu. W tym czasie Kwiecisty Pocałunek ułożyła się w posłaniu w nowym okładzie. Zwichnięcie ogona było poważniejsze i z tego też powodu musiała przenocować w legowisku medyków.
wyleczeni: Czarnowroni Lot, Płonąca Pożoga, Kwiecisty Pocałunek

Od Bylicy

Bylica uchyliła swe powieki. Zaspane ślipia omiotły schronienie, po czym ich właścicielka przeciągnęła swe stare kości w rozkoszy. Popołudniowe promienie słońca wkradały się do drewnianej szopy przez szyby, dodając miłego, przytulnego klimatu wnętrzu. Stara kocica przewróciła się na brzuch, zaczynając delikatnie bawić się słomą pod jej białymi łapami. Zastrzygła uszami, słysząc cichy pomruk zadowolenia. Spojrzała na swą wnuczkę, Jeżyk, i śpiącą obok niej białą Srokę, a uśmiech od razu wkradł się na jej pysk. Jej kochane wnusie, pewnie w krainie snów przeżywały przygody…
Stara kocica wstała. No, może i mieli jedzenia pod dostatkiem, bo na terenie Złotych Traw myszy było w brud, że aż pchały się pod łapy, ale warto by było coś porobić, rozruszać swe stare nogi. Babka podeszła jeszcze do śpiących wnuczek, po czym polizała każdą z nich czule. Jeżyk cicho zamruczała, wtulona w jasne futro swej siostry. Następnie błękitna ruszyła w stronę wyjścia z drewnianego gniazda. Zerknęła jeszcze na rozkosznie wyglądające kotki, po czym wyszła. Przywitało ją słońce, i szum ciepłego wiatru pośród traw. Szczęśliwa kotka ruszyła, witając nowy dzień na swoim terytorium. Dumnym, pewnym siebie krokiem, przechadzała się między złotymi źdźbłami, które muskały jej półdługie futro. Ta sielanka była taka przyjemna. Nie było głodu, tak wielu rzeczy, którymi musiała by się martwić. Nie było Wypłosza. Nawet wyszło jej na dobre, że odszedł. Tak jak sam kiedyś mówił, był tylko problemem. Nie koniecznie przez swą niepełnosprawność, ale przez charakter, fałszywość i wredność, jaką się charakteryzował. Był podłym szczurem. Blanka…nie wiedziała, co jej nagadał. Ale teraz w sumie mało ją to obchodziło. Wypłosz natomiast każdego księżyca płacił za swój wielki błąd, jakim było zdradzenie jego adoptowanej rodziny. Niech cierpi. Męczenie kocura i dawanie mu niebezpiecznych zadań było takie przyjemne. Na dodatek zyskiwała przy nich ciekawe rzeczy, tym bardziej jej się to więc podobało. Szkoda jednak, że nie udało jej się znaleźć Sójki…może to Wypłosz tak na nią wpłynął, tak, jak na Blankę? Kto wie.
Sprawa Skazy i Szczekuszki była jednak znacznie gorsza. Zostali porwani przez dwunogów. Nie miała pojęcia, gdzie się podziewali. Jedyną wskazówką było to, że jeśli żyją (na co Bylica bardzo liczyła) to są najpewniej w pobliskim mieście. Dlatego też wybierali się tam czasem z dziećmi, w poszukiwaniu śladu po zaginionych członkach rodziny. Na razie ich próby nie przynosiły efektów.
Teraz jednak lepiej było się nie zamartwiać. Samotniczka postanowiła, iż trochę się rozrusza. W końcu hej, trochę potrenować nie zaszkodzi, prawda? Musiała zachować formę.
Przyspieszyła tępo, zaczynając biec. Rozpędzała się coraz bardziej i bardziej, złote kłosy migały jej przed oczyma, a krew pulsowała w uszach. Już dawno nie miała okazji tak biegać. Pamiętała, jak to było w Klanie Burzy. Jak na otwartych terenach można było pędzić do utraty tchu. Jak ścigała się z Narcyzowym Pyłem po wrzosowiskach. Uśmiech poszerzył się na jej pysku. Złote Trawy były teraz jej domem, który miał pewne podobieństwa do starych terenów jej rodzimego klanu. Wielkimi, szybkimi susami zaczęła pokonywać kolejne odcinki. Uwielbiała biegać, była wręcz do tego stworzona, jej długie nogi idealnie się bowiem do tego nadawały. Śmiech wydobył się z jej pyska, gdy zaczęła robić ostre zakręty. Pewnie przegoniła dużo myszy, ale trudno, było ich dość na ich terenie.
Dopiero kiedy opadła niemal całkowicie z sił, dysząc, zatrzymała się. Nie wiedziała, ile przebiegła. Usiadła na ziemi, mimo zmęczenia, zadowolona. Obróciła się na grzbiet, aby spojrzeć na sunące po niebie obłoki. Delikatnie wymachiwała łapkami w powietrzu, próbując jakby złapać białe puszki. Mruczenie wydobyło się z jej gardła.
Kochała takie chwile.
Kiedy już wystarczająco odpoczęła, wstała, aby przemierzać dalej Złote Trawy. Po niedługim czasie usłyszała charakterystyczny, mysi pisk. Stara łowczyni przypadła do ziemi, skradając się do źródła dźwięku. Ujrzała szarego gryzonia, a jej wąsy zadrgały z ekscytacji. Uwielbiała polować. Zakradła się do myszy, a gdy nadszedł odpowiedni moment, skoczyła, przyszpilając ją do ziemi i zabijając. Dumna z siebie chwyciła zdobycz w pysk, po czym udała się w stronę Drewnianego Gniazda. Słońce rzucało długie cienie, chyląc się ku zachodowi. Bylica wciągnęła nosem zapach swej świeżej zdobyczy, jak i traw otaczających ją ze wszystkich stron. Kiedy dochodząc już do drewnianej konstrukcji, dostrzegła czekającą na nią wnusię, uśmiechnęła się promiennie, przyspieszając kroku.

Od Bylicy

*niedługo po zamieszkaniu w Drewnianym Gnieździe*
Przemoczona, ubłocona, upokorzona, do tego wściekła i sfrustrowana kocica szła przez otwarte terytoria. Przed nią malowały się złote trawy i stara szopa.
Kocica ze wkurwem wymalowanym na pysku zbliżała się żwawymi krokami do Drewnianego Gniazda.
Jak Mroczna Gwiazda śmiał! Jak śmiał jej grozić! A potem jeszcze się wypierał! Myślał, że jest głupia?! Najpierw mówi jej, że docenia jej inteligencję i umiejętności, a teraz obraża i grozi, uważając, że będzie się bała jak jakaś…mysz! Do tego jeszcze zrobiła z siebie kompletną ofermę przed liderem Klanu Wilka, jak i jego synem, bo bez większego namysłu, gdy czarny wymyślił sobie to całe odliczanie, wbiegła na skały łączące dwa brzegi rzeki. I co? I pstro, bo się na miłość głazów poślizgnęła, wpadła do wody, była blisko utonięcia, a jak wyszła, to się z niej jeszcze nabijali, podczas gdy ona łapczywie łapała na drugim brzegu powietrze, wyglądając jak przemoczony szczur! Że też dała się tak zrobić…teraz wiedziała, że żadnego patrolu, co to mógłby go wezwać nie było! A to gnój z tego Omena, tak ją traktować! Tak upokorzyć! Już ona mu pokarze…myślał, że nie jest w stanie się bronić? Że jest jego zabaweczką, z którą może sobie igrać, raz być miłym, raz bezczelnie wygrażającym kotem? A no, niech się zdecyduje, bo ona nie miała zamiaru bratać się z wrogiem! Myślał, że ją skłoni do łapania Ryś hop siup, bo co, bo minęło trochę od momentu zawarcia ich umowy? Jeszcze czego! Głupiec, sam nie dorwał Kminek, więc nie był taki super oh i ah! I co, myślał, że w dosłownie kilkanaście uderzeń serca zapomni o takich groźbach? O groźbach zabicia liliowej? Czy on był jakiś głupi? Niespełna rozumu? Ułomny? Wiedziała, że nie. Miał trochę oleju we łbie, co jeszcze bardziej ją wnerwiało, bo w istocie jego inteligencja mogła konkurować z tą jej. Jak dobrze, że umiała trzymać język za zębami. Głupiec.
Groził że skrzywdzi Kminek. Błękitna udała, że nie zależy jej tak bardzo na liliowej, ale nie było to prawdą. Lecz wiedziała, że skoro Mroczny nie złapał Kminek, to jego groźby są gówno warte. Chciał sobie od tak ją porwać? Jak widać Słodki Kwiatuszek chyba nie za dobrze poznał tygrysio pręgowaną, bo Bylica zdawała sobie sprawę, iż córka Przepiórki jest inteligenta i nie da się tak łatwo złapać ani podejść. Oraz, że jest chroniona przez Klan Nocy, jako jego członkini.
Omen nawet nie wiedział, jakie to teraz plany zaczęły siedzieć w głowie srebrnej staruszce. Głupi buc! Skoro tak jej grozi, to może najlepiej już z nim nie będzie tak się targować! Może wręcz idealnym rozwiązaniem będzie nie przychodzić więcej w tamto miejsce. A przynajmniej nie za często. Póki Mroczny nie wiedział gdzie mieszkała, to mógł jej nastukać. Nie łaził cały czas z obstawą, więc sam przy ewentualnym przypadkowym spotkaniu w pobliżu granicy jego możliwości co do skrzywdzenia jej były dość ograniczone.
Starą przewodniczkę grupy samotników jednak dalej wnerwiała myśl, co zrobił jej ten głupiec. Przynajmniej już wiedziała, że jest bardzo, a to bardzo fałszywy i nie ma za grosz wyczucia sytuacji. A niech tego buca szlak trafii…
Skowronek stojąca przed wejściem do Drewnianego Gniazda, dostrzegając przemoczoną i wściekłą matkę, od razu podeszła do niej, zaniepokojona. - Mamo, co ci się stało? – spytała. Obok była też część reszty ich grupy, choć stara kocica nie zwróciła na to większej uwagi, może byli wszyscy a może nie. Teraz o tym nie myślała.
- Ten głupi pchlarz…pierdolona wronia strawa z tego Mrocznego Omena! – warknęła, spluwając. – Fałszywy dziad jeden! – warknęła, machając na boki namoczonym ogonem.
- Mówisz o tym Mrocznym Omenie z Klanu Wilka? Czemu ci to zrobił? Co dokładnie się stało? – zadawała pytania szylkretka. Podeszła to starej kocicy, a ta oparła na barku czekoladowej swój łeb, wchodząc wraz z nią do wnętrza szopy.
- Więc… - zaczęła staruszka, po klapnięciu sobie spokojnie na ziemi. Młodsza starała się osuszyć matkę, kiedy ta mówiła – No bo…ten…spotkałam Mrocznego Omena…i natychmiast temat zszedł na…na naszą umowę… - zaczęła dość niepewnie.
- Zaraz, jaką umowę, o czym mówisz? – spytała pomarańczowooka, zaprzestając na chwilę wylizywania mokrego futra srebrnej.
- No bo… zaproponował mi ciekawy układ. Coś tam pogadaliśmy, ale spokojnie, umiem trzymać język za zębami, więc wiele ważnych rzeczy nie wie. Nie wie nawet, że jest nas tak dużo, co daje nam przewagę…
- Mamo…na co ty się z nim umówiłaś… - spytała poważnie córka Ćwikły, oblizując pysk.
- Ym…bo widzisz…Mroczny Omen kiedyś tam pytał mnie o Kamienną Agonię, teraz Gwiazdę… i o niejaką Ryś. Była kiedyś w klanie, nie wiem którym. Omen jest podejrzany, więc uznałam, że nie powiem mu o znajomości z tą pierwszą…więc powiedziałam, że znam Rysi Puch, czy jak on ją tam nazwał. I on wpadł na pewien utarg – że ja złapię dla niego tę Ryś, która była w starym mieście…
- Czekaj, dlatego chciałaś żebyśmy niejakiej Ryś, kremowej kotki z dużą ilością bieli wypatrywali? – spytała szylkretka – i…czego zażądałaś w zamian?
- Żeby…żeby doprowadził do mnie Kminek. Chciałam chociaż ostatni raz…się z nią pożegnać…porozmawiać…dowiedzieć się, czemu…czemu bierze stronę Klanu Nocy, czemu tak nagle mnie znienawidziła…
Zapadła cisza. Bylica widząc zastanowienie, i mieszankę różnych emocji, od niepokoju, przez strach, od konsternacji aż po smutek w pomarańczowych ślipiach, odwróciła wzrok. Nie chciała tego widzieć. Nie chciała zranić Skowronek wspomnieniem o jej jedynej biologicznej siostrze, która od nich odeszła…
- Nie wiem, czy to był dobry pomysł. Sama mówisz, że już wtedy był podejrzany i ogólnie taki jakiś…czemu uznałaś, że to był dobry pomysł? – spytała kotka.
- Wiedziałam, jaki jest, dlatego tylko mu ją opisałam. A przynajmniej powiedziałam, jak kiedyś wyglądała…pewnie bardzo wyrosła… - błękitna westchnęła, kładąc głowę na łapach – miałam nawet plan jak dokonać tej wymiany, by na pewno nas nie oszukał…a jak dzisiaj go spotkałam…bo o dziwo klany akurat tutaj się przeniosły przez warunki tam gdzie dawniej żyliśmy… - wzięła wdech – on mi zaczął grozić. Oczywiście odparłam mu tak, jak uznałam za stosowne. Nie chciałam dać się zastraszyć…zagroził, że zabije Kminek, jeśli ją dorwie, a ja nie będę miała Ryś dalej… - miauknęła. Zierenice czekoladowej zwęziły się ze strachu – ale spokojnie! – musiała uspokoić córkę. Nie chciała, by się tak martwiła – nie będzie tak prosto, szansa jest nie wielka. Podobno jego syn…rozmawiał z…z Kminek, ale ona nie jest głupia. Wychowałam ją mimo wszystko. Ma łeb na karku, by wyczuć, że będą ją chcieli skrzywdzić…i jest chroniona przez Klan Nocy. Mało prawdopodobne, że da się im złapać, bo raczej się skapnie, że chcą ją skrzywdzić… - mruknęła.
- To…dobrze – szylkretowa nieco ochłonęła, jednak jej ogon niespokojnie przemieszczał się po ziemi. – i…co dalej?
- W pewnym momencie powiedział, że… - miała ochotę spalić buraka. Położyła po sobie uszy zażenowana. Co za wstyd! – że jak za dziesięć uderzeń serca nie zniknę z terenu jego Kalnu…którego wiesz…został tak jakby…liderem…to…wezwie patrol…więc…zaczęłam biec, bo nie pomyślałam sobie jeszcze wtedy, że to oczywiście był blef, bo nie było w pobliżu żadnego patrolu…i…poślizgnęłam się…wpadłam do wody…i…n-n-n-nieomal utopiłam…
- Co takiego?! – miauknęła szylkretka – mamo! Bądź bardziej ostrożna. Nie chcemy cię stracić – miauknęła Skowronek. – więcej lepiej nie idź tam, gdzie go spotkałaś już więcej. Wie, jak wyglądamy? – spytała jeszcze. – w sensie…reszta nas…ja i rodzeństwo…i tak dalej… - spytała.
- Nie. Wie tylko że mam trzy córki i jednego syna…nie wie ani o Szczekuszce…ani o reszcie… - mruknęła starsza.
- To dobrze. – odparła Skowronek – cieknie z ciebie, muszę cię wylizać – miauknęła Skowronek, po czym zabrała się ponownie do roboty. - Jesteś wspaniałą córką…wiesz o tym? – miauknęła Bylica, liżąc młodszą za uchem czule.
- A ty kochaną matką. – odparła Skowronek.
Błękitna przymknęła oczy. Nawet jeśli Mroczny stał się liderem, to dzięki Bielik wiedziała, że nie miał pewnej bardzo ważnej rzeczy. Prawdziwej rodziny, zespolonej wzajemną miłością. Rodziny, która jest zgraną grupą. Co z tego, że miał dwa mioty…to było nic, w porównaniu z tym, co ona miała, przynajmniej w jej mniemaniu.

Od Bylicy CD Wypłosza

- Oh, co tak mało entuzjazmu? - spytała - wiesz, ostatnio mi się coś zamarzyło, a ty mi akurat o tym przypomniałeś...ale zdecydowanie nie przez swój wygląd, bo to jest...piękne. Lśniące. Wiesz, dwunogi...mają takie kamienie. Tylko niektórzy. I to nie są zwykłe kamienie. Jak już mówiłam, lśniące i do tego mocno kolorowe, piękne, po prostu piękne. Chciałabym taki. Jak zobaczysz, to będziesz wiedział, że to to. Znajdź dla mnie taki, i przynieś mi tutaj. Masz czas do jutrzejszego zachodu słońca, przyjdę tu tuż przed nim. Jeśli nie dotrzesz na czas, to osobiście cię znajdę i chyba wiesz, że nie skończy się to dla ciebie najlepiej. A i jeszcze jedno, te kamienie zwą się klejnotami lub kryształami, albo kamieniami szlachetnymi, żebyś mógł kogoś o nie podpytać, jakby co. To do następnego! - miauknęła, zeskakując na drugą stronę murka, po czym odchodząc.
No, jeśli Wypłosz przeżyje i nie zgłupieje, postanawiając nie wykonać zadania, to będzie miała super kamień do swojej kolekcji! Taki piękny, błyszczący kamień…już wyobrażała sobie gładzenie kryształowej powierzchni i oglądanie z każdej strony takiego wspaniałego łupu…
***
Czekała, czekała i czekała. Słońce zachodziło, a burego ani widu ani słychu. Ze zirytowaniem biła ogonem, czekając na kocura. Gdzie podziewał się ten palant?! Może faktycznie zginął?
Czekała i czekała. Zapadł zmrok, a ona stała się jeszcze czujniejsza. Słyszała warkoty potworów dwunogów, szczekanie psów, szczęk zamykanych metalowych wjazdów do większych gniazd…księżyc jasno świecił na niebie, podczas gdy stara kocica dalej tam sterczała. Skryła się między kubłem a płotem w cieniu, obserwując otoczenie z oczami wielkości spodków.
Coraz mniej zaczynało jej się podobać. Ta ulica bynajmniej nie była spokojna.
Nagle dostrzegła dwóch dwunożnych, którzy pyli ten dziwnie pachnący płyn. Wiedziała, że tacy potrafili być dość nerwowi. Po chwili wybuchła między nimi kłótnia, kiedy przysiadła się do nich pewna wyprostowana, również z płynem w szklanej butelce. Ci zaczęli się naparzać, rozwalając wszystko wokół, roztrzaskując szkło na kawałki i wrzeszcząc. Przerażona Bylica obserwowała to. Po chwili przyjechał potwór dwunożnych, biało niebieski z świecącymi lampami na łbie. Wysiedli z niego dwunożni w czarnych garniakach po czym zaczęli wyłapywać całe zbiorowisko, w tym gapiów. Kiedy jeden z pijanych dwunogów upadł na śmietnik, za którym ukrywała się Bylica, serce podeszło jej do gardło. Przerażona z wrzaskiem czmychnęła, uciekając z miejsca zdarzenia, uznając, że to nie było na jej nerwy.
***
Stara kocica przechadzała się po ogrodzie dwunożnych. Lubiła to robić, bo czasem mogła napotkać nowe rośliny - dwunogi miały pełno coraz to nowszych okazów, które uwielbiała oglądać. I wtedy dostrzegła kogoś, o kim zapomniała, przez pewne sprawy.
Wypłosza.
Sterczała tam wtedy, około tygodnia temu, w umówionym miejscu, a ten nie przyszedł. Przez to mocno się naraziła. Nie dość, że blisko było do zgniecenia przez dwunożnych, to jeszcze nieomal wbiła sobie szkło w łapę przez bijatykę wyprostowanych! Była wściekła. Nie, to mało powiedziane, była w nieomal furii. Od razu przygniotła kocura do ziemi z warkotem. Znowu. Znowu się na nim zawiodła. Znów ją zdenerwował, i to nie na żarty. Chyba serio chciał, by mu odgryzła to ucho i wydrapała oko.
- Czy ty serio myślisz, że ja ci tak po prostu dam odejść? Uciec? Nie zrobić tego, co każę? Że ci odpuszczę, że nie zginiesz z moich łap przez nieposłuszeństwo? - spytała, po czym zadała mu porządny cios łapą z wysuniętymi pazurami. - lepiej naucz się Wypłosz, że ze mną nie ma lekko, jeśli się mi narazić - syknęła.
Krzyknął, nie spodziewając się tu Bylicy. Zamiast wrzeszczeć, niech się na jasne głazy tłumaczy!
- J-ja... ja nie zdobyłem tego, bo... Bo to trudno znaleźć! Samotnicy mówili, że to małe jest niczym piasek i zwykle noszą to Wyprostowani na obręczach na łapie. Nie umiem walczyć a co dopiero atakować takiego potwora! To jest niewykonalne! Jesteś okrutna!
Tego już było za wiele. Przeginał. Przeginał i to ostro!
- A coś ty myślał, szczurze?! - spytała, drapiąc go mocno po grzbiecie, kilka razy przejeżdżając po już zrobionych ranach - i nie miałam na myśli tych co mają na obrączkach! - warknęła - za mną, albo skończysz bez ucha - warknęła, udając się w stronę dziury w płocie. Myślała, że Wypłosz dowie się tego, co ona wcześniej, ale najwyraźniej przeceniła jego możliwości.
Że też raz zachowywał się inteligentnie, a raz jak palant…czy serio chciała dalej to ciągnąć? Mogła go w końcu porządniej już ukarać za nieposłuszeństwo…chociaż w sumie, to chyba już zapamięta tę lekcję na zawsze. I może warto mu dać jeszcze jedną szansę na zrobienie tego, co kazała? Na wypełnienie jej rozkazu? Poza tym, lepiej, żeby przed śmiercią trochę się jeszcze namęczył i pocierpiał…tak…
Dotarła do domu dwunogów. Skoczyła na parapet.
- No. Dalej. Nie mam całego dnia. Wskakuj albo cię obedrę ze skóry. - warknęła charkotliwie z irytacją w głosie, wbijając w niego oczekujące spojrzenie.
Ból był potworny. Wrzasnął, czując krew, spływającą mu po grzbiecie. Ruszył kulejąc za kotką, chociaż pragnął uciec. Nie wskoczył jednak na parapet, patrząc na to z obawą. Przecież to... to było miejsce, gdzie żyli Wyprostowani! Nie było mowy, by tam się zbliżył.
- N-nie umiem tak wysoko skakać... - cofnął się. Ugh! Jakiż on był irytujący!
Przyskoczyła do niego, rozeźlona.
- Chodź. Na. Jasny. Księżyc. Rusz. Do cholery. To. Dupsko! - warknęła, chwytając go za kark, po czym próbując wskoczyć na parapet, co zakończyło się upadkiem. A no, racja, on już nie był cherlawym kociakiem. Upadła wraz z kocurem ciężko na ziemię, aż ją w kościach zabolało, przez co jęknęła z bólu. Po chwili mimo niego wstała, po czym rozejrzała się po otoczeniu. Dostrzegła duży głaz. Po szybkiej rozmowie ze skałą, przysunęła ją blisko parapetu, na tyle, na ile miała siły, bo kamień był dosyć ciężki. - No. Teraz to nawet tobie powinno się udać. Łapami się zaczep, nie wiem, coś wymyślisz, masz olej w głowie. - wskoczyła znów na parapet, czekając ponownie na burego. Ten wszedł na kamień, a potem łapami zaparł się o parapet, wchodząc na niego z trudem. Tygrysio pręgowany zjeżył sierść, patrząc przez szklaną tafle na gniazdo wyprostowanych. No nareszcie tu wlazł! Jak on się uwielbiał guzdrać…
- Spójrz - warknęła, wskazując łapą na stół. Leżał na nim duży, wyszlifowany kamień o jasno różowym kolorze - o to mi chodziło - warknęła - a teraz tam wleź, i to stamtąd zabierz i mi przynieś. Ułatwiam ci robotę, nie zmarnuj mej łaski - rzekła z powagą.
Czemu nie wlezie tam sama? A no cóż…był mały haczyk, którego nie chciała kocurowi zdradzić…w końcu, po co miała się narażać, skoro mogła wykorzystać tego parszywca? Niech się postara…jeśli chce przeżyć.
- N-n-nie! Sama możesz tam wejść i zabrać skoro dla ciebie to takie proste. Ty wyżerałaś pieszczochą karmę. Znasz teren. A tam nie ma nawet wejścia! - Zeskoczył na ziemię.
- DO JASNEJ CIASNEJ CHCESZ ŻYĆ CZY NIE?! - wrzasnęła - drzwi są tam! I to TY masz to zrobić bo tylko dlatego jeszcze cię z futra nie oberwałam, no, ruszaj! - wrzasnęła - czy mam cię zmotywować, odgryzając ucho? Prawe czy lewe? - spytała. Naprawdę, ten szczur doprowadzał ją do szewskiej pasji… bury chyba był mistrzem w wnerwianiu jej. Samotnik skulił się, kierując zbolałe kroki do wejścia. Patrzył na nie, nie mając pojęcia co zrobić. Strach sprawił, że zaczął się trząść jak galareta. Zatrzymał się. Nosz…cóż znowu?!
- Z-zamknięte. Tu nie ma wejścia - pisnął.
- A właśnie, że jest, debilu - dodała, podchodząc bliżej, już na granicy wyczerpania cierpliwości. Następnie pchnęła drzwi, które ze skrzypnięciem się otworzyły - jak idą do domu obok to zawsze zapominają zamknąć - dodała, pchając go do wejścia. - no już! Ruch, ruchy, ruchy! - syknęła zirytowana na pręgowanego.
Kiedy tylko ten wszedł, ta skierowała się w stronę płotu. Wskoczyła na niego, obserwując wejście. Wiedziała, co się zaraz pewnie stanie, wolała więc nie być zbyt…dostępna z ziemi.
Już po chwili usłyszała wrzask, którego się spodziewała, a który był miodem dla jej uszu. Wypłosz wybiegł z domostwa, a za nim szczekał pies, goniący go. Bury kocur jednak, na szczęście dla Bylicy (choć w sumie, gdyby pies go rozszarpał, to mogła by też zabrać kamień, bo raczej pupil dwunogów nie zabrał by go ze sobą, a zajął się truchłem tego pchlarza) dobiegł na tych swoich trzech łapach do dziury w płodzie, trzymając kamień w gębie. Dobrze! Niech się jej bez niego nawet nie pokazuje! Już po wydostaniu się z morderczego ogrodu, jednooki wywrócił się na ulicy, wpadając w jakiś krzak. No! Misja udana! Zeskoczyła z płotu, z którego obserwowała całą akcję, uprzednio jeszcze sycząc na psa, który aż się wystraszył, bo jej wcześniej nie zauważył. Weszła do krzewu, w którym skrył się Wypłosz, a jej oczom ukazał się lśniący kamień. Wzięła szlachetną skałę w objęcia, mrucząc.
- No...dobra robota...nareszcie się na coś przydałeś - miauknęła. Miała nadzieję, że pies go chociaż uszczknie, ale trudno. Miała kamień, tylko to się liczyło. - spotkamy się przy tym krzewie za księżyc. Wtedy dam ci drugie zadanie, które wykonasz - miauknęła, chwytając kamień w pysk i odchodząc.
Miała swoje trofeum, symbol tryumfu i dominacji nad tym pchlarzem. Niech głupiec zna swoje miejsce! Już myślała, gdzie umieści ten piękny kamień, kierując się w stronę granicy miasta…
<Wypłosz?>