Musiała na nowo szukać ziół, by zapełnić nimi składzik. Razem z Gepardzią Łapą szły przez wrzosowiska, poszukując pożądanych medykamentów. Szylkretka, skupiona wściubiła nos między wrzosy, uważnie wąchając zapachy.
— Wziąć też pajęczyny? — z konsternacji wyrwał ją głos jej uczennicy. Medyczka skinęła głową.
— Weź. Przydadzą się.
Ona sama zgarnęła garstkę nawłoci, którą zauważyła na skraju terytoriów, blisko granicy z Wilczakami. Wszystko mogło się przydać, a teraz potrzebowali wiele, jeśli chcieli przetrwać porę nagich drzew.
— Czego jeszcze potrzebujemy? — miauknęła szynszylowa, zaraz po zaklnięciu pod nosem, gdy gęste rośliny wżynały się w jej futro podczas przedzierania się przez wrzosy. Wiśnia zdawała sobie sprawę, że było to uciążliwe, ale taka rola Burzaka. Zawsze gustowali w otwartych terenach.
— Przydadzą się jagody jałowca. I aksamitka, ale po nią musimy wyruszyć bardziej w stronę Przybrzeżnego Oka.
* * *
— Dziękuję, Wiśniowa Iskro — miauknął pogodnie Czarnowroni Lot, gdy podała mu dziki czosnek, w którym rudzielec wytarzał się, by pozbyć się infekcji po ugryzieniu szczurów. Kotka skinęła jedynie głową, by szybko powitać nowych pacjentów. Tym razem jednak pomagała jej uczennica, która zajmowała się Kwiecistym Pocałunkiem. W tym czasie szylkretowa medyczka podała Płonącej Pożodze zioła na katar, radząc, by nie przebywała zbyt długo na zimnym powietrzu. Młoda pokiwała głową i nie prowadziła zbędnych rozmów (ku uciesze medyczki), udając się ku wyjściu. W tym czasie Kwiecisty Pocałunek ułożyła się w posłaniu w nowym okładzie. Zwichnięcie ogona było poważniejsze i z tego też powodu musiała przenocować w legowisku medyków.
wyleczeni: Czarnowroni Lot, Płonąca Pożoga, Kwiecisty Pocałunek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz