BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Straszliwy potwór, który terroryzował społeczność w końcu został pokonany. Owocniaki nareszcie mogą odetchnąć bez groźby w postaci szponów sępa nad swoimi głowami. Nie obeszło się jednak bez strat – oprócz wielu rannych, życie w walce z ptakiem stracili Maślak, Skałka, Listek oraz Ślimak. Od tamtej pory życie toczy się spokojnie, po malutku... No, prawie. Jednego z poranków wszystkich obudziła kłótnia Ambrowiec i Chrząszcza, kończąca się prośbą tej pierwszej w stronę liderki, by Sówka wygnała jej okropnego partnera. Stróżka nie spodziewała się jednak, że końcowo to ona stanie się wygnańcem. Zwyzywała przywódczynię i zabrała ze sobą trójkę swych bliskich, odchodząc w nieznane. Na szczęście luki szybko zapełniły się dzięki kociakom, które odnalazły dwa patrole – żłobek pęka w szwach ku uciesze królowej Kajzerki i lekkim zmartwieniu rządzących. Gęb bowiem przybywa, a zwierzyny ubywa...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 14 września, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brukselkowa Łapa x Zalotna Krasopani. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Brukselkowa Łapa x Zalotna Krasopani. Pokaż wszystkie posty

23 marca 2025

Od Zalotnej Krasopani CD. Brukselkowej Łapy

Jakiś czas temu

Było wcześnie i choć Zalotna Krasopani nie została przydzielona do żadnego z porannych patroli, maszerowała teraz równym krokiem wraz z Lodową Sałatą i Jaskółczym Zielem. Nawet cieszyła się z faktu, że Sosnowa Gwiazda przydzieliła ją do grupy kotów, które miały za zadanie odnaleźć Gronostaja. W końcu mogła się na coś przydać, ruszyć się z obozu, zrobić coś więcej, niż tylko upolować zwierzynę i sprawdzić granicę. Gdyby się okazało, że starszego zaatakowały lisy, psy lub inne groźne zwierzęta, może nawet udałoby jej się zyskać tytuł bohatera. Westchnęła, bo zdawała sobie sprawę z tego, że rudy zapewne opłakiwał tylko stratę partnerki, siedząc nad jej miejscem pochówku. Nie liczyła za bardzo na to, że spotka ją jakaś niesamowita przygoda, że trzy kotki dowiedzą się czegoś szokującego.
— A mógł się nie ruszać z tego legowiska, to by go nie trzeba było teraz szukać. Ach, ci starsi! — prychnęła w końcu Lodowa Sałata, przełamując wcześniej panująca ciszę. Zalotka wydała z siebie pomruk rozbawienia. Szylkretka podziwiała w wojowniczce to, że często mówiła z sensem, ale potrafiła też być bardzo śmieszną towarzyszką do rozmów.
— Spójrz na to z drugiej strony, przecież zmarła mu partnerka. Ja sama nie wiem, co bym zrobiła bez Prążkowanej Kity! — stwierdziła, spoglądając na Sałatę. Nie wyobrażała sobie stracić najważniejszego kota w jej życiu. Prążek był jedynym wojownikiem, przy którym chciałaby spędzić resztę swojego życia, nikt inny nie liczył się dla niej w takim stopniu jak on.
— Och, zakochani się znaleźli — przewróciła oczami, na co Zalotna Krasopani zachichotała.
— A czy ty przypadkiem nie zaczęłaś się ostatnio zadawać z tym wojownikiem z Klanu Nocy? — zapytała, rozbawionym głosem. Lodowa Sałatka jakby zastygła, nie spodziewając się takiego pytania ze strony wojowniczki. Jej wzrok mówił coś w stylu “chwila, ale skąd ty to wiesz?”. Wojowniczka na pysku miała wymalowane zdziwienie.
— Kijankowe Moczary…? Nie! W życiu! My wcale nie jesteśmy tak blisko, jak ci się wydaje! — zaczęła się tłumaczyć, ale Zalotka już wiedziała swoje. Nie chciała jednak przekomarzać się z Lodową Sałatą, mieli przecież misję do wykonania. Poza tym nie byli nawet blisko.
— Dobra, skupmy się na zadaniu. Najpierw musimy dotrzeć do miejsca, w którym pochowana została Płonąca Dusza. Pewnie tam znajdziemy jakiś trop, o ile Gronostajowy Taniec w ogóle tam dotarł. Istnieje szansa, że stracił się gdzieś po drodze — stwierdziła, na co Jaskółcze Ziele i Lodowa Sałata przytaknęły głowami. Grupka przyspieszyła kroku, wypatrując na swojej drodze niedawno usypany grób. Nie powinno być w tym nic trudnego, prawda?

Docierając do docelowego miejsca, żołądek Zalotnej Krasopani ścisnął się z nerwów. Nie było tu Gronostajowego Tańca, a jedynie jego unoszący się w powietrzu zapach. Oprócz tego można było też wyczuć woń niedawno rozkopanej gleby. Szylkretka zastanawiała się tylko, czy ten zapach był tu wyczuwalny od zakopania Płonącej Duszy, czy może ktoś inny postanowił trochę pobawić się w ziemi. Co, jeśli to jakiś pies próbował odnaleźć zwłoki martwego kota? Nie. Na pewno nie. Gleba była tu zbyt płaska, jak na to, że miałaby zostać rozkopana przez inne zwierzę.
— To, co teraz robimy? — zapytała reszty kotów. Znała jednak odpowiedź na to pytanie. Wiedziała, że ich obowiązkiem było znalezienie kocura, nieważne czy żywego, czy martwego. Przyniesienie go do obozu było ich obowiązkiem, który powierzyła im sama Sosnowa Gwiazda. Nie mogli jej przecież zawieść, prawda?
— Chyba musimy podążyć za jego tropem — odezwała się Jaskółcze Ziele. Nikt więcej się już nie odezwał, kotki bez słowa zaczęły iść za zapachem starszego. O dziwo prowadził on nawet za granicę, co było dosyć podejrzane. Dlaczego zwykły, klanowy kot miałby zapuszczać się aż tak daleko? Czy naprawdę spotkało go coś złego? Może dostał jakichś omamów, które sprawiły, że aż tak bardzo oddalił się od obozu? Zalotce wydawało się, że Gronostaj nigdy wcześniej nie zachowywał się jakoś niepokojąco. To wszystko było strasznie pogmatwane! Miała tylko nadzieję, że dzisiejszego dnia uda im się znaleźć prostą i jasną odpowiedź na każde pytanie.
Ślady łap, a także woń Gronostajowego Tańca doprowadziły patrol do Drogi Grzmotu, a także do… martwego ciała starszego. Trzy kotki stanęły jak wryte, przyglądając się z niepokojem temu znalezisku, o ile można było to tak nazwać. Ziemia wokół ciała była rozkopana, poszarpana, co mogło wskazywać na walkę. Czyżby Gronostaja faktycznie coś lub ktoś zaatakowało? Może to on sam szukał zaczepki? Zalotna Krasopani podeszła bliżej, zauważając, że kocur był pozbawiony oczu, a także posiadał ślady zębów na karku. Lodowa Sałata i Jaskółcze Ziele także zbliżyły się do zakrwawionego ciała.
— Och! Zobaczcie, w jego pysku i pomiędzy pazurami są jakieś skrawki futra! — krzyknęła Sałata. Zalotka spojrzała na łapy Gronostaja. Faktycznie, pomiędzy palcami znajdowały się drobne skrawki futra, które należały do… Płonącej Duszy.
— Chwila, czy to nie jest… — wyszeptała szylkretka, a jej źrenice zwęziły się do wielkości drobnych, sosnowych igieł. Futro na jej grzbiecie się najeżyło.
— To przecież futro Płonącej Duszy! Co ono tu robi! Przecież… ona jest martwa! Nie mogli się pobić! — stwierdziła Jaskółka. Przez chwilę cała grupka stała w szoku. Wszystko w tej sprawie było takie niejasne! Dlaczego choć raz Zalotce nie mogło przytrafić się coś… dobrego? Cały czas napotykała jedynie tragedie. W sercu cieszyła się jednak, ponieważ nie posiadała z Gronostajowym Tańcem żadnej relacji. Inaczej… chyba nie spałaby nocami, próbując rozgryźć, co stało się z tym staruszkiem. Wtedy na myśl nasunęła jej się pewna uczennica – Brukselkowa Łapa. “Czy przypadkiem to ona nie była wnuczką Płonącej Duszy i Gronostajowego Tańca? Ciekawe jak sobie radzi ze śmiercią babci… i jak sobie poradzi z odejściem dziadka. Jest jeszcze młoda, a już los pozbawia ją rodziny” pomyślała. Nie miała jednak czasu na współczucie. Musieli szybko wrócić do obozu i powiadomić Sosnową Gwiazdę o zaistniałej sytuacji.

***

Zalotna Krasopani wkroczyła do obozu wraz z dwoma pozostałymi kotkami. Koty przebywające w obozie od razu spojrzały się na grupę, która przecież miała wrócić do obozu z Gronostajowym Tańcem. Po kocurze nie było jednak ani śladu. Lodowa Sałata wysunęła się na przód, zmierzając w stronę legowiska przywódczyni.
— Powiadomię ją o tym, co znaleźliśmy! — oznajmiła. Zalotna Krasopani ani Jaskółcze Ziele nie protestowały, nie rwało im się do rozmawiania z przywódczynią na temat tego, co udało im się znaleźć. Czarno-biała kotka ruszyła do legowiska wojowników, Zalotka podążyła za nią. Miała ochotę położyć się w swoim własnym posłaniu i może porozmawiać trochę z Prążkowaną Kitą, aby się rozluźnić. Nie było jej jednak dane zanurzyć się w cieniu legowiska, gdyż na jej drodze stanęła liliowa kotka – Brukselkowa Łapa. Wojowniczka westchnęła. Spokój był tak blisko, a jednak tak daleko. Spojrzała najpierw na wejście do legowiska, a następnie przeniosła wzrok na uczennicę. Jeśli będzie szybko odpowiadać, to może uda jej się pozbyć z pola widzenia.
— Coś się stało? Wyglądacie na… eeee… zasmuconych — zapytała, omiatając wzrokiem Zalotną Krasopani. Wojowniczka polizała się kilka razy po piersi, wygładzając swoje zmierzwione futro. Może gdyby się bardziej postarała, to nie przykułaby uwagi kotki.
— Brukselkowa Łapo, nie czas na rozmowy — burknęła krótko, po czym westchnęła. Liliowa jednak chyba nie wzięła sobie do serca jej słów, nie odeszła. Stała tu jak pień.
— To mi chociaż powiedz, gdzie jest Gronostajowy Taniec! Tylko mi nie mów, że zaginął albo umarł! — zażądała. Zalotna Krasopani dostrzegła, że puchata końcówka ogona Brukselki drga nerwowo. Może naprawdę troszczyła się o swojego dziadka? Szylkretka odwróciła od niej na chwilę wzrok. Czy była w stanie wyznać jej prawdę?
— Cóż, nie będę cię okłamywać. Podczas patrolu dokonaliśmy dosyć tragicznego odkrycia, ale nie będę ci go dokładnie opisywać, nie wiem, czy mogę to zrobić. Może dowiesz się od samej Sosnowej Gwiazdy, o ile będzie na tyle łaskawa — przyznała. Brukselka nie wyglądała na usatysfakcjonowaną tą odpowiedzią. Nic dziwnego.
— No weź! To mój dziadek, on chciałby, żebym wiedziała, co się z nim stało! — jęknęła dramatycznie. Wojowniczka jednak nie planowała zdradzać kotce więcej szczegółów. Dowie się w swoim czasie.
— Nie ma co niepotrzebnie was wszystkich niepokoić, jasne? Ustalimy, co się tam stało i może dopiero wtedy poznasz całą prawdę, na razie jest to jednak zbyt bardzo pogmatwane dla twojego móżdżka — westchnęła. Przez chwilę pomiędzy kotkami zapanowała cisza. Zalotka domyślała się, że Brukselka chciałaby więcej i więcej, ale na razie nie mogła. Nie mogła mieć więcej, musiało jej wystarczyć to, co zostało jej dostarczone. Wojowniczka czuła, że liliowa próbuje wymyślić coś, co sprawi, że Zalotka wyjawi jej więcej informacji. W końcu się jednak poddała.
— Niech ci będzie — burknęła, w końcu odpuszczając. Uczennica zniknęła kotce z pola widzenia. Zalotka wypuściła powietrze z płuc i ciężkim krokiem ruszyła do przodu. Była zmęczona, choć był to dopiero początek dnia. Nie wiedziała, jak długo uda jej się jeszcze pociągnąć.

<Brukselkowa Łapo?>

20 marca 2025

Od Brukselkowej Łapy do Zalotnej Krasopani

Zgromadzenie

Na nocne niebo zdążył już wzbić się księżyc. W obozie Klanu Wilka koty zaczęły już tłoczyć się przed wyjściem, czekając tylko na rozkaz ze strony Sosnowej Gwiazdy. Brukselkowa Łapa spojrzała w górę, obserwując jaśniejący, srebrny kształt. Tej nocy był on wyjątkowo okrąglutki, co oczywiście zwiastowało zgromadzenie, na które w dodatku liliowa kotka została wybrana! Pamiętała, że podczas poprzednich pełni udało jej się poznać kilka kotów, które należały do innej przynależności niż Klan Wilka. Zastanawiała się, czy tej nocy także uda jej się spotkać kogoś nowego, a może zagadać do znajomych już pysków. Każda opcja byłaby dla niej zadowalająca, ponieważ nawet lubiła ona zgromadzenia. Podobało jej się, że podczas nich może poczuć się jak… samotnik, żyjący w dużej grupie tolerujących się nawzajem kotów. Podobał jej się fakt, że wreszcie mogła na spokojnie porozmawiać z kotami, z którymi na co dzień nie ma okazji się widzieć. Gdy w końcu koty zaczęły przemieszczać się do przodu, liliowa śmiało ruszyła za nimi. Rozglądając się dookoła, nie dostrzegła, aby wśród tej gromady panoszył się gdzieś Syczkowy Szept. Odetchnęła z ulgą, przyspieszając kroku. Jej mentor miał pewnie teraz inne rzeczy na głowie, w końcu doczekał się bycia ojcem. Z tego, co Brukselka zdążyła się już dowiedzieć, że ma on mieć kocięta z jakąś wojowniczką z Klanu Nocy, aby odnowić ich sojusz. “Oby tylko jego dzieci nie trafiły do tego klanu! Niech krew tego brudasa pozostanie w Klanie Nocy” pomyślała. Kąciki jej ust mimowolnie uniosły się do góry. Futro uczennicy nieznacznie poruszało się na wietrze, podczas gdy ta maszerowała przed siebie w zbitej kupce.

Brukselkowa Łapa dumnie wkroczyła na śliski kamień, który przez klanowe koty zwany był Bursztynową Wyspą. Zastanawiało ją, jakim cudem tak ogromny głaz znalazł się pośrodku wody! Poza tym rozmyślała też nad tym, jak to jest, że podczas każdej pełni był on odsłaniany, aby wszyscy mieszkańcy pobliskich terenów mogli się tam bezpiecznie dostać. To było wspaniałe, niesamowite! Och, jak bardzo Brukselkowa Łapa chciałaby dowiedzieć się tylu rzeczy o otaczającym ją świecie! Czy jakby była samotniczką, to byłoby jej łatwiej zdobywać wiedzę? Nie miałaby wtedy żadnych ograniczeń ani tym podobnych. Teraz jednak nie myślała już tak często o ucieczce, gdyż zamiast tego jej głowę zajmowało coś innego. Coś, przez co czuła obowiązek pozostania wśród wilczaków, a przynajmniej do czasu. Teraz po prostu nie mogła uciec, nie mogła o tak zniknąć. Czuła w sercu, że ma jakąś ważną misję do wykonania, chociaż sama do końca nie wiedziała jaką. Miała tylko nadzieję, że tamten sen nie był tylko wymysłem jej mózgu, a naprawdę czymś stworzonym przez wyższe siły.
Uczennica szwendała się po gładkiej powierzchni wyspy, zastanawiając się, z jakim kotem mogłaby trochę pogawędzić. Najchętniej zagadałaby do kogoś, z kim jeszcze nie miała przyjemności rozmawiać, także swój wzrok skupiła na rudym, długowłosym kocurze z innego klanu. Wydawał się on ciekawym obiektem rozmów, ale szybko zniknął Brukselce z pola widzenia. Liliowa zmarszczyła brwi i zaczęła kręcić się po wyspie, próbując odnaleźć nieznajomego, jednak bezowocnie. W końcu zrezygnowana wycofała się z tłumu, przypadkowo zatrzymując się tuż przy szylkretowej kotce. Nie kojarzyła jej za bardzo, ale wiedziała, że ta należała do Klanu Wilka. “Gdzieś już ją widziałam” pomyślała, wpatrując się w bezruchu na kotkę, która w pewnym momencie przechyliła głowę z zaciekawienia. Ten niewielki ruch przywrócił Brukselkę do rzeczywistości. Odchrząknęła i polizała się kilka razy po piersi.
— Nooooo cześć! — przywitała się z entuzjazmem w głosie. Wojowniczka wyglądała na dosyć chłodną i poważną, ale to nie powstrzymało Brukselki od rozpoczęcia z nią rozmowy. Być może okaże się kimś godnym do przeprowadzenia konwersacji, a jeśli nie, to po prostu się z nią pożegna i pójdzie. Nic trudnego, co nie? Normalnie plan idealny.
— Och. Witaj. Brukselkowa Łapa, prawda? Jesteś uczennicą… Syczkowego Szeptu, jeśli dobrze pamiętam — odparła, owijając ogon wokół łap. Liliowa nie mogła ukryć zdziwienia, jakie wymalowało się na jej pysku. “Chwila, skąd ona mnie zna?” spytała samej siebie. Postanowiła jednak nad tym nie myśleć, uśmiechnęła się tylko i zaśmiała nerwowo pod nosem.
— Dokładnie! A ty jak się nazywasz? Jakoś wypadło mi to z głowy! — przyznała, uciekając wzrokiem gdzieś na bok. Trochę słabo, że wojowniczka tak dużo o niej wiedziała, a dla Brukselki była kimś zupełnie obcym. Z drugiej strony jej obowiązkiem nie było zapamiętywanie każdego napotkanego kota.
— Zalotna Krasopani. Jestem siostrą Syczka — przedstawiła się. Uczennica poczuła, jak nagle wszystko zaczyna się układać w spójną całość. Na pewno Syczkowy Szept opowiadał swojej siostrze o jego ukochanej uczennicy! Czyli pewnie liliowa była teraz okryta złą sławą w kręgach rodzinnych tego mysi bobka. “Trudno. Nie obchodzi mnie to” pomyślała.
— Aaa… to pewnie wiesz, że treningi świetnie nam idą! — zachichotała, po czym machnęła łapą i przewróciła oczami, jakby uważała swoje akcje za coś śmiesznego i niewinnego. Szylkretka jednak wciąż miała ten sam, kamienny wyraz twarzy, co trochę zaczęło Brukselkę niepokoić. W pewnym momencie się wyprostowała, czekając z niecierpliwością na odpowiedź Zalotki.
— Nie, dlaczego miałabym to wiedzieć? Właściwie z nim nie rozmawiam — mruknęła, na co uczennica podniosła brew – ale jak to nie rozmawiają? Czyli srokata kotka tak naprawdę nie słyszała o liliowej od swojego brata? To w takim razie skąd ją znała! Teraz to już się pogubiła, ale, hej, może po prostu Zalotna Krasopani słuchała na zebraniach klanu! Na pewno dużo się dało dowiedzieć z przemów Sosnowej Gwiazdy.
— To dobrze! Bo inaczej mogłabyś mieć mieszane opinie na mój temat — miauknęła, niby ton jej głosu wydawał się neutralny, ale gdzieś tam przebijała się w nim nutka dumy, jakby bardzo podobał jej się fakt, że w oczach Syczka była złem wcielonym, a przynajmniej tak jej się wydawało. Robiła wszystko, aby tak właśnie było!
— W sensie? — spytała Zalotka.
— W sensie… nieważne — mruknęła, zgrywając tajemniczą.
— Jak chcesz — szylkretka wzruszyła ramionami, na co Brukselka prychnęła. “Och, czyli tak chcesz się bawić!” pomyślała. Myślała, że wojowniczka będzie się domagała wyjaśnień, ale skoro sprawy potoczyły się inaczej, to będzie musiała wykombinować coś sama.
— Ale skoro nalegasz, to ci powiem! Właściwie to częściej się widuję z liderką niż z moim mentorem! Ugh, nie cierpię treningów z nim! Uczę się natomiast pod okiem różnych wojowników i uważam to za skuteczną metodę nauki. Wydaję mi się, że jestem całkiem dobrze wyszkolona, ale jeśli chcesz, możemy to sprawdzić! Chętnie pobiorę od ciebie jakieś nauki — zrobiła krok w stronę wojowniczki, uśmiechając się szeroko.
— Najpierw obrażasz mi brata, a potem prosisz mnie o przysługę? — spytała, na co Brukselkowa Łapa na chwilę zamilkła.
— Nie… nie, to nie tak! Ja wcale go nie obraziłam! — zaczęła się gorączkowo tłumaczyć, faktycznie, to co zrobiła, nie było zbyt mądre.
— Żartuję. Ja sama nie za bardzo się z nim lubię, więc myślę, że możemy się dogadać — uspokoiła ją. Uczennica poczuła, jak kamień spada jej z serca.
— To świetnie! Mogę jutro z rana zabrać się z tobą na trening, dobra? — zaproponowała.
— Jasne — mruknęła Zalotka. W takim razie były już umówione. Doskonale! Być może siostra Sraczkowego Szeptu okaże się lepsza niż on sam? W każdym razie teraz już temat się wyczerpał, co było równoznaczne z tym, iż liliowa powinna się już zwijać.
— To ja już będę spadać — pożegnała się z pstrokatą towarzyszką i przeciskając się przez zgromadzone koty, przedostała się bliżej kamienia, na którym szczycie rysowały się sylwetki kilku kotów. Największą uwagę Brukselki przykuli oczywiście liderzy klanów. Rozpoznała jedynie Sosnową Gwiazdę, a także Spienioną Gwiazdę, która przedstawiła się przed chwilą innym kotom. Oprócz nich na górze widniały jeszcze dwie jednostki, których Brukselka nie kojarzyła z imienia. Jedną z nich była ciemna, szylkretowa kocica, która przewodziła Klanowi Klifu. Drugim był natomiast czarny, dymny kocur, który zapewne był przywódcą Klanu Burzy.

***

Tym razem niebo nie było już tak czyste i przejrzyste jak te kilka godzin temu. Księżyc został spowity chmurami, które zesłał im sam… Klan Gwiazdy. Chyba. Wciąż trochę dziwne jej się żyło z myślą, że bardziej od Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd wierzy teraz w jego kompletne przeciwieństwo. “Gdyby tylko Pokrzywowy Wąs się dowie-” pomyślała, ale nie skończyła swojej własnej myśli, ponieważ jej łapa napotkała na swojej drodze korzeń. Brukselka się zachwiała, o mało nie upadając na pysk. Z tyłu usłyszała kilka cichych chichotów.
— Kurka! — burknęła pod nosem i przyspieszyła, omijając koty na swojej drodze. Chciała wyjść na przód, odcinając się od tamtych pobratymców, którzy byli świadkami jej wypadku. Liliowa zrównała się krokiem z Lodową Sałatą.
— Hej! Jak tam u ciebie? — spytała Brukselka. Starsza od niej kotka rzuciła na nią wzrokiem, w którym z początku widać było coś na kształt “Czego chcesz, dzieciaku?”. Potem jednak czarno-biała kotka przybrała nieco poważniejszy i neutralny wyraz pyska.
— A nic ciekawego. W ogóle to, co sądzisz o tych wydarzeniach na zgromadzeniu? — mruknęła, unosząc brwi. Brukselka przez chwilę zaprzestała wpatrywania się w Sałatę, skupiła się na drodze, jednocześnie rozmyślając.
— Nie wiem. Było dosyć dziwnie, w końcu wcale nie tak często… niebo zachodzi się chmurami, prawda? Przodkowie naprawdę musieli się na nas zezłościć — przyznała, na co wojowniczka pokiwała głową. Na moment pomiędzy kotkami zapadła cisza.
— Nie dziwię się im. To jedyny moment, w którym wszystkie klany mogą się spotkać w pokoju i wymienić się nowościami! Ci liderzy chyba nie wiedzą jak się zachować, roztrząsając takie ważne sprawy na zgromadzeniach. Może powinni wymyślić sobie jakieś własne zgromadzenia, zamiast niszczyć je nam? — kontynuowała. Mówiła bardzo cicho i ostrożnie, obawiając się o to, że jeszcze Sosnowa Gwiazda ją usłyszy i spotka ją ten sam los co Głupią Łapę albo… jej piękną Rysią Łapę – biedna, przecież nie zrobiła nic wielkiego! Jak zwykle liderka musiała mieć o coś ból zadka, co było codziennością.
— No, w sumie racja. Udało mi się dziś zagadać do jakiegoś kota z Owocowego Lasu, ta cała sprzeczka przerwała mi z nim konwersację! Chociaż nie był on najciekawszym kotem do rozmów. Ciągle się jąkał, był dziwny, no ale cóż, lepsze to niż nic — miauknęła, na co uczennica pokiwała głową.
— Trochę współczuję owocniakom! Biedni, muszą nie rozumieć co dzieje się na tych zgromadzeniach, bo oni chyba nie wierzą w Klan Gwiazdy ani Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd, co nie? — zaczęła się zastanawiać. Czy ona kiedykolwiek miała okazję porozmawiać z jakimś kotem z Owocowego Lasu? Nie kojarzyła nic takiego, ale może już pamięć ją zawodziła. Uczennica spojrzała się na Sałatkę z błyskiem w oku, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
— Skąd mam to wiedzieć? Nie pytałam się go o wiarę, nie interesowało mnie to — stwierdziła. Brukselkowa Łapa otworzyła pysk, aby się odezwać, ale w tym momencie zauważyła, iż grupa dociera już do obozu. Porzuciła rozmowę ze starszą koleżanką i wysunęła się na sam przód. Do jej uszu szybko dotarły różne szmery, a nawet i płacze, lamenty. 

Położyła po sobie uszy, niepewnie stawiając kroki do przodu. Co się stało? Czy obóz został zaatakowany przez psy? Może lisy? Borsuki? Nie, nic z tych rzeczy. Od razu na wejściu powitał ją Pokrzywowy Wąs. Wyglądał dosyć słabo, a także przygnębiająco. Jego pysk nie ukazywał żadnej szczególnej emocji, ale można się było domyślić, iż jego serce ściskał teraz smutek. Koło niebieskiego kocura stała mama Brukselki – Kwitnący Kalafior.
— Co się stało? — spytała niepewnie, bardzo cichym i delikatnym, wręcz obcym dla niej tonem. Stała w bezruchu, ostrożnie dobierając słowa, a także planując swoje ruchy. Miała wrażenie, że jej ojciec w każdej chwili mógłby po prostu wybuchnąć! Liliowa nie doczekała się odpowiedzi słownej od wojownika, ten jedynie oczami naprowadził ją na środek obozowej polany, na której znajdywały się skłębione koty. Wyglądały teraz jak sępy, które właśnie zleciały się po śmierci ofiary. Z początku uczennica nie miała pojęcia, co ją czeka, nieśmiało przecisnęła głowę przez zgromadzonych, a wtedy ujrzała… martwe ciało. Zmrużyła oczy, najpierw nie pojęła, że to właśnie jej babcia leży teraz nieżywa na samym środku obozu, dopiero po jakimś czasie zaczęło to do niej dochodzić. Wycofała się z tłumu, przy okazji przypadkowo uderzając w swojego ojca.
— Babcia… nie żyje? Dlaczego zmarła? Czy umierała samotnie? — wycedziła na jednym wdechu.
— Nie wiem. Nie chcę wiedzieć — odparł, bez żadnych większych emocji. Brukselka opuściła głowę.
— Jak się z tym czujesz? Co z dziadkiem? — spytała, lecz w odpowiedzi uzyskała jedynie ciszę, a przynajmniej na jakiś czas. Dopiero potem Pokrzywowy Wąs westchnął i otworzył pysk.
— A jak mam się czuć? Była moją matką, ale nie ma co, w końcu jesteśmy tylko kotami. Umieramy, tak jak każde inne zwierzę — westchnął, na co uczennica mruknęła coś pod nosem. Nie miała już więcej pytań, zresztą nawet nie chciała ich zadawać, bo nie chciała przytłoczyć nimi wojownika. Na pewno potrzebował on teraz ciszy i spokoju, a takie kłapiące ozorem dziecko tylko by go zirytowało. Kotka ponownie przybliżyła się do grupy kotów, aby wraz z nimi ostatni raz pożegnać Płonącą Duszę. Nie znała jej co prawda zbyt dobrze, ale oni wciąż byli rodziną – powinna uszanować szylkretkę.

<Zalotko?>

[2054 słów]

[przyznano 41%]