przed mianowaniem kociąt na uczniów
— Kim tylko zechcesz, co tam tylko twoje serduszko sobie wymyśli — odpowiedziała, nie przerywając lizania Czajki. — Zwiadowcą, wojownikiem, stróżem, może nawet medykiem, jeśli naprawdę o tym marzysz. Byłbyś dobrym wojownikiem — miauknęła, zatrzymując na chwilę mycie, by przyjrzeć się swojemu kociakowi.
— Dlaczego?
— Masz w sobie taką gorliwość i te wyrywające się do zapasów łapki... — Uśmiechnęła się, zaczynając lizać własną pierś. Przymknęła lekko oczy. — Zwiadowcą też mógłbyś zostać, oczywiście. Tylko to bardziej skomplikowana robota... Sam wiesz przecież. Trzeba mieć nie tyle co dużo siły, a cierpliwości. Oj, ja bym nigdy nie mogła. Na gałęziach zachowuję się jak opasły jeż. Miej nadzieję, że nie odziedziczyłeś tego po mnie — zachichotała.
— Na pewno bym sobie poradził! — miauknął gorliwie, prostując się dumnie.
— W to nie wątpię — powiedziała, przejeżdżając językiem po czubku głowy malca. — Byłbyś najlepszym zwiadowcą w całym Owocowym Lesie — dodała. Już po chwili w jej uszach dźwięczało zadowolone mruczenie Czajki.
***
Kilka dni po pierwszym opuszczeniu obozu przez Kajzerkę, gdy powróciła do obowiązków wojownika, wybrała się z Orzeszkiem do Owocowego Lasku.
Po raz pierwszy od tak dawna usłyszała pisk jerzyków. Przecinały niebo, latając wokół w wesołej chmarze. Trzepotały skrzydłami, ganiając za błonkówkami, tak beztroskie i szczęśliwe. I właśnie wtedy coś w niej pękło. Jakby zrozumiała nagle, co przez te długie księżyce napawało Orzeszka, Malinka czy Mirabelkę nadzieją. Zrozumiała, co widzieli, a czego jej serce nie było w stanie dostrzec.
Prawie się rozpłakała, tym razem jednak z radości, patrząc na pełen gracji lot ptaków. Miała wrażenie, że jeden z nich zamiast w górę, spoglądał prosto na nią. Jak gdyby chciał jej powiedzieć "jestem". "Wróciłam".
***
Ciężko było się jej przestawić. Za dużo czasu spędziła w żłobku, całe dnie leżąc i wylegując się na mszystym legowisku. Patrolowanie? Łowienie? Walka? Przecież ona już zupełnie zapomniała, jak się to robi! Najchętniej zostałaby już w obozie na wieki, by móc doglądać swoje kociaki o każdej porze dnia i nocy. No, właściwie już nie kociaki... Uczniów! Byli to już prawdziwi, wyrośnięci uczniowie!
Och, ileż to ona strachu się najadła od tego mianowania. Wiedziała, że jej synowie byli pod skrzydłami doświadczonych, dobrych zwiadowców, lecz nadal nie mogła przestać się o nich bać. Przecież tyle złych rzeczy mogło im się przytrafić poza obozem. Tyle drapieżników z chęcią schrupałoby ich na kolację! Każdy raport zwiadowców o jakiejkolwiek obecności lisów (nawet jeśli mówili o zwietrzałych śladach sprzed kilku wschodów słońca) sprawiał, że wyrywała sobie futerko z grzbietu. Nawet nie chciała o tym wszystkim myśleć...
Chociaż Gąska obrała ścieżkę stróża, dając mamusi odrobinę wytchnienia od wszystkich trosk. Jej nie groziło nic strasznego, a przynajmniej nie aż tak, jak jej braciom.
Odbębniła poranny graniczny patrol i od samego powrotu do obozu czekała cierpliwie na powrót swoich dzieci. Tym razem nawet jej córkę gdzieś posiało – przez gorącą pogodę stróże wybrali się nad rzekę, by przynieść z mchem odrobinę świeżej wody dla starszych. Szczególnie potrzebna była Rokitnikowi, który był praktycznie uziemiony. Był to miły gest. Trochę zazdrościła stróżom tak prostej roboty. Ona też by chciała móc cały dzień jedynie pomagać reszcie klanu, a nie w takie słońce zaprzątać sobie głowę czymś naprawdę ważnym.
W końcu do jej uszu dobiegł głos Czerwca. Odpowiedział mu głos Czajki. Kotka podniosła do góry ogon, ucieszona powrotem jednego z dzieci. Gdy tylko niebieski przekroczył wejście do obozu, trzymając w pysku nornika, Kajzerka na niego napadła z prędkością burzy.
— Witaj, Czajeczko! Jak ci się trening podobał? Cóż za wspaniała zdobycz! Sam upolowałeś, tak? — zaczęła typowe dla siebie szczebiotanie.
<Czajko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz