dawno temu
Złapał coś. Nie do końca wiedział co, ale coś złapał. Przyplątało się to wraz z futrem odwiedzającego kota, który to znowu zaczął mówić jakie to piękne kociaki się nie urodziły. Nie miał pojęcia co w nich takiego pięknego, wszyscy mieli takie same tekstury. Najbardziej jednak interesujące było właśnie to nowe coś. Było czepliwe, suche, najprawdopodobniej zeszłoroczne i pachniało jak siano. I się turlało! Jak to miały więc kociaki w zwyczaju, młody puszek skakał i męczył dziwny przedmiot aż do momentu, w którym to nie zawadził zadkiem o jakieś łapy.
— Mamo zobacz, co to? — spytał, zakładając bez chwili namysłu, że łapy należały do Szanty.
— Mamą nie jestem, ale to taka czepialska kulka. Uczepi się ciebie i już zostanie — zaśmiał się, nowy, całkiem obcy głos.
Kociak się zapowietrzył. Zamarł, napuszył, odskoczył i przewrócił, jeszcze przy okazji syknął z zażenowaniem, by stanąć... mniej więcej na wprost całkiem obcej mu osoby. W takich momentach dobrze by było mieć umiejętność zapadania się pod ziemię. Stał więc tak, nieruchomo, czując jak gorąc wstydu uderza go w policzka. Nie była to mama. Zaraz uszami zaczął szukać rodzicielki, której jednak nigdzie nie mógł "wypatrzeć". Mogłaby chociaż dać znać, że jest w pobliżu! A może spała?
— Nie bój się — głos odezwał się znowu. Tyle, że kociak się wcale nie bał. Był po prostu zaskoczony i naprawdę mocno zażenowany. Wstyd i hańba! — Jestem Motylkowa Łączka, nic ci nie zrobię.
— Cześć — wymamrotał po chwili ciszy, kręcąc w miejscu ciałem na boki. Chwilę mu zajęło, żeby wreszcie coś z siebie wydobyć, przełykając zawstydzenie. —- Nie boję się — dodał zaraz, chcąc jakby wyjaśnić, że wcale nie jest boidupa. Po prostu był zaskoczony!
— Cześć! — przywitała się, jakby dopiero przyszła. — Jak się nazywasz? — dopytała z ciekawością.
,,Głośne to cześć" zauważył. ,,Pewnie Śniak będzie miał potem pretensje"... ha, dobrze. Zaczął ugniatać pazurkami ziemię pod swoimi stopami. Przedstawianie się jest takie niezręczne bez szczególnego powodu.
— Ksienszyc. — miauknął, po chwili drgając — A p-pani? — Spróbował się wysłowić.
— Motylkowa Łączka! — przedstawiła się ponownie z ciepłym uśmiechem. Kompletnie zapomniał, że się przedstawiała, być może ze stresu. Niemniej, drugie przedstawienie się, niewiele dało. Kociak zaczynał od razu zapominać imienia kotki i jedyne co się echem odbijało w jego głowie, to coś z łączkami i szczerze nie znał powodu ani nie chciał się nad nim za bardzo rozwodzić. Tak, jakby imiona kotów nie były mu wcale do szczęścia potrzebne. — A co robiłeś, zanim przyszłam? — zapytała, chcąc widocznie lepiej poznać nowych klanowiczów, albo przyłączyć się do zabawy. Przynajmniej tak zakładało kocię, bo po co by się innego miała pytać.
— Co lobiłem... — powtórzył, zamyślił się i nagle sobie przypomniał, strzygąc uszami — Tam tu gdzieś była taka śmieszna szecz i się fa-fajnie tullała — wyjaśnił, próbując łapą namierzyć swoją wcześniejszą zabawkę, która gdzieś podczas jego paniki zniknęła. Sekundę później, jego zguba pojawiła się koło jego łap, odbijając się lekko.
— O to ci chodzi? Uważaj, ma haczyki i łatwo może wplątać się w twoje puszyste futerko! – ostrzegła go z nutą rozbawienia.
— To wyglyzę — odpowiedział jak gdyby nigdy nic, obwąchując oset, sprawdzając, czy to na pewno on. — Laz jusz wyglyzłem. Ale to nic, futlo odlośnie — wyjaśnił. Z resztą, mało przykładał uwagi do swojego wyglądu, w końcu i tak się nie widział.
— To dobre podejście! Chcesz, żebym pobawiła się z tobą? — zaproponowała, siadając.
— A w co się umie pani bawić? — Spytał zaciekawiony. Fajnie jest się było bawić z dorosłymi. W końcu byli dorośli! Byli cool. Ale to tyle. Zazwyczaj im starszy kot tym bardziej nie rozumiał zabaw i kocurek nie miał pojęcia dlaczego.
Złapał coś. Nie do końca wiedział co, ale coś złapał. Przyplątało się to wraz z futrem odwiedzającego kota, który to znowu zaczął mówić jakie to piękne kociaki się nie urodziły. Nie miał pojęcia co w nich takiego pięknego, wszyscy mieli takie same tekstury. Najbardziej jednak interesujące było właśnie to nowe coś. Było czepliwe, suche, najprawdopodobniej zeszłoroczne i pachniało jak siano. I się turlało! Jak to miały więc kociaki w zwyczaju, młody puszek skakał i męczył dziwny przedmiot aż do momentu, w którym to nie zawadził zadkiem o jakieś łapy.
— Mamo zobacz, co to? — spytał, zakładając bez chwili namysłu, że łapy należały do Szanty.
— Mamą nie jestem, ale to taka czepialska kulka. Uczepi się ciebie i już zostanie — zaśmiał się, nowy, całkiem obcy głos.
Kociak się zapowietrzył. Zamarł, napuszył, odskoczył i przewrócił, jeszcze przy okazji syknął z zażenowaniem, by stanąć... mniej więcej na wprost całkiem obcej mu osoby. W takich momentach dobrze by było mieć umiejętność zapadania się pod ziemię. Stał więc tak, nieruchomo, czując jak gorąc wstydu uderza go w policzka. Nie była to mama. Zaraz uszami zaczął szukać rodzicielki, której jednak nigdzie nie mógł "wypatrzeć". Mogłaby chociaż dać znać, że jest w pobliżu! A może spała?
— Nie bój się — głos odezwał się znowu. Tyle, że kociak się wcale nie bał. Był po prostu zaskoczony i naprawdę mocno zażenowany. Wstyd i hańba! — Jestem Motylkowa Łączka, nic ci nie zrobię.
— Cześć — wymamrotał po chwili ciszy, kręcąc w miejscu ciałem na boki. Chwilę mu zajęło, żeby wreszcie coś z siebie wydobyć, przełykając zawstydzenie. —- Nie boję się — dodał zaraz, chcąc jakby wyjaśnić, że wcale nie jest boidupa. Po prostu był zaskoczony!
— Cześć! — przywitała się, jakby dopiero przyszła. — Jak się nazywasz? — dopytała z ciekawością.
,,Głośne to cześć" zauważył. ,,Pewnie Śniak będzie miał potem pretensje"... ha, dobrze. Zaczął ugniatać pazurkami ziemię pod swoimi stopami. Przedstawianie się jest takie niezręczne bez szczególnego powodu.
— Ksienszyc. — miauknął, po chwili drgając — A p-pani? — Spróbował się wysłowić.
— Motylkowa Łączka! — przedstawiła się ponownie z ciepłym uśmiechem. Kompletnie zapomniał, że się przedstawiała, być może ze stresu. Niemniej, drugie przedstawienie się, niewiele dało. Kociak zaczynał od razu zapominać imienia kotki i jedyne co się echem odbijało w jego głowie, to coś z łączkami i szczerze nie znał powodu ani nie chciał się nad nim za bardzo rozwodzić. Tak, jakby imiona kotów nie były mu wcale do szczęścia potrzebne. — A co robiłeś, zanim przyszłam? — zapytała, chcąc widocznie lepiej poznać nowych klanowiczów, albo przyłączyć się do zabawy. Przynajmniej tak zakładało kocię, bo po co by się innego miała pytać.
— Co lobiłem... — powtórzył, zamyślił się i nagle sobie przypomniał, strzygąc uszami — Tam tu gdzieś była taka śmieszna szecz i się fa-fajnie tullała — wyjaśnił, próbując łapą namierzyć swoją wcześniejszą zabawkę, która gdzieś podczas jego paniki zniknęła. Sekundę później, jego zguba pojawiła się koło jego łap, odbijając się lekko.
— O to ci chodzi? Uważaj, ma haczyki i łatwo może wplątać się w twoje puszyste futerko! – ostrzegła go z nutą rozbawienia.
— To wyglyzę — odpowiedział jak gdyby nigdy nic, obwąchując oset, sprawdzając, czy to na pewno on. — Laz jusz wyglyzłem. Ale to nic, futlo odlośnie — wyjaśnił. Z resztą, mało przykładał uwagi do swojego wyglądu, w końcu i tak się nie widział.
— To dobre podejście! Chcesz, żebym pobawiła się z tobą? — zaproponowała, siadając.
— A w co się umie pani bawić? — Spytał zaciekawiony. Fajnie jest się było bawić z dorosłymi. W końcu byli dorośli! Byli cool. Ale to tyle. Zazwyczaj im starszy kot tym bardziej nie rozumiał zabaw i kocurek nie miał pojęcia dlaczego.
<Motylkowa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz